W szpitalnej świetlicy na oddziale
odwykowym dało się słyszeć grzmot upadających na ziemie słoiczków z wodą po
zużytych farbkach. Ci, którzy do tej pory marnowali czas na bezmyślnym gapieniu
się przed siebie, spojrzeli z zainteresowaniem na znieruchomiałą od szoku
dziewczynę.
— Angelina-chan! — Reina-san wydała z
siebie niekontrolowany krzyk przerażenia, by po chwili podejść do roztrzęsionej
dziewczyny i objąć ją ramieniem.
Ta jednak, nie zważając na ogólne
zdziwienie w świetlicy, wyrwała się do przodu i pogłośniła telewizor, na którym
młoda reporterka komentowała najnowsze doniesienia.
— Wczoraj
wieczorem na koncercie w Seulu wszyscy fani New York City wstrzymali oddech.
Lider zespołu, Iwasao Ren, niespodziewanie przewrócił się na scenie, co
spowodowało przerwanie koncertu na dwie godzinny przed czasem. Właściciel
wytwórni „Kagayaki Entertainment” dzisiaj rano złożył doniesienie na oficjalnej
stronie przemysłu, wyjawiając, że ukochany Anioł Japonii wczoraj wieczorem trafił
do jednego z prywatnych szpitali w Seulu, gdzie będzie poddany szczegółowym
badaniom. Uspokaja, iż życie gwiazdora nie jest w żadnej sposób zagrożone.
Część kosztów ze sprzedanych biletów będzie zwrócona, zostało też wystosowane
oficjalne pismo przepraszające, za niespodziane przerwanie koncertu. Fani New
York City są pogrążeni w smutku i już szykują akcje wspierające ich ukochanego
idola. Już teraz zadają pytania, na ile wypadek z Rikuto przyczynił się do
poważnego stanu zdrowia lidera. Menager aktora odmawia na razie jakichkolwiek
komentarzy…
Angelina drgnęła pod wpływem dotyku
czyiś palców. Odwróciła głowę od telewizora, spoglądając na niepewną twarz
Hiro. Chłopak siedział na wózku inwalidzkim. Z każdym dniem przybywało mu sił,
więc nie wyglądał już tak przerażająco, jak na samym początku. Dzięki
rehabilitacji odzyskiwał też utraconą sprawność.
— Ma…artwisz się — wydukał. Mówił już
bardziej zrozumiale i sprawiało mu to mniej wysiłku, lecz wciąż nie potrafił
jeszcze mówić płynnie.
— Nie, skądże — Angelina ze
zmieszaniem na twarzy, podniosła się z kucek. Rozumiała, że jej zachowanie
wydawało się podejrzane, ale widok szokujących doniesień na temat Rena wywołał
w niej wstrząsnął. Wciąż nie wyrzuciła z pamięci chwil spędzonych z nim na
obozie i musiała tłumić w sobie tęsknotę, by móc funkcjonować bez wzbudzania
niczyich podejrzeń. Aż do dzisiaj się jej to udawało.
— Kłam-iesz. Widzę — Hiro podniósł
dłoń, łapiąc przyjaciółkę za łokieć, gdy chciała go wyminąć. Reina w tym czasie
pozbierała rozrzucone po podłodze rzeczy, co rusz spoglądając z niepokojem na
dziewczynę.
Angelina popatrzyła na niego,
rozklejając ze smutkiem wargi.
— Nie kłamię, Hiro. Po prostu jestem
przemęczona.
— Zna-asz go? — spytał, wskazując
palcem na telewizor, gdzie wyświetlało się zdjęcie Rena.
Spojrzała w tamtą stronę i szybko
uciekła wzrokiem w bok.
— Jego? — prychnęła — Skąd miałabym go
znać? To Anioł Japonii. Jakim cudem mogłabym znać kogoś tak popularnego? —
Wzruszyła ramionami i wyrwała się ze słabego uścisku przyjaciela, wychodząc z
pomieszczenia.
Reina-san westchnęła ciężko.
Wiedziała, że Angelina skłamała. Odział długo żył obecnością Iwasao w jego
murach, ale Hiro nie miał o tym pojęcia i jakoś ani Angelina, ani Rika nie
kwapiły się, by mu o tym opowiedzieć.
***
Zatrzasnęła za sobą drzwi izolatki,
gdzie aktualnie nie przebywał żaden z pacjentów. Oparła się plecami o ścianę,
łapiąc w usta spazmatyczne oddechy. Trzęsącą się dłonią sięgnęła do kieszeni
spodni po komórkę, wybierając numer do Rena, który znała na pamięć, niemal
potrafiąc go recytować przez sen.
Poczta głosowa – jak zwykle. Tym
razem, miała ochotę roztrzaskać urządzenie na podłodze. Była bezsilna i
wykończona niemocą. Po za tym jednym numerem nie posiadała żadnej możliwości
kontaktu z Renem. Domyślała się, co chłopak musiał przeżywać w obecnej
sytuacji.
Usiadła na podłodze, obejmując pod
brodą zgięte kolana. Z oczu popłynęły jej łzy, które tłumiła w sobie od bardzo
dawna, nie mogąc nikomu zwierzyć się z własnych uczuć. Rika nie popierała jej
związku z Renem, a Hiro potrzebował nadziei, by zdrowieć. Z matką nigdy nie
miała silnej więzi, zaś ojciec tylko by się zamartwiał, gdyby ujawniła przed
nim smutek. Z trudem okazywał uczucia, ale gromadził je w sobie obficie, zawsze
przeżywając, gdy jego bliskim działo się coś złego.
Dlatego milczała. Każdego dnia stawała
przed lustrem, przywołując na usta uśmiech pozorów. Nikt niczego się nie
domyślał, a ona ciągnęła swoją grę aż do dzisiaj, kiedy serce wprost wyrywało
się do Rena, a nie mogło zrobić nic więcej, jak pozostać na miejscu.
— Przepraszam, Ren — Zakryła usta w
celu stłumienia głośnego jęku rozpaczy, którym mogłaby zdradzić komuś z
korytarza swoje położenie. Łzy stale spływały po policzkach dziewczyny, coraz
większe i gorętsze — Przepraszam, że mnie przy tobie nie ma. Strasznie
przepraszam… — wyszeptała, tracąc pod koniec głos, nad którym przejął władzę
cichy szloch.
Wtuliła twarz w kolana, przykrywając
włosy dłońmi. Drżała od płaczu i poczucia winy, która przytłaczała ją niczym
wielki kamień. Nie móc nic zrobić dla osoby, którą kocha się najbardziej na
świecie było istną torturą. Mogła mieć swoją grę, mogła mieć swoje pozory, ale
to nic nie zmieniało. Jej uczucia pozostawały tak samo silne, tylko utrzymanie
ich w sekrecie stawało się trudniejsze.
A co jeżeli Rika miała racje i ona
wraz Renem nie mieli szans na bycie razem? Zadzwonienie do niego byłoby
wspaniałe, ale przecież i tak nie miałaby szans polecieć do Seulu. Miała na
głowie egzaminy, na których musiała się skupić, zaś Ren żył własnymi
problemami, których ogromu nawet nie potrafiła sobie wyobrazić. Byli tak różni,
jak to tylko możliwe. Jakim cudem zakochali się w sobie, skoro byli dwiema
rzekami płynącymi w różnych kierunkach? Dlaczego stali się bohaterami historii,
która jakby nie została napisana dla nich?
A może on o niej zapomniał? Może tamto
lato miało pozostać jedynie miłą przygodą? Może miał nigdy nie wybaczyć jej
tego, że wtedy nie przyszła, a potem, że nie skontaktowała się z nim w hotelu?
***
— Kość nie jest złamana — Wysoki
Koreańczyk w lekarskim kitlu uderzył palcem w prześwietlenie, wiszące na
podświetlanej tacy. Jego gabinet był schludny i oślepiająco biały, jak jego
zęby, które wyłaniały się za wystudiowanego uśmiechu na przystojnej twarzy.
Może w ten sposób starał się wprowadzić spokojną atmosferę między niespokojnymi
ludźmi, wpatrzonymi w niego w napięciu? — Ale widać, że przeszła skomplikowaną
operacje. Kość jest cieńsza w tej nodze i dużo słabsza. Ponieważ do złamania
doszło dwa miesiące temu, nie można oczekiwać, aby noga w tak krótkim czasie
odzyskała pełnie sprawności — dodał łamaną angielszczyzną.
Ren patrzył na prześwietlenie, dziwiąc
się, że ktokolwiek jest w stanie coś na nim rozpoznać. Dla niego była to plama
beli na czarnym tle.
Akido napiął się w fotelu, jakby zaraz
miał wyjść ze skóry.
— A czy kiedykolwiek odzyska
sprawność? — zapytał siląc się na kulturę w głosie.
Doktor ostrożnie poprawił na nosie
okulary, spoglądając na mężczyznę w skupieniu.
— Obawiam się, proszę pana, że szanse
na to rozkładają się na połowę. To znaczy, że pacjent może wrócić do tańca, a
może się okazać, że noga będzie mu do końca życia dokuczać przy nadmiernym
wysiłku.
Ren zacisnął usta, wyczuwając
podskórnie napięcie narastające w ciele menagera. Lata współpracy z tym
człowiekiem pozwoliły chłopakowi wyrobić sobie o nim opinię, jako choleryka.
Akido zerwał się raptownie z krzesła,
wyciągając w stronę doktora dłoń.
— Pan nie mówi poważnie, doktorze! Wie
pan, co to oznacza dla tego chłopaka?! — Przekierował palec na Rena, nawet na
niego nie patrząc. — Będzie skończony, totalnie skończony!
Doktor spojrzał na chłopaka ze
współczuciem. Jego mina świadczyła o bezradności.
— Proszę być dobrej myśli. Jeszcze nic
nie jest pewne. Niech dużo odpoczywa i chodzi regularnie na rehabilitacje.
— Ale to nie zwiększy jego szans na
zdrowie? — zgadł ponuro Akido.
— Jak mówiłem, jest na to połowa szansy.
— Niech to! — Przeciął ręką
zamaszyście powietrze, nie kryjąc furii.
— Mogę już wrócić na odział? — zapytał
Ren grobowo śmiertelnym spojrzeniem, które niczym gąbka starło z oblicza
menagera wyraz wściekłości, pozostawiając miejsce jedynie na zdziwienie.
— Oczywiście, na razie to wszystko —
Doktor skinął głową rad, że jego pacjent trzymał głowę na karku, nie zachowując
się jak rozpuszczony gwiazdorek, chociaż jego mina mogła pozorować zgoła inne
przekonanie.
Ren bezceremonialnie podniósł się z
fotela, opuszczając gabinet, gdzie pozostawił w dogłębnym osłupieniu menagera
Akido. Sam nie wiedział, co kierowało jego zachowaniem. Myśl, że przez nogę już
nigdy nie powróci na scenę budziła w chłopaku mieszane uczucia.
Z jednej strony, już dawno czuł, że
kariera zaczyna go przerastać, że pragnie innego życia. Z drugiej, nie miał
bladego pojęcia, co mógłby robić po za śpiewaniem. Z przykrością uzmysłowił
sobie, że rozpoczął przygodę z zespołem tak wcześnie, iż tylko po łebkach
ukończył liceum, mając lekcje indywidualne.
Rozsunął drzwi salki, która obładowana
była po brzegi balonami i prezentami od fanów. A nie były to wszystkie, które
dostał, gdyż w takim przypadku nie starczyłoby już dla niego w salce miejsca.
Był to obrazek jakże różny od tego, co przeżywał w szpitalu w Tokio, kiedy nikt
nie miał pojęcia, o jego wypadku. Tamto lato jawiło się bardzo odlegle. Teraz
za oknem rozciągał się widok na Seul pogrążony w Listopadowej aurze. Wczoraj
miasto skuł pierwszy przymrozek.
I pomyśleć, że tamtego lata menager
był przekonany, iż bójkę Rena da się jakoś zatuszować. Prawda była jednak taka,
że skandale miały nadnaturalną siłę wychodzić na światło dzienne.
Usiadł na parapecie łóżka, sięgając po
tableta, którego łaskawie pozwolono mu używać, bowiem producent wydał stanowczy
rozkaz, by Ren nie miał przy sobie komórki, na wypadek, gdyby przyszło mu do
głowy zrobić coś, co było niezgodne z planami wytwórni. Zaliczało się do takich
niepożądanych planów na przykład skontaktowanie z jakąś gazetą, albo napisanie
niekontrolowanego przez menagera ogłoszenia, w którym mógłby zostawić szkodzące
jego wizerunkowi informacje.
Co za niedorzeczność! Jakby tylko na
to czekał!
Niestety wszystkie jego konta w
Internecie zostały zablokowane. Nie miał dostępu do żadnych portali, na których
założył oficjalne profile dla fanów. Nie specjalnie go to zdziwiło, w tak
ekstremalnych sytuacjach, wytwórnia kładła łapę na wszystkim, co posiadał.
Odcinali go od świata, by samodzielnie rozwiązać za niego sprawy. Oczywiście w
sposób, jaki sami uważali za najwłaściwszy.
Wyłączył urządzenie, nie widząc
dalszego sensu buszowania po sieci. Wtedy drzwi rozsunęły się i do salki weszli
członkowie zespołu wraz Naną. Dziewczyna
podeszła do Rena z krzepiącym uśmiechem na twarzy, wręczając mu zapakowany w
pudełka posiłek.
— Pomyślałam, że masz już dość
szpitalnego żarcia.
Uśmiechnął się do niej z
wdzięcznością, czując kuszący zapach gorącej potrawy.
— Kimichi? Skąd wiedziałaś, że je
uwielbiam? — spytał z miłym zaskoczeniem.
— Jak to? Przecież znam cię na wylot!
— zaśmiała się — Gdybyśmy mieszkali w Korei, nazywałabym cię oppa.
— Ale masz tu dżunglę — zauważył
Ihyia, wodząc spojrzeniem po wszystkich otrzymanych przez brata prezentach.
Złość z powodu zepsutego koncertu powoli mu mijała, przez stać go było na
więcej współczucia. — Jak noga?
— W porządku. Kiedy jej nie
nadwyrężam, w ogóle nie boli.
— Kiepska sprawa — westchnął Ihyia —
Ciekawe, co z nami będzie? — Mówiąc to, spojrzał cierpko na Nanę, w której
upatrywał powód ich wszystkich nieszczęść. Gdyby nie ona i Rikuto, Ren nigdy
nie musiałby zgrywać bohatera i teraz wszystko byłoby w porządku.
Dziewczyna ze zmieszaniem odwróciła
wzrok, kierując je na Rena.
— Przyniosłam ci też słodkie
galaretki. Są dobre na kości — powiedziała, zrywając pokrywkę z pudełka, by
zaprezentować przyniesione słodkości.
— Pomagałem jej wybierać smaki, które
lubisz — dodał Iro, siadając obok lidera na parapecie.
— Jakby było mi to potrzebne —
prychnęła — Doskonale wiem, jakie mój oppa lubi — Położyła na ramieniu Rena
dłoń w znaczącym geście.
— Naprawdę doceniam wszystko, co dla
mnie robicie — odparł z wdzięcznością, rozkoszując się posiłkiem przyniesionym
przez Nanę. Faktycznie po pozbawionym smaku jedzeniu szpitalnym, potrzebował
czegoś bardziej wyrazistego. Kimichi smakowało bosko!
— To nasz obowiązek cię wspierać —
żachnął się z powagą Iro — Przecież jesteśmy braćmi bez względu na wszystko! —
dodał, na co Ihyia uniósł tylko brwi. — Chcemy byś wiedział, że masz w nas
wsparcie w każdej sytuacji, prawda Ihyia? — Spojrzał miażdżąco na starszego
Iwasao.
Ihyia kiwnął głową, przywołując na
usta lekki uśmiech.
— Ma się rozumieć.
— A ja, chociaż jestem tylko udawaną
dziewczyną, też chcę być przy tobie — odezwała się Nana, biorąc do ręki jeden z
bukietów kwiatów, dostarczonych Renowi dzisiaj rano i powąchała je. — Dużo ci
zawdzięczam. Po za tym, kiedy pierwszy raz cię zobaczyłam, pomyślałam, że
będziesz się na mnie wyżywać. Bałam cię ciebie, a tu okazałeś się naprawdę
świetnym facetem.
Iro wybuchnął śmiechem.
— Bałaś się naszego Rena!? —
Niedowierzał.
— No co? Patrzyłeś na mnie tak jakoś
dziwnie — zwróciła z uśmiechem do lidera, który tłumił rozbawienie.
— Bo ja z kolei myślałem, że jesteś
zadufaną w sobie paniusią. Ale okazało się, że złamany paznokieć nie robi na
tobie wrażenia.
— Na mnie? — Udała teatralne oburzenie
— Jeszcze czego!
***
Długopis zastygł w powietrzu,
zawieszony nad kartką zeszytu. Angelina podniosła wzrok, cicho wzdychając. W
jej sypialni panował półmrok, jedynie biurkowa lampka świeciła nad tonami
podręczników, które miała rozłożone na blacie. Ojciec zawsze powtarzał, że w takim
świetle zepsuje sobie oczy, ale nie umiała inaczej się uczyć. Odpowiedni
nastrój wpływał na jej zdolność zapamiętywania.
Teraz jednak nawet to nie pomagało.
Złapała się na tym, że czwarty raz czyta to samo pytanie, nie wybierając żadnej
odpowiedzi. A przecież odpowiedź była banalna i wystarczyło się skupić, by to
zrozumieć. Problem w tym, że ostatnio błądziła myślami daleko od rzeczywistości
i to akurat w dobie intensywnych przygotować do egzaminów.
— Walcz, Alina, walcz — Postukała się
zwiniętą ręką w czoło. — Myśl o stypendium.
Usłyszała ciche pukanie do drzwi, nie
zdążyła nawet odpowiedzieć, gdy do pokoju weszła matka, niosąc jej kolacje.
Pani Mizuhara była wyczulona na kwestie wspólnego jedzenia posiłków przy stole,
ale tego wieczoru dała córce taryfę ulgową, mając na uwadze jej naukę.
— Zrób sobie przerwę, skarbie. Musisz
coś zjeść — Mówiąc to, odsunęła łokciem stos książek i zrobiła miejsce dla tacy
z półmiskami.
— Mamo! Jak ja mam to zjeść? —
Angelina z przerażeniem zauważyła, że posiłek był przygotowany jakby dla całego
tabunu wojska.
— Jedz, nie marudź — Kobieta złapała w
palcach policzek dziewczyny. — Strasznie schudłaś i blada jesteś — stwierdziła
z niezadowoleniem. — Rozumiem, że stypendium jest dla ciebie ważne, ale weź pod
uwagę, że jeżeli nie będziesz o siebie dbać, w końcu zemdlejesz w dniu
egzaminów.
— Przepraszam, mamo — Alina z ciężkim
westchnięciem wsunęła rękę za włosy, masując obolały kart. — Nie chciałam
wpędzać cię w zmartwienia.
— Jesteśmy z ojcem bardzo z ciebie
dumni — odezwała się kobieta łagodniej — Ale, chociaż ja nie jestem lekarzem,
to doskonale widzę, że coś się z tobą dzieje, kochanie. Coś się trapi.
Alina zacisnęła usta. To była kwestia
czasu, aż matka zacznie coś podejrzewać, ale dziewczyna nie była jeszcze
przygotowana na rozmowę o tym. Wątpiła, czy taka chwila nadeszłaby
kiedykolwiek.
— To po prostu stres przed egzaminami
— skłamała, sięgając po kubek z herbatą. Na jedzenie nie miała w ogóle ochoty,
ale ze względu na matkę złapała za pałeczki i wsunęła do ust trochę ryżu.
— Zawsze dużo się uczyłaś, ale nigdy
nie byłaś taka przygnębiona — Kobieta nie dała się zbić z tropu, mierząc córkę
uważnym spojrzeniem. — Gdyby działo się coś złego, powiedziałabyś mi o tym,
prawda?
— Oczywiście, mamo — Angelina
przytaknęła, czując wyrzuty sumienia. Tęsknota za kimś nie była zła, próbowała
sobie tłumaczyć. Miała po prostu typowo miłosne rozterki, a że sprawa dotyczyła
Rena – Anioła Japonii – czyniła tę rozmowę jeszcze trudniejszą do
przeprowadzenia.
Jak wytłumaczyć, że powinna być teraz
przy kimś i go wspierać?
***
Wylądował w Tokio wczesnym rankiem. Z
seulskiego szpitala wypisali go bardzo szybko, bowiem z nogą na razie wszystko
było w porządku. Zalecali mu jedynie intensywną rehabilitacje oraz nieprzemęczanie
jej ekstremalnym wysiłkiem. Nic więcej nie mogli zrobić.
Przerwana trasa obiła się w mediach
głośnym echem, więc na lotnisku musiał iść w korowodzie ochroniarzy, który
ratowali go przed napierającym z każdej strony tłumem fanów oraz dziennikarzy.
Przyzwyczaił się do tłumów, ale takiego zbiegowiska nie widział od lat. Nie
pamiętał nawet, czy kiedykolwiek cieszył się takim zainteresowaniem.
Iro i Ihyia na razie zostali jeszcze w
Seulu, uczestnicząc w wywiadach i vipowskich imprezach, by w ten sposób zatrzeć
niemiłe wrażenie po przerwanej trasie.
Ren odetchnął z ulgą, gdy znalazł się
już w samochodzie. Menager nie mógł mu towarzyszyć, ale czekał na niego w
wytwórni. Chłopak zdawał sobie sprawę, że najgorsza rozmowa dopiero przed nim:
miał porozmawiać z samym producentem, czego szczerze się obawiał.
Był jednak psychicznie przygotowany na
batalię. Przede wszystkim pomagała mu świadomość, że łatwo nie będzie i nic na
to nie poradzi. Producent był człowiekiem bezwzględnym i wybuchowym, a więc
rozmowa z nim oznaczała przekrzywianie jego wzburzonego głosu, ale nie dało się
tego uniknąć.
Ren oparł głowę o szybę samochodu,
który ruszył jedną z tokijskich ulic. We wnętrzu pojazdu panowała kojąca cisza,
przerywana jedynie monotonnym szumem silnika.
Zamknął oczy, wsłuchując
się w gwałtowne bicie własnego serca.
***
Studio producenckie mieściło się na
uboczu jednej z tokijskich ulic. Trzypiętrowy, szklany budynek stał w cieniu
dorodnych drzew i zieleni, strzeżony przez żeliwną bramę i system
anty-włamaniowy. Przed bramą koczowali dziennikarze; nic dziwnego, skoro z
łatwością przewidzieli, gdzie mogą zastać Anioła Japonii.
Ren z naciągniętym mocno na głowę
kapturem, prześlizgnął się między napierającym na niego tłumem. Zewsząd
oślepiały go miliony błysków fleszy, więc czuł się, jakby błądził po omacku.
Na szczęście już po chwili znalazł się
za bramą, zostawiając cały harmider daleko ze sobą. Odetchnął ciężko, wchodząc
do środka budynku, gdzie niezmiennie panował nieprzyjemny chłód. Dźwięki pracy
wentylatorów nie były tu niczym zaskakującym, a biel ścian i przeźroczysta
podłoga upodabniała to miejsce do olbrzymiego lodowca.
Winda zawiozła go na trzecie pięto,
gdzie mieścił się gabinet producenta. Zwykle, by się tam dostać, Ren używał
schodów, ale tym razem wolał nie ryzykować dodatkowego obciążenia nogi.
Drzwi do gabinetu były lekko uchylone,
co zdradzała delikatna wiązka światła, dostającego się na korytarz przez
szczelinę. Już od progu windy chłopak usłyszał trwającą w środku wrzawę.
— Przysięgam, że zniszczę Rikuto,
chociażby miało mnie to kosztować miliony! Przeciągnę go przez tysiąc sądów, aż
jego kariera będzie doszczętnie zniszczona, rozumiecie!? — Ren wzdrygnął się na
dźwięk głosu producenta, który albo rozmawiał w tejże chwili przez telefon,
albo kłócił się z kimś w środku. — Przez niego stracimy Iwasao! Nie po to
ładowałem w tego chłopaka tyle pieniędzy, by teraz podwójnie na nim tracić. Do
cholery jasnej, miał być inwestycją, która mi się zwróci!
Ren przystał przy ścianie, wciągając
do płuc haust powietrza.
— Co zrobimy, jeżeli sytuacja się nie
unormuje?! — wrzeszczał dalej producent — Z taką nogą, Ren jest kompletnie bezużyteczny!
— Rozległ się grzmot uderzenia pięści w stół. — Na cóż mam się wtedy zda?
Chłopak zacisnął zęby, wstrzymując
oddech. Nie pierwszy raz słyszał z ust producenta tego typu komentarze pod
swoim adresem, lecz tego dnia, miał wrażenie, że zabolało go to w wyjątkowy
sposób. Może dlatego, iż wcześniej kłótnie nigdy nie dotyczyły jego zdrowia, a
jego kariera nigdy nie była zagrożona? Ren nigdy nie brał słów producenta nazbyt
poważnie, ponieważ wiedział, iż każda obelga, jakoby miał za chwilę zrujnować
karierę nie miała podstaw w prawdzie – aż do teraz. W chwili obecnej, Ren
zdawał sobie sprawę, że naprawdę może już nie wrócić na scenę.
Zachowując nerwy na wodzy, zapukał do
drzwi, by zaraz wejść do środka z taką miną, jakby zjawił się raptem kilka
sekund temu.
— Ren, dobrze, że jesteś — Producent,
pan Takamoto, usiadł ciężko w fotelu, wcale nie ukrywając, że jest wzburzony.
Wskazał ręką na wolne krzesło naprzeciw biurka, przy którym siedział już
menager Akido i doradca prasowy.
— Chcieliście się ze mną widzieć, więc
przyjechałem — Wzruszył ramionami Ren, jakby to była błahostka. Potem zajął
sobie miejsce, wysuwając tułów niedbale do przodu, szeroko rozstawiając nogi.
Zrzucił z głowy kaptur, spoglądając na producenta oschle. Mniej więcej tak
wyglądały ich odwieczne spory.
— Pozwiemy Rikuto do sądu. Będziesz
zeznawał przeciwko niemu — oznajmił mężczyzna władczo.
— Rozumiem.
— Chcę, byś zeznał całą prawdą. Tego
człowieka trzeba zrównać z ziemią — Spojrzenie pana Takamoto wydawało się mieć
w tamtej chwili moc rażenia gromem, ale Ren wytrzymał je ze stoickim spokojem.
— Naturalnie — Przytaknął bez
większych emocji.
Z ust mężczyzny uleciało powietrze.
— Słyszałem, że możesz mieć problemy z
nogą… trwałe problemy — Głos producenta nabrał nieco spokoju, lecz był to
niedobry spokój, taki, który świadczył, iż poruszony temat jest dla niego
powodem złości.
— Jeszcze nic nie jest przeświadczone
— wtrącił się pojednawczo Akido, zerkając na podopiecznego z lękiem — Ren ma
szanse wyzdrowieć.
— Cóż, o tym dopiero się przekonamy —
stwierdził oschle pan Takamoto. — Nie mogę jednak ryzykować. Jeżeli New York
City zostanie bez lidera, wszystko się zawali.
— Ile mam czasu? — spytał Ren ze wzrokiem
zawieszonym na wysokości krawędzi blatu biurka.
— Słucham?
— Ile dajecie mi czasu na
wyzdrowienie? — Powtórzył z naciskiem.
— Rok. Jeżeli po roku nie będzie
zmian, wypadasz z gry, Ren. New York City będzie potrzebować nowego lidera.
— Doskonale to rozumiem — powiedział.
Jeżeli odczuwał w tamtym momencie jakiekolwiek emocje, nie dał po sobie tego w
niczym poznać.
— Chcę byś zrozumiał też, że nie mam
zamiaru ryzykować, dlatego już za kilka tygodni rozpoczniemy poszukiwania kogoś
na twoje miejsce. Tak na wszelki wypadek. Jeżeli nie wyzdrowiejesz, wymienimy
cię na kogoś innego.
— Zastąpicie mnie — wtrącił się
gwałtownie Ren, zaciskając dłonie na poręczy krzesła.
— Co takiego? — Producent spojrzał na
niego z pod zmarszczonych brwi. Nie podobał mu się rozdrażniony ton chłopaka,
ale Ren nie zamierzał już ukrywać tego, co myśli.
— Ludzi się zastępuje — powiedział z
naciskiem — Wymienia się rzecz — Jego oczy przeciął stalowy błysk — Nie jestem
rzeczą ani inwestycją, która ma się zwrócić. Jestem człowiekiem. — Mówiąc to,
podniósł się zamaszyście z miejsca, robiąc obrót w stronę drzwi.
Jego dłoń jeszcze nie dosięgła klamki,
gdy usłyszał za sobą głos pana Takamoto.
— Chociaż jesteś teraz uziemiony, nie
myśl sobie, że przestaniesz pracować. Wywiady i konferencje wciąż cię
obowiązują. Tak samo sesje zdjęciowe i premiery. Jedynie lekcje tańca
zastąpiliśmy w harmonogramie rehabilitacją, rozumiemy się?
— Jak nigdy w życiu — Ren odwrócił na
chwile wzrok w stronę producenta. Było to najbardziej oschłe spojrzenie, jakie
tamten u niego widział, dlatego mężczyzna mimowolnie wyprostował się w fotelu z
napięciem.
Gdy nic nie powiedział, drzwi za Renem
zamknęły się z łoskotem.
***
Światła w łazience wytwórni zapaliły
się automatycznie w momencie, gdy Ren przekroczył jej próg, zatrzaskując za
sobą drzwi, wyrwany kompletnie z rzeczywistości.
Nachylił się nad umywalką, odnajdując
w lustrze zmarnowane oblicze samego siebie. Dodatkowe kilogramy, które zyskał
na obozie, zdrowszy kolor cery czy mniej zapadnięte oczy, to wszystko już dawno
stracił pod wpływem stresu i intensywnej pracy. Było nawet gorzej niż kiedyś.
Patrzący na niego z lustra człowiek,
zdawał się być cieniem dawnej świetności. Dobre życie już dawno przeminęło.
Czyżby miał stać się kolejnym artystą, którego wykończyły narkotyki lub wódka?
Wprawdzie, żadnej z tych rzeczy nie nadużywał, ale miał przeczucie, że skończy
marnie tak czy siak.
W uszach wciąż dziwaczały mu słowa
producenta niczym słowa pradawnego zaklęcia, zakleszczającego się wokół duszy.
Miał być wymieniony. Nie zastąpiony,
do cholery, ale wymieniony! Jak zepsuta lodówka, która przestaje spełniać
oczekiwania właściciela i nie podlega już żadnej naprawie, więc koniecznym jest
zakupienie nowej.
Oto jego rzeczywistość! Oto kim
naprawdę był!
Fani mogli się temu sprzeciwiać. Nie
wątpił nawet, że mogą zorganizować mocne strajki, chcąc za wszelką cenę okazać
mu swoje wsparcie, ale Ren za dobrze znał show-biznes, aby wierzyć, że to
wystarczy. Miłość fanów była zasobem wyczerpywalnym i wypalała się, gdy na
scenę wchodził kolejny przystojniak. Nic nie trwa wiecznie, on nie będzie trwać
wiecznie.
W końcu fani pogodzą się z jego
odejściem i przekierują uwielbienie na kogoś innego. Zawsze tak się działo.
Nawet, jeżeli ktoś pozostanie mu wierny do końca, będzie to garstka ludzi,
niemająca żadnego wpływu na rzeczywistość wokół niego.
Najstraszniejsza zaś była myśl, iż nie
miał dokąd wrócić. Miał kilka domów, uzbierał pokaźny majątek, będzie żyć
dostatnio do końca swoich dni, ale nie miał dokąd wracać. Jego wille były zimne
i puste, a z rodzicami nie rozmawiał wraz bratem od lat. Gdy kariera dobiegnie
końca, zostanie sam na świecie. Wzdrygnął się, gdy o tym pomyślał.
Po policzkach chłopaka spłynęło kilka
nienawidzonych łez. Ta oznaka słabości, której tak się bał. Teraz jednak nawet
nie trudził się ich otarciem. Patrzył na słone krople płynące wzdłuż policzków,
na mokre ślady pozostawione na skórze. Czuł zasychającą na twarzy sól, którą
rozmiękczały kolejne łzy i następne. Było ich tyle, jak nigdy w życiu. Jakby
rozpadł się na małe kawałeczki.
W końcu klęknął, nie mając siły
trzymać pion. Gdy kolana dotknęły chłodnych kafelek łazienki, zwiesił głowę,
trzymając dłonie zaczepione o umywalkę.
Rozpłakał się. Był to szloch dziecka,
które zmiażdżyła bezsilność i samotność. Dolny podbródek drżał mu, gdy
nieświadomie połykał kolejne z łez, wyrzucając z ust zrozpaczone jęki
przegranej. Chociaż nic jeszcze w sprawie nogi nie zostało przesądzone, czuł,
że przegrał.
Kim był Iwaso Ren, gdy przestawał być
Aniołem Japonii? Tego Ren nie wiedział, tego się obawiał…
***
Ogromna sala pękała w szwach od
napływu dziennikarzy z różnych stacji telewizyjnych i gazet. Byli tu
przedstawiciele największych, krajowych mediów, a także malutkie, lokalne
rozgłośnie.
Wszyscy przypominali zgromadzenie
sępów, oczekujących na pojawienie się padliny.
Ren ściągnął z twarzy ciemne okulary,
omiatając salę szerokim łukiem spojrzenia zza kulis. Iro i Ihyia wylądowali
dzisiaj rano w Tokio specjalnie po to, by móc razem z nim zaszczycić swą
obecnością prawdopodobnie najbardziej oczekiwaną konferencje prasową tego roku.
Niczego nie schrzanić. Tego miał się
trzymać. Pytania będą trudne i najpewniej zaskakujące, ale spodziewał się,
jakie tematy będą interesować dziennikarzy w szczególności. Iro i Ihyia mogli
się odprężyć, bez wątpienia to właśnie on miał iść na największy ogień.
Akido poruszył nagląco ręką, wskazując
chłopakom ich miejsca przy długim, nakrytym szarym obrusem stole. Gdy tylko
wyszli na scenę aparaty jednogłośnie poszły w ruch, wzniecając w powietrze
szeleszczący dźwięk niczym poderwanie się do lotu miliony owadów.
Ren zajął środkowe miejsce jako lider,
zastanawiając się, czy za rok będzie na tym samym stanowisku. Dopiero teraz
zwracał uwagę na rzeczy, które wcześniej nie miały dla niego znaczenia. Bycie
liderem wiązało się z pewnymi przywilejami, ale także dużą odpowiedzialnością.
Miał poczucie, że sromotnie zawiódł w tej kwestii.
Gdy zdjęciom było już dość,
konferencja rozpoczęła się na dobre i prowadzący wedle własnego uznania,
wskazał pierwszego dziennikarza z laptopem na kolanach.
— Mam pytanie do Rena. Um, jak się
dzisiaj czujesz?
Chłopak nachylił się nad mikrofonem,
splatając ze sobą dłonie.
— W porządku. Ostatnie miesiące były
dla mnie mocno intensywne, ale udało mi się je przetrwać.
Kolejny dziennikarz.
— Pytanie do Rena, jakie są opinie
lekarzy na temat twojej nogi?
— Prześwietlenie jest w porządku,
jednak będę potrzebował trochę czasu, by noga wróciła do normy.
Następni dziennikarze zostali
dopuszczeni do głosu.
— Pytanie do Rena, czy to prawda, że
możesz już nie wrócić na scenę?
Chwila ciszy.
— Owszem… jest taka możliwość, ale
rokowania są pomyślne.
— Pytanie, do Ihyi. Jak się czujesz
wiedząc, że twój brat cierpi?
Starszy Iwaso zerknął w przelocie na
młodszego, oblizując z podenerwowaniem usta.
— Staram się wspierać go, jak tylko
mogę. Zawsze działaliśmy razem i nie ma takiej sytuacji, w której nie byłbym
przy nim.
Ren stłumił cierpki uśmiech, oczekując
kolejnego pytania.
— Ihyia, co zrobisz, gdy okaże się, że
kariera Rena będzie skończona?
— Um, nie zastanawiam się nad tym
wiele. Wierzę, że wszystko się ułoży.
— Ren, potwierdzasz, że konflikt z
Rikuto przyczynił się do nieszczęśliwego wypadku z nogą? — spytał kolejny
dziennikarz, mrużąc oczy z zainteresowaniem.
Ren wiedział, że w końcu o to
zapytają. Była to kwestia czasu, ale nawet mając tą świadomość, nie poczuł się
gotowy na odpowiedź.
— Wolę zachować to dla siebie, by nie
powodować kolejnych kłótni — odparł wymijająco, zdając sobie sprawę, że tym
samym rozsierdził producenta. Ten bowiem oczekiwał konkretów, na to jednak Ren nie
był w stanie przystać, bez względu na konsekwencje. Sam nie rozumiał do końca,
jaka siła nim kierowała w tamtym momencie, ale miał silne przeświadczenie, że
lepiej będzie nie pogrążać rywala, nawet jeżeli na to w pełni zasłużył.
Wraz z jego odpowiedzią, przez sale
przetoczył się głośny pomruk. Wszyscy snuli własne domysły, a rozbudzona w nich
ciekawość nerwowo wstrząsnęła ich ciałami.
— Pytanie do Rena, czy Nana wspiera
cię w trudnym dla ciebie okresie?
— Oczywiście — Bez namysłu skinął
głową. — Gdyby nie ona, pewnie byłoby mi podwójnie ciężko. Nana wspierała mnie
od samego początku i cały czas motywuje mnie do walki z przeciwnościami losu…
Odpowiedziały mu zadowolone uśmiechy
zebranej publiki. Podobny uśmiech zdobił jego usta i wiedział, że jutro
wyląduje na okładce gazety jako szczęśliwe zakochany. Czasami zastanawiał się,
ile jeszcze jego zdolności aktorskie będą mu sprzyjać. Ile jeszcze minie czasu,
nim prawda wyjdzie na jaw.
***
Szpital św. Archanioła Rafała był
cichy. Ren zapomniał już, jakie to wrażenie przebywać w tak wyrwanym z
rzeczywistości miejscu. Każda ludzka istota czy też przedmiot zdawały się być
zawieszone w dziwnej formalinie zastygłego czasu.
Nikt nie zwrócił na niego uwagi, gdy
przemknął koło recepcji i skierował się do windy. Bynajmniej nie dlatego, że
ukrył za okularami i kapturem tożsamość. Taki zresztą sposób nie za bardzo
sprawdzał się w bardziej tłumnym otoczeniu. Wiedział jednak, że tutejsi ludzie
nie będą go rozpoznawać, nawet gdyby otwarcie spojrzał im w oczy. Wiedli życie
nie skupione na muzyce, czy najnowszych filmach. Listy przebojów i najgorętsze
pary sezonów były tematami, które kompletnie ich nie obchodziły.
Wreszcie poczuł się swobodnie, chociaż
szpital przyprawiał go raczej o mdłości, wywołane złymi wspomnieniami
osamotnienia i znudzenia, jakie towarzyszyły mu w trakcie dwumiesięcznego
pobytu tutaj.
Odział odwykowy zadziałał na Rena
jeszcze intensywniej. Rozpoznał korytarz, automat do kawy, przy którym pierwszy
raz zainteresował się Angeliną… każda rzecz stała na swoim miejscu, jakby wciąż
był Czerwiec i powstała wyrwa czasowa, kierująca chłopaka ku przeszłości.
Zatrzymał się przed oszklonymi
drzwiami, prowadzącymi na korytarz, gdzie rozmieszczone były sale pacjentów. Po
powrocie do Japonii czuł, że prędzej czy później tu wróci, chociażby po to,
żeby upewnić się, że Angelina naprawdę istniała. Czasami bowiem łapał się na
myśleniu, iż była jedynie jego chorym wymysłem wyobraźni.
Dziwił się, że po takim czasie wciąż
potrafił za nią tęsknić, a rana po rozstaniu bolała, jak zadana raptem kilka
dni temu. Nie wydawał się ani trochę pogodzony z jej odejściem, z tym, co mu
zrobiła, ani tym, że milczała.
Gdy jednak pojawiła się na korytarzu,
wmurowało go w ziemie. Istniała. Co więcej, była taka, jaką ją zapamiętał.
Długie włosy, nieco okrągła sylwetka, duże, roześmiane oczy i pogodny uśmiech.
Zabolał go ten widok. Nie dlatego, że niewiele się zmieniła, ale dlatego, że
była szczęśliwa.
Nie dostrzegła go. Skierowała wzrok ku
otwartym drzwiom salki, za którymi wyłonił się chłopak na wózku inwalidzkim. Z
trudem się na nim poruszał, ale z jego oblicza biła taka sama pogoda ducha, co
od niej.
Rozmawiali ze sobą. Ren nie słyszał
słów, ale doskonale zauważał zażyłość, jaka emanowała z ich ciał. Patrzyli na
siebie w taki sposób, jakby byli dwiema duszami w jednym ciele.
W pewnym momencie dłoń chorego
chłopaka ujęła palce lewej ręki Angeliny. Był to czuły, subtelny gest, nieomal
intymny i Rena ogarnęło zawstydzenie, że stał się tego naocznym światkiem. Nie
potrafił się oszukiwać. Był intruzem, który bezczelnie wtargnął do ich świata.
Był zbędnym elementem ich pięknego obrazu.
Ze szpitalnej sali sączyło się słońce
– jakże rzadkie w Listopadzie – i zalewało ich swoim światłem, co tylko
potęgowało wrażenie ich wzajemnego szczęścia.
Ona patrzyła na niego z wielkim
oddaniem. Uśmiechała się, przejechawszy kciukiem po wierzchu jego dłoni,
odpowiadając tym samym na czuły gest chłopaka.
Ren nie potrafił oderwać wzroku od
tych splecionych dłoni. Hipnotyzowały go i przyciągały, sprawiając, że z każdą
chwilą zapadał się w sobie.
Ona była szczęśliwa. Była tak
szczęśliwa, jakby tamten obóz nigdy nie miał miejsca, jakby nigdy nie całowali
się na dachu, a potem na brzegu jeziora. Wtedy wyznał jej wszystko, co czuł.
Była jego jedyną na świecie. Jego jedyną prawdziwą. A teraz to wszystko nie
miało znaczenia. Wszystko zostało brutalnie zduszone w dwóch, trzymających się
dłoniach.
— Przepraszam, jest pan krewnym któregoś
pacjenta? — Miła pielęgniarka dotknęła ramienia Rena tak niespodziewanie, że
drgnął speszony.
— Nie — bąknął niemrawo, nie do końca
świadomy dlaczego ktoś go o to pyta.
— W takim razie, musi pan stąd wyjść.
To odział zamknięty i nie wolno tutaj przebywać obcym. Jeżeli chce pan kogoś
odwiedzić, proszę zapowiedzieć wizytę — Chociaż głos kobiety brzmiał naprawdę
serdecznie, Rena ogarnęła nagła złość. Odepchnął pielęgniarkę na bok, raptownie
kierując się do wyjścia.
Miał wrażenie, że spadł z dużej
wysokości i brutalnie roztrzaskał się o skaliste podłoże. Czego właściwie
oczekiwał, po tym, jak nie pożegnała się z nim na tamtym obozie, a potem w
ogóle nie zadzwoniła? Czy odpowiedź nie była oczywista?
Wsiadł do samochodu, zatrzaskując za
sobą nerwowo drzwiczki. Zacisnął palce na kierownicy. Spojrzał w stronę budynku
szpitala, przed którym właśnie parkowała karetka. Kilkoro lekarzy już było
gotowych udzielić rannemu pomoc. Wyniesiono go z pośpiechem na noszach, wszyscy
ścigali się z czasem, by wyrwać jego wątłe życie ze szponów śmierci.
Ze swego miejsca Ren nie widział ile
lat miał chory, ale czuł, że życie to wątła nić, gotowa zerwać się w każdej
chwili. Ile pozostawiłby po sobie, gdyby umarł? Miał dwadzieścia jeden lat, miliony
zarobione na koncie, cztery platynowe płyty, tysiące fanów, niezliczoną ilość
danych koncertów, setki nagranych reklam, teledyski na youtube bijące rekordy
oglądalności, wystąpienia w programach, wiele przeprowadzonych z nim wywiadów,
masę sesji zdjęciowych i paradoksalnie czuł, że nic nie jest to warte. Że
wewnątrz siebie jest pustym człowiekiem, który nic po sobie nie pozostawi.
Spojrzał w przednie
lusterko samochodu. Ile to już razy słyszał, że ma twarz anioła? Że jest piękny
i doskonały? Ta twarz, zaciśnięte usta i napięte policzki, oczy nabrzmiałe
skrywanym bólem, lekko zmarszczone brwi… twarz anioła, twarz doskonała. Twarz
dogłębnie nieszczęśliwa. Twarz całkowicie samotna…
To jest naprawdę okropne, że producent nie zważa na zdrowie Rena, bo dla niego liczy się tylko kasa. Wszystkich traktuje jak maszyny do zarabiania pieniędzy i jeśli nie ten, to zastąpi innym, byle tylko przynosił zyski... W tym wszystkim naprawdę mi szkoda Rena, bo nie wiadomo, co to będzie z jego zdrowiem. Jeśli stan nogi się nie poprawi, to tak po prostu go wyrzucą z zespołu? Cholerni dranie. Jakby tego było mało to Ren zobaczył Angeline z Hiro. Wyobraził sobie więcej, niż jest w rzeczywistości i szlag go trafił. Nie tak wyobrażałam sobie ich pierwsze spotkanie po długim czasie, no ale czego ja się spodziewałam? Przecież od razu nie będzie kolorowo i czuję, że jeszcze sporo się namiesza. Świetny rozdział <3 Pozdrawiam ^^
OdpowiedzUsuńNa miejscu Rena chyba naprawdę zwariowałabym, przebywając w takim towarzystwie. Nikt nie rozumie przez co przechodzi ten chłopak, dla nich liczy się tylko to, że niespodziewanie trasa koncertowa została przerwana i nie będą mogli czerpać z tego żadnych pieniędzy. To jest okropne, ale jakże prawdziwe. Stan zdrowia Iwasao jest naprawdę poważny, musi dużo wypoczywać, bo inaczej chyba faktycznie będzie mógł pożegnać się ze swoim dotychczasowym życiem. Osobiście uważam, że wyszłoby mu to na dobre, skończyłby z tym całym cyrkiem. Ale z drugiej strony, zdaję sobie sprawę, że muzyka, koncertowanie i fani są dla niego bardzo ważni i ciężko będzie się z tym wszystkim rozstać. Producent potraktował go w sposób niewybaczalny, nie rozumiem w ogóle, jak można odnosić się tak do drugiego człowieka. Nic więc dziwnego, że Ren poczuł się jak rzecz, jak zwyczajny śmieć, którego można wyrzucić i zastąpić kimś innym.
OdpowiedzUsuńTak bardzo kibicuję temu, by Angelina w końcu mogła skontaktować się z Renem. W sumie, chłopak ją zobaczył, w dodatku z Hiro, więc wyobraził sobie znacznie więcej. Nie ma pojęcia, że tak naprawdę Angelina za nim tęskni i cierpi, bo nie mogą się w żaden sposób skontaktować. Mam jednak nadzieję, że szybko do tego dojdzie i oboje będą mogli sobie wszystko wyjaśnić.
Czekam na rozdział kolejny, dużo weny kochana. Pozdrawiam <3