Nad Gosun’em zapadał właśnie późny
wieczór. Maleńkie miasteczko skąpane było w pomarańczowych promieniach
dogasającego słońca. Niebo barwiło się ciemnym odcieniem różu tuż nad linią
horyzontu, podczas gdy u szczytu firmamentu przechodziło w granat ozdobiony
migoczącymi punkcikami gwiazd.
Mimo nie wczesnej pory uliczki wciąż
żyły gwarem turystów, którzy okupowali na powietrzu kawiarniane stoliczki z
parasolkami, zajadając właśnie pyszne lody tudzież pijąc schłodzone drinki
przez kolorowe słomki.
Deptakami przechadzali się zakochani
trzymający się kurczowo za ręce. Ich roześmiane oczy lustrowały świat w około,
by już po chwili zetknąć własne spojrzenie na jednej linii. Ich euforia
udzielała się także pozostałym.
Bezpańskie kundle miały swój raj,
gdyż śmietniki pełne były resztek jedzenia, a, i sami wczasowicze niezwykle
chętnie dokarmiali nieszczęsnych pupili, litując się nad ich losem.
Białe mewy ochoczo zaludniały
wszelakie nadmorskie kurorty, licząc na jakieś okruszki chleba. Dostojne
pelikany przysiadywały spokojnie na plaży, niby wrażliwe na piękno
roztaczającego się właśnie nad światem zachodu.
Słońce mówiło dobranoc, z wolna
zanurzając się w spienionych wodach Morza Japońskiego, podczas gdy cała gawiedź
dzieciarni z radosnymi piskami rzucała się ku falom, rozbryzgującym się na ich
opalonych ciałach i rozbijających się w miliony, lśniących kropel.
Długie drewniane molo także cieszyło
się ogromnym zainteresowaniem przyjezdnych. Małe budki z watą cukrową, lody i
pamiątki wakacyjne mogły się poszczycić widokiem niekończących się kolejek
ludzi, gotowych wydać ostatnie pieniądze.
Nie ulegało wątpliwości, że nadmorska
mieścina osiągnęła właśnie swój szczyt, ożywając niczym kwiat wraz nastaniem
lata. Na twarzach mieszkańców widniały szerokie uśmiechy zadowolenia,
potwierdzające, że sezon można uznać za otwarty, a ich zasoby pieniężne i tego
roku znacznie wzrosną.
Tylko, nie pierwszej już młodości,
pan Lun Yu wydawał się być czymś wielce zmartwiony. Siedząc na werandzie
zacnego pensjonatu „Zakątek szczęśliwego dzwonu” głęboko nad czymś rozmyślał.
Z, siwych już od lat, włosów
nadmorski wiatr uczynił sobie naprawdę dobrą zabawę, gdyż rozwiewał szare pasma
na wszystkie strony, podczas, gdy ich właściciel zdawał się tego w ogóle nie
zauważać.
Jego ciemne, zmęczone oczy skierowane
były ku otwartemu morzu, które zlokalizowane było całkiem blisko pensjonatu,
tak, że przebywający tutaj goście mieli ze swych okien wspaniały widok stale
szumiącej wody.
Nagle drzwi wejściowe drgnęły, a na
werandzie, ozdobionej czerwonymi różami i coraz bardziej rozrastającą się
winoroślą, pojawiła się jego córka Choi Yu Lin.
— Papo, siedzisz tu już od godziny.
Zaczynam się martwić.
To powiedziawszy, postawiła na
drewnianym, mocno przetartym stoliku tacę z herbatą i posłodziła ją dokładnie
dwa razy, jak ojciec lubił.
Stary Lun Yu spojrzał na córkę z
serdecznym uśmiechem.
— Kto troszczy się o mnie bardziej,
niż ty, Śliczna Orchideo? — westchnął. Uwielbiał nazywać ją właśnie w ten
sposób.
Usiadła obok niego, biorąc w swe
ciepłe dłonie jego skostniałą dłoń.
— Nie bój się Papo. Lekarze wiedzą,
co robią. Ani się obejrzysz, a z powrotem będziesz w domu.
— Pewnie masz racje. Szkoda, że to
cholerne biodro tak daje mi w kość — skrzywił się. — Ale tak naprawdę wcale nie
to mnie martwi. — Spojrzał na córkę z troską i dotknął jej policzka. — Jesteś
już dorosła, nawet ja to widzę, chociaż chętnie zatrzymałbym czas. Za trzy tygodnie
będziesz żoną Chung Lu, a ja nieustanie pytam bogów, kiedy życie minęło mi tak
szybko? — Pokręcił głową, nie mogąc w to uwierzyć. — Wydaje mi się, że wszystko
złożyło się niefortunnie. Musisz przygotować się do wesela, tymczasem jeszcze
będziesz zmuszona zaopiekować się pensjonatem pod moja nieobecność.
Usta Choi zadrgały z rozbawieniem.
— Och Papo! Poradzę sobie! —
Zapewniła, chociaż od trzech dni zachodziła w głowie, jak ogarnie zarządzanie
rodzinnego interesu. Wprawdzie babcia Kim, energiczna staruszka gotowa
przeskoczyć niejednego młodzika, miała jej pomóc, ale dziewczyna czuła, że
doszła do takiego etapu życia, w którym będzie musiała udowodnić sobie i innym,
że potrafi sprostać wyzwaniom. A z tym zawsze miała przecież problem.
— Gdybyś jednak potrzebowała czegoś,
nie zawahaj się prosić o pomoc Chung’a, rozumiesz? Już z nim rozmawiałem,
będzie się o ciebie troszczyć.
Choi wydała z siebie długie,
przeciągłe westchnienie. Na chwile wzrok dziewczyny powędrował w bok, a w sercu
pojawiło się, jakże znajome, uczucie smutku. Mimo, iż miała na karku całe
osiemnaście lat wciąż traktowano ją, jak dziecko, które nie potrafi należnie
obchodzić się z zapałkami. Lecz nie dziwiła im się, w porównaniu do innych
dziewcząt była, niczym feralny egzemplarz książki, której druk był nieczytelny.
To cud, że Chung chciał ją za żonę.
— Dziękuje papo.
Właśnie w tym momencie zza zakrętu
wyjechało czarne auto. Pan Lun Yu natychmiast poderwał się z krzesła, znajdując
oparcie na ramieniu córki.
Choi pomogła mu zejść z czterech,
wąskich stopni, tymczasem z pojazdu wysiadł jej narzeczony.
Chung Lee był wysokim, dobrze
zbudowanym młodzieńcem o miłej twarzy, którą niejedna niewiasta uznałaby za
przystojną. Krótkie, czarne włosy miał dobrze wystylizowane, ubrania zaś z
markowej półki, czemu nie mogli dziwić się wiedzący, że ojciec chłopaka
posiadał dochodową firmę. Wspaniała aparycja, pokaźne cyfry na koncie bankowym
oraz dobry charakter Chung’a czynił go idealnym kandydatem na męża.
Wiele dziewcząt zgodnie uważało, że
ktoś taki, jak on zasługuje na kogoś lepszego, niż Choi Yu Lin. Lecz próżno
było z nim o tym dyskutować. Trudno, bowiem było znaleźć kogoś bardziej
zakochanego w córce Lun Yu, niż on.
Mężczyzna zatrzasnął drzwi od auta i
spojrzał z uwielbieniem na młodziutką dziewczynę. Baczył jednak, by nie
uśmiechać się zbyt szeroko. Miał na uwadze, iż ojciec Choi właśnie wybierał się
do szpitala na operacje.
— Jest pan gotowy? — zapytał
uprzejmie — Witaj, słońce. — Ucałował na przywitanie ukochaną, gładząc ją przy
tym delikatnie po ramieniu. Wiele by dał, aby z jej oczy spełzł smutek, lecz nic
mógł zrobić. Pozostało mu jedynie ją wspierać.
— Niestety nie mam wyjścia — Lun Yu
uśmiechnął się krzywo.
— Pomożesz papie? — zapytała Choi. —
Przyniosę jego walizkę.
— Nie ma sprawy — Kiwnął głową i pomógł
mężczyźnie wsiąść do auta.
Dziewczyna już po chwili była z
powrotem. Narzeczony odebrał z jej rąk sportową torbę z rzeczami osobistymi i
rzucił ją na tylnie siedzenie auta. Potem obrócił się w jej stronę ze słowami:
— Nie zamartwiaj się proszę za dużo.
Wszystko się ułoży.
Kiwnęła głową, podczas gdy jej ręce
samoistnie oplotły szyje ukochanego, szukając w nim ukojenia.
— Jedź ostrożnie. Papa strasznie nie
lubi, jak ktoś szaleje na drodze — poprosiła z trudem panując nad emocjami.
— Dobrze, będę pamiętać. Odwiedzić
cię wieczorem?
— Wolałabym jednak zostać teraz sama.
Wspólnie z babcią musimy ogarnąć wiele spraw. Ale może wpadniesz jutro na
obiad?
— Z wielką chęcią — Uśmiechnął się.
Stali chwile złączeni w ciasnym
uścisku. Boczny obserwator uznałby zapewne, że rozstają się na długi okres
czasu. Oparty o ramie chłopaka podbródek Choi nieznacznie drżał.
Obawiała się nie tylko o zdrowie
ojca, lecz także, jak poradzi sobie zarządzaniem pensjonatu pod jego
nieobecność.
***
Zegar w holu pokazał godzinę dziesiątą
wieczorem, a po ścianach prześlizgnął się jego wiekowy dźwięk, bardziej
przyprawiający o dreszcze, niż przynoszący jakikolwiek pożytek tutejszym
lokatorom.
Choi oderwała się od księgi wpisowej,
w której uprzednio sprawdziła ile gości przybyło tego dnia do pensjonatu. Około
pięciu. To był pomyślny znak. Mogła mieć, zatem nadzieje, że po dwóch
tygodniach wszystkie pokoje zostaną wynajęte.
Teraz oderwała się od bieżących
spraw. Czy ojciec i Chung już dojechali? Była pewna, że tak. W końcu mieli
przed sobą dwie godziny jazdy do większego miasta, gdzie znajdował się szpital.
Miała nadzieje, iż ojcu nie będzie doskwierać samotność, a pielęgniarki okażą
się miłe. Wiedziała, że nie przepada on za szpitalem, bo, i którzy lubił przebywać
w takich miejscach? Jednakże liczyła na obecność dobrego towarzystwa, które
pomogłoby panu Lun Yu zapomnieć o zmartwieniach.
Nagle przy recepcji pojawiła się
niewysoka, młoda dziewczyna z przyklejonym do twarzy półuśmieszkiem. Jej
przefarbowane na czerwono włosy rzucały się mocno w oczy, idealnie pasując do
rockowego stylu ubrań, które miała na sobie.
— Lin? Co ty tu robisz? — zapytała
Choi z lekkim zdziwieniem.
— Jak to? Nie wolno mi już odwiedzić
najlepszej koleżanki?
Obie roześmiały się cicho, po czym
wymieniły pełen ciepła uścisk.
— Oczywiście, że wolno, ale o tej
porze?
— Słyszałam, że twój ojciec już
pojechał do szpitala. Jak się czujesz kochana?
— Um… no wiesz, bywało lepiej, ale
jestem dobrej myśli — odparła nieco niemrawo Choi.
— Doskonale rozumiem, co musisz czuć.
Jeżeli coś mu się przydarzy, zostaniesz sama, jak palec — Lin poklepała ją
współczująco po ramieniu.
Ponieważ dziewczyna nie raczyła
odpowiedzieć, przyjaciółka spojrzała na nią ze zdziwieniem, a potem roześmiała
się nerwowo.
— Ach, ale ze mnie idiotka! Nie
powinnam była tego mówić. Przepraszam. — Mocno ścisnęła jej dłoń.
— Nie ma sprawy, Lin. Sama też
doskonale o tym wiem.
— A co z Chung’iem? — Imię
narzeczonego Choi jakoś szczególnie zabrzmiało w ustach przyjaciółki. Jak gdyby
ta, nie była czegoś do końca pewna, a jednocześnie starała się ukryć jakąś
prawdę. Lecz panienka Yu Lin była zbyt zmartwiona, aby zauważyć lekki
rumieniec, jaki pokrył, blade do tej pory, policzki koleżanki. — Słyszałam, że
to on odwiózł twojego ojca do szpitala.
— To prawda — Kiwnęła głową, chowając
księgę wpisową do szuflady.
— Ale z niego dobry człowiek, co nie?
A jak to teraz będzie z weselem? Wszystko stanęło na twojej głowie. Nie wiem,
jak ty to ogarniesz, biedactwo.
Choi uśmiechnęła się blado, wynurzając
zza lady recepcji. Naprawdę nie miała ochoty poruszać, póki, co, tego tematu.
Ponieważ jednak nie chciała urazić jedynej przyjaciółki, jaką miała, zdobyła
się na odpowiedź.
— A co ma być? — Wzruszyła ramionami.
— Przecież wszystkim i tak zajmują się rodzice Chung’a. Mnie na głowie zostaje
już tylko sukienka, dobór kwiatów i lista deserów. To naprawdę nic trudnego.
— To dobrze, że tak mówisz. Pozytywne
myślenie to podstawa sukcesu — Lin uśmiechnęła się współczująco. Przez jej
ciemne, jak smoła tęczówki, podkreślone czarnym eyeliner’em, wyzierało
przekonanie, iż rzeczywistość może okazać się o wiele gorsza, niż przypuszcza
jej rozmówczyni.
— Lin, to ty? Myślałam, że o tej
porze będziesz grać w klubie ze swoim zespołem.
Z sąsiedniego korytarza dobiegł ich znajomy
głos babci Kim. Już po chwili jej niziutka, pulchna osoba pojawiła się w
recepcji. Jak zwykle miała na sobie okrągłe okulary z, pod których patrzyły na
świat maleńkie oczka, skryte za fałdami mimicznych zmarszczek. Siwe włosy
sterczały na czubku głowy w postaci misternie ułożonego koka.
— Dzień dobry, babciu — Lin skłoniła
się w pasie. Chociaż we dwie nie były spokrewnione, dziewczyna już od ładnych
paru lat zwracała się do kobiety w ten sposób. — Przyszłam dotrzymać
towarzystwa Choi w tym trudnym czasie. Zespół może poczekać.
— Ach tak? Bardzo ładnie z twojej
strony. Obawiam się jednak, że musicie przełożyć spotkanie na jutro — Staruszka
wsunęła rękę pod ramię wnuczki i zaborczo przeciągnęła ją na swoją stronę. —
Gość z pod piątki domaga się czystych ręczników. Dwójka zgłosiła problem z
oknem, chyba musimy wezwać z rana mechanika.
— No dobrze, w takim razie do
zobaczenia — Lin zacisnęła usta, po czym podeszła do przyjaciółki, składając na
jej policzku przesadnie czuły pocałunek.
— Babciu, dlaczego to zrobiłaś?
Mogłyśmy zaprosić ją na herbatę — zauważyła Choi z pretensją w głosie, kiedy
zostały już same.
— Och, jakoś nie przepadam za tą
dziewuchą — Twarz staruszki przybrała wyraz grymasu niezadowolenia. Posłała w
kierunku drzwi, którymi wyszła dziewczyna, pełne podejrzliwości spojrzenie. —
Wydaje się nieszczera i jakaś obłudna. Zawsze mówi ci kąśliwe rzeczy.
— Lin po prostu taka jest — Choi
machnęła ze śmiechem ręką. — To buntowniczka. Tacy ludzie bywają specyficzni.
— Mów sobie, co chcesz, a ja i tak
myślę swoje — odburknęła staruszka. — Najbardziej na świecie nie znoszę tego,
że wiecznie kręci się koło Chung’a. Lata za nim, jak pszczoła za kwiatkiem. W
ogóle nie respektuje tego, że wkrótce się pobierzecie.
Choi wywróciła oczami.
— Babciu, zdaje mi się, że jesteś
bardziej zazdrosna, niż ja. Przecież nie od dziś znam Lin. Ona nigdy by mi
czegoś złego nie zrobiła. — To mówiąc, pocałowała staruszkę w policzek i udała
się w głąb korytarza.
Kobieta odprowadziła ją smutnym
spojrzeniem, kręcąc głową.
***
Wstała wcześnie rano, wcześniej, niż
zwykle. Nawet babcia Kim smacznie jeszcze wylegiwała się w pościeli, kiedy Choi
cichutko, na palcach przeszła obok jej drzwi.
Dziewczyna nie zamierzała próżnować,
a tym bardziej pozwolić sobie na oddanie decydującej pałeczki strachowi. Bez
względu na fakt, jak bardzo obawiała się nadchodzących tygodni była pewna, iż
tego typu emocje nie okażą się zbyt pomocne, a mogą nawet zaszkodzić.
Skierowała się do kuchni, by ocenić
zawartość spiżarni i wielkiej zamrażarki, nie chciała, aby za późno okazało
się, że brakuje odpowiednich produktów. Goście wszak zameldowali się w
pensjonacie z przekonaniem, że będą jedli dobre śniadania, a ona mogła
dopuścić, by doznali rozczarowania.
Chwile snuła się po pomieszczeniu sprawdzając
zawartość szafek oraz czystość poukładanych naczyń, by następnie skierować się
do gościnnego pokoju, gdzie wczasowicze mogli odpocząć.
Znajdowały się tam dość pokaźne
zbiory książek, ulokowane na wysokich aż do sufitu regałach, które zawsze tak
starannie czyściła, chroniąc przez plagą kurzu. Otworzyła na oścież okno,
pozwalając, aby chłodne, wczesnoporonne powietrze wślizgnęło się do środka.
Poprawiła obrusy w jadalni,
sprawdzając, które wciąż są czyste, a które powinny już posmakować wirowania w
pralce. Na samym zaś końcu otworzyła kasetkę z gotówką, przeliczając ilość
pieniędzy – na wypadek gdyby coś zginęło. Zgadzało się, co do ostatniej
cyferki. Chociaż większość klientów płaciła kartą, niektórzy wciąż nosili przy
sobie gotówkę, a ona regularnie, co piątek wpłacała je do banku.
W recepcji wyłożyła księgę wpisową i
poprawiła kalendarz na ścianie, który nieznacznie się przechylił. Nie zdążyła
jeszcze otworzyć głównych drzwi, kiedy usłyszała, jak ktoś szarpię za klamkę.
Ze zdziwieniem skierowała uwagę w ich
kierunku. Za szklaną taflą zobaczyła wysokiego chłopaka.
— Czyżby pierwszy gość? — Spojrzała
na miarowo tykający zegar. — Dopiero piąta trzydzieści.
Nieco z wahaniem przekręciła zamek,
robiąc przejście w progu.
— Jakiś pokój poproszę. — Chłopak bez
większych ceregieli wtargnął do środka, nie zważając nawet, że trącił ją
niechcący ramieniem. Na chwile skupił uwagę na pomieszczeniu, oglądając wnętrze
recepcji, po czym skupił się na dziewczynie. — Są tu jakieś wolne, prawda? —
spytał, kiedy nie ruszyła się nawet o krok.
— T-tak. Mamy mnóstwo wolnych pokoi.
Nerwowo podrapała się po skroni. Z
prędkością światła znalazła się po drugiej stronie lady, wbijając w komputerze
listę niezajętych jeszcze kwater. — Woli pan parter, czy pierwsze piętro?
— A co ty byś mi radziła? — Rozparł
się łokciem na blacie i strzelił różową gumą. Zdziwiło ją, że odzywał się do
niej, niczym dobrej koleżanki. Przecież się nie znali.
— Nie wiem. — Wzruszyła ramionami,
ale szybko przypomniała sobie, jak ojciec z marketingową zdolnością potrafił
radzić niezdecydowanym gościom, zatem zreflektowała się. — Na piętrze są lepsze
widoki morza. Szczególnie pokój numer dwadzieścia ma piękny widok, ale jest
nieco droższy od pozostałych. — Próbowała naśladować jego uprzejmość.
— Hm, sądzę, że z tym nie będzie
problemu. Biorę dwudziestkę! — Klasnął dłonią w blat.
— Naprawdę?
— Skoro ty mi radzisz. Nie mam
powodu, by nie ufać twoim pięknym oczom. — Zauważył, samemu mrugnąwszy do niej
z rozbawieniem.
Mimowolnie zarumieniła się w stylu
dorodnego pomidora. Nie zostało jej nic lepszego, jak skupić się na wykonywanej
czynności.
— Dobrze, zaraz pana zakwateruje.
Imię i nazwisko?
— Jun Su Gin.
— W porządku. Płaci pan kartą czy
gotówką?
— Zdecydowanie gotówką. — To mówiąc,
wyjął z przewieszonej na ramieniu torby, plik grubych banknotów, spiętych
recepturką. Po raz kolejny udało mu się ją zaskoczyć.
— Dziękuje. — Drżącą ręką odebrała
pieniądze, przeliczając je szybko w palcach. Potem przywołała na usta firmowy
uśmiech. — Życzymy miłego pobytu. — Skinęła mu głową.
— Nie wątpię, że tak będzie! — Jego
lewy kącik wargi powędrował szelmowsko ku górze, następnie odebrał klucze i
skierował się w odpowiednim kierunku, który mu wskazała.
Odprowadziła go spojrzeniem. Dopiero
teraz zauważyła jego nietypowy ubiór. Obcisłe spodnie, nieco za duża koszulka w
czarnym kolorze, ciemne włosy ściągnięte w nieduży kucyk – zdecydowanie musiał
należeć do jakiejś subkultury. Nagle wstrząsnął nią widok śladów, jakie
zostawił na podłodze. Jego ciężkie glany wyraźnie odbiły się na dywanie i
drewnie.
— Coś mi mówi, że to nie skończy się
dobrze…
>>>>>
Witajcie! To opowiadanie będzie miało klimat wakacyjny, nie zamierzam czynić z niego jakieś skompilowanej historii, ot takie zwykłe czytadło. Chyba bardzo potrzebowałam coś takiego zrobić. Księżycowa Przystań, chociaż wydaje się bardzo lekka i komediowa, ma dość skomplikowaną fabułę, która wymaga by się w niej odnaleźć i tak to rozplanować, aby nie zaszkodzić czytelnikowi bałaganem. Romeo w glanach jest zaś o wiele prostszą historyjką i, mam nadzieje, przyjemną. Mam już zaplanowane, co będzie się działo, zatem nie mogę się już doczekać, aż zaprezentuje to wam :)
>>>>>
Witajcie! To opowiadanie będzie miało klimat wakacyjny, nie zamierzam czynić z niego jakieś skompilowanej historii, ot takie zwykłe czytadło. Chyba bardzo potrzebowałam coś takiego zrobić. Księżycowa Przystań, chociaż wydaje się bardzo lekka i komediowa, ma dość skomplikowaną fabułę, która wymaga by się w niej odnaleźć i tak to rozplanować, aby nie zaszkodzić czytelnikowi bałaganem. Romeo w glanach jest zaś o wiele prostszą historyjką i, mam nadzieje, przyjemną. Mam już zaplanowane, co będzie się działo, zatem nie mogę się już doczekać, aż zaprezentuje to wam :)
Jeny.. Jak ty cudownie piszesz. Tak mnie pochłonęło, że żałowałam, że rozdział nie jest dłuższy :)
OdpowiedzUsuńSu Gin narobi zamieszania i to zapewne nie małego. Już to czuję. Jego pobyt dobrze się nie skończy ;D
Ach, mam nadzieję, że drugi rozdział pojawi się szybciutko, bo czekam niecierpliwie.
Pozdrawiam ! :)
Noo, zapowiada się bardzo ciekawie :) akurat taka luźna historia na wakacje, tego mi było trzeba, chociaż i tak pewnie zakopię się pod stosem książek S. Kinga. Jego nigdy nie jest za mało *.* zaintrygował mnie Su Gin, ach uwielbiam takie postacie!
OdpowiedzUsuńOch już się nie mogę doczekać następnej części! Zgadzam się z witness, fajnie będzie sobie poczytać w te szare wakacje. Twoja opowieść je trochę pokoloruje :D O Bogu, coraz to więcej fajnych historii zapisuję w zakładkach... Wygląda na to, że pozostaje mi siedzenie w domu i śledzenie każdej z nich. No nic, na pewno tu jeszcze zawitam! ^^
OdpowiedzUsuńZostawiłaś link do swojego bloga pod komentarzem, więc postanowiłam wejść i sprawdzić, co takiego masz do zaoferowania. Szybko przeleciałam przez odpowiednie zakładki, zapoznając się z bohaterami, zwiastunem i fabułą, po czym przeszłam do czytania. Historia zaczyna się obiecująco. Czytało się ją tak lekko. Nie zauważyłam nawet, kiedy doszłam do samego końca. Idealna pozycja wakacyjna, jak zauważyła witness. Wyłapałam kilka drobnych błędów, w niektórych miejscach źle postawione są przecinki, czasem zdania są zbyt długie, lecz to można zawsze dopracować. Życzę Ci weny i mam nadzieję, że szybko nie opuścisz tej historii. :) Hwaiting!
OdpowiedzUsuń