— Dziękuje, że zadzwoniłeś. Nawet nie
wiesz, jak się martwiłam — westchnęła ciężko, lecz pomimo takiego tonu, na wargi
Choi spłynął uśmiech ulgi, a w oczach rozbłysły zadowolone iskierki.
— Zrobiłbym to już wczoraj, ale nie
chciałem cię budzić. Potrzebowałaś odpoczynku.
Po drugiej stronie połączenia
komórkowego rozbrzmiał przyjazny głos Chung’a. Biedak nie miał pojęcia, iż
przez całą noc ledwie zmrużyła oko, nie mówiąc już o popłynięciu ku objęciom
Morfeusza.
Mimo to, była mu niezmiernie wdzięczna
za troskę. Kiedy ojciec był daleko stąd, potrzebowała świadomości, iż, poza
babcią Kim, jest ktoś jeszcze, kto dobrze jej życzył.
— Czy mówiłam ci już kiedyś, że jesteś
najwspanialszy na calutkim świecie?
— Hm… jakby się z grubsza zastanowić…
— Usłyszała jego rozbawiony ton. —… pierwszy raz o tym słyszę. — Roześmiał się.
— Idź ty! — Parsknęła. — Myślisz, że
nie wiem, jaką masz cudowną reputacje w miasteczku? Nawet pod sklepowe żule cię
uwielbiają! — Nie omieszkała mu o tym przypomnieć.
—
Chyba się nie zdziwisz, jak powiem, że ich uwielbienie wcale mi nie
schlebia? — Podtrzymywał żartobliwy ton rozmowy.
Nagle do pokoju weszła staruszka,
której głowa nieznacznie wyłoniła się z pomiędzy drzwi. Uśmiechnęła się do
wnuczki przyjaźnie, a potem wyciągnęła dłoń, by, gestykulując, powiadomić ją,
iż jest pilnie potrzebna.
— Muszę kończyć. Porywają mnie
obowiązki. Kocham cię bardzo! — Cmoknęła do telefonu, odrywając go prędko od
ucha. Po drugiej stronie rozbrzmiało jeszcze niewyraźne „Też cię kocham”, nim rozległo
się kliknięcie zakończonego połączenia.
— Jak tam? — Poderwała się do pionu, a
komórka wylądowała na dnie kieszeni spodni. — Alarmujące kłopoty?
— Nie, nie. Po prostu chciałam wysłać
się po zakupy do miasta. Kończy nam się wiele rzeczy, między innymi mydła i
takie tam… — Machnęła niedbale ręką. —… z Chungiem jeszcze się nagadasz.
Przyjdzie w końcu na obiad, mam racje?
— Tak, babciu. Nie musiałaś być taka
nerwowa w ruchach. Byłam pewna, iż co najmniej za chwile mi powiesz, że
pensjonat się pali. — Pokręciła z niezadowoleniem głową, lecz staruszka tylko
uśmiechnęła się niewinnie.
— Jeszcze nie jest, aż tak źle.
Wszystko dobrze funkcjonuje.
— Goście są już w jadalni? Kucharka
wyrobiła się ze śniadaniem?
— Nie znasz Ku Ni? Prędzej wybuchnie
trzecia wojna światowa, niż ona zawali którekolwiek ze swoich śniadań.
— To prawda. — Przytaknęła, wznosząc
rozbawione oczy do nieba.
Mimo to, jakby nie ufając powszechnie
oczywistej prawdzie, udała się do jadalni, gdzie siedzieli goście pensjonatu.
Kilka, przyodzianych w białe obrusy, stołów było zajętych przez pojedyncze
osoby bądź całe rodziny, lecz wciąż jeszcze wiele czekało na kolejnych
wczasowiczów.
Jakaś elegancko ubrana dama po czterdzieste
sączyła niemrawo kieliszek czerwonego wina, kierując smętne spojrzenie ku oknu,
gdzie widok wychodził na plażę i morze. Wzburzona woda niemal sennie obmywała
brzeg, a ponad nią białe mewy rozpościerały swe skrzydła, sunąc po niebie, niby
w wyraźnie niczym nieskrępowanej wolności.
— Pani nic nie je. — Choi odnalazła w
sobie dość troski, by przełamać wiążącą ją nieśmiałość przed ludźmi i podejść
do kobiety, spostrzegając leżący przed nią talerz. Był pusty. — Stół z
jedzeniem jest tam. — Wskazała w kierunku drzwi kuchennych, obok których stał
szeroki blat po brzegi zastawiony jedzeniem. Wystarczyło wybrać coś dla siebie.
Kobieta z ociąganiem i, niemal
łaskawie, obdarzyła dziewczynę zainteresowanym spojrzeniem. A jednak przez te
ciemne tęczówki wyzierało jedynie znudzenie życiem.
— Nie jestem głodna — odparła z
westchnieniem, a potem zgrabnie odstawiła kieliszek na stół. Choi była
oczarowana tym, jak elegancko potrafi ona trzymać nóżkę kieliszka w dwóch
palcach. Musiała być prawdziwą damą. O tym mógł świadczyć też sznur białych pereł
zdobiących jej szyje.
Choi, która nigdy nie potrafiła
podtrzymać rozmowy, nawet jeżeli sama wyszła z inicjatywą, teraz zamilkła, jak
zaklęta i prezentując prawdziwe zawstydzenie na twarzy, spuściła wzrok
przepraszająco.
Kobieta uśmiechnęła się z ironią.
— Skąd jesteś dziecko? Gdzie twoi
rodzice?
Choi zamrugała rzęsami, wlepiając w
twarz nieznajomej szerokie spojrzenie.
— Nie jestem wczasowiczką — odparła
zdumiona — Zarządami pensjonatem.
W tym momencie kobieta wybuchła
gromkim śmiechem, odrzucając głowę do tyłu. Białe zęby błysnęły oślepiającą
bielą z pomiędzy warg pociągniętych czerwoną szminką. Miękkie, kasztanowe loki
zatańczyły uwodzicielsko wokół żuchwy.
— Doprawdy? — Spojrzała na dziewczynę
z niedowierzaniem. — Kiedy się tu meldowałam, przyjęła mnie jakaś staruszka.
Sądziłam, że nie ma krewnych.
— To moja babcia. — Choi nerwowo
podrapała się po szyi. Właśnie dlatego nie lubiła rozmawiać z obcymi, rozmowa
zawsze przybierała krępujący obrót.
— Dolejesz mi jeszcze wina? — Uniosła
kieliszek, wskazując spojrzeniem butelkę trunku, stojącą na stole z jedzeniem.
— Oczywiście. — Dziewczyna potulnie
kiwnęła głową, a potem z pośpiechem zajęła się spełnianiem prośby. Już po
chwili kieliszek na nowo wypełniła kaszmirowa ciecz.
— Dziękuje. Możesz już sobie iść.
Niedbałe machnięcie ręki przypominało
raczej odpędzanie natrętnej muchy, niż uprzejmą prośbę o zostawienie w spokoju,
ale Choi poczuła ulgę, kiedy mogła tak po prostu odejść. Przysięgła sobie
dodatkowo, że bez względu na wszystko, nie będzie się starała zaznajomić z
gośćmi pensjonatu. To było ponad jej siły.
Niestety, nie długo wytrwała w
postanowieniu, gdyż niespodziewanie ktoś złapał ją za łokieć i powstrzymał
przed wyjściem z pomieszczenia.
— Czy jest tu cokolwiek bez soli? —
Usłyszała najdziwniejsze pytanie w swoim życiu, dlatego nie zdziwiła się
specjalnie, kiedy okazało się, że zadał je chłopak w glanach. Ten sam, który
rano zameldował się w dwudziestce.
— Słucham?
Głośne cmoknięcie wyraziło dezaprobatę
jej roztargnieniem.
— Pytam, czy któreś z tych dań nie
zawiera soli. Jestem uczulony na sól.
Choi spojrzała na jedzenie. Wyglądało
naprawdę apetycznie, potwierdzał to także aromatyczny zapach, mieszający cię z
wonią soku pomarańczowego i świeżo zaparzoną kawą.
— Wydaje mi się, że wszystko ma chociaż
jej szczyptę. — Oblizała nerwowo wargi, przygładzając jednocześnie włosy. —
Nigdy nie słyszałam, żeby ktoś był na nią uczulony.
Chłopak uśmiechnął się nieznacznie,
ale jego oczy pozostały poważne.
— Niektórzy są uczuleni na słońce,
dlaczego ja nie mogę na sól? — zapytał, wzruszając ramionami. — Co mam teraz
zrobić? Wszystko, co tu serwujecie może mnie zabić.
— Ja… — odezwała się, szukając naprędce
jakiegoś rozwiązania. — Może zje pan na mieście? Na przyszłość będziemy
pamiętać, by gotować dla pana oddzielnie. — Wyrwało się jej ust, nim zdążyła pomyśleć,
co też powiedziała.
— Hm? — Otworzył szeroko oczy, nie
kryjąc oburzenia. — Chyba żartujesz!? Nie po to wykupiłem zestaw ze śniadaniem,
żebym musiał jeść na mieście. Mam płacić podwójnie?
Zmieszana i równie podenerwowana,
zaczęła nerwowo przestępować z nogi na nogę. Nieświadomie obejrzała się za
siebie, jakby z nadzieją, że przy wejściu zobaczy babcię, lecz to było
niemożliwe. Kim zajmowała właśnie stanowisko w recepcji, biorąc na siebie
zaszczytny obowiązek meldowania gości.
— Nic nie powiesz? — Chłopak był coraz
mocniej wytrącony z równowagi.
— Nie… to znaczy tak, chwileczkę —
jęknęła, a potem zebrała się do kupy. Nawiedziła ją bowiem alarmująca myśl, że
nie może pod żadnym pozorem pozwolić sobie, aby pod jej obecność ktokolwiek był
niezadowolony z usług pensjonatu. — Jedzenie w restauracji będzie na nasz
koszt! — wypaliła, uznając, że to najlepsze wyjście.
W odpowiedzi ujrzała jego
usatysfakcjonowany uśmiech.
— W sumie, czemu nie? — Ucieszył się.
— Ale jeden warunek. — Podniósł palec wskazujący. — Ty pójdziesz ze mną.
— Że co? — Drgnęła wstrząśnięta.
— No cóż. — Zwinął usta w rulon,
spoglądając gdzieś ponad głową Choi. — Skąd mam wiedzieć, gdzie tu są najlepsze
lokale? Jestem głodny, jak wilk, nie zamierzam tracić czasu na swatanie się po
mieście. Poza tym, masz uregulować rachunek, pamiętasz? — Uśmiechnął się
podstępnie.
W pierwszym odruchu miała ochotę go
wyśmiać, lecz zaraz zmieniła zdanie. Uświadomiła sobie bowiem, że i tak wybiera
się do miasta po sprawunki, zatem równie dobrze mogła zabrać ze sobą chłopaka.
— Jeżeli Pan sobie tego życzy. —
Starała się zachować neutralnie, chociaż w środku targały nią szalejące emocje.
— Nie Pan, jaki Pan? — Oburzył się. —
Jestem Jun Su Gim, Jun albo Su Gim, jak wolisz.
— W porządku. — Posłała mu przelotne
spojrzenie. — Muszę wyjąć dla pan… ciebie rower z garażu. Nie masz nic
przeciwko jeździe na rowerze?
Przez chwile wyglądał na zaskoczonego,
ostatecznie jednak zaprzeczył.
— Nie jestem marudny, co mi tam.
— Dobrze, więc chodźmy.
Ruszyła, jednakże ponownie złapał ją
za rękę. Zaciskając mocno usta i czując, jak wzbiera w niej strach, odwróciła
ku niemu głowę.
— Coś jeszcze? — Jej głos zabrzmiał
wyjątkowo przymilnie. Starała się nie zapominać, iż ma do czynienia ze swym gościem.
— Nie wiem, jak masz na imię. —
Uświadomił dziewczynę. — Czuje się dziwnie, kiedy patrzę na ciebie i kompletnie
nie wiem, jak się mam do ciebie zwracać.
— Ach! — westchnęła — Choi Yu Lin.
Choi w skrócie.
***
W Gosunie było wiele restauracji, knajpek,
zwykłych pubów, kawiarenek, lodziarni, cukierni, pizzerii, lokalów orientalnych
– można było się w tym spokojnie pogubić. Zwłaszcza, kiedy chodniki i deptaki
po prostu pękały w szwach od nadmiaru wczasowiczów, który w niczym nie pomagali
iść do przodu, by zlokalizować najlepszy cel.
A mimo to, Choi poruszała się po
mieście ze sprawnością i orientacją kogoś, kto mieszka tu od dziecka, znając
każdy, nawet najciaśniejszy kąt mieściny.
Jun z trudem za nią nadążał, skupiając
się przede wszystkim na tym, aby nie utracić kontroli nad rowerem. Stary rzęch
wprawdzie nie skrzypiał, ale miał zaskakującą tendencje do przechylania się na
bok, co bardzo denerwowało siedzącego na nim chłopaka.
— Cholerne dziadostwo! Ejże! Nie pędź
tak szybko! Cholera! — Marudził, a kierownica po raz kolejny zdradziecko
zachybotała mu się w dłoniach. Zacisnął mocniej na niej palce, pokonując trasę
za dziewczyną w stylu człowieka na głębokim rauszu.
— Babcia nie narzeka, kiedy z niego
korzysta! — odkrzyknęła mu Choi, starając się panować nad rozbawieniem. Dość
trudna sztuka, kiedy, ilekroć odwracała głowę, napotykała iście komediowy widok
Juna bladnącego z każdą chwilą w której rower wymykał się mu z pod kontroli.
Wciąż przeklinał „stare ustrojstwo”,
chociaż ewidentnie wina leżała, nie w zepsutym urządzeniu, ale niskim poziomie
umiejętności z jego korzystania.
W końcu zaparkowali rowery pod jednym
ze sklepów. Jun wyraźnie odetchnął z ulgą, kiedy dotknął stopami stałego
gruntu.
— Mam nadzieje, że po takiej kiepskiej
przejażdżce, chociaż jedzenie będzie dobre — powiedział mrukliwie.
— Nie martw się, tam, gdzie cię
zaprowadzę serwują najlepsze dania w mieście. — Obiecała, biorąc do ręki biały
koszyk, który uprzednio miała zaczepiony o przód roweru.
Ruszyli rozgrzanym w słońcu deptakiem.
Gosun toną w zieleni krzewów, rosnące wzdłuż alei wiśnie i jabłonie spokojnie
przekwitały, wciąż jeszcze ciesząc oczy biało-różowym kwieciem.
Nie minęło pięć minut, kiedy
zatrzymali się przez zwyczajną restauracyjką, mieszczącą się w jednym z
budynków pasażu handlowego. Za witryną doskonale było widać, jak kucharze
przygotowują potrawy z ryb i ryżu, oraz całej masy warzyw.
— Tu? — zdziwił się. — Nie wygląda na
elegancki lokal.
— Może i nie, ale jedzenie jest tutaj
po prostu genialne — odparła z dumą Choi. Ani przez chwile nie wątpiła, że jej
gościowi będzie smakować.
— Hm… obyś miała racje — westchnął bez
większego przekonania, po czym otworzył drzwi. Zdziwił się, kiedy dziewczyna
nie poszła w jego ślady. — Co robisz? Musimy wejść do środka.
— Nie idę z tobą. Musze jeszcze zrobić
zakupy, ale dam ci pieniądze. Spokojnie.
To mówiąc, wyjęła z portfela plik
banknotów.
— Powinno wystarczyć — stwierdziła.
— Nie idziesz ze mną? — powtórzył za
nią, jak bezmyślne echo. Tego się nie spodziewał. — Myślałem, że zjemy razem.
Uśmiechnęła się z rozbawieniem, po
czym pokręciła głową.
— Tego nie było w umowie. Mam swoje
sprawy. Musisz zająć się sobą sam.
— Nie możesz mnie tu zostawić! —
Oburzył się, chociaż w jego zachowaniu było coś dwulicowego. Choi odniosła
niejasne wrażenie, że chłopak zwyczajnie się nią bawi. — Muszę potem jeszcze
trafić do pensjonatu.
— Nie jesteś dzieckiem. Nie mam
obowiązku się tobą opiekować.
— Ale dzisiaj jesteś mi to winna. Po
tym, jak omal nie spróbowałem śmiertelnego jedzenia w twoim pensjonacie. —
Przypomniał jej dobitnie, a następnie złapał za rękę tak szybko, iż nawet nie
udało jej się zareagować sprzeciwem.
Nim się obejrzała, już utonęła w
wewnętrzu lokalu, gdzie odgłos szumiących zamrażarek wypełniał całą przestrzeń.
— Nie masz prawa — pisnęła zlękniona,
kiedy pociągnął ją do jednego ze stolików.
Lecz on uśmiechnął się tylko krzywo.
— Potem dam ci spokój. Ale teraz
musisz dotrzymać mi towarzystwa. Będę miał do ciebie kilka pytań.
Była zbyt wytrącona z równowagi, by
podjąć stanowczą decyzję o wyjściu z restauracji. Tak, zapewne, postąpiłaby
każda dziewczyna na jej miejscu, ale Choi podrapała się jedynie nerwowo po
policzku i zapadła się w sobie, czując bezdenne uczucie zawstydzenia.
Nikt nigdy nie był wobec niej tak
brutalny. Ludzie w Gosunie ją znali, konkretnie ci, którzy mieszkali tu na
stałe. Wszyscy wiedzieli, że była osóbką delikatną i wrażliwą, odmienną od
swych rówieśniczek. Chociaż sprawiała pozory normalności, w głębi duszy była
odmieńcem. Dlatego też, teraz zwyczajnie stchórzyła, nie potrafiąc
przeciwstawić się żądaniom Juna.
— Jakie pytania? — Z pomiędzy ust
dziewczyny wybrzmiał delikatny, ledwo słyszalny głos.
— To za momencik, teraz musimy coś
zamówić — odparł jej ze spokojem, zagłębiony spojrzeniem w karcie dań.
Po chwili zjawił się kelner, gotowy
przynieść cokolwiek zechcą. Jun nie miał problemy ze zdecydowaniem się, z
zaskakującą prędkością i stanowczością złożył zamówienie.
— A dla pani? — Kelner uśmiechnął się
do Choi delikatnie, niezdarnie maskując zdziwienie. Znał ją od dziecka i,
zapewne, zastanawiał się, co narzeczona Chung’a robi z nieznajomym chłopakiem w
restauracji.
Była tak zażenowana tą świadomością,
iż błądziła chaotycznie wzrokiem po krawędziach stolika. Próbowała coś
powiedzieć, lecz język odmówił jej posłuszeństwa.
— Owocową sałatkę i sok. Podejrzewam,
że nie jest głodna — odpowiedział za nią Jun.
— Oczywiście. — Kelner skłonił się z
firmowym uśmieszkiem i, zanotowawszy wszystko, oddalił się na zaplecze.
— Nie bądź taka spięta. Nie jestem
draniem, którzy zechcę cię wykorzystać. Im dłużej w ten sposób się zachowujesz,
tym większe mam wrażenie, że tak o mnie myślisz — westchnął z niezadowoleniem.
Najpierw rzucił menu na stół, a potem skrzyżował ramiona na torsie,
przyglądając jej się ciekawie.
— Wiem, ja tylko… — zawahała się, nie
patrząc mu w oczy. — … to dla mnie dziwna sytuacja. Wolałabym teraz robić
zakupy.
Prychnął z krzywym uśmiechem.
— Zakupy ci nie uciekną. Oddajesz mi
dużą przysługę. Nie lubię być sam w nowych miejscach — wyznał, a ona uznała, że
nie brzmi to szczerze.
— Jakie masz do mnie pytania? —
Powtórzyła z naciskiem, dochodząc do wniosku, że im szybciej się z tym uporają
tym lepiej.
— No dobrze — westchnął — Przejdę do
rzeczy, jeżeli to pomoże ci się wyluzować. Znasz dziewczynę o imieniu Ha Na?
Uniosła ze zdziwieniem brwi, nareszcie
odrywając wzrok od blatu.
— Ha Na?
— Tak, kasztanowe włosy, dość
niewysoka, chociaż wydaje mi się, że większa od ciebie, bo ty jesteś wyjątkowym
chuchrem — skomentował jej wygląd z rozbawieniem, co ponownie wprawiło ją w
zażenowanie.
— Chyba wiem o kim mówisz — szepnęła
cicho — Ale jaką masz do niej sprawę?
— To już nie twój interes — odparł
szybko — Znasz ją czy nie?
— Jakże mogłabym jej nie znać? W
Gosunie wszyscy znają się nawzajem. — Kiwnęła głową i zamilkła, kiedy wrócił
kelner niosąc im zamówione dania. Kiedy odszedł, wróciła do rozmowy. — Jej
ojciec jest kwiaciarzem, prowadzi kwiaciarnie zaraz za rogiem.
— Czyli znalezienie jej będzie łatwe?
— Nabił na widelec pokaźny kawałek ryby i spróbował. — Faktycznie dobre! —
Ucieszył się.
— A nie mówiłam! — Na chwile oblicze
Choi rozjaśniło się wyrazem radości, jakby była dzieckiem, któremu udało się
zadowolić kogoś starszego, na którego szacunku jej zależało. — Ja zawsze wiem,
gdzie kogo zaprowadzić. Mogłabym dorabiać jako przewodnik po Gosunie.
Nagle uznała, że powiedziała za dużo,
bo umilkła i uciekła wzrokiem.
Jun przyglądał się jej z rozbawieniem,
po czym, jak gdyby nigdy nic wrócił do jedzenia.
— Choi, zaprowadzisz mnie do tej
kwiaciarni, rozumiesz? A potem możesz sobie iść gdzie chcesz. Dalej sobie
poradzę — oznajmił tonem nie przyjmującym sprzeciwu.
***
Kwiaciarnia ojca Ha Ny zaliczała się
do urokliwych sklepików, zapraszających do zakupów wielkim, złocistym napisem
naklejonym na witrynie.
Po wejściu do środka tonęło się niemal
w bajecznej tęczy kolorów i zapachów. Różne gatunki kwiatów złączone były w
śliczne kompozycje bukietów, począwszy od tych delikatnych, przypominających
zebrane na łące stokrotki, po eleganckie bukiety róż i tulipanów. Nie zabrakło
też donic z orchideami oraz najnormalniejszych w świecie kaktusów, włożonych w
paszcze porcelanowych krokodyli, czy brzuszki biedronek.
Za ladą stała niewysoka dziewczyna z
okularami na nosie w kwadratowych, ciemnych oprawkach. Wyglądała uroczo i
niewinnie. Kasztanowe włosy związane miała na czubku głowy w niedbały kok, a na
sobie bardzo dziewczęcą sukienkę w kwiaty, która układała się dzwonowato tuż
nad kolanami.
Jun po wejściu do środka od razu ją
rozpoznał, a, i sama dziewczyna pisnęła z uciechy, kiedy tylko się pojawił. Bez
namysłu porzuciła stanie przy kasie, by rzucić mu się w ramiona, niczym
wieloletnia przyjaciółka.
— Oppa! Nareszcie jesteś!
Podniósł ją lekko w górę i obrócił,
niczym lekkie piórko, a potem postawił na ziemi. Jego oczy błyszczały z
podniecenia, chociaż wciąż większość emocji trzymał na wodzy.
— Dziwne uczucie widzieć cię wreszcie
na żywo — odezwał się.
— Prawda? Ja mam to samo! Jesteś taki
wysoki! Boże, czuje się przy tobie, jak dziecko — zaśmiała się, przykładając do
twarzy z niedowierzaniem obie ręce. Zlustrowała go z góry do dołu, kręcąc
głową.
— To nic takiego. — Wzruszył
ramionami, rozglądając się po sklepie. — Więc tu przebywała kiedyś nasza matka?
Ha Na natychmiast spoważniała, i
nadymając policzki, niczym chomik, także powiodła spojrzeniem po wnętrzu.
— Tak, ojciec otworzył sklep dopiero w
latach dziewięćdziesiątych, dokładnie w roku 1993. — wyznała z zakłopotaniem.
Jun Su Gin wciągnął nerwowy haust
powietrza do płuc, wciskając dłonie na dno kieszeni rurek.
— Rozumiem, czuć tu dobrą aurę.
Dziewczyna rozpromieniła się radośnie,
łapiąc go za ramię.
— Oppa, wszystko ci pokaże, co tylko
zechcesz. Na piętrze jest nasze mieszkanie, może chcesz zobaczyć mój pokój?
— Czemu nie? — Zgodził się.
— Gniewasz się, że musisz wynajmować
pensjonat? — Niespodziewanie posmutniała, zaciskając usta. — Wiesz, że u nas
nie ma dość miejsca. Zresztą tata… sam rozumiesz.
— Pensjonat to dla mnie nie problem.
Za to twój ojciec… czy on w ogóle wie, że tu jestem?
— Mhm… — Ha Na nieco niepewnie
przytaknęła. — Musiałam go długo przekonywać, ale zgodził się w końcu, żebyś tu
przyszedł. Rozumie, że tutaj tkwi twoja przeszłość.
— Świetnie, więc chodźmy…
Drugi rozdział, a ja już polubiłam Su Gim'a i jego ciężki charakterek. Choi nie będzie miała z nim łatwo,oj nie.
OdpowiedzUsuńUczulony na sól ? ;D Biedak, to co on może jeść ? :p
Czyli Ha Na jest jego siostrą, tak ?
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział,
Pozdrawiam ! ;)
No nie powiem, fabuła nabiera rozpędu i wszystko wydaje się być logiczne, choć oplecione tajemnicą. Podoba mi się to, naprawdę. Jun Su Gin... Ach, ciężki ma charakterek, a i za miły też nie jest. Bardzo stanowczy, z góry wie, iż Choi mu się nie przeciwstawi. Powinien odrzucać, a mnie właśnie do siebie przyciąga. Podoba mi się to, że wyróżnia się spośród reszty. Chamski, arogancki, z nutką powagi. Nie jak typowy bad boy. Inny. Miła odmiana, przyznaję. Już nie mogę się doczekać tego, co wymyśliłaś. A wydaję mi się, iż będzie to nieco dłuższa historia. No nic, życzę Ci weny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! x
Czemu wciąż nie mogę wyjść z szoku, że ktoś może na sól być uczulony? Znaczy to nie stanowi raczej większego problemu, chociaż w większości rzeczy znajdując sie jej śladowe ilości, aż mi go żal XD Jun jest świetny, uwielbiam takie postaci, chamskie i wredne, ale z pewnością skrywa łagodniejsze oblicze, o czym przekonałam sie w ostatniej scenie. Tego się nie spodziewałam! Czuję, że będzie coraz lepiej z tym opowiadaniem :D w ogóle to dlaczego ona kazała się mu do siebie zwracać Choi? Czy to przypadkiem nie nazwisko? Przynajmniej ja za każdym razem spotykałam się z tym, że to nazwisko, o imieniu takim nie słyszałam xd
OdpowiedzUsuńMoże masz racje? W sumie nie zastanawiałam się nad tym :D Całkiem prawdopodobne, że walnęłam błąd. Ale Choi tak mi się jakoś podoba, że myślałam, że mogę je tak wykorzystać. Sprawdzę to i przemyślę :D Bardzo ci dziękuje za zwrócenie uwagi :***
Usuń