10.Najlepszy na świecie.

Odstawił z brzdękiem bogato zdobioną filiżankę na spodek. Znajdująca się w jej wnętrzu zielona herbata miała gorzki smak. Su Gim pił ją jednak bez najmniejszego kłopotu. Ojciec uwielbiał tradycyjne napoje, więc faszerował nimi syna od małego.
Siedział w saloniku z Ha Ną i jej chłopakiem. Cieszył się, że jego przyrodnia siostra ułożyła sobie życie miłosne wręcz perfekcyjnie, lecz teraz wiele, by dał, żeby oszczędzono mu widoku ich zakochanych oczu. Śmiertelnie się nudził.
Nawet rozłożone na stole rodzinne fotografie matki nie mogły już wzbudzić jego zainteresowania. Widział je już tak wiele razy, że powoli zaczęły nawiedzać go w snach.
Sądził, że przyjeżdżając do Gosunu odnajdzie zagubiony skrawek własnej tożsamości. Liczył się z obecnością gniewu, rozczarowania czy frustracji. Tymczasem złość na matkę przyszła gwałtownie szybko i jeszcze szybciej odeszła.
Nagle uzmysłowił sobie, że uśmiechnięta twarz kobiety ze zdjęcia nic dla niego nie znaczy. Stracił ją wiele lat temu, nauczył się żyć tylko z ojcem i doszedł z wolna do wniosku, że nie było źle.
Dzieciństwo, które przeżył, szkolni przyjaciele, pierwsze miłości, wakacje w tropikalnych miejscach – ojciec dał mu wszystko, i chociaż czasami wracał późnymi wieczorami, dogadywali się nieźle.
W związku z tym, nic go już tutaj nie trzymało. Dostał to, po co przyjechał. Otrzymał odpowiedzi na nurtujące go pytania, obiecując sobie jeszcze w Japonii, że kiedy dopnie swego natychmiast wróci.
A jednak nie wracał.
Siedział w salonie Ha Ny, znudzony jej amorami z chłopakiem, pił ohydną herbatę i oglądał wciąż te same zdjęcia, nie wyobrażając sobie w ogóle możliwości powrotu do Japonii.
— Kupię jacht — odezwał się nagle, jak przebudzony po latach duch. Nawet jego głos zabrzmiał z upiorną chrypką, którą musiał odkaszleć.
Ha Na spojrzała na brata nie bardzo rozumiejącymi oczyma. Ziewnęła, przeciągając się jak kotka w ramionach ukochanego, uśmiechając się sennie.
— Jacht, braciszku? A cóż to znowu za pomysł?
— Zamierasz podróżować po morzach? — domyślił się Joon.
— No właśnie zamierzam. — Kiwnął głową, obracając w dłoniach telefon komórkowy. — Mam już nawet taki jeden na oku. Jeden z tutejszych chcę go sprzedać.
— Ktoś z naszych? — Ha Na ożywiła się z zaciekawieniem. — Kto?
— Gość nazywa się Ki Bum. Jego jacht wydaje się w dobrym stanie.
— Ach, kojarzę! — Przytaknęła energicznie. — Przez lata wykorzystywał łódź w celach turystycznych. No wiesz, przyjezdni dużo płacili, żeby zabrał ich na godzinę rejsem w morzę. Ale faktycznie ostatnio posunął się w latach.
— Więc zamierzasz ruszyć w podróż z Gosunu? — Joon był zgoła zainteresowany innymi szczegółami, toteż zignorował trajkoczący głos ukochanej.
— A czemu nie? Ojciec już wie, że chcę chociaż przez rok przebywać w świecie. — Ramiona Su Gima poruszyły się obojętnie. Westchnął ciężko, wciąż uparcie zapatrzony w telefon komórkowy.
— To kiedy zamierasz wyjechać? — zapytała Ha Na z żalem w głosie. Przyzwyczaiła się już do myśli, że ma starszego brata, o którym zawsze marzyła, i że spędza z nim dużo czasu. Prawdę mówiąc, w głębi ducha, liczyła i modliła się o to, aby chłopak zechciał zamieszkać w Gosunie. Wprawdzie wiedziała, że pochodził on z gwarnej stolicy Japonii i był przyzwyczajony do innego stylu życia, lecz miała nadzieje, że uroki Gosunu, spokój tego miejsca oraz klimatyczna aura, jaka się tu panoszyła, zdoła go przekonać do pozostania tu na zawsze.
— Jeszcze nie wiem. Najpierw muszę dokonać transakcji, gość cholernie lubi się targować, a poza tym… — urwał i zacisnął wargi.
Ha Na i Joon czekali, aż dokończy, tylko, że Su Gim szukał słów, które ujęłyby jego myśli precyzyjnie, a ponadto nie zdradziły za wiele z tego, co czuł.
— Muszę uzyskać jeszcze jedną pewność.
— To znaczy? — Siostra zmarszczyła z niepokojem brwi.
— To znaczy, że czekam jeszcze, aż ktoś da mi pewną odpowiedź.

***

Było już południe, gdy Su Gim opuścił dom Ha Ny. Jeszcze kilka dni temu wymagał od siebie skupienia i uważnego stawiania kroków, by trafić do pensjonatu. Teraz bez zastanowienia szedł przed siebie, doskonale orientując się w zawiłościach uliczek i osiedli.
Z lubością chłoną zapachy soli, dań z pobliskich restauracji czy świeżo wyciśniętych soków z lodem. Chociaż miasteczko było małe, nikt nie zwracał tu na niego uwagi. Lawina turystów, która dała zajęcie miejscowym sprawiła, że stał się człowiekiem jednym z wielu w tłumie zwiedzających.
Rozkoszował się przyjemnością, jaka z tego płynęła. Nikt nie wtykał nosa w jego prywatne życie, nikt nie wodził za nim oczami z niemym pytaniem na ustach, czy to on.
Su Gim byłby zapewne teraz nieziemsko szczęśliwy, gdyby tylko pewna osoba zechciała być tu teraz z nim.
Wciąż nie był pewien, czy słusznie wybrał decydując się przyjść na urodziny Yu Lin. Z jednej strony, dostrzegał, że budzi w dziewczynie jednoznaczne emocje. Z drugiej, za każdym razem, gdy z nią przebywał ulegał wrażeniu, że dziewczyna boi się go jak drapieżnika, który kiedyś rzuci się jej do gardła.
Westchnął, czując, że nie może w nieskończoność trwać w tej niepewności. Kiedyś, będzie musiał podjąć decyzje i ruszyć dalej. Za pierwszy krok ku temu uważał kupno jachtu.
Nagle, uzmysłowił sobie, że kroki poniosły go ku nieznanemu osiedlu. Niespecjalnie przeraził się faktem, że zabłądził, gdyż Gosun był małym miasteczkiem. Emocje poniosły go raczej z powodu tego, iż nie spodziewał się, że po takim czasie jeszcze jest w stanie obrać zły kierunek.
Domki jednorodzinne stały zbudowane w niewielkiej odległości od siebie, tworząc urokliwą dzielnice przy drodze, pełną uroczych ogródków i basenów.
Su Gim postanowił iść przed siebie, kierując się głównie w stronę morza. Wiedział bowiem, że tak – prędzej czy później – dotrze do „Szczęśliwego Dzwonu”.
Nagle, jakby za sprawą wyższych sił, jego wzrok nieświadomie powędrował ku jednemu z domów. Budynek wyróżniał się gustownie urządzoną działką z kostką brukową i kamiennymi ścieżkami wokół drzew, między którymi stały meble ogrodowe, w tym huśtawka.
Dwoje ludzi siedziało na niej, kołysząc się powoli, niemal niezauważalnie. Mężczyzna gładził ukochaną po policzku, co rusz odgarniając jej z twarzy kosmyki niesfornych włosów, obdarzając ją namiętnymi pocałunkami.
Pod cieniami rozłożystych dębów stanowili obraz praktycznie niewidoczny dla ludzkiego oka, chyba, że ktoś tak jak Su Gim, patrzył uważniej i potrafił wyłowić ich, jako szczegół z pomiędzy ukrycia.
— To Chung. — Chłopak zatrzymał się w półkroku nie mogąc oderwać wzroku do tego, co widział. Uniósł w zdumieniu brwi, nie mając najmniejszych wątpliwości, że stanął przed domem narzeczonego Yu Lin. Tyle, że dziewczyna, którą tamten obściskiwał wcale nią nie była. Czyżby właśnie widział jej domniemaną „najlepszą” przyjaciółkę?
Zagotowało się w nim ze złości.
Co Yu Lin w nim widziała?
Wściekły do granic możliwości ruszył przed siebie dziarskim krokiem. Gdyby nie to, że obiecał Hanie dyskrecje oraz, że sam nie bardzo wiedział, jakie konsekwencje wyniknęłyby, gdyby o wszystkim opowiedział Yu Lin, już dawno przestały kryć tego idiotę.
Dotarł do pensjonatu po dwudziestu minutach, z przykrością stwierdzając, że jeżeli zaraz się nie pośpieszy, to nie zdąży na urodziny Yu Lin. Wprawdzie, mógłby się nieznacznie spóźnić, ale czuł, że wówczas jeszcze bardziej byłby tam nie na miejscu.
Najbardziej drażniła go świadomość, że na miejscu spotka Chunga i będzie zmuszony udawać, że jest nieświadomą jego poczynań istotą, a to nie leżało w jego naturze. Najchętniej dałby mu przecież pięścią w twarz.
Swoją drogą, był zaskoczony, że podczas urodzin Yu Lin, ten imbecyl siedzi spokojnie na huśtawce z kochanką, zamiast zbierać się na przyjęcie.
Pokręcił głową nabierając do niego coraz to nowych uprzedzeń w stosunku do niego.

***

O dziwo, dotarł do restauracji przed czasem. Babcia Kim nie myliła się, nazywając ją małym lokalikiem. Było to miejsce, które każdy określiłby jako urokliwe. Każdy, kto uwielbia atmosferę przytulności i rodziny.
Nieduże pomieszczenie szczyciło się posiadaniem dużych, prostokątnych okien, stylizujących je nieco na klimat amerykańskich bufetów, jednakże porozstawiane tu i ówdzie wazony z kwiatami orchidei, nadawały temu miejscu osobliwego klimatu.
Stoliki miały podłużny kształt, tak, aby mogło przy nich zasiać więcej osób, nakryte zaś były fioletowymi obrusami, które pachniały lawendowym mydłem.
Już od progu Su Gima przywitał, roznoszący się wszędzie, zapach lodów i bitej śmietany. A kiedy już przyzwyczaił zmysły do tych cudowności, spostrzegł porozwieszane na ścianach fotografie rodzinne właściciela oraz certyfikaty i dyplomy kulinarne, jakie udało mu się zdobyć.
Poza specjalnie udekorowanym na środku stoliku i siedzącej przy nim rodzinie Yu Lin, w lokalu nie było nikogo.
— Su Gim, dobrze, że przyszedłeś! — Staruszka podniosła się z krzesła, obdarzając go swoim charakterystycznym, matczynym uśmieszkiem. Potem ułożyła dłonie na jego ramionach i poklepała go przyjaźnie.
— A gdzie Yu Lin? — zapytał, rozglądając się po lokalu. Może poszła na zaplecze coś przynieść? Dziewczyny w czasie jakiś przyjęć kojarzyły mu się głównie z nieustannym zabieganiem.
— Jakieś dziesięć minut temu wyszła. Jej ojca wypisano ze szpitala, ale nie ma kto po niego pojechać, więc wybrała się do rodziny narzeczonego. Może tata Chunga będzie wolny i zechcę nam wyświadczyć przysługę. Widzisz czasem się wszystko tak składa, że zamiast zdmuchiwać świeczki z tortu, próbuje załatwić dla ojca transport. To się nazywa zbieżność losu.
Su Gim zamarł w bezruchu.
— Tak? A Czemu Chunga nie ma tu teraz z nami? To przecież jej urodziny.
Staruszka ze smutkiem pokiwała głową, jak ktoś całkowicie bezradny wobec wyroków losu.
— Niestety miał jakieś pilne interesy do załatwienia i nie ma go w mieście.
Su Gim miał wrażenie, że potężna bomba eksplodowała mu w głowie. Odsunął się od staruszki na kilka kroków, mając w umyśle zlepek bezsensownych myśli.
Czy Chung naprawdę był, aż tak bezduszny, by okłamywać Yu Lin w jej urodziny? Czy nie zależało mu na celebrowaniu tego dnia chociażby przez wzgląd na łączącą ich przyjaźń?
A najgorsze ze wszystkiego było to, że niespecjalnie ukrywał się z tamtą dziewczyną, jakby nie obchodziło go, czy ktoś nakryje go na gorącym uczynku.
Nagle jednak olśniła Su Gima porażająca świadomość.
— Yu Lin wybrała się do Chunga? Do takiego domu z kostką brukową i huśtawką? I dróżkami z białego kamienia? — zadawał pytania z prędkością strzelania karabinu maszynowego. Liczył jeszcze, że tamten dom okaże się należeć do kochanki chłopaka.
Babcia zamrugała ze zdumieniem rzęsami i bez słowa kiwnęła głową. Potem zamrugała rzęsami jeszcze szybciej, bo Su Gim jak armata wybiegł z lokalu.

***

To był zdecydowanie najdziwniejszy dzień ze wszystkich. Tak brzmiała pierwsza myśl, jaka przyszła Yu Lin do głowy.
Wszystko było dziwne.
Chrzęst asfaltu pod podeszwami nowo kupionych balerinek, które wybrała starannie do sukienki w kremowym kolorze. Zrywy wiatru, syczące sennie w koronach drzew. Pis przejeżdżającego za plecami roweru, zmieszanego ze śmiechem jadącego na nim dziecka. Szczekanie psa w sąsiednim ogródku, który wściekał się na dumne kocisko, łażące po szczeblach ogrodzenia posesji.
Wszystko było dziwne.
A najdziwniejszym był widok pary obściskującej się na huśtawce. Jako dziecko Yu Lin ją uwielbiała. Przypomniała sobie wszystkie chwile z niecodzienną wyrazistością kolorów i rysów twarzy, gdy siedziała na niej z Chungiem. Wówczas brakowało mu przednich zębów, toteż śmieszne seplenił i uśmiechał się uroczo. Był takim kochanym dzieckiem.
Pamiętała, że wspólnie zajadali się solonymi orzeszkami i pielęgnowali zieloną jaszczurkę w czarne wzory, którą chłopak znalazł na plaży, a potem zabrał na przechowanie. Trzy dni później zniknęła w tajemniczych okolicznościach, a Chung wyrzucał sobie, że był fatalnym opiekunem.
Położyła mu wtedy rączkę na ramieniu i rzekła:
— Może jaszczurka miała brata? I wróciła do niego, by się nim zaopiekować?
— Brata? — Spojrzał na nią wówczas ze zdumieniem, a ona z powagą na ustach kiwnęła główką.
— Acha. I złożyli sobie obietnicę, że nic nigdy ich nie rozdzieli, tak jak nas.
Na te słowa mały Chung pojaśniał niczym słońce, a potem ujął dłoń Yu Lin wyzbyty od poprzednich smutków.
— To całkiem możliwe, wiesz? Jeżeli to prawda, to rozumiem. Ja też bym do ciebie wrócił, gdyby jakiś olbrzym mnie zabrał.
I roześmieli się oboje, jakby wymyślili najlepszy żart świata. Kochała go wówczas miłością dziecięcą, lecz niemniej szczerą i oddaną od tej, opisywanej w książkach.
A teraz stała tu, jedenaście lat później i patrzyła, jak muska ustami jej najlepszą przyjaciółkę. Yuri siedziała do niej tyłem, ale z łatwością dało się ją rozpoznać po bursztynowych włosach z ciemnymi pasemkami i rockowych ubraniach.
To było dziwne.
Nie dostrzegali jej, zresztą nic dziwnego, skoro stała spory kawałek dalej, a im widok przesłaniały pnie drzew.
Nie była pewna, co czuje, poza dziwną pustką rozrastającą się w sercu niczym kosmiczna wyrwa w czasoprzestrzeni.
W pewnym momencie nie mogła już tego znieść. Zapomniała po co tu przyszła, ani, że ojca chcą wypisać ze szpitala. Po prostu odwróciła się na pięcie, gotowa uciec od widowiska możliwie jak najszybciej.
Niespodziewanie wpadła w czyjeś objęcia, uderzając nosem w twarde ramię. Znajomy zapach natychmiast przyniósł dziewczynie ukojenie, lecz gdzieś w głębi duszy pojawił się żal.
Drżała.
— Su Gim?
Trzymał ją pewnie w objęciach, jednocześnie wpatrując się w Chunga. Wiatr nieśpiesznie prześlizgiwał się między pasmami jego włosów, dając wrażenie, że to wszystko jest tylko snem.
— Chodźmy stąd — odpowiedział spokojnie i, biorąc dziewczynę za rękę, ruszył drogą powrotną.
Chwilę zajęło mu, zanim znalazł drogę na to osiedle, kiedy stąd wracał niespecjalnie przykładał wagę do szczegółów terenu, przez to przybył o te kilka minut za późno i nie zdołał obronić Yu Lin przez atakiem bólu.
— Su Gim ja… — próbowała się odezwać, ale z jakiegoś powodu jej głos brzmiał obco. Nie rozumiała swojego zachowania.
— Dzisiaj są twoje urodziny. — Przypomniał jej. — Zabraniam ci się smucić, rozumiesz? — powiedział z słabo ukrytą troską w głosie.
— Tata… — wyszeptała nieśmiało. — On… ja muszę tam wrócić. Muszą go odebrać ze szpitala. — To mówiąc, odwróciła się.
Su Gim natychmiast złapał ją za rękę.
— Nic z tego! Nie będziesz się tak poniżać!
Spojrzała na niego ze zdumieniem. Wielkie, puste oczy zdawały się nic nie rozumieć.
— Ale… tata.
— Nie martw się, znajdę kogoś kto po niego pojedzie — obiecał, ściskając mocniej dłoń Yu Lin.
Pierwszą osobą, która przyszła mu do głowy był ojciec Ha Ny, ale szybko zrozumiał, że mężczyzna nie darzy go zbytnią sympatią, więc zrezygnował z telefonu do niego i wykręcił numer do siostry, pytając, czy jej chłopak ma samochód i jest teraz wolny.
Przebrnąwszy przez lawinową serię pytań na temat tego, co się stało, w końcu uzgodnił, że nie będzie problemu, a Joon pojedzie do miasta, w którym znajdował się szpital i odbierze Yun Lu.
W tym samym czasie Yu Lin nie odezwała się nawet słowem. Szła miarowym krokiem, a pozbawiona wszelkich emocji twarz zdawała się być poddana jakiejś hipnozie.
Kiedy Su Gim rozłączył się dotarli już do plaży. Zapadał zwolna wieczór, słońce rozlewało się soczystą żółcią, przechodząc w ognistą czerwień tuż nad linią horyzontu.
Przy porcie stały zacumowane statki, które sennie kołysały się na falach morza. Niektóre wracały właśnie z rejsu, wiozą turystów pstrykających masowo zdjęcia słonecznej kuli, zatapiającej się w wodzie.
Mewy wykonywały ostatnie podrygi, skrzecząc niemiłosiernie i polując na resztki jedzenia pozostawione na plaży. Ta jednak nie pustoszała.
Turyści wciąż spacerowali na molu, bądź kąpali się w morzu, a nieco dalej rozbiło się wesołe miasteczko, które rozbłysło neonowymi światłami, które miały stworzyć piękny widok ledwie tylko wieczór zabarwi się granatem.
Pierwsze punkciki gwiazd błysnęły na nieboskłonie, a szum fal zdawał się być bardziej kojący, niż kiedykolwiek.
Ale Su Gim nie zwracał na to uwagi. Skupiony był jedynie na dłoni Yu Lin, spoczywającej w jego własnej. Dłoni, która drżała, jakby jej ciało trawiła niebezpieczna gorączka.
— Posłuchaj mnie… — odezwał się wreszcie, kiedy zatrzymali się przed jedną z karuzel, wydającej wesołą, cyrkową melodyjkę. — … wiem, jakie to dla ciebie trudne, ale dzisiaj są twoje urodziny i zamierzam zrobić wszystko, abyś się dobrze bawiła. Jak wybije dwunasta możesz płakać ile chcesz, ale teraz… teraz będzie fajnie, zgoda?
Zacisnęła wargi. Z trudem dźwignęła wzrok z nad ziemi, by obdarzyć go zbolałym spojrzeniem. Mimo to, dzielnie kiwnęła głową.
— Tak, zgoda. Ale co z babcią? Ja… ja nie chcę tam wracać. Nie wiem, jak spojrzę jej w oczy
— Spokojnie, zadzwonię do niej.
— Su Gim, tylko nie mów jej o… — wciągnęła powietrze omal się nim nie krztusząc.
— Jasne, nie powiem. Coś tam wymyślę.

***

Dwadzieścia minut później spacerowali między urządzeniami wesołego miasteczka, zastanawiając się co wybrać. Babcia Kim początkowo była mocno zaniepokojona. W końcu, czekał na solenizantkę specjalnie zamówiony tort, a najbliżsi zaczęli się powoli gromadzić, jednakże Su Gim, wyjaśniając wszystko oględnie, dał jej do zrozumienia, że to sytuacja wyjątkowa i wnuczka potrzebuje teraz chwili samotności. Zapewnił też, że się nią zaopiekuje, a po jej ojca jest już ktoś w drodze.
— Dziękuje, że to dla mnie zrobiłeś. — Yu Lin stała nieopodal, kiedy zakończył rozmowę. Niemrawy uśmiech, jaki mu posłała, zaalarmował go, że natychmiast ma ją czymś rozweselić.
Zapadł już późny wieczór, a ciemności rozgościły na plaży całkowicie. Wesołe Miasteczko wyglądało teraz, jak wielka, ognista lampa wielu kolorów. Pod nogami pałętały im się dzieciaki i biegające za nimi matki, które wmawiały sobie ostatkiem sił, że mają nad wszystkim kontrolę.
Klaun na wysokich szczudłach wręczył Yu Lin papierową piszczałę. Kiedy dmuchnęło się w dziubek zrolowana część zabawki prostowała się, wydając śmieszny dźwięk.
Zewsząd dolatywały do nich skoczne, cyrkowe pioseneczki. Z każdą chwilą napięcie opuszczało ciało dziewczyny.
Najpierw wybrali się na różnego rodzaju karuzele, potem Su Gim próbował sił, jako strzelec, zdobywając dla Yu Lin pokaźnych rozmiarów miśka. Oczywiście noszenie go wszędzie ze sobą przypadło niestety jemu, chociaż uśmiech zadowolenia jaki zagościł na ustach dziewczyny w chwili, gdy go wygrał, wynagradzał mu tę niedogodność.
To był magiczny czas. Z przyjemnością obserwował, jak Yu Lin rozpogadza się, by ostatecznie zachowywać się tak, jakby nic się nie stało. Zajadali watę cukrową, siedząc na plażowych kołkach, rzucali w siebie popcornem, który wciąż był gorący i śmierdział masłem.
Jechali kolejką górką, a Yu Lin krzyczała tak bardzo, że wszczepiła się w jego ramię nie gorzej od kleszcza, jemu zaś sprawiło to niewyobrażalną przyjemność.
Stało się tak, jakby czas zatrzymał się, odsuwając od nich wszystkie troski. Otoczeni szczelnym kokonem neonowych świateł, balonów i szampańskiej zabawy przenieśli się w zupełnie nowy świat.
Jednym, z punktów tego wieczoru okazała się sala luster. Yu Lin wchodząc do środka nie spodziewała się ujrzeć, aż takiej abstrakcji. Otaczające ją z każdej strony gładkie tafle luster porzuciły normalność na rzecz zniekształcania obrazu.
— Niektórzy fizycy uważają, że sposób w jaki postrzegamy świat jest niekoniecznie prawdziwy — odezwała się dziewczyna, stając przed jednym ze swych odbić. Zza drugiej strony szkła spoglądała na nią jej karykaturalna wersja. Miała nogi aż do nieba i maciupeńką głowę z jeszcze mniejszymi, prawie niewidocznymi oczami.
Su Gim tymczasem odwrotnie - w tafli przybrał formę okrągłego grubasa, z nogami jak dwa stożki i maleńkimi rączkami, głową zaś jak olbrzymia dynia.
Nie odezwał się, postanowił jedynie obdarzyć Yu Lin zaciekawionym spojrzeniem. Czuł, że teraz to ona powinna mówić, on zaś milczeć.
— Kolory, kształty… to wszystko — dodała wpatrzona w lustro niczym zaczarowana figura — to wszystko może być tylko iluzją. My! Żyjemy w iluzji! Świat, który nas otacza, to czego jesteśmy tak pewni, może wcale nie istnieć, albo w ogóle nie być takim, jak to postrzegamy. Zabawne, prawda? To, jakby całe życie poruszać się w kłamstwach.
Su Gim widząc jej ściągniętą przez smutek twarz zrozumiał, co chciała mu przez to powiedzieć. Rozumiał, że czuła się w ten sposób – jak oszukana, naiwna istota, która żyła w świecie iluzji.
— Jest jeszcze czas by odszukać prawdę — odezwał się nieco zmieszany.
Ciemne tęczówki Yu Lin zamigotały w półmroku, gdy oderwała je od lustra i przekierowała ku chłopakowi.
— Myślisz? Bo ja sądzę, że to się nigdy nie stanie. Ograniczają nas własne zmysły, to, jak nasz organizm, nasze oczy potrafią absorbować rzeczywistość. Może nie jesteśmy w stanie widzieć wszystkich kolorów? Jak przeskoczymy nasze ograniczenia?
Nie odpowiedział. Teraz to ona wypowiedziała słowa, którym nie potrafił sprostać. Był artystą, a jednak jak każdy, okazał się bezsilny wobec cierpienia.
Nagle przyszła mu do głowy dobra myśl.
— A może prawda o nas ukryta jest w oczach drugiej osoby? Gdy ja, panienko, na ciebie patrzę, widzę młodą, śliczną dziewczynę, która ujarzmiła niedawno żywioły i nauczyła się patrzeć głębiej. Bo nawet jeżeli materia może nas zaskoczyć, tym światem władają także siły, których istnieniu nie da się zaprzeczyć - jak miłość czy oddanie. Panienka niech się nie boi, bo ma wszystko, co wyjątkowe. Tylko jakaś taka chuda jest, może niedojada? — Su Gim upozorował gruby głos, pasujący do jego lustrzanego odbicia i wcielił się w śmieszną rolę otyłego, starszego pana.
Yu Lin natychmiast się roześmiała się.
— Pan naprawdę tak myśli? — Podjęła się własnej roli, chudej jak patyk dziewczyny.
— Oj myśli, myśli.
— Więc pan, jest najlepszy na świecie — odpowiedziała już swoim własnym głosem. Jej twarz przybrała łagodny, ciepły wyraz. Patrzyła na Su Gim’a inaczej niż zwykle. Jakby właśnie odkryła w jego wnętrzu coś, z czego istnienia nie zdawała sobie wcześniej sprawy.
Su Gim także porzucił swoją rolę i opuścił ramiona, niedowierzając temu, co usłyszał. Przyjemne ciepło rozlało się wokół jego serca, które zabiło gwałtowniej. Wibrujące między ich ciałami cząsteczki, zaczęły się elektryzować, tworząc ładunek wybuchowy. Jeszcze nigdy nie czuli się sobie tak mocno przeznaczeni. Myśl, że mogliby się nigdy nie spotkać, wydawała się niemożliwa.
Przysunął się bliżej niej. Lustrzane odbicie zrobiło to samo. Ująwszy jej maleńką dłoń poczuł, jak silny żar wydobywa się z ciała dziewczyny.
— Jeżeli nie możemy polegać na swoich oczach, polegajmy na wewnętrznym głosie, mówiącym nam o naszych pragnieniach.
Kąciki ust nieznacznie jej drgnęły.
— A co mówi twój wewnętrzy głos? — Spojrzała mu głęboko w oczy.
— Że pragnę tylko ciebie — odparł lekko schrypniętym głosem i zrobił coś, czego chciał odkąd tylko ją zobaczył tamtego dnia w recepcji. Objął Yu Lin za ramiona i przysunął do siebie, by następnie zamknąć jej usta w namiętnym pocałunku.
Lustra w pomieszczeniu eksplodowały, wzbijając w powietrze miliony odłamków, które rozbłysły niczym spadające z nieba gwiazdy. Grunt pod nogami urwał się gwałtowną siłą, a oni zaczęli spadać w dół coraz szybciej i szybciej, niby ku silnemu zderzeniu ziemią. Nie doznali jednakże upadku, wybuchająca w sercu miłość pozwoliła im pokonać siły grawitacji i, ostatecznie, wzbić się ponad ograniczenia.
I nawet jeżeli, to wszystko wydarzyło się tylko i wyłącznie w ich wnętrzach, a rzeczywistość pozostała niezmienna, nie poddali w wątpliwość tego, że zdarzyło się to naprawdę. 

...................................................
Mam nadzieje, że imponująca długość tej notki was nie przerazi ^^  Pisało mi się dość ciężko ten rozdział z powodu przeziębienia jakie mnie złapało. Niby głowa mnie nie boli, ale ciągle kaszlę i jestem jakaś taka przymulona, a więc i kreatywność poszła w las. Przepraszam. Liczę jednak, że pomimo tego, notka nie jest dragiczna, a najważniejszy moment został odpowiednio napisany.
Kocham was i pozdrawiam!

3 komentarze:

  1. NARESZCIE! Jak ja się cieszę, że Yu Lin zobaczyła prawdę na własne oczy, chociaż strasznie mi jej szkoda, bo to jednak musiał być dla niej cios. W sumie myślałam, ze inaczej zareaguje, ale niby jak? Nie wyobrażam sobie płochliwej Yu Lin, która biegnie tam do nich i robi im awanturę i jeszcze na koniec policzkuje tego dziada... Tak było znacznie bardziej w jej stylu, a wpadnięcie w ramiona Su Gima było takie... idealne *.* w ogóle ten rozdział jest idealny i aż pozazdrościć, że będąc chorą piszesz takie świetne rozdziały, ja to przy chorobie zdania normalnego sklecić nie mogę :c okay, okay, zaraz zapomnę wspomnieć o pocałunku, a była to najlepiej napisana scena tego rodzaju, jaką miałam okazję przeczytać w całej mojej 8letniej przygodzie z blogowaniem, naprawdę! To nie był tylko pocałunek, ale coś tak niesamowicie magicznego i romantycznego *.* omo, tęsknię za pisaniem opowiadań o hetero, przy yaoi cała moja magia do opisywania romantycznych scen znika :c

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuje za pozytywną opinię :D To bardzo mnie motywuje! Hm, myślę, że zawsze możesz rozpocząć coś hetero, nic cię nie ogranicza. Myślę, że na twoim blogu mogą spokojnie istnieć zarówno takie i takie rodzaje opowiadań :) Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Chung to kretyn nad kretynami, tak samo jak i ta "przyjaciółeczka" Yu Lin. Szkoda, że dziewczyna dowiedziała się o ich zdradzie w swoje urodziny. No, ale Su Gim. To jest facet. On naprawdę się o nią troszczy. Uwielbiam go. I ten moment, gdy wpadła w jego ramiona.. Omo...
    Rozdział świetny.
    Wracaj do zdrówka ! Teraz niestety taka pogoda, że łatwo złapać przeziębienie.
    Pozdrawiam ! :)

    OdpowiedzUsuń