Angelina poczuła dotyk dłoni na
ramieniu, dotyk tak delikatny, jakby samo powietrze otarło się o nią subtelnie.
Podniosła wzrok z nad książki, którą trzymała na kolanach, próbując czytać.
Tak, tylko próbowanie jej pozostało, już dawno nie potrafiła na niczym się
naprawdę skupić.
— Cierpisz — odezwał się słabym głosem
Hiro. Jego poważne, skupione na niej oczy mówiły wyraźnie, iż jest pewny tego,
co powiedział. Już żadne kłamstwa nie mogły go zbyć, żadne marne wyjaśnienia
nie mogły być dla niego wystarczające. On wiedział.
Zamknęła cicho książkę, próbując
odwlec w czasie to, co było nieuniknione. Wiedziała, że pewnym momencie straci
zdolność udawania, uczucia w niej staną się tak silne, iż nie będzie mogła ich
ukryć. Ten moment widocznie już nastał.
— Cierpię — Przytaknęła równie
poważnie, a zdradliwy smutek wkradł się do jej głosu. Spędzali ten czas w
świetlicy szpitalnej. Było późne popołudnie, jedno z wielu monotonnych, jakie
nawiedzały to miejsce. Nikt nie zwracał na nią do tej pory uwagi, nikogo nie interesowało
to, co czuje Mizuhara Angelina. Nikogo, oprócz Hiro. On obserwował ją bacznie
przez cały czas i w końcu wyczytał z niej wszystko.
— Kim on… jest? — Powoli wymawiał
każde słowo, ale przynajmniej już się nie jąkał, a zrozumienie go stało się
łatwe.
W oczach Angeliny niespodziewanie
pojawiły się łzy. Patrzyła przed siebie, zaciskając coraz mocniej palce na
krawędzi książki. Kiedy ostatni raz przeczytała sumiennie jakąś notatkę? Co
zrobi, gdy nie zda egzaminów, do których tak uparcie się przygotowywała? Była
naiwna wierząc, że ją to obchodzi. Hiro poruszył drażliwą strunę w jej ciele,
sprawiając, że tęsknota stawała się niemożliwa do zniesienia. Próbowanie
odepchnięcia Rena od siebie było niemożliwe. Była już zmęczona udawaniem, że
jest inaczej.
— Aniołem… — powiedziała cicho,
spuszczając głowę. Włosy przysłoniły jej profil, gdy po policzkach potoczyły
się wolno krople łez.
Hiro ostrożnie sięgnął po jej dłoń,
zacieśniając na niej swój słabowity uścisk.
— Jak ma na imię? — zapytał powoli.
Zapadła chwila ciszy. Angelina nie
była pewna, czy da radę wymówić to najważniejsze imię w jej życiu, litery
stawały jej w gardle, ale w końcu wydobyła z siebie drżący głos.
— R-Ren. Ren.
— Ren — Hiro powtórzył za nią jak
echo. Dla niego to również było bolesne, smakować imię kogoś, kto odebrał mu
wszystko, najważniejszą dziewczynę, jaką dotąd poznał. — Dlaczego płaczesz?
Przez niego?
— Przez siebie — odpowiedziała bez
wahania, sięgając do kieszeni po paczkę chusteczek. Wyjęła jedną i otarła nią
morkę policzki. — Bo to wszystko moja wina i nigdy sobie tego nie wybaczę.
— Źle jest nie wybaczać — Hiro
popatrzył na nią ze smutkiem — Ja wybaczyłbym ci wszystko.
Uśmiechnęła się przez łzy, wyciągając
dłoń w stronę jego twarzy, którą lekko pogładziła kłykciami palców.
— Więc wybacz mi to, że moje uczucia
cię zdradziły. Że kiedyś byłam twoja, a teraz już nie jestem. Wybacz mi.
Przepraszam.
Pokręcił ostrożnie głową, układając z
trudem usta.
— Nie, Alina. To ja cię zdradziłem… —
Wciągnął powietrze do płuc, walcząc z własnym ciałem, z własnymi strunami
głosowymi, które każdego dnia zmuszał do ciężkiej pracy. — Nie widziałem, jakim
jesteś skarbem. Nie zasługuje na ciebie.
Angelina zaczęła jeszcze bardziej
płakać. Wydawało jej się, że cały świat stał się polem niespełnionych uczuć i
zawiedzionych marzeń. Uklękła przy wózku przyjaciela, kładąc na jego kolanach
głowę. Poczuła, jak delikatnie wplótł palce w jej włosy.
— Będzie dobrze, Alina — szepnął Hiro
cicho — Twój anioł wróci.
***
— Bolą mnie już ręce, kiedy zamierzasz
odpuścić? — Angelina zerknęła na zegarek, czując na nadgarstkach ciężar
trzymanych zakupów. Centrum Handlowe przeżywało właśnie swój szczytowy moment,
gdyż z racji zbliżających się świąt Bożego Narodzenia, nastał szał kupowania
prezentów.
Angelina nigdy nie poddawała się fali
ów gorączki, co było elementem jej ogólnego nudziarstwa, jak to często
powtarzała Rika. A ją po prostu takie rzeczy nie cieszyły. W świętach
dostrzegała zupełnie inne walory niż masę prezentów, czy dekoracji. Lubiła miasto
pokryte śniegiem, widok wirujących płatków w świetle latarenki stojącej na
jednej z ulic metropolii, śpiewy kolęd, dom przesiąknięty zapachem domowego
ciasta, wspólną kolacje przy stolę. Jej ojciec celebrował to święto wraz z
rodziną dość niecodziennie jak na Japończyka. Może dlatego, iż swoje
dzieciństwo spędził w Ameryce, tam też studiował, nim ostatecznie otworzył
własną klinikę w stolicy kraju kwitnącej wiśni? Z zachodu przyjął pewne nawyki
i uczył ich również swoją jedyną córkę. Dlatego dla Angeliny święta to był
czas, kiedy wszystko wokół zwalniało i liczyły się już tylko ludzkie serca,
możliwość okazania miłości drugiemu człowiekowi.
Ren… do świąt zostały jeszcze dwa
tygodnie, ale ona nie mogła odpędzić od siebie myśli, jak ten czas będzie
wyglądał dla chłopaka. Czy będzie równie rodzinny? Czy będzie miał obok siebie
chociaż jedną, przyjazną duszę? Owszem, pamiętała, że istniał też Ihyia, ale
ten niespecjalnie interesował się bratem, gdy ten w lecie spędzał czas w
szpitalu. Przeczuwała, że więzi obu braci na przestrzeni lat musiały znacznie
osłabnąć.
To wszystko było takie skomplikowane,
takie trudne. Gdyby tamtej nocy wyszła mu na spotkanie, prawdopodobnie niedługo
nadszedłby czas ich spotkania. Ren wspominał, że Grudniu przypada dla niego
okres urlopu, obiecali sobie wtedy znów się zobaczyć. Teraz nie miała już na co
czekać, wszystko rozmyło się jak plama. Nie było już niczego, czego mogłaby
oczekiwać. W sklepach widziała setki rzeczy, które mogłaby mu kupić, setki
przedmiotów, które mogłaby ofiarować prosto z serca, ale ostatecznie wiedziała,
że prezent nigdy nie trafiłby do właściciela.
W końcu, gdy Rika zajmowała się
kolejną, bezsensowną parą butów dla siebie, Angelina weszła do jednego ze
sklepów papierniczych, gdzie sięgnęła po jeden z pięknych, grubych notatników,
oprawionych w białą skórę. Miękką w dotyku, uginającą się pod naciskiem opuszka
palca. Z rogu wtłoczono złotymi literami napis „Kitai” – oczekiwanie. Angelina
uśmiechnęła się ze smutkiem, przesuwając palcem po wgłębieniach liter, czując,
że nabierają one dla niej wyjątkowego znaczenia. Bez wahania kupiła gruby
notatnik, zauważając, że w środku karki są nadrukowane linijkami dla nut. Wtedy
pomyślała, że mogłaby go ofiarować Renowi, jako swoisty dziennik na piosenki.
Wyobrażała już sobie, jak zapisywałby, linijka po linijce, kolejne dźwięki
melodii, wypływających z głębi jego duszy. Jak zdecydowaną dłonią kreśli
muzyczne symbole niczym natchniony poeta wersy wiersza. Potem sięgnąłby po
gitarę i spróbował zagrać, to co już powstało. Może wtedy myślałby o niej…
Nie miała pojęcia, jak dostarczy mu
prezent, ale opakowała go w ozdobny, granatowy papier ze złotymi gwiazdkami i
przepasała tasiemką, uprzednio zostawiając na pierwszej stronie notatnika małą
dedykację.
„Kiedyś
jajko będzie w stanie żyć bez swojej skorupki. Życie cię utrwala, stajesz się
mocny.”.
Gdy to pisała, kobieta za ladą
patrzyła na nią ze zdziwieniem, najpewniej w ogolę nie pojmując motywu jajka,
ale Angelina była przekonana, że Ren zrozumie, jeżeli kiedykolwiek ten pamiętnik
trafi w jego ręce.
Po zapakowaniu prezentu wrzuciła go do
siatki z resztą zakupów i opuściła sklep. Riki jak zwykle nie było. Jak okiem
sięgnąć, wszędzie tłum ludzi i hałas gwaru. Szum wentylatorów tłoczących
powietrze do i tak dusznego centrum handlowego. Każdy sklep oferował coś
innego, zachęcał, by do niego wejść i kusił promocjami.
Sięgnęła po komórkę, chcąc zadzwonić
do przyjaciółki. Umówiły się, że o tej porze spotkają się przy fontannie. Nie
specjalnie dziwiło ją to, że Rika nie wywiązała się z umowy. Była
zakupoholiczką, jeszcze niezdiagnozowaną. Angelinie wystarczyło kupienie paru
drobiazgów dla rodziców, przyjaciółki i Hiro. Oczywiście też dla pani Reiny,
ale na tym kończył się szał wydawania pieniędzy, chociaż na brak gotówki nie
mogła narzekać.
Po drugiej stronie telefonu słychać
było jedynie przytłumiony ogólnym hałasem dźwięk połączenia.
— Aish, będę czekać na nią do końca
świata — westchnęła z rezygnacją Angelina, zmuszona, chcąc nie chcą, by jeszcze
pospacerować po centrum handlowym. To lepsze niż siedzenie w jednym miejscu i
umieranie z nudów. Szła wzdłuż sklepowych witryn, bezemocjonalnym okiem
oglądając wystawy. Nagle zauważyła, że przed jednym z lokali tłoczy się
najprawdziwsze w świecie zbiegowisko. Może sklep oferował jakąś niesamowitą
promocję lub wyprzedaż? Ludzie pod wpływem takich okazji zamieniali się niemal
w dzikie zwierzęta.
Zatrzymała się przed lokalem, gdzie
tłoczyła się pokaźnych rozmiarów kolejka, zaczynająca się w środku, a kończąca
gdzieś hen w głębi handlowego korytarza. W kolejce oczekiwały głównie młode
dziewczęta, trzymając w dłoni notesy i długopisy. Podskakując z oszołomienia,
popatrywały na siebie z niedowierzaniem, jakby przepełnione nadmiarem
niespodziewanego szczęścia.
Przed wejściem stała średnich rozmiarów
tablica na skrzyżowanych nóżkach żelaznego stojaka.
„Dzień
z New York City – świąteczne rozdanie autografów!”. – krzykliwy
napis nie pozwalał nikomu się przeoczyć, brutalnie wdzierając do oczu rażącymi
kolorami i mnóstwem wykrzykników, dających do zrozumienia, że okazja nie będzie
czekać wiecznie, że należy się śpieszyć.
Potem go zobaczyła. Siedział przy
długim stole, uśmiechnięty jak zwykle. Ten uśmiech idealnie odzwierciedlał
setkę innych jego uśmiechów uwiecznionych na okładkach gazet. Uśmiech idealny,
uśmiech pełen radości, uśmiech kłamliwy. Co rusz pochylał się nad kartką i
składał na niej szybki podpis, po czym wymieniał się uprzejmościami ze stojącą
przed nim fanką. Potem następną i następną. Wyglądał wspaniale, te ubrania, ta
fryzura, te dodatki… niemalże jak manekin. Na nadgarstku połyskiwał mu
olbrzymi, złoty zegarek z dobrze widocznym logiem firmy. Czy przypadkiem
niedawno nie weszła reklama tych zegarków z nim w roli głównej? To by wiele
wyjaśniało.
Angelina stała jak przyrośnięta do
ziemi. Wpatrywała się w niego, oddzielona pasem cieniutkiej szyby w witrynie.
Za nim siedzieli dwaj pozostali członkowie zespołu, równie radośni z obecnego
wydarzenia, co ich lider. Kolejka przesuwała się, robiono im dużo zdjęć,
niektóre fanki wręczały im nawet prezenty. Czy powinna tam wejść i wręczyć mu
notatnik?
Jakoś nie mogła się na to zdobyć.
Wszystko skurczyło się wokół niej do minimum, tłumy ludzi, zachęcające do
zakupów melodyjki w głośnikach, bijące po oczach dekoracje świąteczne, zapachy
z kawiarenek, to wszystko zniknęło… została już tylko ona i on.
W pewnym momencie ją wyczuł. Zastygł w
bezruchu z długopisem zawieszonym nad kartką, jak zatrzymana klatka w filmie.
Potem ostrożnie skierował na bok twarz, odnajdując ją spojrzeniem ciemnych
oczu. W tęczówkach zaczęło narastać z wolna niedowierzanie. Angelina rozchyliła
usta, mając wrażenie, że pod wpływem wzroku Rena kurczy i się kurczy w
nieskończoność, powoli znikając jak kamfora.
Byli nieruchomi, zaczarowani siłą
własnych spojrzeń i niedowierzaniem z powodu zbieżności losu. Los, który kpił z
nich tak wiele razy, teraz przeciął niespodziewanie ich ścieżki, by znów byli
tak niebezpiecznie blisko siebie, niemal słysząc ostre bicie własnych serc.
Nagle ujrzała coś, co zacisnęło się
pętlą wokół jej tali. Wzrok Rena stopniowo przechodził z niedowierzania w
gniew. Zacisnął usta i zmarszczył brwi, a rysy jego twarzy nakreślił ból
rozczarowania. Był na nią wściekły, po tym, co zrobiła, mogła się tego
spodziewać.
Z wrażenia nie potrafiła zaczerpnąć
oddechu. Czego oczekiwała? Że głupi notatnik coś zmieni? Że może tam po prostu
tak wejść i go mu wręczyć? Że odnowi z nim to, co zniszczyła z powodu głupoty?
Czując, że dłużej nie wytrzyma,
zrobiła nagły zwrot i uciekła z przed witryny, nie do końca świadoma, co się z
nią dzieje. Spotkanie z Renem było dla niej bardziej wstrząsające niż
trzęsienie ziemi. Miała wrażenie, że przy nim gubi wszystkie myśli i zarazem
spala się w poczuciu winy. Nie była w stanie nic mu wyjaśnić, ponieważ żadne
wyjaśnienie nie wydawało się wystarczające dla ogromu win, które na niej
ciążyły.
Roztrzęsiona wmieszała się w tłum.
***
Z początku myślał, że to tylko
przewidzenie. Często tak miał. Łapał się na tym, że dostrzega ją w miejscach, w
których wcale jej nie było. Wystarczyło mrugnąć, by zniknęła jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki. Czuł potem w ustach gorzki posmak rozczarowania. Chyba
zaczynał tracić zmysły. Angelina była wszędzie, we wszystkim, co robił, we
wszystkich myślach, w każdym napisanym przez niego słowie. Czasami bliższa,
czasami dalsza, ale nieustannie obecna, a jednak nie prawdziwa.
Teraz nie miał przewidzenia. Stała
tam. Patrzyła na niego. Oddychała coraz szybciej, tak samo niedowierzająca, jak
on. Wtedy przypomniał sobie te dwie złączone dłonie, tamtego chłopaka, którego
spojrzenie było jednoznaczne. On ją kochał… A ona tamtej nocy nie przyszła.
Nim się obejrzał, a zniknęła. Może też
była tylko przewidzeniem?
Jedna z fanek czekała na jego podpis,
ociągał się ze złożeniem podpisu na papierze. Gdy powrócił wzrokiem do
przerwanej czynności, nie miał pojęcia do czego służy długopis w jego ręku.
Alina…
Nagle wiedział już, że nie może
zmarnować tej chwili. Nie zważając na nic poderwał się z krzesła, robiąc niemało hałasu. Wybiegł za drzwi, zostawił za sobą krzyki ekipy, krzyk menażera i
zdumienie reszty zespołu. Wybiegł na korytarz centrum handlowego. Tyle ludzi…
nigdy jej nie znajdzie. Rozpaczliwie wędrował wzrokiem po zakamarkach
korytarza, próbując rozeznać, w którym kierunku mogła pójść. Nagle otoczył go
zwarty krąg fanów. Napierali na niego z każdej strony, krzycząc i wyciągając do
niego spragnione zauważenia dłonie. Znalazł się w pułapce. Deptali go po
nogach, szarpali za koszulkę, jedna z dziewczyn otoczyła go ramionami, mocno przytulając
się do jego torsu. Nawet tego nie zauważył. Gdzie jest jego Alina?
Jego imię wykrzykiwane w tysiącach
głosów, tyle hałasu, tyle obsesyjnej miłości… dopóki trzej ochroniarze nie
przedarli się do środka, w końcu wyrywając go z pułapki. Jeden z nich popchnął
go w ramiona drugiego, z którego pomocą przedostał się do środka lokalu, ale
rozpętanego piekła nie dało się już zatrzymać.
— Co ty do cholery wyprawiasz!? Do
reszty padłeś na rozum!? — Krzyknął Ihyia, łapiąc brata za przedramię.
Wstrząsnął nim, ponieważ wcale nie poznawał Rena. Ten Ren był jakiś obcy, inny
z powodu tego jednego lata, z powodu tej jednej kontuzji nogi, z powodu czegoś,
czego Ihyia nie rozumiał.
— Ren, jesteś ranny — odezwał się ze
zgrozą Iro, sięgając po lewą dłoń lidera, na której, między nadgarstkiem a
łokciem, widniała mocno roztarta skóra. Ktoś wbił w to miejsce paznokcie? Może
nawet zęby? To drugie wydawało się nieprawdopodobnie, ale Ren już nie raz
przekonał się, że fani potrafią stawać się niebezpiecznymi psycholami, gdy szło
o kontakt z nim samym. Z rozdarcia, w postaci trzech dużych szram, zaczęła
sączyć się krew. Dopiero wtedy poczuł nieprzyjemne szczypanie. Tyle że… co z
tego?
Jakie to miało znaczenie, gdy był tak
blisko niej i znowu ją stracił?
***
Odnalazła na Internecie, a w zasadzie
na jednym z fanowskich stron zespołu, adres, na który fani mogli przesyłać
prezenty dla swoich idoli. Drżącą dłonią opieczętowała paczkę i zaniosła ją na
pocztę, wybierając formę przesyłki, jako kurierską. Wiedziała, jak to niewiele
w porównaniu z tym, co mogła zrobić, co powinna była zrobić.
Z perspektywy dwóch dni, które minęły
od spotkania w galerii, nie umiała zrozumieć, co motywowało ją w trakcie
ucieczki. Co odbiło jej stopy od ziemi i zmusiło je do szybkiego oddalania z
miejsca, które wywoływało w klatce piersiowej bolesny ucisk? Miała okazje
podejść i porozmawiać z nim. Nawet jeżeli nie zechciałby słuchać, powinna była
z nim porozmawiać, ponieważ na to zasługiwał. Zmarnowała okazje, po raz kolejny
okazując się tchórzem.
Po prostu czuła, że ma za sobą wiele
chwil, w których nie okazała mu wsparcia. Nie była taką Angeliną, na jaką
zasługiwał. Była tą, która zraniła i zniknęła, tą, która go odepchnęła. Teraz
również tą, która uciekła.
Ta paczka miała nic nie zmienić, bo
przecież szansa, że trafi do rąk własnych była równa zero, ale przynajmniej
tyle mogła zrobić. W tym prezencie ukryła swoje serce, gdzieś na dnie
świadomości wierząc, że jeżeli to uczucie w niej jest prawdziwe, Ren zobaczy
ten dziennik, a przeczytawszy cytat zrozumie od kogo on jest. Wierzyła w to,
nawet jeżeli logika podpowiadała, że takie myślenie jest naiwne, że natychmiast
należy pogodzić się z tym, że jej i Rena już nie ma, że tamto lato jest
przeszłością, a obóz został już tylko zapiskiem minionych wspomnień.
Po wysłaniu paczki wyszła na mroźne
powietrze, szczelniej otulając się szalikiem. Z nieba prószył drobny śnieg, ale
to nie zwalniało kierowców na ulicy, a przechodnie, wędrujący chodnikiem śpieszyli
się równie nerwowo, co zawsze. Tylko ona stała, chłonąc widok gwarnej metropolii,
czując się jak mrówka w wielkim wszechświecie. Skoro zbiegiem okoliczności
dwoje ludzi się spotkało, czy to źle, że miała nadzieje, że dostanie kolejną
szansę? Tym razem jej nie zmarnuje…
***
Oderwał wzrok od laptopa, kładąc dłoń
na obolałym karku. Przeciągnął ramiona, czując, że ciało już od dobrych chwil
miał odrętwiałe. Znowu posiadał dostęp do wszystkich kont w sieci, ale nie miał
ochoty niczego na nich sprawdzać, ani tym bardziej coś pisać. Za kilka dni
mieli pierwszą rozprawę z Rikuto. Producent bez wahania podał aktora do sądu,
co wywołało kolejny wstrząs w mediach. Dla Rena oznaczało to przykry obowiązek
uczestniczenia w rozprawach i to właśnie w chwili, gdy zbliżało się Boże
Narodzenie.
— Powiesz wszystko, całą prawdę! Nie
zostawisz na nim suchej nitki! — warczał pan Takamoto ostrym głosem, wbijając w
Rena natarczywe spojrzenie. Nikt nie miał prawa mu się sprzeciwić.
Rozległo się pukanie do drzwi, co
skutecznie wyrwało chłopaka z rozmyślań. Wstał i otworzył je, widząc stojącą na
progu Nanę.
— Pisałeś do mnie… — powiedziała
niepewnie, pokazując telefon jako dowód.
Uśmiechnął się, robiąc jej miejsce.
— Ładnie tu — Pochwaliła jego pokój,
który oślepiał blaskiem luksusu, ale był własnością wytwórni i Ren nie miał
pewności, czy będzie nadal mógł z niego korzystać, gdy okaże się, że noga się nie
wyleczyła.
— Może być — Wzruszył obojętnie
ramionami — Chcesz się czegoś napić?
Usiadła na łóżku, delikatnie
przygładzając palcami marszczenia kołdry. Zastanawiała się, jakby to było leżeć
pod nią w ramionach Rena. Skarciła się za te myśli, jakby wypowiedziała je na
głos. Z tego powodu odezwała się nieco schrypniętym głosem.
— Nie, dziękuje. Coś się stało?
— W zasadzie, musimy porozmawiać —
odezwał się tajemniczo, siadając na obrotowym krześle. Zamknął laptopa i
obdarzył ją poważnym spojrzeniem — O Rikuto, o nadchodzącej rozprawie.
— Chyba nie rozumiem — Wolno pokręciła
głową.
— Producent chce, żebym opowiedział,
jak było naprawdę. Każdy szczegół z tamtego felernego wieczoru. Mam go
zniszczyć. Wiesz, że jeżeli powiem prawdę, tak właśnie się stanie.
— Tak, wiem o tym — Głos Nany
zabrzmiał bardzo spokojnie.
Gdy Ren milczał dłuższą chwilę,
zmrużyła oczy, nad czymś się zastanawiając.
— Ale ty wcale nie chcesz go pogrążyć
— zauważyła z olśnieniem, nie mogąc w to uwierzyć.
— Nie, nie chcę — Przyznał z
zakłopotaniem, posyłając dziewczynie niepewnie spojrzenie z pomiędzy pasm
grzywki. — Mam dość tego, że w show-biznesie pewne mechanizmy są tak
bezwzględne. Mam dość tego, że jesteśmy marionetkami, które muszą zachowywać
jak zaprogramowane roboty. Mam dość tego, że chce się zniszczyć człowieka…
— Ale? — Nana wymierzyła mu dumne,
pełne osobliwości spojrzenie.
— Ale muszę mieć twoją zgodę, by wiele
przemilczeć. On skrzywdził też ciebie.
— To przez Rikuto możesz już nie
wrócić na scenę — zauważyła oschle.
— Wiem, ale nie jestem pewien, czy
chcę wracać. Możesz wyobrazić sobie, że jestem już zmęczony? — westchnął
ciężko, masując kark.
— On zepchnął cię ze schodów — Nana
spuściła wzrok, miętosząc rąbek koszulki w roztrzęsionych dłoni — Nigdy nie
zapomnę twojego krzyku, gdy spadałeś w dół. Myślałam, że cię zabił, że jesteś
martwy, gdy tak leżałeś bezwładnie na ziemi. Myślałam, że cię straciłam —
Uroniła kilka łez, pociągając nosem.
Uklęknął przy niej, chwytając
filigranową dłoń w mocny uścisk.
— Wiem, Nano. Przepraszam cię. Za to,
że cierpiałaś. Prawda jest taka, że tamtego wieczoru powinienem był odpuścić.
Gdy odepchnąłem go od ciebie i gdy zacząłem go bić, to powinno mi wystarczyć.
Rikuto uciekł, nie chciał ze mną walczyć, ale nie dałem mu spokoju. Pobiegłem
za nim, wypadliśmy na klatkę schodową, szarpnąłem go za koszulkę. Uderzyłem w
twarz. Byłem wściekły i pełen nienawiści, znów chciał uciec, ale znów go
złapałem i ponownie wymierzyłem cios. Myślę, że złamałem mu nos. Biłem go na
oślep, chociaż prosił mnie o litość i osłaniał twarz ramionami. Zachowywałem
się jak bestia, jak dzikie zwierzę nieznające miłosierdzia. Wtedy mnie popchnął
do tyłu. Myślę, że to był odruch bezwarunkowy, że on nie chciał i nie
przewidział, co się stanie. Straciłem grunt pod nogami, poczułem, jak pod stopami pojawia
się krawędź schodów. Spadłem. Rikuto wyciągnął po mnie dłoń, ale nie chwyciłem
jej w porę. Pamiętam jego przerażone spojrzenie, gdy spadałem w dół, by ostatecznie
stoczyć się ze stopni jak zrzucony worek. Potem zjawiłaś się ty i reszta. Potem
już wiesz, co się działo.
Zapadło milczenie. Po chwili Nana
wyciągnęła rękę i dotknęła włosów Rena z niezwykłą czułością.
— Ren… zrobiłeś to wszystko dla mnie.
Dlatego, że składał mi niemoralne propozycje, że był nachalny… — odezwała się
łagodnie.
Kiwnął głową.
— Tak, ale w pewnym momencie bronienie
twojej godności przeobraziło się w katowanie człowieka. Byłem gotowy go zabić,
sam nie wiem dlaczego. Okłamałbym cię mówiąc, że twoja godność była tego
powodem. Prawdę mówiąc, on stał się łatwym celem dla wyładowania nagromadzonej
we mnie furii. Uwierz mi lub nie, ale zasłużyłem, żeby spaść z tych schodów.
Gdyby mnie nie zepchnął, pewnie pobiłbym go na śmierć.
— Tego nie wiesz — Pokręciła głową.
— Czuje, że bym to zrobił. Nano… —
Popatrzył jej głęboko w oczy — Gdyby nie ta kontuzja, gdyby nie tamto lato,
gdyby nie tamten szpital i tamten odział, tamta dziewczyna… ja… ja sądzę, że
dzisiaj byłbym już na dnie. Potrzebowałem tego, co się wydarzyło wtedy.
Potrzebowałem odskoczni. Wytchnienia. Przystopowania. Zatrzymania się na
chwile. Trudno mi to wytłumaczyć, ale nie jestem zły za to, co się stało.
Łamiąc nogę, dałem wytchnienie duszy.
Milczała. Nie był pewien, czy słowa
docierają do niej, ale coraz mocniej ściskał jej rękę.
— Jeżeli powiesz, że mam być w sądzie
szczery, że mam niczego nie ukrywać, tak zrobię. Ale jeżeli istnieje cień
szansy, że możemy się temu sprzeciwić i postąpić jak ludzie, a nie jak
zaprogramowane lalki show-biznesu, to chcę tak postąpić.
— Ja… — Rozchyliła usta, wydobywając z
nich wątły dźwięk — zrób tak, Ren. Przebacz mu i ocal go. Niech tak będzie.
Daje ci moją zgodę.
***
Prezenty składowano w
specjalnym pokoju. Z racji ostatnich wydarzeń, tych, przeznaczonych dla Rena
było podwójnie dużo. Fani życzyli mu powrotu do zdrowia i stali się jeszcze
hojniejsi w zakupie drogich przedmiotów, jako wyraz swojej dozgonnej miłości. Nic
więc dziwnego, że pokój szybko obrósł w pakunki, nie pozostawiając nawet
skrawka wolnej podłogi. Asystent ze znudzeniem odebrał kolejne paczki, które
systematycznie przynosił kurier. Obładowany ponad siły, łokciem otworzył sobie
drzwi i wrzucił prezenty na stertę innych. Niepozornych rozmiarów pakunek w
granatowym papierze ze złotymi gwiazdami wylądował pomiędzy innymi, niemal
całkowicie ginąc w chaosie podarunków.
***
Sala sądowa przepełniona była ludźmi.
Kamery zostały zwrócone wprost na niego. Nie ulegało wątpliwościom, że jest
gwiazdą dnia. Charakterystyczny zapach papieru od drukarki i tuszu unosił się w
powietrzu. Blade promienie słońca nieznacznie wślizgiwały się do środka.
Po jednej stronie on. Po drugiej
Rikuto. I tylko nieznaczne spojrzenia posyłane ku sobie ukradkiem. Menadżer co
pięć minut poluzowywał kołnierzyk, dusząc się najpewniej z podenerwowania. Kto
zgodził się na udział mediów w procesie? Nie zdziwiłby się, gdyby Takamoto.
Przecież chodziło o ten cholerny rozgłos, o zniszczenie podłego gwiazdora z
kretesem.
Wstali. Właśnie wszedł sędzia i
atmosfera stała się jeszcze bardziej duszna. Usiedli. Zapadła chwila nerwowej
ciszy. Sędzia otworzył księgę, chwile ją studiował, by potem spojrzeć prosto na
Rikuto, którego ciało mocniej wbiło się w krzesło.
Zaczęło się. Ren miał wrażenie, że to
jakiś pieprzony sen, wszystko działo się, jakby poza nim, myślami płynął gdzie
indziej. Wciąż odtwarzał zdarzenia z tamtego wieczoru, własne ciosy, głos
Rikuto błagający o litość, wtedy nie znał litości. Wciągnął powietrze do płuc,
wezwali go do składania zeznań. Nieśpiesznie odsunął krzesło, wstał i zajął
miejsce na mównicy. Obrońca Rikuto wymierzył w niego natarczywe spojrzenie.
Chyba czuł, że jest na przegranej pozycji, ale tacy jak on, walczą do końca.
— Proszę nam odtworzyć zdarzenia z
szóstego czerwca dwa tysiące czternastego roku, panie Iwasao.
— Byłem wtedy na imprezie
organizowanej z okazji premiery nowego filmu, w którym grała moja dziewczyna.
— Iwamura Nana?
— Tak.
— Co się wtedy wydarzyło?
— Ja i… Rikuto mieliśmy drobną
sprzeczkę…
— To znaczy?
— Doszło między nami do bójki —
powiedział, nieomal wyczuwając wstrzymane oddechy zebranych dziennikarzy.
Musieli być w swoim żywiole, niewątpliwie nagrają każde jego słowo.
— Czy to prawda, że zaatakował pan
pierwszy?
— Tak.
— Sprzeciw wysoki sądzie! — Podniósł
się oskarżyciel — Nie widzę związku ze sprawą. Proces toczy się z powodu
poważnego uszkodzenia nogi powodowanego.
— Oddalam, szczegóły mają znaczenie —
Sędzia westchnął ciężko.
— Czy to prawda, że zaatakował pan
pierwszy? — Obrońca podniósł lekko głos, wyraźnie zniecierpliwiony.
— Tak.
— Czy to prawda, że oskarżony błagał
pana o litość, ale nie przestawał pan zadawać ciosów?
— Tak — Z każdym przytaknięciem, Ren
wyczuwał, że złość w panu Takamoto narastała. Nie wykazywał się pożądanym
zachowaniem.
— Co się stało potem?
— Rikuto uciekł, a ja pobiegłem za
nim. Znaleźliśmy się na klatce schodowej.
— To tam doszło do wypadku?
— Tak.
— Czy to prawda, że właśnie wtedy bił
pan z największą agresją?
— Tak.
— Sprzeciw wysoki sądzie! — znów
poderwał się oskarżyciel — Powód nie jest tu w charakterze oskarżonego!
— Przyjmuje. Proszę przejść do kwestii
decydującej — Sędzia popatrzył ze znużeniem na obrońcę, który zacisnął ze
złością usta.
— Proszę powiedzieć nam, jak doszło do
tego wypadku — odezwał się niechętnie obrońca.
Ren nie odpowiedział od razu. Jego
spojrzenie powędrowało w stronę Rikuto. Siedział on na krześle, ze wzrokiem wbitym
w krawędź stołu. Wyglądał na pokonanego. Jakby w oczekiwaniu na swój rychły
koniec.
Oczami Rena wędrowały obrazy.
Wspominał. Widział wszystko wyraźnie. Własne ciosy, własną złość, zaciśnięte z
furią zęby, skulonego w kącie Rikuto, potem mocne odepchnięcie przez jego rękę.
Zatoczył się, stracił grunt pod nogami, ręka Rikuto wyciągnięta mu na pomoc. Za
późno. Spadł. Na chwile wszystko oblekło się czernią. Potem szok. Nie wiedział,
co się działo wokół niego. Krzyki ludzi. Zakaz wzywania karetki. Nikt nie może
się dowiedzieć, pomogli mu przejść do samochodu. Potem ten szpital… Angelina,
obóz, pożegnanie, do którego nie doszło, upadek na scenie, diagnoza, która zmieniła
wszystko…
— Biłem go, a potem… poślizgnąłem się
i spadłem ze schodów — Słowa same popłynęły z jego ust. Nie należały do niego,
ale do kogoś, kto przebił się przez powłokę ciała. Ten ktoś wreszcie podjął
własną decyzję, wybrał własną drogę, oderwał się od żądań wytwórni.
Rikuto z niedowierzaniem spojrzał na
Rena, jakby widział go pierwszy raz w życiu. Nic z tego nie rozumiał. Nie tego
się spodziewał. Rozprawa przybrała niespodziewany dla wszystkich obrót. Nawet
sam obrońca nie dowierzał temu, co usłyszał.
— Chce pan powiedzieć, że sam się pan
poślizgnął? — Obrońca zmrużył oczy podejrzliwie.
— Tak. Rikuto nie był niczemu winien —
Mówiąc to, popatrzył na rozmówcę stanowczym wzrokiem. Zapadła głęboka cisza.
Nawet szelest migawek ucichł, aż dzwoniło w uszach. Sędzia, obrońca,
prokurator, wszyscy nagle stracili rezon, nagle powód znalezienia się w sądzie
przestał być jasny.
— Rozumie pan, że Oskarżony znalazł
się w sądzie z powodu pozwu złożonego przez pańską wytwórnie? — Sędzia
popatrzył na powoda z zainteresowaniem. — Pana menadżer utrzymuje, że to właśnie
oskarżony zepchnął pana ze schodów.
— To tylko głupie nieporozumienie. Ja
o nic Rikuto nie oskarżam. Z chęcią wycofam pozew, ponieważ nie mam wobec niego
żadnych roszczeń — Ren usłyszał nerwowe wstrząśnięcie ciała pana Takamoto,
który z trudem utrzymywał się jeszcze w krześle.
Menadżer patrzył na niego, jak na
szaleńca.
— Panie Yamada, proszę wstać — Sędzia
skinął ręką na oskarżonego, który posłusznie się podniósł, spuszczając wzrok. —
Zgadza się pan ze stanowiskiem pana Iwasao? Nie zepchnął pan tamtego wieczoru
pana Iwasao?
Rikuto spojrzał w stronę Rena.
Próbował zrozumieć, dlaczego tak niespodziewanie darowano mu winy, wahał się
też z odpowiedzią, ale po chwili odezwał się dość pewnie:
— Tak, Wysoki Sądzie, potwierdzam to,
co mówi pan Iwasao. Nie zepchnąłem go tamtego dnia ze schodów. On się
poślizgnął.
— Rozumiem — Sędzia ze zdumieniem
kiwnął głową. — W takim razie, proszę usiąść — Wskazała na Rena, który z ulgą
zszedł z mównicy. Wiedział, że ściągnął na siebie istne piekło, ale pierwszy
raz w życiu czuł się naprawdę dobrze. Podjął własną decyzję, oderwał się od
narzuconych mu zdań wytwórni i na jego wargi wstąpił lekki uśmiech.
***
Pan Takamoto złapał Rena za rękaw
koszulki, przyciągając go w swoją stronę. Oczy mężczyzny, nabrzmiałe od gniewu,
wpatrywały się w chłopaka z nienawiścią.
— Ty parszywy szczeniaku! — krzyknął
cicho tylko ze względu na obecność dziennikarzy w sądowym holu, którzy jeszcze
chwile temu gęsto oblekli Rena, zadając masę pytań, na które odpowiadał z
wyjątkową cierpliwością. — Rozumiesz, że za coś takiego mógłbym cię pozwać za
naruszenie kontaktu?
— Jasne, że wiem — Głos Rena brzmiał
spokojnie — Droga wolna. Już widzę nagłówki gazet „Anioł Japonii pozwany przez
wytwórnie za nieodpowiednie składanie zeznań” — Wykrzywił usta ironiczny
grymas, z satysfakcją dostrzegając, jak twarz producenta traci rezon.
— Jeszcze tego pożałujesz — warknął
Takamoto, puszczając wreszcie chłopaka z natarczywego uścisku. Poprawił brzegi
marynarki, posłał Renowi ostatnie z nachmurzonych spojrzeń i oddalił się z
takim pośpiechem, jakby gonił go czas.
Iwaso dopiero wówczas rozluźnił ciało,
wypuszczając z ust ciężki wydech. Miał wrażenie, że ten dzień trwa wiecznie, a
nie wybiło jeszcze południe. Był już zmęczony zamieszaniem wokół siebie, który
trwał od kilku miesięcy. Przed gmachem sądowym koczowali jego najwierniejsi
fani, domagając się najwyższej kary dla Rikuto, ale nie zabrakło też
popleczników aktora, którzy wymierzyli nienawiść przeciwko Aniołowi Japonii.
Tam, na zewnątrz, rozgrywało się istne piekło w wydaniu małolat.
Westchnął, bo nie rozumiał, jak dla
kogokolwiek takie rzeczy mogły być całym światem, że zamiast w szkole koczowali
tutaj, że bronili ich obu, jakby byli Wielkimi Cesarzami, albo, jakby on
naprawdę był Aniołem.
Z pomocą ochroniarzy przedostał się do
wozu wraz menadżerem. Akido milczał przez całą drogę powrotną do budynku
mieszkalnego „New York City”. Gdyby to od Rena zależało, wróciłby teraz do
jednej ze swoich willi, słusznie przypuszczając, że pod budynkiem zastanie całe
zgromadzenie fanów.
Ulice Tokio wolno przesuwały się za
szybą czarnego busa. Nagle czas zaczął płynąć spokojniej i Ren uspokoił się,
beznamiętnie obserwując przesuwające się wzdłuż drogi wieżowce metropolii. W
oddali zamajaczyła rzeka, gdy wjechali na most. Ciężkie, zimowe chmury wisiały
nad miastem. Świat wydawał się Renowi zupełnie obcy. Zbudzony z wieloletniego
snu, z wieloletniej stagnacji, zaczął dostrzegać, że wiedzie życie napompowane
bezsensem. Dzisiaj pierwszy raz zrobił coś dla siebie i było to uczucia tak
nowe, że niemal pogubił się w myślach, co jest dobre a co złe. Nie zniszczył
Rikuto, chociaż prawdopodobnie Rikuto zniszczył już dawno jego. Niewielu
okazałoby tyle miłosierdzia, ale Ren nie żałował. Nie żałował, że pobudził
wewnątrz siebie człowiecze serce, sięgając po wybaczenie. Niełatwo jest
wybaczać, ale z pewnością łatwiej to zrobić komuś takiemu jak on. Komuś,
rzuconemu na pożarcie brutalności show-biznesu, gdzie człowiek przestaje
istnieć, przeobrażając się w maszynę zarobkową. Był Aniołem Japonii, był
wielki, był wspaniały, uwielbiany i pożądany. Wielu chciałoby się znaleźć na
jego miejscu, wiódł życie bezsprzecznie luksusowe, na co dzień słuchając
pochwał na temat swojej urody, ale również przez te siedem lat nasłuchał się
brutalnych komentarzy pod swoim adresem. Ta petycja z prośbą o popełnienie
samobójstwa dostarczona w dniu urodzin… pamiętał, że potargał ją na strzępy.
Odciął się od wszelkich emocji tamtego dnia, nie chcąc pokazać po sobie, że
jakkolwiek go to zraniło. Pragnął być silny, bezduszny, a nawet bezwzględny.
Piął się coraz wyżej i wyżej, coraz bardziej uodparniając się na mnożących się
wokół niego wrogów. W pewnym momencie go to przerosło. Pobicie Rikuto było
punktem kulminacyjnym narastającej w nim furii, tych wszystkich emocji nigdy
niewykrzyczanych na głos, ale latami duszonych w sobie. Nie był maszyną zdolną
znieść każdy cios, chociaż wytwórnia tak go traktowała, a on swego czasu zaczął
nawet w to wierzyć. Gniew w nim pokazał wyraźnie, że przez te wszystkie lata
był po prostu człowiekiem, któremu nie dano ani na moment odpocząć. Szpital, do
którego trafił po złamaniu nogi był wreszcie wytchnieniem. Nagle fani,
wytwórnia, oczekiwania zespołu i obowiązki gwiazdy zniknęły. Był tylko on i
cisza. Początkowo nie umiał się odnaleźć w takiej rzeczywistości, z czasem
zrozumiał, że tego mu brakowało. Chwili ciszy, tego momentu dla własnych myśli.
Zaczął dobrze spać, odzyskał apetyt, znów czuł smak jedzenia. A potem musiał
wrócić i wraz z tym powrotem, wróciły wszystkie demony. Tyle że już tego nie
chciał. Szukał drogi ucieczki.
Szukał Angeliny… możliwości bycia przy
niej.
***
Drzwi za Renem zamknęły się z
łoskotem. Ihyia i Iro siedzieli w salonie, oglądając jakiś nudny skecz w
telewizji. Aktualnie nie obowiązywał ich żaden harmonogram z racji
nadchodzących świąt, a ostatnie promocje zakończyli już trzy dni temu, więc
ogarnęło ich błogie lenistwo.
Salon przystrojono świątecznymi
dekoracjami, w kącie, przy regale z książkami, stała nawet zdobnie ubrana
choinka.
Ren zdjął z siebie kurtkę, uważając,
by nie zerwać opatrunku na ręce. Po tym, jak w galerii handlowej ktoś brutalnie
podrapał mu rękę, nie obeszło się bez konieczności zdezynfekowania rany i
zaklejenia jej dużym, białym opatrunkiem. Miał nadzieje szybko go zdjąć, bowiem
pod prysznicem nasiąknięty wodą opatrunek bardzo mu przeszkadzał.
Tuż za nim pojawił się Akido,
przywożąc do budynku zakupy, które postawił na stole w kuchni. Sam też miał
swoją rodzinę, więc dzisiaj szedł na zasłużony urlop. Stanął w progu salonu,
gotowy pożegnać się z chłopakami.
— Do zobaczenia za trzy tygodnie —
Uniósł rękę. Iro natychmiast poderwał się z kanapy, obejmując menadżera jak
starego przyjaciela, którego poklepał bratersko po plecach.
— Wesołych świat, panie Akido. Proszę
pozdrowić żonę — odezwał się chłopak wesoło. Jemu ostatniemu nie wypalił się
jeszcze optymizm po nawałnicy ostatnich skandali, ale taki już był.
Ihya kiwnął tylko głową na pożegnanie.
Żadne sentymenty się go nie trzymały, a był nawet rad, że dane mu będzie
odpocząć od krzykliwego menadżera, który nieraz wystawił jego słuch na ciężką
próbę.
Ren przyszedł jako ostatni, kłaniając
się panu Akido z godnością. Nigdy nie przepadał za menadżerem, ale w przez
ostatnie miesiące musiał przyznać, że miał w tym znerwicowanym choleryku dużo
wsparcia.
Nagle dłoń mężczyzny spoczęła na jego
ramieniu. Usta Akido pokrył znaczący, tajemniczy uśmieszek.
— Jestem z ciebie bardzo dumny, Ren.
Dobrze postąpiłeś — Powiedział tylko tyle, nim złapał za kurtkę i skierował się
do wyjścia.
Ren zamarł w bezruchu, pojmując, że
Akido właśnie pochwalił go za decyzję podjętą w sądzie. Czyżby mężczyzna też nie chciał
zniszczyć Rikuto? Może wcale nie był tak bezwzględny jak pan Takamoto?
— Nasz menadżer chyba przechodzi jakieś
wewnętrzne odrodzenie — skomentował sarkastycznie Ihyia, gdy był pewien, że
mężczyzna już dawno wyszedł.
Ren wzruszył ramionami, opadając na
fotel. Był zmęczony całym porankiem spędzonym w sądzie. Wciąż nie dowierzał, że
zrobił coś tak szalonego.
Nagle Iro wyprostował się, patrząc na
nich zagadkowym wzrokiem.
— No już, człowieku. Mów o co chodzi —
burknął Ihyia, doskonale znając to spojrzenie przyjaciela.
— Bo wiecie, ja mam taki pomysł —
rzekł nieśmiało Iro, bawiąc się palcami u rąk. — Tyle ostatnio dostaliśmy
prezentów od fanów. Nie mieszczą się już w pokoju, prawda? — Przemknął
spojrzeniem po chłopakach.
— Do rzeczy — Ihya tracił cierpliwość.
— Pomyślałem, że można by je
przeznaczyć na dobry cel. Na przykład oddać do domu dziecka, żeby dzieciaki
miały z nich radość. Przecież my nigdy w życiu nie będziemy używać, aż tylu
rzeczy.
Ren otworzył oczy, patrząc na Iro z
niedowierzaniem. Potem uśmiechnął się szeroko, czując, jak wstępuje w niego
zapał.
— Iro! To genialny pomył! — zawołał,
ku uciesze przyjaciela.
— Zgadzam się — Ihyia kiwnął głową —
Przynajmniej pozbędziemy się tego wszystkiego…
— Wiedziałem, że się zgodzicie —
Rozległ się dzwonek do drzwi, na co Iro od razu się zerwał. — Dlatego
zaprosiłem Nanę do pomocy.
— Jak ty nas dobrze znasz — westchnął
Ren, kręcąc głową. Nie był pewien, czy wizyta jego medialnej dziewczyny go cieszy
czy raczej męczy, ale musiał przyznać, że kobieca dłoń była w tej sytuacji
niezbędna.
Nana weszła do środka, ubrana w swoje
ulubione, białe futerko. Roztaczała wokół siebie woń ekskluzywnych perfum,
wyglądając jak zwykle zjawiskowo.
— Cześć, chłopaki! Po waszych minach
wnioskuje, że już wiecie po co tu jestem.
— Jasne. Iro miał prawdziwe objawienie
— Ren przywitał się z nią przelotnym uściskiem, w którym dziewczyna zatrzymała
go na chwile. Popatrzyła mu w oczy troskliwie. — Musisz być zmęczony po tym
wszystkim. Cieszę się jednak, że postąpiłeś w ten sposób. Czuje się dobrze z
myślą, że nie zniszczyliśmy Rikuto.
Kiwnął głową.
— Przynajmniej będziemy mieć spokojne
święta. Co planujesz w tym roku?
Nana oderwała się od niego. Wszyscy
skierowali się do pokoju, gdzie prezenty walały się niemal do sufitu.
— Fiu! Będziemy mieć tu sporo roboty!
— zawołała radośnie, a potem odpowiedziała Renowi — Jadę na święta do rodziców.
Mają przepiękny pensjonat w górach. Zima tam, to po prostu bajka…
— Ja wybieram się do Australii. Wrócę na sylwestra. Nienawidzę zimna — odparł Iro, wyciągając z szafki
zakupione wcześniej worki. Miał też przygotowane wstążki, którymi miał je
owinąć, żeby przypominały na przyniesione wprost od Świętego Mikołaja.
— A ty, Ihyia? — spytała Nana,
odwracając wzrok w stronę starszego Iwasao, który stał opary o ścianę i
przyglądał się, jak Iro rozkłada worek, by zapakować pierwsze prezenty.
— Jeszcze nie wiem, ale coś wymyślę.
Do tej pory jechaliśmy z Renem na Okinawę, ale teraz ten pomysł wydaje mi się
głupi. Zwłaszcza, że fani już odkryli, że tam jesteśmy w okresie Bożego
Narodzenia i spodziewam się niemałego nalotu.
— Mhm. Niestety, ale to była kwestia
czasu — Ren kucnął, dokładnie sortując, co należy zapakować do worka, a co nie.
Nie wszystko bowiem nadawało się na prezent dla dzieciaków. Najpierw trzeba
było prezenty rozpakować, by zerknąć, co jest w środku. Niektóre fanki były tak
śmiałe, że wysyłały im erotyczne gadżety z dołączonym swoim zdjęciem i
niemoralną propozycją wspólnej nocy. Kiedyś go to wkurzało, teraz śmieszyło.
Wspólnie więc z Naną, Iro i Ihyią
rozpakowywali prezenty i jeżeli nadawały się dla dzieci, pakowali je do worka.
Ten później przekażą odpowiedniej fundacji. Iro naprawdę wiedział, jak
wskrzesić w nich ducha świąt. Była to jedna z tych rzeczy, które skutecznie
pomogły oderwać się Renowi od skandali i myślenia o Angelinie. Po tym, jak
uciekła z galerii handlowej czuł, że jest na nią bardziej wściekły.
— Wiecie… — Nana odrywała właśnie
papier, odzywając się swobodnym tonem — Jeżeli macie ochotę, zapraszam do mnie.
W sensie, do pensjonatu mamy. Jest tam wiele pokoi, więc spokojnie się
pomieścimy. No i niedaleko znajduje się stok narciarski. Będzie super.
Oczy Ihyi rozjaśniły się
entuzjastycznie.
— Naprawdę? I twoi fani nie będą tam
koczować?
— Nie. Bo nie wiedzą, gdzie mieszkam —
Uśmiechnęła się szeroko — To jak Ren? Wchodzisz w to?
Chłopak nie od razu na nią spojrzał.
Właściwie była to jedyna propozycja, jaką mu zaoferowano. Inaczej, miał w
perspektywie samotne święta, ale gdzieś w głębi duszy ubolewał, że nie spędzi
ich w towarzystwie osoby, którą kochał. Nie mógł jednak cały czas czekać na
Angelinę, która wyraźnie dawała mu do zrozumienia, że nie chcę mieć z nim nic
wspólnego.
— Jasne. Czemu nie? — Wzruszył od
niechcenia ramionami.
— Genialnie! — Nana ucieszyła się jak
małe dziecko, przytulając do ramienia Rena — To będą nasze pierwsze, wspólne
święta. Już nie mogę się doczekać.
Posłał jej jedynie uśmiech, nic więcej
nie mówiąc. Nagle sięgnął po prezent opakowany w granatowy papier ze złotymi
gwiazdami. Bez cienia emocji na twarzy rozerwał opakowanie, zauważając w środku
biały notatnik z napisem „Oczekiwanie”. Oprawiony w białą, miękką skórę bardzo
mu się spodobał. Pogładził brzegi opuszkiem palca, czując zapach nowości.
Otworzył go, zauważając, że w środku
są linijki dla nut. Mógłby zapisywać w nim piosenki. Pierwszy raz fanka
przysłała mu coś, co nie było pluszakiem, lub sprzętem elektronicznym.
Wtedy jego wzrok zatrzymał się na
ręcznie napisanej dedykacji w rogu kartki, a serce zabiło mu z łomotem w klatce
piersiowej. Czytał raz, drugi raz i wciąż nie dowierzał.
— Ren? Wszystko w porządku? — Nana
popatrzyła na chłopaka z niepokojem, sprawiając, że również inni zainteresowali
się nietypowym zachowaniem lidera.
„Kiedyś
jajko będzie w stanie żyć bez swojej skorupki. Życie cię utrwala, stajesz się
mocny.”.
Ren nie dowierzał w to, co czytał. Czy
to możliwe…? Wstał na równe nogi, mocniej zaciskając palce na notatniku. Tylko
ona mogła napisać coś takiego, tylko on mógł zrozumieć ukryty w zdaniu przekaz.
— Alina… — wyszeptał cicho.
— Co mówisz? — Nana zmarszczyła brwi,
nie zrozumiawszy cichego pomruku Rena. Ten jednak nie zamierzał nikomu nic
tłumaczyć. Przycisnął notatnik do serca, czując rozpierającą go od wewnątrz
energię.
— Właśnie zdarzył się cud —
powiedział tylko. Potem usiadł na ziemi i wrócił do sortowania prezentów, nie
zważając na baczne przyglądanie mu się przez trójkę przyjaciół. Widząc jednak,
że nie wyciągnął z niego nic więcej, skupili się na tym samym.
********
Dobra, moja teoria się sprawdziła. Wystarczyło, żebym zawiesiła bloga, a zacznę desperacko pragnąć do jego powrotu, więc oto wracam. Na razie korzystam jeszcze z zapasów (bo przecież czemu miałabym ich nie opublikować?), a potem się zobaczy. Może zacznę nowe opowiadanie, może dokończę to. W każdym razie nie chcę by ten blog leżał odłogiem, bo Azjaci i dramowy styl opowiadań bardzo mi odpowiada i nic nie będzie w stanie mi tego zastąpić <3 Mam nadzieje, że będziecie ze mną, bo Wasza obecność motywuje. Im was więcej tym lepiej, dlatego czekam na was :)
Buziaki :*
Cieszę się, że jednak nie zawiesiłaś tego bloga. Jak widać pisanie o Azjatach, nie łatwo tak porzucić :D
OdpowiedzUsuńPodoba mi się prezent jaki Angelina wybrała dla Rena i zdanie, które napisała w tym pamiętniku. Odważyła się i wysłała go, a bałam się, że jednak zrezygnuje. Już myślałam, że pamiętnik nie trafi w ręce Rena, gdy został wrzucony razem z innymi prezentami od fanów, a jednak znalazł właściciela. Wystarczyło, że przeczytał to zdanie i poznał, iż to od Angeliny. Urocze ^^
Poza tym Angelina i Ren spotkali się w centrum! Może i tylko siebie widzieli, ale to już coś. Niestety dziewczyna uciekła. Podobało mi się to, że chłopak poderwał się i pobiegł za nią, ale nie był w stanie jej znaleźć. Jak widać kariera już go męczy i w ogóle mu na tym nie zależy. Postanowił ochronić Rikuto, który nieumyślnie zepchnął go ze schodów. Myślę, że podjął dobrą decyzję, nawet menager go pochwalił ;)
Z niecierpliwością czekam na nowość <3 Pozdrawiam! ^^