Iwasao Ihyia pojawił się w sali brata
rankiem, zupełnie niespodziewanie, zastając Rena jeszcze w łóżku. Jego widok
tak zaskoczył młodszego Iwasao, że pomimo zaspania, oderwał głowę od poduszki,
przyglądając się krewniakowi niczym widmowej zjawie.
— Ihi?
— Siema, brachu — Chłopak podszedł do
łóżka, klepiąc Rena po ramieniu. Potem usiadł na krześle obok, przyglądając mu
się ciekawsko.
Ihyia miał brązowe, krótkie włosy. Był
dużo niższy, chociaż starszy i mniej smukły w tali, przez co wydawał się
okrąglejszy od Rena, którego już nie raz krajowa prasa oskarżała o anoreksje.
— Myślałem, że jesteś w Kioto — odparł
Ren, wciąż nie mogąc w to uwierzyć. Jeszcze wczoraj nie mógł skontaktować się z
bratem, a teraz tak po prostu spogląda mu w oczy. To musiał być sen, zważywszy
na wczesną porę!
— Bo byłem, ale wróciliśmy, żeby
przygotować się do tourne. Już pojutrze wyjeżdżam — wyjaśnił Ihyia, omiatając
salę szerokim łukiem spojrzenia. — Co to za cholerne miejsce, he? Na twoim
miejscu bym zastrajkował, tu nie da się wytrzymać nawet minuty, a ty jesteś tu
już od… tygodnia?
— Dokładnie tyle, ale niedługo mnie
wypiszą — powiedział Ren, mimowolnie się wzdrygając — Też nienawidzę tego
szpitala, a szczególnie tego oddziału.
— Wiem, że cię wypiszą. Menager cały czas
dyskutuje o twojej przyszłości z producentem. Narobiłeś bałaganu — westchnął
chłopak nieco pretensjonalnie. — Potrafisz sobie wyobrazić trasę bez siebie?
Jesteś naszym liderem!
Ren spuścił wzrok, zaciskając nerwowo
usta.
— Miałem nadzieje, że chociaż ty mi
odpuścisz — warknął z irytacją. — Pewnie się domyślasz, jaki dostałem ochrzan z
wytwórni.
— Zasłużyłeś — burknął Ihyia, coraz
bardziej się chmurząc. — Po kątach szepczą, że przywaliłeś Rikuto.
— Dostawiał się do Nany.
— I co z tego, człowieku!? Od kiedy to
ona cię cokolwiek obchodzi!? Wasz związek to zwykły, marketingowy szwindel!
Rikuto jest wielbiony przez miliony Japończyków, zagrał nawet w jakimś
amerykańskim filmie! Nie możesz tak po prostu prać go po gębie, nawet, jeżeli
jest świnią.
Ren słuchał tego z rezygnacją.
Powinien się wściec, ale nie miał na to siły, gdyż doskonale zdawał sobie
sprawę, że gdzieś, w pewnym sensie, w słowach brata kryje się prawda.
— Wiem, przepraszam. Ale, jakbyś nie
zauważył, on zepchnął mnie ze schodów i to tak, że musiałem przejść operacje.
Dopiero wtedy oczy brata powędrowały w
stronę nogi, schowanej pod materiałem kołdry. Ihyia skrzywił wargi.
— Tak, a to kawał sukinsyna. Mimo
wszystko, liczyłem, że będziesz opanowany. Nana nie jest tego warta. A może ty
się w niej zakochujesz, co? — Chłopak przyjrzał się wnikliwie młodszemu bratu,
który od razu się roześmiał.
— W Nanie? Nigdy! Zresztą, ona mnie
nie kocha. Jesteśmy tak różni, że to aż przerażające. Gdybyśmy kiedykolwiek
byli razem, to tylko po to chyba, żeby się pozabijać.
— Cieszę się, że tak mówisz. Wraca ci
rozsądek — Oblicze Ihyi rozjaśnił blask zadowolenia. — Będę się zbierał. Masz,
kupiłem ci to.
Na kolanach Rena wylądowała mała,
zgrabna paczuszka. Wówczas starszy Iwasao znów rozejrzał się po sali i zauważył
ze zdumieniem:
— Masz tu prawdziwą kwiaciarnie i te
balony, i kartki. Od fanów?
— Nie, nikt z fanów nie wie, gdzie
przebywam — odparł Ren, odkładając prezent od brata tam, gdzie leżał ten od
Nany. Jakoś nie miał ochoty ich rozpakowywać.
— Więc kto ci je dał? Napalone
pielęgniarki? — Ihyia próbował być zabawy, ale jego brat pozostał śmiertelnie
poważny.
— Są od pewnej wolontariuszki.
— Serio? — Oczy chłopaka rozjaśniły
się z rozbawieniem. — Ładna chociaż?
— Niespecjalnie, powiedziałbym, że
przeciętna.
— Ale da się przelecieć, prawda? Ile
ma lat?
— Przestań być takim zboczeńcem,
robisz się podobny do Rikuty — mruknął z obrazą Ren. Ani przez chwile nie
mierzył Angeliny miarą cielesności, toteż komentarz brata wydał mu się
wyjątkowo obrzydliwy.
— Czyli musi być naprawdę paskudna,
skoro taki jesteś — stwierdził Ihyia, śmiejąc się głośno, gdy dostał poduszką w
twarz.
Podniósł ją z ziemi i odrzucił w
stronę Rena, kierując się do wyjścia.
— Nie będziemy się dość długo widzieć,
brachu, więc… powodzenia — Uniósł rękę, drugą kładąc na krawędzi rozsuwanych
drzwi.
Ren poczuł uścisk na dnie żołądka. Był
przywiązany do brata bardziej niż on do niego i zawsze zdawał sobie sprawę, że
ich uczucia nie dzielą się po równo, ale nie potrafił przestać się nim
przejmować. Bardzo żałował, że nie będzie w stanie wziąć udziału w tourne. Miał
poczucie, że zawiódł wszystkich w około i naprawdę nie wiedział, jak ma spędzić
nadchodzące lato.
— Ty też się trzymaj — odparł Ren, a
gdy brat zniknął, w salce ponownie rozprzestrzeniła się okrutna pustka.
***
Szpitalne jedzenie było po prostu
obrzydliwe. Ren z krzywym wyrazem twarzy mieszał widelcem w daniu, które miało
uchodzić za ekologiczne i zdrowie, a co za tym idzie, całkowicie pozbawione
smaku.
Pocieszał się jednak tym, że już jutro
zdejmą mu gips i będzie mógł opuścić to wielce ponure miejsce. Miał nadzieje,
że już nigdy w życiu nie przyjdzie mu przebywać w podobnym po raz drugi.
Mimo to, gdzieś na dnie duszy czuł żal
z jednego powodu – ponieważ przeczuwał, że więcej nie zobaczy Angeliny. Sam nie
wiedział, w którym momencie myśl o rozstaniu z nią stała się tak trudna do
zniesienia.
Odłożył widelec z brzdękiem na stół,
rozglądając się niemrawo po oddziałowej stołówce. Przyzwyczaił się już do widoku
smętnych pacjentów, dlatego nie robili oni na nim większego wrażenia, w duchu
miał nadzieje, że gdzieś pośród nich dostrzeże ją.
Faktycznie, jak na zawołanie, weszła
do środka, stawiając spieszne kroki. Zlustrował ją z góry na dół, pierwszy raz
poddając ocenie walory fizyczne. Była malutka, niezbyt filigranowa, ale miała
ładne, czarne włosy do pasa, aktualnie częściowo tylko spięte klamrą z tyłu
głowy. Nigdy nie widział ją ubraną w coś gustownego, co sprawiłoby, że
dziewczyna stałaby się atrakcyjniejsza; raczej odnosiło się wrażenie, że
Mizuhara nakłada na siebie co popadnie, nie zważając na to, czy pasuje to do
jej figury. Tak, zdecydowanie nie stanowiła obiektu pożądania, można nawet
powiedzieć, że była mniej niż przeciętna, a jednak miała w sobie coś, co
sprawiało, że Ren nie mógł o niej zapomnieć.
Podeszła do tablicy korkowej,
powieszonej na jednej ze ścian stołówki i przypięła pinezką jakieś ogłoszenie. Ren
natychmiast zapomniał o posiłku. Wstał z miejsca i łapiąc za kulę, powędrował w
jej stronę.
Odwróciła się, słysząc odgłos kul
chłopaka i popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
— Iwasao-san…
— Daj spokój z tą formalnością —
Obrzucił ją niechętnym spojrzeniem, które następnie przekierował ku ogłoszeniu.
— Co to jest?
— Szpital organizuje obóz rehabilitacyjny
dla pacjentów — wyjaśniła, a ponieważ Ren nie wyglądał na usatysfakcjonowanego
tą odpowiedzią, dodała z westchnięciem. — Mamy wiele osób, które cierpią na
różnego rodzaju skrzywienia kręgosłupa, inni mają problemy mięśniowe i płucne, inni
są otyli, dla tych wszystkich potrzebne są odpowiednie ćwiczenia. Ten obóz ma
jest właśnie dla nich.
— Dlaczego wieszasz to na odwykowym? —
Uniósł brwi z niezrozumieniem.
— Ponieważ chcę ich motywować. Ci
tutaj, nie mogą tkwić na oddziale w nieskończoność. Prawdziwe życie toczy się
za ścianami szpitala. Jeżeli podejmą walkę sami ze sobą, mają większe szanse na
rychły powrót do normalności.
No jasne, cała Angelina! Ren tylko
siłą woli powstrzymał się przed przewróceniem oczami. Sam nie wiedział dlaczego
tak bardzo śmieszy go charytatywność dziewczyny. Może z powodu tego, że sam
nigdy nie byłby zdolny do czegoś podobnego?
— Wiesz, że też mógłbyś się zapisać? —
odezwała się nagle, a on spojrzał na nią wielkimi, przerażonymi oczami.
— W życiu! Z nogą w gipsie?
Uśmiechnęła się z rozbawieniem.
— Przecież wiem, że ci jutro go zdejmą
i będziesz potrzebować rehabilitacji. Lekarz sam ci zaproponuje ten obóz.
Ren prychnął pod nosem.
— Mam lepsze rzeczy do roboty. — Kiedy
to powiedział, uzmysłowił sobie, że to nieprawda. Menager miał się wkrótce
zjawić, by przedyskutować z nim, gdzie ma spędzić czas, w którym będzie całkowicie
zbędny dla wytwórni i Ren podejrzewał, że ulokują go tam, gdzie najmniej będzie
miał ochotę przebywać.
— Zamierzasz rozdawać autografy? —
zażartowała, przyprawiając go tym samym o nagłą wściekłość.
Złapał ją za ramię i lekko potrząsną.
— Nie bądź bezczelna. Jak ty to sobie
wyobrażasz, co? Jestem osobą medialną! Nie mogę sobie jeździć gdzie chcę i
kiedy chcę. Wszędzie mnie rozpoznają.
Zauważył, że takie tłumaczenie
wywołało w niej raczej rozbawienie niż zrozumienie. Poczuł się jak osioł,
który rozpowiada wszem i wobec o swojej wspaniałości, toteż szybko pożałował,
że dał się tak ponieść emocjom.
— Obóz będzie odbywał się w specjalnym
kampusie, którego teren nie będzie dostępny dla każdego — odpowiedziała
spokojnie, ani na chwile nie załamując się pod natarczywością jego spojrzenia.
— Ale nie namawiam. Sam zdecydujesz — Wzruszyła nagle ramionami, ku
rozczarowaniu Rena. Z chęcią porozmawiałby z nią jeszcze, nawet, jeżeli miała
być to raczej kłótnia niż kulturalny dialog.
— A ty pojedziesz? — zapytał nagle
sprawiając, że zastygła w bezruchu, podnosząc na niego zdziwione oczy.
— Ja?
— Tak tylko pytam… — zmieszał się.
— Mam szkołę. Nie mogę zostawić
obowiązków — wyjaśniła cicho.
— Za tydzień wakacje, zapomniałaś?
Spuściła wzrok, chwile się
zastanawiając.
— Planowałam, że poświęcę je Hiro i
nauce.
Hiro? Przemknęło mu ekspresowo przez
myśl. Czyżby chodziło o jej chłopaka? Na dnie żołądka osiadł mu ciężki kamień.
— Zawsze jesteś taka poukładana! —
Niespodziewanie się zdenerwował.
— O co się rzucasz? — Popatrzyła na
niego gniewnie.
— O to, że nie robisz niczego, poza
pomaganiem innym i przebywanie w takich psychodelicznych miejscach jak to!
Jesteś młoda i powinnaś coś zrobić ze swoim życiem!
Nie zważał na to, że niektórzy
pacjenci zaczęli zwracać na niego uwagę. Był wściekły i zrobił dokładnie to,
czego tak bardzo nienawidził – pozwolił, aby emocje przejęły kontrole.
Było już za późno. Patrząc na twarz
Angeliny, zrozumiał, że ją zranił.
***
— Spróbuj zrobić mały krok. Ostrzegam,
że możesz poczuć lekkie kłucie w łydce, ale to normalne.
Ren słuchał polecenia doktora,
pierwszy raz od trzech tygodni nie mając na nodze gipsu. Z przerażeniem
zauważył, że poszkodowana noga jest teraz cieńsza i wątlejsza od zdrowej, ale
podobno wkrótce miało się to unormować.
Pierwsze dwa kroki były bolesne i chłopak,
o mało co, nie stracił równowagi, podtrzymał się jednak krawędzi krzesła.
Następne i kolejne po nich były już znacznie łatwiejsze, co dodało mu hartu
ducha. Wreszcie coś zmieniało się na lepsze!
— Wychodzi na to, że będę chodził —
stwierdził Ren z nutą wesołości, na co doktor przywołał na wargi blady uśmiech.
— Zgadza się, chłopcze, będziesz zdrów
jak ryba!
— I naprawdę jutro zostanę wypisany? —
Spytał z nadzieją, stawiając kolejne kroki w stronę okna.
Doktor przytaknął.
— Owszem, przygotowałem już stosowne
papiery i zadzwoniłem do twojego menagera.
— Świetnie. Bardzo dziękuje —
westchnął z ulgą Ren. Cieszył się na myśl, że już jutro wyjdzie na świat
zewnętrzy i wróci do swojej rezydencji, którą wytwórnia przydzieliła mu na czas
trwania kontraktu.
***
— Jak to sprawa z Rikuto wyciekła? — Ren
krzyknął ogłuszająco do telefonu, którzy trzymał nienaturalnie mocno
przyciśnięty do ucha.
Gdy raptem minutę temu zadzwonił
menager, chłopak nie miał zielonego pojęcia, że jego świat wywróci się do góry
nogami.
— Sądzę, że to on sam zgłosił wszystko
mediom. Próbowaliśmy z nim negocjować, ale widać na niewiele się to zdało.
— Przecież wszystko zatuszowaliście —
Opadł na krzesło przy oknie, patrząc niewidzącym wzrokiem w to, co znajdowało
się za szybą. Miał wrażenie, że jest w jakimś pieprzonym śnie!
— Mieliśmy nadzieje, że sprawa nie
ujrzy światła dziennego, ale Rikuto chyba chcę cię pozwać za pobicie.
Ren roześmiał się ponuro.
— W takim razie, ja pozwę go o to
samo, uwzględniając próbę zabicia mnie, gdy spadłem przez niego ze schodów! —
warknął gniewnie.
— To będzie wystarczające, by blokować
Rikuto przed pójściem do sądu, ale obawiam się, że jednak publicznego
upokorzenia ci nie daruje. Będzie wałkować przed kamerami wasze pobicie i bez
względu na to, co powiesz, będą tacy, którzy poprą jego, nie ciebie.
Ren westchnął ciężko, opierając
rozgrzane czoło na krawędzi wnęki okiennej.
— I po co w takim razie siedziałem tu
tyle czasu, co? — krzyknął, uderzając ręką w ścianę. — Wszystko na marne!
— Przykro mi, Ren. Jednak to piwo
nawarzyłeś sobie sam.
— Pogadamy jutro, jak przyjedziesz po
mnie — powiedział chłopak, mając wielką ochotę zakończyć tę chorą rozmowę i
odciąć się od wszystkich problemów, jakie zawisły nad nim w ciągu jednej
sekundy. Pomyśleć, że jeszcze południem tak idiotycznie cieszył się z głupiego
wypisu.
Po drugiej stronie łącza trwała cisza.
W końcu menager odezwał się niepewnie.
— Ren, obawiam się, że to nie takie
proste…
— Co masz na myśli? — Iwaso poczuł,
jak żołądek skoczył mu do gardła.
— Pod twoją rezydencją koczują fani i
anty-fani, nie mówiąc o całej chmarze dziennikarzy. Nie możemy cię tam zawieźć.
— Więc pojadę do rodziców — zdecydował
prędko. Chociaż chorował na samą myśl o spotkaniu z ojcem, wolał to, niż
ponownie zostać w szpitalu, bo nie wątpił, że tego chciał menager.
— Żeby wszyscy dowiedzieli się kim on
jest? To zły pomysł — Akido od razu zaprzeczył. — Przecież dobrze o tym wiesz.
— To co ja mam, do cholery, teraz
zrobić? Udusić się? Zniknąć z powierzchni ziemi za sprawą czarów? Nie ma mowy,
żebym znowu tu został. Jeżeli tego oczekujesz to wiedz, że bez względu na
wszystko jutro opuszczam szpital i niech się dzieje, co chcę!
Akido znów milczał. Dla Rena to była
chwila o rozmiarach wieczności. Miał wrażenie, że słyszy w głowie dźwięk
chodzącego zegara.
— Najlepiej, gdybyś się gdzieś skrył.
Gdzieś, gdzie nikt nie podejrzewa, że możesz być… — Mówił powoli, dogłębnie się
zastanawiając. — Znajdę ci takie miejsce, obiecuje, ale to wymaga czasu.
Nagle Rena olśniło.
— A gdybym pojechał na obóz?
— Jaki znowu obóz? — Głos menagera
przesiąknął sceptycyzmem. Iwaso pokrótce wyjaśnił mu, jak to wygląda, mając
wrażenie, że łapie się ostatniej deski ratunku.
— Może to nie jest taki zły pomysł? —
W końcu mężczyzna, z lekkim wahaniem, zgodził się.
Ren odetchnął.
— To moje jedyne wyjście, prawda? Ale
co potem? Obóz też nie będzie trwał wiecznie.
— Potem sprawa przyschnie i będzie
można wyjaśnić wszystko na spokojnie. Teraz temat jest gorący — powiedział
Akido bardzo rad, że coś udało się ustalić.
Ren nie umiał zrozumieć, jak do tego
doszło, że nagle musiał szukać sobie miejsca na ziemi, bo zupełnie nie miał
się, gdzie podziać.
***
Noc była ciemna i ponura, a
korytarzowe światło nigdy nie gasło, przez co z ledwością doświadczał snu, bo
wsączało się ono przez szybę w drzwiach, tworząc na podłodze rozległy pas
bieli. Co rusz dało się słyszeć zatrzaskujące się drzwi i odgłos kroków.
Powinien się już do tego przyzwyczaić, ale nie mógł.
Teraz zaś sen wypędzały nie tylko
szpitalne niewygody, ale także i uczucie strachu, którego Ren doświadczył
pierwszy raz w życiu. Nie pamiętał, by kiedykolwiek czuł się równie zagubiony
co teraz. Owszem, jako dziecko lękał się duchów i potworów, żyjących pod jego
łóżkiem, ale nie dało się tego porównać do strachu, który w tym momencie łapał
go za serce.
A był to strach szepczący do ucha o
tym, że nie ma się gdzie podziać, że absolutnie nikt na niego nie czeka i nie
ma co liczyć na to, że ktoś wyciągnie do niego pomocną dłoń. W takich chwilach
na nic zdawała się miłość fanów, ani zapewnienia producentów, że jest się
wspaniałym, bo gdy przychodziło co do czego, zawsze zostawał sam. Teraz zaś ta
samotność była tak ogromna i dołująca, że nie potrafił nie zauważyć tego jak
działa świat, w którym żył. Jak łatwo zapominało się o kimś, kto na pięć minut
przestał zarabiać dla wytwórni góry pieniędzy. Było tak, jakby był jakąś
maszyną, która w momencie, gdy nie pracuje, jest odkładana na bok.
Nawet jego własny brat odwrócił się od
niego. Bo chociaż jutro miał wyjeżdżać w trasę koncertową, to Ren wyraźnie
czuł, iż Ihyia nie jest po jego stronie, że kompletnie nie rozumie powodu, dla
którego uderzył Rikuto. W tym był od niego inny. Ihiya zawsze cenił sobie
karierę i to, co mogą napisać o nim w gazetach. Ren miał zupełnie odmienne
myślenie, a z każdym rokiem czuł, że bycie osobą medialną jest bardziej męczące
niż wspaniałe.
Zacisnął powieki. W gardle osiadła mu
dusząca gula i miał ochotę płakać, chociaż uważał to za szczyt upokorzenia.
Nieświadomie sięgnął po pluszowego miśka, którego kupiła Angelina i przycisnął
go mocno do piersi.
Wiedział, że to oznaka słabości, że
już dawno wyrósł z uroczych maskotek, ale w tym momencie, gdyby tego nie
zrobił, pewnie nie powstrzymałby płaczu, a wolał tulić się do pluszaka niż
ronić łzy.
Dosięgnął emocjonalnego dna. Tego,
którego tak bardzo się obawiał. Dlaczego w tym momencie tak bardzo pragnął, by
Angelina była przy nim?
***
— Naprawdę nie musisz tego robić —
Doktor Mizuhara spoglądnął na córkę z uśmiechem, gdy ta uwijała się przy jego
biurku, robiąc na nim ogólne porządki.
Ojciec taki już był, że poukładany w
życiu prywatnym i zawodowym, nie radził sobie ani trochę z nadmiarem
przedmiotów, które miały tendencje nie znać swojego miejsca w jego świecie,
toteż walały się dosłownie wszędzie.
Angelina lubiła z tego chaosu tworzyć
porządek, a widząc później zadowoloną minę ojca, miała poczucie, że okazuje mu
w ten sposób swoje uczucia, ponieważ te nigdy nie przekładały się na słowa ani
czułe gesty.
— Myślisz, że odnalazłbyś się w tym
bałaganie, tato? — Podniosła wzrok z nad kartek, uśmiechając się z
rozbawieniem.
— Jakoś jeszcze wczoraj dawałem radę —
mrukną, maskując śmiech.
Angelina wywróciła oczami.
— Jasne, a teraz zjawiam się ja i
trochę to ogarnę, dobrze?
Nie zaprotestował, więc dalej robiła
swoje, porządkując papiery, układając długopisy w plastikowych pojemniczkach i
tak dalej. Doskonale orientowała się, co gdzie powinno leżeć, zaskakując tym
nawet samą siebie. Widać lata spędzone u boku ojca w pracy odcisnęły na niej
trwały ślad.
Wtedy przypomniała sobie słowa Rena o
tym, że wiecznie przebywa w takich ponurych miejscach. Westchnęła cicho, gdy
uzmysłowiła sobie, że to przerażająca prawda o niej samej.
Doktor spojrzał na nią ze zdziwieniem,
natychmiast dostrzegając zmianę nastroju u ukochanej córki.
— Wszystko w porządku, Alino?
Drgnęła. Ojciec zwracał się do niej
tym zdrobnieniem tylko wówczas, gdy przejawiał wobec niej szczerą troskę.
Czyżby tak łatwo zdradziła swoje parszywe uczucia? Zganiła się w myślach za ten
brak ostrożności. Ojciec miał tyle na głowie, że powinna mu oszczędzić własnych
zmartwień.
Uśmiechnęła się do niego w odpowiedzi.
— Jasne, tato.
— Dlaczego twoje oczy są smutne,
dziecko?
Zawahała się. Nagle opadła na jego
obrotowe krzesło, jakby uzmysłowiła sobie własną porażkę.
— Byłbyś zły, gdybym pojechała na ten
obóz? — zapytała cicho, nie patrząc mu w oczy.
— Jaki obóz?
— Ten, który szpital organizuje dla
pacjentów — wyjaśniła coraz bardziej zawstydzona.
Zapadła chwila ciszy, w której
człowiek jest w stanie wyłapać dźwięk brzęczenia muchy albo bicia własnego
serca.
— Dlaczego miałbym być zły? — zapytał
w końcu.
Angelina popatrzyła na niego niepewnie.
— Bo gdybym pojechała, zmarnowałabym
cenne tygodnie wakacji, które mogłabym poświęcić przygotowaniom do egzaminu
końcowego …
— Pozdawałaś wszystkie testy
semestralne — powiedział ojciec ze spokojem. — Nie widzę powodów, dla których
twój wyjazd miałby być problemem.
Miała wrażenie, jakby kamień spadł jej
z serca.
— Poważnie?
— I tak pod sam koniec nie robicie
niczego ważnego, prawda?
— Owszem, ale to ostatnia klasa, a ja
chcę dostać stypendium zagraniczne — Przypomniała mu z ciężkim westchnięciem,
nerwowo bawiąc się palcami u rąk.
Na wargach ojca pojawił się rozbawiony
uśmiech.
— Ostatnio, jak nie pomagałaś na
oddziale, to widziałem cię tylko i wyłącznie z nosem w książce. Jestem bardzo
dumny, że tak pilnie się uczysz, Alino, ale czasami umysł potrzebuje
odpoczynku, by dalej działać. Odpocznij sobie, masz moje pozwolenie.
Uśmiechnęła się szeroko, po czym
zerwała gwałtownie z krzesła i rzuciła się ojcu na szyję. Rzadko to robiła,
toteż wyraz twarzy doktora nabrał zdziwienia.
— Dziękuje, tatku! Bardzo dziękuje!
— Już dobrze, dobrze. Należy ci się
trochę wytchnienia — Pan Kento odciągnął od siebie córkę na długość swoich
ramion, by przyjrzeć się jej obliczu. — Po powrocie chciałbym ci kogoś
przedstawić i mam nadzieje, że przyjmiesz go bardzo ciepło.
— Przyjmę? — Angelina pochyliła twarz
w kierunku obojczyka, patrząc na ojca z pod uniesionych brwi. — O czym ty
mówisz?
— O pewnym młodzieńcu z bardzo dobrej
rodziny, moja droga. Zarówno on, jak i jego rodzice bardzo chcą cię poznać.
Ścisnęło ją za gardło. Nagle ściany
gabinetu stały się ciasne, powietrze zaś duszne. Odsunęła się od ojca, próbując
ukryć targające nią emocje. Domyśliła się o co chodzi. Ojciec miał nadzieje, że
ten „miły młodzieniec” kiedyś się z nią zaręczy, bo chociaż mieli dwudziesty
pierwszy wiek, pan Kento wciąż uważał, że pewne związki powinny być korzystną
transakcją, a nie wyrazem szczerych uczuć.
Byłą jego córką i stanowiła dla niego
powód do wielkiej dumy. Jeszcze nigdy go nie rozczarowała, ale kiedyś musi być
ten pierwszy raz. Po powrocie z obozu powie ojcu, że za żadne skarby nie
zaręczy się z kimś, kogo nie będzie w stanie pokochać.
***
Rozległ się dźwięk rozsuwanych drzwi.
Ren podniósł głowę, ze zdziwieniem dostrzegającą Angelinę, która oparła się
ramieniem o framugę, patrząc na niego dłuższą chwilę.
— Co tu robisz? — Wyprostował się, gdy
milczenie między nimi stało się zbyt długie.
— Dzisiaj wracasz do domu, prawda?
Wypisują cię… — powiedziała niepewnie, patrząc na niego dziwnym wzrokiem, który
starał się zrozumieć, ale nie potrafił.
Podrapał się nerwowo po szyi,
spoglądając automatycznie w stronę walizki, która stała odpakowana na podłodze,
czekając, aż powsadza do niej wszystkie swoje rzeczy.
— Jeszcze wczoraj myślałem, że tak.
— Jak to? — drgnęła, a w wyrazie jej
twarzy pojawił się niepokój. — Z twoją nogą wszystko w porządku?
Uśmiechnął się pod nosem.
— Chodzi o to, że incydent z pobiciem
wyszedł na jaw. Myślałem, że już przeczytałaś o tym w gazetach.
— Nie czytam gazet codziennie — Uniosła
z zastanowieniem brwi. — Więc jednak nie miałeś wypadku na próbach?
— Zamknij się! — prychnął, kręcąc
głową. — Co ty tam wiesz…
— Jadę na ten obóz — powiedziała
nagle, sprawiając, że zastygł w bezruchu. Potrzebował dłuższej chwili na
przetrawienie wiadomości nim zareagował, posyłając dziewczynę pełne zdumienia
spojrzenie.
— Jedziesz? — Nie wiedział, czy ma się
cieszyć czy radować, bo o tym, żeby nie odczuwać z tego powodu zadowolenia nie
mogło być mowy, chociaż ukrył emocje pod skorupą obojętności. — Acha, i co z
tego?
Wydęła z rozczarowaniem usta.
— Jak to? Myślałam, że właśnie tego
chciałeś…
— Ja? — Wywrócił oczami. — Skądże!
— Więc ani trochę nie cieszysz się, że
jedziesz tam razem ze mną? — Zrobiła podejrzliwą, rozbawioną minę,
przyprawiając go niemal o śmiech.
— Skąd wiesz, że też jadę? — zapytał,
składając ramiona na torsie.
— Widziałam kartę zapisów u ojca w
gabinecie — powiedziała.
— Asz, takie rzeczy są zabronione! —
Spiorunował ją wzrokiem, ale w głębi ducha bardzo się cieszył z takiego obrotu
spraw.
Zaczął się pakować, do wyjazdu zostały
wprawdzie jeszcze trzy dni, ale chciał mieć poczucie, że szpitalny etap jego
życia wreszcie dobiega końca. Nie zapomniał spakować pluszaka od Angeliny,
którego położył na nierozpakowanych prezentach od fikcyjnej dziewczyny i
cholernego brata.
***
Przed autokarem zebrał się spory tłum
ludzi. Wokół widniały rozmieszczone niemal wszędzie walizki, a w środku pojazdu
trwały zażarte sprzeczki o to, gdzie kto powinien siedzieć i z kim.
Mieli w perspektywie całonocną podróż
z postojami, by na miejscu znaleźć się dopiero rankiem.
Rozejrzał się ukradkiem po zebranych
ludziach, próbując ocenić ich na pierwszy rzut oka. Jak przystało na
rehabilitantów nie reprezentowali sobą niczego specjalnego, zauważył jednego
chłopaczka, którego szpecił garb, wystający z pod czarnego swetra i niemal go
zmroziło.
— Gdzie ja wylądowałem? — szepnął pod
nosem, by zaraz przekierować spojrzenie ku jednemu osiłkowi. Postawny chłopak
górował nad innymi wzrostem oraz mięśniami. Ren od razu pomyślał, że on jeden
jedyny nie pasuje do reszty, ponieważ miał groźny wyraz twarzy, jakby tylko
czekał, by kogoś solidnie sprać, zaś inni wyglądali raczej na wystraszonych.
Miał nadzieje, że obóz okaże się
jakimkolwiek wyzwoleniem od ponurej aury szpitalnej, ale widocznie się pomylił.
Przez najbliższe dwa tygodnie będą otaczać go sami dziwacy. Zaraz skarcił się
za tę myśli. Nie powinien nikogo oceniać, ale, ponieważ był dupkiem, uważał, że
pewne rzeczy w sobie nigdy nie zmieni, a to, jak postrzegał ludzi wokoło było
tego dowodem. Miał ich za nieudaczników i żałował, że sprawa z Rikuto musiała
się tak skończyć. Gdyby nie to, teraz wróciłby do siebie.
Nagle zauważył podjeżdżające na
parking ciemne auto. Odbite od szyby światło słońca na moment ukuło go w oczy.
Przysłonił twarz uniesionym łokciem, patrząc, jak z wnętrza samochodu wysiada
doktor Mizuhara z Angeliną.
Mężczyzna wyjął z bagażnika małą
walizkę na kółkach i postawił ją z wysiłkiem na ziemi. Następnie podszedł do
córki, obdarzając ją typowo ojcowskim uśmiechem.
Prychnął, zginając nogę w kolanie, na
którą skierował ciężar ciała. Sielankowy widok nieco go rozśmieszył, ale był
przeszczęśliwy w duchu, że nie będzie jedynym odstającym od reszty obozowiczem.
Wprawdzie miał poszkodowaną nogę, wymagającą rekonwalescencji, ale daleko mu
było do tutejszych otyłych dzieciaków i tego wielkiego dryblasa, z którym ani
myślał się zapoznawać.
Ren, palcem wskazującym, wsunął na nos ciemne
okulary, chociaż słońce chyliło się już ku zachodowi i stanowczo nie były mu potrzebne,
jako ochrona przed rażącym światłem.
Za ciemnymi okularami chłopak miał
nadzieje ukryć swoją tożsamość, chociaż doskonale wiedział, że to tylko kwestia
czasu, aż podróżujący dowiedzą się kim on jest.
— Czekoladkę? — Usłyszał tuż przy uchu
czyjś wesoły głos. Poczuł oddech przepełniony zapachem łakoci i skrzywił się.
Przy jego boku stał jakiś chłopak. Na
oko, może niewiele młodszy od niego, który spoglądał na niego ciekawskimi
oczami, osadzonymi w okrągłej, pulchnej twarzy, pasującej do równie pulchnego
ciała. Miał na sobie rozciągnięte, szerokie ubrania, składające się z rażąco
niebieskiej koszulki i szarych spodni dresowych oraz wyniszczonych, czarnych
trampek. Włosy nieznajomego były czarne i krótko przystrzyżone.
— Czekoladkę? — Ren odpowiedział
pytaniem na pytanie, unosząc z ironią brwi. — Czy nie jedziesz przypadkiem po
to, żeby oduczyć się je jeść?
Chłopak przez chwilę wyglądał na
zastanawiającego się, lecz po chwili przywołał na usta szeroki, szczęśliwy
uśmiech.
— Masz racje, dlatego to mój ostatni
dzwonek, żeby jej spróbować. — To mówiąc, podstawił mu pod nos rozpakowaną
tabliczkę czekolady. — Śmiało, częstuj się.
Ren zrobił kilka kroków do tyłu,
starając się ukryć niechęć.
— Jestem uczulony — skłamał. Nie
przepadał za słodyczami i ograniczał się do trzech posiłków dziennie, co było
częstym obiektem drwin jego kolegów z zespołu, nazywających go panienką. Nie
robił jednak tego dla wyglądu, bo nigdy nie miał tendencji do tycia i od
dziecka był nienaturalnie szczupły, ale żył w takim stresie od wielu lat, że
nie odczuwał już głodu, a jedzenie stawało mu w gardle.
— Biedaku, strasznie mi cię żal —
Nieznajomy chłopak wydał z siebie niedowierzające jęknięcie smutku, po czym
poklepał Rena po ramieniu, jak ktoś, kto składa drugiemu szczere kondolencje z
powodu śmierci bliskiej osoby. — Musi ci być bardzo ciężko.
— Niespecjalnie. — Ren zastanawiał
się, jakimi siłami nieczystymi przyciągnął do siebie tego kolesia, ale
zapowiadało się, że prędko się od niego nie odczepi. To pewnie kara za to, co
myślał o ludziach w około.
— No tak, trzeba akceptować takie
życie, jakie dostaliśmy — padła z ust chłopaka pełna podziwu odpowiedź. — Ja
akceptuje to, że jestem gruby.
— To po co jedziesz na obóz? — Iwaso
nie mógł się powstrzymać.
— Wymysł rodziców. A tak w ogóle
jestem Mirako Yukichi. — Chłopak oddał mu żarliwy ukłon, ponownie uśmiechając
się szeroko. Ren nie mógł pojąć dlaczego ten irytujący człowieczek potrafi być
szczęśliwy.
— Em, Iwaso Ren — mruknął, wiedząc, że
to natychmiast doprowadzi do serii niezręcznych pytań o jego osobę.
Jednak Yukichi nie wyglądał na kogoś,
kto byłby w stanie go rozpoznać, bo tylko i wyłącznie przytaknął głową.
— Um, miło poznać, naprawdę — Zapał w
jego głosie sprawił, że Ren jeszcze bardziej się zjeżył. — A dlaczego ty
jedziesz na obóz? Anoreksja? Wydaje mi się, że tego na nim nie leczą.
Iwaso roześmiał się z oburzeniem.
— Złamałem nogę, jasne? I nie mam
problemów z odżywianiem! — sprzeciwił się szorstko.
Chłopak zmierzył go uważnym
spojrzeniem, kiwając niechętnie głową.
— Skoro tak mówisz. W każdym razie,
cieszę się, że chodzi tylko o złamaną nogę. Anoreksja jest jeszcze gorsza od
otyłości.
Ren wydał z siebie zirytowane
prychnięcie, zastanawiając się czemu właściwie prowadzi tę bezsensowną rozmowę
z kimś, kogo ledwo zna i nie ma zamiaru poznawać lepiej.
Na szczęście wyratowała go Angelina,
która zbliżyła się do niego z uśmiechem, ciągnąc za sobą walizkę. Na plecach
dodatkowo miała sportowy plecak.
— I jak? Gotowy na wyjazd?
— A co, mam pięć lat? — Uniósł
pytająco brwi. Teraz najmniejsza rzecz była w stanie go rozzłościć. — Nie będę
płakał za mamusią, jeżeli tego się obawiasz.
— Aa, dzielny chłopak — Poklepała go
żartobliwie po ramieniu. — Przedstawisz mi swojego nowego kolegę?
— Mirako Yukichi! — Z ust tamtego
padły energiczne, pełne entuzjazmu słowa, uwieńczone ukłonem. — Czekoladkę? —
Od razu podsunął dziewczynie pod nos łakocie.
Usta Angeliny drgnęły w uśmiechu.
— Bardzo chętnie. Dziękuje — Kiwnęła w
podzięce głową, sięgając po jedną kostkę, którą wsadziła sobie do ust. —
Pierwszy raz jedziesz na taki obóz? — zagadnęła wesoło.
— E nie, już trzeci. Widzisz, ani
trochę nie chudnę — Yukichi roześmiał się, klepiąc po brzuchu. Ren skrzywił
usta, podczas gdy tych dwoje paplało, jak najętych.
Nie rozumiał, jak Angelina była w
stanie rozmawiać z kim popadnie, nie zwracając uwagi na to, co ten człowiek
sobą reprezentuje. A może to on był dziwny?
***
Samo tak wyszło, że siedzieli koło
siebie. Ren wybrał miejsce przy oknie rad, że Angelina nie robiła mu z tego
powodu problemów. Cały autokar ogarnięty był istnym chaosem i gwarem, a chodzący
między siedzeniami trenerzy z trudem nad nim panowali.
Panienka Mizuhara z wysiłkiem upchała
na górną półkę przepełniony pakunkami plecak. Gdyby nie matka, z pewnością nie
zabrałaby ze sobą aż tylu rzeczy, ale rodzicielka uparła się, że jeżeli jej
córka nie weźmie tego lub tamtego, przyjdzie jej zginąć w leśnym buszu i gotowa
była z tego powodu zejść na zawał. Jedynym zatem wyjściem było skapitulować i
pozwolić, aby wnętrze plecaka napęczniało od niepotrzebnych rupieci.
Gdy już odniosła sukces, dmuchnęła ze
zmęczeniem w pasmo włosów, opadnięte na mostku nosa i klapnęła z ulgą na
siedzenie obok Rena.
Popatrzyli na siebie w milczeniu. W
pewnym momencie sięgnęła po jego okulary i zdjęła je, ku oburzeniu chłopaka.
— I tak się dowiedzą, że ty to ty —
wyjaśniła, nie przejęta ani trochę jego chmurną miną. — A wyglądasz w nich
idiotycznie, bo słońce już zaszło. — To mówiąc, wskazała palcem na szybę, za
którą widniało szarzejące z minuty na minutę niebo.
— Niech ci będzie — mruknął, wyrywając
od niej własność, którą zawiesił sobie na dekolcie podkoszulka. — Ale błagam,
nie denerwuj mnie już przez resztę podróży.
Zacisnęła usta, powstrzymując śmiech.
— Zgoda, pod warunkiem, że zdejmiesz
swojego buta z mojej stopy — powiedziała.
— Ja…? — Nie zrozumiał, aż nagle uzmysłowił
sobie, że ma racje i natychmiast przesunął nogę na bok. — Nie moja wina, że tak
mało tu miejsca.
— To nie wina miejsca tylko tego, że
się strasznie rozpychasz — droczyła się z nim, z rozbawieniem obserwując każdą
z jego reakcji.
— Co? — Nastroszył się niczym paw. —
Siedzę grzecznie w granicy swojego fotela, sama zobacz — Wskazał na miejsce,
gdzie oba fotele dzieliła granica wolnej przestrzeni. — To ty weszłaś nogą w
moją sferę prywatną!
— Naprawdę? — Udała, że to niemożliwe.
— Moja małe stópki są ze sobą złączone. Też możesz sobie zobaczyć — odparła
wesoło, czując łaskotanie w żołądku. Już dawno nic ją tak nie śmieszyło,
zwłaszcza, że Ren wyglądał na śmiertelnie poważnego w tym wszystkim.
— Jak ja cię…! — Uniósł łokieć, jakby
miał jej zaraz przywalić, a ona zaniosła się śmiechem.
— Przestańcie hałasować! — krzyknęła
trenerka z niezadowoleniem. — Muszę przeczytać regulamin i dać wam stosowne
instrukcje, więc dajcie mi chociaż pięć minut ciszy, a potem nawet i roznieście
ten autokar na strzępy.
Angelina zachichotała pod nosem, nie
rozumiejąc, co się z nią dzieje. Chyba dostała ataku jakiejś głupawki i miała
wrażenie, że dosłownie najmniejsza, błaha rzecz może spowodować, że parsknie
głośnym śmiechem.
Ren patrzył na nią krzywo,
zapewne uznając ją za wariatkę, ale to tylko sprawiało, że chciała się śmiać
jeszcze głośniej, a co ważniejsze, dotarło do niej, że naprawdę, naprawdę go
lubi. Tylko, że to oznaczało duży problem, on miał dziewczynę…
***
Wreszcie opuściliśmy szpital. Jesteście tak samo zadowoleni, jak ja? Wiem, że ta akcja w szpitalu była nieco ciężkawa, ale od tej chwili fabuła nabiera ciekawszych, luźniejszych tonów :):) Pozdrawiam Was serdecznie :***
Nie opublikowało, że dodałaś nowy rozdział, dlatego weszłam z ciekawości, z przeczuciem, że jednak dodałaś i miałam rację ;D
OdpowiedzUsuńMiędzy Renem, a Angeliną coś się święci i w tym rozdziale doskonale to widać. Dziewczyna go polubiła, ale myśli, że ma dziewczynę. Rena także do niej ciągnie i mimo, że uważa ją za przeciętną, to coś mu się w niej podoba. Mam przeczucie, że na tym obozie wiele się wydarzy. Tak myślałam, że długo nie utrzymają tego w tajemnicy i prędzej czy później to wycieknie do gazet. Polubiłam chłopaka od czekoladek, haha taki zabawny, zwłaszcza jak palnął o tej anoreksji Rena XD W ogóle co to ma być, że rodzice na siłę chcą zapoznawać córkę z jakimś chłopakiem? To beznadziejne, a przecież mamy 21 wiek. Wyczuwam, że z tym również będą problemy, zwłaszcza, gdy Angelina rzeczywiście zakocha się w Renie... Świetny rozdział! Czekam na nowość, Pozdrawiam <3
Powiem Ci, że to opowiadanie zaczyna podobać mi się coraz bardziej!
OdpowiedzUsuńCieszę się, że pomiędzy Angeliną i Renem wytworzyła się jakaś silna więź i nić porozumienia. Między nimi zapewne zaczyna rodzić się wielkie uczucie, teraz tylko czekać, aż któreś z nich uświadomi sobie, że tak naprawdę zakochało się w tym drugim. Angelina bardzo ciepło myśli o chłopaku, ale powstrzymuje ją ta myśl, że ma dziewczynę. No cóż, my wiemy, że to tylko na pokaz i tak naprawdę Ren nie ma z nią nic wspólnego, ale Angelina jest w ogóle tego nieświadoma, więc pewnie nie będzie chciała się do niego bardziej zbliżać, no ale zobaczymy. Tak się ucieszyłam, że jednak jadą na ten obóz razem! To będzie na pewno niezapomniany czas.
Niepokoję się jedynie o to, co powiedział ojciec Angeliny. To naprawdę dziwne, że ludziom jeszcze przychodzą takie rzeczy do głowy. Jestem pewna, że mężczyzna tak łatwo nie odpuści i będzie się starał zeswatać córkę właśnie z tym chłopakiem, o którym wspominał. Mam nadzieję, że Angelina nie ulegnie namowom ojca.
Czekam niecierpliwie na rozdział kolejny, dużo weny! Pozdrawiam <3
Czy mój komentarz się nie opublikował?! :O. Nie wiem jakim cudem :O. Na pewno lada dzień wrócę z nowym komentarzem, obiecuję!
OdpowiedzUsuńW tym rozdziale było mi tak przykro z powodu Rena, że miałam ochotę się rozpłakać. Niby odwiedził go brat, ale i on oczywiście musiał nagadać Renowi. Tak w sumie to zrzucił na niego całą winę. To smutne, że Ren jest tak bardzo do niego przywiązany, podczas gdy brat w sumie traktuje go obojętnie... Nie dziwię się, że Ren upadł jeśli chodzi o emocje. Samotność jest okropna i tak naprawdę nikt sobie z nią do końca nie poradzi. Sama wiem o tym doskonale. Ponadto to smutne, że Ren naprawdę nie ma do kogo się zwrócić. Wszyscy go olali, bo nie jedzie na tourne i nie będzie dla nich zarabiać. A teraz, gdy prawda wyszła na jaw to już dopiero zaczęły się kłopoty... Cieszę się, że Ren jednak pojechał na ten obóz. No i wziął ze sobą misia od Angeliny, co mnie rozśmieszyło xD. Uważam jednak, że przy Angelinie poczuje, co to szczęście. Chociaż uważa, że jej uroda jest poniżej przeciętnej to jednak coś mu się w niej podoba i lubi jej towarzystwo.
UsuńUwielbiam, gdy Angelina tak się droczy z Renem i śmieje się, gdy ten jest zły :D. To jest takie komiczne, że mam ochotę jej klaskać :D. No i cieszę się, że po słowach (choć brutalnych) Rena również zdecydowała się jechać na ten obóz. Również uważam, że to smutne, iż ona poświęca życie innym i sama tak naprawdę nie potrafi zrobić czegoś dla siebie. Może podczas obozu i Renowi to się zmieni.
Ten otyły chłopak skradł moje serce! Taki śmiechowy, szczęśliwy z życia... Uwielbiam takich ludzi :D. No i z jaką chęcią częstował czekoladką, a z jakim żalem poklepał Rena, gdy ten skłamał, że jest uczulony na czekoladę! Myślałam, że padnę ze śmiechu xD. Tak, czy siak - mam ogromną nadzieję, iż ten chłopak jeszcze się pojawi w rozdziałach i nie da spokoju Renowi, którego najwyraźniej upatrzył sobie na kumpla :D.
Rozdział bardzo mi się podobał. Przeczytałam go jeszcze raz, żeby odświeżyć sobie pamięć i napisać coś treściwego. Dobrze, że zorientowałam się, iż poprzedni komentarz się nie opublikował.
Czekam na nowość i życzę weny, kochana <3.