Odcinek 7: Concealment cz.I

 W autobusie szeptano i pokazywano ją palcami. Jakieś dwie, młode dziewczyny siedziały ramie przy ramieniu, wpatrując się w ekran komórki. Od czasu do czasu ich wzrok podnosił się i kierował ku Angielinie.
Rozpoznawały ją.
Czuła się niezręcznie i pewnie gdyby nie umierała teraz z rozpaczy byłaby się tym przejęła. Ale one, ich uwaga skupiająca się na niej, to wszystko rozmazywało się jak nic nieznaczące tło.
Angelina myślała jedynie o Renie. Wciąż od nowa odtwarzała moment swej ucieczki, kiedy to zostawiła go samego z całym morzem reporterów i wybiegła tylnym wyjściem budynku.
Nie spodziewała się, że zastanie chłopaka jeszcze tego samego dnia, kiedy rozmawiała z panem Yamamoto. Miała nadzieje, że Ren dowie się o jej wyznaniu przed reporterami trochę później, ale myliła się.
Wszystko stało się tak szybko, tak szybko została podjęta decyzja, że panienka Mizuhara czuła się jak we śnie. Lada chwila się obudzi, a cały ten koszmar z prasą okaże się tylko wytworem jej wyobraźni.
Chociaż jednak szczypała się coraz mocniej, rzeczywistość pozostała niezmienna. Musiała przyjąć do wiadomości, że nie śni, ale naprawdę zaprzeczyła publicznie, że coś poważnego łączy ją z Renem.
Wiedziała, że go zraniła. Nawet świadomość, że zrobiła to dla jego dobra nie pomagała jej poczuć się lepiej. Uważała się za skończonego potwora, którego należy niezwłocznie potępić za to, że żyje.
Miała ochotę siebie ukarać, już nigdy nie poczuć nawet odrobiny szczęścia. Jak mogła wyjechać do Ameryki, studiować wymarzoną medycynę po czymś takim? Jak mogła w ogóle być w stanie spojrzeć sobie w lustro?
A jednak musiała wyjechać. Po tym wszystkim w Japonii nie było już dla niej miejsca. Potrzebowała natychmiast uciec, nie oglądać się za siebie i jakoś uleczyć swoje poranione serce.
Nie była tylko pewna, czy to możliwe, czy zdoła zapomnieć.
Z ulgą wysiadła na przystanku, zostawiając w autobusie szepczące o niej małolaty. Show-Biznes był karmiony właśnie takimi osobami, jak one. Kochały ponad życie swoich idoli, ale były także przyczyną okrutnego mechanizmu, jakim posługiwał się azjatycki rynek muzyczny. Fani byli świętością i ich wielka miłość z dnia na dzień mogła przerodzić się w dziką nienawiść.
Starała się jednak o nich nie myśleć. Koperta z pieniędzmi w torbie wyraźnie jej ciążyła, chociaż było to jedynie złudzenie, wywołane poczuciem winy.
Zatrzymała się w połowie chodnika. Przed jej domem stało auto. Ciemny lakier połyskiwał w słońcu. Od razu domyśliła się kto złożył jej wizytę.
Z bijącym sercem pchnęła furtkę i weszła na teren ogrodu. Przed domem, na schodkach siedział Ren. Kiedy się zbliżyła, podniósł głowę i obdarzył ją osobliwym spojrzeniem. Zadrżała. Wiatr musnął jej skronie.
— Ładne dałaś przedstawienie — odezwał się.
— Ren... — szepnęła. Nie znajdowała słów, by cokolwiek innego powiedzieć. Wciąż dźwięczały jej słowa pana Yamamoto. Jeżeli czegoś nie zrobi, chłopak trafi do więzienia.
Rozległo się szczekanie psa. Wzmógł się wiatr i naraz wszystkie drzewa w ogrodzie wydały jeden, głośny szum. Ren wstał.
— Dlaczego to zrobiłaś? Wciąż próbuje cię zrozumieć.
Wciągnęła powietrze do płuc, potrzebowała dużo siły, by rozegrać to jak należy.
— Uznałam, że tak będzie najlepiej — odezwała się stanowczo, zaciskając rękę na szelce torebki.
— Najlepiej dla kogo? — Roześmiał się cynicznie. — Angelina, co ty wyprawiasz do jasnej cholery?!
— Gdybym tego nie powiedziała, sytuacja wymknęłaby się z pod kontroli! — Podniosła głos, próbując mówić z pełnym przekonaniem. — Chciałeś być uwikłany w kolejny skandal?! Chciałeś być znowu na czołówkach gazet? Chciałeś, żeby rozszarpali cię fani Nany?
— A miłość? — spytał ciszej. Jego wzrok lekko drgał. Zdało jej się, że powietrze zrobiło się zimniejsze. — Wiesz, że wojna trojańska toczyła się tylko dla jednej kobiety? Uważasz, że nasza miłość nie jest warta pójścia na wojnę?
Zacisnęła do bólu zęby. Miała ochotę wykrzyczeć mu głośno dlaczego to robi, ale nie mogła. Ilekroć próbowała, wstrzymywał ją głos pana Yamamoto dudniący złowrogim głosem o ścianki jej umysłu.
„Tylko pani może go ocalić…”.
— Żartujesz? — Uniosła wysoko podbródek — O jakiej miłości mówisz, Ren? Za tydzień wyjeżdżam na pięć lat do Ameryki. Uważasz, że istnieje jakakolwiek miłość, która przetrwa taką odległość? — Zmrużyła oczy pytająco. — Nie rozumiesz, że nasze drogi powoli się rozchodzą? Ja tylko zrobiłam, co konieczne, aby nasz związek zakończył się bez echa. Kiedyś mi za to podziękujesz.
Jęknęła, kiedy złapał ją za ramiona i lekko nią potrząsnął. Z oczu Rena wyzierała desperacja, złość i nienawiść w jednym. Wydawało się, że za chwilę ją uderzy, ale nic takiego się nie stało. Zamiast tego, mocniej zacisnął dłonie na jej przedramionach i wykrzyczał jej prosto w twarz.
— Co ty wygadujesz, do cholery!? Co się z tobą stało!?
Torebka spadła jej z ramienia. Upadła na trawę, a jej zawartość rozsypała się. Ze środka wypadła również biała, podłużna koperta, która od razu rzuciła się Renowi w oczy.
Rozluźnił się w jednej chwili, spojrzał przenikliwie na Angelinę stojącą jak sparaliżowana, po czym sięgnął po kopertę i otworzył ją.
— Akido mówił mi, że wzięłaś pieniądze, ale mu nie wierzyłem — Spokój w jego głosie brzmiał złowrogo.
Dziewczyna zadrżała.
— Zrobiłam to, co słuszne — odparła z resztką dumy w głosie, nawet na niego nie patrząc. Rozpadała się na kawałeczki, ale jeszcze musiała trzymać się w garści, by grać swoją rolę.
„Wystarczy, że zachowa się pani rozsądnie.”
— Słuszne? — Powtórzył za nią jak echo i uśmiechnął się upiornie. W oczach zadrgały mu łzy, które po chwili lekko spłynęły po policzkach. Miała ochotę z całować je wszystkie, stała jednak nieporuszona.
Obudziła się w nim jakaś złość. W jednej chwili wyjął wszystkie pieniądze i zaczął drzeć je na kawałki. Bez poruszenia oglądała, jak targa kolejne banknoty na coraz drobniejsze skrawki i rzuca je ze złością na ziemię, dając upust swojej furii.
Gdyby mogła, zrobiłaby to samo.
Kiedy nie zostało już nic, a na trawie spoczywały niczym śnieg strzępy pieniędzy, Ren podniósł na Angelinę rozczarowane spojrzenie.
— Byłaś moim marzeniem, Alina — wyszeptał z niedowierzaniem — Zawsze kochałem cię bardziej niż ty mnie… Tamtej nocy, kiedy nie przyszłaś, powinienem się obudzić z tego snu… Powinienem był wiedzieć, że już nigdy nie wróci ta dziewczyna, którą całowałem nad jeziorem.
Nie wytrzymała. Spuściła głowę i pozwoliła płynąć łzom. Drżał jej podbródek, zaciskała z bezsilnością pięści. Niech już idzie, niech zostawi ją i pozwoli umrzeć.
— Jedź do tej swojej Ameryki — dodał kpiąco — Zostań najlepszym lekarzem na świecie. — Kiedy to powiedział, wyminął ją i ruszył do furtki.
Mając pewność, że już odszedł, upadła na trawę i wybuchła płaczem. Podparła się rękoma, ale już po chwili nie była w stanie się utrzymać, toteż położyła się cała na trawie i szlochała dalej. Łzy płynęły strumieniami, szlochy wyrywały się z piersi tak boleśnie, jakby zaraz miało pęknąć jej serce. Zresztą nie mogła oddychać, całe jej ciało ściskał ogromny żal, który miażdżył ją od środka.
Umierała, rozrywała się po kawałeczku i upadała na dno.

***
— Jak opisałbyś, powiedzmy w dwóch słowach, miejsce w którym teraz jesteś — Głos prowadzącej przebił się do jego uszu, rozentuzjazmowany na potrzeby trwającego właśnie programu.
Skierowany w niego ostry snop flesza ukuł go w oko, więc z trudem powstrzymał się przed zmrużeniem powiek.
Czekali na jego odpowiedź – widownia pełna nastoletnich fanek oraz członkowie zespołu do którego przynależał. Wszyscy uśmiechnięci przerażająco od ucha do ucha niczym lalki w nawiedzonym pokoju. Chwila, on też się uśmiechał, w identyczny sposób przecież.
Oderwał wzrok od szklanki wody, stojącej na stole przed nim. Oblizał spierzchnięte usta i rozjaśnił tęczówki wyćwiczonym blaskiem zadowolenia, który tak doskonale pasował do uśmiechu.
Kilka kilometrów stąd jego twarz wyświetlała się na monitorze plazmowego telewizora w prosto umeblowanym pokoju, w którym wiatr nadmuchiwał firanki swoim jesiennym oddechem.
Siedząca na łóżku dziewczyna, z smutnym uśmiechem przypatrywała się chłopakowi, a jej usta samoistnie odpowiedziały za niego:
— Krzywe niebo…
Tymczasem on, siedząc na kanapie w studiu, podniósł mikrofon do ust i ku uciesze fanek i samej prowadzącej odezwał się wyraźnym, czystym głosem.
— Piękny świat.
Angelina odwróciła twarz. Nie mogła znieść widoku ukochanej twarzy, tak pozornie szczęśliwej i dalekiej od niej. Myśl, że wbiła mu nóż prosto w serce sprawiał, że pogrążała się w głębokim letargu.
Nie pomagały kojące słowa matki, ani zagrzewanie do boju przez ojca, który uważał rozstanie córki z chłopakiem za bardzo dobry obrót sprawy.
— To by się nie udało, słońce. Wiesz o tym dobrze — mówił.
Wiedziała, wiedziała, że ich uczucie nie miało najmniejszych szans pod szaleńczym wiatrem przeciwności losu. Ludzie zawsze jakoś dźwigali się po rozstaniu. Chciała wierzyć, że im też to się uda.
Mając pewność, że walizka jest już spakowana, zasunęła zamek i omiotła po raz ostatni pokój, w którym spędziła całe osiemnaście lat swego życia.
Ameryka…czy zdoła żyć tak daleko od domu? W obcej kulturze? Z dala od Rena? Czuła jednak, że musi uciec. Odetchnąć innym, niż japońskie, powietrzem. Musiała uciec, by zapomnieć i nie myśleć.
Spojrzała na leżący na biurku bilet, zabukowany na jutro. Bo to właśnie jutro wsiądzie w samolot i zostawi za sobą najlepsze i najboleśniejsze wspomnienia zarazem.
Tak przynajmniej wierzyła.

***

— Może trzeba wezwać doktora? — Iro z niepokojem spojrzał na Ihyię.
Obaj stali pod drzwiami pokoju Rena w ich głównej siedzibie, za której czynsz płaciła wytwórnia. Byli teraz u szczytu sezonu, zatem musieli w niej przebywać przez najbliższe tygodnie.
— Jak już coś, to od razu psychiatrę — prychnął starszy Iwasao, szarpiąc za klamkę. Bezskutecznie. Brat zamknął się na klucz i drzwi ani myślały ustąpić.
— Boje się o niego. A jeżeli skoczy z okna?
W tym momencie Ihyia wybuchnął śmiechem.
— Mój braciszek? — zdumiał się z ironią — Nie przeceniaj go, Iro. Kto jak kto, ale jemu nie grożą takie pomysły.
Wiedział, co mówi. Ren nie należał do osób, które swoje problemy topiliby w butelce sake bądź kolejnym skręcie amfetaminy, nie mówiąc już o skakaniu z okna czy jakikolwiek sposobie pozbycia się własnego życia.
Ale Ren nie wychodził z pokoju przez cały dzień, co nawet starszemu Iwasao kazało zacząć się o niego martwić. Może życie Rena nie było zagrożone, ale jego stan emocjonalny z pewnością.
— Powinniśmy do niej zadzwonić? — Iro z trudem stał w miejscu. Najchętniej by działał.
Jakakolwiek forma ruchu była lepsza od bezsilności, którą odczuwał w stosunku do tej sytuacji. Martwił się przecież o lidera.
— Do Angeliny? — Ihyia posłał przyjacielowi krótkie spojrzenie. — Nie wygłupiaj się. Już dawno odleciała… — zawahał się. Nie mógł sobie przypomnieć jakież to miejsce ta dziewczyna obrała na okres swoich studiów.
— Ameryki. — Iro dokończył za niego cichym głosem.
— Właśnie, do Ameryki, więc nie ma co liczyć, że poratuje tego durnia w potrzebie. Ren? Ren! — Ihyia zaczął przeraźliwie tłuc się do drzwi. — Stary, nie obchodzi mnie, że masz okres, czy co tam ci uderzyło do głowy, ale jak zaraz nie otworzysz, to biorę wiertło i rozwalam ten zamek, kapujesz?
Po pierwsze nie miał wiertła, po drugie nie umiałby się nim posłużyć, ale groźba zadziałała, bo rozległ się skrzyp otwieranego zamka.
W szczelinie drzwi ukazało się zmarnowane oblicze Anioła Japonii.
— Możesz się przymknąć? Chcę w spokoju celebrować najbardziej popieprzony okres w dziejach mojej egzystencji! — Ren spojrzał na brata morderczym wzrokiem, które zarazem wyglądało na zmęczone.
— Och jakiż ty się zrobiłeś patetyczny! Jesteś Szekspirem czy jak? — zażartował kwaśno Ihyia, a kiedy brat zamierzał zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, wsadził między nie stopę i skutecznie to uniemożliwił. — Hola, hola, tak łatwo nie dam ci się wywinąć.
— Ihyia, do jasnej cholery! Nie proszę cię byś się mną przejmował! — zawołał Ren wściekle.
— A ja wcale nie czekam, abyś zaczął mnie prosić! — Ihyia użył całej siły by rozeprzeć drzwi i wejść do pokoju brata.
Cuchnęło tam jak diabli, aż prosiło się o porządne wietrzenie, toteż starszy Iwasao od razu podszedł do okna, by otworzyć je na oścież.
Iro, który wszedł tuż za nim, omiótł z przerażeniem niepościelone łóżko i stosy brudnych ubrań walających się po podłodze. Do tego kilka zgniecionych puszek po piwie.
Czyżby Ihyia się pomylił i Ren jednak zaczął mieć problemy z alkoholem?
— Ren… to takie straszne — szepnął Iro z przejmującą trwogą.
— Chłopaki dajcie już spokój! — Lider przewrócił oczami. Czuł się paskudnie i najchętniej zakopałby się pod pościelą, skąd nie wychodził przez najbliższe miesiące. No, chyba, że do toalety.
— Spokój to ty będziesz miał dopiero po śmierci! — zawarczał ostro Ihyia, celując w brata miażdżącym spojrzeniem. — Chcę ci właśnie przekazać dobrą nowinę: żyjesz i masz jeszcze na tym świecie coś do zrobienia, jasne? Dobra, ona sobie pojechała, ale my wciąż tu jesteśmy. Masz pojęcie, że Nana dzwoni co godzinę i pyta, jak się czujesz?
— Nana mało mnie obchodzi. — Ren opadł bezwolnie na jedno z obrotowych foteli, nie zważając, że usiadł tym samym na stosie niewypranych koszulek i skarpetek.
— Ty naprawdę straciłeś rozum! — Ihyia roześmiał się mało przyjemnie.
— Może straciłem. — Odpowiedzią było beznamiętne wzruszenie ramion. — Nie mam powodów do tego? Straciłem dziewczynę i straciłem zespół.
— Kto powiedział, że straciłeś zespół? — Iro, który już zabrał się za gruntowne sprzątanie pokoju, teraz znieruchomiał i spojrzał na chłopaka z wyrzutem.
— A nie jest to prawda? — Ren uśmiechnął się krzywo. — Przez tę cholerną nogę już nigdy nie będę tańczyć. Pan Yamamoto już szuka kogoś na moje zastępstwo. Poza tym… wcale nie jestem pewien, czy chcę wracać. Może tak by było lepiej? Rzucić ten cały popieprzony świat.
— I alternatywą było by życie tutaj? — Ihyia ogarnął ręką pomieszczenie. — Pod tą kołdrą i stertą ubrań, które za chwilę zaczną gnić?
— Kpij sobie kpij. — Ren zaśmiał się ponuro. — Mam to wszystko gdzieś.
— Ależ jasne! — Ihyia podniósł dramatycznie ton. — Bo przecież jesteś cholernym tchórzem i zaszycie się tutaj jak szczur jest lepsze niż stawienie czoła problemom?! Pieprzony tchórz!
W tym momencie Ren zerwał się i uderzył brata prosto w twarz. To był impuls, ułamek sekundy, który powalił starszego Iwasao na ziemie. Potem zapadła głucha cisza.
Ren nie mógł uwierzyć, że jego ręka zrobiła coś takiego, jakby kończyna żyła własnym życiem i właśnie postanowiła zrobić coś wbrew jego woli.
Przeraził się.
Ale kiedy Ihyia odsłonił twarz, na której już pojawiło się dorodne zaczerwienienie, uśmiechnął się szeroko, chociaż z grymasem goryczy na ustach.
— No wreszcie widać, że jeszcze jest w tobie wola życia, braciszku. — Dźwignął się na nogi i spojrzał na Rena. — Uderz mnie jeszcze ile chcesz, ale nie pozwolę ci zostać w tym pokoju ani minuty dłużej.
— Dokąd masz zamiar w takim razie mnie zabrać? — Ren był już nieco spokojniejszy, ale zarazem obudził się z poprzedniego otępienia.
— Do matki — odpowiedział mu brat.



  Następny rozdział         Poprzedni rozdział

3 komentarze:

  1. Spotkanie Angeliny z Renem było takie okrutne... Myślę, że chłopak przyjechał pod jej dom, ponieważ miał nadzieję usłyszeć jakiś racjonalny argument. Nie wierzył w to, że dziewczyna, którą tak bardzo kocha jest w stanie porzucić go dla grubej koperty z pieniędzmi, którą, jak się okazało, Angelina miała w torebce. W chwili, gdy Ren ją ujrzał z pewnością przestał mieć już wszelakie złudzenia odnośnie ukochanej. Szkoda tylko, że on nie wie, jakim powodem kieruje się nasza Angelina. Ona robi to wszystko dla niego, ponieważ kocha go całym sercem i chce dla niego lepszej, pewnej przyszłości. Nawet jeśli oznaczało to przyszłość bez niej. Miłość czasami poświęca się dla drugiej osoby i to oznacza, że człowiek naprawdę kocha. Nie zgadzam się z Renem, że on od zawsze kochał Angelinę bardziej niż ona jego. Gdyby tak było to Angelina nie zważając na nic wciąż by przy nim trwała i patrzyła, jak chłopak ląduje w więzieniu i staje się publicznym pośmiewiskiem. Mam nadzieję, że Ren to kiedyś zrozumie.
    Nienawidzę tego Show Biznesu. W życiu nie chciałabym posiadać fanów i tylu pieniędzy kosztem życia prywatnego i miłości. Dla mnie to chore i nie dziwię się, że Ren myśli o rezygnacji z tego wszystkiego. Ma takie prawo.
    Przeraził mnie opis pokoju Rena. On naprawdę całkowicie się załamał i przez chwilę sama zaczęłam się zastanawiać, czy coś mu się przypadkiem nie stało. Na szczęście Ihyia sprawił, że chłopak otworzył te cholerne drzwi. Muszę przyznać, że strasznie się zmienił. Tak, jak z początku miał brata totalnie gdzieś, tak widać, że teraz szczerze się nim przyjmuje. Myślę, że będzie on jedną z osób, która pomoże mu podnieść się z dna. Ciekawe tylko, dlaczego chce zabrać Rena do matki...
    Czekam z niecierpliwością na nowość i jeszcze raz życzę Ci, kochana, Wesołych Świąt <3.

    OdpowiedzUsuń
  2. Alina zrobiła to z miłości... Jednak Ren pomyślał inaczej. Rozsypane rzeczy, a wśród nich koperta, którą chłopak zauważył. Przecież Angelina musiała tak postąpić. W tym momencie myślała tylko o nim, a nie o sobie. Nie chciała, by wynikły z tego gorsze problemy. Próbowała chronić ukochanego. Szkoda, że on odebrał to inaczej. Szkoda mi Aliny, szkoda mi Rena. Oboje teraz cierpią.
    Ren się załamał. Totalnie. Już myślałam, że coś mu się stało, ale na całe szczęście brat sprawił, że chłopak wyszedł z pokoju. Ihyia naprawdę się zmienił. Widać, że naprawdę troszczy się o brata. To miłe, że się o niego martwi.
    Jestem ciekawa, czy Angelina rzeczywiście odleciała do Ameryki. To byłoby naprawdę smutne, gdyby rzeczywiście tak zakończył się ich związek. :( Z niecierpliwością czekam na nowość <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Jej... to musiało tak wyglądać? Szkoda, że Angelina nie mogła powiedzieć mu prawdy... A teraz on myśli, że dla niej ważniejsza jest kasa. Ale i tak ją podziwiam, że dla jego dobra była w stanie się tak poświęcić, kłamać mu prosto w oczy... Ja na jej miejscu nie umiałabym tak po prostu kogoś zostawić, jakby mi aż tak zależało. Tylko że ona nie rozumie, jak bardzo go rani. A skąd ta pewność, że on się pozbiera? Co, jeśli nie? W sumie... chyba po wszystkim da się pozbierać, więc może nie powinnam się jej dziwić, że jest o tym przekonana. Mimo wszystko mam nadzieję, że prawda wyjdzie na jaw. Ren nie może przecież żyć w kłamstwie. Nie sądziłam, że będzie z nim aż tak źle, że uderzy brata.

    OdpowiedzUsuń