„Nie
przeszukuj głębi nieba, znajdziesz mnie na jego granicy. Jedną noga stojącą w
świecie piekła, wzbraniającą się przed krzykiem. Jeżeli nie możesz obdarzyć
mnie swą miłością, odwróć teraz wzrok i pozwól mi upadać niczym wieżowiec pod
eksplozją.”
Popołudniowe słońce rozlewało się
jasnymi smugami po szkolnym korytarzu, demaskując osiadły na szybie kurz. Przez
lekko uchylone okno wdzierała się słodycz ptasich trelów, mieszająca się z
wonią dopiero, co dojrzewających jabłoni i wiśni, które rosły rzędami w
szkolnych ogrodach.
Ułożonymi w szarą kostkę dróżkami alejek
wędrowali uczniowie, korzystając z dłuższej przerwy; zbite grupki dziewcząt
chichotały wesoło, ilekroć stały się obiektem męskich spojrzeń.
Większość, chociaż nosiła na sobie
przepisowy mundurek, prezentowała się bogato, oznajmiając całemu światu
przynależność do zamożnego grona społeczeństwa. Były to dzieciaki kongresmenów,
ambasadorów, aktorów i dziedziców wielkiej fortuny. Liceum Shimizudani słynęło
właśnie z tego. Nie tylko mówiło się o nim, jako o prywatnym, ale także, jako
międzynarodowym.
Sarota kompletnie nie pasowała do
otaczającej ją scenerii. Była nielicznym dzieckiem, które znalazło się tutaj
tylko i wyłącznie dzięki stypendium. Podobnie, jak brat, była bardzo zdolna,
ale potrzebny papierek uzyskała poprzez zasługi w łyżwiarstwie. W przyszłości
miała nikłą nadzieje, że uda jej się wziąć udział w Olimpiadzie, jednak znając
życie na wylot, była przygotowana na druzgocącą porażkę, chociażby, dlatego ,
że nie posiadała potrzebnych funduszy na drogie stroje i łyżwy. Szkoła
wprawdzie pokrywała co ważniejsze wydatki, ale była tu głównie po to , aby
zdobywać wiedzę.
Nie tylko to sprawiało, że czuła się tu
nieswojo. Przekonała się już na własnej skórze, co to znaczy „Prawo dżungli” i
nie miało ono wyłącznie odniesienia do dzikich zwierząt. Dzieciaki bogaczy
potrafiły czasami okazać się dużo bardziej bezwzględne wobec słabszych niż
drapieżny lew, a, jeżeli za czyimiś plecami nie stał wpływowy ojciec czy matka,
nie można było liczyć na bycie silnym.
Tym razem, jednak nie rozmyślała nad
swoim losem ani nad tym, gdzie ostatecznie przyjdzie jej się znaleźć w
przyszłości. Mocne bicie serca, nerwowy oddech, nieustannie przypominało jej,
że chcę zrobić coś , co na zawsze odmieni bieg jej świata.
Uporczywie wpatrywała się w ekran
komórki, po raz setny czytając wystukaną wiadomość do Ryu Ichiro. Była pewna,
że, jeżeli teraz nie wyśle mu esemesa, już nigdy więcej nie znajdzie w sobie
takiej odwagi.
Tylko dla niego biło jej serce. Od jakiś
dwóch tygodni budziła się i zasypiała mając przed oczami jego twarz. Był
nieziemsko przystojny, a że dodatkowo grał w koszykówkę, prezentując się, jako
sportowiec, czyniło go, tym bardziej obiektem godnym pożądania.
Nakama już nie jeden raz powtarzała
Sarocie, że ma zbyt kochliwe serce, a każdy, w kim się zakochuje, ma być tym na
zawsze i na wieczność. Potem wystarczyła tylko chwila, aby obiekt westchnień
przybrał inną twarz.
Ale Sarota nie słuchała. Nie, kiedy,
ilekroć przywoływała Ichiro do swych myśli, odczuwała mocne bicie serca,
mieszające się z tęsknym pragnieniem utonięcia w tych muskularnych ramionach.
To była miłość, musiała nią być.
Siedząc pod parapetem okna, medytowała,
dyskutując sama ze sobą, co powinna zrobić. Wiedziała, że Ryu może ją
zwyczajnie wyśmiać, jako że była, po prostu Sarotą i nie wielu za nią
przepadało, ale bagatelizowała to. Tłumaczyła sobie, że mężczyźni w
rzeczywistości są inni, bardziej ludzcy od zazdrosnych kobiet i, że to właśnie
one, czynią z nich potworów. Gdyby Ryu, chociaż na chwile pozbył się
towarzystwa „Ślicznotek”, może spojrzałby na życie z nieco innej perspektywy, a
w tym nowym doznaniu, odnalazłby także ją?
Ta myśl była tak kusząca, że zaczęła
wierzyć, iż może się ziścić. Traktowała życie poważnie, ale, kiedy w grę
wchodziło uczucie, rozsądek nigdy nie potrafił przejąć nad nią kontroli. Do
głosu zawsze dopuszczała dziecinne marzenia, szukając dla siebie potwierdzenia
własnej wartości. Gdyby Ryu się nią zainteresował, z pewnością stałaby się kimś
wartościowszym w oczach ludzi.
Zamknęła oczy, naciskając guzik
„Wyślij”. Poczuła tak, jakby gwałtownie zawaliła się na nią ogromna góra. W
umyśle rozszalał się sztorm. Przeklinała siebie w duchu za bezmyślność,
wyobrażając sobie dramatyczne konsekwencje, jakie nastąpią. Kiedy, jednak
otworzyła oczy świat wciąż był taki sam. Uśmiech pociągnął lekko za kąciki warg
dziewczyny. Mogła tylko czekać, wierząc, że będzie dobrze.
***
Yumi Kohama oderwała starannie
wymalowane oczy od ekranu małego notebook’a, by spojrzeć za okno, gdzie budząca
się do życia wiosna rozkwitała pąkami na drzewach.
— Może minąć i cała wieczność, a ja
nigdy nie znajdę dla niego odpowiedniego prezentu. — Wzniosła ku niebu swą
skargę, załamując szyje. Oparła podbródek o zwinięta dłoń, tonąc w zasępieniu.
Aya Enoki spojrzała na nią z pod
asymetrycznej grzywki, lekko wydymając usta. Na chwile przerwała, jakże
istotnie ważną czynność piłowania paznokci, by coś doradzić.
— Dlaczego? Osobiście uważam, że zegarek
byłby odpowiedni. Ryu kocha się w takich dizanerskich rzeczach.
— Dokładnie. — Niewysoka brunetka z
włosami do pasa, imieniem Nana odezwała się wesoło. — Jest do tego warty
fortunę, jak nie doceni, to już sama nie wiem , co, by zrobiło na nim wrażenie.
— Po za tym, — Kamika, dziewczyna o
promiennym uśmiechu, ale zbyt pucułowatej twarzy, uniosła palec: — to będzie
prezent od ciebie. Już to, samo w sobie, jest na tyle ważne, żeby był
zachwycony!
Ładnym zapewnieniom nie było końca,
jednakże Yumi była zdania, że musi się porządnie wysilić, aby przebić w tym
roku urodzinowy prezent dla pana Ichiro. Może, gdyby uczęszczała do zwykłego
liceum, bogate prezenty robiłyby na kimś wrażenie, ale nie tutaj. Te dzieciaki
miały wszystkiego pod dostatkiem, co czasami okazywało się najprawdziwszym w
świecie przekleństwem.
Nagle za plecami dało się słyszeć dziwny
pomruk. Yumi zmarszczyła brwi, odwracając głowę, by zajrzeć nad ramieniem. Na
przedniej ławce wibrował telefon, którego ekran, co chwila migał.
— Chwileczkę, czy to nie komórka Ryu? —
Kamika uniosła brwi, jednocześnie przechylając śmiesznie na bok głowę.
— Co za głupek zostawia takie rzeczy w
klasie? — Prychnęła Aya, wznosząc oczy do nieba. Czasami nie rozumiała
lekkomyślności płci przeciwnej.
Tymczasem Yumi podniosła się z krzesła i
podeszła do ławki, biorąc telefon do ręki. Powoli na jej twarzy malował się
ognisty grymas zdenerwowania.
— Ma zdjęcie Saroty w kontaktach? — Nie
mogła w to uwierzyć. W jednej chwili trzy przyjaciółki obtoczyły ją w około,
zaglądając przez ramie.
— O boże! Tą wieśniaczkę?
— Miałam o nim nieco lepsze zdanie!
— Zamknijcie się! — Nerwy Yumi
dosięgnęły granicy wytrzymałości, więc dała upust gniewowi, czując się , jak
eksplodujący lawą wulkan. Nie przejmując się zasadą szanowana cudzej
prywatności, śmiało otworzyła esemesa, błądząc spojrzeniem po treści wiadomości.
— Wyznanie miłosne… — Nana szepnęła z
taką trwogą, jakby przez jej usta przeszła zakazana tajemnica.
— Wszyscy wiedzą, że Sarota ma dziecinne
podejście do miłości. Ilu już chłopcom posyłała tęskne spojrzenia? — Aya
roześmiała się drwiąco.
— Porąbało do reszty tą dziewczynę —
Yumi opuściła dłoń z telefonem, by spojrzeć mściwie przed siebie. Była tak
poirytowana, że uderzenie pięścią w ścianę było kuszącą propozycją, podsyłaną
przez umysł.
— Powinniśmy jej dać nauczkę, prawda? —
Kamiki ujęła się pod boki, czując jak dumna, z powodu poczucia władzy, rozpiera
się w sercu.
— Najlepiej, jak usuniesz wiadomość. Ryu
o niczym się nigdy nie dowie — zaproponowała z całą stanowczością Nana.
— Wiecie? — Na twarzy Yumi pojawił się
mściwy, diabelny uśmieszek — Mam o wiele lepszy pomysł.
To mówiąc odnalazła w telefonie chłopaka
opcje wysyłania jednego esemesa do wszystkich na liście kontaktów i bez
wąchania zatwierdziła decyzje. Ku jej rozczarowaniu, wyskoczył komunikat o
braku wystarczających funduszy na koncie.
— No świetnie! — Kamina wzniosła ręce do
góry. — I co teraz?
— Aya! — Twarz liderki w mgnieniu oka
spoczęła na obliczu dziewczyny. Panienka Enoki skuliła się w sobie. Nie lubiła
być bezpośrednio wywoływana przez Alfę, co zazwyczaj zwiastowało rzeczami, na
które nie miała zbyt wielkiej ochoty, mimo to posłusznie zapytała:
— Tak, Yumi?
— Dawaj mi swój telefon! — Padło ostre
żądanie.
— Hm? Ale, po co? — Uniosła gwałtownie
głowę. Strach ścisnął ją za gardło; docierało do niej, co się święci.
— Dawaj, powiedziałam!
— Dlaczego mój? Wyślij ze swojego. To ty
chcesz ośmieszyć Sarotę, nie ja — Próbowała protestować, chociaż władcze oczy
Kohamy jednoznacznie wskazywały, że walka już dawno ma rozsądzony wynik.
— Będziesz się ze mną kłócić? Ryu może
wrócić po telefon w każdej chwili! — Yumi odwróciła się do niej, wyprostowana
jak struna.
W końcu Aya posłusznie sięgnęła dłonią
do wnętrza torby i wyjęła komórkę w błękitnej obudowie, ozdobionej milionem,
kolorowych breloczków.
Yumi Kohama energicznym ruchem palców
przepisała wiadomość do telefonu przyjaciółki, po czym rozesłała je do
wszystkich numerów w klasie. Po tym wyczynie, ozdobiła wargi tryumfalnym
uśmiechem.
— Na pewno postąpiłyśmy słusznie? — Aya
pozwoliła zwątpieniu wkraść się do duszy. Sarota podpisała się imieniem pod
wiadomością zapewne nie będąc pewną, czy Ryu posiada numer kontaktowy do niej.
Poza tym dziewczyna skonstruowała swe wyznanie miłosne w taki sposób, że Aya
wolałaby się zapaść pod ziemie, niż pozwolić podobnym słowom ujrzeć światło
dzienne.
— Nie denerwuj ludzi, Enoki. — Yumi
przewróciła oczami, odkładając telefon chłopaka na ławkę, a drugi oddała
przyjaciółce. — To była w pewnym sensie wielka przysługa. Sarota z roku na rok
coraz bardziej się kompromituje, wiecie? Pokazanie jej, że nie jest jedną z
nas, a co gorsze, że jej zachowanie odpowiada zachowaniu pięciolatka, to zimny
prysznic, który wyjdzie temu dziewczęciu na dobre.
***
Serce Saroty momentalnie skoczyło do
gardła, kiedy na wyświetlaczu pojawił się nieznany numer, a po otworzeniu
wiadomości, zobaczyła esemesa, którego napisała ledwie chwile temu. To nie
mogła być prawda!
Nie ważne, ile razy mrugała rzęsami,
chcąc w ten irracjonalny sposób, odpędzić od siebie nadciągające chmury
nieszczęścia, zło nie odchodziło, a wiadomość na wyświetlaczu brzmiała tak okrutnie
znajomo.
Padł na nią cień przyjaciółki. Nakama
stała nieopodal, z wyrazem twarzy świadczącym, że i ona stała się posiadaczką
wiadomości. Z jej oczy wyzierało współczucie, ale także nagana. „A nie mówiłam,
że ściągniesz na siebie kłopoty?”, zdawała się mówić.
Świat zaprzysiągł się przeciw
dziewczynie, wciskając ją w głębie ziemi. Chaotycznymi ruchami dłoni próbowała
zaczepić się czegokolwiek, by wstać. Kiedy jej się udało, chwiejne kolana
odmówiły posłuszeństwa, ale nie pozwoliła sobie na upadek.
Senny dźwięk dzwonka, brzmiącego jak
gong rozbrzmiał w korytarzu, który zaczął zapełniać się wracającymi uczniami.
Sarota rzuciła się ku sali fizycznej, gdzie miała się odbyć lekcja.
Stanęła w progu, niczym zaczarowany
posąg. Kilkoro uczniów siedziało już w ławce, inni przeciskali się obok niej,
co chwila trącając ją ramieniem. Najgorsze były ich twarze: tak pełne kpiny i
prześmiewczości.
Nawet nie starali się ukryć swoich
podłych myśli. Bezczelnie wpatrywali się w nią, ukazując swe poczucie
wyższości. Byli niczym sepy, gotowe pożreć ją, kiedy tylko postanowi się
ostatecznie poddać. Śmiali się, wymieniając komentarzami na temat jej miłosnego
wyznania.
Sarota usilnie próbowała zachować
resztki godności, ale drżała w spazmach wstydu. Nagle ktoś przeszedł obok niej,
znajomy zapach przeniknął przez nos, docierając do mózgu.
Ryu Ichiro, chociaż osobiście nie
odebrał esemesa, o czym dziewczyna jeszcze nie wiedziała, miał „uprzejmych”
kolegów, którzy poinformowali go o wszystkim. Teraz uśmiechał się z równym,
pełnym politowania rozbawieniem, co inni.
— Coś ty sobie myślała? — Głos Yumi
Kohany rozbrzmiał gdzieś w oddali, czyniącą tą chwile jeszcze gorszą. Sarota
oparła się o framugę, nie panując nad łzami wzbierającymi się pod powiekami.
Zagryzała mocno dolną wargę, ale
opanowanie płaczu było niemożliwe. Nie chciała, jednak rozklejać się na ich
oczach, dając im jeszcze większą satysfakcje. Wyminęła na oślep Nakamę, która
przybyła w ramach wsparcia i pobiegła przed siebie długim korytarzem.
***
Hideo właśnie cierpiał na poważny
syndrom znudzenia, podczas gdy dwaj, elegancko ubrani panowie prowadzili
stonowaną, formalną dyskusje.
Zainteresowani tylko i wyłącznie sobą,
nie zwracali uwagę na siedzącego na krześle chłopaka. Ciemny kaptur rzucał cień
na jego oblicze. Nie mając nic lepszego do roboty zdążył już policzyć ilość
ołówków i długopisów w metalowej puszcze obok laptopa, a także przestudiować
liczne zmarszczki na olejnym portrecie, przedstawiającym dyrektora szkoły.
Teczkę zostawił w samochodzie, dlatego
wyjął teraz komórkę, by wystukać na niej zdjęcie dziewczyny, którą powinien się
zainteresować. Mając przed oczami jej twarz, wysnuł, że musi ona należeć do
typowych idiotek, słyszał zresztą, że taka właśnie była. Mocny makijaż i
przesadna ilość breloczków przy komórce, którą na zdjęciu miała przy uchu,
wskazywały, że ma pustą dusze.
— To będzie prawdziwa udręka — westchnął
pod nosem.
Szybko schował telefon do kieszeni,
kiedy zbliżył się do niego pan Nakamura, jego współopiekun, człowiek jakże
przydatny w praktyce, kiedy rodzony ojciec miał inne sprawy na głowie, niż
opieka nad synem.
— Hido, wszystko już załatwione.
Przydzielono ci już klasę, a to twój plan zajęć.
Chłopak bez większego zainteresowania
odebrał kartkę i zgiął ją w pół, by taką schować do torby przewieszonej przez
ramię.
— Mogę już iść?
— Oczywiście, . — Tym razem odezwał
rozmówca pana Nakamury. — Nazywam się Sawao Kato i jestem twoim dyrektorem.
Gdybyś czegoś potrzebował bądź miał jakiś problem, nie wahaj się do mnie
przyjść — wyciągnął na powitanie swą owłosioną dłoń.
Hido podniósł na niego spojrzenie, jakby
nie wiedział, z jakimi oczekiwaniami ma do czynienia, aż ostatecznie łaskawie
wyciągnął rękę.
— Dziękuje — burknął i zerwał się w
pierwszym momencie, w którym otrzymał pozwolenie na opuszczenie gabinetu.
Z ulgą znalazł się na korytarzu, pełnym
świeżego powietrza. Dzwonek wybił raptem kilka minut temu, ale nie śpieszył się
na lekcje. Tego jednego dnia wolno mu było przyjść nie na czas, posiadał
przecież status tego nowego.
Idąc nieśpiesznie korytarzem zobaczył
nadbiegającą z naprzeciwka dziewczynę. Spuchnięta twarz i zaszklone oczy
świadczyły, że płacze. Nie zważając na nic ani na nikogo, trąciła do brutalnie
ramieniem z wyrywającym się z piersi szlochem.
— Przepraszam. — Posłała w jego stronę
szybki ukłon, a kiedy ich spojrzenia zetknęły się w jednej linii, na chwile
rozpogodziła zapłakane rysy, by przyjrzeć mu się ze zdziwieniem.
Wcale nie miał ochoty na rozmowę z nią,
tym bardziej, że wydała mu się zwykłą histeryczką, więc, po prostu ruszył przed
siebie, a kiedy usłyszał za plecami jej oddalające się kroki, odetchnął z ulgą.
....
Oto
i pierwszy rozdział. Mogło być lepiej, ale w praktyce poprawianie
wychodzi u mnie na gorsze, zatem daje to, licząc, że nie jest aż tak
źle.
Pozdrawiam!
Biedna Sarota:(
OdpowiedzUsuńA tak poza tym świetnie piszesz. Masz talent. Bardzo interesująco się zapowiada, chociaż denerwuje mnie jedna rzecz, że jest za krótkie! Jeszcze nie przeczytałam kolejnych rozdziałów, ale mam nadzieję, że będą dłuższe. Bardzo przyjemnie się czyta.