Czy zawsze wiatr był taki przenikliwy,
że dotykał wręcz samych kości w ciele? A może to oczy Tao wyzierały lodowatym
powiewem?
Hana dostrzegała surowe oblicze
mężczyzny zza ramienia Narumiego, który osłaniał ją podobnie, jak tamtego wieczoru,
gdy chowała się za krzewami. Teraz nie miała jednak szansy pozostać
niezauważoną.
Cios w żuchwę, nagły i silny, powalił
Asakurę na ziemię. Narumie zatoczył się w tył, wpadając na Hane, której udało
się zachować równowagę i nie upaść.
— Ty zdrajco! — Tao warknął przez
zaciśnięte zęby. Niedawno stracił brata, a teraz i bratanka. Nic nie zdołało
wcześniej zaboleć go równie mocno. A więc ta rozpuszczona Amika miała racje! Co
za dureń z niego, skoro jej wtedy nie uwierzył! Może to pozwoliłoby uniknąć nieszczęścia,
jakim była zdrada Narumiego?
— Ukarz mnie, ale ją zostaw w spokoju
— powiedział chłopak, ścierając powoli i spokojnie krew z kącika wargi.
— Myślisz, że to takie proste? — Z ust
mężczyzny wyrwał się ordynarny śmiech. — Co ty sobie wyobrażałeś postępując ten
sposób? Zawsze chciałeś zyskać uznanie Dziadka, ale wszystko schrzaniłeś! —
krzyknął z rozczarowaniem. Wstyd się przyznać, jednakże zależało mu na tym
pieprzonym szczeniaku i nie potrafił znieść myśli, że wszystko obróciło się w
niwecz.
— Proszę, nie rób nic głupiego! —
Amika doskoczyła do ramienia mężczyzny, błagalnie szukając jego spojrzenia. —
Możemy zapomnieć o wszystkim, co tu się dzieje, nikomu nic nie powiedzieć.
Zabijemy tę małą zdzirę i ułożymy własną wersję wydarzeń.
— Słyszysz, co mówisz!? — Narumie
krzyknął ogłuszająco, wpatrując się w panienkę Chinatsu wściekłym wzrokiem. —
Jeżeli ją tkniecie, to ja was zabije.
Tao znów się roześmiał, głośno,
psychodelicznie niczym wariat na krawędzi życia. Hana jeszcze nigdy nie odczuła
tak silnego strachu. Nawet Kato Sawao był mniej diaboliczny od wuja Narumiego.
— Patrzcie, patrzcie. Zdrada sypie się
z twoich ust, szczeniaku. Gdzie twoje poczucie lojalności względem rodziny,
klanu, całej mafii? — spytał nienaturalnie spokojnym tonem. — Nie tak cię
wychowaliśmy.
— Kto mnie wychował?! — sprzeciwił się
Narumie, wyzywająco unosząc podbródek. — Ty? Matka, której nie dano mi poznać? Czy
ojciec, którego zamordowano, a którego nie widziałem dziesięć lat?
— Zamknij się! — Tao znów wymierzył mu
siarczysty cios. — Twój ojciec przewraca się teraz w grobie. Zginął jako
lojalny członek Yakuzy. Do samego końca bronił dobrego nazwiska naszej rodziny,
był oddany do ostatniej kropli krwi, a ty? Ty jesteś śmieciem, który położył
pod ostrze noża całe swoje życie dla życia jakiejś nędznej licealistki!
— Kiedyś bym się tym przejął — rzekł
Narumie z głupim uśmieszkiem. — Ale teraz mam gdzieś twoje poglądy. Jestem
lojalny przede wszystkim samemu sobie. Całe życie oglądałem ludzi pokroju
Kobayashi’iego. Jeżeli takie zachowanie jest godne podziwu i szacunku, to
gardzę nim. Bronię Hany, ponieważ nie zrobiła nic złego, ponieważ nie do nas
należy decydowanie o tym ile ma żyć. Nigdy nie zdradziłbym klanu, gdyby w jego
szeregach pewne zasady nie były tak okrutne i bestialskie!
Tao znów uniósł pięść, ale Amika
stanęła pomiędzy nim a chłopakiem.
— Nie! Jeżeli go tkniesz, wydrapię ci
oczy!
— Zmiataj, suko! To nie twoja sprawa!
— ryknął Tao, ale Amika ani drgnęła, mierząc go zaciętym spojrzeniem. Nie
pozwoli skrzywdzić Narumiego, nigdy!
Hana drżała na całym ciele, nie zdolna
do jakiegokolwiek ruchu. Miała nadzieje, że to wszystko jest tylko głupim snem,
ale nie liczyła na obudzenie. Po prostu taka myśl pozwalała jej nie stracić
całkowicie rozumu ze strachu.
Tao opuścił dłoń i zmienił taktykę.
Rzucił się w stronę panienki Okamoto z furią. Narumie stanął mu na przeszkodzie
i między mężczyznami powstała zażarta walka. Przez chwile nie byli niczym innym
jak tylko zakurzonym zlepkiem ludzkich ciał, tarzających się po asfalcie i
wydającym wściekłe krzyki.
Hana patrzyła na to z przerażeniem, a
kolejne krople łez spływały po jej policzkach i schły na lodowatym wietrze.
— To wszystko twoja wina. — Usłyszała
roztrzęsiony, nienawistny głos Amiki. Dziewczyna stała naprzeciw niej, a łzy
drżały na powierzchni jej oczu niczym płomienie ognia. Hana przełknęła z trudem
ślinę, cofając się kilka kroków. Amika tymczasem wyjęła za paska spódnicy broń
i wycelowała w okolice serca dziewczyny. Nie wiadomo skąd wzięła pistolet, ale
panienka Okamoto nie miała czasu tego rozważać.
Otworzyła usta by coś powiedzieć i się
bronić, ale struny głosowe całkowicie zamarły.
— To ty ściągnęłaś na Narumiego
kłopoty… — Mówiła dalej, a Hana wyciągnęła przed siebie ręce, chcąc
protestować.
Było jednak za późno. Nim Tao i Narumie
zrozumieli sytuacje i nim desperacki krzyk wyrwał się z piersi Hany, powietrze
rozdarło się pod wpływem huku wystrzału.
Najpierw poczuła ciepło własnej krwi.
Nie wiedziała, gdzie została postrzelona, ale woń posoki dotarła do jej nozdrzy.
Cały świat zamarł, stał się martwym obrazem, który zaczął się od niej
gwałtownie oddalać. Spadła w odmęty bezdennej ciemności.
***
Dźwięki dochodziły do niej z bardzo
daleka. Ciemności wciąż stanowiły barierę nie do przekroczenia, ale kontakt ze
światem powoli wracał. Słyszała oddalone, śpieszne kroki. Ktoś rozsunął drzwi,
a potem zaskrzypiała podłoga. Zaraz potem rozległ się dźwięk otwieranej szafy i
jej zamknięcie.
— Budzi się. — Usłyszała kobiecy głos
gdzieś ponad głową. Dryfowała teraz w lekkich odmętach świadomości, dźwięki
przybliżały się i oddalały, a ona chciała unieść powieki.
— Musimy ją zanieść przed jego
oblicze. Nie ma rady.
— W takim stanie!? Zwariowałeś!
— Kto wie, czy i tak nie umrze? Co za
różnica?
— Biedny panicz Narumie. Nawet nie
chcę myśleć, co z nim będzie, a do tego, cały czas pyta tylko o nią.
Hana podjęła jeszcze jedną, tym razem
o wiele bardziej zdecydowaną, próbę otworzenia oczu i udało się. Powieki lekko
drgnęły, a potem rozkleiły się, wpuszczając do tęczówek wiązkę oślepiającego
światła.
Zmarszczyła brwi, zaskoczona
bolesnością bodźca, ale nie miała zamiaru się poddawać, toteż powoli
przyzwyczajała się do jasności. Z niej zaś zaczęły wyłaniać się rozmazane
plamy, które z sekundy na sekundę nabierały ludzkich kształtów, aż dostrzegła
wpatrzone w nią dwie twarze. Jedną męską, drugą kobiecą.
— Patrz, obudziła się — powiedziała
kobieta z zaskoczeniem.
— Pomóż jej wstać.
— Ale…
— Musisz! No już!
Hana poczuła, jak obce dłonie wsuwają
się pod jej plecy, a potem zmuszają, żeby się podniosła. Nieznośny ból
przeszedł promieniście po brzuchu. Jęknęła głośno, nie rozumiejąc dlaczego ją
boli. Dopiero po chwili przypomniała sobie o Amice i trzymanym przez nią
pistolecie. Czyżby wystrzelił?
— Nie martw się, złotko. Będzie dobrze.
— Głos kobiety wdarł się pocieszająco do jej uszu, ale śmiertelnie się
przeraziła. Bogowie! Była wśród nich, wśród zimnych zabójców! Gdzie jest
Narumie?
— Przestań się z nią cackać. Nic jej
nie będzie — warknął niecierpliwie mężczyzna, którego Hana nie umiała
rozpoznać. To zdecydowanie nie był Tao.
Zadrżała z bólu, gdy zmuszono ją, by
stanęła na nogach. Kolana chwiały się i drżały, jakby była sparaliżowana.
Prawie nie czuła stóp i gdyby nie łaskawe ramie kobiety, zapewne upadłaby na
podłogę.
— Gdzie ja jestem? — zapytała, nie
poznając własnego głosu. Brzmiał niczym u staruszki, zachrypnięty i okrutnie
niezdolny do układania dźwięków w słowa.
— To nie ma znaczenia, złotko. Po
prostu rób, co ci każe, dobrze? Musimy gdzieś teraz iść. Ktoś bardzo chcę cię
zobaczyć.
— Narumie? — Miała nadzieje.
— No cóż, on też tam będzie. Zrób
chociaż krok.
Na wieść o zobaczeniu się z Asakurą
wstąpiły w nią nowe siły, toteż pomimo strasznego bólu w podbrzuszu nogi
zaczęły z nią współpracować i posuwistym krokiem brnęła z kobietą do przodu, w
asyście nieprzyjaznego wzroku mężczyzny.
***
Został brutalnie rzucony twarzą na
posadzkę. Pomieszczenie wypełniło się odgłosem jego zderzenia z drewnianą
podłogą. Tysiące oczu wpatrywało się w niego z niedowierzaniem i niemym
pytaniem „Czy naprawdę był w stanie to zrobić?”.
Zawsze cieszył się nienaganną
reputacją, wywodził się z jednego z bardziej poważanych klanów, jakim była
rodzina Asakura, jego ojciec słynął z wielu zasług dla mafii, a wobec niego
mieli wiele ambitnych planów. Miał przecież zajść tak daleko!
A teraz leżał jak długi przed obliczem
najpotężniejszego człowieka z pośród wszystkich. Tego, który miał pierwsze i
ostatnie zdanie, a żadne prawo nie stało ponad nim oprócz boskiego. Narumie
płaszczył się przed obliczem mężczyzny, zwanego Dziadkiem.
Jeszcze nie tak dawno zrobiłby
wszystko, by ten zechciał spojrzeć na niego z podziwem, nawet teraz czuł pełen
respekt w jego obecności i pewien, trudny do zwalczenia, podziw.
Dziadek był około
siedemdziesięcioletnim mężczyzną o sile większej niż wskazywałby na to jego
wiek. Wyglądem przypominał do złudzenia dawnych uczonych Japonii. Wyłysiał
całkowicie na czubku głowy, ale gęste włosy rosły mu bo bokach, białe jak
śnieg. Małe oczka, osadzone blisko siebie były podłużne i przenikliwe, jakby
nic nie mogło umknąć jego uwadze. Prosty nos wznosił się ponad zakrzywionymi w
surowości ustami, a cała twarz usiana była zmarszczkami, które nadawały mu
charakteru. Siedział na krześle ozdobionym rzeźbieniami niczym na królewskim
tronie, a na sobie miał ciemne kimono. Z rękawów wyłaniały się jego skostniałe
dłonie, zaciśnięte na poręczach krzesła.
Narumie nie śmiał podnieść wzroku, ale
drgnął, gdy drzwi dużej sali rozwarły się, a szept przebiegł po ustach
zebranych w zastraszającym tempie.
— To ona, kochanka Narumiego! —
Usłyszał.
Oderwał twarz od podłogi, szukając
Hany wzrokiem. Znalazł ją przy drzwiach, wspartą na ramieniu kobiety z klanu
Noboru. Odetchnął z ulgą, widząc, że przeżyła. Nikt wcześniej bowiem nie kwapił
się odpowiadać na jego pytania o nią, co powoli doprowadzało go do utraty
zmysłów.
Ale i tak nie było dobrze. Hana
człapała nogami, a z jej twarzy emanował wysiłek jaki wkładała w to, by tu
przyjść. Nie dało się również przeoczyć bólu, który widniał w jej oczach. Z
pewnością zadbano o to, by wyjąć z jej ciała kulkę i zeszyć ranę, ale czy dano
jej środki przeciwbólowe? Czy odkażono postrzelone miejsce? Czy pozwolą jej
mimo wszystko żyć dalej?
Wiedział, że zadbali o nią tylko po
to, by dała radę stawić się w tej sali.
— Gdzie twój szacunek, głupcze!? —
Ktoś uderzył go butem w ramię, przewracając na nowo na ziemie.
— Więc ty jesteś Okamoto - san? — Głos
Dziadka rozbrzmiał w sali klarownie, rozprzestrzeniając natychmiastową ciszę.
Posadzono Hanę na jednej z mat
nieopodal Narumiego, ale w jego odczuciu i tak znajdowała się za daleko.
Złapała się boleśnie za brzuch, krzywiąc brwi i usta.
— Tak, Sensei — odezwała się cicho.
Mężczyzna kiwnął głową, nie odrywając
od niej spojrzenia.
— To ty widniejesz na nagraniu z
tamtego wieczora?
— Tak, Sensei.
— Miałaś zamiar komuś o tym
powiedzieć?
Chwila ciszy.
— Tak, Sensei, ale teraz już wiem, że
nie mogę.
Narumie nie krył podziwu. Odpowiedź
była prawidłowa, nie próbowała ściemniać, zapewniając o swojej lojalności, w
którą by nie uwierzyli, lecz wyznała czysto ludzkie zamiary. Mogła na tym
zdecydowanie więcej ugrać.
— Narumie… — Uwaga Dziadka skierowała
się teraz na niego. Chociaż nie mógł podnieść wzroku, czuł na sobie wibracje,
jakie emanowały z ciała mężczyzny. — Jesteś dla nas wszystkich ogromnym
rozczarowaniem. Pokazałeś, jak niewiele znaczy twoja lojalność, a także, że
zwykłe uczucia są w stanie zdusić w tobie honor klanu. Działałeś na własną
rękę, chociaż twoim obowiązkiem było zwrócić się do mnie od razu, gdy
zapragnąłeś oszczędzić życia tej dziewczynie. Uważałeś, że nie będę w stanie
jej ułaskawić? — zapytał ostrym tonem.
Narumie wciągnął haust powietrza do
płuc, zastygając w bezruchu.
— Przepraszam, Sensei — odezwał się —
Ale niczego nie żałuje. Drugi raz postąpiłbym tak samo.
Kolejny szept oburzenia przetoczył się
przez salę.
— Dziadku, to tylko głupi dzieciak.
Jeszcze nie wie, co robi — Amika wyłoniła się z pośród zebranych z błaganiem
zarysowanym w tęczówkach.
Wzrok Dziadka powędrował ku niej ze
stalowym błyskiem.
— Chinatsu – san! — zagrzmiał
tubalnie, aż skuliła się z przerażenia. — Doszły mnie słuchy, że na własną rękę
próbowałaś zgładzić dziewczynę, powołując się na moje imię! Twoja bezczelność
nie zna granic! Rozczarowałaś mnie podwójnie! Jesteś taka sama jak Narumie,
kontrolowana przez emocje. Postrzelenie Okamoto-san było z twojej strony
ogromnym wykroczeniem!
— Ale, Sensei, próbowałam działać na
korzyść Yakuzy... — jęknęła desperacko, ale uniósł dłoń i zmusił ją tym gestem
do zamilknięcia.
— Dosyć! Lojalność wobec klanów nie
może być podyktowana egoizmem, a gdy dopuściłaś się tych wszystkich,
karygodnych czynów myślałaś jedynie o własnym interesie. Mylę się? — Wbił w nią
surowe spojrzenie.
Spuściła głowę, klękając pokornie.
— Nie, Sensei. Masz racje,
przepraszam. — Musiała się upokorzyć, bowiem dotarło do niej, że już dawno
przekroczyła granicę relacji z Dziadkiem i może narazić się na nieprzyjemności.
— Zatem, nie pozostaje mi nic innego,
jak wyciągnąć z tego zdarzenia konsekwencje. Winni muszą ponieść karę. Przede
wszystkim ty, Narumie. Twoja zdrada jest niewybaczalna. Jeżeli się powtórzy,
zostaniesz zabity. Tymczasem, mam nadzieje, że po porządnej chłoście wrócą ci
wartości, wpajane tobie od dziecka.
Hana zamrugała oczami, na chwile
odrywając umysł od bólu. Czy on, ten człowiek, wspomniał coś o chłoście? Z
przerażeniem zauważyła, jak dwoje, silnych mężczyzn łapie Narumiego za ramiona
i odciąga na bok.
Wywlekli go na zewnątrz, przez otwarte
tarasowe drzwi. Gdziekolwiek się teraz znajdowali, musiało być to jedno z
miejsc całkowicie podległych Yakuzie, ponieważ nikt nie przejmował się, że ktoś
niepożądany może ich zobaczyć.
— Nie — szepnęła, wstając zbyt prędko
na nogi. Ból tak ją osłabił, że niebezpiecznie się zachwiała, ale dłonie kobiety,
która cały czas była przy niej, znów ją podtrzymały.
— Spokojnie, złotko. Pomogę ci tam
dojść, nie martw się. Ale zlituj się, i idź trochę wolniej, co? Postrzelono cię
kilka godzin temu, zaraz pozrywasz sobie szwy.
Amika podniosła głośny lament, błagając
nie wiadomo kogo o to, by nie czynić Narumiemu żadnej krzywdy, ale natychmiast
została uciszona solidnym uderzeniem w policzek przez Tao, który do tej pory
uparcie milczał, nie robiąc absolutnie nic, by pomóc bratankowi. Na swój sposób
cierpiał, zawsze darząc uczuciem chłopaka, ale jego oddanie mafii i poczucie
obowiązku przestrzegania jej zasad sprawiło, iż wierzył, że Narumie zasłużył na
karę. Ta zaś, była wysoce łagodna, gdyż za zdradę przeważnie karano śmiercią.
Hana jakimś cudem zdołała wyjść na
zewnątrz, nie mdlejąc po drodze z nadmiernego wysiłku. W jej oczach zamigotały
desperackie łzy, gdy zobaczyła, jak przywiązują Asakurę do pnia drzewa,
uprzednio pozbawiwszy go górnego odzienia.
Jakiś człowiek wyjął z pokrowca pejcz,
jakby żywcem wyjęty z czasów historycznych i zamachał nim z lubością w
powietrzu.
Jeden trzask, drugi trzask, trzeci
trzask. Narumie zwijał się z bólu, wydając bolesne dźwięki, ale nie wrzeszczał
tak, jak zrobiłby to nie jeden na jego miejscu. Można było stwierdzić, że w
jakimś sensie uodpornił się na ból.
Hana natomiast zapomniała natychmiast
o własnym bólu, gdy tylko zobaczyła krew na plecach Narumiego. Oni wszyscy byli
bezlitośni, wstrętni, obrzydliwi i okrutni.
Wyrwała się z uścisku kobiety i
przedarła do przodu, padając na kolana tak gwałtownie, jakby podcięto ją w
kolanach.
Zdobyła jednak siły, by krzyknąć z
rozpaczą tak głośno, aby wszyscy ją usłyszeli.
— Dosyć! Przestańcie! —
Łkała jak dziecko, bezsilne i opuszczone. — Przysięgam, że zrobię wszystko, co
chcecie, tylko nie róbcie mu krzywdy. Błagam, zrobię wszystko…przysięgam!
***
Jestem niezmiernie ciekawa waszych komentarzy, ponieważ pod poprzednim postem daliście pozytywne punkty Amice :) A tu proszę, taka niespodzianka. Amika to bardzo złożona postać. Dla tych, których kocha jest w stanie dużo dobrego zrobić, ale uczyni jeszcze więcej zła względem osób, które nienawidzi. Trudno ją usprawiedliwić, ale ona była wychowywana w środowisku mafijnym, od dziecka uczona, że wolno jej rozprawiać się z ludzkim życiem. Ja, chociaż jest postacią niewątpliwie mroczną i złą, bardzo ją lubię. :D O wiele bardziej niż samą Hanę :) Pozdrawiam was serdecznie :*
Następny odcinek będzie odcinkiem ostatnim!
To najpiękniejszy rozdział tego opowiadania! Pod koniec aż miałam łzy w oczach... Omo, tyle emocji, że aż mnie ciarki przeszły! Ale pozwól, że zacznę od początku.
OdpowiedzUsuńTao niby tak bardzo kocha swojego bratanka, a jakoś pokazać tego nie potrafi! Wierność klanowi to jedno, ale rodzina to drugie! Dla mnie Tao jest świnią, która powinna zgnić w piekle, ot co! Nawet Amika próbowała stanąć w obronie chłopaka za co jestem jej niezmiernie wdzięczna. Jest jaka jest, ale Narumie'go zawsze stawiała na pierwszym miejscu. Jestem pewna, że zrobiłaby wszystko, by ocalić ukochanego. Dlatego też wymierzyła pistolet w Hanę i nacisnęła na spust. Z początku nie wierzyłam, że była w stanie to zrobić, ale po chwili dotarło do mnie, w jakim środowisku się wychowała. Ponadto myślała, że śmierć Hany będzie odkupieniem dla Narumie'go. Niestety bardzo się myliła.
Wychodzi na to, że dziadek Narumie'go rzeczywiście mógłby odpuścić Hanie i pozwolić jej żyć. Chociaż nie wiadomo, czy nie mówił tego tylko dlatego, że Narumie zdecydował się ją chronić. Kto wie, jak by postąpił w innej sytuacji. Amikę też nie ominęła pogawędka. Ciekawa jaką ją czekała kara skoro biedny Narumie został wychłostany... Płakać mi się chciało przy tej scenie. Jak ludzie mogą być tak brutalni względem siebie? W dodatku wobec własnej RODZINY! W głowie mi się to nie mieści, naprawdę. Mam nadzieję, że prośby Hany zostaną wysłuchane i ci ludzie zostawią Narumie'go. Już dość tych męczarni :<.
Nie mogę uwierzyć, że przed nami jeszcze tylko jeden rozdział i koniec. Tak bardzo zżyłam się z tą historią, że chyba umrę, gdy ją zakończysz. Będzie mi jej bardzo brakowało, naprawdę :<.
Pozdrawiam cieplutko i życzę weny <3.
jak skończyłam czytać rozdział, to uświadomiłam sobie, że w ogóle nie pisałaś nic o rodzicach Hany, szkoda, bo jestem ciekawa tego, jak zareagowali na zniknięcie córki, czy zgłosili to na policję, czy zaczęło się jakieś dochodzenie... a tu nic, troszkę mi tego zabrakło. okay, ale wracając do rozdziału, to wow! Hana została postrzelona przez Amikę! dobrze ją podsumowałaś w notce pod rozdziałem, że jest w stanie zrobić bardzo wiele dla osób, które kocha, ale równocześnie potrafi zniszczyć tych, których nienawidzi i którzy zagrażają jej szczęściu. sprzeciwiła się Dziadkowi, błagała go o litość dla Narumiego, mimo że dla kogoś tak dumnego jak Amika było to uwłaczające, postrzeliła Hanę, bo to przez nią Narumie wpakował się w takie kłopoty. masz rację, Amika jest bardzo złożoną postacią, ale z perspektywy tych wszystkich rozdziałów widzi się, ze ona nie jest diabłem wcielonym, fakt, mieszała jak nikt inny, ale jest zakochana w Narumie, a Hana najnormalniej w świecie jej go odebrała, choć zrobiła to zupełnie nieświadomie. Amika tylko broniła swego i ja to rozumiem. w sumie też nie wiem, czy teraz nie wolę jej bardziej od Hany, choć do Hany nie czułam jakiejś wielkiej sympatii. w porównaniu z Amiką wypada dość blado. czekam na ostatni rozdział, bo jestem ciekawa, do czego też Hana jest zdolna, by uratować Narumie przed chłostą :)
OdpowiedzUsuńO rodzicach będzie w następnym rozdziale :)
UsuńNo to się porobiło!
OdpowiedzUsuńTao zachował się po prostu jak skończony drań. Widać bardzo, że ten cały klan, mafia i obowiązujące w niej zasady są dla niego ważne, ale nie sądziłam, że ważniejsze niż życie własnego bratanka. Nie szczędził mu w ogóle gorzkich słów. Nawet nie starał się zrozumieć postępowania chłopaka, w którym w końcu zaczęły się pokazywać jakieś ludzkie odruchy. Najwyraźniej Tao już dawno zatracił w sobie człowieczeństwo i dlatego stał się tak bardzo obojętny na to, co stanie się z Narumim.
Amika przeszła samą siebie. Aż jestem zła, że pod ostatnim rozdziałem byłam z niej taka dumna i w ogóle cieszyłam się, że kryje chłopaka. Jakim prawem to ona wymierza sprawiedliwość? Kiedy strzeliła do Hany, po prostu myślałam, że to już koniec. Naprawdę. Ale na szczęście później dziewczyna się obudziła, jednak wcale nie w lepszym stanie. Żyje, tylko co Dziadek ma zamiar z nią zrobić? Szczególnie teraz, kiedy zrozpaczona stanęła w obronie Narumiego. Widać, że ogromnie jej na nim zależy i jest gotowa zrobić wszystko, byleby tylko ci ludzie przestali go torturować. Jestem ciekawa czy jej się to uda i jak w ogóle to wszystko się zakończy. W końcu został ostatni rozdział :(
Czekam na rozdział kolejny, dużo weny życzę i gorąco pozdrawiam <3
Co za rozdział... Zacznę od Tao. Jest naprawdę oddany klanu i zasadom, aż za bardzo, skoro w taki sposób potraktował bratanka. Zdaję się, że ten facet nie ma już w sobie żadnych dobrych uczuć, a skoro Narumie dopuścił się zdrady, to powinien ponieść za to odpowiednią karę. Amika jest naprawdę zdolna do wszystkiego dla osoby, na której jej zależy. Broniła Narumiego i jestem w stanie zrozumieć jej gniew i nienawiść do Hany. Dziewczyna jej go odebrała, czego Amika nie mogła znieść. Narumie próbował chronić Hane, dlatego dopuścił się zdrady, więc Amika posądzając ją o to, wymierzyła do niej bronią. Chociaż to było niepotrzebne, mogła nie działać pod wpływem impulsu. Na szczęście Hana się obudziła, ale nie w zbyt dobrym stanie. Pojawił się także dziadek. Co on z nią zrobi? Na dodatek Hana jest w stanie zrobić wszystko, by nie krzywdzili Narumiego. Przed nami ostatni rozdział, wielka szkoda. ;( Czekam niecierpliwie <3
OdpowiedzUsuńTo chyba najlepszy rozdział ze wszystkich. :) Wow... Kompletnie nie spodziewałam się, że tak to będzie wyglądać. Nie sądziłam, że Amika strzeli do Hany, tak po prostu... bez żadnego zahamowania. Co innego mówić, a co innego robić... chcieć rzeczywiście zabić. Środowisko takie, a nie inne, wiele tłumaczy, ale mimo to myślałam, że nie będzie w stanie tego zrobić. A jednak... Współczuję jej takiego życia. :/ Tyle dobrze, że Hana przeżyła. Ale podziwiam ją, że mimo bólu jest w stanie dalej bronić Narumiego. Przecież oni mogą ją za to naprawdę zabić... Coś czuję, że mimo chłosty, Narumie się nie zmieni gdyby musiał, to znów by ją chronił. Jest naprawdę odważny. :) Mam tylko nadzieję, że ją posłuchają i dadzą mu spokój.
OdpowiedzUsuń