Ailya.
Nie zastanawiałam, co będzie jutro,
ani za miesiąc czy rok. Działałam całkowicie instynktownie, wracałam do domu
niczym zranione zwierzę, poszukujące miejsca by skonać.
Chciałam znów go zobaczyć: mój dom.
Serce moich niestworzonych, dziecięcych zabaw i ogród z wielką altaną, w której
okna świecą się słońcem.
Potem mogę umierać. Nie naprawdę, ale
prawdziwie. Paradoks? Myślę, że śmierć duszy potrafi być równie nieodwracalna
jak ciała. Nie wiem, gdzie chowa się dusze, gdzie jest ich cmentarz, ale wiem
jedno — mój był w Choolumpo.
Pochowam moją duszę w ogrodzie z
altaną. A potem będzie, co ma być. Już tylko ciałem pójdę przed siebie.
Lavan.
To był jeden z tych poranków, które
zwiastują jakąś zmianę. Nie wiem, czy może to było wyrysowane na niebie ubranym
w tak wiele kolorów wstającego słońca, albo w koronach wierzb, które szumiały
dźwiękiem tajemnicy zapomnianej tysiące lat temu? Możliwe, że cienie tamtego
ranka były wyjątkowo ruchliwe niczym mityczne stwory, chowające się za ścianą
domu. Otwierając na oścież kuchenne okno, moją duszę dotknęło wyraźne
przeczucie. Coś miało się zmienić. Ogród mi to mówił, ba, cały świat zdawał się
słać mi sygnał, bym był przygotowany na tę zmianę, bym jej nie przegapił.
Jakże mógłbym! Uwielbiam, gdy los
zaskakuje człowieka. Nie jestem z tych, którzy dąsają się na życie, bo
wprowadziło w ich posesję nawałnicę wydarzeń, po której nic już nie pozostało
na swoim miejscu. Ja uwielbiałem zmiany. Zwłaszcza te przychodzące znienacka.
Postanowiłem czekać, aż zmiana zapuka
do moich drzwi. Stanie na progu i spojrzy mi w oczy, a ja będę wiedzieć, że to
już. Zaraz wszystko będzie inne.
Virati.
Lubię sięgać po zdjęcia na których
jesteśmy razem. Młodzi i niefrasobliwi, z głowami pełnymi bzdur,
przeświadczeni, że zwojujemy daleki świat, bo wszystko leży w zasięgu naszych
dłoni. Te zaś, splecione są nieustannie, gdyż nie lubimy się rozstawać.
Ale rozstaliśmy się.
Nie przez zdradę ani kłótnie, nie
przez wypalenie się naszej miłości, lub tragiczne wydarzenia. Każde z nas było
po prostu zrośnięte z korzeniem swojej rodziny. Do pewnego wieku należy za nią
podążać, nawet na koniec świata.
To dziwne, że minęło już tyle lat, a
tak łatwo mi myślami podążać do niej.
Ailya. Czy kiedyś cię zobaczę?
***
Ailya.
Było parne południe, gdy wróciłam do
Choolumpo po dziesięciu latach. Trzymając w prawej dłoni ciężką torbę - cały
dobytek mojego dwudziestopięcioletniego życia - rozejrzałam się uważnie po
otoczeniu, w obawie, że nie poznam już miasteczka, w którym się urodziłam.
Ale ono pozostało na swoim miejscu.
Przystanek autobusowy oklejony ulotkami reklamowymi i ogłoszeniami dziecinnych
nastolatków, proszących, by jakaś dziewczyna zechciała się z nimi skontaktować,
stał tam, gdzie zawsze. Czyli w cieniu dwóch bliźniaczych dębów, rosnących po
jego bokach niczym strażnicy na wiecznej warcie.
Po lewej i prawej stronie gąszcz
drzew, za którymi chowały się pojedyncze, jednorodzinne bungalowy na palach —
przypominałam sobie kolejno, jakie rodziny w nich zamieszkiwały, jednocześnie
zastanawiając się, czy nadal tam są. Być może wiele z nich opuściło to miejsce,
podobnie jak ja kiedyś z ojcem. Przez otwarte okna wypływały białe firany
nadymane przez wiatr, więc domyśliłam się, że ktokolwiek jednak tam mieszka.
Wszystkie stały rzędem wokół zwykłej,
kamiennej drogi, która od wielu lat nie doprosiła się od urzędu asfaltu, co
bardzo mnie ucieszyło. Kochałam spacerować po jej kamiennym podłożu, wśród tych
wszystkich drzew, osłaniających mnie przed gorącym słońcem.
Tam, gdzie od prostej linii drogi
wychodził również skręt w prawo i człowiek musiał podjąć decyzję, którędy iść,
stał niepozorny domek, skryty spadzistym, trójwarstwowym dachem. Trzeba było tu
trochę pomieszkać, by zorientować się, że jest to tak naprawdę mały sklepik z
banerem pepsi i lodziarnią, gdzie miła staruszka oferowała najlepsze, tarte
lody w Tajlandii. Jako dzieciak, omal nie roztyłam się okrutnie, bo po szkole
uwielbiałam do niej przychodzić i zamawiać porcję bananową.
Potem natychmiast przypominałam sobie,
gdzie mieszka mechanik, a gdzie krawcowa. Gdzie jest sklep, w którym kupowałam
sobie sukienki i buty, a gdzie salon fryzjerski z nadętą babą, która zawsze
wypuszczała mnie z fotela rozczarowaną i niezadowoloną z efektu. Potem już
prosiłam, aby tylko podcięła mi końcówki, a wszystkie inne włosowe rewelacje
dokonywałam w sąsiednim, większym mieście.
W przeciągu chwili wyrysowałam w
głowie wszystkie miejsca, zakątki i kryjówki w Choolumpo, jakbym nigdy stąd nie
odeszła, jakby te dziesięć lat jakimś cudem się cofnęło. Wiedziałam, czemu tak
jest. Wyjechałam z tego miasteczka, ale moje serce pozostało tu przez cały ten
czas. Odzyskałam je, wysiadając z autobusu, a ono nie zapomniało niczego, teraz
przywracając do mózgu wszystkie wspomnienia.
Jadący na rowerze mężczyzna, wyminął
mnie, wioząc w koszyku jakieś warzywa. Obejrzałam się za nim zdumiona, że mnie
nie poznał. Czyżbym aż tak się zmieniła? Ja rozpoznałam go natychmiast. Był
szkolnym woźnym, przed którym uciekałam w popłochu, bo miał łatkę zboczeńca i
gdy na mnie patrzył, zdawało mi się, że zawsze kierował wzrok na mój tyłek.
Zmieniłam się. Choolupmo było takie
samo, ale ja nie.
Dźwięk klaksonu wyrwał mnie z
zamyślenia. Podskoczyłam w popłochu, a ciężka torba szarpnęła mnie boleśnie za łokieć.
— Cholera jasna! — krzyknęłam,
odwracając się w stronę nadjeżdżającej ciężarówki z przyczepą. Stare dziadostwo
miało jeszcze siłę toczyć się po drodze, bo nie sposób było nazwać tego jazdą.
Z wnętrza wysiadła pogodna osóbka, na
widok której zaczęłam się uśmiechać jak głupia. Potem zapomniałam ile mam lat i
popędziłam w jej stronę, rzucając się na nią z radością.
— P'Mai! — Dusiłam ją ładnych kilka
sekund skrzyżowanymi ramionami i podskakiwałam jak dziecko.
— Zlituj się, Ailya. Daj mi chociaż
ciebie zobaczyć, nim poślesz mnie na tamten świat — zażartowała, ale wolałam ją
puścić. Kto wie, do czego jestem zdolna pod wpływem radości? Mówią mi, że wtedy
nie zachowuje się wówczas rozsądnie i mogę stanowić dla niejednego realne zagrożenie.
— Patrz na mnie ile chcesz — zawołałam,
unosząc dłonie jakbym niosła tackę. Obróciłam się wokół osi, kręcąc biodrami. —
Zmieniłam się?
— No cóż. Nie masz już takiej
pryszczatej gęby. Ulepszyli cię w tym Bangkoku, co?
Ujęłam się pod boki, mierząc ją
surowym spojrzeniem.
— Aj, co ty wygadujesz? To zasługa
zdrowej diety!
Przewróciła oczami, a potem to ona
porwała mnie w ramiona i długo ściskała.
— Niech ci będzie, uparciuchu! Ważne,
że wróciłaś.
Nagle spoważniała i popatrzyła mi
uważnie w oczy. Skrzywiłam się pod wpływem jej zatroskania.
— Jak się czujesz? — zapytała.
— A jak ma się czuć ktoś, kto ucieka?
— odpowiedziałam pytaniem na pytanie, niezadowolona, że poruszyła ten temat. —
Rozsypałam się cholernie. Może już nawet się nie poskładam? Będę taka byle jaka
i nieuformowana — burknęłam.
Mai szarpnęła za moje ramiona ze
śmiechem, który miał rozładować emocje.
— Nie dramatyzuj, dobrze? Zajmę się
tobą, kurczaczku! We dwie damy sobie świetnie radę. A i wiesz co?
— Co? — Moje oczy zerknęły na nią
nieufnie z pod gęstej grzywki, zasłaniającej całe czoło.
— Khun Virati wciąż jest singlem.
Na dźwięk jego imienia połknęłam ślinę
nie tam, gdzie trzeba i zaczęłam zanosić się duszącym kaszlem. Jedno uderzenie
dłoni Mai odkorkowało mnie i znów mogłam oddychać, ale byłam w szoku.
— Tak? — Mój głos zabrzmiał piskliwie.
— I co z tego?
— Bierz się za niego, kochana! —
Podniosła bojowo dłoń, zagrzewając mnie do walki, której nie zamierzałam nigdy
podejmować.
— Myślisz, że jest singlem, bo czekał
na mnie przez cały ten czas? — prychnęłam. — Otrzeźwiej! W mojej zresztą
sytuacji, nie mam na co liczyć. — Złapałam za torbę i wpakowałam się do jej
wozu, naburmuszona jak pięciolatek.
Mimo to, byłam nieziemsko szczęśliwa.
Tak szczęśliwa, jak może być osoba, która przybyła do bezpiecznej przystani, by
tu stoczyć najgorszą z bitew. Nie wiem, czy byłam na nią mentalnie
przygotowana, ale nie miałam wyjścia.
Cieszyłam się, że ramiona Choolumpo
otoczyły mnie bezpieczeństwem po tylu latach. Bangkok zostawiłam za sobą, z
zamiarem nigdy nie oglądania go więcej na oczy. Tu był mój dom.
***
— Ach, P'Mai, co za uroczy dom! —
Pochwaliłam piękny, szeroki bungalow, otoczony trawnikiem z kwiatami.
— No wiesz — Uśmiechnęła się skromnie,
ale nie mogłabym się nazywać jej przyjaciółką, gdybym nie dostrzegła tego
rumieńca dumy na jej okrągłych, uroczych policzkach. — Nie mogłam całe życie
mieszkać z rodzicami.
— Zazdroszczę ci tej niezależności —
westchnęłam, uginając się na bok przez ciężką torbę.
Natychmiast ją ode mnie wzięła.
— Daj mi to.
Chciałam zaprotestować, ale była już
na schodach, wspinając się do wejścia. Poszłam za nią, śmiejąc się pod nosem.
Mai była taka troskliwa.
— To czym się teraz zajmujesz? —
zapytałam, głaskając po drodze liście paproci, rosnącej w donicy przed progiem.
— Prowadzę własną cukiernie — odparła
zgodnie z moimi przypuszczeniami. — I studiuje — dodała, jakby wyczuwając, że
śmieje się z niej w duchu. — No wiesz, zarządzanie.
— Zawsze byłaś kujonem — rzekłam,
wzdychając karcąco. Mój wzrok przebiegł szybko po wnętrzu domu, który był
gustownie, ale minimalistycznie urządzony. Wszystko miało swoje miejsce i tworzyło
harmonijny porządek. Mai nie byłaby sobą, gdyby gromadziła graty. Uśmiechnęłam
się, ponieważ dosięgały mnie tak przyjemnie znajome rzeczy.
Duży wentylator kręcił się szybko,
zwisając u sufitu nad kompletem salonowych mebli – dużej kanapy i dwóch foteli,
otaczających wokoło szklany stolik, pod którym piętrzyły się stosy
ułożonych równo gazet.
Na parapetach okien stały donice z
kwiatami, w które wetknięto urocze ozdoby na patyczkach. Salon łączył się
bezpośrednio z kuchnią, do której pozwoliłam sobie nieproszona wejść.
Wyposażenie nie miało czym się wstydzić, nowoczesna lodówka, najlepszy sprzęt
kuchenny, nawet stół z krzesłami się znalazł. Byłam pełna podziwu.
— Chodź zobaczyć swój pokój! —
Usłyszałam jej głos z górnego piętra i ocknęłam się.
Powoli weszłam na schody, zdumiona, że
będę mieć coś takiego, jak własny pokój. Przyjechałam tu z przeświadczeniem, że
ulokuje mnie na kanapie z poduszką i kocem, mając nadzieje, że będzie mi
wygodnie.
Piętro miało kwadratowy korytarz, a
wszystkie drzwi, oprócz jednych były zamknięte. Naturalnie, weszłam do tych
otwartych, zastając w nich przyjaciółkę.
— Własny pokój! — zdziwiłam się —
Śnię?
— Słodko, jak się tak cieszysz — Odchyliła
głowę do tyłu, patrząc na mnie. — Co myślałaś, że będę okrutna? I tak stał
pusty.
— Słyszałam, że wychodzisz za mąż —
wypaliłam znienacka.
W przeciwieństwie do mnie, nie
wyglądała na zażenowaną.
— Mhm. Widzisz, ktoś jednak mnie
chciał z tym moim cholernym charakterkiem — zażartowała, opierając dłoń na
poręczy łóżka.
— Też jestem zszokowana — Uniosłam
brwi. — Nawet nie wiesz, jak się cieszę, ale, czy wtedy… nie będę ci tu zbędna?
— zawahałam się.
Podeszła do mnie, biorąc za ręce.
— Nie wygłupiaj się, kurczaczku.
Kocham Loy’a, ale tak naprawdę my dwie mamy przede wszystkim siebie, prawda? —
Popatrzyła na mnie śmiało. — On już wie, że tu pomieszkasz, całkiem długo
pomieszkasz. I wcale mu to nie przeszkadza, bo strasznie mnie kocha.
Przewróciłam oczami. Zakochane kobiety
są takie beztroskie w zachowaniu. Czy kiedy ja kochałam, byłam taka sama?
Dotknęło mnie, gdy powróciłam do tej sprawy, więc czym prędzej odrzuciłam od
siebie wspomnienie Virati’a.
To już przeszłość. On był przeszłością.
Usiadłam sprężyście na łóżku,
zarzucając ręce na patykowate kolana – obiekt moich wiecznych kompleksów.
Wreszcie poczułam, że dobiłam do brzegu, że osiadłam w miejscu, z którego nie
musiałam już podążać dalej.
Mai położyła mi dłoń na ramieniu i
lekko mnie pogłaskała. To się nazywa ta komunikacja pozawerbalna, my byłyśmy w
niej mistrzyniami. Nic dziwnego, że traktowałyśmy się raczej jak siostry niż
przyjaciółki.
Uroniłam jedną, cholerną łzę.
Przysięgam, że wypłynęła mi z oka zanim się w ogóle zorientowałam o jej
istnieniu. Starłam ją szybko i nerwowo, ciągnąc palcami policzek. Jeszcze
miesiąc temu obawiałabym się, że to doda mi zmarszczek, ale teraz już nic nie
miało znaczenia.
— Dziękuje — szepnęłam cichym głosem,
ale na tyle wyraźnym, by mnie usłyszała. — Co ja bym bez ciebie zrobiła?
Już po chwili uwiesiła mi się na
ramieniu, siedząc obok.
— Nie masz za co dziękować. Wiesz ile
razy marzyłam, że jednak tu wrócisz? Nie, żebym życzyła ci tego wszystkiego, co
teraz przechodzisz, ale tęskniłam i chciałam znów mieć cię przy sobie. Egoizm,
co?
Roześmiałam się, czując, że robi mi
się zdecydowanie lepiej. Czym sobie zasłużyłam na takiego anioła? Ja,
niewierna? A teraz rozsypana?
— W moim domu jest jedna zasada —
odezwała się znowu, tym razem tonem, który zwiastował, że mówi śmiertelnie
poważnie.
— Jaka?
— Nie ma użalania się nad sobą —
Przycisnęła mnie mocniej do siebie. — Jak zobaczę, że buczysz i nie bierzesz
się w garść, to nie licz, że będę cię dobrze karmić.
Znów się roześmiałam. Miałam tę groźbę
potraktować naprawdę serio, bowiem sama nie dogadywałam się w kwestii jedzenia.
Patelnia w mojej dłoni jakimś cudem paliła się, woda zawsze się rozgotowywała,
szczypta soli za każdym razem podwajała swój smak, chociaż przysięgam, że
dawałam ile trzeba i tak dalej, i tak dalej. Podsumowując, trzymanie mnie z
dala od kuchni było bardzo, ale to bardzo rozsądne.
Jeżeli Mai nie ugotuje mi czegoś
pysznego, jestem skazana na żarcie z mikrofali, a i tutaj nie dam sobie głowy
uciąć, że nie zepsuje urządzenia na amen.
Po chwili zostawiła mnie samą. Miałam
się rozpakować i wykąpać po podróży, zamiast tego kopnęłam torbę pod łóżko i
wyszłam na balkon, który połączony był z moim pokojem. Widok przed sobą okazał
się bajeczny. Wychodził na tę dziewiczą część Choolumpo i miałam przed oczami
jedynie wielkie, herbaciane pola i wzgórza w oddali, zasnute lekką mgłą,
pozostałością po poranku.
Oparłam całe ramiona na balustradzie i
wypięłam tyłek, dając wytchnienie obolałym plecom. Kręgosłup tak mi nawalał, że
ja nie mogę. A najgorsze, że musiałam się do tego powoli przyzwyczajać.
Sennym spojrzeniem wgapiałam się w
herbaciane pola i koiłam zmysły. Miałam tylko jedno pragnienie – raz jeszcze
wrosnąć w ziemie Choolumpo. Odbudować dawne relacje ze sklepikarzami, znów
mówić „Dzień Dobry” przechodniom na ulicy, rozpoznawać twarze dzieciaków
bawiących się w sadzawce. Być tutejszą, być swoją dla tego miejsca, dla
wszystkich mieszkańców, nawet tych, którzy mieliby plotkować o mnie za moimi
plecami. Takie to uroki małych miasteczek!
Ale jedno z pragnień najbardziej nie
dawało mi spokoju. Chciałam zobaczyć mój rodzinny dom, przejść się po ogrodzie
z altaną i zwiedzić dawne pokoje budynku. Nie miałam pojęcia, kto teraz tam
mieszka, ale musiałam wybłagać, by pozwolił mi wejść do środka. Chociaż na
chwile, bym na zawsze mogła zostawić tam moją duszę. Przysięgam, że nie będzie
ona niepokoić obecnego lokatora.
****
Oto kolejne opowiadanie, które będziecie czytać. Jest nieco innego typu, ponieważ nie ma klimatu czysto dramowego, a akcja osadzona jest w malowniczej Tajlandii *.*. Mam nadzieje, że będzie dla was przyjemne urozmaicenie. Historia ta ma coś z obyczajówki i dramatu, jednakże uwielbiam ją pisać i myślę, że da się to zauważyć. Cholumpoo tak naprawdę nie istnieje.
Pozdrawiam :)
Kochana, szalejesz z tymi nowościami! Ale bardzo mnie to cieszy, będzie co czytać.
OdpowiedzUsuńKlimat tego opowiadania zdecydowanie mi się podoba. Nazwa miasteczka, które sobie wymyśliłaś również jest urocza. Minie trochę czasu zanim go zapamiętam i nauczę się pisać, nie zerkając do tekstu, ale dam radę.
A więc Ailya wraca do Cholumpoo po AŻ dziesięciu latach. To musi być naprawdę fascynujące przeżycie - zobaczyć znów te same uliczki, te same twarze, krajobraz i w ogóle wszystko. Mam nadzieję, że dziewczynie uda się zajrzeć do swojego dawnego domu, być może nawet zaprzyjaźni się z jego teraźniejszymi domownikami, kto wie. Cała jej historia jest bardzo intrygująca. Mai wydaje się być dobrą przyjaciółką i cieszę się, że Ailya ma tutaj kogoś takiego, to na pewno dobrze na nią wpływa. Jest jeszcze Virati, który zapewne również odegra tutaj ważną rolę. Coś mi się zdaje, że tak nie do końca należy do przeszłości dziewczyny. Jestem ciekawa ich pierwszego spotkania po tylu latach. Czekam niecierpliwie na dwójkę, dużo weny kochana! Trzymaj się ciepło <3
Omo... czy te dwa opowiadania będą dodawane w tym samym czasie? :O.
OdpowiedzUsuńTak, ale nie w tym samym tygodniu :) To zależy od mojego kaprysu, na który tydzień przypadnie publikacja Krzywego a kiedy Just for :)
UsuńTo fajnie wrócić do rodzinnego miasteczka po tylu latach nieobecności. Mai wydaję się być dobrą przyjaciółką i jeszcze udostępniła Ailya wolny pokój, tym bardziej, że wychodzi za mąż. Ciekawe czy dziewczynie uda się dostać do domu, w którym ma tyle wspomnień, a także ciekawi mnie, kto jest teraz jego nowym lokatorem. I czekam na pierwsze spotkanie Virati i Ailya, zwłaszcza po tylu latach ;D Opowiadanie zapowiada się super! Życzę dużo weny i czekam na drugi rozdział. Pozdrawiam <3
OdpowiedzUsuńDla Ayli miasteczko rzeczywiście jest czymś ważnym i wydaje mi się, że teraz będzie czuła się szczęśliwsza. Co prawda musi zrobić się "tutejsza", jak to sama nazwała, ale na wszystko przyjdzie czas. Ma u boku cudowną przyjaciółkę, która naprawdę ciepło ją przyjęła. Cieszę się, że Aylia miała do kogo uciec i nie pałęta się teraz po jakichś motelach. Ma swój pokój i nawet piękne widoki. Czego jej więcej do szczęścia potrzeba? Oby tylko się nad sobą nie użalała, bo wtedy rzeczywiście może umrzeć z głodu skoro jest z niej taka łamaga jeśli chodzi o gotowanie xd.
OdpowiedzUsuńOho. Pierwsza miłość Ayli jest wciąż sama. Ciekawe, czy to sprawi, iż ich uczucia odżyją. Coś mi się wydaje. że tak łatwo nie będzie. No, ale zobaczymy. Ponadto przeczuwam, że w rodzinnym domu Ayli będzie mieszkał Lavan z rodziną. Nie mogę się doczekać ich spotkania!
Czekam na nowość :).
Oj, musi być strasznie miło po tylu latach wrócić do rodzinnego miasteczka. :) Ale jestem ciekawa, czemu musiała najpierw z niego wyjechać i co później skłoniło ją do powrotu. :) Z treści wnioskuję, że to nic dobrego... Ech, no ale ważne, że znów jest u siebie. :) Szkoda, że rozstała się wtedy z tamtym chłopakiem. Może jak znów się spotkają... Heh, ciekawe, jak to się potoczy. :) Ma ogromne szczęście, że przyjaciółka przyjęła ją do siebie i nawet dała pokój. Gdyby nie ona, to ciekawe, gdzie by się podziała. :)
OdpowiedzUsuńoch... szczerze? trochę obawiam się tego, że będziesz publikować dwa ff jednocześnie, zwłaszcza że są na tym samym blogu, dlatego zastanawiam się, czy z jednego z nich nie zrezygnuję i nie przeczytam, jak je opublikujesz w całości, a tamto wcześniejsze będę czytać regularnie :)
OdpowiedzUsuńNie wiem, czemu to miałby być jakikolwiek problem, skoro nie publikuje dwóch opowiadań w tym samym tygodniu, a odstęp czasowy zostaje zachowany na starej zasadzie. To tak, jakbym miała dwa blogi. Tak, jak ty masz obecnego, a wcześniej jeszcze stilexo. Sekret Motyla też jest pisany w chwili obecnej i problemu żadnego nie ma, czemu zatem tu jest? Bo co? Bo ten sam blog? Trochę nie rozumiem, naprawdę. Masz do przeczytania jedną notkę na tydzień, to wszystko. Nie wiem, czy potem, gdy Just for a while będzie mieć z dwadzieścia parę rozdziałów to przeczytasz je, trochę nie wierzę :P Wcześniej też czytałaś jedną notkę na tydzień, teraz będziesz czytać jedną na dwa tygodnie? Rób jak chcesz, ale mam do tego trochę zdystansowany stosunek, że tak powiem. Do niczego nie będę zmuszać. Pozdrawiam.
Usuń