Odcinek 2: Oblivion cz. II

Obudziły go nieprzyjemne zderzenie z szybą, gdy jego głowa przechyliła się na bok podczas snu. Z dezorientacją rozejrzał się po autokarze, pogrążonym w nocnej ciszy. Co jakiś czas przez szybę wsączało się ostre, żółtawe światło latarni, które rozmieszczone były wzdłuż autostrady. Buczenie silnika usypiało go, nic dziwnego, że wcześniej zasną. Teraz zaś zaschło mu w gardle.
Spojrzał na Angelinę. Również spała, a jej twarz wyglądała niezwykle łagodnie, chociaż prędkość jazdy sprawiała, że głowa dziewczyny przechylała się raz w jedną, raz drugą stronę.
Ren, tchnięty wewnętrznym człowieczeństwem, ostrożnie poprawił jej poduszkę pod włosami, mając nadzieje, że to chociaż trochę pomoże. Trochę pomogło, faktycznie.
Nie miał pojęcia ile godzin byli już w drodze, ale zważywszy na ciemności na zewnątrz, stwierdził, że musiał być środek nocy. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z obecności elektronicznego zegara w autobusie, który wskazywał godzinę, świecąc na czerwono. Dochodziła pierwsza w nocy.
Nagle autobus zjechał na parking i zatrzymał się.
— Dwadzieścia minut postoju! — Jeden z opiekunów leniwie dźwignął się z fotela, komunikując wszystkim o sytuacji. Jak na zawołanie wszyscy powstawali, chociaż wydawało się, że są pogrążeni w twardym śnie. W autokarze zapanował chaos przepychanek do wyjścia. — Nie zapomnijcie skorzystać z toalety!
Ren również miał ochotę rozprostować nogi. Podniósł się i przecisnął między kolanami Angeliny. Niestety zahaczył stopą o jej łydkę i tym samym sprawił, że się obudziła.
— Co się dzieje? — Przetarła zaspane oczy.
— Postój, dwadzieścia minut — powiedział.
— Idę — Postanowiła, kierując się do wyjścia tuż za nim.
Od razu poczuli na sobie dotyk chłodnego powietrza. Angelina pożałowała, że nie zabrała z autokaru kurtki, ale teraz już nie chciało się jej po nią wracać. W oddaleniu dostrzegli neonowe światła stacji benzynowej, a do toalety utworzyła się spora kolejka. Ktoś wybuchnął śmiechem, ktoś kogoś popchnął, a nad światem rozciągała się ciemna płachta nocy.
— Umieram z głodu — powiedział Ren i jak na zawołanie jego brzuch potwierdził te słowa głośnym burczeniem.
— Trzeba było poczęstować się czekoladką od Yukichi’iego. A właściwie to gdzie on jest? — Rozejrzała się na boki, ale nigdzie nie dostrzegła chłopaka.
— Bardzo śmieszne. Myślę, że na stacji sprzedają hot-dogi — dodał znacząco, patrząc na Angelinę poważnym wzrokiem.
— No i…? — Odwzajemniła takie samo spojrzenie.
— Nie mogę tam iść i osobiście kupić, bo mnie rozpoznają — wyjaśnił cierpliwie, jak głupiemu dziecku. — A jak mnie rozpoznają, to istnieje ryzyko, że doniosą komuś, że widzieli mnie tu i tu. To będzie trop dla dziennikarzy.
— Matko Droga, mówisz, jakbyś był ściganym kryminalistą — zawołała, kręcąc głową.
— Raczej tropionym celebrytą. Uwierz mi, że nie ma w tym żadnej różnicy. To jak, mogę liczyć na twoje miłosierne serce?
Wahała się dla zasady, ale nie umiała mu zbytnio odmawiać, toteż kiwnęła głową, zwłaszcza, że jego brzuch znowu zabulgotał głośno, na co zareagowała śmiechem.
— Dobra, jeszcze mi z głodu padniesz i będę cię mieć na sumieniu. Chodźmy — Ruszyła w stronę stacji, tłumiąc ziewanie. Oczy same się jej kleiły, ale rześkość i zimno powietrza skutecznie równoważyły senność z pobudzeniem.
Wewnątrz stacji znajdował się mini supermarket. Znalazło się tam stoisko z gazetami, półki pełne słodyczy i piwa, a nawet półki z drożdżówkami, które niestety nie były już świeże. Na tyłach znajdowała się płatna toaleta, a za ladą faktycznie stał człowiek, oferujący możliwość kupienia hot- doga. Angelina stanęła w kolejce, która była dość spora i nie składała się wcale z dzieciaków z ich autokaru, zaś Ren czekał na zewnątrz.

***

— Masz i ładnie podziękuj, bo nieźle się wystałam, żeby go dla ciebie zdobyć — Podała chłopakowi bułkę napęczniałą od sosów i parówki, uważając przy tym, żeby się nie pobrudzić. — Kto by pomyślał, że o tej porze będzie tu tyle ludzi?
— Dziękuje — odpowiedział mało wdzięcznym głosem, ewidentnie czymś zirytowany.
— Dobra, zapytam, o co chodzi tym razem? — Wymierzyła mu pełne politowania spojrzenie. Zacisnął usta, stukając palcem w szybę budynku, zza której widać było okładki kolorowych magazynów.
— Piszą, że pobiłem Rikuto, ponieważ to on dostał rolę w Stanach Zjednoczonych, a nie ja.
— Starałeś się o rolę w Ameryce? — zdziwiła się.
— O to chodzi, że nie! — krzyknął — Te cholerne pismaki wszystko, zawsze przekręcą! Do diabła z nimi!
— Uspokój się. Na pewno da się to jakoś odkręcić — powiedziała spokojnie, ale w głębi duszy mu współczuła. Nawet nie ugryzł jeszcze jedzenia, jakby zapomniał o głodzie.
— Ha, pewnie, ale co raz pójdzie w świat, tego tak łatwo nie odkręcisz — burknął, zaciskając wolną dłoń w pięść. — Wracajmy, im szybciej stąd pojedziemy tym lepiej.
Ruszył dziarskim krokiem przed siebie. Angelina z westchnięciem pobiegła za nim, szukając w głowie jakiegoś dobrego pocieszenia. Tyle, że wobec nieszczęść człowiek mało kiedy znajdował potrzebne i pomocne słowa, a ona czuła się kompletnie bezużyteczna, nie mogąc mu ofiarować swojego wsparcia. A chciała nim być. Chciała, by Iwasao Ren jej ufał i mógł na niej polegać, chociaż wiedziała, że to niewłaściwe pragnienie.
— Gdzie jest nasz autokar? — Nagle chłopak zatrzymał się, rozglądając ze zdumieniem na boki.
Angelina początkowo nie rozumiała, o co chodzi. Przecież dobrze zapamiętała, gdzie zaparkowali, więc była pewna, że to tutaj, ale gdy uniosła głowę, dostrzegła jedynie wielką próżnie ciemności przed sobą i ani śladu autobusu.
— Niemożliwe, przecież to tutaj.
— Nikogo ani niczego tu nie ma — Ren stał osłupiały, zastanawiając się, czy to jakiś głupi żart. — Przecież nie mogli odjechać bez nas!
— Obawiam się, że to zrobili — powiedziała Angelina cichym głosem, przełykając z nerwów ślinę.
— A co z listą obecności? Przecież musieli sprawdzić, czy są wszyscy — sprzeciwił się Ren, chodząc po całym parkingu w nadziei, że się pomylili i autokar gdzieś jednak tu jest i czeka na nich.
— Spóźniliśmy się — odpowiedziała — Na pewno przekroczyliśmy limit dwudziestu minut.
— I co, u licha, z tego? — Spojrzał na nią cierpko. — Powinni nas szukać, a nie jechać sobie w siną dal! — Wskazał palcem w stronę drogi, która tonęła w ciemnościach.
— Nie wiem co się stało i dlaczego pojechali bez nas, ale jednak mamy kłopoty. Zostawiłam plecak w autokarze, nie mam więc przy sobie komórki.
— Ja też nie — Ren opuścił ramiona. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że musztarda ściekała mu po dłoni, a hot-dog zaczął wystygać. — Ale mam portfel i kartę kredytową, gdybyśmy mieli szukać noclegu.
Popatrzyła na niego, jak na wariata.
— Oni zaraz po nas wrócą! — Poniosła ze zdenerwowaniem głos. — Nie będziemy musieli nocować, słyszysz? Wrócą!

***

Minęła już godzina i nikt po nich nie wrócił. Siedzieli na ławce przed stacją benzynową, umierając z zimna i nudy. O ile wcześniej było zatrzęsienie ludzi, teraz otoczenie świeciło samotnością, pogrążone w nocnej ciszy.
— Myślę, że trzeba zadzwonić — rzekła w końcu z rezygnacją Angelina, wciskając jeszcze głębiej ręce w kieszenie swetra. Mogła wrócić po tę cholerną kurtkę, naprawdę! — Myślę, że w środku mają telefon… — Skinęła głową za siebie, gdzie widniał budynek.
Ren powiódł spojrzeniem w tę samą stronę i niemrawo przytaknął.
— Ale do kogo?
— Trenerzy dali nam numery alarmowe.
— Pamiętasz chociaż jeden z nich? — Uśmiechnął się krzywo, doskonale znając odpowiedź.
Mina Angeliny zrzedła, a potem nakreśliła się wyrazem rezygnacji.
— Masz racje, jestem głupia — Pokręciła głową, zła na siebie za to, że przestała logicznie myśleć. Wprawdzie mogli zadzwonić do jej ojca lub matki, albo w ostateczności do menagera chłopaka, ale na razie uważali, że nie powinni robić afery, która niewątpliwie by się rozpętała, gdyby na jaw wyszła niekompetencja opiekunów obozu.
— Jesteś sina z zimna — powiedział nagle Ren z niepokojem. Wprawdzie była noc, ale w światłach stacji benzynowej doskonale mógł zobaczyć to, co chciał.
— Bo jest mi zimno — odparła, automatycznie kuląc się w sobie. Nastał już Sierpień i temperatura nie powinna być aż tak niska, ale jak na złość była.
— Wejdźmy do środka. Przecież zaraz zamienisz się w sopel lodu — Iwaso podniósł się z miejsca, czekając aż ona zrobi to samo, ale zamiast tego, pokręciła przecząco głową.
— Nie, sam mówiłeś, że wtedy ktoś cię rozpozna.
— Pal sześć, czy tak będzie! — Podniósł ze zdenerwowaniem głos. — Chodź! — zażądał, ale i tym razem pokręciła głową. — W takim razie, idź tam sama, a ja będę siedział tutaj, zadowolona?!
Uniosła na niego zdeterminowane spojrzenie, zaciskając usta.
— Nie zostawię cię tutaj!
— Cholera, co z tobą! — Kopnął butem kamień, nie kryjąc furii. — Zwariowałaś doszczętnie? Nie potrzebuje twojego miłosierdzia!
— Nie jest mi aż tak zimno, żebym miała zamarznąć! — sprzeciwiła się, nie umiejąc się przyznać do tego, że bała się z nim rozdzielić, a nie chciała narażać go na rozpoznanie, gdyby poszedł tam razem z nią.
— Akurat! Nie zachowuj się jak małe, bezmyślne dziecko! — oburzył się — Powinnaś mnie posłuchać, zwłaszcza, że to moja wina, że się tu znaleźliśmy.
— Uspokój się! — Spiorunowała go wzrokiem. — To nie jest niczyja wina, ok? No, może po za opiekunami, ale po za tym, niczyja!
Przyjrzał się jej z rezygnacją, po czym opadł na ławkę z niezadowoleniem.
— Ale z ciebie uparte dziewuszysko.
Kąciki jej ust drgnęły. Przysunęła się do niego bliżej, starając się jakoś udobruchać.
— No już, nie wściekaj się. Każdy facet chcę być chyba samcem opiekunem, ale mnie naprawdę nic nie jest.
Łypnął na nią obrażonym okiem.
— A współczesne kobiety chyba chcą uchodzić za niezależne i niezniszczalne — burknął.
Zachichotała, czując się zdecydowanie lepiej.
— Prawda? A więc oboje mamy poważny problem…
Wreszcie się do niej uśmiechnął, chociaż minimalnie.
— Najwyraźniej — Wtedy zrobił coś, czego się nie spodziewała. Złapał ją w ramiona, w których miał rozpostartą bluzę i przyciągnął ją do siebie.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem, dochodząc do wniosku, że powinna teraz zaprotestować, ale niemal natychmiast poczuła przyjemne ciepło jego ciała i jakoś straciła ochotę na właściwe zachowanie.
— Zawsze musisz mieć ostatnie słowo? — Uniosła pytająco brwi, spoglądając na Rena z kłamliwym niezadowoleniem.
— Acha, muszę — Kiwnął głową, wyraźnie z siebie rad, na co prychnęła ostentacyjnie.
— Wy faceci jesteście niereformowalni — burknęła.
— Ku kobiecemu szczęściu. Możecie sobie wojować z całym światem, ale uwielbiacie, gdy facet otwiera przed wami drzwi — powiedział z przekonaniem, z którym Angelina nie umiała się nie zgodzić. To prawda. Kulturalny mężczyzna zawsze wywierał silne wrażenie na kobietach.
— Wiesz, Ren? Ale tobie strasznie daleko do gentelmana — zażartowała, ogarnięta przyjemną sennością. W jego ramionach czuła się bezpiecznie, a przyjemny zapach jego ciała sprawiał, że mogłaby tak trwać w nieskończoność.
— Asz, druga strona medalu jest taka, że wy zawsze oczekujecie więcej niż możecie dostać — westchnął z ironią. Uśmiechnęła się pod nosem, podczas gdy jej powieki stawały się coraz cięższe. W końcu zasnęła.
Ren nie dostał żadnej odpowiedzi, toteż popatrzył na nią ze zdziwieniem, mając w zanadrzu jakaś niewybredną uwagę. Wtedy zrozumiał dlaczego czuł na sobie jej spokojny oddech i uśmiechnął się z rozbawieniem.
No proszę, jeszcze chwile temu była gotowa zwariować z podenerwowania, a teraz spała jak dziecko, nie przejmując się, że robiła to w ramionach faceta. Znali się już trochę, ale i tak nie dość dobrze, by uznać to za właściwe, tymczasem dla niej, jakby nie miało to większego znaczenia – ku jego zadowoleniu.
– Uważaj, żebym nie pomalował ci twarzy markerem — zwrócił się do jej spokojnie śpiącej twarzy niby grożąco, ale przecież i tak nie miał mazaka, by wcielić plan w życie.

***

Obudziła się, gdy szturchnął ją w ramię. Ze zdziwieniem zauważyła, że świat zaczynają spowijać szarości, a więc musiało świtać. Ale jeszcze większym zdziwieniem było zobaczyć, że spało się w ramionach Rena, a do tego, że wciąż są na stacji, więc nikt po nich nie wrócił.
— Jesteśmy sami? — spytała, czując się obolała i zmęczona, jak po jakiejś niefortunnej imprezie.
— Wrócili po nas — odparł z uśmiechem. Angelina początkowo myślała, że sobie z niej żartuje, ale już po chwili dotarło do niej, że na rogu parkingu parkuje ich autokar, a z jego wnętrza, jak burza, wypadła opiekunka, biegnąc w ich stronę z przerażeniem.
— Mój boże! Tak strasznie was przepraszam! — zaczęła mówić na bezdechu, plącząc się w słowach. — Nie… nie wiem, jak do tego doszło. Sprawdzaliśmy listę obecności, ale… ale coś poszło nie tak, ja… ja nie umiem tego wytłumaczyć.
Nieco spokojniej dołączył do niej trener.
— Bardzo was przepraszamy. To poważny błąd z naszej strony — oznajmił, ale Angelinie zdało się, że jego przeprosiny są czysto formalne i nie łączą się z faktycznymi odczuciami mężczyzny.
Mimo to, była szczęśliwa.
— Na drugi raz proszę się takich błędów wystrzegać — odezwał się cierpko Ren, przypominając w jednej chwili nadętego prawnika, mogącego zrobić komuś wielkie nieprzyjemności. — Takie rzeczy są karalne i gdybyśmy zgłosili to odpowiednim ludziom…
— Och, proszę tego nie robić! — Zawołała lamentująco opiekunka, zakrywając z niedowierzaniem usta dłońmi. Angelina nie mogła zrozumieć, jak tak rozchwiana emocjonalnie osoba, mogła pełnić funkcje opiekuna grupy, ale bardziej dziwiła się zachowaniem Rena, który sprawiał wrażenie nieprzyjemnego, lodowatego typka.
— Obiecujemy, że to się nie powtórzy — rzekł trener stoickim spokojem. Jego spojrzenie było mało przyjemne i od razu dało się poznać, że Ren ma u niego przechlapane. — Jesteśmy skruszeni i zdajemy sobie sprawę z naszej winy.
— Co się stało, to się nie odstanie — wtrąciła Angelina nim Ren miałby szansę jeszcze bardziej zaognić dyskusję, czego nie chciała. — Chodźmy do autokaru. Nie mam ochoty stać tu ani minuty dłużej.
Ren chwilę się wahał, ale ostatecznie podążył za dziewczyną, również marząc już tylko o tym, by usiąść w ciepłym autokarze.
Gdy weszli do środka, natychmiast podniosła się wrzawa i wszyscy skupili na nich swoją uwagę.
— Patrzcie, to nasze zguby!
— Ale mieliście przygodę, nie ma co!
— Całowaliście się? Taka okazja nie warta jest zmarnowania!
Wszyscy mówili jednocześnie, więc ich głosy mieszały się ze sobą, ale każdy był rozbawiony i stroił sobie z nich żarty. Angelina odwróciła głowę, starając się ukryć rumieniec zażenowania, ale była tak szczęśliwa, że jest już bezpieczna, iż nic nie miało dla niej większego znaczenia. Nawet żarty grupy.
— Podziękujcie Yukichi’emu — odezwał się ze swojego miejsca garbaty chłopiec, oderwawszy wzrok do książki, którą trzymał na kolanach. — To on zauważył, że was nie ma.
Słysząc to, Angelina spojrzała w stronę wybawiciela. Yukichi obdarzył ja szerokim, dumnym z siebie uśmiechem.
— Masz u mnie dług — powiedziała ze śmiechem, mając ochotę go wyściskać.
Ren opadł na swoje siedzenie, mając powoli dość tej wrzawy.
— Świetnie. Miałem nadzieje, że chociaż na obozie nie będę popularny — mruknął do niej, gdy i ona w końcu usiadła, a autokar z wolna ruszył. — Widać nie jest mi to dane.

***


Wydał z siebie niezadowolone syknięcie, gdy tylko zobaczył w jakim pomieszczeniu przyjdzie mu spać przez najbliższe tygodnie. Opiekunowie wedle własnych upodobań przydzielili każdemu domki kempingowe, oznaczone numerkami, które czas wyprał z kolorów na drzwiach. Te zaś ledwo trzymały się w zawiasach, a siatki w oknach były podziurawione, więc już sobie wyobrażał chmarę komarów, mogącą bez problemów dostać się do środka.
Żeby tego było mało, musiał dzielić się tą ruderą z Yukichi’m, gdyż opiekunowie uznali, że Ren się z nim zaprzyjaźnił, a więc wyświadczają tym dwóm wielką przysługę, co dalece mijało się z prawdą. Przynajmniej dla Rena, bo Yukichi wydawał się zachwycony.
— Pomyśl tylko ile męskich rozmów tutaj odbędziemy — powiedział Yukichi znaczącym tonem, na co Ren aż się wzdrygnął. Nie miał nawet ochoty pytać, jak ma to rozumieć.
— Suń się z drogi, gwiazdorku, albo sam cię przestawię w inne miejsce — Ren usłyszał za plecami tubalny, męski głos, a gdy odwrócił głowę napotkał się z nieprzyjemnym spojrzeniem dryblasa, którego zdołał już zauważyć przed autokarem wczoraj.
— W sensie, wrzucisz mnie do jeziora? — Uniósł brew, kierując spojrzenie ku błyszczącej tafli wody, rozpościerającej się za plecami wielkoluda.
— Widać bardzo byś tego chciał — Usta tamtego pokrył rozbawiony, głupkowaty uśmiech. Potem jednym ruchem ręki sprawił, że Ren został pchnięty do środka pomieszczenia, lądując niezgrabnie na jednym z łóżek piętrowych. Obił sobie przy tym boleśnie kość ogonową, lecz to nic w porównaniu z upokorzeniem, jakiego wraz z tym doświadczył.
— Nic ci nie jest? — Yukichi doskoczył do niego, jak do rannego zwierzęcia.
— Daruj sobie — odsunął go ręką, gdyż chłopak zaczął na niego zbyt śmiało napierać. — Nie lubię, gdy narusza się moją przestrzeń osobistą — burknął, na co dryblas zaniósł się głośnym rechotem.
— Yukichi musisz wiedzieć, że tacy jak on są gorsi od bab! To gwiazdor, rozrywkowa k*rwa, która kręci tyłkiem na scenie!
Ren miał ochotę wstać i przywalić temu durniowi, bez względu na to, że sam oberwałby sto razy bardziej, ale nie mógł tego zrobić, gdyż Yukichi wciąż go blokował.
— Nie słuchaj go — powiedział Yukichi z oburzeniem. — To tylko Ruka, obozowy łajdak, który ma nadzieje, że staniesz się jego ofiarą. Rok temu torturował biednego Hiroto.
— O mnie mówicie? — W drzwiach stanął niepozorny, chudy jak patyk chłopaczek z okularami na nosie, znacznie większymi od jego głowy, które wyglądały, jakby mu bardzo ciążyły. Ciemna czupryna chaotycznie układała się na wszystkie strony, a gdy się uśmiechnął, odsłonił przednie zęby między którymi widniała szpara.
— Hiroto! Patrz kto będzie z nami mieszkał! — Yukichi wreszcie się odsunął, ku uldze Rena, który natychmiast usiadł prosto na kraju materaca i rozmasował ramię, na którym leżał. — To Ren, mój nowy kolega! — Wskazał na niego z wyraźną dumą w spojrzeniu.
— Nie jesteśmy kolegami — sprostował Ren dobitnie, mając nadzieje, że w końcu to do niego dotrze.
— No dobrze, więc poznaj mojego przyjaciela! — padła jeszcze radośniejsza odpowiedź.
Ruka ponownie się zaśmiał, rzucając torbę na górne łóżko i przeciągnął ramiona.
— Hiroto będzie miał w tym roku urlop. W końcu, też potrafię być łaskawy. Zresztą, teraz bardziej kuszące jest dokuczanie temu pedałowi — Skinął brodę w stronę Rena.
— Nie jestem pedałem — odparł cierpko, starając się, by docinki nie wywierały na nim pożądanego wrażenia.
— Cóż, zatem wyglądasz jak pedał — Ruka wzruszył ramionami z zadowoleniem.
Ren westchnął, zdając sobie sprawę, że rozmawiając z tym kolosem tylko bardziej go zachęca do tego, co robił. W zasadzie czemu miałby się nim w ogóle przejmować? Ruka bez wątpienia był facetem zdolnym przywalić każdemu, wyglądał dodatkowo na takiego, który nieustannie ma na to ochotę, jednakże Ren wiedział, że nawet taki kolos nie odważy się go dotknąć. W końcu, był kim był, a za nim stał cały sztab ludzi gotowych nie wypuścić takiego delikwenta z sądu za pobicie ulubieńca Japonii.
Jeżeli Ruka nie był skończonym debilem, będzie o tym wiedział.
Opadł ze zmęczeniem na łóżko, nie mając ochoty nawet rozpakować torby, która stała koło jego nogi. Dopiero, gdy padł na niego cień Yukichi’ego, musiał oderwać się od błogiego nic nie robienia.
— Co znowu? — Podniósł głowę, obdarzając chłopaka nieprzyjemnym spojrzeniem.  
— Obawiam się, że musisz spać na górnym łóżku — odparł tamten dość niepewnie. — Nie chodzi tylko o to, że jestem gruby i spanie pode mną grozi niebezpieczeństwem, ale do tego, mam lęk wysokości.
Ren niechętnie podniósł się z materaca, łapiąc za rączkę torby.
— W porządku. Wolę spać na górze — zgodził się bez problemów, na co tamten uśmiechnął się szeroko.
— Naprawdę? Jesteś naprawdę fajny!
Ren strzelił oczami do nieba. Już wyobrażał sobie, jak przez najbliższe tygodnie jest skazany słuchać tego denerwującego głosiku, ociekającego cholernym optymizmem.

***

— Wiesz ile razy próbowałam się do ciebie dodzwonić? — Ren usłyszał w słuchawce pełen pretensji głos Nany. Był zaspany, powieki opadały mu ciężko w dół i co chwila ziewał, a do tego musiał prowadzić telefoniczną rozmowę, na którą nie miał ochoty.
Wszystko przez to, że zbudzono ich skoro świt. Wprawdzie był nauczony do stawania na nogach wczesną porą, ale tygodnie spędzone w szpitalu zdołały go nieco rozleniwić, czego płacił teraz cenę.
— Byłem zajęty i dobrze o tym wiesz — odpowiedział beznamiętnie, patrząc, jak kucharka w stołówce nakłada mu na talerz papkę, która miała uchodzić za jedzenie. Miał nadzieje, że nie dostanie po tym bólów brzucha.
— Czym? Ukrywaniem się? — parsknęła z irytacją. — Wiesz, że mamy tu niezły Sajgon? Dziennikarze szaleją i piszą, że chowasz głowę w piasek.
— Dziennikarze zawsze piszą, co chcą — odparł obojętnie, siadając przy obskurnym stole. Natychmiast dosiadł się do niego Yukichi i Hiroto. Mimowolnie zaczął szukać Angeliny, ale nigdzie jej nie znalazł. — Czytałem już o tym, iż uważają, że jestem zazdrosny o rozwój kariery Rikuto i właśnie dlatego wszcząłem bójkę — zaśmiał się gniewnie.
— Na swoim fanpage’u napisałam całą prawdę — Nana zakaszlała, a potem dodała. — Wyjaśniłam, że Rikuto chciał się do mnie dobrać, a ty stanąłeś w mojej obronie.
— No i?
— Część jest za mną, ale większość uważa, że cię bronię i kłamię, ponieważ jesteśmy razem i staram się ciebie chronić.
— Coś takiego! — Wzniósł oczy do nieba. — Ale co byś nie zrobiła i tak obrócą to przeciwko mnie. Wiesz dobrze.
— No tak, mimo wszystko… chciałam pomóc — Usłyszał w jej głosie smutek, więc rozmasował z niezadowoleniem mostek nosa w palcach.
— Dziękuje, Nano. To wiele dla mnie znaczy, ale daj sobie spokój, dobrze? Nie chcę, żebyś się w to mieszała. To tylko i wyłącznie mój problem.
— Który powstał z mojej winy… — Upierała się.
— Ale to ja go uderzyłem, więc teraz poniosę tego konsekwencje. Jak tylko wrócę z obozu i atmosfera ostygnie, będę gotowy stoczyć tę batalie.
— Ren… czy ty… dobrze się czujesz? Czy jesteś teraz w bezpiecznym miejscu?
Szczera troska w głosie dziewczyny sprawiła, że uśmiechnął się nieznacznie.
— Tak, Nano. U mnie wszystko dobrze — Mówiąc to, spojrzał na Yukichi’ego, który zajadał śniadanie z takim apetytem, jakby zaserwowano mu jedzenie z wykwintnej kuchni. Pokręcił z niedowierzaniem głową.
— Cieszę się. Dzwoń do mnie czasem. Lubię wiedzieć, co u ciebie słychać — powiedział z wahaniem, jakby niepewna, czy mu się to spodoba.
— Jasne, nie ma sprawy. Trzymaj się — Pożegnał się z nią, z ulgą rozłączając rozmowę.
— Dziewczyna? — Yukichi uniósł sugestywnie brwi, mając w ustach pełno jedzenie.
— Nie — Ren schował telefon do kieszeni, kierując ku chłopakowi niezadowolone spojrzenie. — Przyjaciółka.
— Zazdroszczę — Chłopak zaśmiał się cicho, pakując do ust kolejną porcję obrzydliwej papki. Hiroto w tym czasie wyglądał wyjątkowo niemrawo i nie wyglądało, aby miał zamiar tknąć to, co ma na talerzu.
Ren spróbował odrobinę jedzenia i skrzywił się, wyczuwając na języku mdły smak. Mimo to, jednak papka smakowała świeżo, więc ostatecznie postanowił ją zjeść, by nie dać innym powodu do posądzania go o anoreksje.

***

Każdy dzień był mistrzowsko rozplanowany od A do Z. Uczestnicy obozu zostali zmuszeni do zajęć, które głównie opierały się na intensywnych ćwiczeniach, a ich forma zależała od tego, z jakim problemem dany człowiek przyjechał. Z tego względu, Yukichi ledwo oddychał biegając, wykonując ćwiczenia siłowe i pływając w jeziorze pod okiem trenerów, a Hiroto gimnastykował swój wątły szkielet w zajęciach rozciągających i korygujących. Jak się okazało, Ruka był rozwijającym karierę sportowcem, o poważnej kontuzji kolana, co było dość podobne do problemów z nogą Rena, więc większość zajęć mieli wspólnych.
— Ej! Nie sądziłem, że aż tak kiepsko będziesz się ruszał! — Wołał za nim dryblas, gdy Iwasao niechętnie wykonywał każde z narzuconych mu ćwiczeń. — Taka popularna gwiazdeczka, jak ty może tańczyć pedalsko na scenie, ale już porządnego, męskiego ćwiczenia nie wykona?
Potem zazwyczaj rozlegał się jego tubalny, ordynarny śmiech, który kończył się tym, że jeden z trenerów prostował Rukę do pionu, co dawało tylko chwilowy skutek.
— No rusz się, ty chuda zakało. Może jak się przyłożysz, to nabierzesz trochę mięśni?! No tak, wtedy nie wcisnąłbyś się w swoje ulubione, babskie rurki!
Znów śmiech.
Ren znosił to z nieludzką cierpliwością, obojętny na każdą kąśliwą uwagę ze strony oprawcy. Jego twarz ani przez chwile nie wyglądała na wytrąconą z równowagi. Dalej robił swoje, a niekiedy nawet wyglądał na zadowolonego, gdy uzmysławiał sobie, że wszędzie wokół niego rozciąga się przestrzeń pełna zieleni i uroków natury, a on nie musi się przed nikim ukrywać, zważywszy na swoja tożsamość.
Był tak szczęśliwy, że korzysta z wakacyjnych dni z dala od miastowego zgiełku i nachalnych dziennikarzy, że niewybredne komentarze Ruki przestawały mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie.
Czuł się całkowicie odprężony i zadowolony z życia, czego jego prześladowca nie omieszkał w końcu zauważyć. Jak każdy dręczyciel czerpał radość ze swego postępowania tylko wówczas, gdy spotykało się to z odpowiednią reakcją jego kozła ofiarnego. Tymczasem Ren nie tylko go ignorował, ale zachowywał się tak, jakby wygrał milion dolarów.
— Nic z tego nie rozumiem — Ruka, nie wytrzymawszy pewnego dnia, złapał Rena za rękawek podkoszulka w stołówce, gdy wybiła pora obiadowa. Iwaso trzymał w ręce talerz, z zamiarem napełnienia go kolejnym, obrzydliwym jedzeniem i obrzucił wielkoluda beznamiętnym spojrzeniem.
— Co?
— Kim ty do cholery jesteś, że nie widać po tobie żadnych emocji? — spytał tamten ewidentnie wyprowadzony z równowagi. — Myślałem, że jeden dzień uda ci się mnie ignorować, ale robisz to już od czterech dni. Nigdy nie spotkałem takiego popaprańca jak ty!
Ren uśmiechnął się krzywo, a potem wyszarpał się z uścisku Ruki, wzruszając obojętnie ramionami.
— Prześladując mnie, zapomniałeś o jednej, bardzo istotnej rzeczy — powiedział i skierował się do stolika, gdzie czekali już na niego Yukichi i Hiroto, a także Angelina.
Gdy dosiadł się do nich niespodziewanie Ruka, wszyscy wyglądali na zaskoczonych.
— O czym! — Chłopak nie dawał za wygraną, coraz mocniej podenerwowany, że to on wychodzi na płaszczącego się przed Iwasao, a nie odwrotnie. Musiał jednak zrozumieć, o co tu chodzi.
— Że jak każda sławna osoba, mam anty fanów — Ren wbił w niego pełne pogardy spojrzenie. — Od wielu lat każdego dnia docierają do mnie upokarzające komentarze na mój temat — Mówił to bez jakiegokolwiek przejęcia, chociaż Angelina uniosła z przerażeniem brwi. — Piszą, że mam IQ równe minus sto, że puszczają moją muzykę, gdy mają zatwardzenie, że moje struny głosowe to nie udany przeszczep od małpy i tak dalej — wyjaśnił, wkładając do ust łyżeczkę z porcją obiadu. Nagle się uśmiechnął i dodał — A rok temu na urodziny dostałem wystosowane pismo o tym, że powinienem popełnić samobójstwo, a Japonia będzie wybawiona.
Angelina wydała z siebie niekontrolowany jęk, zasłaniając usta obiema rękoma. Yukichi zamarł z łyżką w połowie drogi do ust, natomiast Hiroto przybrał taki wyraz, jakby za chwile miał zemdleć. Natomiast Ruka wgapiał się w Rena zdumionymi oczami, mechanicznie zamykając i otwierając powieki, jakby stracił rozum.
— Jak mogli zrobić coś takiego? — zapytała Angelina, przełykając z trwogą ślinę. — Jak mogli uważać, że powinieneś się zabić?
Ren posłał jej uspakajający uśmiech.
— To tylko wierzchołek góry lodowej. Coś, do czego można się przyzwyczaić, gdy jest się w tym zawodzie kilka lat — wyjaśnił. — Dokument od razu podarłem i wyrzuciłem do kosza. Dzień później, zarobiłem dwa miliony na reklamie jakiś cholernie niesmacznych batoników, więc… to mnie się powodzi, nie im.
Angelina kiwnęła głową, ale wciąż nie mogła pogodzić się z tym, co usłyszała. Ona przez wiele lat pomagała narkomanom, wysłuchując trudnych historii ich życia i powodów, dla których stoczyli się na samo dno, a mimo to, nigdy nie spotkała się z tak wstrząsającym wydarzeniem, jak otrzymanie pisma z prośbą o popełnienie samobójstwa, do tego w dniu urodzin. A jednak, chociaż Ren tak wiele doświadczył w swoim życiu, nic nie wskazywało na to, aby uciekał się w stronę narkotyków czy alkoholu. Miał swoje humory, ale po za tym, wydawał się świetnie sobie radzić. Zaczęła jeszcze bardziej go podziwiać.
— Ruka, jeżeli myślisz, że nazywanie mnie pedałem po raz tysięczny sprawi, że zacznę płakać z rozpaczy do poduszki, to jesteś skończonym kretynem — Iwasao spojrzał na niemrawego oprawcę z satysfakcją w oczach.
— Zawszę mogę sprać ci dupę — burknął tamten w odpowiedzi, ale nie wydawał się już rozochocony dręczeniem swojej ofiary, co na początku. Był w szoku nie mniej od reszty, chociaż wydawać by się mogło, że nie lubi Rena, ale jego reakcja na zasłyszane wiadomości wskazywała na to, że się nimi przejął w stylu wstrząśniętego przyjaciela.
— Naprawdę chcesz to zrobić? — Ren wbił rozbawiony wzrok w swój talerz, spokojnie mieszając łyżką mało smaczną zupę. — Jesteś początkującym sportowcem i nie chciałbym, aby pobicie kogoś znanego zamknęło ci drogę do kariery.
Mina Ruki zrzedła w jednej chwili. Chrząknął z niezadowoleniem, a potem wstał od stołu.
— Jesteś popaprańcem. Twój święty tyłek jest chroniony, ale gdybyś miał odpowiadać sam za siebie, nie przetrwałbyś nawet jednego dnia — powiedział z podenerwowaniem, a potem opuścił stołówkę w podłym nastroju.
Ren roześmiał się, a Yukichi klasną w dłonie.
— No proszę! Jeszcze nie widziałem tego dupka w takim stanie! Uwielbiam cię! — Był gotowy uciskać z wdzięczności Rena, gdyby ten w porę nie zrobił uniku.
— Daj spokój, człowieku! Nie mam ochoty na amory z tobą!
Angelina roześmiała się, dokańczając swój posiłek, chociaż wciąż wydawała się zasmucona.
— Yukichi, nie wiesz, że z Rena byłby najkoszmarniejszy kochanek na ziemi? — zapytała, zadowolona, gdy Iwasao zawiesił na niej zdumione do granic możliwości spojrzenie.
— A to czemu niby? — zapytał Ren z ustami pełnymi jedzenia, przez co nie mógł zabrzmieć na tyle gniewnie, jakby chciał.
— Bo nawet potężnego Rukę przegoniłeś w cztery wiatry! — zachichotała z rozbawieniem. — Wydaje mi się, że straszysz ludzi.
Złapał za karton z sokiem, który rozdawali do obiadu, z zamiarem ciśnięcia go w jej twarz, ale powstrzymał, próbując powstrzymać uśmiech. Angelina zaniosła się śmiechem, wstając szybko z miejsca.
— No co? Ja tylko zauważam oczywistości — Wzruszyła ramionami i dała nogę.
Z uśmiechem pokręcił głową, zaraz chmurząc się, gdy Yukichi nachylił się nad jego ramieniem.
— Ona ma racje. Przegonienie Ruki to cud stulecia.

Następny rozdział          Poprzedni rozdział


 ***
No i mamy obóz i obozowe rozterki. Nie wiem, jak wy, ale ja uwielbiam wakacje autokarowe, na zasadzie: jedziesz gdzieś z grupą wielu osób i zwiedzasz różne miejsca. Leżenie plackiem na plaży to nie dla mnie :) W każdym razie, podróżowanie nocą autokarem to dla mnie czysta przyjemność i po prostu musiałam coś napisać, gdy jest noc, a oni są w podróży <3 To pozostawienie ich na pastwę losu było wydarzeniem, które miało miejsce już w pierwowzorze "Krzywego Nieba", może to nieco naiwne, ale mam sentyment to tego pomysłu, więc postanowiłam go nie wyrzucać z fabuły. 
Buziaki, kochani :**

3 komentarze:

  1. Śmiać mi się chciało, jak zorientowali się, że autokar odjechał bez nich. Co za opiekunowie, którzy dokładnie nie sprawdzili, czy wszyscy są obecni. Później się płaszczyli, byle tylko nikomu tego nie zgłosili, haha, tyłki się trzęsły ze strachu ;D Coraz bardziej lubię Rena i te jego wredne odzywki, zwłaszcza do Yukichi haha. Nienawidzę kolesi typu Ruka. Zakichany sportowiec, który wybiera sobie ofiary. I co on myślał, że Ren się załamie, jak zaczął wyzywać go od pedałów? Żałosne zachowanie. Chłopak jako osoba publiczna spotyka się z takimi nieprzyjemnymi odzywkami na co dzień, więc kompletnie to olał i jeszcze poradził sobie z Ruka. Świetny rozdział <3 Czekam na nowość, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak autokar mógł pojechać bez Angeliny i Rena? Opiekunowie naprawdę są nieodpowiedzialni skoro dopuścili do czegoś takiego. Gdyby nasi bohaterowie powiadomili o tym odpowiednie osoby to na pewno wynikałyby z tego mega kłopoty. Mają szczęście, że Angelina w porę się odezwała i Ren posłusznie ruszył za nią do autokaru. Nie mam pojęcia, jakim cudem Angelina zasnęła w takie zimno :O. Podziwiam ją chyba równie mocno jak Ren. Ale... może to on był jej kaloryferem? :>. Na szczęście nasz kochany Yukichi zorientował się, że brakuje naszych gołąbeczków! Omo to zdecydowanie mój ulubiony bohater w tym opowiadaniu! Taki słodki, przemiły! Aż do schrupania :D.
    Haha, Ren znalazł się w pokoju z Yukichi'm, który naprawdę się z tego powodu ucieszył. Już widzę te ich wspólne "męskie" rozmowy i wołanie Rena o pomoc xD. Nawet szukał Angeliny, gdy nasz grubasek dosiadł się do jego stolika xD. Ależ to musiał być obiekt desperacji... Tak szczerze to ja nie rozumiem co on ma do Yukichi'ego. Może w końcu się do niego przekona i zauważy, jak świetnym kumplem potrafi być. Dam sobie rękę uciąć, że Ren tak naprawdę nigdy w życiu nie miał prawdziwego kumpla i zawsze patrzył na ludzi ze względu na wygląd. Myślę, że w tym przypadku zrozumie, iż nie ocenia się książki po okładce ;).
    Ruka to kawał dupka, który jak się kogoś uczepi to jak rzep psiego ogona. Nienawidzę takich typków, którzy wszędzie muszą sobie znaleźć kozła ofiarnego. Że niby wtedy czują się lepsi? Dobre sobie -,-. Na szczęście Ren przyzwyczaił się do głupich komentarzy na swój temat i niesamowicie podobał mi się fakt, iż totalnie olał tego debila. Wiedziałam, że to tylko kwestia czasu, gdy Ruka podejdzie do niego i spyta, dlaczego się nim w ogóle nie przejmuje. No i nasz kochany Ren nieźle mu nagadał. Jest gwiazdą i nie zdziwiły mnie jego słowa. Niestety popularni ludzie mają ciężkie życie z anty-fanami, ale jeśli się do tego przyzwyczają to potrafią z tym żyć. Tak też się stało z Renem i jestem z niego bardzo dumna. Mam nadzieję, że teraz Ruka odejdzie w zapomnienie i da im wszystkim spokój. Szkoda tylko, że Ren odepchnął Yukichi'ego, gdy ten chciał go przytulić pod koniec rozdziału xD. Cóż... może rzeczywiście byłby z niego kiepski kochanek? Któż to wie :D.
    Rozdział jest rewelacyjny, kochana! Powiem Ci, że pomysł z obozem jest fenomenalny. Tak realistycznie to wszystko przedstawiasz, że czuję się, jak przy oglądaniu dramy. Coś niesamowitego <3. Trzymam kciuki za Twoją wenę na Azjatów i czekam z niecierpliwością na nowość. Pozdrawiam cieplutko! <3.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ren jest mistrzem w ukrywaniu swoich emocji, ale jak widać, czasami potrafi pokazać prawdziwego siebie, a nie tylko zgrywać dupka. Chociażby ta scena w windzie o tym świadczy. Cieszę się, że polubił Angelę i jestem ciekawa, co z tego wyniknie. Niby ona myśli,że ma dziewczynę, ale to przecież nieprawda, więc może na tym obozie coś się między nimi wydarzy. Hyhy, padłam, jak zostawili ich na parkingu. No bez przesady, ale obecność powinna zawsze być sprawdzana przed odjazdem. Powinni im to jakoś wynagrodzić, w końcu długo musieli tam marznąć. I co, gdyby nie tamten chłopak, to by się nawet nie zorientowali. Niezła organizacja, nie ma co. Hahah. Przygoda świetna, ale nie zazdroszczę. :) OO, myślała, że Ren będzie miał przchlapane na tym obozie, a on tak łatwo pozbył się tamtego chłopaka. Przypuszczam, że już sobie odpuści dokuczanie mu, widząc, że nie przynosi to większych efektów. ;d Jednak jest jakiś plus posiadania anty fanów, uodpornienie na niemiłe komentarze. Ale jakoś nie wierzę, że od czasu do czasu nie robi mu się przykro... Przecież nie da się wiecznie znosić czegoś takiego. To z samobójstwem to przesada... Ludzie potrafią być podli. Jestem ciekawa, jak rozwiąże się ta sprawa z pobiciem.Pewnie niektórzy już zawsze będą sądzić, że poszło o jakąś głupią rolę. Masakra... Tamten gościu to dupek. Nie dość, że dostawiał się do dziewczyny, to potem jeszcze tak nakłamał. Ren ma ciężkie życie. ;d

    OdpowiedzUsuń