2. Konsekwencja soli w jedzeniu.

— Dziękuje, że zadzwoniłeś. Nawet nie wiesz, jak się martwiłam — westchnęła ciężko, lecz pomimo takiego tonu, na wargi Choi spłynął uśmiech ulgi, a w oczach rozbłysły zadowolone iskierki.
— Zrobiłbym to już wczoraj, ale nie chciałem cię budzić. Potrzebowałaś odpoczynku.
Po drugiej stronie połączenia komórkowego rozbrzmiał przyjazny głos Chung’a. Biedak nie miał pojęcia, iż przez całą noc ledwie zmrużyła oko, nie mówiąc już o popłynięciu ku objęciom Morfeusza.
Mimo to, była mu niezmiernie wdzięczna za troskę. Kiedy ojciec był daleko stąd, potrzebowała świadomości, iż, poza babcią Kim, jest ktoś jeszcze, kto dobrze jej życzył.
— Czy mówiłam ci już kiedyś, że jesteś najwspanialszy na calutkim świecie?
— Hm… jakby się z grubsza zastanowić… — Usłyszała jego rozbawiony ton. —… pierwszy raz o tym słyszę. — Roześmiał się.
— Idź ty! — Parsknęła. — Myślisz, że nie wiem, jaką masz cudowną reputacje w miasteczku? Nawet pod sklepowe żule cię uwielbiają! — Nie omieszkała mu o tym przypomnieć.
  Chyba się nie zdziwisz, jak powiem, że ich uwielbienie wcale mi nie schlebia? — Podtrzymywał żartobliwy ton rozmowy.
Nagle do pokoju weszła staruszka, której głowa nieznacznie wyłoniła się z pomiędzy drzwi. Uśmiechnęła się do wnuczki przyjaźnie, a potem wyciągnęła dłoń, by, gestykulując, powiadomić ją, iż jest pilnie potrzebna.
— Muszę kończyć. Porywają mnie obowiązki. Kocham cię bardzo! — Cmoknęła do telefonu, odrywając go prędko od ucha. Po drugiej stronie rozbrzmiało jeszcze niewyraźne „Też cię kocham”, nim rozległo się kliknięcie zakończonego połączenia.
— Jak tam? — Poderwała się do pionu, a komórka wylądowała na dnie kieszeni spodni. — Alarmujące kłopoty?
— Nie, nie. Po prostu chciałam wysłać się po zakupy do miasta. Kończy nam się wiele rzeczy, między innymi mydła i takie tam… — Machnęła niedbale ręką. —… z Chungiem jeszcze się nagadasz. Przyjdzie w końcu na obiad, mam racje?
— Tak, babciu. Nie musiałaś być taka nerwowa w ruchach. Byłam pewna, iż co najmniej za chwile mi powiesz, że pensjonat się pali. — Pokręciła z niezadowoleniem głową, lecz staruszka tylko uśmiechnęła się niewinnie.
— Jeszcze nie jest, aż tak źle. Wszystko dobrze funkcjonuje.
— Goście są już w jadalni? Kucharka wyrobiła się ze śniadaniem?
— Nie znasz Ku Ni? Prędzej wybuchnie trzecia wojna światowa, niż ona zawali którekolwiek ze swoich śniadań.
— To prawda. — Przytaknęła, wznosząc rozbawione oczy do nieba.
Mimo to, jakby nie ufając powszechnie oczywistej prawdzie, udała się do jadalni, gdzie siedzieli goście pensjonatu. Kilka, przyodzianych w białe obrusy, stołów było zajętych przez pojedyncze osoby bądź całe rodziny, lecz wciąż jeszcze wiele czekało na kolejnych wczasowiczów.
Jakaś elegancko ubrana dama po czterdzieste sączyła niemrawo kieliszek czerwonego wina, kierując smętne spojrzenie ku oknu, gdzie widok wychodził na plażę i morze. Wzburzona woda niemal sennie obmywała brzeg, a ponad nią białe mewy rozpościerały swe skrzydła, sunąc po niebie, niby w wyraźnie niczym nieskrępowanej wolności.
— Pani nic nie je. — Choi odnalazła w sobie dość troski, by przełamać wiążącą ją nieśmiałość przed ludźmi i podejść do kobiety, spostrzegając leżący przed nią talerz. Był pusty. — Stół z jedzeniem jest tam. — Wskazała w kierunku drzwi kuchennych, obok których stał szeroki blat po brzegi zastawiony jedzeniem. Wystarczyło wybrać coś dla siebie.
Kobieta z ociąganiem i, niemal łaskawie, obdarzyła dziewczynę zainteresowanym spojrzeniem. A jednak przez te ciemne tęczówki wyzierało jedynie znudzenie życiem.
— Nie jestem głodna — odparła z westchnieniem, a potem zgrabnie odstawiła kieliszek na stół. Choi była oczarowana tym, jak elegancko potrafi ona trzymać nóżkę kieliszka w dwóch palcach. Musiała być prawdziwą damą. O tym mógł świadczyć też sznur białych pereł zdobiących jej szyje.
Choi, która nigdy nie potrafiła podtrzymać rozmowy, nawet jeżeli sama wyszła z inicjatywą, teraz zamilkła, jak zaklęta i prezentując prawdziwe zawstydzenie na twarzy, spuściła wzrok przepraszająco.
Kobieta uśmiechnęła się z ironią.
— Skąd jesteś dziecko? Gdzie twoi rodzice?
Choi zamrugała rzęsami, wlepiając w twarz nieznajomej szerokie spojrzenie.
— Nie jestem wczasowiczką — odparła zdumiona — Zarządami pensjonatem.
W tym momencie kobieta wybuchła gromkim śmiechem, odrzucając głowę do tyłu. Białe zęby błysnęły oślepiającą bielą z pomiędzy warg pociągniętych czerwoną szminką. Miękkie, kasztanowe loki zatańczyły uwodzicielsko wokół żuchwy.
— Doprawdy? — Spojrzała na dziewczynę z niedowierzaniem. — Kiedy się tu meldowałam, przyjęła mnie jakaś staruszka. Sądziłam, że nie ma krewnych.
— To moja babcia. — Choi nerwowo podrapała się po szyi. Właśnie dlatego nie lubiła rozmawiać z obcymi, rozmowa zawsze przybierała krępujący obrót.
— Dolejesz mi jeszcze wina? — Uniosła kieliszek, wskazując spojrzeniem butelkę trunku, stojącą na stole z jedzeniem.
— Oczywiście. — Dziewczyna potulnie kiwnęła głową, a potem z pośpiechem zajęła się spełnianiem prośby. Już po chwili kieliszek na nowo wypełniła kaszmirowa ciecz.
— Dziękuje. Możesz już sobie iść.
Niedbałe machnięcie ręki przypominało raczej odpędzanie natrętnej muchy, niż uprzejmą prośbę o zostawienie w spokoju, ale Choi poczuła ulgę, kiedy mogła tak po prostu odejść. Przysięgła sobie dodatkowo, że bez względu na wszystko, nie będzie się starała zaznajomić z gośćmi pensjonatu. To było ponad jej siły.
Niestety, nie długo wytrwała w postanowieniu, gdyż niespodziewanie ktoś złapał ją za łokieć i powstrzymał przed wyjściem z pomieszczenia.
— Czy jest tu cokolwiek bez soli? — Usłyszała najdziwniejsze pytanie w swoim życiu, dlatego nie zdziwiła się specjalnie, kiedy okazało się, że zadał je chłopak w glanach. Ten sam, który rano zameldował się w dwudziestce.
— Słucham?
Głośne cmoknięcie wyraziło dezaprobatę jej roztargnieniem.
— Pytam, czy któreś z tych dań nie zawiera soli. Jestem uczulony na sól.
Choi spojrzała na jedzenie. Wyglądało naprawdę apetycznie, potwierdzał to także aromatyczny zapach, mieszający cię z wonią soku pomarańczowego i świeżo zaparzoną kawą.
— Wydaje mi się, że wszystko ma chociaż jej szczyptę. — Oblizała nerwowo wargi, przygładzając jednocześnie włosy. — Nigdy nie słyszałam, żeby ktoś był na nią uczulony.
Chłopak uśmiechnął się nieznacznie, ale jego oczy pozostały poważne.
— Niektórzy są uczuleni na słońce, dlaczego ja nie mogę na sól? — zapytał, wzruszając ramionami. — Co mam teraz zrobić? Wszystko, co tu serwujecie może mnie zabić.
— Ja… — odezwała się, szukając naprędce jakiegoś rozwiązania. — Może zje pan na mieście? Na przyszłość będziemy pamiętać, by gotować dla pana oddzielnie.  — Wyrwało się jej ust, nim zdążyła pomyśleć, co też powiedziała.
— Hm? — Otworzył szeroko oczy, nie kryjąc oburzenia. — Chyba żartujesz!? Nie po to wykupiłem zestaw ze śniadaniem, żebym musiał jeść na mieście. Mam płacić podwójnie?
Zmieszana i równie podenerwowana, zaczęła nerwowo przestępować z nogi na nogę. Nieświadomie obejrzała się za siebie, jakby z nadzieją, że przy wejściu zobaczy babcię, lecz to było niemożliwe. Kim zajmowała właśnie stanowisko w recepcji, biorąc na siebie zaszczytny obowiązek meldowania gości.
— Nic nie powiesz? — Chłopak był coraz mocniej wytrącony z równowagi.
— Nie… to znaczy tak, chwileczkę — jęknęła, a potem zebrała się do kupy. Nawiedziła ją bowiem alarmująca myśl, że nie może pod żadnym pozorem pozwolić sobie, aby pod jej obecność ktokolwiek był niezadowolony z usług pensjonatu. — Jedzenie w restauracji będzie na nasz koszt! — wypaliła, uznając, że to najlepsze wyjście.
W odpowiedzi ujrzała jego usatysfakcjonowany uśmiech.
— W sumie, czemu nie? — Ucieszył się. — Ale jeden warunek. — Podniósł palec wskazujący. — Ty pójdziesz ze mną.
— Że co? — Drgnęła wstrząśnięta.
— No cóż. — Zwinął usta w rulon, spoglądając gdzieś ponad głową Choi. — Skąd mam wiedzieć, gdzie tu są najlepsze lokale? Jestem głodny, jak wilk, nie zamierzam tracić czasu na swatanie się po mieście. Poza tym, masz uregulować rachunek, pamiętasz? — Uśmiechnął się podstępnie.
W pierwszym odruchu miała ochotę go wyśmiać, lecz zaraz zmieniła zdanie. Uświadomiła sobie bowiem, że i tak wybiera się do miasta po sprawunki, zatem równie dobrze mogła zabrać ze sobą chłopaka.
— Jeżeli Pan sobie tego życzy. — Starała się zachować neutralnie, chociaż w środku targały nią szalejące emocje.
— Nie Pan, jaki Pan? — Oburzył się. — Jestem Jun Su Gim, Jun albo Su Gim, jak wolisz.
— W porządku. — Posłała mu przelotne spojrzenie. — Muszę wyjąć dla pan… ciebie rower z garażu. Nie masz nic przeciwko jeździe na rowerze?
Przez chwile wyglądał na zaskoczonego, ostatecznie jednak zaprzeczył.
— Nie jestem marudny, co mi tam.
— Dobrze, więc chodźmy.
Ruszyła, jednakże ponownie złapał ją za rękę. Zaciskając mocno usta i czując, jak wzbiera w niej strach, odwróciła ku niemu głowę.
— Coś jeszcze? — Jej głos zabrzmiał wyjątkowo przymilnie. Starała się nie zapominać, iż ma do czynienia ze swym gościem.
— Nie wiem, jak masz na imię. — Uświadomił dziewczynę. — Czuje się dziwnie, kiedy patrzę na ciebie i kompletnie nie wiem, jak się mam do ciebie zwracać.
— Ach! — westchnęła — Choi Yu Lin. Choi w skrócie.


***

W Gosunie było wiele restauracji, knajpek, zwykłych pubów, kawiarenek, lodziarni, cukierni, pizzerii, lokalów orientalnych – można było się w tym spokojnie pogubić. Zwłaszcza, kiedy chodniki i deptaki po prostu pękały w szwach od nadmiaru wczasowiczów, który w niczym nie pomagali iść do przodu, by zlokalizować najlepszy cel.
A mimo to, Choi poruszała się po mieście ze sprawnością i orientacją kogoś, kto mieszka tu od dziecka, znając każdy, nawet najciaśniejszy kąt mieściny.
Jun z trudem za nią nadążał, skupiając się przede wszystkim na tym, aby nie utracić kontroli nad rowerem. Stary rzęch wprawdzie nie skrzypiał, ale miał zaskakującą tendencje do przechylania się na bok, co bardzo denerwowało siedzącego na nim chłopaka.
— Cholerne dziadostwo! Ejże! Nie pędź tak szybko! Cholera! — Marudził, a kierownica po raz kolejny zdradziecko zachybotała mu się w dłoniach. Zacisnął mocniej na niej palce, pokonując trasę za dziewczyną w stylu człowieka na głębokim rauszu.
— Babcia nie narzeka, kiedy z niego korzysta! — odkrzyknęła mu Choi, starając się panować nad rozbawieniem. Dość trudna sztuka, kiedy, ilekroć odwracała głowę, napotykała iście komediowy widok Juna bladnącego z każdą chwilą w której rower wymykał się mu z pod kontroli.
Wciąż przeklinał „stare ustrojstwo”, chociaż ewidentnie wina leżała, nie w zepsutym urządzeniu, ale niskim poziomie umiejętności z jego korzystania.
W końcu zaparkowali rowery pod jednym ze sklepów. Jun wyraźnie odetchnął z ulgą, kiedy dotknął stopami stałego gruntu.
— Mam nadzieje, że po takiej kiepskiej przejażdżce, chociaż jedzenie będzie dobre — powiedział mrukliwie.
— Nie martw się, tam, gdzie cię zaprowadzę serwują najlepsze dania w mieście. — Obiecała, biorąc do ręki biały koszyk, który uprzednio miała zaczepiony o przód roweru.
Ruszyli rozgrzanym w słońcu deptakiem. Gosun toną w zieleni krzewów, rosnące wzdłuż alei wiśnie i jabłonie spokojnie przekwitały, wciąż jeszcze ciesząc oczy biało-różowym kwieciem.
Nie minęło pięć minut, kiedy zatrzymali się przez zwyczajną restauracyjką, mieszczącą się w jednym z budynków pasażu handlowego. Za witryną doskonale było widać, jak kucharze przygotowują potrawy z ryb i ryżu, oraz całej masy warzyw.
— Tu? — zdziwił się. — Nie wygląda na elegancki lokal.
— Może i nie, ale jedzenie jest tutaj po prostu genialne — odparła z dumą Choi. Ani przez chwile nie wątpiła, że jej gościowi będzie smakować.
— Hm… obyś miała racje — westchnął bez większego przekonania, po czym otworzył drzwi. Zdziwił się, kiedy dziewczyna nie poszła w jego ślady. — Co robisz? Musimy wejść do środka.
— Nie idę z tobą. Musze jeszcze zrobić zakupy, ale dam ci pieniądze. Spokojnie.
To mówiąc, wyjęła z portfela plik banknotów.
— Powinno wystarczyć — stwierdziła.
— Nie idziesz ze mną? — powtórzył za nią, jak bezmyślne echo. Tego się nie spodziewał. — Myślałem, że zjemy razem.
Uśmiechnęła się z rozbawieniem, po czym pokręciła głową.
— Tego nie było w umowie. Mam swoje sprawy. Musisz zająć się sobą sam.
— Nie możesz mnie tu zostawić! — Oburzył się, chociaż w jego zachowaniu było coś dwulicowego. Choi odniosła niejasne wrażenie, że chłopak zwyczajnie się nią bawi. — Muszę potem jeszcze trafić do pensjonatu.
— Nie jesteś dzieckiem. Nie mam obowiązku się tobą opiekować.
— Ale dzisiaj jesteś mi to winna. Po tym, jak omal nie spróbowałem śmiertelnego jedzenia w twoim pensjonacie. — Przypomniał jej dobitnie, a następnie złapał za rękę tak szybko, iż nawet nie udało jej się zareagować sprzeciwem.
Nim się obejrzała, już utonęła w wewnętrzu lokalu, gdzie odgłos szumiących zamrażarek wypełniał całą przestrzeń.
— Nie masz prawa — pisnęła zlękniona, kiedy pociągnął ją do jednego ze stolików.
Lecz on uśmiechnął się tylko krzywo.
— Potem dam ci spokój. Ale teraz musisz dotrzymać mi towarzystwa. Będę miał do ciebie kilka pytań.
Była zbyt wytrącona z równowagi, by podjąć stanowczą decyzję o wyjściu z restauracji. Tak, zapewne, postąpiłaby każda dziewczyna na jej miejscu, ale Choi podrapała się jedynie nerwowo po policzku i zapadła się w sobie, czując bezdenne uczucie zawstydzenia.
Nikt nigdy nie był wobec niej tak brutalny. Ludzie w Gosunie ją znali, konkretnie ci, którzy mieszkali tu na stałe. Wszyscy wiedzieli, że była osóbką delikatną i wrażliwą, odmienną od swych rówieśniczek. Chociaż sprawiała pozory normalności, w głębi duszy była odmieńcem. Dlatego też, teraz zwyczajnie stchórzyła, nie potrafiąc przeciwstawić się żądaniom Juna.
— Jakie pytania? — Z pomiędzy ust dziewczyny wybrzmiał delikatny, ledwo słyszalny głos.
— To za momencik, teraz musimy coś zamówić — odparł jej ze spokojem, zagłębiony spojrzeniem w karcie dań.
Po chwili zjawił się kelner, gotowy przynieść cokolwiek zechcą. Jun nie miał problemy ze zdecydowaniem się, z zaskakującą prędkością i stanowczością złożył zamówienie.
— A dla pani? — Kelner uśmiechnął się do Choi delikatnie, niezdarnie maskując zdziwienie. Znał ją od dziecka i, zapewne, zastanawiał się, co narzeczona Chung’a robi z nieznajomym chłopakiem w restauracji.
Była tak zażenowana tą świadomością, iż błądziła chaotycznie wzrokiem po krawędziach stolika. Próbowała coś powiedzieć, lecz język odmówił jej posłuszeństwa.
— Owocową sałatkę i sok. Podejrzewam, że nie jest głodna — odpowiedział za nią Jun.
— Oczywiście. — Kelner skłonił się z firmowym uśmieszkiem i, zanotowawszy wszystko, oddalił się na zaplecze.
— Nie bądź taka spięta. Nie jestem draniem, którzy zechcę cię wykorzystać. Im dłużej w ten sposób się zachowujesz, tym większe mam wrażenie, że tak o mnie myślisz — westchnął z niezadowoleniem. Najpierw rzucił menu na stół, a potem skrzyżował ramiona na torsie, przyglądając jej się ciekawie.
— Wiem, ja tylko… — zawahała się, nie patrząc mu w oczy. — … to dla mnie dziwna sytuacja. Wolałabym teraz robić zakupy.
Prychnął z krzywym uśmiechem.
— Zakupy ci nie uciekną. Oddajesz mi dużą przysługę. Nie lubię być sam w nowych miejscach — wyznał, a ona uznała, że nie brzmi to szczerze.
— Jakie masz do mnie pytania? — Powtórzyła z naciskiem, dochodząc do wniosku, że im szybciej się z tym uporają tym lepiej.
— No dobrze — westchnął — Przejdę do rzeczy, jeżeli to pomoże ci się wyluzować. Znasz dziewczynę o imieniu Ha Na?
Uniosła ze zdziwieniem brwi, nareszcie odrywając wzrok od blatu.
— Ha Na?
— Tak, kasztanowe włosy, dość niewysoka, chociaż wydaje mi się, że większa od ciebie, bo ty jesteś wyjątkowym chuchrem — skomentował jej wygląd z rozbawieniem, co ponownie wprawiło ją w zażenowanie.
— Chyba wiem o kim mówisz — szepnęła cicho — Ale jaką masz do niej sprawę?
— To już nie twój interes — odparł szybko — Znasz ją czy nie?
— Jakże mogłabym jej nie znać? W Gosunie wszyscy znają się nawzajem. — Kiwnęła głową i zamilkła, kiedy wrócił kelner niosąc im zamówione dania. Kiedy odszedł, wróciła do rozmowy. — Jej ojciec jest kwiaciarzem, prowadzi kwiaciarnie zaraz za rogiem.
— Czyli znalezienie jej będzie łatwe? — Nabił na widelec pokaźny kawałek ryby i spróbował. — Faktycznie dobre! — Ucieszył się.
— A nie mówiłam! — Na chwile oblicze Choi rozjaśniło się wyrazem radości, jakby była dzieckiem, któremu udało się zadowolić kogoś starszego, na którego szacunku jej zależało. — Ja zawsze wiem, gdzie kogo zaprowadzić. Mogłabym dorabiać jako przewodnik po Gosunie.
Nagle uznała, że powiedziała za dużo, bo umilkła i uciekła wzrokiem.
Jun przyglądał się jej z rozbawieniem, po czym, jak gdyby nigdy nic wrócił do jedzenia.
— Choi, zaprowadzisz mnie do tej kwiaciarni, rozumiesz? A potem możesz sobie iść gdzie chcesz. Dalej sobie poradzę — oznajmił tonem nie przyjmującym sprzeciwu.


***

Kwiaciarnia ojca Ha Ny zaliczała się do urokliwych sklepików, zapraszających do zakupów wielkim, złocistym napisem naklejonym na witrynie.
Po wejściu do środka tonęło się niemal w bajecznej tęczy kolorów i zapachów. Różne gatunki kwiatów złączone były w śliczne kompozycje bukietów, począwszy od tych delikatnych, przypominających zebrane na łące stokrotki, po eleganckie bukiety róż i tulipanów. Nie zabrakło też donic z orchideami oraz najnormalniejszych w świecie kaktusów, włożonych w paszcze porcelanowych krokodyli, czy brzuszki biedronek.
Za ladą stała niewysoka dziewczyna z okularami na nosie w kwadratowych, ciemnych oprawkach. Wyglądała uroczo i niewinnie. Kasztanowe włosy związane miała na czubku głowy w niedbały kok, a na sobie bardzo dziewczęcą sukienkę w kwiaty, która układała się dzwonowato tuż nad kolanami.
Jun po wejściu do środka od razu ją rozpoznał, a, i sama dziewczyna pisnęła z uciechy, kiedy tylko się pojawił. Bez namysłu porzuciła stanie przy kasie, by rzucić mu się w ramiona, niczym wieloletnia przyjaciółka.
— Oppa! Nareszcie jesteś!
Podniósł ją lekko w górę i obrócił, niczym lekkie piórko, a potem postawił na ziemi. Jego oczy błyszczały z podniecenia, chociaż wciąż większość emocji trzymał na wodzy.
— Dziwne uczucie widzieć cię wreszcie na żywo — odezwał się.
— Prawda? Ja mam to samo! Jesteś taki wysoki! Boże, czuje się przy tobie, jak dziecko — zaśmiała się, przykładając do twarzy z niedowierzaniem obie ręce. Zlustrowała go z góry do dołu, kręcąc głową.
— To nic takiego. — Wzruszył ramionami, rozglądając się po sklepie. — Więc tu przebywała kiedyś nasza matka?
Ha Na natychmiast spoważniała, i nadymając policzki, niczym chomik, także powiodła spojrzeniem po wnętrzu.
— Tak, ojciec otworzył sklep dopiero w latach dziewięćdziesiątych, dokładnie w roku 1993. — wyznała z zakłopotaniem.
Jun Su Gin wciągnął nerwowy haust powietrza do płuc, wciskając dłonie na dno kieszeni rurek.
— Rozumiem, czuć tu dobrą aurę.
Dziewczyna rozpromieniła się radośnie, łapiąc go za ramię.
— Oppa, wszystko ci pokaże, co tylko zechcesz. Na piętrze jest nasze mieszkanie, może chcesz zobaczyć mój pokój?
— Czemu nie? — Zgodził się.
— Gniewasz się, że musisz wynajmować pensjonat? — Niespodziewanie posmutniała, zaciskając usta. — Wiesz, że u nas nie ma dość miejsca. Zresztą tata… sam rozumiesz.
— Pensjonat to dla mnie nie problem. Za to twój ojciec… czy on w ogóle wie, że tu jestem?
— Mhm… — Ha Na nieco niepewnie przytaknęła. — Musiałam go długo przekonywać, ale zgodził się w końcu, żebyś tu przyszedł. Rozumie, że tutaj tkwi twoja przeszłość.
— Świetnie, więc chodźmy…

4 komentarze:

  1. Drugi rozdział, a ja już polubiłam Su Gim'a i jego ciężki charakterek. Choi nie będzie miała z nim łatwo,oj nie.
    Uczulony na sól ? ;D Biedak, to co on może jeść ? :p
    Czyli Ha Na jest jego siostrą, tak ?
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział,
    Pozdrawiam ! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. No nie powiem, fabuła nabiera rozpędu i wszystko wydaje się być logiczne, choć oplecione tajemnicą. Podoba mi się to, naprawdę. Jun Su Gin... Ach, ciężki ma charakterek, a i za miły też nie jest. Bardzo stanowczy, z góry wie, iż Choi mu się nie przeciwstawi. Powinien odrzucać, a mnie właśnie do siebie przyciąga. Podoba mi się to, że wyróżnia się spośród reszty. Chamski, arogancki, z nutką powagi. Nie jak typowy bad boy. Inny. Miła odmiana, przyznaję. Już nie mogę się doczekać tego, co wymyśliłaś. A wydaję mi się, iż będzie to nieco dłuższa historia. No nic, życzę Ci weny.
    Pozdrawiam! x

    OdpowiedzUsuń
  3. Czemu wciąż nie mogę wyjść z szoku, że ktoś może na sól być uczulony? Znaczy to nie stanowi raczej większego problemu, chociaż w większości rzeczy znajdując sie jej śladowe ilości, aż mi go żal XD Jun jest świetny, uwielbiam takie postaci, chamskie i wredne, ale z pewnością skrywa łagodniejsze oblicze, o czym przekonałam sie w ostatniej scenie. Tego się nie spodziewałam! Czuję, że będzie coraz lepiej z tym opowiadaniem :D w ogóle to dlaczego ona kazała się mu do siebie zwracać Choi? Czy to przypadkiem nie nazwisko? Przynajmniej ja za każdym razem spotykałam się z tym, że to nazwisko, o imieniu takim nie słyszałam xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może masz racje? W sumie nie zastanawiałam się nad tym :D Całkiem prawdopodobne, że walnęłam błąd. Ale Choi tak mi się jakoś podoba, że myślałam, że mogę je tak wykorzystać. Sprawdzę to i przemyślę :D Bardzo ci dziękuje za zwrócenie uwagi :***

      Usuń