3.Czarno-biala fotografia.


Mieszkanie Ha Ny było nie wielkie, ale bardzo przytulne. Przez okna wpadało do środka dużo słonecznego światła, tworząc na podłodze piękne refleksy, wyłaniając się z pomiędzy bladozielonych firanek.
Dziewczyna zaprosiła Juna do salonu, zachęcając by usiadł na długiej, miękkiej kanapie.
— Oppa napijesz się herbaty?
— Wolałbym sok, jeżeli to nie problem. Na zewnątrz robi się coraz goręcej — zauważył, zajmując swoje miejsce. Zajął się jednym z magazynów, leżących spokojnie na szklanym stoliku do kawy. — Interesujesz się kwiatami? — Spytał, przeglądając kolejne strony na których prezentowały się oryginalne bukiety.
— Hm? Aaa, tak! — Dziewczyna już po chwili wróciła z kuchni, niosąc dwie szklanki z sokiem, obok leżały wciąż jeszcze zapakowane słomki.
Wszystko postawiła na stole, serwując ponad to jeszcze miskę ryżowych ciasteczek o smaku truskawkowym – jej ulubionym.
— Częstuj się.
— Na razie podziękuje. — Uśmiechnął się nieznacznie. — Przed chwilą jadłem naprawdę syte śniadanie.
Kiwnęła głową ze zrozumieniem.
— Lubię kwiaty, ale chyba nic dziwnego, prawda? — Wróciła do poprzedniego tematu. — Kiedyś odziedziczę kwiaciarnie po ojcu. Niektóre dzieciaki tylko marzą, aby wyrwać się z Gosunu i zabalować w stolicy, ale nie ja. — Uśmiechnęła się z rozmarzeniem. — Dla mnie to miejsce dużo znaczy. Jakoś nie ciągnie mnie do wielkiego świata i korporacji, ani sławy, czy coś takiego. Tutaj się urodziłam i tu chcę się zestarzeć. Odpowiada mi spokojne życie.
Jun, który wciąż wpatrywał się w kolorowy magazyn, przytaknął.
— Doskonale to rozumiem. Sam też wiele bym dał, za takie życie.
Przez chwilę zapanowała między nimi krępująca cisza. Jednak Ha Na, z natury gadatliwa osóbka, szybko ją przerwała.
— Oppa, śmiało zadawaj mi pytania. Nawet te najdziwniejsze. Widzę, jak cię język swędzi — Zaśmiała się.
Uśmiechnął się pod nosem, czując, że coraz bardziej się do niej przywiązuje. Spodobała mu się otwartość dziewczyny i jej naturalne zachowanie, wyzbyte od wszelkich sztuczności.
— Jak długo tu mieszkała?
Nawet nie musiał mówić o kogo chodzi, łatwo było się domyślić.
— Rok przed moim urodzeniem, siedem lat po nim.
Sięgnął po szklankę, nagle czując ogromne zapotrzebowanie na zimny płyn, który już po chwili prześlizgnął się w jego gardle.
— Jak umarła?
Zadawał dokładnie te same pytania przez Internet, lecz teraz chciał usłyszeć je konkretnie z ust Ha Ny.
— Na raka kości. Nie będę ci mydlić oczu, przez ostatni rok życia bardzo cierpiała i spędziła go tylko w szpitalu. Ojciec bardzo się załamał po jej odejściu, teraz dużo pije, co nie ułatwia mi zadania. Wszystko jest na mojej głowie.  — Nagle jednak zreflektowała się. —Przepraszam, nie powinnam męczyć cię swoimi sprawami.
— Nie szkodzi. Jesteśmy rodzeństwem, dziwnym i pokręconym, ale jednak. — Wywołał na twarzy krzywy uśmiech. — Więc mama i twój ojciec naprawdę się kochali? — Usłyszał, jak gorzko zabrzmiało to w jego ustach.
Ha Na spuściła wzrok.
— Bardzo, nawet nie wiesz, jak bardzo.
I znowu milczenie rozpanoszyło się w pomieszczeniu, tym razem atmosfera była o wiele duszniejsza, niż poprzednio, a dziewczyna nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów.
Na szczęście, Jun zrobił to za nią.
— To nie twoja wina. Nie mam do ciebie pretensji — odezwał się. Takie wyzwanie wiele go kosztowało, chociaż było prawdziwe.
— A co z tobą? Jak wychowywałeś się bez niej? — Odważyła się zapytać.
Z ust chłopaka uleciało ciężkie, przepełnione goryczą westchnięcie.
— Nie brakowało mi absolutnie niczego. Do dzisiaj tak jest. Mój ojciec ofiarował mi, aż nad to, ale… nie było dnia, żebym się nie zastanawiał, dlaczego nie zabrała mnie wtedy ze sobą.
— Żałuje, że nie potrafię ci odpowiedzieć. Ale mam coś dla ciebie.
To mówiąc, podniosła się zamaszyście z fotela i podeszła do niewielkiej, białej komody, rozsuwając szufladę. Po chwili położyła na kolanach tekturowe pudełko, ozdobione kolorowym papierem.
— Zajrzyj to środka.
Zawahał się, nie wiedząc, co znajdzie w środku. Ciekawość wzięła ostatecznie zwycięstwo, więc zdjął pokrywkę. Wewnątrz czekało na niego kilka rzeczy.
Mały, dziecięcy samochodzik z drewna, dziecięca koszulka i, najważniejsza rzecz: czarnobiała fotografia, przedstawiająca młodą, ładną kobietę z dwuletnim synkiem na kolanach o poważnym wyrazie twarzy.
Jun, wziąwszy ją do ręki, z trudem powstrzymał łzy. W życiu nie wiele razy zdarzało mu się płakać, ojciec wychował w duchu twardej dyscypliny, chociaż bardzo go kochał. Teraz jednak słone krople bezwolnie spłynęły po policzkach, lądując na jego kolanach.
— Każdego wieczoru oglądała tę fotografię, nim kładła się spać — wyznała Ha Na, trzymając się z boku. Chciała ofiarować mu potrzebną przestrzeń. — Ojciec udawał, że tego nie widzi, ale widział. Bardzo go to bolało, ale nigdy o tym nie rozmawiali. Mama nosiła wszystko w sobie, na co dzień sprawiała wrażenie szczęśliwej, ale ilekroć patrzyła na to zdjęcie widziałam, jak bardzo za tobą tęskni i jak wielkie odczuwała cierpienie nie wiedząc, co się z tobą dzieje. Myślę, że tak naprawdę żałowała tego, co zrobiła, że gdyby mogła cofnąć czas toby cofnęła. Ojciec też chyba zdawał sobie z tego sprawę, bo właśnie dlatego jest wobec ciebie tak niechętny. Przepraszam.
— I po jej śmieci napisałaś do mnie… — odezwał się Jun nieswoim głosem. — Prosiła cię o to?
— Niestety nie, ale kilka dni przed śmiercią udało mi się z nią o tobie porozmawiać. Prosiłam ją, żeby do ciebie zadzwoniła, lecz ona upierała się, że na pewno jej nienawidzisz. Kiedy umarła sama odnalazłam twój adres w jej rzeczach i grzebiąc po Internecie zdobyłam twojego maila.
— Miała racje — odparł głucho, odkładając fotografię do pudełka. Starł ręką łzy, patrząc przed siebie. — Nienawidzę jej z całego serca, ale i tak chciałem tu przyjechać.
Ha Na zacisnęła usta z bólem.
— Oppa, nie wiń jej za to.
— Naprawdę mogła do mnie zadzwonić, nawet po tylu latach. Była tchórzliwa, dlatego nigdy tego nie zrobiła.
— Przykro mi.
Nagle uśmiechnął się bez wyrazu, zamykając pudełko.
— Teraz to już i tak nie ważne. Nie jestem tu, by się nad sobą użalać, ani rozdrapywać zeschnięte rany — powiedział ze stanowczością. — Mam ciebie, jesteś moją rodziną.
Ha Na usiadła obok niego i mocno się przytuliła do jego chudego ramienia.
— Oppa, kocham cię.
— Jesteś bardzo podobna do mamy, wiesz? Tak samo piękna.
— Głupoty gadasz — roześmiała się. — Nikt nie może być taki ładny, jak ona.
Nagle na klatce schodowej dało się słyszeć czyjeś kroki, a do mieszkania wszedł młody chłopak, nieco niższy od Juna, ale chyba w tym samym wieku. Miał postawione na żelu włosy, chudą twarz i piwne oczy.
— Joon! — Na twarzy dziewczyny pojawił się szeroki uśmiech. Podbiegła do chłopka i pocałowała go w usta. — Cieszę się, że jesteś. To jest właśnie Jun Su Gim, ten o którym tyle ci opowiadałam. Su, to mój chłopak Mike Joon.
— Miło poznać — Jun podniósł się i skłonił przed chłopakiem, który odwzajemnił przywitanie.
— Rok internetowej znajomości i w końcu się spotykacie — Uśmiechnął się szeroko, a potem objął ukochaną w tali. — Na jak długo przyjechałeś do Gosunu?
— Jeszcze nie wiem — odpowiedział mu — To zależy od okoliczności. Na razie daje sobie nieograniczony czas.
— Gosun musi wydawać ci się małą mieściną w porównaniu z tym, gdzie mieszkasz. Japonia to szybki świat, mam racje?
— Owszem, ale spokój jaki tu panuje bardzo mi odpowiada — wyznał Jun szczerze. — Byłbym jednak wdzięczny, gdyby moje pochodzenie było, póki co, tajemnicą. Nie chcę, żeby ludzie wgapiali się na mnie, jak idę ulicą. Ogółem mówię, że pochodzę z Seulu.
— Oppa, możesz na nas liczyć. Nikomu nic nie powiemy.
— Dziękuje — Spojrzał to na Ha Ne to na jej chłopka i odniósł sile wrażenie, że znalazł przyjaciół.

***
Choi z uśmiechem odebrała z rąk Chunga bukiet krwistoczerwonych róż. Przymknęła oczy, chłonąc znajomy, kwiatowy zapach, kiedy wtuliła w miękkie płatki swój nos.
— Z jakiej to okazji? — Chciała wiedzieć, mile zaskoczona.
Chłopak uśmiechnął się promiennie.
— A musi być okazja? — wzruszył pytająco ramionami. — W końcu, każdy mężczyzna chcę obdarowywać swoją ukochaną kwiatami, zwłaszcza tak piękną, jak ty.
Ten komplement sprawił, że policzki Choi lekko poróżowały, a humor znacznie się polepszył. Bez wahania pociągnęła go do środka, zapraszając na obiad.
— Są przepiękne, dziękuje — westchnęła, a potem wstawiła je do wazonu. Bukiet ładnie wyglądał na parapecie okna w jadalni. Teraz nawet goście mogli go podziwiać.
— Wiem, że martwisz się o ojca — odezwał się Chung. — Ale nie potrzebnie. Ten szpital ma świetną renomę, lekarze byli przemili. Lun Yu jest w dobrych rękach.
Oczy Choi momentalnie przygasły, chociaż nowina była raczej dobra. Pogładziła tęsknie kielich różanego kwiatu, a potem spojrzała za okno, ku morzu.
— Jakieś dziesięć minut temu zadzwonił do mnie. Mówi to samo. — Kiwnęła głową, a koniuszek języka nieznacznie otarł się o dolną wargę dziewczyny.
Oparła dłoń na szyi, popadając w głębokie zamyślenie. Kilka dni temu, nim ojciec pojechał do szpitala, odkryła coś niepokojącego w jego gabinecie. Był skrytym człowiekiem, nigdy nie wpuszczał jej do świata papierkowej roboty, płacenia podatków, ani użerania się z całą tą ekonomią. A jednak od jakiegoś czasu chodził wyjątkowo nieswój, a ona, jako jego jedyna córka, nie omieszkała tego przeoczyć.
Dzięki podszeptom intuicji zdobyła się na odważny krok. Pogwałciła ojcową prywatność, wkraczając w progi jego świątyni. Gabinet był malutki i zawalony stosem papierów oraz przeróżnymi gratami z minionej epoki.
Chwile myszkowała po szufladach i szafkach, przewalała kupki nieuporządkowanych teczek, próbując zrozumieć zawarte w nich papiery. Po dwudziestu minutach musiała uznać swą porażkę. Nie znalazła kompletnie nic. Żadnego naprowadzającego tropu. Powoli dochodziła do wniosku, że może wybrała złe miejsce, a problemy ojca nie mają wcale związku z interesami.
Dokładnie wtedy zadzwonił telefon stojący na biurku. W tamtej chwili jego dźwięk był tak upiorny, iż drgnęła gwałtownie, a potem wpatrywała się w niego z przerażeniem, niczym w oczy widma.
W końcu odebrała.
Chociaż nie wydała z ust najmniejszego dźwięku, po drugiej stronie rozległ się kobiecy głos.
— Pan Choi Lun Yu? Dzwonie z banku centralnego, przypominam, iż zalega pan z wpłatą całe dwa miesiące. Nie muszę chyba wyjaśniać, że jeżeli wkrótce nie dokona pan przelewu będziemy zmuszeni powołać specjalne władze?
Zamarła w bezruchu. Kobieta na linii wyraźnie oczekiwała jakiejś odpowiedzi. Zacisnęła usta nie zdolna wydobyć z siebie nawet najcichszego dźwięku. Potem odłożyła słuchawkę.
Wiedziała, że takim zachowaniem może ściągnąć na ojca niepotrzebne nieprzyjemności, jednakże nie była zdolna do dorosłego zachowania wykazującego jej odpowiedzialność. Sytuacja zwyczajnie ją przerosła.
A więc jednak ojciec miał kłopoty finansowe.
Wybiegła z jego gabinetu i przez resztę dni nie dała po sobie pokazać, iż cokolwiek wie, ale obserwowała ojca bystrym okiem. Jeszcze wyraźniej widziała ukrywany przez niego niepokój, zastanawiając się kiedy zechcę jej powiedzieć.
Dodatkowo próbowała rozeznać, czy babcia Kim o wszystkim wie, ale Staruszka była wyjątkowo uzdolniona w maskowaniu emocji. Choi niczego nie wybadała, a co za tym szło nie poruszyła z nią jeszcze tego tematu z obawy, iż tragiczna wieść może wpłynąć na zdrowie starszej pani.
— Lin? Żyjesz? O czym myślisz? — Głos Chung’a skutecznie przedarł się przez ścianę myśli odgradzających ją od rzeczywistości.
Drgnęła, posyłając mu wymuszony uśmiech.
— Jestem trochę przemęczona. To wszystko.
— Domyślam się. Pierwszy raz odpowiedzialność za najważniejszą rzecz w tej rodzinie spadła na ciebie. — Odwzajemnił uśmiech podchodząc do niej. Potem ujął ją za rękę, kładąc delikatnie dłoń na jej policzku.
— Mhm, właśnie tak — Kiwnęła głową.
Spojrzała w oczy w chłopaka pierwszy raz porażona świadomością, że wkrótce naprawdę będą małżeństwem. Ojciec Chung’a był bogaty, czy zatem zechcę pomóc jej ojcu, kiedy jego kłopoty wyjdą na jaw?
Szybko skarciła się tą myślą. Nie powinna w ten sposób patrzeć na ich ślub, wychodziła przecież za niego z miłości.
Jakby chcąc zagłuszyć własne sumienie, stanęła na palcach i musnęła ustami jego ciepłe wargi.

***


— Puk-puk, mogę wejść?
Choi uniosła z zaskoczeniem brwi ledwie w jadali rozległ się dźwięk stukania.
— Yu Ri! — zawołała radośnie na widok przyjaciółki. — Wejdź, do obiadu jeszcze półgodziny, zatem możemy tu chwile posiedzieć, zapraszam!
Dziewczyna uśmiechnęła się nieznacznie, nie otwierając przy tym ust. Jej wzrok dyskretnie prześlizgnął się po ciele Chunga, który stał obok narzeczonej.
— Mam nadzieje, że nie przeszkadzam wam gołąbeczki? — zażartowała, a potem uładziła na biodrach kusą spódnicę, nim zajęła jedno z wolnych krzeseł.
— Ależ skąd! Właśnie rozmawialiśmy o moim ojcu — wyjaśniła Choi, wciąż nieświadomie gładząc płatki róż.
Yu Ri nie omieszkała tego zauważyć, kącik jej lewej wargi bezwolnie powędrował ku górze, nieco ironicznie.
— Śliczne kwiaty, ty je kupiłeś Chung?
Kiedy sam zainteresowany spojrzał w kierunku dziewczyny, napotkał najsłodsze, najbardziej niewinne oczęta świata. Długie rzęsy trzepotały uroczo, niczym skrzydła kruka.
— Hm? — Podrapał się nerwowo za uchem. — Tak, to tylko bukiet róż.
— Och tak, słyszałam, że Choi woli polne kwiaty. Raz wyznała, że róże i tulipany są dla wyniosłych dam, czyż nie? — Przeniosła niewinne oczy ku przyjaciółce, która natychmiast spąsowiała, odwracając twarz.
— Może i tak, niepotrzebnie powiedziałaś to głośno — wyszeptała z zawstydzeniem.
Tymczasem Yu Ri wybuchła szczerym śmiechem, łapiąc ją za rękę.
— Lin, moja słodka, przecież przez swoim przyszłym mężem nie powinnaś mnie żadnych tajemnic, prawda? W końcu, musi wiedzieć jakie kwiaty ci kupować. — To mówiąc, skupiła uwagę na Chungu i jego nerwowym uśmieszku.
— To prawda — Kiwnął głową zdając się być nieprzejętym tą sytuacją, jedynie wewnętrznie odczuł, jak targa nim dziwne uczucie. — Nie wiedziałem, że nie lubisz róż, zawsze byłaś zachwycona kiedy ci je dawałem.
Choi nerwowo założyła kosmyk za ucho, posyłając mu nieśmiały uśmiech.
— Bo te od ciebie bardzo mi się podobały.
— A jednak wolałbym, abyś mówiła mi prawdę. — Posłał jej znaczące spojrzenie. — Jako, że czeka nas wspólne życie, otwartość w mówieniu sobie wszystkiego jest dla mnie bardzo ważna.
— Nie wiedziałam, przepraszam — wyszeptała ze skruchą. Chociaż z Chungiem przyjaźniła się od dziecka i wielu sprawach znali się na wylot, to jednak, im dłużej tworzyli parę, tym bardziej wychodziło na jaw, jak nie wiele o sobie wiedzą w pozostałych rzeczach.
Chung westchnął ciężko. Po raz kolejny usłyszał przeprosiny, próbował nad sobą panować, a mimo to, odczuł rozczarowanie. Wolałby z jej strony wybuch jakiś ostrzejszych emocji. Nigdy się nie kłócili, a on dochodził do wniosku, że czasem to by im pomogło.
Choi była taka skryta, taka zlękniona, że nie potrafił do niej dotrzeć, ani ją zrozumieć. Starał się otaczać ukochaną płaszczem swojej ochrony, odgradzać od niebezpiecznych wiatrów życia, starał się, jak mógł i dostrzegał, że byli coraz dalej od siebie, nie bliżej.
— Och już dosyć tych ponurych min! — Wesoły szczebiot Yu Ri przerwał napiętą ciszę. — Nie powinnam była się wtrącać, strasznie mi przykro.
— To nie twoja wina — odparła prędko Choi. — Chung naprawdę cię przepraszam! — Posłała w stronę ukochanego błagalne spojrzenie. Tak bardzo się bała, że pogniewa się na zawsze, a tego by nie zniosła.
— Już dobrze, nie potrzebnie się uniosłem — stwierdził, całując ją w wierzch dłoni. Naprawdę ją kochał i to tak mocno, że czasem bolało.
— Nie przyznałam się wam, ale przyszłam tu w konkretnej sprawie — odezwała się Yu Ri natarczywie. — Szukałam Chunga, zepsuła się motorówka. Wiem – znowu! Ale błagam Chung, na ciebie mogę liczyć prawda?
Chłopak spojrzał na nią z zaskoczeniem, a następnie niepewnie kiwnął głową.
— Jasne.
— Choi, chyba się nie pogniewasz, jeżeli na chwile go porwę?
Sama zainteresowana z uśmiechem pokręciła głową.
— Przecież wiesz, że tobie niczego nie mogę odmówić — wyznała z rozbawieniem, chociaż jej głos wybrzmiał szeptem. 


_____________________________________
Rozdział nieco spokojny, ale już od następnego zaserwuje wam prawdziwą akcje, liczę, że zdoła was rozśmieszyć :)  Popełniłam jakieś błędy? Będę wdzięczna za zwrócenie uwagi. Pozdrawiam ciepło! :)

3 komentarze:

  1. Świetny rozdział !
    Czasami potrzebny jest spokojny, by w następnym powalić dobrą akcją ;D
    Szczerze. To jakoś nie przepadam za narzeczonym Choi, chociaż nic do niego nie mam ;p Ale to wiadome, bo ja wolę Jun'a ;D Mimo trzech rozdziałów, jest już moim ulubieńcem.
    Niecierpliwie czekam na kolejny,
    Pozdrawiam ! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha Na jest fajna i chociaż ostatnio nie przepadam za dziewczynami w opowiadaniach (wiesz, jakoś w yaoi nigdy ich nie ma, a jeśli już to bardzo rzadko i odzwyczaiłam się od bohaterek :), to ta dziewczyna zdobyła moją sympatię, zresztą Choi też jest fajna :) i ten jej związek z Chungiem *.* ale coś czuję, że Jun nieźle tam namiesza i tylko na to czekam :d fajnie, ze tak często dodajesz i przepraszam, że komentuję z opóźnieniem, ale ostatnio muszę się dziwnie zbierać do napisania kilku słów, leń wakacyjny bierze górę ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Musisz mi wybaczyć, ale pierwsze, co mi wpadło w oko to Jang Geun Suk w szabl;onie! Kocham tego aktora/muzyka i gdy go dostrzegłam, to zamarłam na pare sekund:)
    Ale, ale, gdy tylko odzyskałam rozum od razu się wzięłam do czytania:) Narazie jest spokojnie, bez szybkiej akcji. Ale to dobrze, czasami takie rozdziały wyciszają czytelnika, a ty masz wtedy wielkie pole do popisu:)
    Nie wiem, co powiedzieć/napisać o bohaterach oprócz tego, że ich polubiłam. Narazie nie pałam do nich miłością, czy nienawiścią. A to mi się zdarza nad podziw często. Ale z biegiem rozdziałów, to napewno się zmieni. Dodaję do obserwowanych:)
    Pozdrawiam!

    [adeptka-magii.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń