Odcinek 7: Concealment cz.II


Dziwnie było spędzić te ostatnie dwa tygodnie w rodzinnym domu, gdzie ściany każdego pomieszczenia nasiąknięte były wonią wspomnień. Gdziekolwiek spojrzał, tam powracały do niego w postaci wydarzeń z przed lat, które odtwarzał w głowie w nieskończoność.
Iwasao Ren wracał do życia. Jego zraniona dusza przechodziła skuteczną rehabilitacje w miejscu, o którym do tej pory myślał jedynie sporadycznie.
Matka mu dogadzała. Czasem z trudem uświadamiał tej wątłej kobiecie, że nie jest już dzieckiem. Ona starała się nadrobić te wszystkie lata, kiedy straciła synów, gdy ci mieli zaledwie po czternaście lat. Na swój sposób umiał ją zrozumieć, co nie oznaczało, że jej matkowanie mu się podobało.
Nauczył się niezależności. Przywykł do niej. Ktoś mógłby pomyśleć, że to niemożliwe w środowisku celebrytów, gdzie każda gwiazda ma do dyspozycji sztab asystentów.
Ale nie, on, Ren Iwasao był niezależny i polegał wyłącznie na sobie. Jeszcze do niedawna sam Ihyia dryfował na morzach życia z dala od niego. Te lata przyzwyczaiły go do myśli, że jest samowystarczalny, że sam wszystko sobie załatwi.
Może dlatego takim ciosem było odejście Angeliny. Nie mógł wpłynąć na jej decyzje, a tym samym cała sytuacja wymknęła mu się z pod kontroli. Nagle samowystarczalność przestała mieć znaczenie. Zaczął potrzebować drugiego człowieka, potrzebował Angeliny.
Myślał, że ta rana, zadana w tak bezwzględny i nagły sposób, nigdy się nie zagoi. Ale im więcej poranków budziło go brzaskiem słońca i im więcej nocy zapalało się milionem gwiazd, tym bardziej jego serce nabierało spokoju, a ból odchodził.
Któregoś dnia obudził z ochotą na spacer. Już nie miał potrzeby wiecznie siedzieć w czterech ścianach dusznego pokoju, z wiecznie zatroskaną matką u boku.
Był jej wdzięczny za wszystko co zrobiła. Nawet ojciec się spisał. Wprawdzie nie wylewał na młodszego syna zbyt wielu czułości, ale okazał mu potrzebną siłę i zrozumienie.
Tamtego dnia, gdy Ihyia wraz z Iro przywlekli zniechęconego Rena pod progi rodzinnego domu, to właśnie pan Iwasao stanął w drzwiach i jako pierwszy spojrzał na syna.
Nie pytał o wiele. Zadowolił się informacją, że Ren przeżywa teraz trudny okres. Przyjął go bez najmniejszego sprzeciwu, ku uciesze żony. Chociaż gazety wciąż pisały o stanie nogi Rena i jego utrudnionym powrocie do zespołu, ojciec domyślał się, że za fatalnym samopoczuciem jego dziecka stoi jakaś dziewczyna.
Matka spojrzała na Rena, gdy ten stanął w kuchni. Od razu zauważyła, że jest jakiś odmieniony. Na jego ustach błąkał się nieznaczny uśmiech, umył włosy i starannie je zaczesał, co nadało mu zupełnie nowego wyglądu. Jakby narodził się nowy człowiek i pewnym sensie właśnie tak było.
— Ren… — Wyciągnęła do niego stęsknione dłonie, a on je pochwycił i przyciągnął do siebie.
— Spakuje dziś walizki — oznajmił. Wiedział, że to sprawi matce ból, ale kiedyś musiał opuścić bezpieczny azyl. Ihyia miał racje, życie wciąż gdzieś tam na niego czekało.
— Jesteś pewny? Wiesz, że możesz tu zostać tak długo jak zechcesz.
— Wiem, mamo. — Kiwnął głową. Ostatnio smakował to słowo z niebywałą radością. Tak długo żył z dala od matki, tak długo nie miał szans mówić do niej w ten sposób, że gdy odzyskał tę szansę, czuł się wprost niewiarygodnie wspaniale.
— Muszę jednak w końcu stanąć na nogi.
Zrozumiała to. Widział to w jej spojrzeniu. Była czułą, mądrą kobietą, zbyt długo zniewoloną pod tyranią surowego męża, a jednak wydawała się niezwykle szczęśliwa i pogodzona z życiem, jakie przyszło jej wieść.
Tamtego dnia naprawdę spakował walizki. Ojciec stanął w progu jego pokoju i długo studiował widok syna w kompletnym milczeniu. Ren nie był pewien, co ojciec czuł, ale gdy zamek walizki został zasunięty, pan Iwasao dotknął ostrożnie ramienia syna.
Ich spojrzenia się spotkały. Nic nie powiedzieli, ale było to zbędne. W tamtym momencie rozumieli się bez słów.

***

— A któż to zmartwychwstał? — Pan Yamamoto oderwał się od krzesła, ledwie tylko drzwi w jego gabinecie się otworzyły. Na widok lidera New York City jego małe oczka pojaśniały.
— Znaleźliście już kogoś na moje zastępstwo? — odezwał się Ren.
Producent zatrzymał się w pół kroku i zmierzył chłopaka chytrym wzrokiem.
— Co to za dziwny rodzaj przywitania? Pozwól, że najpierw cię uściskam.
Ren umknął w tył, ledwie tylko ramiona mężczyzny wyciągnęły się ku niemu w fałszywym geście.
— Stęskniłeś się za swoją własnością? — Chłopak skwitował zachowanie rozmówcy krzywym uśmieszkiem.
Pan Yamamoto był jednak zbyt zimnokrwisty, by ta obelga jakkolwiek go zabolała.
— Język jak zawsze masz niczego sobie. — Rzucił żartem od którego tylko on zaczął się śmiać.
— Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Macie kogoś na moje miejsce?
— A co? Tak bardzo się boisz, że ktoś wyprze cię z branży?
Ren nie odpowiedział. Jego kamienna twarz niewiele zdradzała w tamtym momencie. Iwasao zawsze się stawiał, to nic nowego. Yamamoto zdążył przywyknąć, że tego chłopaka należy ustawiać do pionu, ale tym razem mina mu zrzedła.
 W Renie zaszła jakaś zmiana. Nie dostrzegalna na pierwszy rzut oka, ale Yamamoto był tym typem człowieka, który zauważał takie drobnostki niemal natychmiast.
Ren był teraz inny, jakiś mocniejszy, za tą pewnością siebie kryła się prawdziwa siła, której do tej pory nie posiadał.
Producent usiadł na krawędzi biurka.
— Casitng już prawie zamknięty, ale wszyscy chcą ciebie, Ren. Wiesz o tym dobrze. Nikt nie będzie w stanie w pełni cię zastąpić.
— I zrozumiałeś to dopiero teraz? — Chłopak uniósł prześmiewczo brwi. — Jeszcze niedawno słuchałem, jak to trzeba mnie wymienić.
— Asz, za bardzo chowasz urazę. Wiem przecież, że nie zjawiłbyś się tutaj tego popołudnia, gdybyś nie miał do mnie jakiejś sprawy.
Ren spuścił wzrok.
— Daj mi odejść.
W pomieszczeniu zapadła głucha cisza.
— Słucham? — Pan Yamamto wolałby się przesłyszeć, ale dobrze wiedział, że jest inaczej.
— Daj mi odejść. — Wzrok Rena zawisł na wprost spojrzenia mężczyzny. Bił od nich bojowy blask, niezłomna siła walki.
— Żartujesz? — Gromki śmiech producenta przetoczył się po pomieszczeniu niczym kula bilardowa. — Nigdy nie sądziłem, że możesz stawiać przede mną tak nawinę żądania.
— Nie jestem ci już potrzebny. — Ren nie poddawał się. Stał wyprostowany na środku gabinetu i wyglądało na to, że wie, czego chce. — Masz już kogoś na moje miejsce. Zresztą, kto wie, co z moją nogą? Daj mi odejść.
Yamamoto pokręcił głową, rozbawiony do łez.
— Ty naprawdę postradałeś zmysły. Trochę mi cię żal. — Cmoknął z rozczuleniem. — Może w Mikołaja też wierzysz? Mam ci przypomnieć o kontrakcie? Chyba nie sądzisz, że wywiniesz się z tego tak łatwo?
— Nie jestem ci już potrzebny! — Ren podniósł głos, co okazało się przelać czarę goryczy.
Yamamoto zerwał się na równe nogi. Jego pięści niebezpiecznie zawirowały w powietrzu. Tylko cud sprawił, że żadna z nich nie wylądowała na policzku chłopaka.
— Tak uważasz, szczeniaku!? — Mężczyzna ciężko dyszał. Wpadł w istną furię. Jego oczy płonęły gniewem. — Myślisz, że po to pozbyłem się tamtej dziewczyny, żebyś teraz wmawiał mi takie herezje? Nigdy nie pozwolę ci odejść! Słyszysz? Nigdy!!
Ren oddychał równie szybko. Cisza narastała między nimi niebezpiecznie długo. Mierzyli się spojrzeniami.
— Ty się jej pozbyłeś? — spytał Iwasao z cierpkim niedowierzaniem, prawie zachłystując się słowami.
Yamamoto pojął swój błąd, ale zarazem nie tracił ducha.
— Jaka to różnica? Mam cię w garści. Podpisałeś kontrakt.
Ren rzucił się na mężczyznę z pięściami. Nie miał jednak szans. Dwa razy potężniejszy od niego Yamamoto pchnął go na ścianę niczym szmacianką kukiełkę.
— Pogódź się z rzeczywistością! — wrzasnął producent. — Pozbędę się z twojego życia każdej, niewygodnej mi osoby! A wiesz czemu? Bo należysz do mnie! Jesteś moją cholerną własnością! Do tego kłopotliwą!
Ren nic nie odpowiedział. Nawet nie patrzył w stronę mężczyzny. Tylko unosząca się i opadająca nerwowo klatka piersiowa świadczyła o emocjach w jego ciele.
— Mylisz się wierząc, że jesteś niepokonany — odparł w końcu Iwasao.
— Wyjdź stąd! — Yamamoto wskazał palcem drzwi. — Nie wracaj dopóki sam nie będę tego chciał. Ale wrócisz tu, przysięgam. I będziesz robił to, do czego się zobowiązałeś w kontrakcie.
Ren w milczeniu skierował się do wyjścia. Był jednak nienaturalnie spokojny, to przeraziło producenta. Ktoś kto przegrał nie zachowuje się tak obojętnie, prawda?
Yamamoto mimo wszystko nie czuł się zbyt pewnie.


***

— Powiedziałeś mu, że chcesz odejść? — Iro śmiertelnie się przeraził.
Cała trójka z zespołu wraz z Naną przebywała właśnie w przytulnym pomieszczeniu, czekając na dziennikarkę z gazety, która chciała przeprowadzić z nimi wywiad. W szczególności z Naną i Renem. Była bowiem ciekawa długiego okresu milczenia, podczas którego Anioł Japonii zniknął dziennikarzom z przed obiektów niczym kamfora.
— Tak. — Ren od niechcenia bawił się zegarkiem na nadgarstku.
Widząc pełne wyrzutu spojrzenie przyjaciela pojął, że tak zdecydowaną odpowiedzią zdołał go zranić.
— Posłuchaj, to nie tak, że nie chcę już z wami mieć nic wspólnego — zaczął tłumaczyć ostrożnie. — Ale to przestało być miejsce dla mnie. Duszę się. Z roku na rok, jakby bardziej.
— Zawsze byleś taki silny — westchnęła Nana ze smutkiem. — Mogę nawet rzec, że najsilniejszy z całego zespołu. — Popatrzyła przepraszająco na resztę chłopaków, ale ci nie wydawali się urażeni. Kontynuowała więc. — Nigdy nic nie robiłeś sobie z obleg na własny temat. Pamiętam nawet jak podarłeś ten dokument z prośbą o popełnienie samobójstwa. Nigdy nie zapomnę tej obojętności w twoich oczach. Zaimponowałeś mi wtedy.
Ren posłał jej uśmiech.
— Opancerzyłem swoją duszę w stal nie do skucia. Ale to nie znaczy, że jestem zaprogramowanym robotem. Zresztą, nawet maszyny kiedyś się zużywają. Ja wypaliłem się kompletnie. I wiesz? Przerażające jest właśnie to, że zacząłem o siebie myśleć jak o takiej maszynie. Musiałem wykonywać robotę, do której zostałem stworzony niczym odkurzacz przeznaczony do odkurzania. Teraz już wiem, że to nieprawda. Mam prawo zmieniać zdanie, zmieniać sam siebie, zmieniać poglądy, pragnąć czegoś innego. Jestem człowiekiem. I już nie mogę żyć w tym świecie. Proszę was, byście to zrozumieli.
Ihyia przez cały ten czas milczał. Wzrok miał utkwiony w palcach, splecionych ze sobą na podbrzuszu. Wydawał się obrażony na cały świat, ale kiedy Ren skończył mówić, zachował się niespodziewanie.
— Ja to rozumiem. — Spojrzał na brata poważnie. Jego oczy emanowały ogromną mocą, zawartą w ich ciemnej głębi. — Jeżeli chcesz uciec, to daje ci zgodę. Nie oglądaj się na mnie, dobra? Ja sobie poradzę. Wiedząc, że jesteś szczęśliwy to mi wystarczy.
Ren nie potrafił żadnymi słowami wyrazić wdzięczności. Miał jedynie nadzieje, że oczami mówi to wszystko, czego usta nie potrafiły wyrzec.
— Będzie nam bardzo trudno bez ciebie. — Iro mówił, nie patrząc na lidera. Bił się z sam sobą, ale chciał postąpić właściwie. — Wiem jednak, że zostając tutaj na siłę ani ty, ani my nie bylibyśmy szczęśliwi w tej sytuacji. Dlatego… — zawahał się. W jego oczach błysnęły łzy. — Idź Ren, faktycznie nie oglądaj się na nas.
— Ale jak masz zamiar to zrobić? — Nana posłała mu zlęknione spojrzenie. — Wiesz przecież, że wiąże cię kontrakt. Tylko cud może cię od niego uwolnić.
— Nie potrzebuję cudu. — Chłopak zaprzeczył. — Jedynie odrobiny sprytu.
Wtedy stało się jasne, że ma jakiś plan. Wszyscy popatrzyli na siebie ze zdziwieniem i niepewnością. Cóż, musieli mu zaufać.
— W takim razie, do boju. — Nana uniosła zaciśniętą pięść, by go pokrzepić. Ona także miała łzy w oczach, ale ona także nie zamierzała trzymać go przy sobie siłą.
Ren poczuł wzruszenie. Prawie nie potrafił go zdławić. Oto patrzył na swoich najwierniejszych przyjaciół. Brata, który nie raz go zawiódł, ale który w ostateczności okazał się jego największą podporą. Iro, przyjaciela, którego uśmiech, poczucie humoru oraz ogromna wrażliwość sprawiły, że ich życie w zespole nie straciło tej odrobiny człowieczeństwa. To dzięki Iro i jego podejściu do wszystkiego byli rodziną. W końcu Nanę – dziewczynę, której początkowo pragnął znienawidzić, a która przeszła jego najśmielsze oczekiwania. Była mądra, piękna i z pewnością zajdzie bardzo daleko. Jej kariera stale rosła. Nigdy wiele nie oczekiwała, znosiła jego humory, a ostatecznie nawet zdołała go pokochać, na co wcale nie zasłużył.
Oni troje zasługiwali na miano Aniołów Japonii, bo byli jego aniołami. Dryfowali zawsze obok i gdy w Krzywym Niebie grunt pod nogami niebezpiecznie się przechylał, zawsze mógł chwycić ich wybawcze dłonie.
Kiedy rozległo się pukanie do drzwi i do środka weszła elegancko ubrana dziennikarka, Ren jeszcze długo patrzył na swoich przyjaciół i czuł, że nie starczy mu życia, aby kiedykolwiek wynagrodzić im to wszystko, co dla niego zrobili.

***

Rikuto dopalał właśnie piątego papierosa, opierając się biodrami o bok ciemnego samochodu. Była późna noc, czekał pod mostem, rzeka za jego plecami szumiała głośno, zaś nad głową słyszał huk przejeżdżających ciężarówek.
Co chwilę wyła jakaś policyjna syrena, a wokół panowała nieprzyjemna ciemność. Nawet widniejąca w oddali latarenka nie potrafiła pokonać nieprzyjemnej aury swoim bladym, pomarańczowym światłem.
Aktor co rusz zastanawiał się, jakim cudem dał się namówić na spotkanie w tak zakazanej dzielnicy. Może chodziło o to cholerne poczucie długu? Ren uratował mu w sądzie skórę. Jego zeznania sprawiły, ze Rikuto nie tylko uniknął więzienia, ale także nie stracił latami budowanej kariery.
Teraz jednak zastanawiał się, czy nie chodzi o zemstę. Może ten dureń Iwasao chciał go pobić? Rikuto przecież wciąż nie dostał za swoje. Nie odpokutował za zepchnięcie go ze schodów, na skutek czego noga Rena doznała poważnego uszczerbku. Teraz Ren mógł szukać odpłaty za to.
— Cholera! — mruknął Rikuto, strzepując żarzący się popiół na ziemię. Mimo obaw, czekał cierpliwie.
Wyprostował się, kiedy dostrzegł nadjeżdżacie auto. Równie ciemne, co jego własne. Koła chrzęściły na piaskowej drodze, potem zatrzymało się w szczerym polu. Ze środka wysiadł. Ren.
Rikuto zdrętwiał na widok pałki bejsbolowej, którą tamtej trzymał w ręce.
— Spokojnie. Nie zamierzam zrobić ci krzywdy! — zawołał Ren, kiedy Rikuto szybko zgasił papierosa z zamiarem ucieczki.
— Masz mnie za głupka? — prychnął aktor. — Niby na co ci ta pałka?
— Potrzebuje jej, ale dla siebie — odparł Ren nieco dziwacznie. Czy powinien mu uwierzyć? Ale coś w spojrzeniu tamtego, mimo późnej pory, wydawało się tak szczere, że Rikuto mu zaufał.
— O co chodzi, Iwasao? — Skinął na niego głową. — Dlaczego kazałeś mi się zjawić w takim upiornym miejscu?
— Potrzebuje twojej pomocy. — Ren zatrzymał się przed nim. Teraz mogli sobie otwarcie patrzeć w oczy.
— Niby co mogę dla ciebie zrobić? — Rikuto zmierzył go przenikliwym wzrokiem. Teraz sytuacja wydawała mu się zabawna.
— To nie będzie proste, ale tylko ty możesz to zrobić. Uwierz mi, że nie prosiłbym cię o to, gdybyś nie był moją absolutnie ostateczną opcją.
— Wiesz? Zaczynasz się robić przerażający. — Uśmiech spełzł z warg Rikuto. Miał ochotę na kolejnego papierosa, ale powstrzymał się, by sięgnąć do kieszeni.
— Uderz mnie tą pałką w nogę. — Ren wyciągnął do niego dłonie ze wspomnianym przedmiotem.
Rikuto wpatrywał się w drewniany, gruby kij i nic z tego nie rozumiał.
— Odbiło ci?
— Posłuchaj. — Ren poruszył się niespokojnie. — Chcę, żebyś złamał mi nogę, tą samą, którą złamałem wtedy na schodach. Rozumiem, że to szaleństwo, ale tylko tak mogę uwolnić się od kontraktu z wytwórnią.
— Nie, nie zrobię tego! — Rikuto oparł się ciężko o maskę samochodu. Zrobiło mu się niedobrze. — To jakiś podstęp, tak? Ja cię walnę, a potem znowu wyląduje w sądzie.
— Nie! — Ren złapał go za ramię. Rikuto próbował się wyrwać, ale uścisk tego parszywca okazał się żelazny. — Uwierz mi, to moje jedyne wyjście. Wiesz, co zawiera mój kontrakt? Podpunkt, w którym jest wyraźnie napisane: jeżeli niżej podpisany dozna poważnego uszczerbku na zdrowiu lub poważnie zachoruje i z tego powodu nie może kontynuować warunków umowy są one automatycznie anulowane bez możliwości roszczenia prawa do odszkodowania.
Rikuto słuchał tego z przerażeniem. Nie, nie chciał tego w żaden sposób rozumieć.
— Dlaczego ja? — jęknął.
— Bo masz u mnie dług. Uratowałem ci skórę, pamiętasz? — Ren mocniej wbił palce w jego ramię. — Czas, żebyś się zrehabilitował.
— Waląc cię w nogę?
— Tak, właśnie tak. Przysięgam, że nikomu nie powiem, że to ty zrobiłeś. Pragnę jedynie się uwolnić. Ty możesz sprawić, że otrzymam tę wolność i to będzie twoja zapłata. Już nigdy nie będziesz mi nic winien.
Rikuto się wahał. Ostatecznie jednak wziął pałkę do ręki. Dłonie mu drżały, kiedy poczuł na skórze chłodny dotyk drewna.
— Co będzie po tym, jak… już to zrobię?
— Odjedziesz. Poczekam dwadzieścia minut i zadzwonię po pomoc. Powiem, że zostałem napadnięty.
— To szaleństwo. Dasz radę wytrzymać tyle czasu ze złamaną nogą?
— Jestem zdesperowany i zdeterminowany. Uwierz, że wytrzymam.
Rikuto cały czas patrzył na chłopaka niczym szaleńca. Wciąż nie mieściło mu się to w głowie, a jednak już wiedział, że spełni tę niedorzeczną prośbę. Sam nie wiedział dlaczego. Z wdzięczności? Z poczucia konieczności spłacenia długu? Nie dopuszczał do siebie myśli, że ze zwyczajnej sympatii.
— Wiesz, że podejmuje się teraz dużego ryzyka? Jeżeli mnie oszukasz, to cię zabiję.
Ren uśmiechnął się półgębkiem. Na czole poczuł pierwsze krople potu. Mimo wszystko, bał się tego, co ma za chwilę nadejść.
— Gdybym chciał twojej zguby, pogrążyłbym cię wtedy, w sądzie. Nieźle oberwałem za to, jakie złożyłem zeznania. Wtedy ja też zaryzykowałem, a jednak zrobiłem to, teraz kolej na ciebie.
— Ty naprawdę tego chcesz. — To już nie było ze strony Rikuto pytanie. Raczej nagłe, oszołomione stwierdzenie.
— Tak. — Ren zacisnął pięści. Usiadł na ziemi i wysunął nogę, w którą miało zostać wymierzone uderzenie. — Zrób to za jednym zamachem, dobrze? — Odwrócił twarz i zamknął oczy. Zacisnął zęby do bólu. Bał się tak bardzo, że jego ciałem wstrząsały dreszcze.
Rikuto stał jak oniemiały. Pałka w dłoni była nienaturalnie ciężka z powodu przerażenia, które czuł w całym ciele. Wciąż nie dowierzał, że zamierza to zrobić, a jednak uniósł kij i wstrzymując oddech zrobił szybki zamach.
Rozległ się głośny trzask łamanej kości. Zemdliło go. Wrzask, który uleciał z ust Rena potoczył się po całej polanie, zrywając do lotu stado ukrytych w trawie kruków.
Rikuto zwymiotował w krzaki. Oddychał spazmatycznie, kiedy odrzucił kij od siebie, jakby ten go parzył.
— Jedź. — Usłyszał drżący, tłumiony bólem rozkaz.
Popatrzył na Rena z wahaniem.
— Jesteś pewien?
— Jedź! — Ren krzyknął, kierując na Rikuto rozpalone cierpieniem spojrzenie. Najdziwniejsze było jednak to, że w tym spojrzeniu kryła się zarazem ulga. — Jedź! — Padło stanowcze powtórzenie.
Dopiero wtedy Rikuto rzucił się do samochodu, na wpół świadomy tego, co się dzieje. Jeżeli jutro otrzyma pozew to wcale się nie zdziwi.
Usiadł za kierownicą i odjechał z piskiem opon. W duchu modlił się, żeby temu szaleńcowi nic nie było.

   Następny rozdział         Poprzedni rozdział


____________________________________________
Wiem, że dość wcześnie dodaje kolejny rozdział, ale chcę już zakończyć to opowiadanie. Za tydzień pojawi się ostatni rozdział Krzywego Nieba. Wtedy napiszę też dłuższe podsumowanie. Póki co, życzę Wam szczęśliwego Nowego Roku! 

2 komentarze:

  1. Zdziwiłam się, że rodzice Rena tak go przyjęli. Minęło tyle lat rozłąki i pomimo uporu ojca rodzina znów była razem. Widać, że matka chłopaka naprawdę bardzo za nim tęskniła. To, jak wokół niego skakała było naprawdę urocze i, chociaż naszemu bohaterowi trochę działało to na nerwy to jestem pewna, że bardzo tęsknił za rodzicielką. Dzięki niej i ojcu jakoś doszedł do siebie i w końcu sam zdecydował się stanąć na nogi. Z miłością tak jest - po rozstaniu człowiek strasznie tęskni, ale w ostateczności przyzwyczaja się do bólu i myśli, że to wszystko, co przeszedł wspólnie z ukochaną osobą jest przeszłością. Mam nadzieję, że sam rzeczywiście da sobie radę.
    Wiedziałam, że Ren ostatecznie będzie chciał odejść z zespołu. To nie jest dla niego i ja doskonale go rozumiem. Niestety na drodze ku wolności stoi Yamamoto, który absolutnie nie zamierza pozwolić mu odejść. Oczywiście Ren dobrowolnie podpisał kontrakt, który do czegoś go zobowiązuje, ale, do cholery! Czy gwiazdy naprawdę muszą być traktowane jak jakieś cholerne roboty?! Do tego doszła ta cała szarpanina i pewność Yamamoto, że nie pozwoli Renowi odejść... Że nie po to pozbył się Angeliny z jego życia... Ba! Powiedział nawet, że pozbędzie się każdej osobie, która stanie mu drodze! Co za bezczelny typek!
    Cieszę się, że brat i przyjaciel Rena go zrozumieli. No i oczywiście Nana również, chociaż za nią wciąż nie przepadam. Ale przynajmniej nikt mu nie robi żadnych wyrzutów i chłopak może robić co chce.
    Wiedziałam, że Ren wpadnie na jakiś genialny pomysł, żeby wymigać się od kontraktu, ale żeby takie coś! Czy on kompletnie zwariował?! W dodatku zadzwonił po Rikuto przez którego jego noga nie funkcjonuje tak, jak dawniej. No i kazał sobie złamać nogę... kijem bejsbolowym... I, Rikuto to zrobił, choć z początku tego nie chciał. No, ale miał niby ten dług wdzięczności... Omo, to jest chore. Aż mi się niedobrze robi, jak o tym wszystkim pomyślę. Oby ból Rena nie zdał się na nic. Mam nadzieję, że to pomoże mu w unieważnieniu tego chorego kontraktu.
    Rozdział jak zawsze wspaniały. Szkoda, że to już praktycznie koniec tego opowiadania, ale doskonale rozumiem, jak to jest, gdy pisze się coś na siłę...
    Życzę Ci dużo weny i Szczęśliwego Nowego Roku! <3.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że między Renem, a rodzicami zaczęło się dobrze układać. Matka chłopaka starała się być przy nim przez cały czas, czemu się nie dziwię skoro minęło tyle czasu, odkąd ostatni raz mieszkał w rodzinnym domu. Wizyta u rodziców była dobrym pomysłem, ponieważ chłopak stanął na nogi.
    Domyślałam się, że Ren nie będzie chciał kontynuować swojej kariery. Od jakiegoś czasu dusił się tam, nie sprawiało mu to żadnej przyjemności. Jednak Yamamoto nie dopuścił do siebie tej wiadomości, za wszelką cenę starał się zatrzymać przy sobie chłopaka. Traktuje go jak własność! Maszynę do zarabiania pieniędzy i nie wyobraża sobie, żeby chłopak mógł opuścić wytwórnię. Co za beznadziejny człowiek ;/
    To cudowne, że brat Rena, przyjaciel jak i Nana tak bardzo go wspierają. Ren wpadł na pomysł, jak uwolnić się z kontraktu, ale nie sądziłam, że to będzie taki pomysł! Ren jest odważny? Nie, chyba ostro walnięty xD Zadzwonił po Rikuto - faceta, który wcześniej doprowadził jego nogę do takiego stanu, aby ponownie ją złamał kijem bejsbolowym? Aż mi ciarki po plecach przeszły, jak wyobraziłam sobie ten ból. O rety... Ale jeśli to był jedyny sposób na to, aby Ren się uwolnił, to naprawdę go podziwiam, że był na tyle odważny :)
    Jak to zleciało... Przed nami tylko ostatni rozdział, jestem niesamowicie ciekawa jakie zakończenie będzie miała ta historia <3 Pozdrawiam! ;*

    OdpowiedzUsuń