Dziwnie było spędzić te ostatnie dwa
tygodnie w rodzinnym domu, gdzie ściany każdego pomieszczenia nasiąknięte były
wonią wspomnień. Gdziekolwiek spojrzał, tam powracały do niego w postaci
wydarzeń z przed lat, które odtwarzał w głowie w nieskończoność.
Iwasao Ren wracał do życia. Jego
zraniona dusza przechodziła skuteczną rehabilitacje w miejscu, o którym do tej
pory myślał jedynie sporadycznie.
Matka mu dogadzała. Czasem z trudem
uświadamiał tej wątłej kobiecie, że nie jest już dzieckiem. Ona starała się
nadrobić te wszystkie lata, kiedy straciła synów, gdy ci mieli zaledwie po
czternaście lat. Na swój sposób umiał ją zrozumieć, co nie oznaczało, że jej
matkowanie mu się podobało.
Nauczył się niezależności. Przywykł do
niej. Ktoś mógłby pomyśleć, że to niemożliwe w środowisku celebrytów, gdzie
każda gwiazda ma do dyspozycji sztab asystentów.
Ale nie, on, Ren Iwasao był niezależny
i polegał wyłącznie na sobie. Jeszcze do niedawna sam Ihyia dryfował na morzach
życia z dala od niego. Te lata przyzwyczaiły go do myśli, że jest
samowystarczalny, że sam wszystko sobie załatwi.
Może dlatego takim ciosem było
odejście Angeliny. Nie mógł wpłynąć na jej decyzje, a tym samym cała sytuacja
wymknęła mu się z pod kontroli. Nagle samowystarczalność przestała mieć
znaczenie. Zaczął potrzebować drugiego człowieka, potrzebował Angeliny.
Myślał, że ta rana, zadana w tak
bezwzględny i nagły sposób, nigdy się nie zagoi. Ale im więcej poranków budziło
go brzaskiem słońca i im więcej nocy zapalało się milionem gwiazd, tym bardziej
jego serce nabierało spokoju, a ból odchodził.
Któregoś dnia obudził z ochotą na
spacer. Już nie miał potrzeby wiecznie siedzieć w czterech ścianach dusznego
pokoju, z wiecznie zatroskaną matką u boku.
Był jej wdzięczny za wszystko co
zrobiła. Nawet ojciec się spisał. Wprawdzie nie wylewał na młodszego syna zbyt
wielu czułości, ale okazał mu potrzebną siłę i zrozumienie.
Tamtego dnia, gdy Ihyia wraz z Iro
przywlekli zniechęconego Rena pod progi rodzinnego domu, to właśnie pan Iwasao
stanął w drzwiach i jako pierwszy spojrzał na syna.
Nie pytał o wiele. Zadowolił się
informacją, że Ren przeżywa teraz trudny okres. Przyjął go bez najmniejszego
sprzeciwu, ku uciesze żony. Chociaż gazety wciąż pisały o stanie nogi Rena i
jego utrudnionym powrocie do zespołu, ojciec domyślał się, że za fatalnym
samopoczuciem jego dziecka stoi jakaś dziewczyna.
Matka spojrzała na Rena, gdy ten
stanął w kuchni. Od razu zauważyła, że jest jakiś odmieniony. Na jego ustach
błąkał się nieznaczny uśmiech, umył włosy i starannie je zaczesał, co nadało mu
zupełnie nowego wyglądu. Jakby narodził się nowy człowiek i pewnym sensie
właśnie tak było.
— Ren… — Wyciągnęła do niego
stęsknione dłonie, a on je pochwycił i przyciągnął do siebie.
— Spakuje dziś walizki — oznajmił.
Wiedział, że to sprawi matce ból, ale kiedyś musiał opuścić bezpieczny azyl.
Ihyia miał racje, życie wciąż gdzieś tam na niego czekało.
— Jesteś pewny? Wiesz, że możesz tu
zostać tak długo jak zechcesz.
— Wiem, mamo. — Kiwnął głową. Ostatnio
smakował to słowo z niebywałą radością. Tak długo żył z dala od matki, tak
długo nie miał szans mówić do niej w ten sposób, że gdy odzyskał tę szansę,
czuł się wprost niewiarygodnie wspaniale.
— Muszę jednak w końcu stanąć na nogi.
Zrozumiała to. Widział to w jej
spojrzeniu. Była czułą, mądrą kobietą, zbyt długo zniewoloną pod tyranią
surowego męża, a jednak wydawała się niezwykle szczęśliwa i pogodzona z życiem,
jakie przyszło jej wieść.
Tamtego dnia naprawdę spakował
walizki. Ojciec stanął w progu jego pokoju i długo studiował widok syna w
kompletnym milczeniu. Ren nie był pewien, co ojciec czuł, ale gdy zamek walizki
został zasunięty, pan Iwasao dotknął ostrożnie ramienia syna.
Ich spojrzenia się spotkały. Nic nie
powiedzieli, ale było to zbędne. W tamtym momencie rozumieli się bez słów.
***
— A któż to zmartwychwstał? — Pan
Yamamoto oderwał się od krzesła, ledwie tylko drzwi w jego gabinecie się
otworzyły. Na widok lidera New York City jego małe oczka pojaśniały.
— Znaleźliście już kogoś na moje
zastępstwo? — odezwał się Ren.
Producent zatrzymał się w pół kroku i
zmierzył chłopaka chytrym wzrokiem.
— Co to za dziwny rodzaj przywitania?
Pozwól, że najpierw cię uściskam.
Ren umknął w tył, ledwie tylko ramiona
mężczyzny wyciągnęły się ku niemu w fałszywym geście.
— Stęskniłeś się za swoją własnością?
— Chłopak skwitował zachowanie rozmówcy krzywym uśmieszkiem.
Pan Yamamoto był jednak zbyt
zimnokrwisty, by ta obelga jakkolwiek go zabolała.
— Język jak zawsze masz niczego sobie.
— Rzucił żartem od którego tylko on zaczął się śmiać.
— Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
Macie kogoś na moje miejsce?
— A co? Tak bardzo się boisz, że ktoś
wyprze cię z branży?
Ren nie odpowiedział. Jego kamienna
twarz niewiele zdradzała w tamtym momencie. Iwasao zawsze się stawiał, to nic
nowego. Yamamoto zdążył przywyknąć, że tego chłopaka należy ustawiać do pionu,
ale tym razem mina mu zrzedła.
W Renie zaszła jakaś zmiana. Nie dostrzegalna
na pierwszy rzut oka, ale Yamamoto był tym typem człowieka, który zauważał
takie drobnostki niemal natychmiast.
Ren był teraz inny, jakiś mocniejszy,
za tą pewnością siebie kryła się prawdziwa siła, której do tej pory nie
posiadał.
Producent usiadł na krawędzi biurka.
— Casitng już prawie zamknięty, ale
wszyscy chcą ciebie, Ren. Wiesz o tym dobrze. Nikt nie będzie w stanie w pełni
cię zastąpić.
— I zrozumiałeś to dopiero teraz? —
Chłopak uniósł prześmiewczo brwi. — Jeszcze niedawno słuchałem, jak to trzeba mnie
wymienić.
— Asz, za bardzo chowasz urazę. Wiem
przecież, że nie zjawiłbyś się tutaj tego popołudnia, gdybyś nie miał do mnie
jakiejś sprawy.
Ren spuścił wzrok.
— Daj mi odejść.
W pomieszczeniu zapadła głucha cisza.
— Słucham? — Pan Yamamto wolałby się
przesłyszeć, ale dobrze wiedział, że jest inaczej.
— Daj mi odejść. — Wzrok Rena zawisł
na wprost spojrzenia mężczyzny. Bił od nich bojowy blask, niezłomna siła walki.
— Żartujesz? — Gromki śmiech
producenta przetoczył się po pomieszczeniu niczym kula bilardowa. — Nigdy nie
sądziłem, że możesz stawiać przede mną tak nawinę żądania.
— Nie jestem ci już potrzebny. — Ren
nie poddawał się. Stał wyprostowany na środku gabinetu i wyglądało na to, że
wie, czego chce. — Masz już kogoś na moje miejsce. Zresztą, kto wie, co z moją
nogą? Daj mi odejść.
Yamamoto pokręcił głową, rozbawiony do
łez.
— Ty naprawdę postradałeś zmysły.
Trochę mi cię żal. — Cmoknął z rozczuleniem. — Może w Mikołaja też wierzysz?
Mam ci przypomnieć o kontrakcie? Chyba nie sądzisz, że wywiniesz się z tego tak
łatwo?
— Nie jestem ci już potrzebny! — Ren
podniósł głos, co okazało się przelać czarę goryczy.
Yamamoto zerwał się na równe nogi.
Jego pięści niebezpiecznie zawirowały w powietrzu. Tylko cud sprawił, że żadna
z nich nie wylądowała na policzku chłopaka.
— Tak uważasz, szczeniaku!? —
Mężczyzna ciężko dyszał. Wpadł w istną furię. Jego oczy płonęły gniewem. —
Myślisz, że po to pozbyłem się tamtej dziewczyny, żebyś teraz wmawiał mi takie
herezje? Nigdy nie pozwolę ci odejść! Słyszysz? Nigdy!!
Ren oddychał równie szybko. Cisza
narastała między nimi niebezpiecznie długo. Mierzyli się spojrzeniami.
— Ty się jej pozbyłeś? — spytał Iwasao
z cierpkim niedowierzaniem, prawie zachłystując się słowami.
Yamamoto pojął swój błąd, ale zarazem
nie tracił ducha.
— Jaka to różnica? Mam cię w garści.
Podpisałeś kontrakt.
Ren rzucił się na mężczyznę z
pięściami. Nie miał jednak szans. Dwa razy potężniejszy od niego Yamamoto
pchnął go na ścianę niczym szmacianką kukiełkę.
— Pogódź się z rzeczywistością! — wrzasnął
producent. — Pozbędę się z twojego życia każdej, niewygodnej mi osoby! A wiesz
czemu? Bo należysz do mnie! Jesteś moją cholerną własnością! Do tego
kłopotliwą!
Ren nic nie odpowiedział. Nawet nie
patrzył w stronę mężczyzny. Tylko unosząca się i opadająca nerwowo klatka
piersiowa świadczyła o emocjach w jego ciele.
— Mylisz się wierząc, że jesteś
niepokonany — odparł w końcu Iwasao.
— Wyjdź stąd! — Yamamoto wskazał
palcem drzwi. — Nie wracaj dopóki sam nie będę tego chciał. Ale wrócisz tu,
przysięgam. I będziesz robił to, do czego się zobowiązałeś w kontrakcie.
Ren w milczeniu skierował się do
wyjścia. Był jednak nienaturalnie spokojny, to przeraziło producenta. Ktoś kto
przegrał nie zachowuje się tak obojętnie, prawda?
Yamamoto mimo wszystko nie czuł się
zbyt pewnie.
***
— Powiedziałeś mu, że chcesz odejść? —
Iro śmiertelnie się przeraził.
Cała trójka z zespołu wraz z Naną
przebywała właśnie w przytulnym pomieszczeniu, czekając na dziennikarkę z
gazety, która chciała przeprowadzić z nimi wywiad. W szczególności z Naną i
Renem. Była bowiem ciekawa długiego okresu milczenia, podczas którego Anioł
Japonii zniknął dziennikarzom z przed obiektów niczym kamfora.
— Tak. — Ren od niechcenia bawił się
zegarkiem na nadgarstku.
Widząc pełne wyrzutu spojrzenie
przyjaciela pojął, że tak zdecydowaną odpowiedzią zdołał go zranić.
— Posłuchaj, to nie tak, że nie chcę
już z wami mieć nic wspólnego — zaczął tłumaczyć ostrożnie. — Ale to przestało
być miejsce dla mnie. Duszę się. Z roku na rok, jakby bardziej.
— Zawsze byleś taki silny — westchnęła
Nana ze smutkiem. — Mogę nawet rzec, że najsilniejszy z całego zespołu. —
Popatrzyła przepraszająco na resztę chłopaków, ale ci nie wydawali się urażeni.
Kontynuowała więc. — Nigdy nic nie robiłeś sobie z obleg na własny temat.
Pamiętam nawet jak podarłeś ten dokument z prośbą o popełnienie samobójstwa.
Nigdy nie zapomnę tej obojętności w twoich oczach. Zaimponowałeś mi wtedy.
Ren posłał jej uśmiech.
— Opancerzyłem swoją duszę w stal nie
do skucia. Ale to nie znaczy, że jestem zaprogramowanym robotem. Zresztą, nawet
maszyny kiedyś się zużywają. Ja wypaliłem się kompletnie. I wiesz? Przerażające
jest właśnie to, że zacząłem o siebie myśleć jak o takiej maszynie. Musiałem
wykonywać robotę, do której zostałem stworzony niczym odkurzacz przeznaczony do
odkurzania. Teraz już wiem, że to nieprawda. Mam prawo zmieniać zdanie,
zmieniać sam siebie, zmieniać poglądy, pragnąć czegoś innego. Jestem
człowiekiem. I już nie mogę żyć w tym świecie. Proszę was, byście to
zrozumieli.
Ihyia przez cały ten czas milczał.
Wzrok miał utkwiony w palcach, splecionych ze sobą na podbrzuszu. Wydawał się
obrażony na cały świat, ale kiedy Ren skończył mówić, zachował się
niespodziewanie.
— Ja to rozumiem. — Spojrzał na brata
poważnie. Jego oczy emanowały ogromną mocą, zawartą w ich ciemnej głębi. —
Jeżeli chcesz uciec, to daje ci zgodę. Nie oglądaj się na mnie, dobra? Ja sobie
poradzę. Wiedząc, że jesteś szczęśliwy to mi wystarczy.
Ren nie potrafił żadnymi słowami
wyrazić wdzięczności. Miał jedynie nadzieje, że oczami mówi to wszystko, czego
usta nie potrafiły wyrzec.
— Będzie nam bardzo trudno bez ciebie.
— Iro mówił, nie patrząc na lidera. Bił się z sam sobą, ale chciał postąpić
właściwie. — Wiem jednak, że zostając tutaj na siłę ani ty, ani my nie
bylibyśmy szczęśliwi w tej sytuacji. Dlatego… — zawahał się. W jego oczach
błysnęły łzy. — Idź Ren, faktycznie nie oglądaj się na nas.
— Ale jak masz zamiar to zrobić? —
Nana posłała mu zlęknione spojrzenie. — Wiesz przecież, że wiąże cię kontrakt.
Tylko cud może cię od niego uwolnić.
— Nie potrzebuję cudu. — Chłopak
zaprzeczył. — Jedynie odrobiny sprytu.
Wtedy stało się jasne, że ma jakiś
plan. Wszyscy popatrzyli na siebie ze zdziwieniem i niepewnością. Cóż, musieli
mu zaufać.
— W takim razie, do boju. — Nana
uniosła zaciśniętą pięść, by go pokrzepić. Ona także miała łzy w oczach, ale
ona także nie zamierzała trzymać go przy sobie siłą.
Ren poczuł wzruszenie. Prawie nie
potrafił go zdławić. Oto patrzył na swoich najwierniejszych przyjaciół. Brata,
który nie raz go zawiódł, ale który w ostateczności okazał się jego największą
podporą. Iro, przyjaciela, którego uśmiech, poczucie humoru oraz ogromna
wrażliwość sprawiły, że ich życie w zespole nie straciło tej odrobiny
człowieczeństwa. To dzięki Iro i jego podejściu do wszystkiego byli rodziną. W
końcu Nanę – dziewczynę, której początkowo pragnął znienawidzić, a która przeszła
jego najśmielsze oczekiwania. Była mądra, piękna i z pewnością zajdzie bardzo
daleko. Jej kariera stale rosła. Nigdy wiele nie oczekiwała, znosiła jego
humory, a ostatecznie nawet zdołała go pokochać, na co wcale nie zasłużył.
Oni troje zasługiwali na miano Aniołów
Japonii, bo byli jego aniołami. Dryfowali zawsze obok i gdy w Krzywym Niebie
grunt pod nogami niebezpiecznie się przechylał, zawsze mógł chwycić ich
wybawcze dłonie.
Kiedy rozległo się pukanie do drzwi i
do środka weszła elegancko ubrana dziennikarka, Ren jeszcze długo patrzył na
swoich przyjaciół i czuł, że nie starczy mu życia, aby kiedykolwiek wynagrodzić
im to wszystko, co dla niego zrobili.
***
Rikuto dopalał właśnie piątego
papierosa, opierając się biodrami o bok ciemnego samochodu. Była późna noc, czekał
pod mostem, rzeka za jego plecami szumiała głośno, zaś nad głową słyszał huk
przejeżdżających ciężarówek.
Co chwilę wyła jakaś policyjna syrena,
a wokół panowała nieprzyjemna ciemność. Nawet widniejąca w oddali latarenka nie
potrafiła pokonać nieprzyjemnej aury swoim bladym, pomarańczowym światłem.
Aktor co rusz zastanawiał się, jakim
cudem dał się namówić na spotkanie w tak zakazanej dzielnicy. Może chodziło o
to cholerne poczucie długu? Ren uratował mu w sądzie skórę. Jego zeznania
sprawiły, ze Rikuto nie tylko uniknął więzienia, ale także nie stracił latami budowanej
kariery.
Teraz jednak zastanawiał się, czy nie
chodzi o zemstę. Może ten dureń Iwasao chciał go pobić? Rikuto przecież wciąż
nie dostał za swoje. Nie odpokutował za zepchnięcie go ze schodów, na skutek
czego noga Rena doznała poważnego uszczerbku. Teraz Ren mógł szukać odpłaty za
to.
— Cholera! — mruknął Rikuto,
strzepując żarzący się popiół na ziemię. Mimo obaw, czekał cierpliwie.
Wyprostował się, kiedy dostrzegł
nadjeżdżacie auto. Równie ciemne, co jego własne. Koła chrzęściły na piaskowej
drodze, potem zatrzymało się w szczerym polu. Ze środka wysiadł. Ren.
Rikuto zdrętwiał na widok pałki
bejsbolowej, którą tamtej trzymał w ręce.
— Spokojnie. Nie zamierzam zrobić ci
krzywdy! — zawołał Ren, kiedy Rikuto szybko zgasił papierosa z zamiarem ucieczki.
— Masz mnie za głupka? — prychnął
aktor. — Niby na co ci ta pałka?
— Potrzebuje jej, ale dla siebie —
odparł Ren nieco dziwacznie. Czy powinien mu uwierzyć? Ale coś w spojrzeniu
tamtego, mimo późnej pory, wydawało się tak szczere, że Rikuto mu zaufał.
— O co chodzi, Iwasao? — Skinął na
niego głową. — Dlaczego kazałeś mi się zjawić w takim upiornym miejscu?
— Potrzebuje twojej pomocy. — Ren
zatrzymał się przed nim. Teraz mogli sobie otwarcie patrzeć w oczy.
— Niby co mogę dla ciebie zrobić? —
Rikuto zmierzył go przenikliwym wzrokiem. Teraz sytuacja wydawała mu się
zabawna.
— To nie będzie proste, ale tylko ty
możesz to zrobić. Uwierz mi, że nie prosiłbym cię o to, gdybyś nie był moją
absolutnie ostateczną opcją.
— Wiesz? Zaczynasz się robić
przerażający. — Uśmiech spełzł z warg Rikuto. Miał ochotę na kolejnego
papierosa, ale powstrzymał się, by sięgnąć do kieszeni.
— Uderz mnie tą pałką w nogę. — Ren
wyciągnął do niego dłonie ze wspomnianym przedmiotem.
Rikuto wpatrywał się w drewniany,
gruby kij i nic z tego nie rozumiał.
— Odbiło ci?
— Posłuchaj. — Ren poruszył się
niespokojnie. — Chcę, żebyś złamał mi nogę, tą samą, którą złamałem wtedy na
schodach. Rozumiem, że to szaleństwo, ale tylko tak mogę uwolnić się od kontraktu
z wytwórnią.
— Nie, nie zrobię tego! — Rikuto oparł
się ciężko o maskę samochodu. Zrobiło mu się niedobrze. — To jakiś podstęp,
tak? Ja cię walnę, a potem znowu wyląduje w sądzie.
— Nie! — Ren złapał go za ramię.
Rikuto próbował się wyrwać, ale uścisk tego parszywca okazał się żelazny. — Uwierz
mi, to moje jedyne wyjście. Wiesz, co zawiera mój kontrakt? Podpunkt, w którym
jest wyraźnie napisane: jeżeli niżej podpisany dozna poważnego uszczerbku na
zdrowiu lub poważnie zachoruje i z tego powodu nie może kontynuować warunków
umowy są one automatycznie anulowane bez możliwości roszczenia prawa do
odszkodowania.
Rikuto słuchał tego z przerażeniem.
Nie, nie chciał tego w żaden sposób rozumieć.
— Dlaczego ja? — jęknął.
— Bo masz u mnie dług. Uratowałem ci
skórę, pamiętasz? — Ren mocniej wbił palce w jego ramię. — Czas, żebyś się
zrehabilitował.
— Waląc cię w nogę?
— Tak, właśnie tak. Przysięgam, że
nikomu nie powiem, że to ty zrobiłeś. Pragnę jedynie się uwolnić. Ty możesz
sprawić, że otrzymam tę wolność i to będzie twoja zapłata. Już nigdy nie
będziesz mi nic winien.
Rikuto się wahał. Ostatecznie jednak
wziął pałkę do ręki. Dłonie mu drżały, kiedy poczuł na skórze chłodny dotyk
drewna.
— Co będzie po tym, jak… już to
zrobię?
— Odjedziesz. Poczekam dwadzieścia
minut i zadzwonię po pomoc. Powiem, że zostałem napadnięty.
— To szaleństwo. Dasz radę wytrzymać
tyle czasu ze złamaną nogą?
— Jestem zdesperowany i
zdeterminowany. Uwierz, że wytrzymam.
Rikuto cały czas patrzył na chłopaka
niczym szaleńca. Wciąż nie mieściło mu się to w głowie, a jednak już wiedział,
że spełni tę niedorzeczną prośbę. Sam nie wiedział dlaczego. Z wdzięczności? Z
poczucia konieczności spłacenia długu? Nie dopuszczał do siebie myśli, że ze
zwyczajnej sympatii.
— Wiesz, że podejmuje się teraz dużego
ryzyka? Jeżeli mnie oszukasz, to cię zabiję.
Ren uśmiechnął się półgębkiem. Na
czole poczuł pierwsze krople potu. Mimo wszystko, bał się tego, co ma za chwilę
nadejść.
— Gdybym chciał twojej zguby,
pogrążyłbym cię wtedy, w sądzie. Nieźle oberwałem za to, jakie złożyłem
zeznania. Wtedy ja też zaryzykowałem, a jednak zrobiłem to, teraz kolej na
ciebie.
— Ty naprawdę tego chcesz. — To już
nie było ze strony Rikuto pytanie. Raczej nagłe, oszołomione stwierdzenie.
— Tak. — Ren zacisnął pięści. Usiadł
na ziemi i wysunął nogę, w którą miało zostać wymierzone uderzenie. — Zrób to
za jednym zamachem, dobrze? — Odwrócił twarz i zamknął oczy. Zacisnął zęby do
bólu. Bał się tak bardzo, że jego ciałem wstrząsały dreszcze.
Rikuto stał jak oniemiały. Pałka w
dłoni była nienaturalnie ciężka z powodu przerażenia, które czuł w całym ciele.
Wciąż nie dowierzał, że zamierza to zrobić, a jednak uniósł kij i wstrzymując
oddech zrobił szybki zamach.
Rozległ się głośny trzask łamanej
kości. Zemdliło go. Wrzask, który uleciał z ust Rena potoczył się po całej
polanie, zrywając do lotu stado ukrytych w trawie kruków.
Rikuto zwymiotował w krzaki. Oddychał
spazmatycznie, kiedy odrzucił kij od siebie, jakby ten go parzył.
— Jedź. — Usłyszał drżący, tłumiony
bólem rozkaz.
Popatrzył na Rena z wahaniem.
— Jesteś pewien?
— Jedź! — Ren krzyknął, kierując na
Rikuto rozpalone cierpieniem spojrzenie. Najdziwniejsze było jednak to, że w
tym spojrzeniu kryła się zarazem ulga. — Jedź! — Padło stanowcze powtórzenie.
Dopiero wtedy Rikuto rzucił się do
samochodu, na wpół świadomy tego, co się dzieje. Jeżeli jutro otrzyma pozew to
wcale się nie zdziwi.
Usiadł za kierownicą i
odjechał z piskiem opon. W duchu modlił się, żeby temu szaleńcowi nic nie było.
____________________________________________
Wiem, że dość wcześnie dodaje kolejny rozdział, ale chcę już zakończyć to opowiadanie. Za tydzień pojawi się ostatni rozdział Krzywego Nieba. Wtedy napiszę też dłuższe podsumowanie. Póki co, życzę Wam szczęśliwego Nowego Roku!
Zdziwiłam się, że rodzice Rena tak go przyjęli. Minęło tyle lat rozłąki i pomimo uporu ojca rodzina znów była razem. Widać, że matka chłopaka naprawdę bardzo za nim tęskniła. To, jak wokół niego skakała było naprawdę urocze i, chociaż naszemu bohaterowi trochę działało to na nerwy to jestem pewna, że bardzo tęsknił za rodzicielką. Dzięki niej i ojcu jakoś doszedł do siebie i w końcu sam zdecydował się stanąć na nogi. Z miłością tak jest - po rozstaniu człowiek strasznie tęskni, ale w ostateczności przyzwyczaja się do bólu i myśli, że to wszystko, co przeszedł wspólnie z ukochaną osobą jest przeszłością. Mam nadzieję, że sam rzeczywiście da sobie radę.
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że Ren ostatecznie będzie chciał odejść z zespołu. To nie jest dla niego i ja doskonale go rozumiem. Niestety na drodze ku wolności stoi Yamamoto, który absolutnie nie zamierza pozwolić mu odejść. Oczywiście Ren dobrowolnie podpisał kontrakt, który do czegoś go zobowiązuje, ale, do cholery! Czy gwiazdy naprawdę muszą być traktowane jak jakieś cholerne roboty?! Do tego doszła ta cała szarpanina i pewność Yamamoto, że nie pozwoli Renowi odejść... Że nie po to pozbył się Angeliny z jego życia... Ba! Powiedział nawet, że pozbędzie się każdej osobie, która stanie mu drodze! Co za bezczelny typek!
Cieszę się, że brat i przyjaciel Rena go zrozumieli. No i oczywiście Nana również, chociaż za nią wciąż nie przepadam. Ale przynajmniej nikt mu nie robi żadnych wyrzutów i chłopak może robić co chce.
Wiedziałam, że Ren wpadnie na jakiś genialny pomysł, żeby wymigać się od kontraktu, ale żeby takie coś! Czy on kompletnie zwariował?! W dodatku zadzwonił po Rikuto przez którego jego noga nie funkcjonuje tak, jak dawniej. No i kazał sobie złamać nogę... kijem bejsbolowym... I, Rikuto to zrobił, choć z początku tego nie chciał. No, ale miał niby ten dług wdzięczności... Omo, to jest chore. Aż mi się niedobrze robi, jak o tym wszystkim pomyślę. Oby ból Rena nie zdał się na nic. Mam nadzieję, że to pomoże mu w unieważnieniu tego chorego kontraktu.
Rozdział jak zawsze wspaniały. Szkoda, że to już praktycznie koniec tego opowiadania, ale doskonale rozumiem, jak to jest, gdy pisze się coś na siłę...
Życzę Ci dużo weny i Szczęśliwego Nowego Roku! <3.
Cieszę się, że między Renem, a rodzicami zaczęło się dobrze układać. Matka chłopaka starała się być przy nim przez cały czas, czemu się nie dziwię skoro minęło tyle czasu, odkąd ostatni raz mieszkał w rodzinnym domu. Wizyta u rodziców była dobrym pomysłem, ponieważ chłopak stanął na nogi.
OdpowiedzUsuńDomyślałam się, że Ren nie będzie chciał kontynuować swojej kariery. Od jakiegoś czasu dusił się tam, nie sprawiało mu to żadnej przyjemności. Jednak Yamamoto nie dopuścił do siebie tej wiadomości, za wszelką cenę starał się zatrzymać przy sobie chłopaka. Traktuje go jak własność! Maszynę do zarabiania pieniędzy i nie wyobraża sobie, żeby chłopak mógł opuścić wytwórnię. Co za beznadziejny człowiek ;/
To cudowne, że brat Rena, przyjaciel jak i Nana tak bardzo go wspierają. Ren wpadł na pomysł, jak uwolnić się z kontraktu, ale nie sądziłam, że to będzie taki pomysł! Ren jest odważny? Nie, chyba ostro walnięty xD Zadzwonił po Rikuto - faceta, który wcześniej doprowadził jego nogę do takiego stanu, aby ponownie ją złamał kijem bejsbolowym? Aż mi ciarki po plecach przeszły, jak wyobraziłam sobie ten ból. O rety... Ale jeśli to był jedyny sposób na to, aby Ren się uwolnił, to naprawdę go podziwiam, że był na tyle odważny :)
Jak to zleciało... Przed nami tylko ostatni rozdział, jestem niesamowicie ciekawa jakie zakończenie będzie miała ta historia <3 Pozdrawiam! ;*