Rozdział ღ Dwudziesty Czwarty - Final

— Minji! Mamy tu istny Sajgon! — krzyczy Fen Lu, gdy tylko kobieta wkracza do budynku tylnym wejściem, starając się umknąć z przed oczu chmarze rozszalałych dziennikarzy, zadających jej pytania z szybkością wystrzeliwanej torpedy.
Była pewna, że nie da rady spojrzeć pracownikom po incydencie ze zdjęciami, ale wmaszerowuje do środka pewnym krokiem, pewniejszym niż się spodziewała.
— Przecież widzę! Prawie potargali mi marynarkę! — żarli się, spoglądając desperacko na jej rękaw, rwący się aktualnie w szwach. — Co za zezwierzęcenie!
Po wejściu do holu od razu może zauważyć, że nic nie działa jak należy. Główne wejście jest mocno zabarykadowane, a wokół panuje nienaturalna cisza i pustka, której nie doświadczyła nigdy za wieloletniej pracy w tym hotelu.
Mimowolnie czuje pod powiekami łzy. Rozumie Allena i jego potrzebę zniszczenia miejsca, które przyczyniło się do destrukcji matki, jednakże kobieta związała swoje serce z La Rose i cierpi widząc jak pielęgnowane przez nią dziecko niechybnie upada.
Bo o tym, że przed La Rose nie ma już przyszłości nie ma żadnych wątpliwości. Hotel umiera na jej oczach.
Mimo wszystko, to do niej należy by ten ostatni raz ogarnąć sytuacje. Większość gości wymeldowało się i odwołało rezerwacje, a pracownicy zaczęli składać CV w konkurencyjnych firmach, ale to nie znaczy, że mają chować się po kątach jak jakieś przerażone szczury.
Poprawiwszy spódniczkę, wciąga oddech i idzie ku głównemu wejściu.
— Minji? Co ty wyprawiasz? — Fen Lu pozieleniał na twarzy.
— Porozmawiać z nimi przecież! — Obrzuca mężczyznę surowym spojrzeniem. — Jestem menadżerką tego hotelu i poprowadzę tę sprawę do końca. — Mówiąc to, odblokowuje zabezpieczenie i wychodzi wprost w istny chaos.
Dziesiątki mikrofonów wściekle atakują ją w twarz, a setki pytań domaga się odpowiedzi.
Tym razem jednak nie zamierza uciekać. Przybiera na usta firmowy uśmiech i odzywa się głośno.
— Zaraz odpowiem na wszystkie państwa pytania…

***
Allen beznamiętnym spojrzeniem wgapia się w telewizor, gdzie Minji właśnie stara się ratować dobre imię hotelu.
Uśmiecha się krzywo.
Jest coś dotkliwego w tym, iż kobieta walczy o coś, co on najchętniej zrównałby z ziemią.
Leniwym ruchem pakuje sobie do ust garść chrupek, będących w ostatnich dniach głównym składnikiem jego śmieciowej diety.
Komórka po jego lewej stronie znów wibruje. Robi to nieustannie. Co chwila ktoś pragnie się do niego dodzwonić. Jak nie Gun, to ojciec, to Ju Yong, na Minji kończąc.
Tylko przy niej się zawahał, rozważając, czy odebrać. Z resztą świata nie ma zamiaru się komunikować. Przynajmniej nie teraz.
Na stole przed nim widnieje bilet do Ameryki. Kupił go za ostatnie pieniądze jakie miał, gdyż ojciec zablokował mu kartę kredytową i uniemożliwił dostęp do konta bankowego.
Cholerny skurwiel.
Matka zostawiła mu wprawdzie pieniądze na czarną godzinę, ale póki nie osiągnie pełnoletności, będą zamrożone i nie do ruszenia.
Wie jednak, że jakoś sobie poradzi. Wróci do Stanów i zostawi ten cholerny kraj daleko za sobą.
Tylko o tym marzy.
I byłoby to z pewnością dziecinnie łatwe, gdyby nie ona. Minji wkrada się do jego myśli, nie dając o sobie zapomnieć.
Wyłącza telewizor i poorawszy kurtkę z oparcia krzesła, wychodzi z jakiegoś zaściankowego hotelu, gdzie wynajął sobie pokój do jutra.
Jutro bowiem opuszcza Koreę.
Ale najpierw pragnie z nią porozmawiać.

***
Dopiero po dwóch godzinach dziennikarze dają jej wreszcie spokój i przeżuta niczym stara guma, wlecze się ociężale do holu, gdzie spoglądają na nią przestraszone twarze pracowników. Ga In nawet popłakuje w ramie starszej sprzątaczki, klepiącej ją uspakajająco po plecach.
Są niczym pasażerowie statku, który zmierza na dno morza.
Minji przystaje i patrzy na nich bezradnie. Zawsze była ich opoką i ma świadomość, że teraz także na nią liczą.
Tyle, że ona nie potrafi ich już uratować. Nie jest wszechmogąca.
— Przepraszam — mówi, chociaż to wszystko nie jej wina. — To koniec. Koniec tego hotelu. Najlepiej będzie jeżeli wszyscy teraz spróbujecie poszukać innej pracy. Wystawię wam dobre referencje.
I tyle. Tylko tyle może zrobić. Dla nich. Wie, że to ich nie pociesza. Ga In wybucha głośniejszym płaczem.
— Noona…
— Praca z wami — przerywa gwałtownie Fengowi. — Była dla mnie zaszczytem. — Powiedziawszy to, odwraca się i opuszcza hol.
Pierwszy raz w życiu nie jest w stanie uratować sytuacji, ugasić buchającego ognia jak robiła to przez cały czas.
Właśnie wtedy dzwoni telefon. To z komisariatu. Serce podchodzi jej do gardła, gdy odbiera.
— Pani Han? — pyta męski głos po drugiej stronie.
— Tak, przy telefonie.
— Złapaliśmy podejrzanego. Wiem, że jest już późno, ale byłaby pani w stanie go zidentyfikować?
Nogi Minji miękną w kolanach. Jedną ręką musi przytrzymać się ściany, żeby nie upaść.
Mimo to, jej głos brzmi zdecydowanie.
— Zaraz tam będę.

***
Hun Joon niewiele się zmienił odkąd widziała go ostatni raz. Teraz, rozparty na krześle przy policyjnym biurku wymierza jej tak pewne siebie spojrzenie, jakby od początku miał pewność, że nic nie może mu zrobić.
Minji z niedowierzaniem lustruję jego twarz, zastanawiając się dogłębnie co takiego urzekło ją wcześniej w tym cynicznym, dupkowatym facecie.
Zadziwiające jak pewne rzeczy mogą zmieniać swoje oblicze zależnie od tego przez jaki pryzmat na nie patrzymy.
Niegdyś wspaniały i ciepły mężczyzna, teraz wydaje się Minji zimny i wyrafinowany.
Albo jest fantastycznym aktorem, albo to ona jest najgłupszą osobą we wszechświecie.
— To on — szepcze. Obiecała sobie, że będzie silna i pokaże mu, że nie zdołał jej złamać, ale teraz, patrząc na niego tak realnego a zarazem obcego, nie jest w stanie powstrzymać drżenia głosu.
Hun Joon uśmiecha się półgębkiem, doskonale rozumiejąc jej obawy i czerpiąc z nich satysfakcję.
— Co pan na to? — Starszy policjant zwraca się do mężczyzny zza drugiej strony biurka. — Jak pan odniesie się do stawianych mu zarzutów?
— Oczywiście, jestem niewinny. — Hun Joon mówi to tak szczerze, że Minji sama by sobie nie uwierzyła. — Pierwszy raz widzę tę kobietę na oczy.
— Zaprzecza więc pan, jakoby nagrywał nieprzyzwoite filmiki bez zgody ofiary?
— Lubię pooglądać sobie filmiki dla dorosłych, przyznaję — odpowiada gładko mężczyzna, jakby gawędził z kolegą w klubie golfowym, świetnie się bawiąc. — Ale kto z nas nie lubi, prawda? — Zerka z rozbawieniem na policjanta, który automatycznie się rumieni. — To jednak jeszcze nie znaczy, że zaciągam kobiety do łóżka i robię im zdjęcia wbrew ich woli.
— Ty sukinsynu! — Minji nie wytrzymuje i podbiega do niego dziarskim krokiem. — Jak śmiesz!
— Spokojnie! — Policjant zrywa się z krzesła i powstrzymuję ją w ostatnim momencie. — Nie chce chyba być pani zatrzymana za napaść?
— Ja? Zatrzymana? — Han spogląda na funkcjonariusza kpiąco. — Pan nie pojmuje, co on mi zrobił? Co zrobił nam wszystkim?
— Oczywiście, że rozumiem. — Policjant stara się ją siłą usadzić na krześle. — Dlatego śledztwo jest w toku. Rozwiązania siłowe jednak w niczym pani nie pomogą.
Minji oddycha ciężko, wyczuwając na sobie pogardliwie spojrzenie Hun Joona, dla którego to wszystko jest tylko przedstawieniem, w którym może zagrać.
— To wariatka — stwierdza bez wahania. — Na pierwszy rzut oka widać, że coś jest z nią nie w porządku.
Minji ma ochotę spróbować przyłożyć mu kolejny raz, ale powstrzymuje się, głównie dlatego, że on właśnie na to liczy.
By zrobić z niej niepoczytalną furiatkę i zdyskredytować w oczach władzy.
Procedura przesłuchania trwa jeszcze godzinę, podczas której Hun Joon idealnie odgrywa rolę zwykłego, zdezorientowanego faceta i wszystko wskazuje na to, że policjant coraz mocniej przychyla się do tego, aby wypuścić go przed rozprawą, która ma odbyć się za tydzień, ale właśnie wtedy drzwi do komisariatu otwierają się i staje w nich młoda, nieszczęsna dziewczyna z przyklapniętymi włosami.
Spogląda na oskarżonego nienawistnie i mówi:
— Przyszłam złożyć zeznania.
— Kim pani jest? — Policjant marszczy brwi.
— Nazywam się Lee Rina i także padłam ofiarą tego człowieka. — Wskazuje oskarżycielsko na Hun Joona, który traci nieco z pewności siebie.
— Skąd pani wie, że oskarżony tu jest?
— Mój brat pracuje w tutejszej policji — wyjaśnia roztrzęsionym, ale zdecydowanym głosem. — Opowiedział mi o tym człowieku w ramach ciekawostki, ale od razu skojarzyłam fakty. — Spogląda w końcu na Minji i od razu łączy je nić porozumienia i wspólnych przeżyć. — Zbyt długo już milczałam. Chcę złożyć zeznania.

***

Minji wraca do domu zmęczona jak nigdy w życiu. Ma wrażenie, że wszystkie lata, w których zaharowywała się dla La Rose niemal na śmierć teraz wyszły na wierzch, wystawiając kobiecie wysoki rachunek.
Życie obeszło się z nią paskudnie.
Ten hotel to było jej dziecko, oddałaby za niego praktycznie własną nerkę, ale teraz… teraz nie jest pewna nawet, czy było warto.
Ze zmęczeniem spogląda na rozświetlone wieżowce Seulu, na śpieszących się ludzi, na dzieciaki ze słuchawkami w uszach w szkolnych mundurkach, na zapomnianych starców, siedzących przed sklepami.
Mówią, że Seul to miasto przyszłości, że kiedyś cały świat będzie żył ich tempem, na tej samej zasadzie jakości życia. Prężnie rozwijająca się elektronika, wielkie korporacje, których wieżowce pochłaniają mniejsze budynki, mające po kilkanaście lat, wysiedlani ludzie, upychani w małych mieszkankach, o zabójczej cenie czynszowej.
Miasto przyszłości.
Wie, że żyła jego tempem. Gnała wcześnie rano do pracy, funkcjonując na najwyższych obrotach, by pod koniec dnia padać zmęczona na łóżko, marząc o tym, aby budzik nie zadzwonił.
Typowa, przykładna Koreanka, istniejąca dla całego społeczeństwa a nie dla samej siebie.
Jej kraj rozwinął się dzięki temu myśleniu, że naród to jeden organizm i potrzeba większości przekłada się nad potrzebę jednostki.
Dziś są Azjatyckim Tygrysem, noszącym w brzuchu miliony nieszczęśliwszych Koreańczyków, każdego dnia rzucających się z mostu do spienionej rzeki Han.
Wstyd się przyznać, ale ona także niejednokrotnie myślała o tym, jak miło byłoby umrzeć, zakończyć tę nieludzką gonitwę za potrzebami kraju i uwolnić duszę z tego zaharowanego, wycieńczonego ciała, przyodzianego w markowe fatałaszki za grube sumki wonów.
Na zegarze wybiła już ósma wieczorem, a ona jest zmęczona. Zmęczona La Rose. Zmęczona Hun Joonem. Zmęczona wszystkim. Samym tylko istnieniem.
Stawia nieśpieszne kroki w szpilkach, które ją obdzierają i beznamiętnie wstukuje kod do klatki schodowej mieszkania.
Myśli o siostrze, wirującej w nakręconej maszynie koreańskiej pop-kultury, o jej ciemnych, pozbawionych radości oczach i zastygłej na twarzy obojętności, jakby na tym miało polegać życie już do samego końca, jakby nie mogła oczekiwać już nic więcej.
I wtedy go dostrzega, opartego plecami o drzwi jej mieszkania. Czekającego na nią zapewne tak już długo, co uwidacznia się na jego obliczu głębokim znużeniem.
Zatrzymuje się i nie wie, co powiedzieć, ponieważ w tym Mieście Przyszłości on oberwał najbardziej. Wielkie, sine pręgi zdobią mu miejsce pod noszami, a spękane usta świadczą, że przez kilka godzin musiał je nieustannie przygryzać.
Chyba oboje są dla siebie lustrzanym odbiciem wycieńczenia.
I wtedy już wie.
Jest jedynym powodem w tym pieprzonym mieście, dla którego jeszcze chadza jego ulicami.

***
— Jedź ze mną. — Zaskakuje ją tym pytaniem, gdy oboje piją herbatę przy stole w jej mieszkaniu. Późna noc zagląda do nich przez wysokie okno, zza którego można dojrzeć smukłe sylwetki rozświetlonych wieżowców.
Miasto Przyszłości. Miasto samobójców. Ich miasto.
— Dokąd? — Podnosi na niego zdziwione oczy, a jej cieniutkie, małe jak u dziecka dłonie drżą, oplecione wokół parującego kubka.
— Do Ameryki. — Patrzy na nią stanowczo, przenika w jej duszę i rozsypuje ją na kawałeczki.
Ameryka… prawie drugi koniec świata. Tak daleko od ojczyzny… jeszcze nie wie, czy to dobrze czy źle.
Z jednej strony ma wrażenie, iż nie zdoła zaczerpnąć w tym mieście kolejnego oddechu, z drugiej… wrosła w tę ziemię zbyt mocno, wyrwanie latami zapuszczanych korzeni… przeraża ją.
— Milczysz… — zauważa Allen ze smutkiem. — Myślałem, że zgodzisz się od razu.
— To nie jest takie proste. — Z równym smutkiem kręci głową.
— Nic cię tu nie trzyma — mówi — To koniec La Rose, co zamierzasz teraz robić?
— Nie wiem. W ogóle nie potrafię myśleć. — Wzrusza ramionami, a potem podnosi kubek do ust, zaczerpując niewielki łyk parzącego napoju.
— Jedź ze mną, Minji. — Allen wyciąga rękę przez długość stołu i odnajduje jej rozpalone palce. — Zostawmy ten cholerny świat i znajdźmy nowy. Proszę. Wiesz, że bez ciebie nic dla mnie nie ma znaczenia. Potrzebuję cię.
A ona potrzebuje jego słów. Każdego, które zapewnia ją o jego dozgonnej miłości. Jej ciało wciąż drży od niezaspokojonych pragnień.
— Potrzebuję chwili na zastanowienie.
— Ile? Wylatuję jutro.
— Co? — Omal nie strąca kubka ze stołu. — Tak szybko?
— Zrozum, Minji. — Uśmiecha się krzywo. — Nienawidzę tego miasta, tego kraju… tej jego krwi, która we mnie płynie. Albo się stąd natychmiast wyrwę, albo nie wytrzymam.
— Rozumiem. Doskonale. — Kobieta zwiesza głowę. — Ale niedługo proces Hun Joona. Zgłosiło się wiele poszkodowanych kobiet. Czuję, że mnie potrzebują. Muszę poprowadzić tę sprawę.
— Niczego nie musisz — przerywa jej ostro. — Nie widzisz, że cały czas działasz w ten sam, pokręcony sposób?
Patrzy na niego oszołomiona.
— Wydaje ci się, że od ciebie zależy cały świat. Najpierw wypruwałaś flaki dla hotelu, teraz chcesz stanąć na czele sprawy. One sobie poradzą, Min, poradzą sobie bez ciebie. Nie jesteś cholernym zbawicielem ludzkości.
Jego gniew ją poraża, ale niesie także ukojenie.
— Moja matka…
— Twoja matka powinna dać ci oddech. — Znów przerywa. — Żyjesz dla siebie, nie dla niej. Żyjesz dla własnych pragnień, a nie jej.
Minji czuje jak przeszywa ją ostra strzała. Sukcesy, awanse… wszystko po to, aby jej matka mogła na nią z dumą patrzeć.
Jak długo zamierza to jeszcze ciągnąć?
— Wylatuję jutro o czwartej z lotniska w Incheon. Będę na ciebie czekać. — Podnosi się z krzesła, a ona pragnie go za wszelką cenę zatrzymać.
Jest jednak jak sparaliżowana. Pozwala mu wyjść, słysząc jak pozostawia po sobie chwilowe skrzypnięcie drzwi wejściowych.
Mała samotna kobieta w Mieście Przyszłości.

***
Kolejny dzień wita Seulczyków cudownie rozpostartym na niebie słońcem. Allen nie omieszka kąśliwie zauważyć, że kraj ten nieświadomie świętuje jego wyjazd.
Bądź co bądź, jest w tym trochę racji. Zostawił tutaj za sobą popioły i zgliszcza. Skandale w gazetach i zrujnowaną spuściznę ojca, siedzącego w tym momencie w więzieniu i oczekującego na pierwszy proces.
Dopełnił woli matki, ale odchodzi także z ranami, które się zabliźnią, lecz nigdy w pełni nie zniknął z jego duszy.
Oddawszy co cięższe bagaże i mając przy sobie jedynie lekką torbę podróżną, rozgląda się uważnie po hali odlotów, czując jak serce bije mu nerwowo w piersi.
Specjalnie zabukował dwa bilety, nie jest jednak pewien, czy wykorzysta oba.
A jeżeli nie przyjdzie? Jeżeli znajdzie milion powodów by skreślić ich wspólną przyszłość? Chociażby tę piekielną różnicę wieku, która dla niego samego nie ma najmniejszego znaczenia.
Wśród przybyłych pasażerów nigdzie nie dostrzega znajomej sylwetki, a jego ciało zaczyna spinać się ze strachu.
Nie może mu tego zrobić! Przecież jej ufa! Dał jej szansę! Jest dla niego wszystkimi! Czy tego nie dostrzega?
Złość miesza się w nim z rozpaczą.
Wszyscy pasażerowie lotu do Kalifornii, numer 30-452 proszeni są o udanie się do bramki B-12 dla klasy ekonomicznej oraz bramki B-14 dla biznes klasy. Stanowisko zostanie zamknięte za trzy minuty.
Informuje komputerowy, kobiecy głos przez głośniki.
Allen jeszcze raz uważnie rozgląda się po otoczeniu, co rusz popychany przez śpieszących się do kontroli pasażerów. Nie ma wiele czasu. Jakkolwiek jest to bolesne, musi po prostu odpuścić, chociaż jego nogi zdają się wrośnięte w ziemie.
Przecież nie opuści tego cholernego kraju bez niej! Uświadamia sobie. Już prędzej pozwoli, aby zgniły tu jego szczątki.
I wtedy ją zauważa. Wątłą, śpieszącą się sylwetkę, niemalże cień w morzu innych ciał. Oddycha z ulgą, a jego wargi pokrywa subtelny uśmiech.
Nie zawiodła go.

KONIEC