1.Niebo nad Gosunem


Nad Gosun’em zapadał właśnie późny wieczór. Maleńkie miasteczko skąpane było w pomarańczowych promieniach dogasającego słońca. Niebo barwiło się ciemnym odcieniem różu tuż nad linią horyzontu, podczas gdy u szczytu firmamentu przechodziło w granat ozdobiony migoczącymi punkcikami gwiazd.
Mimo nie wczesnej pory uliczki wciąż żyły gwarem turystów, którzy okupowali na powietrzu kawiarniane stoliczki z parasolkami, zajadając właśnie pyszne lody tudzież pijąc schłodzone drinki przez kolorowe słomki.
Deptakami przechadzali się zakochani trzymający się kurczowo za ręce. Ich roześmiane oczy lustrowały świat w około, by już po chwili zetknąć własne spojrzenie na jednej linii. Ich euforia udzielała się także pozostałym.
Bezpańskie kundle miały swój raj, gdyż śmietniki pełne były resztek jedzenia, a, i sami wczasowicze niezwykle chętnie dokarmiali nieszczęsnych pupili, litując się nad ich losem.
Białe mewy ochoczo zaludniały wszelakie nadmorskie kurorty, licząc na jakieś okruszki chleba. Dostojne pelikany przysiadywały spokojnie na plaży, niby wrażliwe na piękno roztaczającego się właśnie nad światem zachodu.
Słońce mówiło dobranoc, z wolna zanurzając się w spienionych wodach Morza Japońskiego, podczas gdy cała gawiedź dzieciarni z radosnymi piskami rzucała się ku falom, rozbryzgującym się na ich opalonych ciałach i rozbijających się w miliony, lśniących kropel.
Długie drewniane molo także cieszyło się ogromnym zainteresowaniem przyjezdnych. Małe budki z watą cukrową, lody i pamiątki wakacyjne mogły się poszczycić widokiem niekończących się kolejek ludzi, gotowych wydać ostatnie pieniądze.
Nie ulegało wątpliwości, że nadmorska mieścina osiągnęła właśnie swój szczyt, ożywając niczym kwiat wraz nastaniem lata. Na twarzach mieszkańców widniały szerokie uśmiechy zadowolenia, potwierdzające, że sezon można uznać za otwarty, a ich zasoby pieniężne i tego roku znacznie wzrosną.
Tylko, nie pierwszej już młodości, pan Lun Yu wydawał się być czymś wielce zmartwiony. Siedząc na werandzie zacnego pensjonatu „Zakątek szczęśliwego dzwonu” głęboko nad czymś rozmyślał.
Z, siwych już od lat, włosów nadmorski wiatr uczynił sobie naprawdę dobrą zabawę, gdyż rozwiewał szare pasma na wszystkie strony, podczas, gdy ich właściciel zdawał się tego w ogóle nie zauważać.
Jego ciemne, zmęczone oczy skierowane były ku otwartemu morzu, które zlokalizowane było całkiem blisko pensjonatu, tak, że przebywający tutaj goście mieli ze swych okien wspaniały widok stale szumiącej wody.
Nagle drzwi wejściowe drgnęły, a na werandzie, ozdobionej czerwonymi różami i coraz bardziej rozrastającą się winoroślą, pojawiła się jego córka Choi Yu Lin.
— Papo, siedzisz tu już od godziny. Zaczynam się martwić.
To powiedziawszy, postawiła na drewnianym, mocno przetartym stoliku tacę z herbatą i posłodziła ją dokładnie dwa razy, jak ojciec lubił.
Stary Lun Yu spojrzał na córkę z serdecznym uśmiechem.
— Kto troszczy się o mnie bardziej, niż ty, Śliczna Orchideo? — westchnął. Uwielbiał nazywać ją właśnie w ten sposób.
Usiadła obok niego, biorąc w swe ciepłe dłonie jego skostniałą dłoń.
— Nie bój się Papo. Lekarze wiedzą, co robią. Ani się obejrzysz, a z powrotem będziesz w domu.
— Pewnie masz racje. Szkoda, że to cholerne biodro tak daje mi w kość — skrzywił się. — Ale tak naprawdę wcale nie to mnie martwi. — Spojrzał na córkę z troską i dotknął jej policzka. — Jesteś już dorosła, nawet ja to widzę, chociaż chętnie zatrzymałbym czas. Za trzy tygodnie będziesz żoną Chung Lu, a ja nieustanie pytam bogów, kiedy życie minęło mi tak szybko? — Pokręcił głową, nie mogąc w to uwierzyć. — Wydaje mi się, że wszystko złożyło się niefortunnie. Musisz przygotować się do wesela, tymczasem jeszcze będziesz zmuszona zaopiekować się pensjonatem pod moja nieobecność.
Usta Choi zadrgały z rozbawieniem.
— Och Papo! Poradzę sobie! — Zapewniła, chociaż od trzech dni zachodziła w głowie, jak ogarnie zarządzanie rodzinnego interesu. Wprawdzie babcia Kim, energiczna staruszka gotowa przeskoczyć niejednego młodzika, miała jej pomóc, ale dziewczyna czuła, że doszła do takiego etapu życia, w którym będzie musiała udowodnić sobie i innym, że potrafi sprostać wyzwaniom. A z tym zawsze miała przecież problem.
— Gdybyś jednak potrzebowała czegoś, nie zawahaj się prosić o pomoc Chung’a, rozumiesz? Już z nim rozmawiałem, będzie się o ciebie troszczyć.
Choi wydała z siebie długie, przeciągłe westchnienie. Na chwile wzrok dziewczyny powędrował w bok, a w sercu pojawiło się, jakże znajome, uczucie smutku. Mimo, iż miała na karku całe osiemnaście lat wciąż traktowano ją, jak dziecko, które nie potrafi należnie obchodzić się z zapałkami. Lecz nie dziwiła im się, w porównaniu do innych dziewcząt była, niczym feralny egzemplarz książki, której druk był nieczytelny. To cud, że Chung chciał ją za żonę.
— Dziękuje papo.
Właśnie w tym momencie zza zakrętu wyjechało czarne auto. Pan Lun Yu natychmiast poderwał się z krzesła, znajdując oparcie na ramieniu córki.
Choi pomogła mu zejść z czterech, wąskich stopni, tymczasem z pojazdu wysiadł jej narzeczony.
Chung Lee był wysokim, dobrze zbudowanym młodzieńcem o miłej twarzy, którą niejedna niewiasta uznałaby za przystojną. Krótkie, czarne włosy miał dobrze wystylizowane, ubrania zaś z markowej półki, czemu nie mogli dziwić się wiedzący, że ojciec chłopaka posiadał dochodową firmę. Wspaniała aparycja, pokaźne cyfry na koncie bankowym oraz dobry charakter Chung’a czynił go idealnym kandydatem na męża.
Wiele dziewcząt zgodnie uważało, że ktoś taki, jak on zasługuje na kogoś lepszego, niż Choi Yu Lin. Lecz próżno było z nim o tym dyskutować. Trudno, bowiem było znaleźć kogoś bardziej zakochanego w córce Lun Yu, niż on.
Mężczyzna zatrzasnął drzwi od auta i spojrzał z uwielbieniem na młodziutką dziewczynę. Baczył jednak, by nie uśmiechać się zbyt szeroko. Miał na uwadze, iż ojciec Choi właśnie wybierał się do szpitala na operacje.
— Jest pan gotowy? — zapytał uprzejmie — Witaj, słońce. — Ucałował na przywitanie ukochaną, gładząc ją przy tym delikatnie po ramieniu. Wiele by dał, aby z jej oczy spełzł smutek, lecz nic mógł zrobić. Pozostało mu jedynie ją wspierać.
— Niestety nie mam wyjścia — Lun Yu uśmiechnął się krzywo.
— Pomożesz papie? — zapytała Choi. — Przyniosę jego walizkę.
— Nie ma sprawy — Kiwnął głową i pomógł mężczyźnie wsiąść do auta.
Dziewczyna już po chwili była z powrotem. Narzeczony odebrał z jej rąk sportową torbę z rzeczami osobistymi i rzucił ją na tylnie siedzenie auta. Potem obrócił się w jej stronę ze słowami:
— Nie zamartwiaj się proszę za dużo. Wszystko się ułoży.
Kiwnęła głową, podczas gdy jej ręce samoistnie oplotły szyje ukochanego, szukając w nim ukojenia.
— Jedź ostrożnie. Papa strasznie nie lubi, jak ktoś szaleje na drodze — poprosiła z trudem panując nad emocjami.
— Dobrze, będę pamiętać. Odwiedzić cię wieczorem?
— Wolałabym jednak zostać teraz sama. Wspólnie z babcią musimy ogarnąć wiele spraw. Ale może wpadniesz jutro na obiad?
— Z wielką chęcią — Uśmiechnął się.
Stali chwile złączeni w ciasnym uścisku. Boczny obserwator uznałby zapewne, że rozstają się na długi okres czasu. Oparty o ramie chłopaka podbródek Choi nieznacznie drżał.
Obawiała się nie tylko o zdrowie ojca, lecz także, jak poradzi sobie zarządzaniem pensjonatu pod jego nieobecność.
***

Zegar w holu pokazał godzinę dziesiątą wieczorem, a po ścianach prześlizgnął się jego wiekowy dźwięk, bardziej przyprawiający o dreszcze, niż przynoszący jakikolwiek pożytek tutejszym lokatorom.
Choi oderwała się od księgi wpisowej, w której uprzednio sprawdziła ile gości przybyło tego dnia do pensjonatu. Około pięciu. To był pomyślny znak. Mogła mieć, zatem nadzieje, że po dwóch tygodniach wszystkie pokoje zostaną wynajęte.
Teraz oderwała się od bieżących spraw. Czy ojciec i Chung już dojechali? Była pewna, że tak. W końcu mieli przed sobą dwie godziny jazdy do większego miasta, gdzie znajdował się szpital. Miała nadzieje, iż ojcu nie będzie doskwierać samotność, a pielęgniarki okażą się miłe. Wiedziała, że nie przepada on za szpitalem, bo, i którzy lubił przebywać w takich miejscach? Jednakże liczyła na obecność dobrego towarzystwa, które pomogłoby panu Lun Yu zapomnieć o zmartwieniach.
Nagle przy recepcji pojawiła się niewysoka, młoda dziewczyna z przyklejonym do twarzy półuśmieszkiem. Jej przefarbowane na czerwono włosy rzucały się mocno w oczy, idealnie pasując do rockowego stylu ubrań, które miała na sobie.
— Lin? Co ty tu robisz? — zapytała Choi z lekkim zdziwieniem.
— Jak to? Nie wolno mi już odwiedzić najlepszej koleżanki?
Obie roześmiały się cicho, po czym wymieniły pełen ciepła uścisk.
— Oczywiście, że wolno, ale o tej porze?
— Słyszałam, że twój ojciec już pojechał do szpitala. Jak się czujesz kochana?
— Um… no wiesz, bywało lepiej, ale jestem dobrej myśli — odparła nieco niemrawo Choi.
— Doskonale rozumiem, co musisz czuć. Jeżeli coś mu się przydarzy, zostaniesz sama, jak palec — Lin poklepała ją współczująco po ramieniu.
Ponieważ dziewczyna nie raczyła odpowiedzieć, przyjaciółka spojrzała na nią ze zdziwieniem, a potem roześmiała się nerwowo.
— Ach, ale ze mnie idiotka! Nie powinnam była tego mówić. Przepraszam. — Mocno ścisnęła jej dłoń.
— Nie ma sprawy, Lin. Sama też doskonale o tym wiem.
— A co z Chung’iem? — Imię narzeczonego Choi jakoś szczególnie zabrzmiało w ustach przyjaciółki. Jak gdyby ta, nie była czegoś do końca pewna, a jednocześnie starała się ukryć jakąś prawdę. Lecz panienka Yu Lin była zbyt zmartwiona, aby zauważyć lekki rumieniec, jaki pokrył, blade do tej pory, policzki koleżanki. — Słyszałam, że to on odwiózł twojego ojca do szpitala.
— To prawda — Kiwnęła głową, chowając księgę wpisową do szuflady.
— Ale z niego dobry człowiek, co nie? A jak to teraz będzie z weselem? Wszystko stanęło na twojej głowie. Nie wiem, jak ty to ogarniesz, biedactwo.
Choi uśmiechnęła się blado, wynurzając zza lady recepcji. Naprawdę nie miała ochoty poruszać, póki, co, tego tematu. Ponieważ jednak nie chciała urazić jedynej przyjaciółki, jaką miała, zdobyła się na odpowiedź.
— A co ma być? — Wzruszyła ramionami. — Przecież wszystkim i tak zajmują się rodzice Chung’a. Mnie na głowie zostaje już tylko sukienka, dobór kwiatów i lista deserów. To naprawdę nic trudnego.
— To dobrze, że tak mówisz. Pozytywne myślenie to podstawa sukcesu — Lin uśmiechnęła się współczująco. Przez jej ciemne, jak smoła tęczówki, podkreślone czarnym eyeliner’em, wyzierało przekonanie, iż rzeczywistość może okazać się o wiele gorsza, niż przypuszcza jej rozmówczyni.
— Lin, to ty? Myślałam, że o tej porze będziesz grać w klubie ze swoim zespołem.
Z sąsiedniego korytarza dobiegł ich znajomy głos babci Kim. Już po chwili jej niziutka, pulchna osoba pojawiła się w recepcji. Jak zwykle miała na sobie okrągłe okulary z, pod których patrzyły na świat maleńkie oczka, skryte za fałdami mimicznych zmarszczek. Siwe włosy sterczały na czubku głowy w postaci misternie ułożonego koka.
— Dzień dobry, babciu — Lin skłoniła się w pasie. Chociaż we dwie nie były spokrewnione, dziewczyna już od ładnych paru lat zwracała się do kobiety w ten sposób. — Przyszłam dotrzymać towarzystwa Choi w tym trudnym czasie. Zespół może poczekać.
— Ach tak? Bardzo ładnie z twojej strony. Obawiam się jednak, że musicie przełożyć spotkanie na jutro — Staruszka wsunęła rękę pod ramię wnuczki i zaborczo przeciągnęła ją na swoją stronę. — Gość z pod piątki domaga się czystych ręczników. Dwójka zgłosiła problem z oknem, chyba musimy wezwać z rana mechanika.
— No dobrze, w takim razie do zobaczenia — Lin zacisnęła usta, po czym podeszła do przyjaciółki, składając na jej policzku przesadnie czuły pocałunek.
— Babciu, dlaczego to zrobiłaś? Mogłyśmy zaprosić ją na herbatę — zauważyła Choi z pretensją w głosie, kiedy zostały już same.
— Och, jakoś nie przepadam za tą dziewuchą — Twarz staruszki przybrała wyraz grymasu niezadowolenia. Posłała w kierunku drzwi, którymi wyszła dziewczyna, pełne podejrzliwości spojrzenie. — Wydaje się nieszczera i jakaś obłudna. Zawsze mówi ci kąśliwe rzeczy.
— Lin po prostu taka jest — Choi machnęła ze śmiechem ręką. — To buntowniczka. Tacy ludzie bywają specyficzni.
— Mów sobie, co chcesz, a ja i tak myślę swoje — odburknęła staruszka. — Najbardziej na świecie nie znoszę tego, że wiecznie kręci się koło Chung’a. Lata za nim, jak pszczoła za kwiatkiem. W ogóle nie respektuje tego, że wkrótce się pobierzecie.
Choi wywróciła oczami.
— Babciu, zdaje mi się, że jesteś bardziej zazdrosna, niż ja. Przecież nie od dziś znam Lin. Ona nigdy by mi czegoś złego nie zrobiła. — To mówiąc, pocałowała staruszkę w policzek i udała się w głąb korytarza.
Kobieta odprowadziła ją smutnym spojrzeniem, kręcąc głową.


***
Wstała wcześnie rano, wcześniej, niż zwykle. Nawet babcia Kim smacznie jeszcze wylegiwała się w pościeli, kiedy Choi cichutko, na palcach przeszła obok jej drzwi.
Dziewczyna nie zamierzała próżnować, a tym bardziej pozwolić sobie na oddanie decydującej pałeczki strachowi. Bez względu na fakt, jak bardzo obawiała się nadchodzących tygodni była pewna, iż tego typu emocje nie okażą się zbyt pomocne, a mogą nawet zaszkodzić.
Skierowała się do kuchni, by ocenić zawartość spiżarni i wielkiej zamrażarki, nie chciała, aby za późno okazało się, że brakuje odpowiednich produktów. Goście wszak zameldowali się w pensjonacie z przekonaniem, że będą jedli dobre śniadania, a ona mogła dopuścić, by doznali rozczarowania.
Chwile snuła się po pomieszczeniu sprawdzając zawartość szafek oraz czystość poukładanych naczyń, by następnie skierować się do gościnnego pokoju, gdzie wczasowicze mogli odpocząć.
Znajdowały się tam dość pokaźne zbiory książek, ulokowane na wysokich aż do sufitu regałach, które zawsze tak starannie czyściła, chroniąc przez plagą kurzu. Otworzyła na oścież okno, pozwalając, aby chłodne, wczesnoporonne powietrze wślizgnęło się do środka.
Poprawiła obrusy w jadalni, sprawdzając, które wciąż są czyste, a które powinny już posmakować wirowania w pralce. Na samym zaś końcu otworzyła kasetkę z gotówką, przeliczając ilość pieniędzy – na wypadek gdyby coś zginęło. Zgadzało się, co do ostatniej cyferki. Chociaż większość klientów płaciła kartą, niektórzy wciąż nosili przy sobie gotówkę, a ona regularnie, co piątek wpłacała je do banku.
W recepcji wyłożyła księgę wpisową i poprawiła kalendarz na ścianie, który nieznacznie się przechylił. Nie zdążyła jeszcze otworzyć głównych drzwi, kiedy usłyszała, jak ktoś szarpię za klamkę.
Ze zdziwieniem skierowała uwagę w ich kierunku. Za szklaną taflą zobaczyła wysokiego chłopaka.
— Czyżby pierwszy gość? — Spojrzała na miarowo tykający zegar. — Dopiero piąta trzydzieści.
Nieco z wahaniem przekręciła zamek, robiąc przejście w progu.
— Jakiś pokój poproszę. — Chłopak bez większych ceregieli wtargnął do środka, nie zważając nawet, że trącił ją niechcący ramieniem. Na chwile skupił uwagę na pomieszczeniu, oglądając wnętrze recepcji, po czym skupił się na dziewczynie. — Są tu jakieś wolne, prawda? — spytał, kiedy nie ruszyła się nawet o krok.
— T-tak. Mamy mnóstwo wolnych pokoi.
Nerwowo podrapała się po skroni. Z prędkością światła znalazła się po drugiej stronie lady, wbijając w komputerze listę niezajętych jeszcze kwater. — Woli pan parter, czy pierwsze piętro?
— A co ty byś mi radziła? — Rozparł się łokciem na blacie i strzelił różową gumą. Zdziwiło ją, że odzywał się do niej, niczym dobrej koleżanki. Przecież się nie znali.
— Nie wiem. — Wzruszyła ramionami, ale szybko przypomniała sobie, jak ojciec z marketingową zdolnością potrafił radzić niezdecydowanym gościom, zatem zreflektowała się. — Na piętrze są lepsze widoki morza. Szczególnie pokój numer dwadzieścia ma piękny widok, ale jest nieco droższy od pozostałych. — Próbowała naśladować jego uprzejmość.
— Hm, sądzę, że z tym nie będzie problemu. Biorę dwudziestkę! — Klasnął dłonią w blat.
— Naprawdę?
— Skoro ty mi radzisz. Nie mam powodu, by nie ufać twoim pięknym oczom. — Zauważył, samemu mrugnąwszy do niej z rozbawieniem.
Mimowolnie zarumieniła się w stylu dorodnego pomidora. Nie zostało jej nic lepszego, jak skupić się na wykonywanej czynności.
— Dobrze, zaraz pana zakwateruje. Imię i nazwisko?
— Jun Su Gin.
— W porządku. Płaci pan kartą czy gotówką?
— Zdecydowanie gotówką. — To mówiąc, wyjął z przewieszonej na ramieniu torby, plik grubych banknotów, spiętych recepturką. Po raz kolejny udało mu się ją zaskoczyć.
— Dziękuje. — Drżącą ręką odebrała pieniądze, przeliczając je szybko w palcach. Potem przywołała na usta firmowy uśmiech. — Życzymy miłego pobytu. — Skinęła mu głową.
— Nie wątpię, że tak będzie! — Jego lewy kącik wargi powędrował szelmowsko ku górze, następnie odebrał klucze i skierował się w odpowiednim kierunku, który mu wskazała.
Odprowadziła go spojrzeniem. Dopiero teraz zauważyła jego nietypowy ubiór. Obcisłe spodnie, nieco za duża koszulka w czarnym kolorze, ciemne włosy ściągnięte w nieduży kucyk – zdecydowanie musiał należeć do jakiejś subkultury. Nagle wstrząsnął nią widok śladów, jakie zostawił na podłodze. Jego ciężkie glany wyraźnie odbiły się na dywanie i drewnie.
— Coś mi mówi, że to nie skończy się dobrze… 

>>>>>

Witajcie! To opowiadanie będzie miało klimat wakacyjny, nie zamierzam czynić z niego jakieś skompilowanej historii, ot takie zwykłe czytadło. Chyba bardzo potrzebowałam coś takiego zrobić. Księżycowa Przystań, chociaż wydaje się bardzo lekka i komediowa, ma dość skomplikowaną fabułę, która wymaga by się w niej odnaleźć i tak to rozplanować, aby nie zaszkodzić czytelnikowi bałaganem. Romeo w glanach jest zaś o wiele prostszą historyjką i, mam nadzieje, przyjemną. Mam już zaplanowane, co będzie się działo, zatem nie mogę się już doczekać, aż zaprezentuje to wam :)

4 komentarze:

  1. Jeny.. Jak ty cudownie piszesz. Tak mnie pochłonęło, że żałowałam, że rozdział nie jest dłuższy :)
    Su Gin narobi zamieszania i to zapewne nie małego. Już to czuję. Jego pobyt dobrze się nie skończy ;D
    Ach, mam nadzieję, że drugi rozdział pojawi się szybciutko, bo czekam niecierpliwie.
    Pozdrawiam ! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Noo, zapowiada się bardzo ciekawie :) akurat taka luźna historia na wakacje, tego mi było trzeba, chociaż i tak pewnie zakopię się pod stosem książek S. Kinga. Jego nigdy nie jest za mało *.* zaintrygował mnie Su Gin, ach uwielbiam takie postacie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Och już się nie mogę doczekać następnej części! Zgadzam się z witness, fajnie będzie sobie poczytać w te szare wakacje. Twoja opowieść je trochę pokoloruje :D O Bogu, coraz to więcej fajnych historii zapisuję w zakładkach... Wygląda na to, że pozostaje mi siedzenie w domu i śledzenie każdej z nich. No nic, na pewno tu jeszcze zawitam! ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Zostawiłaś link do swojego bloga pod komentarzem, więc postanowiłam wejść i sprawdzić, co takiego masz do zaoferowania. Szybko przeleciałam przez odpowiednie zakładki, zapoznając się z bohaterami, zwiastunem i fabułą, po czym przeszłam do czytania. Historia zaczyna się obiecująco. Czytało się ją tak lekko. Nie zauważyłam nawet, kiedy doszłam do samego końca. Idealna pozycja wakacyjna, jak zauważyła witness. Wyłapałam kilka drobnych błędów, w niektórych miejscach źle postawione są przecinki, czasem zdania są zbyt długie, lecz to można zawsze dopracować. Życzę Ci weny i mam nadzieję, że szybko nie opuścisz tej historii. :) Hwaiting!

    OdpowiedzUsuń