Odcinek 4: Pathless Tracts cz.I

W szpitalnej świetlicy na oddziale odwykowym dało się słyszeć grzmot upadających na ziemie słoiczków z wodą po zużytych farbkach. Ci, którzy do tej pory marnowali czas na bezmyślnym gapieniu się przed siebie, spojrzeli z zainteresowaniem na znieruchomiałą od szoku dziewczynę.
— Angelina-chan! — Reina-san wydała z siebie niekontrolowany krzyk przerażenia, by po chwili podejść do roztrzęsionej dziewczyny i objąć ją ramieniem.
Ta jednak, nie zważając na ogólne zdziwienie w świetlicy, wyrwała się do przodu i pogłośniła telewizor, na którym młoda reporterka komentowała najnowsze doniesienia.
Wczoraj wieczorem na koncercie w Seulu wszyscy fani New York City wstrzymali oddech. Lider zespołu, Iwasao Ren, niespodziewanie przewrócił się na scenie, co spowodowało przerwanie koncertu na dwie godzinny przed czasem. Właściciel wytwórni „Kagayaki Entertainment” dzisiaj rano złożył doniesienie na oficjalnej stronie przemysłu, wyjawiając, że ukochany Anioł Japonii wczoraj wieczorem trafił do jednego z prywatnych szpitali w Seulu, gdzie będzie poddany szczegółowym badaniom. Uspokaja, iż życie gwiazdora nie jest w żadnej sposób zagrożone. Część kosztów ze sprzedanych biletów będzie zwrócona, zostało też wystosowane oficjalne pismo przepraszające, za niespodziane przerwanie koncertu. Fani New York City są pogrążeni w smutku i już szykują akcje wspierające ich ukochanego idola. Już teraz zadają pytania, na ile wypadek z Rikuto przyczynił się do poważnego stanu zdrowia lidera. Menager aktora odmawia na razie jakichkolwiek komentarzy…
Angelina drgnęła pod wpływem dotyku czyiś palców. Odwróciła głowę od telewizora, spoglądając na niepewną twarz Hiro. Chłopak siedział na wózku inwalidzkim. Z każdym dniem przybywało mu sił, więc nie wyglądał już tak przerażająco, jak na samym początku. Dzięki rehabilitacji odzyskiwał też utraconą sprawność.
— Ma…artwisz się — wydukał. Mówił już bardziej zrozumiale i sprawiało mu to mniej wysiłku, lecz wciąż nie potrafił jeszcze mówić płynnie.
— Nie, skądże — Angelina ze zmieszaniem na twarzy, podniosła się z kucek. Rozumiała, że jej zachowanie wydawało się podejrzane, ale widok szokujących doniesień na temat Rena wywołał w niej wstrząsnął. Wciąż nie wyrzuciła z pamięci chwil spędzonych z nim na obozie i musiała tłumić w sobie tęsknotę, by móc funkcjonować bez wzbudzania niczyich podejrzeń. Aż do dzisiaj się jej to udawało.
— Kłam-iesz. Widzę — Hiro podniósł dłoń, łapiąc przyjaciółkę za łokieć, gdy chciała go wyminąć. Reina w tym czasie pozbierała rozrzucone po podłodze rzeczy, co rusz spoglądając z niepokojem na dziewczynę.
Angelina popatrzyła na niego, rozklejając ze smutkiem wargi.
— Nie kłamię, Hiro. Po prostu jestem przemęczona.
— Zna-asz go? — spytał, wskazując palcem na telewizor, gdzie wyświetlało się zdjęcie Rena.
Spojrzała w tamtą stronę i szybko uciekła wzrokiem w bok.
— Jego? — prychnęła — Skąd miałabym go znać? To Anioł Japonii. Jakim cudem mogłabym znać kogoś tak popularnego? — Wzruszyła ramionami i wyrwała się ze słabego uścisku przyjaciela, wychodząc z pomieszczenia.
Reina-san westchnęła ciężko. Wiedziała, że Angelina skłamała. Odział długo żył obecnością Iwasao w jego murach, ale Hiro nie miał o tym pojęcia i jakoś ani Angelina, ani Rika nie kwapiły się, by mu o tym opowiedzieć.

***

Zatrzasnęła za sobą drzwi izolatki, gdzie aktualnie nie przebywał żaden z pacjentów. Oparła się plecami o ścianę, łapiąc w usta spazmatyczne oddechy. Trzęsącą się dłonią sięgnęła do kieszeni spodni po komórkę, wybierając numer do Rena, który znała na pamięć, niemal potrafiąc go recytować przez sen.
Poczta głosowa – jak zwykle. Tym razem, miała ochotę roztrzaskać urządzenie na podłodze. Była bezsilna i wykończona niemocą. Po za tym jednym numerem nie posiadała żadnej możliwości kontaktu z Renem. Domyślała się, co chłopak musiał przeżywać w obecnej sytuacji.
Usiadła na podłodze, obejmując pod brodą zgięte kolana. Z oczu popłynęły jej łzy, które tłumiła w sobie od bardzo dawna, nie mogąc nikomu zwierzyć się z własnych uczuć. Rika nie popierała jej związku z Renem, a Hiro potrzebował nadziei, by zdrowieć. Z matką nigdy nie miała silnej więzi, zaś ojciec tylko by się zamartwiał, gdyby ujawniła przed nim smutek. Z trudem okazywał uczucia, ale gromadził je w sobie obficie, zawsze przeżywając, gdy jego bliskim działo się coś złego.
Dlatego milczała. Każdego dnia stawała przed lustrem, przywołując na usta uśmiech pozorów. Nikt niczego się nie domyślał, a ona ciągnęła swoją grę aż do dzisiaj, kiedy serce wprost wyrywało się do Rena, a nie mogło zrobić nic więcej, jak pozostać na miejscu.
— Przepraszam, Ren — Zakryła usta w celu stłumienia głośnego jęku rozpaczy, którym mogłaby zdradzić komuś z korytarza swoje położenie. Łzy stale spływały po policzkach dziewczyny, coraz większe i gorętsze — Przepraszam, że mnie przy tobie nie ma. Strasznie przepraszam… — wyszeptała, tracąc pod koniec głos, nad którym przejął władzę cichy szloch.
Wtuliła twarz w kolana, przykrywając włosy dłońmi. Drżała od płaczu i poczucia winy, która przytłaczała ją niczym wielki kamień. Nie móc nic zrobić dla osoby, którą kocha się najbardziej na świecie było istną torturą. Mogła mieć swoją grę, mogła mieć swoje pozory, ale to nic nie zmieniało. Jej uczucia pozostawały tak samo silne, tylko utrzymanie ich w sekrecie stawało się trudniejsze.
A co jeżeli Rika miała racje i ona wraz Renem nie mieli szans na bycie razem? Zadzwonienie do niego byłoby wspaniałe, ale przecież i tak nie miałaby szans polecieć do Seulu. Miała na głowie egzaminy, na których musiała się skupić, zaś Ren żył własnymi problemami, których ogromu nawet nie potrafiła sobie wyobrazić. Byli tak różni, jak to tylko możliwe. Jakim cudem zakochali się w sobie, skoro byli dwiema rzekami płynącymi w różnych kierunkach? Dlaczego stali się bohaterami historii, która jakby nie została napisana dla nich?
A może on o niej zapomniał? Może tamto lato miało pozostać jedynie miłą przygodą? Może miał nigdy nie wybaczyć jej tego, że wtedy nie przyszła, a potem, że nie skontaktowała się z nim w hotelu?

***

— Kość nie jest złamana — Wysoki Koreańczyk w lekarskim kitlu uderzył palcem w prześwietlenie, wiszące na podświetlanej tacy. Jego gabinet był schludny i oślepiająco biały, jak jego zęby, które wyłaniały się za wystudiowanego uśmiechu na przystojnej twarzy. Może w ten sposób starał się wprowadzić spokojną atmosferę między niespokojnymi ludźmi, wpatrzonymi w niego w napięciu? — Ale widać, że przeszła skomplikowaną operacje. Kość jest cieńsza w tej nodze i dużo słabsza. Ponieważ do złamania doszło dwa miesiące temu, nie można oczekiwać, aby noga w tak krótkim czasie odzyskała pełnie sprawności — dodał łamaną angielszczyzną.
Ren patrzył na prześwietlenie, dziwiąc się, że ktokolwiek jest w stanie coś na nim rozpoznać. Dla niego była to plama beli na czarnym tle.
Akido napiął się w fotelu, jakby zaraz miał wyjść ze skóry.
— A czy kiedykolwiek odzyska sprawność? — zapytał siląc się na kulturę w głosie.
Doktor ostrożnie poprawił na nosie okulary, spoglądając na mężczyznę w skupieniu.
— Obawiam się, proszę pana, że szanse na to rozkładają się na połowę. To znaczy, że pacjent może wrócić do tańca, a może się okazać, że noga będzie mu do końca życia dokuczać przy nadmiernym wysiłku.
Ren zacisnął usta, wyczuwając podskórnie napięcie narastające w ciele menagera. Lata współpracy z tym człowiekiem pozwoliły chłopakowi wyrobić sobie o nim opinię, jako choleryka.
Akido zerwał się raptownie z krzesła, wyciągając w stronę doktora dłoń.
— Pan nie mówi poważnie, doktorze! Wie pan, co to oznacza dla tego chłopaka?! — Przekierował palec na Rena, nawet na niego nie patrząc. — Będzie skończony, totalnie skończony!
Doktor spojrzał na chłopaka ze współczuciem. Jego mina świadczyła o bezradności.
— Proszę być dobrej myśli. Jeszcze nic nie jest pewne. Niech dużo odpoczywa i chodzi regularnie na rehabilitacje.
— Ale to nie zwiększy jego szans na zdrowie? — zgadł ponuro Akido.
— Jak mówiłem, jest na to połowa szansy.
— Niech to! — Przeciął ręką zamaszyście powietrze, nie kryjąc furii.
— Mogę już wrócić na odział? — zapytał Ren grobowo śmiertelnym spojrzeniem, które niczym gąbka starło z oblicza menagera wyraz wściekłości, pozostawiając miejsce jedynie na zdziwienie.
— Oczywiście, na razie to wszystko — Doktor skinął głową rad, że jego pacjent trzymał głowę na karku, nie zachowując się jak rozpuszczony gwiazdorek, chociaż jego mina mogła pozorować zgoła inne przekonanie.
Ren bezceremonialnie podniósł się z fotela, opuszczając gabinet, gdzie pozostawił w dogłębnym osłupieniu menagera Akido. Sam nie wiedział, co kierowało jego zachowaniem. Myśl, że przez nogę już nigdy nie powróci na scenę budziła w chłopaku mieszane uczucia.
Z jednej strony, już dawno czuł, że kariera zaczyna go przerastać, że pragnie innego życia. Z drugiej, nie miał bladego pojęcia, co mógłby robić po za śpiewaniem. Z przykrością uzmysłowił sobie, że rozpoczął przygodę z zespołem tak wcześnie, iż tylko po łebkach ukończył liceum, mając lekcje indywidualne.
Rozsunął drzwi salki, która obładowana była po brzegi balonami i prezentami od fanów. A nie były to wszystkie, które dostał, gdyż w takim przypadku nie starczyłoby już dla niego w salce miejsca. Był to obrazek jakże różny od tego, co przeżywał w szpitalu w Tokio, kiedy nikt nie miał pojęcia, o jego wypadku. Tamto lato jawiło się bardzo odlegle. Teraz za oknem rozciągał się widok na Seul pogrążony w Listopadowej aurze. Wczoraj miasto skuł pierwszy przymrozek.
I pomyśleć, że tamtego lata menager był przekonany, iż bójkę Rena da się jakoś zatuszować. Prawda była jednak taka, że skandale miały nadnaturalną siłę wychodzić na światło dzienne.
Usiadł na parapecie łóżka, sięgając po tableta, którego łaskawie pozwolono mu używać, bowiem producent wydał stanowczy rozkaz, by Ren nie miał przy sobie komórki, na wypadek, gdyby przyszło mu do głowy zrobić coś, co było niezgodne z planami wytwórni. Zaliczało się do takich niepożądanych planów na przykład skontaktowanie z jakąś gazetą, albo napisanie niekontrolowanego przez menagera ogłoszenia, w którym mógłby zostawić szkodzące jego wizerunkowi informacje.
Co za niedorzeczność! Jakby tylko na to czekał!
Niestety wszystkie jego konta w Internecie zostały zablokowane. Nie miał dostępu do żadnych portali, na których założył oficjalne profile dla fanów. Nie specjalnie go to zdziwiło, w tak ekstremalnych sytuacjach, wytwórnia kładła łapę na wszystkim, co posiadał. Odcinali go od świata, by samodzielnie rozwiązać za niego sprawy. Oczywiście w sposób, jaki sami uważali za najwłaściwszy.
Wyłączył urządzenie, nie widząc dalszego sensu buszowania po sieci. Wtedy drzwi rozsunęły się i do salki weszli członkowie zespołu wraz  Naną. Dziewczyna podeszła do Rena z krzepiącym uśmiechem na twarzy, wręczając mu zapakowany w pudełka posiłek.
— Pomyślałam, że masz już dość szpitalnego żarcia.
Uśmiechnął się do niej z wdzięcznością, czując kuszący zapach gorącej potrawy.
— Kimichi? Skąd wiedziałaś, że je uwielbiam? — spytał z miłym zaskoczeniem.
— Jak to? Przecież znam cię na wylot! — zaśmiała się — Gdybyśmy mieszkali w Korei, nazywałabym cię oppa.
— Ale masz tu dżunglę — zauważył Ihyia, wodząc spojrzeniem po wszystkich otrzymanych przez brata prezentach. Złość z powodu zepsutego koncertu powoli mu mijała, przez stać go było na więcej współczucia. — Jak noga?
— W porządku. Kiedy jej nie nadwyrężam, w ogóle nie boli.
— Kiepska sprawa — westchnął Ihyia — Ciekawe, co z nami będzie? — Mówiąc to, spojrzał cierpko na Nanę, w której upatrywał powód ich wszystkich nieszczęść. Gdyby nie ona i Rikuto, Ren nigdy nie musiałby zgrywać bohatera i teraz wszystko byłoby w porządku.
Dziewczyna ze zmieszaniem odwróciła wzrok, kierując je na Rena.
— Przyniosłam ci też słodkie galaretki. Są dobre na kości — powiedziała, zrywając pokrywkę z pudełka, by zaprezentować przyniesione słodkości. 
— Pomagałem jej wybierać smaki, które lubisz — dodał Iro, siadając obok lidera na parapecie.
— Jakby było mi to potrzebne — prychnęła — Doskonale wiem, jakie mój oppa lubi — Położyła na ramieniu Rena dłoń w znaczącym geście.
— Naprawdę doceniam wszystko, co dla mnie robicie — odparł z wdzięcznością, rozkoszując się posiłkiem przyniesionym przez Nanę. Faktycznie po pozbawionym smaku jedzeniu szpitalnym, potrzebował czegoś bardziej wyrazistego. Kimichi smakowało bosko!
— To nasz obowiązek cię wspierać — żachnął się z powagą Iro — Przecież jesteśmy braćmi bez względu na wszystko! — dodał, na co Ihyia uniósł tylko brwi. — Chcemy byś wiedział, że masz w nas wsparcie w każdej sytuacji, prawda Ihyia? — Spojrzał miażdżąco na starszego Iwasao.
Ihyia kiwnął głową, przywołując na usta lekki uśmiech.
— Ma się rozumieć.
— A ja, chociaż jestem tylko udawaną dziewczyną, też chcę być przy tobie — odezwała się Nana, biorąc do ręki jeden z bukietów kwiatów, dostarczonych Renowi dzisiaj rano i powąchała je. — Dużo ci zawdzięczam. Po za tym, kiedy pierwszy raz cię zobaczyłam, pomyślałam, że będziesz się na mnie wyżywać. Bałam cię ciebie, a tu okazałeś się naprawdę świetnym facetem.
Iro wybuchnął śmiechem.
— Bałaś się naszego Rena!? — Niedowierzał.
— No co? Patrzyłeś na mnie tak jakoś dziwnie — zwróciła z uśmiechem do lidera, który tłumił rozbawienie.
— Bo ja z kolei myślałem, że jesteś zadufaną w sobie paniusią. Ale okazało się, że złamany paznokieć nie robi na tobie wrażenia.
— Na mnie? — Udała teatralne oburzenie — Jeszcze czego!

***

Długopis zastygł w powietrzu, zawieszony nad kartką zeszytu. Angelina podniosła wzrok, cicho wzdychając. W jej sypialni panował półmrok, jedynie biurkowa lampka świeciła nad tonami podręczników, które miała rozłożone na blacie. Ojciec zawsze powtarzał, że w takim świetle zepsuje sobie oczy, ale nie umiała inaczej się uczyć. Odpowiedni nastrój wpływał na jej zdolność zapamiętywania.
Teraz jednak nawet to nie pomagało. Złapała się na tym, że czwarty raz czyta to samo pytanie, nie wybierając żadnej odpowiedzi. A przecież odpowiedź była banalna i wystarczyło się skupić, by to zrozumieć. Problem w tym, że ostatnio błądziła myślami daleko od rzeczywistości i to akurat w dobie intensywnych przygotować do egzaminów.
— Walcz, Alina, walcz — Postukała się zwiniętą ręką w czoło. — Myśl o stypendium.
Usłyszała ciche pukanie do drzwi, nie zdążyła nawet odpowiedzieć, gdy do pokoju weszła matka, niosąc jej kolacje. Pani Mizuhara była wyczulona na kwestie wspólnego jedzenia posiłków przy stole, ale tego wieczoru dała córce taryfę ulgową, mając na uwadze jej naukę.
— Zrób sobie przerwę, skarbie. Musisz coś zjeść — Mówiąc to, odsunęła łokciem stos książek i zrobiła miejsce dla tacy z półmiskami.
— Mamo! Jak ja mam to zjeść? — Angelina z przerażeniem zauważyła, że posiłek był przygotowany jakby dla całego tabunu wojska.
— Jedz, nie marudź — Kobieta złapała w palcach policzek dziewczyny. — Strasznie schudłaś i blada jesteś — stwierdziła z niezadowoleniem. — Rozumiem, że stypendium jest dla ciebie ważne, ale weź pod uwagę, że jeżeli nie będziesz o siebie dbać, w końcu zemdlejesz w dniu egzaminów.
— Przepraszam, mamo — Alina z ciężkim westchnięciem wsunęła rękę za włosy, masując obolały kart. — Nie chciałam wpędzać cię w zmartwienia.
— Jesteśmy z ojcem bardzo z ciebie dumni — odezwała się kobieta łagodniej — Ale, chociaż ja nie jestem lekarzem, to doskonale widzę, że coś się z tobą dzieje, kochanie. Coś się trapi.
Alina zacisnęła usta. To była kwestia czasu, aż matka zacznie coś podejrzewać, ale dziewczyna nie była jeszcze przygotowana na rozmowę o tym. Wątpiła, czy taka chwila nadeszłaby kiedykolwiek.
— To po prostu stres przed egzaminami — skłamała, sięgając po kubek z herbatą. Na jedzenie nie miała w ogóle ochoty, ale ze względu na matkę złapała za pałeczki i wsunęła do ust trochę ryżu.
— Zawsze dużo się uczyłaś, ale nigdy nie byłaś taka przygnębiona — Kobieta nie dała się zbić z tropu, mierząc córkę uważnym spojrzeniem. — Gdyby działo się coś złego, powiedziałabyś mi o tym, prawda?
— Oczywiście, mamo — Angelina przytaknęła, czując wyrzuty sumienia. Tęsknota za kimś nie była zła, próbowała sobie tłumaczyć. Miała po prostu typowo miłosne rozterki, a że sprawa dotyczyła Rena – Anioła Japonii – czyniła tę rozmowę jeszcze trudniejszą do przeprowadzenia.
Jak wytłumaczyć, że powinna być teraz przy kimś i go wspierać?

***

Wylądował w Tokio wczesnym rankiem. Z seulskiego szpitala wypisali go bardzo szybko, bowiem z nogą na razie wszystko było w porządku. Zalecali mu jedynie intensywną rehabilitacje oraz nieprzemęczanie jej ekstremalnym wysiłkiem. Nic więcej nie mogli zrobić.
Przerwana trasa obiła się w mediach głośnym echem, więc na lotnisku musiał iść w korowodzie ochroniarzy, który ratowali go przed napierającym z każdej strony tłumem fanów oraz dziennikarzy. Przyzwyczaił się do tłumów, ale takiego zbiegowiska nie widział od lat. Nie pamiętał nawet, czy kiedykolwiek cieszył się takim zainteresowaniem.
Iro i Ihyia na razie zostali jeszcze w Seulu, uczestnicząc w wywiadach i vipowskich imprezach, by w ten sposób zatrzeć niemiłe wrażenie po przerwanej trasie.
Ren odetchnął z ulgą, gdy znalazł się już w samochodzie. Menager nie mógł mu towarzyszyć, ale czekał na niego w wytwórni. Chłopak zdawał sobie sprawę, że najgorsza rozmowa dopiero przed nim: miał porozmawiać z samym producentem, czego szczerze się obawiał.
Był jednak psychicznie przygotowany na batalię. Przede wszystkim pomagała mu świadomość, że łatwo nie będzie i nic na to nie poradzi. Producent był człowiekiem bezwzględnym i wybuchowym, a więc rozmowa z nim oznaczała przekrzywianie jego wzburzonego głosu, ale nie dało się tego uniknąć.
Ren oparł głowę o szybę samochodu, który ruszył jedną z tokijskich ulic. We wnętrzu pojazdu panowała kojąca cisza, przerywana jedynie monotonnym szumem silnika.
Zamknął oczy, wsłuchując się w gwałtowne bicie własnego serca.

***

Studio producenckie mieściło się na uboczu jednej z tokijskich ulic. Trzypiętrowy, szklany budynek stał w cieniu dorodnych drzew i zieleni, strzeżony przez żeliwną bramę i system anty-włamaniowy. Przed bramą koczowali dziennikarze; nic dziwnego, skoro z łatwością przewidzieli, gdzie mogą zastać Anioła Japonii.
Ren z naciągniętym mocno na głowę kapturem, prześlizgnął się między napierającym na niego tłumem. Zewsząd oślepiały go miliony błysków fleszy, więc czuł się, jakby błądził po omacku.
Na szczęście już po chwili znalazł się za bramą, zostawiając cały harmider daleko ze sobą. Odetchnął ciężko, wchodząc do środka budynku, gdzie niezmiennie panował nieprzyjemny chłód. Dźwięki pracy wentylatorów nie były tu niczym zaskakującym, a biel ścian i przeźroczysta podłoga upodabniała to miejsce do olbrzymiego lodowca.
Winda zawiozła go na trzecie pięto, gdzie mieścił się gabinet producenta. Zwykle, by się tam dostać, Ren używał schodów, ale tym razem wolał nie ryzykować dodatkowego obciążenia nogi.
Drzwi do gabinetu były lekko uchylone, co zdradzała delikatna wiązka światła, dostającego się na korytarz przez szczelinę. Już od progu windy chłopak usłyszał trwającą w środku wrzawę.
— Przysięgam, że zniszczę Rikuto, chociażby miało mnie to kosztować miliony! Przeciągnę go przez tysiąc sądów, aż jego kariera będzie doszczętnie zniszczona, rozumiecie!? — Ren wzdrygnął się na dźwięk głosu producenta, który albo rozmawiał w tejże chwili przez telefon, albo kłócił się z kimś w środku. — Przez niego stracimy Iwasao! Nie po to ładowałem w tego chłopaka tyle pieniędzy, by teraz podwójnie na nim tracić. Do cholery jasnej, miał być inwestycją, która mi się zwróci!
Ren przystał przy ścianie, wciągając do płuc haust powietrza.
— Co zrobimy, jeżeli sytuacja się nie unormuje?! — wrzeszczał dalej producent — Z taką nogą, Ren jest kompletnie bezużyteczny! — Rozległ się grzmot uderzenia pięści w stół. — Na cóż mam się wtedy zda?
Chłopak zacisnął zęby, wstrzymując oddech. Nie pierwszy raz słyszał z ust producenta tego typu komentarze pod swoim adresem, lecz tego dnia, miał wrażenie, że zabolało go to w wyjątkowy sposób. Może dlatego, iż wcześniej kłótnie nigdy nie dotyczyły jego zdrowia, a jego kariera nigdy nie była zagrożona? Ren nigdy nie brał słów producenta nazbyt poważnie, ponieważ wiedział, iż każda obelga, jakoby miał za chwilę zrujnować karierę nie miała podstaw w prawdzie – aż do teraz. W chwili obecnej, Ren zdawał sobie sprawę, że naprawdę może już nie wrócić na scenę.
Zachowując nerwy na wodzy, zapukał do drzwi, by zaraz wejść do środka z taką miną, jakby zjawił się raptem kilka sekund temu.
— Ren, dobrze, że jesteś — Producent, pan Takamoto, usiadł ciężko w fotelu, wcale nie ukrywając, że jest wzburzony. Wskazał ręką na wolne krzesło naprzeciw biurka, przy którym siedział już menager Akido i doradca prasowy.
— Chcieliście się ze mną widzieć, więc przyjechałem — Wzruszył ramionami Ren, jakby to była błahostka. Potem zajął sobie miejsce, wysuwając tułów niedbale do przodu, szeroko rozstawiając nogi. Zrzucił z głowy kaptur, spoglądając na producenta oschle. Mniej więcej tak wyglądały ich odwieczne spory.
— Pozwiemy Rikuto do sądu. Będziesz zeznawał przeciwko niemu — oznajmił mężczyzna władczo.
— Rozumiem.
— Chcę, byś zeznał całą prawdą. Tego człowieka trzeba zrównać z ziemią — Spojrzenie pana Takamoto wydawało się mieć w tamtej chwili moc rażenia gromem, ale Ren wytrzymał je ze stoickim spokojem.
— Naturalnie — Przytaknął bez większych emocji.
Z ust mężczyzny uleciało powietrze.
— Słyszałem, że możesz mieć problemy z nogą… trwałe problemy — Głos producenta nabrał nieco spokoju, lecz był to niedobry spokój, taki, który świadczył, iż poruszony temat jest dla niego powodem złości.
— Jeszcze nic nie jest przeświadczone — wtrącił się pojednawczo Akido, zerkając na podopiecznego z lękiem — Ren ma szanse wyzdrowieć.
— Cóż, o tym dopiero się przekonamy — stwierdził oschle pan Takamoto. — Nie mogę jednak ryzykować. Jeżeli New York City zostanie bez lidera, wszystko się zawali.
— Ile mam czasu? — spytał Ren ze wzrokiem zawieszonym na wysokości krawędzi blatu biurka.
— Słucham?
— Ile dajecie mi czasu na wyzdrowienie? — Powtórzył z naciskiem.
— Rok. Jeżeli po roku nie będzie zmian, wypadasz z gry, Ren. New York City będzie potrzebować nowego lidera.
— Doskonale to rozumiem — powiedział. Jeżeli odczuwał w tamtym momencie jakiekolwiek emocje, nie dał po sobie tego w niczym poznać.
— Chcę byś zrozumiał też, że nie mam zamiaru ryzykować, dlatego już za kilka tygodni rozpoczniemy poszukiwania kogoś na twoje miejsce. Tak na wszelki wypadek. Jeżeli nie wyzdrowiejesz, wymienimy cię na kogoś innego.
— Zastąpicie mnie — wtrącił się gwałtownie Ren, zaciskając dłonie na poręczy krzesła.
— Co takiego? — Producent spojrzał na niego z pod zmarszczonych brwi. Nie podobał mu się rozdrażniony ton chłopaka, ale Ren nie zamierzał już ukrywać tego, co myśli.
— Ludzi się zastępuje — powiedział z naciskiem — Wymienia się rzecz — Jego oczy przeciął stalowy błysk — Nie jestem rzeczą ani inwestycją, która ma się zwrócić. Jestem człowiekiem. — Mówiąc to, podniósł się zamaszyście z miejsca, robiąc obrót w stronę drzwi.
Jego dłoń jeszcze nie dosięgła klamki, gdy usłyszał za sobą głos pana Takamoto.
— Chociaż jesteś teraz uziemiony, nie myśl sobie, że przestaniesz pracować. Wywiady i konferencje wciąż cię obowiązują. Tak samo sesje zdjęciowe i premiery. Jedynie lekcje tańca zastąpiliśmy w harmonogramie rehabilitacją, rozumiemy się?
— Jak nigdy w życiu — Ren odwrócił na chwile wzrok w stronę producenta. Było to najbardziej oschłe spojrzenie, jakie tamten u niego widział, dlatego mężczyzna mimowolnie wyprostował się w fotelu z napięciem.
Gdy nic nie powiedział, drzwi za Renem zamknęły się z łoskotem.

***

Światła w łazience wytwórni zapaliły się automatycznie w momencie, gdy Ren przekroczył jej próg, zatrzaskując za sobą drzwi, wyrwany kompletnie z rzeczywistości.
Nachylił się nad umywalką, odnajdując w lustrze zmarnowane oblicze samego siebie. Dodatkowe kilogramy, które zyskał na obozie, zdrowszy kolor cery czy mniej zapadnięte oczy, to wszystko już dawno stracił pod wpływem stresu i intensywnej pracy. Było nawet gorzej niż kiedyś.
Patrzący na niego z lustra człowiek, zdawał się być cieniem dawnej świetności. Dobre życie już dawno przeminęło. Czyżby miał stać się kolejnym artystą, którego wykończyły narkotyki lub wódka? Wprawdzie, żadnej z tych rzeczy nie nadużywał, ale miał przeczucie, że skończy marnie tak czy siak.
W uszach wciąż dziwaczały mu słowa producenta niczym słowa pradawnego zaklęcia, zakleszczającego się wokół duszy.
Miał być wymieniony. Nie zastąpiony, do cholery, ale wymieniony! Jak zepsuta lodówka, która przestaje spełniać oczekiwania właściciela i nie podlega już żadnej naprawie, więc koniecznym jest zakupienie nowej.
Oto jego rzeczywistość! Oto kim naprawdę był!
Fani mogli się temu sprzeciwiać. Nie wątpił nawet, że mogą zorganizować mocne strajki, chcąc za wszelką cenę okazać mu swoje wsparcie, ale Ren za dobrze znał show-biznes, aby wierzyć, że to wystarczy. Miłość fanów była zasobem wyczerpywalnym i wypalała się, gdy na scenę wchodził kolejny przystojniak. Nic nie trwa wiecznie, on nie będzie trwać wiecznie.
W końcu fani pogodzą się z jego odejściem i przekierują uwielbienie na kogoś innego. Zawsze tak się działo. Nawet, jeżeli ktoś pozostanie mu wierny do końca, będzie to garstka ludzi, niemająca żadnego wpływu na rzeczywistość wokół niego.
Najstraszniejsza zaś była myśl, iż nie miał dokąd wrócić. Miał kilka domów, uzbierał pokaźny majątek, będzie żyć dostatnio do końca swoich dni, ale nie miał dokąd wracać. Jego wille były zimne i puste, a z rodzicami nie rozmawiał wraz bratem od lat. Gdy kariera dobiegnie końca, zostanie sam na świecie. Wzdrygnął się, gdy o tym pomyślał.
Po policzkach chłopaka spłynęło kilka nienawidzonych łez. Ta oznaka słabości, której tak się bał. Teraz jednak nawet nie trudził się ich otarciem. Patrzył na słone krople płynące wzdłuż policzków, na mokre ślady pozostawione na skórze. Czuł zasychającą na twarzy sól, którą rozmiękczały kolejne łzy i następne. Było ich tyle, jak nigdy w życiu. Jakby rozpadł się na małe kawałeczki.
W końcu klęknął, nie mając siły trzymać pion. Gdy kolana dotknęły chłodnych kafelek łazienki, zwiesił głowę, trzymając dłonie zaczepione o umywalkę.
Rozpłakał się. Był to szloch dziecka, które zmiażdżyła bezsilność i samotność. Dolny podbródek drżał mu, gdy nieświadomie połykał kolejne z łez, wyrzucając z ust zrozpaczone jęki przegranej. Chociaż nic jeszcze w sprawie nogi nie zostało przesądzone, czuł, że przegrał.
Kim był Iwaso Ren, gdy przestawał być Aniołem Japonii? Tego Ren nie wiedział, tego się obawiał…

***

Ogromna sala pękała w szwach od napływu dziennikarzy z różnych stacji telewizyjnych i gazet. Byli tu przedstawiciele największych, krajowych mediów, a także malutkie, lokalne rozgłośnie.
Wszyscy przypominali zgromadzenie sępów, oczekujących na pojawienie się padliny.
Ren ściągnął z twarzy ciemne okulary, omiatając salę szerokim łukiem spojrzenia zza kulis. Iro i Ihyia wylądowali dzisiaj rano w Tokio specjalnie po to, by móc razem z nim zaszczycić swą obecnością prawdopodobnie najbardziej oczekiwaną konferencje prasową tego roku.
Niczego nie schrzanić. Tego miał się trzymać. Pytania będą trudne i najpewniej zaskakujące, ale spodziewał się, jakie tematy będą interesować dziennikarzy w szczególności. Iro i Ihyia mogli się odprężyć, bez wątpienia to właśnie on miał iść na największy ogień.
Akido poruszył nagląco ręką, wskazując chłopakom ich miejsca przy długim, nakrytym szarym obrusem stole. Gdy tylko wyszli na scenę aparaty jednogłośnie poszły w ruch, wzniecając w powietrze szeleszczący dźwięk niczym poderwanie się do lotu miliony owadów.
Ren zajął środkowe miejsce jako lider, zastanawiając się, czy za rok będzie na tym samym stanowisku. Dopiero teraz zwracał uwagę na rzeczy, które wcześniej nie miały dla niego znaczenia. Bycie liderem wiązało się z pewnymi przywilejami, ale także dużą odpowiedzialnością. Miał poczucie, że sromotnie zawiódł w tej kwestii.
Gdy zdjęciom było już dość, konferencja rozpoczęła się na dobre i prowadzący wedle własnego uznania, wskazał pierwszego dziennikarza z laptopem na kolanach.  
— Mam pytanie do Rena. Um, jak się dzisiaj czujesz?
Chłopak nachylił się nad mikrofonem, splatając ze sobą dłonie.
— W porządku. Ostatnie miesiące były dla mnie mocno intensywne, ale udało mi się je przetrwać.
Kolejny dziennikarz.
— Pytanie do Rena, jakie są opinie lekarzy na temat twojej nogi?
— Prześwietlenie jest w porządku, jednak będę potrzebował trochę czasu, by noga wróciła do normy.
Następni dziennikarze zostali dopuszczeni do głosu.
— Pytanie do Rena, czy to prawda, że możesz już nie wrócić na scenę?
Chwila ciszy.
— Owszem… jest taka możliwość, ale rokowania są pomyślne.
— Pytanie, do Ihyi. Jak się czujesz wiedząc, że twój brat cierpi?
Starszy Iwaso zerknął w przelocie na młodszego, oblizując z podenerwowaniem usta.
— Staram się wspierać go, jak tylko mogę. Zawsze działaliśmy razem i nie ma takiej sytuacji, w której nie byłbym przy nim.
Ren stłumił cierpki uśmiech, oczekując kolejnego pytania.
— Ihyia, co zrobisz, gdy okaże się, że kariera Rena będzie skończona?
— Um, nie zastanawiam się nad tym wiele. Wierzę, że wszystko się ułoży.
— Ren, potwierdzasz, że konflikt z Rikuto przyczynił się do nieszczęśliwego wypadku z nogą? — spytał kolejny dziennikarz, mrużąc oczy z zainteresowaniem.
Ren wiedział, że w końcu o to zapytają. Była to kwestia czasu, ale nawet mając tą świadomość, nie poczuł się gotowy na odpowiedź.
— Wolę zachować to dla siebie, by nie powodować kolejnych kłótni — odparł wymijająco, zdając sobie sprawę, że tym samym rozsierdził producenta. Ten bowiem oczekiwał konkretów, na to jednak Ren nie był w stanie przystać, bez względu na konsekwencje. Sam nie rozumiał do końca, jaka siła nim kierowała w tamtym momencie, ale miał silne przeświadczenie, że lepiej będzie nie pogrążać rywala, nawet jeżeli na to w pełni zasłużył.
Wraz z jego odpowiedzią, przez sale przetoczył się głośny pomruk. Wszyscy snuli własne domysły, a rozbudzona w nich ciekawość nerwowo wstrząsnęła ich ciałami.
— Pytanie do Rena, czy Nana wspiera cię w trudnym dla ciebie okresie?
— Oczywiście — Bez namysłu skinął głową. — Gdyby nie ona, pewnie byłoby mi podwójnie ciężko. Nana wspierała mnie od samego początku i cały czas motywuje mnie do walki z przeciwnościami losu…
Odpowiedziały mu zadowolone uśmiechy zebranej publiki. Podobny uśmiech zdobił jego usta i wiedział, że jutro wyląduje na okładce gazety jako szczęśliwe zakochany. Czasami zastanawiał się, ile jeszcze jego zdolności aktorskie będą mu sprzyjać. Ile jeszcze minie czasu, nim prawda wyjdzie na jaw.

***

Szpital św. Archanioła Rafała był cichy. Ren zapomniał już, jakie to wrażenie przebywać w tak wyrwanym z rzeczywistości miejscu. Każda ludzka istota czy też przedmiot zdawały się być zawieszone w dziwnej formalinie zastygłego czasu.
Nikt nie zwrócił na niego uwagi, gdy przemknął koło recepcji i skierował się do windy. Bynajmniej nie dlatego, że ukrył za okularami i kapturem tożsamość. Taki zresztą sposób nie za bardzo sprawdzał się w bardziej tłumnym otoczeniu. Wiedział jednak, że tutejsi ludzie nie będą go rozpoznawać, nawet gdyby otwarcie spojrzał im w oczy. Wiedli życie nie skupione na muzyce, czy najnowszych filmach. Listy przebojów i najgorętsze pary sezonów były tematami, które kompletnie ich nie obchodziły.
Wreszcie poczuł się swobodnie, chociaż szpital przyprawiał go raczej o mdłości, wywołane złymi wspomnieniami osamotnienia i znudzenia, jakie towarzyszyły mu w trakcie dwumiesięcznego pobytu tutaj.
Odział odwykowy zadziałał na Rena jeszcze intensywniej. Rozpoznał korytarz, automat do kawy, przy którym pierwszy raz zainteresował się Angeliną… każda rzecz stała na swoim miejscu, jakby wciąż był Czerwiec i powstała wyrwa czasowa, kierująca chłopaka ku przeszłości.
Zatrzymał się przed oszklonymi drzwiami, prowadzącymi na korytarz, gdzie rozmieszczone były sale pacjentów. Po powrocie do Japonii czuł, że prędzej czy później tu wróci, chociażby po to, żeby upewnić się, że Angelina naprawdę istniała. Czasami bowiem łapał się na myśleniu, iż była jedynie jego chorym wymysłem wyobraźni.
Dziwił się, że po takim czasie wciąż potrafił za nią tęsknić, a rana po rozstaniu bolała, jak zadana raptem kilka dni temu. Nie wydawał się ani trochę pogodzony z jej odejściem, z tym, co mu zrobiła, ani tym, że milczała.
Gdy jednak pojawiła się na korytarzu, wmurowało go w ziemie. Istniała. Co więcej, była taka, jaką ją zapamiętał. Długie włosy, nieco okrągła sylwetka, duże, roześmiane oczy i pogodny uśmiech. Zabolał go ten widok. Nie dlatego, że niewiele się zmieniła, ale dlatego, że była szczęśliwa.
Nie dostrzegła go. Skierowała wzrok ku otwartym drzwiom salki, za którymi wyłonił się chłopak na wózku inwalidzkim. Z trudem się na nim poruszał, ale z jego oblicza biła taka sama pogoda ducha, co od niej.
Rozmawiali ze sobą. Ren nie słyszał słów, ale doskonale zauważał zażyłość, jaka emanowała z ich ciał. Patrzyli na siebie w taki sposób, jakby byli dwiema duszami w jednym ciele.
W pewnym momencie dłoń chorego chłopaka ujęła palce lewej ręki Angeliny. Był to czuły, subtelny gest, nieomal intymny i Rena ogarnęło zawstydzenie, że stał się tego naocznym światkiem. Nie potrafił się oszukiwać. Był intruzem, który bezczelnie wtargnął do ich świata. Był zbędnym elementem ich pięknego obrazu. 
Ze szpitalnej sali sączyło się słońce – jakże rzadkie w Listopadzie – i zalewało ich swoim światłem, co tylko potęgowało wrażenie ich wzajemnego szczęścia.
Ona patrzyła na niego z wielkim oddaniem. Uśmiechała się, przejechawszy kciukiem po wierzchu jego dłoni, odpowiadając tym samym na czuły gest chłopaka.
Ren nie potrafił oderwać wzroku od tych splecionych dłoni. Hipnotyzowały go i przyciągały, sprawiając, że z każdą chwilą zapadał się w sobie.
Ona była szczęśliwa. Była tak szczęśliwa, jakby tamten obóz nigdy nie miał miejsca, jakby nigdy nie całowali się na dachu, a potem na brzegu jeziora. Wtedy wyznał jej wszystko, co czuł. Była jego jedyną na świecie. Jego jedyną prawdziwą. A teraz to wszystko nie miało znaczenia. Wszystko zostało brutalnie zduszone w dwóch, trzymających się dłoniach.
— Przepraszam, jest pan krewnym któregoś pacjenta? — Miła pielęgniarka dotknęła ramienia Rena tak niespodziewanie, że drgnął speszony.
— Nie — bąknął niemrawo, nie do końca świadomy dlaczego ktoś go o to pyta.
— W takim razie, musi pan stąd wyjść. To odział zamknięty i nie wolno tutaj przebywać obcym. Jeżeli chce pan kogoś odwiedzić, proszę zapowiedzieć wizytę — Chociaż głos kobiety brzmiał naprawdę serdecznie, Rena ogarnęła nagła złość. Odepchnął pielęgniarkę na bok, raptownie kierując się do wyjścia.
Miał wrażenie, że spadł z dużej wysokości i brutalnie roztrzaskał się o skaliste podłoże. Czego właściwie oczekiwał, po tym, jak nie pożegnała się z nim na tamtym obozie, a potem w ogóle nie zadzwoniła? Czy odpowiedź nie była oczywista?
Wsiadł do samochodu, zatrzaskując za sobą nerwowo drzwiczki. Zacisnął palce na kierownicy. Spojrzał w stronę budynku szpitala, przed którym właśnie parkowała karetka. Kilkoro lekarzy już było gotowych udzielić rannemu pomoc. Wyniesiono go z pośpiechem na noszach, wszyscy ścigali się z czasem, by wyrwać jego wątłe życie ze szponów śmierci.
Ze swego miejsca Ren nie widział ile lat miał chory, ale czuł, że życie to wątła nić, gotowa zerwać się w każdej chwili. Ile pozostawiłby po sobie, gdyby umarł? Miał dwadzieścia jeden lat, miliony zarobione na koncie, cztery platynowe płyty, tysiące fanów, niezliczoną ilość danych koncertów, setki nagranych reklam, teledyski na youtube bijące rekordy oglądalności, wystąpienia w programach, wiele przeprowadzonych z nim wywiadów, masę sesji zdjęciowych i paradoksalnie czuł, że nic nie jest to warte. Że wewnątrz siebie jest pustym człowiekiem, który nic po sobie nie pozostawi.
Spojrzał w przednie lusterko samochodu. Ile to już razy słyszał, że ma twarz anioła? Że jest piękny i doskonały? Ta twarz, zaciśnięte usta i napięte policzki, oczy nabrzmiałe skrywanym bólem, lekko zmarszczone brwi… twarz anioła, twarz doskonała. Twarz dogłębnie nieszczęśliwa. Twarz całkowicie samotna…

2 komentarze:

  1. To jest naprawdę okropne, że producent nie zważa na zdrowie Rena, bo dla niego liczy się tylko kasa. Wszystkich traktuje jak maszyny do zarabiania pieniędzy i jeśli nie ten, to zastąpi innym, byle tylko przynosił zyski... W tym wszystkim naprawdę mi szkoda Rena, bo nie wiadomo, co to będzie z jego zdrowiem. Jeśli stan nogi się nie poprawi, to tak po prostu go wyrzucą z zespołu? Cholerni dranie. Jakby tego było mało to Ren zobaczył Angeline z Hiro. Wyobraził sobie więcej, niż jest w rzeczywistości i szlag go trafił. Nie tak wyobrażałam sobie ich pierwsze spotkanie po długim czasie, no ale czego ja się spodziewałam? Przecież od razu nie będzie kolorowo i czuję, że jeszcze sporo się namiesza. Świetny rozdział <3 Pozdrawiam ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Na miejscu Rena chyba naprawdę zwariowałabym, przebywając w takim towarzystwie. Nikt nie rozumie przez co przechodzi ten chłopak, dla nich liczy się tylko to, że niespodziewanie trasa koncertowa została przerwana i nie będą mogli czerpać z tego żadnych pieniędzy. To jest okropne, ale jakże prawdziwe. Stan zdrowia Iwasao jest naprawdę poważny, musi dużo wypoczywać, bo inaczej chyba faktycznie będzie mógł pożegnać się ze swoim dotychczasowym życiem. Osobiście uważam, że wyszłoby mu to na dobre, skończyłby z tym całym cyrkiem. Ale z drugiej strony, zdaję sobie sprawę, że muzyka, koncertowanie i fani są dla niego bardzo ważni i ciężko będzie się z tym wszystkim rozstać. Producent potraktował go w sposób niewybaczalny, nie rozumiem w ogóle, jak można odnosić się tak do drugiego człowieka. Nic więc dziwnego, że Ren poczuł się jak rzecz, jak zwyczajny śmieć, którego można wyrzucić i zastąpić kimś innym.
    Tak bardzo kibicuję temu, by Angelina w końcu mogła skontaktować się z Renem. W sumie, chłopak ją zobaczył, w dodatku z Hiro, więc wyobraził sobie znacznie więcej. Nie ma pojęcia, że tak naprawdę Angelina za nim tęskni i cierpi, bo nie mogą się w żaden sposób skontaktować. Mam jednak nadzieję, że szybko do tego dojdzie i oboje będą mogli sobie wszystko wyjaśnić.
    Czekam na rozdział kolejny, dużo weny kochana. Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń