Wraca do domu o czwartej nad ranem.
Zmęczona i poobijana. Ledwie zrzuca z siebie buty, gdy hol wypełnia blask niespodziewanego światła.
— Wiesz, która jest godzina?
Jiyeon przysłania łokciem łzawiące
oczy i odszukuje z pod zmrużonych powiek sylwetkę Ma Te, stojącego przy wejściu
do jadalni, niedaleko włącznika.
Mężczyzna zbliża się, krzyżując ręce
na torsie. Nie wygląda na zadowolonego, a kiedy Jiyeon opuszcza łokieć, jego
twarz napełnia się niedowierzaniem.
— Ktoś cię pobił?
— Ktoś się raczej bawi w mojego ojca.
Niepotrzebnie. — Stara się go wyminąć i skierować w stronę schodów, ale zostaje
pochwycona w łokciu przez wujowską dłoń.
— Nie możesz ze mną walczyć, Jiyeon!
Odwraca ku niemu zaciętą twarz, pełną
siniaków i obdrapań.
— W tej chwili masz mnie puścić!
Natychmiast!
— Jiyeon…
— Puszczaj mnie, bo pożałujesz! —
wrzeszczy i szarpie mocno, aż rozczochrane włosy przesłoniły jej twarz.
Puszcza. Wyraz twarzy ma zasmucony,
jak stary mędrzec niemogący wpłynąć na głupotę swego ucznia. To tylko bardziej
ją rozsierdza.
— Przestań zgrywać, że ci zależy —
mówi, dysząc ciężko. — Mało ci, wujaszku? Musiałeś go w to wciągnąć? Mojego
przyjaciela?
Jego oczy rozszerzają się ze zdumienia.
— Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
— Wiesz, jaki mamy problem? — Zerka na
niego z pogardą. — Nie ufam ci. Nigdy tego nie zrobię. Słyszałam twoją rozmowę,
wtedy na piętrze.
Ma Te wzdycha ciężko, zwieszając nieco
głowę.
— Wiem. Jiyeon… nie możesz się w to
mieszać. To zbyt niebezpiecz… — Otwiera oczy szerzej ze zdumienia, gdy w tym
samym momencie Jiyeon robi szeroki zamach i szybkim uderzeniem strąca z
pobliskiego stolika jedną z porcelanowych waz, zapewne ręcznie malowanych.
Antyk rozbija się na grube kawałki,
których huk roznosi się potężną falą po przestrzennym holu.
Dokonawszy małego zniszczenia, Jiyeon
uśmiecha się z pod splątanych włosów. Wygląda, jak oszalała.
— Matka… ty… Woobin… wszyscy macie
swoje tajemnice. Czy to normalne, wuju? Mam wrażenie, że gdziekolwiek się nie
obrócę tam spotkam kogoś, kto jest w coś zamieszany….
— Jesteś zdenerwowana…
— Nie przerywaj mi! — Unosi znacząco
palec. — Wy wszyscy macie popieprzone prawo się mieszać, ale nie ja? — Wybucha
śmiechem, który kończy się widokiem łez w jej oczach.
— To niebezpieczne, Jiyon. Nie chcesz
w to uwierzyć, ale taka jest prawda. Powinnaś to opuścić…
— A jak nie? — Wchodzi mu w słowo i
zbliża się do niego. — A jak nie, to co zrobisz? Wsadzisz mi kulkę w łeb?
— Wiesz, że nigdy bym cię nie
skrzywdził. — Ma Te blednie.
Jiyeon kolejny raz parska śmiechem.
— To masz problem, bo ja… nie
zamierzam się wycofać. — Powiedziawszy to, patrzy mu śmiało w oczy. — Prędzej
czy później, będziesz musiał mnie zabić.
— Twoja matka…
— Skończ z tym chorym argumentem! — Wchodzi
na schody i zatrzymuje się w połowie drogi na piętro, obracając ku niemu. —
Powiedz mi tylko jedno: jesteś po jej stronie czy nie?
Wzrok Ma Te wydaje się zagubiony i
niepewny. W końcu umyka nim w bok.
— Dziękuję. Tyle chciałam wiedzieć. —
Powiedziawszy to, znika na piętrze.
***
Woobin niepewnie obserwuję, jak wysoki
mężczyzna w garniturze po kolei przetrząsa zawartość plecaka: ocenia na oko
wielkość ubrań, zagląda do dokumentów i przelicza gotówkę.
— Czego się dowiedziałeś? — Nie patrzy
na chłopaka, tylko rzuca pieniądze na stół i sięga po szklankę z grubego szkła,
napełnioną jakimś whisko-podobnym płynem. Między palcami dymi się papieros.
Z okna jego super eleganckiego
gabinetu można dojrzeć rozświetlone nocą wieżowce i neonowe bilbordy.
— Klucz do skrytki był w posiadaniu
Song Jaehyuna. — Bin nerwowo ugniata w dłoni własną pięść. Nie ma odwagi
spojrzeć temu eleganckiemu mężczyźnie w oczy, mimo iż chwile temu był pewien,
że załatwi to szybko i zdecydowanie.
Mężczyzna pociąga ze szklanki solidny
łyk, a następnie z furią godną dzikiego zwierza ciska nią o podłogę, aż szkło
rozsypuje się na posadzce w drobny mak. Żyły na jego twarzy nabrzmiewają, a
oczy zachodzą krwią.
— A to skurwiel!
Bin zerka niepewnie w miejscu, gdzie
rozbiła się szklanka i przełyka nerwowo ślinę. Pierwszy raz od dawna czuje
prawdziwy strach.
— A kontakt? — Mężczyzna odwraca wzrok
ku chłopakowi. — Co z nim?
— Słucham? — Bin także podnosi oczy.
— Kto zgłosił się po plecak? Nie rób z
siebie durnia!
— Ja… on zdołał mi się wymknąć.
Mężczyzna uśmiecha się, a potem z jego
uśmiechu wytacza się nieprzyjemny, wężowy śmiech. Cichy, ale krystalicznie
wyraźny. Po chwili sięga po coś do szuflady masywnego biurka z kontuarem i
wyciąga naładowaną, ciężką spluwę. Celuję w Woobina.
— Zapytałem kim jest kontakt. — Drugą
ręką zaciąga się papierosem. Spokojny i pewny swego zwycięstwa.
Bin spogląda prosto na lufę, po jego
plecach spływa zimny pot. Mocniej zaciska rękę wokół zwiniętej pięści i
oblizuje wargi.
— Nie widziałem jego twarzy. Uciekł,
gdy zerwałem z niego plecak.
Mężczyzna posyła mu litościwy uśmiech,
przysiadając pośladkiem na krawędzi biurka. Opuszcza broń, co nie znaczy, że
odkłada ją na bok. Wydaje się rozbawiony.
— To ona, prawda? Mała szmata.
Bin wstrzymuje oddech.
— Kogo innego byś krył? Myślisz, że
jesteś taki sprytny? Wszystko masz wypisane na tej durnej gębie.
— Ja… nie wiem, o czym pan mówi.
— Park Jiyeon… — Mężczyzna wydmuchuje
tytoniowy dym z ust, nieco się nim delektując, a może myślą o swoim małym
przeciwniku. Potem, jakby przypomniał sobie, jaki jest zmęczony, wzdycha i
pociera knykciem kciuka lewą powiekę. — Dobrze się dzisiaj spisałeś. — Tą ręką,
w której trzyma dłoń, poklepuje chłopaka po ramieniu. — A teraz spadaj.
Bin jednak nie rusza się z fotela.
— Mój ojciec…
— Cały i zdrowy, chociaż mocno
irytujący. Podziwiam, że wytrzymałeś z nim tyle lat. — Mężczyzna posyła mu
ujmujący uśmiech.
— Mieliśmy umowę… — Bin czuje, jak
zaczyna w nim wrzeć.
— A jeżeli nie chcesz, żebym najpierw
zabił ciebie, a potem tego zapijaczonego śmiecia to grzecznie wyjdziesz. —
Mężczyzna nie zdejmuje uśmiechu z ust.
Bin patrzy na niego nienawistnie, w
myślach przerabiając tę modelową facjatę na miazgę, ale wie, że tym razem
przeciwnik przewyższa go wielokrotnie.
Z zaciśniętymi pięściami opuszcza
gabinet, położony na samym szczycie wieżowca i wsiada do windy, zastanawiając
się, czy na dworcu zastanie jeszcze Jiyeon, chociażby miała być tam tylko po
to, aby skopać go po twarzy. Jest jednak pewien, że przywita go wyłącznie
pustka.
W tym samym czasie, mężczyzna odkłada
broń na biurko i sięga ku ziemi po najgrubszy i największy kawałek rozbitej
szklanki. Potem spogląda na swoje odbicie w oknie i zaciska dłoń na szkle. Z
pomiędzy palców wycieka czerwona, gęsta krew.
Song Jaehyun pożałuje. Hansol Taeyoong
nie odpuszcza zdrajcom.
***
„Po
sygnale proszę zostawić wiadomość…” Jiyeon ze złością
ciska komórkę na bok, wbijając we włosy drżące place. Po raz trzeci nie
odpowiada. Czwarty raz nie ma zamiaru próbować. Myungsoo jej unika, a ona nie
wie dlaczego.
Ma wrażenie, jakby opuścił ją cały
świat, a dzisiejsza noc trwała w nieskończoność. Naścienny zegar wskazuje
godzinę czwartą trzydzieści. Prawie świta.
Jiyeon zwija się w embrion na
podłodze, przytulając do siebie jedną z ozdobnych poduszek. Rzadko płacze, ale
dzisiaj nie ma siły odmawiać sobie tej odrobiny słabości.
Chyba dopiero teraz odczuwa wszystko
naprawdę. Cały ten syf związany z Binem.
Każdy mógł ją zdradzić, nawet
Myungsoo, ale nie Bin. Nie ten popieprzony Kim Woobin, który sprawił, że teraz
ona płacze.
W jej ciele odzywają się wszystkie
siniaki i obrażenia, jakie zaserwowali jej kolesie Daichiego z nim na czele,
lecz zadziwiające jest to, jak mało ją to obchodzi i jak niewiele znaczy ten
ból w porównaniu z tym, co dzieje się w jej sercu.
Przez ten ból przestaje być sobą,
zaczyna się narzucać i znów sięga po telefon, by wybrać numer Myungsoo. W tej
chwili potrzebuje chociażby usłyszeć jedno jego słowo i poczuć, że nie została
na tym cholernym świecie zupełnie sama.
Ale po drugiej stronie łącza odzywa
się jedynie pulsujący sygnał i koszmarny brak odpowiedzi.
***
Telefon uparcie dzwoni, ale Myungsoo
nie reaguje. Siedzi z podwiniętymi nogami i w uniesionych dłoniach trzyma
stołową łyżeczkę, w którą wpatruje się od kilku długich minut.
Ma nadzieje, że siłą swego wzroku
zdoła przekrzywić szyjkę łyżki, jakby była zrobiona z masła. Przynajmniej tak
to widział w programie dokumentalnym, o ludziach obdarzonych paranormalnymi
zdolnościami.
Widać na tym świecie przyszło mu być
pieprzonym X-Menem, czy kimś tam z uniwersum Marvela. Zawsze interesował się
komiksami, zbierał figurki kolekcjonerskie, raz nawet przebrał się za Kapitana Amerykę
i wylądował na zjeździe jemu podobnych maniaków – do dzisiaj strasznie wstydzi
się zrobionego wtedy zdjęcia. Pamięta, że od wieków chciał mieć super moce, ale
teraz dałby wszystko, żeby się ich pozbyć.
To przecież nie komiks! A swoimi
dziwnymi zdolnościami omal nie odprawił kogoś na tamten świat. Teraz zaś
szantażowany, jak w jakimś surrealistycznym filmie ma się wcielić w mordercę.
Myungsoo wciąż jest otępiony i jego
umysł nie zgadza się z faktami. Poza tym, nie kontroluje tego kim jest, ani co
potrafi.
Dlatego wpatruje się w tą głupią
łyżeczkę i ma nadzieje, że cokolwiek się stanie, a nie dzieje się nic. Zero.
Vernon przecież nie zrozumie, że te
moce są niezależne od woli chłopaka. Postawił sprawę jasno.
Myungsoo myśli o mamie, o całej
rodzinie, o tym jak będą zaskoczeni, gdy cały kraj dowie się o tym, co zrobił.
Wyobraża sobie ich cierpienie, gdy inni ludzie będą z niego szydzić, a nawet
nienawidzić. Może rodzina też go znienawidzi? Może przestanie być ich synem?
Może zobaczy w ich oczach strach, bo nagle stał się kimś, kto strzela piorunami?
Kogo wolałaby jego matka? Syna
dziwaka-mutanta, niedoszłego mordercę, czy mordercę samego w sobie?
Od kilku minut trzęsie się jak w
febrze i połknął już chyba trzecią aspirynę, a i tak mu się nie poprawia. Na
strach nie ma przecież leku.
— Jasna cholera! — Odkłada łyżeczkę na
bok i sfrustrowany przeciera ręką spoconą twarz. Za roletami okna zaczyna
świtać i powoli otoczenie w sypialni zaczyna nabierać szarości.
Myungsoo drętwieje i z całą mocą
przyciska się plecami do wezgłowia łóżka. Nie stopił tej cholernej łyżeczki,
ale wszystko w jego pokoju lewituje! Książki, notatki na biurku, abażur z
lampą, a nawet klatka z Jacksonem, który jak na komendę zaczyna przeraźliwie
skrzeczeć. Dosłownie wszystko unosi się, jakby znajdowało się pod wodą.
Chłopak przyciska dłoń do ust, żeby
nie krzyknąć. Wtedy rzeczy spadają na ziemie. Huk jest okropny. Matka na pewno
się obudzi.
Na telefonie ma pięć nieodebranych
połączeń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz