Odcinek 1: Hollowness cz. III

Jak zwykle odrabiała lekcje w salce Hiro. Narzucała sobie coraz więcej ćwiczeń, by możliwie jak najlepiej przygotować się do egzaminów, chociaż te miały rozpocząć się dopiero za kilka miesięcy. Rika tego dnia nie mogła jej towarzyszyć, z powodu służbowego wyjazdu ojca, w którym udział musiała wziąć cała rodzina.
Naścienny zegar miarowo tykał, zaś zapachowe świeczki paliły się przyjaznym płomieniem, drgające pod wpływem zaczepnego podmuchu powietrza, który wślizgiwał się przez uchylone okno.
Z korytarza dobiegały dźwięki telewizora, a jakaś pielęgniarka wydawała polecenia co do jednej sali, w której ktoś zwymiotował.
— Bolą mnie krzyże, Hiro — odezwała się, nagle odkładając ołówek na bok. Rozpostarła ramiona i przeciągnęła się, marszcząc z bólu brwi. — Powinnam sobie zrobić przerwę, prawda? Pewnie uważasz, że za dużo się uczę, ale nie umiem przestać. Tak, jak nie potrafię przestać do ciebie przychodzić. — Wstała i podeszła do jego łóżka, łapiąc go za rękę. Była lodowata. — Jesteś dla mnie bardzo ważny, więc budź się prędko, draniu. Nie każ na siebie tak długo czekać.
Ponieważ nie doczekała się żadnej odpowiedzi, a twarz chłopaka pozostała niezmiennie spokojna, postanowiła na chwile wyjść z pomieszczenia. Być może Mizura – san czegoś od niej potrzebowała?
Gdy znalazła się na korytarzu, jak zwykle otulonym aurą względnego spokoju, dostrzega nagle Rena. Stał przy automacie z napojami i sądząc po wyrazie twarzy nie doczekał się puszki, chociaż wrzucił pieniążek.
— Ty stare dziadostwo — mruknął głośno, potrząsając automatem, który nie zamierzał go posłuchać i zacząć działać.
Z trudem powstrzymała rozbawiony uśmiech. Wessała usta do środka i spuściła roześmiany wzrok, kręcąc głową. Następnie podeszła do niego pewnym krokiem. Natychmiast zostawił automat, by na nią spojrzeć. Niestety jego wzrok nie miał w sobie nic przyjaznego, co nie zraziło Angeliny.
— Trzeba mieć na to sposób — powiedziała.
— Sposób?
— Wiedzieć, gdzie uderzyć — wyjaśniła, a następnie zmusiła go, by lekko się odsunął, co uczynił ze zdziwieniem na twarzy.
Panienka Mizuhara zrobiła nieznaczny zamach nogą i grzmotnęła butem maszynę u dołu, doskonale zorientowana w które miejsce celować. Automat wydał dźwięk zgrzytu mechanizmu i z otworu wypadła puszka zimnego napoju.
— Em, dzięki — mruknął, sięgając po picie.
— Ma się ten talent, prawda? — Uniosła z rozbawieniem podbródek, krzyżując z dumą ramiona.
Nawet na nią nie spojrzał. Upił jedynie łyk napoju, po czym chłodno odezwał się:
— Nie sądziłem, że w prywatnym szpitalu nie ma porządnego sprzętu.
— Ojciec woli inwestować w sprzęt medyczny, a nie w automaty z napojami — odpowiedziała Angelina znacząco. — Ale przyznaje, że na przykład automat z kawą też potrafi uratować człowiekowi życie, zwłaszcza temu bardzo ospałemu — dodała, co wywołało na jego ustach przelotny uśmiech.
Wreszcie na nią popatrzył i mogłaby przysiąc, że dostrzegła w tęczówkach Rena błysk zainteresowania.
— Jak ci na imię? — spytał, mrużąc z zaciekawieniem oczy.
— Mizuhara Angelina — Kiwnęła głową na przywitanie.
— A, teraz sobie przypominam. Córka ordynatora, prawda?
— Mhm. Moja metka — przytaknęła, wzdychając.
— Rozumiem — mruknął i wsparty na kulkach, zaczął kuśtykać do swojego pokoju.
— Wiesz… w świetlicy też jest telewizor — odezwała się pośpiesznie, a dźwięk jej głosu sprawił, że na chwile się zatrzymał. Popatrzył na nią z nad ramienia, brązowe włosy opadały mu na twarz. — Nie wolałbyś… pooglądać w towarzystwie?
— Towarzystwie narkomanów i innych oszołomów? Nie, dzięki! — zaprzeczył z oburzeniem, kuśtykając dalej.
Angelina opuściła z westchnięciem ramiona. Chciała powiedzieć, że to nie są żadne oszołomy, ale nie dał jej na to szansy.

***

— Aish, czy już nikt nie zna słowa kompetencja? — Reina – san z podenerwowaniem oderwała telefon od ucha, przerywając rozmowę. Chwile temu wrzeszczała na pracownika jednej z kwiaciarni, ponieważ zamówione róże nie zjawiły się o czasie, a powinny przystroić szpitalną salę, w której miał odbyć się wykład.
— Proszę się nie martwić, nikt nawet nie będzie wiedział, że powinny tu być — Angelina ze śmiechem starała się pocieszyć stremowaną kobietę, lecz wyglądało na to, że nawet ona nie była w stanie tego dokonać w tamtym momencie.
Reina – san przygryzła nerwowo paznokieć kciuka, rozglądając się niepewnie na boki. Wolne miejsca w sali powoli zajmowali przybyli pacjenci. Nic ich z twarzy nie pozwoliłoby wnioskować, że są zadowoleni z konieczności uczestnictwa w wykładzie. Byli tu raczej z powodu tego, że wykład zaliczał się do postępów terapii, a im więcej ich było, tym większą mieli szanse na rychłe wypisanie.
Na szczęście pogoda dopisała i salę zalewały promienie porannego słońca. Przy jednej ze ścian stała prowizoryczna, drewniana scena, a na niej mikrofon, pulpit, a za tym wszystkim plakaty przygotowane przez Angeline i Reine.
W pewnym momencie do sali wszedł pan Kento. Na widok ojca dziewczyna uśmiechnęła się nieznacznie. Stanął w kącie pomieszczenia, jak zwykle dbając o to, by pozostać niezauważonym.
Angelina zbliżyła się do niego i czule wtuliła w ojcowskie ramie. Taki gest zawsze budził w poważnym mężczyźnie duże zakłopotanie, ale nie przejmowała się tym, zbyt dobrze znając jego naturę. Ojciec bardzo ją kochał, tyle że nie potrafił okazywać tego gestami.
— Powiedz mi, że nie stresuje się tak, jak Reina Honda — odezwał się Kento, omiatając salę uważnym spojrzeniem.
— Tylko troszeczkę — odparła z rozbawieniem. — Nie sądzę, by ktokolwiek denerwował się teraz bardziej od niej.
Do rozpoczęcia wykładu zostało jakieś dwadzieścia minut i Angelina usiadła na jednym z wolnych krzeseł, szukając chwili wytchnienia. Żałowała, że Hiro nie mógł teraz być tu razem z nimi. Wprawdzie, jak jeszcze był przytomny, nie lubił słuchać o tym, że nałóg doprowadzi go kiedyś do zguby, ale wolałaby o wiele bardziej użerać się z jego upartością niż zastanawiać po raz setny, czy kiedykolwiek dane jej będzie z nim jeszcze porozmawiać.
W pewnym momencie tuż za nią usiadła Rika, szczypiąc ją żartobliwie w ramię. Panienka Mizuhara podskoczyła lekko z przestrachu, po czym spiorunowała przyjaciółkę wzrokiem.
— Znowu ta twoja zdolność cichego chodzenia?
— Właśnie, nigdy się do tego nie przyzwyczaisz, co nie? — Rika parsknęła śmiechem, ani na chwile nie poczuwając się do winy.
Angelina przewróciła oczami i wyprostowała na krześle.
— Pewnie nie. Matka Hiro się zjawi? Zapraszałam ją. Wprawdzie to wykład dla uzależnionych, ale…
— Woli posiedzieć przy synu — Głos Riki zabrzmiał jakoś cicho, co od razu wyostrzyło czujność Angeliny. — Gdy mijałam jego salę, widziałam, jak ona płacze. Przez chwile miałam ochotę tam wejść, ale stchórzyłam — westchnęła ze wstydem. — Wydaje mi się, że ona bardzo to przeżywa.
— To znaczy?
— No wiesz, dla tych dzieciaków, co zaraz będą słuchać jest jeszcze nadzieja, a dla Hiro… Wierzymy, że się obudzi, ale wiesz, to niełatwe wiedzieć, że pewne rzeczy są w jego przypadku trudniejsze.
Angelina zacisnęła usta, czując napływ fali ogromnego żalu. Nie chciała, by kobieta borykała się z tym samotnie, toteż bez wahania podniosła się z krzesła i wyszła z sali.
Skierowała się do windy, wstrzymując oddech. Wprawdzie jeszcze nie wiedziała, co powiedzieć, aby przynieść matce Hiro ukojenie, ale była pewna, że nie może zostawić jej tam zupełnie samej.
Nacisnęła guzik pożądanego piętra i poczekała, aż drzwi przed nią się zamknął. W ostatniej chwili jednak dłoń pielęgniarki temu przeszkodziła, wsuwając się pomiędzy zatrzaskującą szparę.
Drzwi windy rozsunęły się, a ona pozwoliła wejść do środka jeszcze jednej osobie, która ze sporym wysiłkiem wspierała się na kulach.
— Mizuhara – san, będziesz tak miła i przytrzymasz pacjentowi drzwi, gdy będzie wysiadał? — zapytała Angeline pielęgniarka.
Dziewczyna z lekkim speszeniem wpatrywała się w Rena, którego usta zacieśniły się w wąską kreskę, kiedy usłyszał czego od niej oczekują.
— Umiem o siebie zadbać — powiedział lodowatym tonem.
— Nie wygłupiaj się, przecież pomogę — zaprotestowała Angelina. Winda zamknęła się i ruszyła w górę, przeskakując światełkiem kolejno po guzikach z numerami.
— Nie potrzebuje łaski.
Uniosła brwi, przypatrując mu się ze zdziwieniem.
— To nie łaska pozwolić komuś sobie pomóc — zauważyła, wypowiadając niepewnie każde słowo. Nie spodziewała się, że ktoś może postrzegać pewne rzeczy w taki sposób. Dla niej pomaganie było naturalnym owocem bycia człowiekiem. Człowiek pomagał człowiekowi, czyż mogło to być upokarzające?
Nagle szarpnęło nimi i widna stanęła. Jedna z diodek zapaliła się czerwonym światełkiem, a następnie włączył się wentylator, wsączając do środka masę świeżego powietrza. W dole dało się słyszeć przytłumiony odgłos alarmu. 
— Hm? — Ren podniósł spuszczoną twarz i rozejrzał się po windzie z dezorientacją. — Co się dzieje?
Angelina wstrzymała oddech, by zaraz dodać zduszonym od emocji głosem.
— Utknęliśmy między piętrami.
— Świetnie! Cudownie! — Wzniósł oczy do nieba. Podparł się bokiem o ścianę widny, czując jak zaczyna doskwierać mu noga. Lekarz kazał mu ją oszczędzać, twierdząc, że będzie ją torturował po zdjęciu gipsu, gdy rozpocznie rehabilitacje. Tymczasem teraz nie miał nawet gdzie usiąść, a stałe podkurczanie nogi było bolesne.
— Włączył się alarm. Ktoś za chwile zresetuje system — szepnęła Angelina. Jej oczy były dziwnie wielkie i pałające podenerwowaniem.
Ren rzucił jej ukradkowe spojrzenie.
— Wiesz, że wyglądasz teraz co najmniej idiotycznie? — roześmiał się bez cienia wesołości. — Co z tobą?
— M-m-maam klaustrofobie — wydukała, potykając się o własne słowa. Z kącików powiek zaczęły powoli, jedna za drugą, spływać łzy, które wywołały w Renu falę paniki. Nigdy nie radził sobie z emocjami innych ludzi, zwłaszcza dziewczyn.
— Ej, uspokój się! Nie becz mi tutaj! — Starał się, by jego głos brzmiał karcąco i nieprzyjemnie, ale tak naprawdę, jedyne czego pragnął to, żeby Angelina przestała panikować.
— Prze-praszam.
Z przerażeniem zauważył, jak zaczyna się z nią dziać coś niedobrego. Jej klatka piersiowa poruszała się coraz szybciej, jakby brakowało dziewczynie oddechu, a w oczach pogłębiał się obłęd.
Wyprostował się, patrząc na nią z coraz większym przerażeniem.
— Mam nadzieje, że nie zemdlejesz — odezwał się mało pewnie.
Tym razem jednak Angelina nie odpowiedziała. Łapała łapczywie każdy haust powietrza i dosłownie dygotała ze strachu. Ren jeszcze nigdy nie doświadczył takiej bezradności, natychmiast zastanawiając się, za jakie grzechy to właśnie on znalazł się tu razem z nią.
Wyciągnął niepewnie ramię i delikatnie przyciągnął Angelinę do siebie. Dziewczyna przytuliła policzek do torsu chłopaka, stale trzęsąc się z przerażenia, podczas którego on obawiał się, że w końcu się udusi.
— Posłuchaj, wszystko jest dobrze — Zdziwił się spokojnym brzmieniem własnego głosu. Nigdy wcześniej nie odzywał się do nikogo tak łagodnie, iż można by posądzić go o dobre zamiary, których nigdy u siebie nie dostrzegał, mając się za totalnego dupka.
— Boje się — powiedziała tak cicho, że ledwie ją usłyszał.
— Nie ma czego. Zamknij oczy i pozwól, że coś wymyślę — Sięgnął do obu jej dłoni, unosząc je na wysokość ramion. Musnął opuszkami końce jej palców i powiedział spokojnie — Stoisz na plaży, a przed tobą znajduje się ogromne morze. Horyzont jest zetknięciem nieba i falującej wody, który widzisz bardzo, bardzo daleko od siebie. Wyobrażasz to sobie?
Angelina skinęła głową. Z pod jej zamkniętych powiek wciąż wypływały łzy, ale ciało jakby zaczęło się uspakajać, więc Ren kontynuował.
— Nie ma żadnych ścian. Rozciągasz szeroko ramiona, ale nie czujesz palcami ścian, prawda?
Pokręciła głową. Ani jedna ani druga ręka nie dosięgała windy, przez co Angelina miała wrażenie, jakby przestrzeń wokół niej faktycznie była większa.
— Ich nie ma, Angelino. Nie ma żadnych ścian, tylko plaża i ogromne morze i ty, stojąca przed nim. Ta przestrzeń jest tak duża, że nawet wiatr wieje z ogromną siłą.
Dziewczyna poczuła na policzkach smagnięcie powietrza z wentylatora. Jego wibrujący dźwięk upodobnił się do morskich fal. Nagle poczuła, że naprawdę znajduje się w zupełnie innym miejscu. Wrażenie obcowania z morzem było tak silne, że, pomimo łez, uśmiechnęła się delikatnie.
Ren otworzył szerzej oczy, nie mogąc oderwać wzroku od jej twarzy. Te resztki słonych kropli spływających po policzkach dziewczyny wywarły na nim silne wrażenie. Nie mógł przełknąć śliny, zastanawiając się, dlaczego doświadcza tak idiotycznych uczuć.
Angelina była bezbronna. Do tej pory nie widział nikogo w takim stanie. Nie widział nikogo, kto miałby problem przebywać w ciasnym pomieszczeniu o te kilka chwil za długo.
Strach ją osaczył i wywołał w ciele zachowania, których nigdy by do siebie nie dopuściła w normalnych okolicznościach. Tego Ren obawiał się najbardziej. Tego, że kiedyś i on nie będzie w stanie powstrzymać w sobie uczuć, a te rozpanoszą się w jego ciele i zrobią coś, czego nie chciał.
Ale patrząc na nią miał wrażenie, że pomimo całej słabości nie wyglądała na pokonaną ani upokorzoną. Była bezbronna i potrzebowała go w tym momencie, potrzebowała, by ofiarował jej swoją siłę. Ren musiał przyznać, że w było w tej chwili coś niezwykłego.
Winda ruszyła, a on odsunął się od niej jak oparzony. Otworzyła oczy, przez ułamek sekundy wyglądając na daleką od rzeczywistości.
Gdy drzwi rozsunęły się wypadła z windy niczym burza i zaczerpnęła gwałtowny oddech. Potem przypomniała sobie o nim i powstrzymała zasuwający się otwór, nim Ren sięgnął po kulę.
— Przepraszam, prawie zapomniałam, że miałam je dla ciebie zatrzymać — szepnęła po tym, jak chłopak znalazł się już na korytarzu.
— Nie ma sprawy — odparł niewyraźnie.
Uniosła wzrok, uśmiechając się delikatnie.
— Ren, naprawdę nie wiem, jak mam ci…
— Nie dziękuj! — przerwał jej brutalnie, nie zważając na szok, który pojawił się na twarzy Angeliny.
— Co?
— Nie potrzebuje wdzięczności — Uniósł brwi, spoglądając na nią znacząco. Chciał, by dobrze to zrozumiała i przypadkiem nie zamierzała się upierać przy swoim.
— Dlaczego?
— Nie jestem miłym facetem — wyjaśnił, zastanawiając się ile razy już to mówił. Czy ludzie nie mogli tego zwyczajnie w nim dostrzec i przestać mu dziękować, jakby na to zasługiwał? — Nie chcę twoich podziękowań.
— Ale Ren…
— Powiedziałem, że nie chcę! — Podniósł głos, piorunując Angeline spojrzeniem.

***

— Co się stało? Znalazłaś panią Nawaro? — Rika znalazła Angelinę w stanie, który ją zdziwił, bowiem twarz przyjaciółki była trupioblada, a usta sine.
— Hm? — Panienka Mizuhara dźwignęła na nią mało przytomne spojrzenie, zastanawiając się, o czym mowa. Nagle w tęczówkach zamigotało jasne światełko przerażenia. — O rany! Faktycznie, miałam po nią pójść! Na śmierć o tym zapomniałam!
Usta Riki przybrały kształt zatroskanego uśmiechu.
— Moje biedactwo, stało się coś złego, prawda? Wystarczy na ciebie tylko spojrzeć — Zacisnęła palce na jej ramieniu.
Angelina westchnęła ciężko i poddańczo kiwnęła głową.
— Widna się zacięła, a ja…
— Nic nie mów! Teraz już rozumiem — Rika pokiwała głową, patrząc na nią poważnie niczym terapeuta na zajęciach. — Dobrze się teraz czujesz? Może czegoś ci trzeba.
— Asz, nie musisz mi matkować — Angelina nagle się roześmiała czując, jak dobry humor powraca do jej ciała. — Prawdę mówiąc, mogło być o wiele gorzej, ale… — Uciekła spojrzeniem w bok, zagryzając nieświadomie kącik dolnej wargi.
— Ale co? — Rika przyjrzała się jej badawczo.
— Był w środku ze mną ktoś jeszcze. Ktoś niewiarygodnie miły i pomocny, tyle że…
— Że co? Czemu jesteś taka tajemnicza? — Przyjaciółka cmoknęła z niezadowoleniem, wywracając dodatkowo teatralnie oczami.
Angelina zebrała myśli, wciągając przez usta haust powietrza.
— Ale myślę, że on nie zdaje sobie z tego sprawy — wyjaśniła.
— Wybacz, ale nic nie rozumiem z tego, co mówisz.
— Nie ważne, Rika – chan. Każdy z nas jest trochę dziwny, prawda? — Spojrzała na nią z nagłym uśmiechem, który nie znalazł zrozumienia w tęczówkach przyjaciółki. — Po prostu, strasznie się cieszę, że był tam ze mną. To wszystko.

***

„Wzywany abonent aktualnie nie odpowiada. Prosimy spróbować później.”
Ren oderwał telefon od prawego ucha, rzucając pod nosem kilka nieartykułowanych słów. Jego twarz zdobiły słoneczne refleksy, gdyż stał oparty przy oknie, wyglądając spojrzeniem ku szpitalnemu ogrodowi, gdzie, jak zwykle, nie działo się nic specjalnego.
Pogoda tego dnia była tak piękna, że wprost nie mógł zdzierżyć siedzenia w czterech ścianach sali. Pierwszy raz zatęsknił za całą rzeszą fanów śledzących każdy jego rok. Nawet ich nachalność była lepsza w obliczu szpitalnej rutyny.
Najgorsze było jednak to, że Ihyia nie odpowiadał. Ren naprawdę zdawał sobie sprawę, że gdy człowiek jest zajęty promowaniem zespołu i nadchodzącej trasy koncertowej nie ma czasu absolutnie na nic, ale próbował dodzwonić się do brata już drugi tydzień. Niekiedy nawet po północy, mając głupią nadzieje, że o tej porze chłopak znajdzie dla niego czas. Nic bardziej mylnego.
Od dnia feralnego wypadku nie widział się z Ihiym ani razu, co powoli zaczynało doprowadzać go do szału.
— Cholerny dupek — mruknął, nie mogąc się powstrzymać. Schował telefon do kieszeni i pokuśtykał w stronę łóżka, na którym bezceremonialnie usiadł w geście najwyższej rezygnacji. Spojrzał w kierunku telewizora, który jeszcze ani razu nie chodził, odkąd był tu menager Akida. W odbiciu chłopak znalazł swoje oblicze bez cienia makijażu, bez ani jednego dobrze wystylizowanego włoska, przez co cała fryzura smętnie opadała mu na wszystkie strony oraz w beznadziejnie szerokich ciuchach.
— Jakbym trafił do psychiatryka — westchnął. 
Wtedy postanowił się nie poddawać i ponownie sięgnął po telefon. Wystukał pośpiesznie numer do menagera, niecierpliwie przełykając uchem dźwięki sygnału.
— Cześć Ren, co tam? — Usłyszał po drugiej stronie wesoły głos mężczyzny. Były to tylko pozory, bowiem Iwasao od razu domyślił się, że menager gdzieś biegnie i tylko z uprzejmości znalazł dla niego czas.
— Wszystko dobrze. Chciałbym wiedzieć, co z Ihyią.
— Ihyią? — Zabrzmiało to tak, jakby Akida próbował sobie przypomnieć o kogo chodzi.
— Tak, Ihyią! Moim bratem do cholery!
— Już dobrze, dobrze. Nie denerwuj się. Przecież producent wyraźnie ci powiedział, że cały zespół jest w rozjazdach.
Ren przewrócił oczami, czując nieprzyjemny ucisk podenerwowania w żołądku.
— Nie odbiera ode mnie telefonu — rzekł dziwnie zduszonym głosem.
— Producent?
— Nie! Ihyia! Możesz się skupić człowieku! — Krzyknął, uderzając zwiniętą dłonią w materac, który wydał odgłos głuchego pacnięcia.
— Ren, wybacz, ale aktualnie jestem zajęty. Wiem, że to dla ciebie trudne, ale nic nie mogę zrobić. Wytrzymaj w szpitalu jeszcze trochę, potem znajdziemy dla ciebie dobre miejsce. O brata się nie martw, jest dorosły i wie, co robi. — W telefonie rozległ się dźwięk zakończonego połączenia.
Chłopak z rezygnacją i powoli odsunął telefon od ucha, patrząc w bliżej nieokreślony punkt. Czy to sprawiedliwie? Gdy promował zespół każdy był na jego skinienie, ale wystarczyło, by na chwile stał się niedyspozycyjny, a okazuje się, że istnieje cała masa ważniejszych od niego spraw.
W gazetach i wywiadach często powtarzał, że wytwórnia i wszyscy w niej pracujący ludzie są dla siebie jak rodzina, nie mówiąc o członkach zespołu, którzy traktują się niczym rodzeni bracia. Nie mówił tego z serca, ale ponieważ takie były wymagania, ponieważ to sprawiało, że tysiące nastolatek ubóstwiało ich jeszcze bardziej. Tylko gdzie oni teraz byli? Gdzie ci cholerni bracia, gdzie ta cholera rodzina, kiedy gnił tu sam jeden, odcięty od całego świata?
Poczuł, jak w kącikach powiek zbierają mu się łzy. Rzadko płakał i nigdy w obecności drugiego człowieka, dlatego poczuł się niczym totalny głupiec zaprowadzony na krawędź życia. To była próba, którą musiał przejść. Wszyscy w branży powtarzali, że trudności uczynią z niego silniejszą osobę, ale w tej chwili nie chciał być silniejszy. Chciał po prostu nie być sam, żeby ta głupia sala nie ziała taką pustką, a on, przyzwyczajony do napiętego grafiku przez cały rok, teraz nie miał, co ze sobą zrobić.
Starł pośpiesznie łzy, gdyż do sali niespodziewanie wszedł doktor prowadzący jego leczenie.
— Dzień dobry, panie Iwasao. Mogę obejrzeć nogę? — Doktor Hitaki sięgnął po okulary, schowane w bocznej kieszonce i schował pod pachą jakąś teczkę.
Gdy Ren posłusznie dźwignął nogę na łóżko, mężczyzna nachylił się nad nim, a następnie obmacał palcami skórę znajdującą się niewiele nad gipsem, która miała kolor sinej zieleni.
— Boli? — spytał.
— Trochę.
— Pamiętasz, by nie obciążać nogi?
— Tak.
— Dobrze, zatem za półgodziny pielęgniarka zabierze cię na prześwietlenie. Jeżeli wyniki będą pozytywne, niedługo zostaniesz wypisany i zdejmiemy ci gips.
Ren pokiwał głową ze zrozumieniem, czując przypływ nadziei. Naprawdę się starał, żeby w żaden sposób nie pogorszyć stanu nogi, toteż całym sercem wierzył, że prześwietlenie pokaże prawidłowo zrastającą się kość. Możliwe, że już wkrótce wyjdzie z tego ponurego miejsca.

***

— Dziękuje, są takie piękne. Yuna, popatrz, co dostałaś! — Młoda kobieta z szerokim uśmiechem i wdzięcznością w oczach odebrała od Angeliny kosz pełen słodyczy, poprzetykany małymi maskotami.
Yuna miała sześć lat, zapadnięte policzki, ale spojrzenie, bez wątpienia dziecka, które pomimo trudów życia jest w stanie się cieszyć. Na widok prezentu jej ciemne oczy pojaśniały blaskiem ekscytacji.
Jej sala aż tonęła w różu, serpentynach, kartach powieszonych na sznurku, wazonach z kwiatami i innych prezentów od krewnych bądź darczyńców z fundacji.
Onkologia dziecięca to był najsmutniejszy i zarazem najbardziej kolorowy odział w całym szpitalu. Angelina zawsze lubiła roznosić tam prezenty, dzieląc się z innymi wolontariuszkami pulą obowiązków.
Gdy dostarczyła już wszystkie rzeczy do poszczególnych szal, opuściła odział i skierowała się na odwykowy. Zostawianie za sobą miejsca, w którym wszystkie szyby są obklejone postaciami z Disneya, a na świetlicy cały czas słychać śmiech dzieci, i wkraczanie na ponury odział odwykowy było niczym przejście do innego świata. Jeszcze bardziej mrocznego i smutnego.
Angelina rozniosła kilka kartek, kilka bukietów róż, dwie maskotki i parę koszów słodyczy, aż w końcu mogła uznać zadanie za wykonane. Pacjenci tutejszego oddziału prawie nigdy nie wykazywali entuzjazmu na widok dostarczonych prezentów. Niektórzy nawet nie kwapili się, aby spojrzeć co dostali, ale dziewczyna była całkowicie pewna, że podarunki miały dla nich znaczenie, chociaż ukrywali to przed resztą świata.
Automatycznie zatrzymała się przed salą Rena. Miała nawyk dyskretnego zaglądania do środka przez okienko w drzwiach, zażenowana własnymi uczuciami, bowiem od jakiegoś czasu dotarło do niej, że myśli o nim częściej niż powinna.
Widząc ponury, pusty pokój od razu złączyła go z widokiem kolorowych sal, pełnych prezentów, balonów i kartek. Poczuła silny ucisk w żołądku. Ren wydawał się taki samotny. Nawet jeżeli złamał tylko nogę, to przecież przeszedł operacje i był skazany tkwić tu w ukryciu przed resztą kraju. Dlaczego nikt nie kwapił się przysłać mu chociaż jednej kartki? A gdzie fani i ich prezenty? Zapewne fani nie wiedzieli, gdzie przebywa aktualnie ich idol, to musiało tłumaczyć taki stan rzeczy, ale Angelina czuła się z tym źle.
Nagle postanowiła, że nie może tego tak zostawić, że przecież może wziąć sprawy w swoje ręce i zmienić oblicze sali. Tchnięta tą myślą uśmiechnęła się i pobiegła w kierunku schodów.
Musiała ubłagać oddziałową, aby pozwoliła jej sprawdzić harmonogram badań Rena, od tego zależało bowiem, by wszystko odbyło się w tajemnicy przed nim. Zdawała sobie doskonale sprawę, że chłopak na wieść o tym, co planowała zrobić, z pewnością nie zgodziłby się, ale zamierzała postawić go przed faktem dokonanym.
Była zdeterminowana i bardzo szczęśliwa.

***

Po męczącym prześwietleniu, które odczekał w niemałej kolejce innych pacjentów, Ren wreszcie mógł w spokoju wrócić na sale. Doktor wyraził optymistyczne myśli i istniała szansa, że wypiszą go już niedługo, co wywołało na jego ustach uśmiech ulgi. Całe szczęście! Nie wytrzymałby w tym wariatkowie kolejnego tygodnia!
— Dalej już sobie poradzę — powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu, zwracając się tymi słowami do pielęgniarki, która pomogła mu z windą. Wstał z wózka inwalidzkiego i wsparł się na kulach, zamierzając dalej poruszać się już bez asysty chorobliwie zatroskanej o niego kobiety. Nie zamierzał dziękować za pomoc, nawet nie odczuwał, że powinien to zrobić.
Zamiast tego skierował się w stronę swojej sali, jednakże zatrzymał się przy rogu ściany, za którą pozostał niewidoczny. Z zaskoczeniem zauważył, że ktoś wymyka się z jego pokoju. Uniósł brwi na widok Angeliny, która niepewnie rozsunęła drzwi i wyszła na korytarz, rozglądając się niepewnie na boki niczym człowiek, który za wszelką cenę chcę coś ukryć. Upewniając się, że nikt jej nie widzi, dała nogę w stronę świetlicy.
Ren zrulował usta, zastanawiając się, co ta dziewczyna wykombinowała, ale był pełen najgorszych przeczuć, bo nie spodziewał się niczego dobrego.
Z niezadowoleniem pokuśtykał do drzwi i rozsunął je na oścież z podenerwowaniem, a potem zdębiał.
Wnętrze pokoju było odmienione. Nad jego łóżkiem ktoś rozwiesił na sznurku litery z życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia. Na szafce nocnej stał wazon z kwiatami, obok którego widniała ozdobna kartka i pudełko czekoladek. Na łóżku zaś, oparty na poduszce, uśmiechał się do niego pluszowy niedźwiedź w orzechowym kolorze z czerwonym krawatem u szyi.
Ren zamrugał z dezorientacją powiekami, a następnie niepewnie wszedł do środka, mechanicznym ruchem ręki zasuwając za sobą wejście.
Jeszcze nigdy nic nie przyprawiło go o taki szok, że w głowie nie miał nawet jednej, błahej myśli. Czuł się dziwnie, jakby lekko zagubiony. Odłożył kule na bok i, skacząc na jednej nodze, dotarł do szafki nocnej, z której zabrał ozdobną kartkę. Potem udał się pod okno i w świetle słonecznych promieni odczytał jej zawartość.
„Mam nadzieje, że szybko wyzdrowiejesz! Nie przemęczaj nogi i jedz same zdrowe rzeczy – to bardzo ważne, ponieważ ty jesteś ważny dla wielu ludzi, którzy na ciebie czekają.”
Życzenia nie były podpisane żadnym imieniem, nawet anonimem, ale Ren doskonale wiedział czyja to sprawka. Nie mogąc oderwać wzroku od starannego, kobiecego pisma, mimowolnie się uśmiechnął, a jego oczy zwęziły się w dwie, roześmiane kreski.
Potem skierował wzrok ku oknu. Słońce padało na jego twarz, ogrzewając swym ciepłem jego zimne policzki. Ponad dachami szpitala widniało czyste niebo, bez nawet najmniejszej chmurki.
Zaśmiał się cicho pod nosem i przycisnął kartkę do klaski piersiowej, czując napływ wielkiego zadowolenia.

***

 „Przez ostatnie dni wszyscy fani zespołu >>New York City<< żyli niepokojem o stan zdrowia lidera zespołu, Iwasao Rena, który uległ nagłemu pogorszeniu. Żaden z dziennikarzy nie mógł uzyskać odpowiedzi na pytanie o to, co się stało, chociaż rzecznik prasowy zapewniał, że wszystko jest pod kontrolą i niedługo podadzą szczegóły. Kilka dni temu dowiedzieliśmy się, że Ren trafił do ośrodka rehabilitacyjnego z powodu kontuzji nogi, której nabawił się podczas prób do trasy koncertowej. Menager wokalisty z przykrością doniósł nam, że złamanie było na tyle poważne, że konieczna była operacja, a co za tym idzie, Ren nie weźmie udziału w tourne po Azji. Fani są rozczarowani, ale życzą ukochanemu idolowi powrotu do zdrowia. Już teraz w sieci aż wrze od filmików i kartek- online, które fani przygotowali specjalnie dla niego…”
Angelina oderwała wzrok od magazynu plotkarskiego, a z jej ust mimowolnie wyrwał się cichy śmiech. Siedziała przy stoliku w świetlicy, w której nigdy nie gasnął telewizor, rozprzestrzeniając po pomieszczeniu senne dźwięki jakiegoś teleturnieju. Rozsiadli na kanapach i krzesłach pacjenci wyrażali swoimi minami szczyt dogłębnego znudzenia. Wiatrak pracował bez wytchnienia, wentylując gorące powietrze.
— Co cię w tym śmieszy? — Usłyszała niespodziewanie za plecami znajomy głos. Zastygła w bezruchu, powoli oglądając się przez ramię.
Ren stał nad nią, jak zwykle, wsparty na kulach. Jego ciemne oczy lustrowały ją czujnie z pod lekko zmarszczonych brwi.
— Napisali, że złamałeś nogę na próbie — wyjaśniła spokojnym tonem, nie zważając na to, jak mógłby zareagować na tę informacje.
Wzruszył ramionami.
— Co z tego?
— Przecież wiem, że to nie prawda — Odwróciła się na krześle w jego stronę, kładąc łokcie na oparciu mebla. — Widziałam twoją poobijaną twarz. Biłeś się z kimś — dodała stanowczo.
Przez tęczówki chłopaka prześlizgnął się blask niepokoju, który szybko został stłumiony przez odzyskany przez niego rezon.
— To nie by mój pomysł — powiedział — Czasami prawda bywa niewygodna i kłamstwo lepiej się sprawdza.
Z zaskoczeniem uniosła brwi.
— Naprawdę? Dlaczego się pobiłeś? I z kim?
Uniósł kącik wargi.
— Myślisz, że ci powiem? Nie rozśmieszaj mnie — prychnął.
Nie wyglądała na rozczarowaną. Podniosła się z krzesła, z zamiarem odejścia, ale nagle poczuła, jak Ren łapie ją w łokciu i zatrzymuje.
Spojrzała mu prosto w oczy, oczekując wyjaśnienia.
— Wiem, że to ty.
— Słucham?
— Wiem, że udekorowałaś moją salę.
Spuściła prędko wzrok, starając się ukryć rumieniec zażenowania.
— Mylisz…
— Dziękuje — powiedział nim zdążyła zaprotestować.
Zamknęła usta i popatrzyła na niego z zaskoczeniem.
— Dziwne… — mruknęła.
— Czemu?
— Tobie wolno innym dziękować, ale mnie już tobie nie? — spytała z konsternacją, która spowodowała, że odwrócił twarz na bok.
— Spadłem ze schodów — rzekł cicho.
— Hm?
— Tamtego wieczoru, gdy tu trafiłem, spadłem ze schodów. Masz racje, biłem się z kimś, a ten ktoś mnie z nich zepchnął — mówił szeptem, ani przez chwile na nią nie patrząc.
Poczuła dogłębne przerażenie. Oczami wyobraźni widziała to, o czym jej powiedział. Widziała jego bezwładne ciało staczające się z kolejnych stopni i przełknęła z nerwów ślinę.
— Nie wiem, co powiedzieć — wydukała niezdarnie. Uśmiechnął się ze smutnym rozbawieniem, kiwając głową.
— Chcę, żebyś wiedziała, że miałem powód, żeby temu komuś przywalić. On dobierał się do pewnej dziewczyny, która sobie tego nie życzyła, rozumiesz? — Spojrzenie Rena niespodziewanie zawisło na twarzy Angeliny, która wpatrywała się w niego w zdumieniu.
— Chyba tak — przytaknęła, a potem uśmiechnęła się. — Jesteś bardzo szlachetny.
— Co?
— Najpierw uratowałeś tamtą dziewczynę przed zboczeńcem, a potem pomogłeś mi w windzie. To szlachetne, to świadczy o… dobroci.
Zamrugał rzęsami, jakby słyszał słowo w kosmicznym języku. Potem parsknął śmiechem i pokręcił głową.
— Grubo się mylisz. W ogóle mnie nie znasz.
— Może masz racje, ale pewne rzeczy da się zauważyć od razu — Nie zamierzała się z nim zgodzić. Cały czas czuła na łokciu nacisk jego palców i mimowolnie oddech jej przyśpieszył. Co się z nią działo? Przecież Ren miał dziewczynę i to jak piękną!
— Nie ważne — odparł wymijająco — Dziękuje za wszystkie dekoracje. Były… są… wyjątkowe… dla mnie. — Uskoczył ze spojrzeniem w bok, nieświadomie zagryzając w zębach wargę.
— Och, no cóż, nie ma sprawy — powiedziała ze wstydem, a potem dodała. — Powinieneś odpakować prezent od swojej dziewczyny.
Z wyrazu twarzy chłopaka wywnioskowała, że nie ma on pojęcia, o czym mowa, toteż z cichym śmiechem wyjaśniła:
— Widziałam prezent od niejakiej Iwamury Nany. Nie rozpakowałeś go jeszcze.
— Aha? — Uniósł lewą brew.
— To twoja dziewczyna. Myślę, że będzie jej przykro, jeżeli nie otworzysz podarunku — westchnęła Angelina na skraju cierpliwości. Nie rozumiała dlaczego to takie trudne do pojęcia, przecież gdy kocha się drugą osobę, naturalnie ceni się rzeczy, które się od niej otrzymało. Tylko że… z jakiegoś powodu czuła złość, że Ren ma kogoś, kogo darzy tego typu uczuciami.

Puścił jej łokieć, a fala rozczarowania miażdżąco spłynęła na jej ciało, lecz nie dała tego po sobie poznać.
— Odpakuje go — powiedział niemrawo.


 

 ***
Zastanawiałam się, co powinnam dzisiaj opublikować, ale doszłam do wniosku, że na razie skupie się na Krzywym Niebie, będzie mniej chaosu :) Pozdrawiam Was serdecznie :* W tym tygodniu mogę mieć problemy z czasem, więc za ewentualne zaległości przepraszam! 

2 komentarze:

  1. Stan Hiro bardzo zasmuca jego bliskich. Angelina codziennie odrabia lekcje u jego boku, a matka płacze, nie potrafiąc pogodzić się z faktem, iż jej syn może się już nigdy więcej nie obudzić. To przykre, że uzależnienia tak bardzo niszczą człowieka. Nic dziwnego, że matka Hiro nie chciała pójść na to spotkanie przeciw uzależnieniom. Dla tych niektórych ludzi istnieje jeszcze szansa, że pokonają swój nałóg, a Hiro leży w śpiączce i nikt nic z tym zrobić nie może. Bezradność jest naprawdę straszna.
    Ren to wbrew pozorom chłopak o złotym sercu. W poprzednim rozdziale stanął w obronie Angeliny, a w tym pomógł jej się uspokoić, gdy wina stanęła na półpiętrze. Strach potrafi płatać figle i doskonale o tym. Osobiście nienawidzę ciemnych pomieszczeń i również wpadam w panikę, więc cieszę się, że Angelina nie była tam sama. Ren bardzo jej pomógł i jestem mu za to wdzięczna, aczkolwiek mógłby sobie darować te chamskie odzywki. Co złego jest w tym, że dziewczyna mu podziękowała? On jakoś nie widział problemu, by jej podziękować, gdy ozdobiła mu salę szpitalną. Dziwne morały ma ten chłopak, serio -,-.
    Sądzę, że Angelina interesuje Rena. Chociaż go nie zna ozdabia mu pokój, by poczuł się lepiej, nieco mniej samotnie. A najbliżsi mają go dosłownie gdzieś. Każdy w końcu się złamie. Łzy Rena złamały mi serce, naprawdę :<. Mam nadzieję, że w jego życiu pojawi się osoba, która rozświetli jego szarą, brutalną rzeczywistość.
    Cieszę się, że zamierzasz skupić się na jednym opowiadaniu, ponieważ osobiście trochę mylę się w imionach... Chciałam tutaj zamiast Ren napisać Lavan... I ogólnie ciężko jest się potem połapać w historii, gdy rozdziały dodawane są na tym samym blogu. Tak, czy siak - uważam, że podjęłaś słuszną decyzję. Bardzo Cię przepraszam za zwłokę w komentowaniu, ale brak czasu uniemożliwia mi nawet wejście na laptopa :<. Przeczytałam jednak wszystkie zaległe rozdziały i możesz zajrzeć, gdyż znajdują się pod nimi komentarze :).
    Pozdrawiam serdecznie i życzę weny <3.

    OdpowiedzUsuń
  2. Scena w windzie... Uwielbiam ją! Hah, tak miało być. I dobrze, bo Ren naprawdę mi zaimponował tym jak pomógł Angelinie. Nie spodziewałam się, że cokolwiek zrobi, a tu wychodzi na to, że to jednak dobry chłopak. Tylko te jego odzywki... są zupełnie niepotrzebne. Jednak mam wrażenie, że zainteresował się Angeliną, tym bardziej, że ta udekorowała mu salę. To był naprawdę miły gest z jej strony, zwłaszcza, że prawie w ogóle nie znała tego chłopaka. Mam nadzieję, że ta dwójka zbliży się do siebie. Świetny rozdział! Czekam na nowość <3

    OdpowiedzUsuń