Rozdział 1

„Nie przeszukuj głębi nieba, znajdziesz mnie na jego granicy. Jedną noga stojącą w świecie piekła, wzbraniającą się przed krzykiem. Jeżeli nie możesz obdarzyć mnie swą miłością, odwróć teraz wzrok i pozwól mi upadać niczym wieżowiec pod eksplozją.”

Popołudniowe słońce rozlewało się jasnymi smugami po szkolnym korytarzu, demaskując osiadły na szybie kurz. Przez lekko uchylone okno wdzierała się słodycz ptasich trelów, mieszająca się z wonią dopiero, co dojrzewających jabłoni i wiśni, które rosły rzędami w szkolnych ogrodach.
Ułożonymi w szarą kostkę dróżkami alejek wędrowali uczniowie, korzystając z dłuższej przerwy; zbite grupki dziewcząt chichotały wesoło, ilekroć stały się obiektem męskich spojrzeń.
Większość, chociaż nosiła na sobie przepisowy mundurek, prezentowała się bogato, oznajmiając całemu światu przynależność do zamożnego grona społeczeństwa. Były to dzieciaki kongresmenów, ambasadorów, aktorów i dziedziców wielkiej fortuny. Liceum Shimizudani słynęło właśnie z tego. Nie tylko mówiło się o nim, jako o prywatnym, ale także, jako międzynarodowym.
Sarota kompletnie nie pasowała do otaczającej ją scenerii. Była nielicznym dzieckiem, które znalazło się tutaj tylko i wyłącznie dzięki stypendium. Podobnie, jak brat, była bardzo zdolna, ale potrzebny papierek uzyskała poprzez zasługi w łyżwiarstwie. W przyszłości miała nikłą nadzieje, że uda jej się wziąć udział w Olimpiadzie, jednak znając życie na wylot, była przygotowana na druzgocącą porażkę, chociażby, dlatego , że nie posiadała potrzebnych funduszy na drogie stroje i łyżwy. Szkoła wprawdzie pokrywała co ważniejsze wydatki, ale była tu głównie po to , aby zdobywać wiedzę.
Nie tylko to sprawiało, że czuła się tu nieswojo. Przekonała się już na własnej skórze, co to znaczy „Prawo dżungli” i nie miało ono wyłącznie odniesienia do dzikich zwierząt. Dzieciaki bogaczy potrafiły czasami okazać się dużo bardziej bezwzględne wobec słabszych niż drapieżny lew, a, jeżeli za czyimiś plecami nie stał wpływowy ojciec czy matka, nie można było liczyć na bycie silnym.
Tym razem, jednak nie rozmyślała nad swoim losem ani nad tym, gdzie ostatecznie przyjdzie jej się znaleźć w przyszłości. Mocne bicie serca, nerwowy oddech, nieustannie przypominało jej, że chcę zrobić coś , co na zawsze odmieni bieg jej świata.
Uporczywie wpatrywała się w ekran komórki, po raz setny czytając wystukaną wiadomość do Ryu Ichiro. Była pewna, że, jeżeli teraz nie wyśle mu esemesa, już nigdy więcej nie znajdzie w sobie takiej odwagi.
Tylko dla niego biło jej serce. Od jakiś dwóch tygodni budziła się i zasypiała mając przed oczami jego twarz. Był nieziemsko przystojny, a że dodatkowo grał w koszykówkę, prezentując się, jako sportowiec, czyniło go, tym bardziej obiektem godnym pożądania.
Nakama już nie jeden raz powtarzała Sarocie, że ma zbyt kochliwe serce, a każdy, w kim się zakochuje, ma być tym na zawsze i na wieczność. Potem wystarczyła tylko chwila, aby obiekt westchnień przybrał inną twarz.
Ale Sarota nie słuchała. Nie, kiedy, ilekroć przywoływała Ichiro do swych myśli, odczuwała mocne bicie serca, mieszające się z tęsknym pragnieniem utonięcia w tych muskularnych ramionach. To była miłość, musiała nią być.
Siedząc pod parapetem okna, medytowała, dyskutując sama ze sobą, co powinna zrobić. Wiedziała, że Ryu może ją zwyczajnie wyśmiać, jako że była, po prostu Sarotą i nie wielu za nią przepadało, ale bagatelizowała to. Tłumaczyła sobie, że mężczyźni w rzeczywistości są inni, bardziej ludzcy od zazdrosnych kobiet i, że to właśnie one, czynią z nich potworów. Gdyby Ryu, chociaż na chwile pozbył się towarzystwa „Ślicznotek”, może spojrzałby na życie z nieco innej perspektywy, a w tym nowym doznaniu, odnalazłby także ją?
Ta myśl była tak kusząca, że zaczęła wierzyć, iż może się ziścić. Traktowała życie poważnie, ale, kiedy w grę wchodziło uczucie, rozsądek nigdy nie potrafił przejąć nad nią kontroli. Do głosu zawsze dopuszczała dziecinne marzenia, szukając dla siebie potwierdzenia własnej wartości. Gdyby Ryu się nią zainteresował, z pewnością stałaby się kimś wartościowszym w oczach ludzi.
Zamknęła oczy, naciskając guzik „Wyślij”. Poczuła tak, jakby gwałtownie zawaliła się na nią ogromna góra. W umyśle rozszalał się sztorm. Przeklinała siebie w duchu za bezmyślność, wyobrażając sobie dramatyczne konsekwencje, jakie nastąpią. Kiedy, jednak otworzyła oczy świat wciąż był taki sam. Uśmiech pociągnął lekko za kąciki warg dziewczyny. Mogła tylko czekać, wierząc, że będzie dobrze.

***
Yumi Kohama oderwała starannie wymalowane oczy od ekranu małego notebook’a, by spojrzeć za okno, gdzie budząca się do życia wiosna rozkwitała pąkami na drzewach.
— Może minąć i cała wieczność, a ja nigdy nie znajdę dla niego odpowiedniego prezentu. — Wzniosła ku niebu swą skargę, załamując szyje. Oparła podbródek o zwinięta dłoń, tonąc w zasępieniu.
Aya Enoki spojrzała na nią z pod asymetrycznej grzywki, lekko wydymając usta. Na chwile przerwała, jakże istotnie ważną czynność piłowania paznokci, by coś doradzić.
— Dlaczego? Osobiście uważam, że zegarek byłby odpowiedni. Ryu kocha się w takich dizanerskich rzeczach.
— Dokładnie. — Niewysoka brunetka z włosami do pasa, imieniem Nana odezwała się wesoło. — Jest do tego warty fortunę, jak nie doceni, to już sama nie wiem , co, by zrobiło na nim wrażenie.
— Po za tym, — Kamika, dziewczyna o promiennym uśmiechu, ale zbyt pucułowatej twarzy, uniosła palec: — to będzie prezent od ciebie. Już to, samo w sobie, jest na tyle ważne, żeby był zachwycony!
Ładnym zapewnieniom nie było końca, jednakże Yumi była zdania, że musi się porządnie wysilić, aby przebić w tym roku urodzinowy prezent dla pana Ichiro. Może, gdyby uczęszczała do zwykłego liceum, bogate prezenty robiłyby na kimś wrażenie, ale nie tutaj. Te dzieciaki miały wszystkiego pod dostatkiem, co czasami okazywało się najprawdziwszym w świecie przekleństwem.
Nagle za plecami dało się słyszeć dziwny pomruk. Yumi zmarszczyła brwi, odwracając głowę, by zajrzeć nad ramieniem. Na przedniej ławce wibrował telefon, którego ekran, co chwila migał.
— Chwileczkę, czy to nie komórka Ryu? — Kamika uniosła brwi, jednocześnie przechylając śmiesznie na bok głowę.
— Co za głupek zostawia takie rzeczy w klasie? — Prychnęła Aya, wznosząc oczy do nieba. Czasami nie rozumiała lekkomyślności płci przeciwnej.
Tymczasem Yumi podniosła się z krzesła i podeszła do ławki, biorąc telefon do ręki. Powoli na jej twarzy malował się ognisty grymas zdenerwowania.
— Ma zdjęcie Saroty w kontaktach? — Nie mogła w to uwierzyć. W jednej chwili trzy przyjaciółki obtoczyły ją w około, zaglądając przez ramie.
— O boże! Tą wieśniaczkę? 
— Miałam o nim nieco lepsze zdanie!
— Zamknijcie się! — Nerwy Yumi dosięgnęły granicy wytrzymałości, więc dała upust gniewowi, czując się , jak eksplodujący lawą wulkan. Nie przejmując się zasadą szanowana cudzej prywatności, śmiało otworzyła esemesa, błądząc spojrzeniem po treści wiadomości.
— Wyznanie miłosne… — Nana szepnęła z taką trwogą, jakby przez jej usta przeszła zakazana tajemnica.
— Wszyscy wiedzą, że Sarota ma dziecinne podejście do miłości. Ilu już chłopcom posyłała tęskne spojrzenia? — Aya roześmiała się drwiąco.
— Porąbało do reszty tą dziewczynę — Yumi opuściła dłoń z telefonem, by spojrzeć mściwie przed siebie. Była tak poirytowana, że uderzenie pięścią w ścianę było kuszącą propozycją, podsyłaną przez umysł.
— Powinniśmy jej dać nauczkę, prawda? — Kamiki ujęła się pod boki, czując jak dumna, z powodu poczucia władzy, rozpiera się w sercu.
— Najlepiej, jak usuniesz wiadomość. Ryu o niczym się nigdy nie dowie — zaproponowała z całą stanowczością Nana.
— Wiecie? — Na twarzy Yumi pojawił się mściwy, diabelny uśmieszek — Mam o wiele lepszy pomysł.
To mówiąc odnalazła w telefonie chłopaka opcje wysyłania jednego esemesa do wszystkich na liście kontaktów i bez wąchania zatwierdziła decyzje. Ku jej rozczarowaniu, wyskoczył komunikat o braku wystarczających funduszy na koncie.
— No świetnie! — Kamina wzniosła ręce do góry. — I co teraz?
— Aya! — Twarz liderki w mgnieniu oka spoczęła na obliczu dziewczyny. Panienka Enoki skuliła się w sobie. Nie lubiła być bezpośrednio wywoływana przez Alfę, co zazwyczaj zwiastowało rzeczami, na które nie miała zbyt wielkiej ochoty, mimo to posłusznie zapytała:
— Tak, Yumi?
— Dawaj mi swój telefon! — Padło ostre żądanie.
— Hm? Ale, po co? — Uniosła gwałtownie głowę. Strach ścisnął ją za gardło; docierało do niej, co się święci.
— Dawaj, powiedziałam!
— Dlaczego mój? Wyślij ze swojego. To ty chcesz ośmieszyć Sarotę, nie ja — Próbowała protestować, chociaż władcze oczy Kohamy jednoznacznie wskazywały, że walka już dawno ma rozsądzony wynik.
— Będziesz się ze mną kłócić? Ryu może wrócić po telefon w każdej chwili! — Yumi odwróciła się do niej, wyprostowana jak struna.
W końcu Aya posłusznie sięgnęła dłonią do wnętrza torby i wyjęła komórkę w błękitnej obudowie, ozdobionej milionem, kolorowych breloczków.
Yumi Kohama energicznym ruchem palców przepisała wiadomość do telefonu przyjaciółki, po czym rozesłała je do wszystkich numerów w klasie. Po tym wyczynie, ozdobiła wargi tryumfalnym uśmiechem.
— Na pewno postąpiłyśmy słusznie? — Aya pozwoliła zwątpieniu wkraść się do duszy. Sarota podpisała się imieniem pod wiadomością zapewne nie będąc pewną, czy Ryu posiada numer kontaktowy do niej. Poza tym dziewczyna skonstruowała swe wyznanie miłosne w taki sposób, że Aya wolałaby się zapaść pod ziemie, niż pozwolić podobnym słowom ujrzeć światło dzienne.
— Nie denerwuj ludzi, Enoki. — Yumi przewróciła oczami, odkładając telefon chłopaka na ławkę, a drugi oddała przyjaciółce. — To była w pewnym sensie wielka przysługa. Sarota z roku na rok coraz bardziej się kompromituje, wiecie? Pokazanie jej, że nie jest jedną z nas, a co gorsze, że jej zachowanie odpowiada zachowaniu pięciolatka, to zimny prysznic, który wyjdzie temu dziewczęciu na dobre.

***
Serce Saroty momentalnie skoczyło do gardła, kiedy na wyświetlaczu pojawił się nieznany numer, a po otworzeniu wiadomości, zobaczyła esemesa, którego napisała ledwie chwile temu. To nie mogła być prawda!
Nie ważne, ile razy mrugała rzęsami, chcąc w ten irracjonalny sposób, odpędzić od siebie nadciągające chmury nieszczęścia, zło nie odchodziło, a wiadomość na wyświetlaczu brzmiała tak okrutnie znajomo.
Padł na nią cień przyjaciółki. Nakama stała nieopodal, z wyrazem twarzy świadczącym, że i ona stała się posiadaczką wiadomości. Z jej oczy wyzierało współczucie, ale także nagana. „A nie mówiłam, że ściągniesz na siebie kłopoty?”, zdawała się mówić.
Świat zaprzysiągł się przeciw dziewczynie, wciskając ją w głębie ziemi. Chaotycznymi ruchami dłoni próbowała zaczepić się czegokolwiek, by wstać. Kiedy jej się udało, chwiejne kolana odmówiły posłuszeństwa, ale nie pozwoliła sobie na upadek.
Senny dźwięk dzwonka, brzmiącego jak gong rozbrzmiał w korytarzu, który zaczął zapełniać się wracającymi uczniami. Sarota rzuciła się ku sali fizycznej, gdzie miała się odbyć lekcja.
Stanęła w progu, niczym zaczarowany posąg. Kilkoro uczniów siedziało już w ławce, inni przeciskali się obok niej, co chwila trącając ją ramieniem. Najgorsze były ich twarze: tak pełne kpiny i prześmiewczości.
Nawet nie starali się ukryć swoich podłych myśli. Bezczelnie wpatrywali się w nią, ukazując swe poczucie wyższości. Byli niczym sepy, gotowe pożreć ją, kiedy tylko postanowi się ostatecznie poddać. Śmiali się, wymieniając komentarzami na temat jej miłosnego wyznania.
Sarota usilnie próbowała zachować resztki godności, ale drżała w spazmach wstydu. Nagle ktoś przeszedł obok niej, znajomy zapach przeniknął przez nos, docierając do mózgu.
Ryu Ichiro, chociaż osobiście nie odebrał esemesa, o czym dziewczyna jeszcze nie wiedziała, miał „uprzejmych” kolegów, którzy poinformowali go o wszystkim. Teraz uśmiechał się z równym, pełnym politowania rozbawieniem, co inni.
— Coś ty sobie myślała? — Głos Yumi Kohany rozbrzmiał gdzieś w oddali, czyniącą tą chwile jeszcze gorszą. Sarota oparła się o framugę, nie panując nad łzami wzbierającymi się pod powiekami.
Zagryzała mocno dolną wargę, ale opanowanie płaczu było niemożliwe. Nie chciała, jednak rozklejać się na ich oczach, dając im jeszcze większą satysfakcje. Wyminęła na oślep Nakamę, która przybyła w ramach wsparcia i pobiegła przed siebie długim korytarzem.

***
Hideo właśnie cierpiał na poważny syndrom znudzenia, podczas gdy dwaj, elegancko ubrani panowie prowadzili stonowaną, formalną dyskusje.
Zainteresowani tylko i wyłącznie sobą, nie zwracali uwagę na siedzącego na krześle chłopaka. Ciemny kaptur rzucał cień na jego oblicze. Nie mając nic lepszego do roboty zdążył już policzyć ilość ołówków i długopisów w metalowej puszcze obok laptopa, a także przestudiować liczne zmarszczki na olejnym portrecie, przedstawiającym dyrektora szkoły.
Teczkę zostawił w samochodzie, dlatego wyjął teraz komórkę, by wystukać na niej zdjęcie dziewczyny, którą powinien się zainteresować. Mając przed oczami jej twarz, wysnuł, że musi ona należeć do typowych idiotek, słyszał zresztą, że taka właśnie była. Mocny makijaż i przesadna ilość breloczków przy komórce, którą na zdjęciu miała przy uchu, wskazywały, że ma pustą dusze.
— To będzie prawdziwa udręka — westchnął pod nosem.
Szybko schował telefon do kieszeni, kiedy zbliżył się do niego pan Nakamura, jego współopiekun, człowiek jakże przydatny w praktyce, kiedy rodzony ojciec miał inne sprawy na głowie, niż opieka nad synem.
— Hido, wszystko już załatwione. Przydzielono ci już klasę, a to twój plan zajęć.
Chłopak bez większego zainteresowania odebrał kartkę i zgiął ją w pół, by taką schować do torby przewieszonej przez ramię.
— Mogę już iść?
— Oczywiście, . — Tym razem odezwał rozmówca pana Nakamury. — Nazywam się Sawao Kato i jestem twoim dyrektorem. Gdybyś czegoś potrzebował bądź miał jakiś problem, nie wahaj się do mnie przyjść — wyciągnął na powitanie swą owłosioną dłoń.
Hido podniósł na niego spojrzenie, jakby nie wiedział, z jakimi oczekiwaniami ma do czynienia, aż ostatecznie łaskawie wyciągnął rękę.
— Dziękuje — burknął i zerwał się w pierwszym momencie, w którym otrzymał pozwolenie na opuszczenie gabinetu.
Z ulgą znalazł się na korytarzu, pełnym świeżego powietrza. Dzwonek wybił raptem kilka minut temu, ale nie śpieszył się na lekcje. Tego jednego dnia wolno mu było przyjść nie na czas, posiadał przecież status tego nowego.
Idąc nieśpiesznie korytarzem zobaczył nadbiegającą z naprzeciwka dziewczynę. Spuchnięta twarz i zaszklone oczy świadczyły, że płacze. Nie zważając na nic ani na nikogo, trąciła do brutalnie ramieniem z wyrywającym się z piersi szlochem.
— Przepraszam. — Posłała w jego stronę szybki ukłon, a kiedy ich spojrzenia zetknęły się w jednej linii, na chwile rozpogodziła zapłakane rysy, by przyjrzeć mu się ze zdziwieniem.
Wcale nie miał ochoty na rozmowę z nią, tym bardziej, że wydała mu się zwykłą histeryczką, więc, po prostu ruszył przed siebie, a kiedy usłyszał za plecami jej oddalające się kroki, odetchnął z ulgą.
....
Oto i pierwszy rozdział. Mogło być lepiej, ale w praktyce poprawianie wychodzi u mnie na gorsze, zatem daje to, licząc, że nie jest aż tak źle.
Pozdrawiam!

1 komentarz:

  1. Biedna Sarota:(
    A tak poza tym świetnie piszesz. Masz talent. Bardzo interesująco się zapowiada, chociaż denerwuje mnie jedna rzecz, że jest za krótkie! Jeszcze nie przeczytałam kolejnych rozdziałów, ale mam nadzieję, że będą dłuższe. Bardzo przyjemnie się czyta.

    OdpowiedzUsuń