Fiszbiny sukienki boleśnie wbijały się
jej pod pachami. Gdyby nie była teraz pod cichą obserwacją przynajmniej stu par
oczu, z pewnością pobiegłaby do łazienki przebrać się w coś znacznie
wygodniejszego.
Tyle, że rozciągnięty dres na
eleganckim przyjęciu korporacji Aju Group z pewnością nie wzbudziłby zachwytu.
Już nawet wyobrażała sobie pełne zgorszenia spojrzenia żon potężnych czeboli,
rzucane jej ukosem przy rozmowach z kieliszkiem w dłoni.
Owe żony były tak eleganckie i tak
dystyngowane, że już samo nieodpowiednie ułożenie palców na odnodze kieliszka
mogło wpędzić je do grobu ze zgorszenia.
Shin Ya też starała się być elegancka,
chociaż trudno było doścignąć te wszystkie damy w nadętości, bijących obficie z
ich umalowanych twarzy.
Rozejrzała się uważnie po sali, gdzie
każdy doskonale znał swoje miejsce. Suto zastawione stoły, krzesła z
eleganckimi obiciami, kryształowe żyrandole zwisające z sufitu. Ciężkie zasłony
przy łukowatych oknach, wychodzących na spowity w ciemności nocy ogród –
wszystko warte grube miliony, a chodziło tylko o zaręczyny prezesa Park.
Zdaniem Shin Ya przepych był o wiele
za duży, niż wymagała tego okazja. Zwłaszcza, że prezes Park rok temu
przeprowadził szybki rozwód z kobietą, z którą spędził prawie trzydzieści lat
życia, a na jej miejsce przyprowadził panią Lee, wcale nie piękniejszą i wcale
nie młodszą.
Dziewczyna zerknęła wymownie w stronę
pani Lee, która wiodła prym bezdyskusyjnej gwiazdy wieczoru. Była to osóbka
nietuzinkowa, niska i pulchna, która przekroczyła czterdziestkę. Jej subtelny
uśmiech i spowolnione ruchy rąk miały wykreować ją na osobę z eleganckiego
towarzystwa, jednakże była tylko stylistką, która swego czasu przeżyła lata
świetności pracując w koreańskim show-biznesie. Trochę za mało, by pasować do
żon czeboli, które spoglądały na nią z wymowną odrazą.
— Strasznie się pocisz, może wyjdź na
świeże powietrze?
Shin Ya odwróciła ze zdziwieniem
głowę, gdy za jej plecami pojawiła się Bo Ill. W czarnej sukience i wysoko
upiętych włosach wydawała się wyższa, zgrabniejsza i z pewnością seksowna. Co
tu dużo jednak mówić, nawet w tym cholernym dresie zniewalałaby wszystkich
mężczyzn wokół siebie. To ten typ urody, któremu nic nie trzeba, by bił po
oczach zniewalającym blaskiem.
— Nic mi nie jest — odparła Ya,
łapczywie spijając resztki białego wina z kieliszka, który przechyliła do ust.
— Naprawdę, złotko? Wydajesz się
bardzo blada. Nie chcę, żebyś nam za chwile zemdlała.
— Myślę, że to mi nie grozi — Ya
zmusiła się do uśmiechu, z hukiem odstawiając kieliszek na stół. Nie czuła się
dobrze, to fakt. Ale gdyby miała zemdleć, to kręciłoby się jej w głowie,
prawda? Nic takiego zaś nie czuła.
— Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że
to twój naturalny wygląd? — Bo Ill śmiertelnie się przeraziła — Słyszałam o
problemie nadmiernej potliwości. Nie martw się, są od tego specjaliści. Powiem
mamie, na pewno cię z kimś umówi.
Shin Ya cieszyła się, że stała
odwrócona do niej tyłem, bowiem w innym wypadku z pewnością wyszedłby na jaw
grymas jej twarzy.
— Po prostu, tutaj jest bardzo duszno
— starała się mówić bez zdenerwowania.
— Jesteś pewna, kochana? Ja wręcz
dostaje gęsiej skórki od klimatyzacji.
— No cóż, może mamy inne krążenie krwi?
— Shin Ya porwała w palce kulkę winogrona, niebezpiecznie podnosząc głos.
Obiecała sobie, że nie da się wyprowadzić z równowagi.
— To prawdopodobne — Bo Ill kiwnęła
głową — Słyszałam, że chude osoby przeważnie marzną, zaś… puszystym, no cóż,
masz szczęście, bo zawsze będzie ci ciepło.
Jakby nie mogła powiedzieć wprost, że
jestem gruba., westchnęła z irytacją w myślach Shin Ya.
Nagle podeszli do nich wysocy
mężczyźni o zniewalających uśmiechach, ubrani w garnitury skrojone na miarę.
Woń drogich perfum dotarła do nozdrzy Shin Ya, gdy przeżuwała w prawym policzku
kolejną kulkę winogrona. Zmierzyła ich niepewnym spojrzeniem, pakując do ust
następną, ale, tak jak zwykle, nie zwrócili na nią uwagi. Ta bowiem skupiała
się tylko i wyłącznie na niepodważalnej piękności tego wieczoru.
— Możemy przyłączyć się do rozmowy? —
zapytał jeden z nich, uwidaczniając seksowny dołek w policzkach. Odrzucił na
bok pasma wystylizowanej grzywki, chcąc zapewne podkreślić pewność siebie.
— Oczywiście. Gdyby nie to, że prezes
Park życzył sobie mojej obecności, nigdy bym nie przyszła. Na tego typu
spotkaniach umieram z nudów — westchnęła ostentacyjnie Bo Ill, przechylając w
dłoni kieliszek. Bransoletka z pereł zalśniła na kościstym nadgarstku
dziewczyny.
— Jesteś córką prezesa Park? — Drugi
mężczyzna wytrzeszczył oczy.
— Zgadnij — Bo Ill uśmiechnęła się
słodko z nad kieliszka.
Shin Ya przewróciła oczami, zaciskając
palce na poręczy krzesła. Gdyby nie to, że było jej przeraźliwie gorąco, a także,
iż niezmiernie cieszył ją brak zainteresowania ze strony tych typków, pewnie
wyraziłaby na głos myśli.
— Chyba faktycznie pójdę się
przewietrzyć — powiedziała, wsadzając którąś już z kolei kulkę winogrona do
ust.
Ominęła ciężkim krokiem stolik, gdy Bo
Ill dyskretnie wysunęła kostkę, podkładając dziewczynie nogę. Shin Ya potknęła
się niezgrabnie, na szczęście nie upadając całkowicie na ziemię, ale gwałtowny
i niespodziewany wstrząs sprawił, że udławiła się winogronem.
Zzieleniała na twarzy, próbując za wszelką
cenę złapać oddech, ale gardło miała przyblokowane. Nie kontrolując czynów,
zaczęła wymachiwać rękami na wszystkie strony, a z kącików powiek popłynęły jej
łzy.
Dotknęły ją pierwsze, zdziwione
spojrzenia gości, ale nikt nie rozumiał sytuacji, toteż Shin Ya, próbując
wypluć winogrono, upadła na stolik, ściągając z niego obrus i wszystko, co
znajdowało się na blacie.
Rozległ się dźwięk tłuczonych talerzy
i półmisków. Obrus zakrył ją całą, a po podłodze rozsypała się mieszanina
potraw. Ktoś krzyknął, gdy tymczasem dziewczyna wyszarpała się z pod obrusu,
trzymając za gardło, niemal sina z braku powietrza.
Przed oczami zaczęły majaczyć jej
plany, jeszcze chwila i zemdleje. Znowu coś zwaliła, ale tym razem nie
wiedziała już co. Dźwignęła się chwiejnie na nogi, spanikowana myślą, że się
udusi i skończy marną śmiercią.
— Ona się dławi! — krzyknął pierwszy
mądry z zebranych gapiów. Nagle poczuła dotyk czyiś rąk na brzuchu, które
przyciągnęły ją gwałtownie do siebie i mocno wbiły się w żebra.
Jedno naciśnięcie, drugie naciśnięcie,
trzecie naciśnięcie… pack! Winogrono odkorkowało się i wyleciało przez gardło
Shin Ya niczym kamyk strzelony z procy, lądując prosto w dekolcie prezes Choi.
Była to wiekowa seniorka rodu,
niezwykle wpływowa persona, która zawsze wzbudzała w ludziach wrażenie, że jest
cesarzową godną czci. Tak też zresztą ją traktowano: jakby w jej obecności za
każde niewłaściwe słowo groziła szubienica.
Trudno zapomnieć spojrzenie, jakim
wówczas obdarzyła winowajczynie całego zamieszania. Shin Ya, dysząc ciężko,
jeszcze nie rozumiała powagi sytuacji. Zmęczona usiadła na ziemi, nie bacząc,
że wdepnęła kością ogonową w ryżową breję z tuńczykiem.
— To jakiś skandal! — wrzasnęła prezes
Choi nim ostatecznie powaliło ją omdlenie. Osunęła się w ramiona stojących za
nią czeboli niczym worek mąki zepchnięty z wozu.
Natychmiast rzucono się jej na
ratunek. Przyniesiono serwetki, którymi wachlowano nad jej omdlałym obliczem, a
także pokropiono ją chłodną wodą, ale stateczna kobieta z trudem dochodziła do
siebie.
W tym czasie, Shin Ya wróciła do
rzeczywistości, ogarniając zdumionym spojrzeniem rozmiar szkód. Część sali
wyglądała jak istne pobojowisko. Potłuczone talerze, zwalone świeczniki,
zmiętoszone obrusy i zmieszane ze sobą potrawy niczym paw jakiegoś olbrzyma,
czy to naprawdę była jej wina?
Nie dość tego, wszyscy w sali patrzyli
na nią z konsternacją. Domyślała się, że po takim przedstawieniu sama nie
wyglądała najpiękniej, ale co za różnica? Czy kiedykolwiek była piękna?
Zrzedła jej nieco mina, gdy przez
zebranych gości przecisnął się elegancko ubrany mężczyzna. Był niewysokim
pięćdziesięciolatkiem, o łysiejącej głowie i bruzdach na czole wyrysowanych
przez liczne stresy w pracy. Gdy jego spojrzenie dotknęło oblicza Shin Ya,
wszyscy wstrzymali oddech.
— Park Shin Ya! — zagrzmiał surowym
głosem — Co w ciebie wstąpiło?
Dwaj mężczyźni, którzy uprzednio
kokietowali Bo Ill unieśli w zdumieniu brwi.
— Chwileczkę! To ty jesteś córką
prezesa Park?! — wykrzyknęli z niedowierzaniem, by zaraz potem na ich twarze
wstąpił wyraz ogromnego rozczarowania.
Nie chodziło tylko o to, że
zdemolowała pół sali, ale o to, że dziedziczką najbardziej dochodowego koncernu
w Korei Południowej okazała się najbrzydsza dziewczyna na świecie – Park Shin
Ya.
***
Podkręcił rączkę gazu, zaliczając
ostry zakręt. Ulica była ciemna i wyludniona. Raczej z typu takich, w którym
ktoś pada ofiarą anonimowego mordercy, a ciało nigdy nie zostaje odnalezione.
To właśnie lubił. Dreszczyk
adrenaliny.
Słysząc za sobą ryk innych motorów,
znów przyśpieszył, potrącając przednim kołem kubeł na śmieci. Z wnętrza
kontenera dało się słyszeć miauknięcie przerażonego kota, które zostało
zduszone w silnikowym ryku.
Stare kamienice śmigały mu po bokach,
jakby znalazł się w tunelu czasoprzestrzennym i zmierzał ku otchłani.
Wątłe światła latarenek wskazywały mu
drogę, inaczej ciemności byłyby zbyt intensywne, bowiem uliczka odcięta była od
seulskich wieżowców, w których światła w oknach nigdy nie gasły.
Przechylał się na boki ilekroć
pokonywał ostre zakręty i z trudem nie uderzał o ściany tudzież słupy
elektroniczne. Instynktownie omijał wgniecenia w asfalcie, ponieważ przy takiej
prędkości nie miał szans dostrzec je gołym okiem. Jakiś pies omal nie wskoczył
mu pod koła; czmychnął dosłownie w ostatnim momencie, ujadając za motocyklistą
z niezadowoleniem. Pokrywka studzienki kanalizacyjnej zadźwięczała głośno,
kiedy przejechał po niej z prędkością torpedy i wjechał na otwartą autostradę.
Lawirował między stojącymi w korku
samochodami, oślepiony kolorowym blaskiem nocnej metropolii. Jeszcze mocniej
zacisnął palce na rączkach kierownicy, niemal hipnotycznie wpatrując się w
jezdnie przed sobą. Kierowcy wychylali głowy z wnętrz samochodu, rzucając za
chłopakiem wiązki soczystych przekleństw, które zostawiał daleko za sobą, niby
nic nie znaczące dźwięki otoczenia.
— Przeklęte bachory! Skręcie kark na
tych motorach!
Roześmiał się i zatrzymał na
czerwonych światłach. Reszta motorów dogoniła go. Podniósł szybkę kasku,
kierując na nich wzrok nad ramieniem. Było ich około siedmiu, każdy siedział na
motorze, ubrany w ciężkie skóry i grube rękawice. Dla nich liczyła się tylko
meta.
Gdy pojawiło się zielone światło,
chłopak z impetem ruszył przed siebie, mając na ogonie kolegów. Rozdzielili
się, każdy lawirując między innymi samochodami, ale wszyscy zmierzali w tę samą
stronę.
W pewnym momencie skręcili w boczną,
osiedlową ulicę, nie przejmując się pogrążonymi w śnie domami i blokowiskami.
Pusta droga zachęciła ich do podkręcenia gazu i teraz jechali już łeb w łeb,
przecinając spokój ciszy rykiem silników. Przez przypadek, jeden z nich
zahaczył o bok zaparkowanego na krawędzi chodnika samochodu. Alarm rozdzwonił
się na potęgę, budząc połowę osiedla, ale wtedy banda motocyklistów była już
daleko w głębi ulicy.
Chłopak spojrzał w lusterko widząc, że
jeden z kumpli skutecznie go dogania. Zrównali się i było pewne, że zwycięstwo
przypadnie w udziale któremuś z nich. Reszta nie miała już szans.
Ścigali się co do centymetra,
popatrując na siebie od czasu do czasu, bowiem żaden nie zamierzał odpuścić. Prędkość
wzrastała, huk silnika wzmagał moc, a krajobraz wokół nich niemal zlał się w
jedną plamę.
Nagle motor jednego z nich wyrwał się
do przodu i wjechał przez otwartą bramę na teren opuszczonej fabryki krawieckiej,
która stała nieczynna od jakiś dziesięciu lat.
Motor wyhamował z ostrym piskiem,
zostawiając za sobą ślady opon i chmurę dusznego dymu. Wygrał! Fabryka była ich
metą.
Zdjął z siebie kask i wydał wrzask
dzikiej radości. Wygrał dziesiąty raz z rzędu i czuł, że ma teraz szanse
wystartować w zawodach motorowych w Tokio.
— Brawo, Myungsoo! — Drugi na mecie
chłopak zszedł z motoru i uderzył przyjaciela z otwartej ręki w dłoń.
— Dzięki, Dong Woo. Byłeś ostrym
rywalem, prawie mnie pokonałeś.
— Trochę ci odpuściłem — odparł mu
zaczepnie.
— Jasne, o tym marzysz, co nie? —
Myungsoo roześmiał się głośno.
Wtedy pojawiła się reszta. Wszyscy
zaparkowali swoje motory, rozprzestrzeniając w powietrzu gwar zażyłych
dyskusji. Posypały się ogólne gratulacje i zapewnienia, że następnym razem to
oni wygrają, ale Myungsoo wiedział, że zbyt ciężko pracował, aby ktokolwiek
zdołał go pokonać. Odkąd postanowił wystartować w zawodach w Tokio zrobił
wszystko, by być najlepszym, by on i motor byli jednym.
— No ładnie. Rośnie nam mistrz —
skomentował jeden z przyjaciół.
Trochę przesadził z tym rośnięciem,
ponieważ Myungsoo miał już dwadzieścia trzy lata i był pewien, że więcej nie
urośnie, chociaż przyznawał w duchu, że dodatkowe centymetry zadziałałyby u
niego na korzyść.
— Kto chcę soju? — wykrzyknęła zgrabna
dziewczyna, wyłaniająca się zza rogu fabryki. Wszyscy nazywali ją Angelą,
chociaż nie było to jej prawdziwe imię. Angela po prostu pasowało do długich
nóg dziewczyny i kusej, jeansowej spódniczki.
— Nasz anioł, jak zwykle przychodzi
nam z wybawieniem! — krzyknął ktoś radośnie, by momentalnie wzbudzić u innych
gromki śmiech. Wszyscy byli chętni, rozentuzjazmowali i gotowi spędzić w
fabryce całą noc.
Gdy kierowali się w stronę budynku,
Myungsoo poczuł w kieszeni wibrowanie telefonu. Wyciągnął go, zerkając na
wyświetlacz. Dzwonił ojciec, pewnie wkurzony, że syn nie pojawił się na nudnej,
pseudo imprezie snobów. Zaręczyny jakiegoś prezesa Park? Ile ten człowiek miał
lat, by się zaręczać? Myungsoo wywrócił oczami, ale, ponieważ z ojcem należało
trzymać odpowiednie stosunki, odebrał.
— Myungsoo, gdzie jesteś? — Po drugiej
stronie rozległ się głos pana Kim.
— Z kumplami.
— Aigoo, wpędzisz mnie kiedyś do
grobu.
— Jak impreza? Sztywniacy poluzowali
krawaty? — spytał zaczepnie chłopak.
— Wiecznie niepoważny! Jutro chcę cię
widzieć w domu, rozumiesz? Bezdyskusyjnie.
— Aish, jutro? — wykrzyknął z
niezadowoleniem — Za jakie grzechy!?
— Nie było cię cały miesiąc. Nie
uważasz, że wypada odwiedzić starego ojca?
— Nie jesteś znowu taki stary —
prychnął Myungsoo. Ta ojcowska tendencja do przesadzania…
— Posłuchaj mnie, synu. Pozwoliłem ci
jeździć na motorze, chociaż niektórzy mocno mnie za to krytykują. Chciałem
jednak, byś mógł się wyszumieć i czerpać uroki młodości, a wiesz, że nie
wszyscy ojcowie tacy jak ja, pozwalają na to swoim dzieciom.
— Aish, pewnie, że wiem. Już się nie
gorączkuj. O co chodzi?
— Obiecałeś mi, że kiedy przyjdzie na
to czas, weźmiesz odpowiedzialność za swoje dziedzictwo, pamiętasz?
— Aha.
— Właśnie nadszedł ten czas, Myungsoo.
Jutro chcę cię widzieć w domu, rozumiesz? Inaczej z motorami koniec!
— Aj, aj! Niech będzie — Chłopak
spojrzał wymownie w ciemny nieboskłon. — Stawie się jutro pokornie i na
klęczkach!
— Co za niewdzięczne dziecko… —
krzyknął jeszcze pan Kim, nim ostatecznie usłyszał dźwięk zakończonej rozmowy.
***
Zdarła z głowy spinkę, opadając
niedbale na łóżko. Lustro stojące w rogu sypialni spojrzało na nią jej własnym
odbiciem. To zaś przedstawiało widok dziewczyny z rozczapierzoną fryzurą,
brudną sukienką i rozmazanym na twarzy tuszem do rzęs. A sprzedawczyni
obiecywała, że będzie wodoodporny. Widać jej łzy mają wyjątkową konsystencje i
rozpuszczą nawet najtrwalsze substancje.
W końcu była Park Shin Ya i wcale nie
zasługiwała na bycie Park. Ilekroć ludzie dowiadywali się o tym, wyglądali na
tak samo rozczarowanych, co na wieść o odwołaniu jakiegoś mega wyczekiwanego
koncertu. Nic dziwnego, skoro córki potężnych czeboli mogły poszczycić cię
twarzami malutkich laleczek i nogami do nieba. A ona przypominała rozgniecione
ciasto na pierogi, które jakimś cudem wcisnęło się w sukienkę.
Coś, co wcześniej było kokiem z
kokardą, teraz sterczało na wszystkie strony upodabniając ją do ananasa, lub
afrykańskiego Buszmena, któremu brakowało już tylko kolczyka w nosie.
Istna masakra! I to w dzień zaręczyn
ojca. Widok jego rozczarowanego spojrzenia był takim ciosem dla dziewczyny, że
wolała, aby ktoś faktycznie wbił jej nóż w pierś.
No dobra, nie była ładna, to się
zdarza. Ale dlaczego nie mogła za to być, powiedzmy mądra? Gdyby zdobywała
dyplomy i uznanie na scenie naukowej, w pewien sposób zrekompensowałaby
urodzenie się z taką brzydką twarzą. Zgoda, mogłaby ewentualnie pięknie
śpiewać, lub projektować ubrania. Coś, co w jej świecie uchodziło za ważne.
Wprawdzie śpiewanie i projektowanie nie dawało wstępu do grona najlepszego
towarzystwa, ale przynajmniej byłaby tolerowana jak pani Lee. Patrzono na nią
krzywo, jednak ogółem rzecz biorąc, była na swój sposób jedną z nich. A gdy
poślubi jej ojca, stanie się jeszcze większą szychą.
Jednak Shin Ya nie mogła być nawet
panią Lee. Nawet tak bezczelna i pyszna kobieta stała ponad nią. Czy to
sprawiedliwie?
Rozległo się pukanie do drzwi. Nie
miała ochoty na żadne towarzystwo, ale było za późno, gdyż do środka weszła Bo
Ill z kubkiem herbaty.
— Pomyślałam, że tego ci trzeba —
odparła, wręczając kubek dziewczynie.
— Dziękuje.
— Jak się czujesz? Mam nadzieje, że
zbytnio się nie zadręczasz. Wiesz, będą o twoim widowisku gadać wiele tygodni,
ale zapomną. Daje słowo — Bo Ill uśmiechnęła się słodko, siadając zgrabnie obok
niej.
Oto kolejna z niesprawiedliwości w
życiu Shin Ya. Bo Ill była córką pani Lee i chodzącą doskonałością. Za parę
miesięcy miały stać się ciotecznymi siostrami. Ta dziewczyna pasowała na córkę
rodziny Park o wiele bardziej, niż ona. Była piękna i sprytna, dokładnie tego potrzeba
w ich świecie.
— Zawsze daje radę, ilekroć mi się to
zdarza — bąknęła niemrawo Shin.
— To nie pierwszy raz, tak? — W głosie
Lee pojawiło się smutne współczucie. — Moje biedactwo.
— Ojciec bardzo jest zły? — Shin Ya
spojrzała na nią niepewnie, oplatając dłonie na gorącym kubku.
— Zamknął się w swoim gabinecie, ale
wierzę, że mu przejdzie. Znam go bardzo dobrze i wiem, że nie potrafi się długo
gniewać.
Jasne!
Znasz go najlepiej na świecie!, warknęła w duchu Shin Ya. Równie
dobrze, mogło to zabrzmieć, jakby to Bo Ill była jego rodzoną córką.
— Dobrze o tym wiem — padła z jej ust
nieco za ostra odpowiedź. Na ogół nie była kłótliwa, więc zdusiła w sobie
gorycz żalu.
— Nie przejmuj się, dobrze? Weź gorący
prysznic i zmyj z siebie resztki jedzenia. Wtedy na pewno poczujesz się lepiej
— odparła Bo Ill z fałszywą troską, nim podniosła się z łóżka, by z równie
fałszywym uśmiechem opuścić pokój.
Shin Ya odprowadziła ją zrezygnowanym
wzrokiem. Nie dało się ukryć, że aż prosiła się o prysznic. Pachniała tyloma rodzajami
jedzenia, że chyba nie wywietrzy tego przez najbliższe dwa tygodnie.
Weszła pod prysznic, zastanawiając
się, jak udobruchać ojca. Rozczarowywała go już od dziecka, gdy nie zbierała
tak dobrych ocen jak rówieśnicy. W klasie była przeciętniakiem, ale umiała
pisać. Odkąd sięgała pamięcią, wystarczyła jej kartka papieru i długopis, by w
jej głowie zrodził się pomysł na nową historię. To jednak nikogo nie
obchodziło. Wątpiła, aby kiedykolwiek udało się jej napisać światowy
bestseller, a fakt, że jej opowiadania ukazywały się w rubryce lokalnej gazety
nie budził w nikim entuzjazmu. W końcu, córkę prezesa Park stać na coś więcej.
Padła ze zmęczeniem na łóżko, pragnąc
zapaść się pod ziemie. Gdyby tak dało się cofnąć czas i sprawić, żeby ten
wieczór nigdy nie miał miejsca.
***
Zaparkował motor niedaleko biurowca
Daewoo Industrial. Masywny budynek pysznił się w porannym słońcu blaskiem
okien, odbijających niczym lustro krajobraz metropolii.
Ulica była gwarna. Wzdłuż chodnika
rosły klomby, z przystanku właśnie odjechał autobus, a parę metrów dalej
znajdował się przepiękny park zieleni. Była to dzielnica pełna biurowców i
korporacji, stawianych tutaj z rozmachem i przepychem.
Myungsoo powiesił kask na rączce
motoru, zakładając specjalną opaskę przeciw kradzieży, chociaż przestępczość w
stolicy Korei Południowej była zredukowana do minimum wypadków.
Jakże dawno tu nie był. Już zapomniał
jak eleganckie mogą być tutejsze chodniki. Wystarczyło zmienić dzielnice, by to
samo miasto stało się zupełnie innym światem.
Spojrzał w górę biurowca, czując na
grzywce podmuch zimnego wiatru. W pewnym momencie z obrotowych drzwi budynku
wyłoniła się filigranowa osóbka, która od razu przykuła uwagę chłopaka swoją
atrakcyjnością.
Zbiegła z pośpiechem po marmurowych
schodach i wpadła pod koła jadącego z naprzeciwka rowerzysty. Potrącona, upadła
boleśnie na ziemię, a sprawca wypadku pognał przed siebie.
— Cholera! — Z jej pełnych ust padło
przekleństwo na widok złamanego obcasa i rozdartej na kolanie rajstopy, gdzie
pojawiła się krew.
Myungsoo poderwał się nieznajomej na
pomoc, przeklinając w duchu nieumyślnego rowerzystę. Wprawdzie dziewczyna także
nie uważała, ale nikt nie powinien uciekać z miejsca wypadku.
— Nic pani nie jest? — zapytał z
troską.
Spojrzała na niego z nieukrywanym
zaskoczeniem. Z bliska oczy dziewczyny wydawały się jeszcze większe i
piękniejsze, okolone wachlarzem gęstych rzęs. Serce zabiło mu z wrażenia.
— Nie. Ale chyba nie będę miała siły
się podnieść — powiedziała żałośnie, spoglądając na złamany obcas.
Myungsoo uśmiechnął się krzywo, a
potem wziął nieznajomą na ręce, nie zważając na jej głośne protesty. To się
nazywa wrodzona bezczelność i pewność siebie, którą miał w sobie.
Posadził dziewczynę na jednej z ławek,
a potem z przejęciem obejrzał zranione kolano.
— Jeżeli pani pozwoli, coś z tym
zrobię. Proszę na mnie zaczekać — I pobiegł wzdłuż ulicy, zapominając o ważnym
spotkaniu.
Lee Bo Ill zamrugała ze zdumieniem
rzęsami, nie mogąc nadziwić się bezczelności nieznajomego chłopaka. Oburzenie
wybuchło jej w ustach niczym mała bomba w postaci wiązanki przekleństw, ale
szybko się uspokoiła.
— Co się właściwie stało? — zapytała
cicho, kładąc dłoń na sercu. To biło z wyraźną ekscytacją. Jeszcze nigdy żaden
mężczyzna nie potraktował jej z taką pewnością siebie, a zarazem zachowywał się
w stylu dżentelmena. Bez wątpienia należał do tego gatunku mężczyzn, którym
bezczelność uchodziła na sucho.
Wrócił po siedmiu minutach. Bo Ill co
rusz spoglądała na zegarek, zastanawiając się, czy znowu go zobaczy. Była zaskoczona,
że bardzo tego pragnęła. Gdy biegł w jej stronę, z trudem stłumiła uśmiech. W
tym chłopaku było coś wspaniałego i bez wątpienia mogłaby go polubić.
— Przepraszam, że czekałaś — rzekł
zdyszany. Miał pod pachą pudełko, a w prawej ręce trzymał woreczek lekarstw.
Najpierw wyjął z pudełka parę
nowiuśkich bucików na obcasie. Nie były w stylu Bo Ill, gdyż miały za bardzo
krzykliwy kolor żółci, a do tego gryzącą się z nim niebieską kokardkę, a ona
nosiła same kremowe lub czarne szpilki, ale była zdumiona, że pomyślał o
butach.
— Nie trzeba było — jęknęła zdumiona,
na co podniósł głowę i obdarzył ją najpiękniejszym uśmiechem, jaki widziała.
Był to uśmiech uroczego cynika, który niepokorny i obojętny na wszystko, tak
czy siak, dostaje to, czego chce.
— Miałbym nieść cię na rękach do
twojego domu? — spytał prześmiewczo — Wolałem kupić buty.
— Tss, nawet nie wiesz, gdzie mieszkam
— prychnęła, wstrzymując oddech, gdy silną dłonią złapał za jej malutką nóżkę i
delikatnie wysunął ze szpilki, a potem jeszcze delikatniej założył nową.
Wpatrywała się w jego ruchy tak
zahipnotyzowana, że czuła się niczym słynny Kopciuszek z bajki dla dzieci. Co
za czarujący chłopak!
Gdy miała już na sobie buty, sięgnął
po leki. Najpierw zdezynfekował ranę i przemył ją z krwi, a potem przykleił
plaster i wręczył jej maść.
— Posmaruj wieczorem. Nic ci nie
będzie — powiedział, wstając na nogi.
Odebrała to wszystko ze zdziwieniem i
zarazem radością.
— Dziękuje — wymamrotała tylko z
bijącym sercem.
Chłopak wcisnął dłonie do kieszeni,
przypatrując się jej z uśmiechem.
— Skoro przeznaczenie złączyło nas już
ze sobą, może masz ochotę wyskoczyć ze mną na kawę, lub do cukierni?
Czy on proponuje jej randkę?
Popatrzyła na niego z ciężkim szokiem. Miała swoje zdanie na temat umawiania
się z nieznajomymi, nawet bardzo czarującymi. Nie to jednak było powodem jej
odmowy.
Wystarczyło spojrzeć na chłopaka, by
zobaczyć, że był raczej biedny. Miał na sobie wytarte spodnie, rozlatujące się
buty i wypłowiałą koszulkę, kryjącą się pod ciężką, skórzaną kurtką, idealnie
pasującą do ulicznego gangstera. Nawet, jeżeli był przystojny, Bo Ill miała
swoje zasady.
— Przykro mi — Pokręciła głową,
zaciskając w dłoni woreczek. Podniosła z ziemi stare buty i bezceremonialnie
wrzuciła je do kosza na śmieci, nie pamiętając, jaką potężną sumkę dała za nie
w sklepie. — Ale jestem córką prezesa Park — odparła władczo, mierząc go
pogardliwym spojrzeniem — Nie umawiam się z ludźmi z niższej rangi. Jesteś
miłym facetem, ale jestem poza twoją ligą — To mówiąc, wyjęła z portfela gruby
plik banknotów i wcisnęła mu je do ręki.
— Nie trzeba — bąknął chłopak
zdumiony.
— To za buty — Spojrzała na niego z
wyższością — Nie chcę, żebyś przeze mnie głodował. Na pewno dałam ci więcej niż
są warte. Dziękuje. Nie bądź za bardzo rozczarowany — Poklepała go szybko po
ramieniu, po czym skinęła palcem w stronę zaparkowanego przed budynkiem
ciemnego samochodu. To natychmiast po nią podjechało.
A więc ciągle tu stało? Po co się
zatem tak trudził?
Wsiadła na tyły pojazdu, machając
ostatni raz do nieznajomego, nim samochód ruszył w swoją stronę.
Myungsoo prychnął głośno, spoglądając
na pieniądze w ręce. Wcale ich nie potrzebował!
— A to jędza — westchnął, trochę
rozbawiony, trochę zdenerwowany. Potem poprawił na ramionach kurtkę, kierując
się schodami do biurowca.
Czuł, że rozmowa z ojcem nie będzie
łatwa.
***
Gabinet pana Kim przypominał trochę
miniaturowe mieszkanie. Powierzchnia była tak ogromna, że gdyby nie meble, echo
odbijałoby się tutaj jak w gimnastycznej sali.
Za wielkim oknem wyłaniał się widok na
Seul. Przy jednej ze ścian naprzeciwko drzwi znajdowało się masywne biurko z
wiśniowego drewna, za nim wisiał portret samego właściciela tego miejsca.
Myungsoo został zaproszony na jedną ze
skórzanych kanap w białym obiciu przez asystenta ojca, który polecił mu na
niego tutaj zaczekać.
Chłopak oparł ramię o oparcie kapany,
rozglądając się ze znudzeniem po otoczeniu. Nie lubił wracać do świata, w
którym się urodził. Swobodnie czuł się na motorze, przy kumplach, w starej
fabryce krawieckiej, gdzie ściany były pomazane graffiti.
— Jak ty siedzisz? I co ty masz na
sobie? — Rozległ się znajomy, szorstki głos.
Myungsoo poderwał się z kanapy i
kulturalnie, ale z odległości przywitał się z ojcem.
Pan Kim był wysokim, wciąż jeszcze
przystojnym mężczyzną, którego syn nigdy nie zdołał przerosnąć, jak to mieli w
zwyczaju inni dziedzice. To po nim, Myungsoo miał przystojną twarz i
zniewalający uśmiech.
— W tym czuje się swobodnie — odparł
chłopak, szarpiąc za brzegi kurtki z zadowoleniem.
Usiedli. Pan Kim ciężko westchnął,
wpatrując się w syna, jakby widział go pierwszy raz w życiu i nie umiał ocenić,
czy widok ten mu się podoba.
— Myungsoo, czas byś w końcu dorosną.
— Zamierzasz zabronić mi jeździć na
motorze? — Na chwile za gardło chłopaka złapał strach.
— Jeszcze nie — padła uspakajająca
odpowiedź — Ale chcę też, byś zaczął spełniać obowiązki względem Daewoo.
— To znaczy?
— Niedawno rozmawiałem z prezesem
Park… — W głowie Myungsoo mignęło wspomnienie spotkania z jego kapryśną córką
chwile temu. — Ten człowiek jest właścicielem Aju Group. Kapitał firmy
przelicza się na miliardy, tak samo zresztą jak Daewoo.
— Rozumiem, tato. Co mnie do tego?
— Planujemy, że poślubisz jego córkę.
Zapadła grobowa cisza. Myungsoo
wstrzymał oddech, czując już tylko gwałtowne uderzenia własnego serca o klatkę
piersiową. Potem zwilżył usta koniuszkiem języka, nachylając się w stronę
kawowego stolika z zamyśleniem.
— Dlaczego tak szybko? Mam dopiero
dwadzieścia trzy lata — Nie pytał dlaczego jest do tego zmuszony. Kiedy jesteś
dzieckiem najpotężniejszego czebola w kraju, automatycznie wychowujesz się z
myślą, że pewnego dnia poślubisz kobietę dla pieniędzy i układów. To nie
podlegało żadnym dyskusjom, a Myungsoo już dawno pogodził się z faktem, że jest
synem multimiliardera i będzie wisieć nad nim przekleństwo tego świata. Po
prostu, w głowie wyobrażał sobie, że stanie na ślubnym kobiercu będąc już po
trzydziestce.
— W twoim wieku byłem już dawno po
ślubie — powiedział ojciec surowo — Pomyśl tylko, jaką staniemy się potęgą
łącząc te dwie filię ze sobą — Uśmiechnął się z dumą, splatając na brzuchu
dłonie. Biła od niego wówczas potęga i pieniądz.
— Dlaczego tak szybko? — Nie ustępował
Myungsoo z przerażeniem.
— Prezes Park nalega na to, by ślub
zorganizować już w przyszłym miesiącu. Dla mnie to nie ma znaczenia, ponieważ
jesteś dość dorosły, by sprostać wyzwaniom małżeńskiego życia. Czas już, żebyś
myślał o czymś więcej niż motorach. Oczywiście, nie zamierzam ci zabraniać
jeszcze na nich jeździć, ponieważ uważam się za tolerancyjnego ojca, ale będę
ci przyzwalał na tę pasję dopóki będziesz wywiązywał się również z innych
obowiązków.
Myungsoo zwiesił głowę. Dyskusja z
ojcem nie miała sensu. Wiedział, że sprzeciw oznaczałby utratę możliwości wystartowania
w zawodach w Tokio. Skoro i tak miał się ożenić, to czy nie lepiej nie
prowokować w nim gniewu?
Przypomniał sobie tamtą dziewczynę,
córkę prezesa Park. Była ładna, filigranowa i w jego guście. Mogło być znacznie
gorzej, prawda? Wprawdzie, miała charakterek wiedźmy, ale nie było to nic, z
czym Myungsoo nie umiałby sobie poradzić.
— Rozumiem, ojcze — odezwał się nie
swoim głosem. — Kiedy ją poznam?
— Jutro. Naturalnie, damy wam czas na
poznanie się. O nic nie musisz się martwić, ślub nie będzie na twojej głowie.
Chcę tylko, byś traktował tę dziewczynę z szacunkiem.
— Oczywiście, ojcze — bąknął cicho chłopak.
___________________________________________________
Pewnie jesteście zdezorientowani, że zamiast "Foul Love" pojawia się to opowiadanie. Już wyjaśniam. Otóż z "Foul Love" nie idzie mi najlepiej. Mam pierwszy rozdział, ale czytam go bez zapału i straciłam motywacje do dalszego pisania. "Miłość o stopień za trudna" to opowiadanie, które pisałam już dawno temu, więc pomyślałam, że mając zapasy na dysku mogę ruszyć z tym. Nie wiem co ile będą się tutaj pojawiać nowe rozdziały, ponieważ gdzieś zatraciłam zapał do prowadzenia tego bloga, ale z sentymentu próbuje go ratować na wszelkie możliwe sposoby. Trzymajcie kciuki, żeby to opowiadanie było dokończone. Nie chcę Was bowiem rozczarować.
"Miłość o stopień za trudna" teoretycznie jest komedią. Nie słynę z wielkiego poczucia humoru, ale obejrzałam dość koreańskich dram, by znać na pamięć ich klimaty, a te zamierzam przenieść do mojego opowiadania. Mam nadzieję, że się Wam spodoba! Liczę na Wasz odzew!
Pozdrawiam :*
Byłam zaskoczona widząc, że ruszyłaś jednak z innym opowiadaniem. Ale narzekać nie będę. Jestem podekscytowana, bo Myungsoo <3 Poza tym zapowiada się cudownie! Klimat, jakbym oglądała dramę. Jestem już oczarowana tą historią, a to dopiero pierwszy rozdział, więc co będzie dalej? Główna bohaterka - już ją lubię. Niezdara, która zupełnie nie pasowała to otoczenia w jakim przebywała na imprezie zorganizowanej przez jej ojca. Doszczętnie zrujnowała te zaręczyny i o mały włos nie udusiła się winogronem xD Hah, ta jej siostrzyczka to niezłe ziółko.
OdpowiedzUsuńOMG, Myungsoo i motory? Ty chcesz mnie zabić? ;D Syn bogacza, którego pasją są motory i nie widzi poza nimi świata. Zrezygnował z drętwej imprezy, żeby się ścigać. I pomyśleć, że tyle go ominęło. Niech żałuje, haha. ^^
Spotkanie Bo Ill i Myungsoo. Dziewczyna najwyraźniej wpadła mu w oko, bo ładna tyle, że z charakteru jędza. Chłopak zmuszony przez ojca do ślubu myśli, że to ona będzie jego przyszła żoną. Ale się zdziwi. Haha. Już nie mogę doczekać się jego reakcji na to spotkanie. Z niecierpliwością czekam na nowość <3 Weny! ;*
Och, jestem i ja! :D Powiem, że mam trudności z ogarnięciem imion, ale daję radę. Może sobie jakoś ich krótko nazwie, ale jest w porządku. Nie jestem aż tak zdezorientowana, ogarniam kto, gdzie, jak i co, ale te imiona...ja nie jestem przyzwyczajona do takich, ale o. Jest teraz moment, żeby się do nich przyzwyczaić, bo zostanę na dłużej zwłaszcza, że teraz i przede mną jest opowiadanie z małżeństwem z rozsądku. U Ciebie jest bardziej tak...definitywnie, bo tradycja i w ogóle, u mnie z innej beczki i z innej strony, ale to...cisza. :D Wróćmy tutaj. No, nie powiem. Zawsze jak są główne bohaterki, które mają brać w takim czymś udział to są może niezdarne, głupiutkie, ale cóż...grzeszą urodą, niby piękności, a tu proszę...taka nasza mała kuleczka. Polubiłam ją od razu, jest urocza. I nie, nie chcę pisać, że jest brzydka czy nieurodziwa. Zawsze piszę/mówię, że takie osoby mają specyficzną urodę. Czuję , że z nią będą jeszcze przygody. I nasz chłopak na motorze, oj się załamie, hahaha. Ale tradycja rzecz święta, no i tak siostrzyczka . Pfff, mam nadzieje, że on jej nie polubi i się do niej nie przekona na złość Bo. Straci w moich oczach. :D A z takimi wyścigami zaraz skojarzyło mi się Trzy metry nad niebem. * __ *
OdpowiedzUsuńDobra, jak ja na początek to mi się bardzo podoba i czekam na dalej.
Dużo weny! :D
Pozdrawiam! :D
W końcu jakiś blog, który zajmuję miejsce w moim sercu! <3
OdpowiedzUsuńNareszcie ktoś kto docenia K-POP! <3 Nawet nie wiesz jak cię uwielbiam za prowadzenie tego bloga! Poza tym uwielbiam ten zespół i... tego bloga! <3
Poza tym jest wiele blogów o k-pop'e, ale wszystkie są yaoi... przyznaję, że czytam takie też, ale trochę dziwnie się wtedy czuję... nie wiem czemu xD
Dobra ja już nie przeszkadzam, ale czekam na następny! <3
Matko, nawet nie wiesz jak się cieszę, że odkryłam tego bloga! :D
Zaczynam przynudzać xD
Zapraszam do mnie! (też o zespole ze strefy k-popu!)
http://zdrada-ma-wiele-twarzy.blogspot.com/
Z naszej głównej bohaterki rzeczywiście jest niesamowita sierota, a zarazem brzydota xD. oczywiście nie jej wina, że urodziła się taka, a nie inna. Ma jednak przerąbane przez to, że urodziła się w ważnej rodzinie. Przez to "bycie sobą" jest niemożliwe, wręcz karalne bym powiedziała. Z kolei jej przyrodnia siostrzyczka jest jej całkowitym przeciwieństwem. To przykre, że ojciec Shin Ya tak traktuje swoją prawdziwą córkę. Osobiście na jej miejscu bym tego nie zniosła i naprawdę dziwi mnie tak, że potrafi przez to wszystko przebrnąć.
OdpowiedzUsuńHaha! Myungsoo został potraktowany jako biedak. A tyle dobrego zrobił dla tej cholernej Bo Ill! Kupił jej buty (okropne, ale jednak), zaopiekował się jej nogą, a ona potraktowała go jak jakiegoś śmiecia. Tylko dlatego, że nie miał na sobie mega drogich ciuchów. Już widzę jej minę, gdy zobaczy, za kogo wyjdzie jej przybrana siostra! Jeszcze pożałuje swojego zachowania żmija jedna! Tylko... współczuję Myungsoo. Jak zobaczy swoją przyszłą żonę to pewnie ucieknie. Jak nie przy pierwszym spotkaniu to sprzed ołtarza. "Uciekający pan młody" haha xD.
Czekam na nowość i życzę weny <3.
Świetna sprawa. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń