Ojciec zostawił w gestii woli syna
miejsce, do którego miał zabrać Shin Ya, pod warunkiem, iż zadba o wybór
renomowanego lokalu. Takiego, w którym przyszła pani Park poczuje się naprawdę
doceniona.
Myungsoo nie znał się na lokalach,
miał mgliste pojęcie, gdzie warto chodzić, gdzie serwując najlepsze jedzenie,
gdzie obsługa jest chwalona. Przeglądał Internet prawie cały dzień, ale lista
polecanych miejsc wcale nie rozjaśniła jego umysłu. W końcu, wyratowała go
koleżanka ze szkolnych lat, do której zadzwonił. Bez wahania wskazała mu
najmodniejszy w tym roku lokal w Seulu. Zapisał wszystko na kartce i odetchnął
z ulgą.
— Dlaczego ja właściwie się tak
staram? — zdziwił się, po zakończeniu rozmowy. Odłożył telefon na biurko i
podrapał się z konsternacją po głowie. Może to z litości? Może z obawy, że
córka pana Park gotowa jest narobić awantury, że nie dość się postarał? Już
wyobrażał sobie, jakim rozpuszczonym jest dziewuszyskiem. Kogoś z taką twarzą
na pewno traktowano z większym współczuciem, a w efekcie dmuchano na nią jak na
kruche jajko.
Musiał wygrzebać z szafy jakieś
eleganckie wdzianko. Nie było mowy, by pokazał się przed nią w skórzanej
kurtce, w której czuł się swobodnie. Sytuacja wymagała włożenia na siebie
krępującego ruchy garnituru i związanie krawatu, w którym miał wrażenie, że
wygląda jak dziwak.
Spojrzał na siebie lustrze,
poprawiając rękawy koszuli i od razu pomyślał, że zakłada na siebie maskę. Nie
był sobą, nie pokaże prawdziwej twarzy przed tą dziewczyną. Będzie udawał,
będzie mówił co wypada powiedzieć, będzie ją traktował z szacunkiem, bo tego
wymaga sytuacja i poczuł ciężar na sercu. Oto jego przyszłe małżeństwo, od
samego początku budowane na oszustwie.
Wsiadł do auta. Po godzinie przeprawy
przez ulice Seulu dotarł do rezydencji rodziny Park – ogromnego kompleksu
willi, o surowym przepychu i sztucznym pięknie. Takie domy nie robiły na nim
wrażenia. W pewnym sensie wszyscy bogacze mieli minimalne poczucie estetyki,
wszystko stylizowali na jeden gust, trzymające się sztywnych form, niechcące
zanadto wybić się z szablonu narzuconego im przez pozycje i styl życia. Robili
to, co trzeba. Stawiali domy, jakie wypadało im stawiać, tworzyli wokół
zabudowań ogrody, jakie miały być chwalone w towarzystwie, ale niekoniecznie
takie, w którym oni sami czuliby się dobrze. Co tu zresztą dużo mówić? Takie
domy były na pokaz, nie do codziennego życia. Czebole spędzali większość czasu
w pracy. Swoje rezydencje odwiedzali w przelocie. Sam doświadczył takiego losu.
Ojca, który wpadał na dzień i znikał na całe tygodnie. Matki, która wolała
podróżowanie po świecie bez niego, bo dom był dla niej więzieniem, z którego
uciekała przy każdej okazji. On kształcący się w szkołach za granicą,
mieszkający w internacie pod opieką wynajętych przez rodziców ludzi. To Ameryka
wszczepiła w niego miłość do motorów, zrodziła w nim buntowniczego ducha,
wyzwoliła pragnienie robienia czegoś od początku do końca tylko dla siebie. Gdy
dorósł, sam zaczął znikać na tygodnie, przestał pamiętać dom i tęsknić za
rodzicami. Wyścigi motorowe, kumple dzielący tą samą pasję… był w swoim
żywiole, nie chciał tego stracić, nie chciał wracać do życia, którego
nienawidził. Jeżeli ceną zachowania pasji miało być to koszmarne małżeństwo,
poświęci się. Był na to gotowy, chociaż z obawami oczekiwał, aż dziewczyna do
niego wyjdzie.
W końcu to zrobiła. Najpierw zobaczył
ją schodzącą po stopniach marmurowych schodów, potem zbliżyła się do niego, gdy
wysiadał z auta z bukietem róż. Grał swoją rolę, nie czuł się swobodnie, nie
robił nic z serca.
Przyjęła kwiaty z cichym
podziękowaniem, trochę zdziwiona, że je otrzymała. Nie wyglądała pięknie.
Kolejna koszmarna sukienka, nie twarzowa fryzura, jakby robiona na pięć minut
przed. Buty na płaskim obcasie, które skróciły jej nogi jeszcze bardziej…
totalny brak gustu. Gdzie była jej matka? Gdzie koleżanki? Dlaczego nikt nie
doradził jej, by zrobiła coś z sobą.
Otworzył przed nią drzwi auta, marząc,
by ten wieczór się już skończył. W drodze do restauracji milczeli. Tylko
piosenki w radiu leciały jedna za drugą. Nie tak to sobie wyobrażał. Obiecał
sobie nawet, że zmusi się do rozmowy, że będzie ją pytał o cele i marzenia.
Teraz, gdy siedziała obok, jakoś nie mógł znaleźć właściwych słów. Była dla
niego obca, kompletnie zimna, nie w jego typie. Wyraz jej twarzy, to, że
ewidentnie izolowała się od niego, wcale mu nie pomagało. W niczym nie dawała
mu do zrozumienia, że pragnie zburzyć dzieląc ich mur. On też nie chciał. Oboje
byli więźniami tego wieczoru, źle podjętej przez ich rodziców decyzji.
Restauracja przypominała wnętrze
brytyjskiego pałacu. Wszędzie oślepiający blask złota, żyrandole zwisające z
sufitu. Pnące się, szerokie schody prowadzące ku tarasom.
Stolik na nich czekał, zarezerwowany w
najdroższym miejscu. Sztywny kelner zaprowadził ich do niego. Wystudiowanym
ruchem wręczył karty dań, odchodząc niedaleko, by w każdej chwili mógł odebrać
od nich zamówienia.
Usiedli przy stoliku, który znajdował
się na tarasie. Była ciepła noc, za marmurową poręczą rozpościerał się widok na
kolorową metropolię, nienaturalnie cichą z takiej odległości. Wokół restauracji
znajdowały się ogrody, w których grały świerszcze, słychać było plusk fontanny.
Drzewa przystrojono lampionami. Może po kolacji powinien zaprosić ją na spacer
wśród nich?
Miał mgliste pojęcie o miłości. W
Ameryce trochę randkował. Spotkał kilka przypadkowych dziewczyn, zapraszał te,
które przykuły jego uwagę. Nigdy nie otrzymał odmowy, ale nigdy też nie spotkał
kobiety, z którą naprawdę chciałby zacieśnić znajomość. Teraz okazało się, że
te randki niczego go nie nauczyły. Kobiety same do niego lgnęły, nie wiedział
co w nim takiego było, że zdawały się wręcz pożądać jego towarzystwa. Teraz był
w innej sytuacji. Shin Ya, brzydka dziewczyna, zdawała się go w ogóle nie
zauważać. Wpatrzona w kartę dań, ze spokojem zastanawiała się nad zamówieniem,
nie bacząc na panoszącą się między nimi ciszę. Jak miał o nią zabiegać? Dlaczego
była taka trudna? Czy nie rozumiała, że i bez tego nie miał ochoty jej uwodzić?
Powinna trochę ułatwić mu zadanie. Bądź co bądź, wypadałoby się chociaż
dogadać.
Chrząknął. Musiał coś zrobić. Ta cisza
zaczynała go męczyć.
— Na co masz ochotę? — zapytał nieswoim
głosem. Dopiero wówczas łaskawie na niego spojrzała. Zobaczył w jej oczach
zimną obojętność.
— Numer jedenaście — odparła,
zamykając z trzaskiem kartę dań. Odłożyła ją na stół i sięgnęła po szklankę, z
której upiła łyk zimnej wody. Powędrowała spojrzeniem ku widokowi za tarasem.
Wydawało mu się, że na chwile na jej twarzy pojawił się zachwyt.
— Więc dla mnie też. — Skinął na
kelnera i po chwili zamówienie zostało złożone. Zostali sami, zrobiło się
jeszcze niezręczniej. Splótł dłonie na stole, mierząc ją niechętnym wzrokiem.
— Em… interesujesz się czymś
konkretnie? — Usłyszał jak nieszczerze zabrzmiało to pytanie. Skrzywił się z
powodu własnej porażki. Szło coraz gorzej, sytuacja wymykała się z pod
kontroli.
Shin Ya była wściekła, ale też grała
swoją rolę.
— Piszę. Do gazety.
— To świetnie. Co konkretnie?
— O życiu, o miłości. — Wzruszyła
ramionami. — A ty?
Zastanawiał się, czy powinien
powiedzieć jej o motorach. Pewnie miała go za ułożonego syna czebola.
Przyszłego rekina korporacji.
— Nie odpowiadaj, nie musisz. —
Machnęła ręką, gdy nie odpowiadał. — Nie wiem, po co ta idiotyczna rozmowa.
Oboje się męczymy. Chyba lepiej milczeć.
Zaskoczyła go tym stwierdzeniem.
— Masz ochotę potem na spacer po
ogrodach? — zapytał nerwowo, szukając jakiejś deski ratunku.
Spojrzała na niego kątem oka, ze
średnim przebłyskiem zainteresowania. Trochę jakby zmuszona do odpowiedzi.
— Jeżeli trzeba. Musimy jakoś zabić
czas.
— Właśnie, musimy. — Skinął głową
jeszcze bardziej zdezorientowany.
Jedli w milczeniu. Dźwięk sztućców
uderzanych o talerze mącił jedynie spokój ciszy. Każdy kęs stawał mu w gardle,
mała porcja jedzenia urosła do rozmiarów wieloryba, nie czuł w ogóle smaku, to
wszystko przez ten stres.
Po kolacji faktycznie poszli zwiedzać
ogrody. Niemal bajkowa sceneria przystrojonych drzewek otuliła ich aurą
spokoju. Wszędzie rosły różane krzewy, Shin Ya pieszczotliwie pogłaskała pąk
róży, na chwile odpędzając z twarzy wyraz napięcia. Przez jeden, ulotny moment
wydawała się taka spokojna i łagodna.
Usiedli na brzegu fontanny, pióropusz
wody tryskał w powietrze. Niedaleko znajdowało się sztuczne oczko wodne z małym
wodospadem. Na dnie połyskiwały szare kamienie, pływały kolorowe rybki. Niemal
jakby oderwali się od starego świata i zawiśli gdzieś ponad rzeczywistością, w
miejscu, gdzie czas nie miał znaczenia.
— Próbowałam przekonać ojca, żeby tego
ślubu nie było — odezwała się niespodziewanie. Nie patrzyła na niego, wręcz
odwróciła głowę, skupiając uwagę na pąku róży, który zerwała i teraz obracała
go z zamyśleniem w palcach. — Wydaje mi się, że użyłam już wszystkich
argumentów. Naprawdę. Zrobiłam wszystko, żebyś nie musiał mnie poślubiać.
— Tak? — Tylko tyle zdołał z siebie
wykrztusić. Za bardzo go to wszystko dziwiło. Ona była dziwna, jakaś raz
chłodna, raz samotna, cały czas niedostępna. Jak drzwi bez klucza, poza którymi
znajduje się miejsce jemu całkowicie nieznane.
— Tak, zrobiłam wszystko. I on się nie
zgodził. Chcę tylko byś wiedział, że zrobiłam wszystko, że wcale nie mam
zamiaru cię usidlić. Że gdyby to ode mnie zależało, zostawiłabym cię już teraz.
Żałuje, że ten wieczór trwa, że musisz być tu ze mną.
— Już dobrze. Przecież rozumiem. —
Wzruszył ramionami.
Nie odpowiedziała. Znów pogrążyła się
w milczeniu i stała się całkowicie zdystansowana wobec niego. Jak tu ją
rozumieć? Co powiedzieć? Jak się zachować? Pierwszy raz czuł się w obecności
kobiety tak bardzo niepewny i zagubiony.
— Ja też nie chcę cię usidlić —
powiedział ostrzej niż zamierzał. Nie podobało mu się, że tworzyła między nimi
tak wrogą atmosferę. Była rozpuszczona, dokładnie jak przewidział. Z każdą
chwilą lubił ją coraz mniej, coraz bardziej obawiał się nadchodzącego
małżeństwa.
— Wiem. — Uśmiechnęła się krzywo. Była
cyniczna i doskonale to widział. Niemal gardząca wobec niego. Za kogo się
uważa? Powinna być mu wdzięczna za te wszystkie starania, za to, że cały dzień
szukał tej przeklętej restauracji jak jakiś idiota! Tymczasem, wychodziło na
to, że nic w około nie robiło na niej wrażenia, może po za różami. Cholerna
baba! Brzydula, rozpuszczona królewna… Nie mógł przestać rzucać obelgami w jej
stronę. Nikt nigdy nie obraził go w taki sposób. Mógł znieść obraźliwe słowa,
nawet uderzenie z pięści, nawet kłótnie, ale nie zimną obojętność.
Siedzieli na fontannie godzinę, tylko
po to, żeby wykorzystać czasowy limit. Zbyt wczesne odwiezienie jej do domu nie
wchodziło w rachubę. Zabawne, mieli tego wieczoru lepiej się poznać,
porozmawiać. A co? Nadal nic o niej nie wiedział, tylko to, że jest paskudną
jędzą. Równie brzydką na zewnątrz, co i w środku.
Potem wrócili do samochodu. Czekała na
niego przy drodze, aż podjedzie z parkingu. Trzymała w dłoni
torebkę-kopertówkę, którą ktoś niespodziewanie wyrwał jej z ręki. Ułamek
sekundy i było po wszystkim. Winowajca popędził w głąb ciemnej uliczki, nie bacząc
na jej krzyki.
— Biegnij za nim! Ukradł mi torebkę! —
zawołała do Myungsoo, gdy wysiadł ze zdziwieniem z wozu, kierując wzrok za
złodziejaszkiem.
— Po co? — Wzruszył ramionami. —
Jesteś bogata, kupisz sobie tysiąc takich torebek.
— Ale miałam tam portfel, a w nim
zdjęcie matki! — krzyknęła rozpaczliwie, wskazując w pustą czerń uliczki, jakby
jeszcze była szansa zobaczyć tam złodzieja.
— A ty co, dziecko? — prychnął
ironicznie, opierając łokieć o dach samochodu.
Odwróciła ku niemu głowę. Śmiertelnie
przeląkł się jej wzroku. Wydawało się, że zaraz eksploduje. Stawiając szybkie,
twarde kroki znalazła się przy nim, wyciągając dłonie w stronę szyi chłopaka,
jakby chciała go udusić. Kto wie zresztą, do czego była zdolna?
— Posłuchaj mnie, ty denerwujący
imbecylu! — krzyknęła wściekle, zaciskając grożąco palce. Cofnął się w tył,
gotowy się bronić w razie co. — Może i masz gdzieś mnie i moje uczucia, ale nie
pozwolę się tak traktować! Jeżeli myślisz, że będziesz mną pomiatać i poniżać,
to może się okazać, że jedziesz na złym koniu! Jeżeli jeszcze raz zrobisz mi
coś takiego, przysięgam, że cię uduszę! Rozumiesz? Rozumiesz mnie, imbecylu!? —
Ostatnie słowa wykrzyczała na całe gardło, zaciskając powieki i niemal łapiąc
go z furią za szyję. Dobrze, że odskoczył w ostatnim momencie.
— J-jasne. Spokojnie — wymamrotał ze
zdziwieniem. Wariatka! Totalna wariatka! Powinno się ją zamknąć w psychiatryku,
odizolować od społeczeństwa. Jeszcze zamorduje go kiedyś we śnie. To
prawdopodobne.
Spojrzała na niego przeciągle, by
ostatecznie zająć miejsce w samochodzie i ze złością zamknąć za sobą drzwi.
Myungsoo chwile stał nieporuszony, przeżywając sytuacje jeszcze raz w głowie.
Wariatka. Już on jej pokaże. Przecież nie jest jakimś cholernym maminsynkiem. Jeżeli
tak mają się bawić, proszę bardzo. Koniec z uprzejmością.
Odwiózł ją do domu. Odbyli kolejną
podróż w ciszy. Wciąż nie potrafił jej zrozumieć, ale pewnie taka domena
wariatów. Wysiadł, by otworzyć jej drzwi, ale uprzedziła go, robiąc to sama.
— Dziękuje za kolacje — mruknęła —
Dziękuje za fatygę.
— Odkupię ci tą torebkę — powiedział,
zatrzymując Shin Ya dźwiękiem głosu, gdy szła już w kierunku schodów. Odwróciła
się i popatrzyła na niego niechętnie.
— Zdjęcie też mi zwrócisz? — Cynizm
jej głosu prawie go zmiażdżył. Brzydula. Jędza. Wariatka. Jego przyszła żona.
Gdy nie odpowiedział, jak gdyby nigdy
nic, weszła po schodach do domu.
***
Rzuciła się na łóżko. Chciała umrzeć.
Wszystko było beznadziejne, ten wieczór był beznadziejny. Ukradziona torebka,
pal licho ją! Ale zdjęcie… zdjęcia nie mogła przeboleć, to była jej ukochana
fotografia. Razem z matką uwiecznione na tle morza. Słoneczny dzień, morska
bryza we włosach, obie uśmiechnięte, beztroskie. Miała dziesięć lat, spędzali
tamto lato na Okinawie. Najlepsze lato jej życia. To zdjęcie było uwiecznieniem
wspaniałej chwili z jej matką, za którą teraz tak bardzo tęskniła. Telefony to
za mało, różnica czasowa nie pozwalała im się zgrać w wolnym czasie. Najlepiej
sprawdzały się maile, których nigdy nie było za dużo.
Czuła się taka samotna, pozbawiona
przyjaznej duszy obok siebie. Ten wieczór był koszmarem. Chłopak nie potrafił
udawać. Patrzył na nią z odrazą, nie chciał z nią być, czuła się wina, że to na
nią trafił, że akurat ją musiał poślubić. Kto by tego pragnął? Chyba tylko ktoś
brzydszy od niej. Gdyby nim była, gdyby była taka przystojna, też by siebie nie
chciała. Pewnie mógł mieć każdą, najlepszą na świecie dziewczynę, ale trafił na
nią. Też by się wściekała, i to jak! Los był perfidny, nic nie było
sprawiedliwe. Miała już na zawsze pozostać jego kulą u nogi.
Pragnęła porozmawiać z matką. Chwyciła
za telefon. Pośpiesznie wybrała numer, jeden sygnał, drugi sygnał, trzeci
sygnał… nic, zerwo odzewu z tamtej strony. A przecież w Ameryce na pewno jest
już rano. Cisnęła telefonem w poduszkę, chowając się cała w pościeli.
Otarła kilka zdradzieckich łez, miała
nadzieje zapomnieć ten wieczór, już nigdy do niego nie wracać. Nigdy nie czuć
się tak upokorzoną jak dzisiaj. Iść na randkę tylko dlatego, że ktoś kazał
chłopakowi ją zaprosić. To sztuczne zainteresowanie jej osobą, ta pozorna
uprzejmość, to udawanie, to pozerstwo… to nie dość dobrze ukryte obrzydzenie
nią. Widziała błysk w oku Myungsoo, wewnętrzną niechęć, jakby był więźniem
skazanym na zesłanie, a ona jego karą. Nie, nigdy nie pozwoli się zranić.
Starała się go odepchnąć, ponieważ nie potrafiła zadowolić się kłamstwem.
Jeżeli ktoś ma się do niej uśmiechać, interesować się nią, spacerować po
ogrodzie, niech robi to z serca, nie z przymusu.
Niech Myungsoo nie udaje, że ją lubi.
***
— Stary, ja nie dam rady! — Myungsoo
oparł się ze zmęczeniem o ścianę fabryki. Był jasny, pogodny dzień, środek
Kwietnia. Znów wyrwał się z domu i mógł z kumplami robić to, na co miał ochotę.
— Ona jest beznadziejna. Gorsza niż sądziłem.
— O czym rozmawialiście? — spytał go
Woohyun, siedząc bokiem na motorze, którego karoseria błyszczała promieniami
słońca. Było ich siedmiu, największe zakały Seulu. Postrach na drodze, jego
rodzina.
— Nie rozmawialiśmy! W tym właśnie
problem! A pod koniec chciała mnie udusić. Jak ona potrafi się wściekać.
Gdybyście ją wtedy widzieli! Istny diabeł! Jeszcze brzydsza niż normalnie! To
wariatka, ma szaleństwo w oczach. A gdy się nie złości, to milczy. Za nic w
świecie nie da się z niej wydusić słowa. Odzywa się tylko wtedy, kiedy ma na to
ochotę. Prawie na człowieka nie patrzy, tylko żyje w swoim świecie. Kto by ją
zrozumiał!? Wariatka!
Nie wiedzieć czemu, Woohyun roześmiał
się. Reszta popatrzyła na siebie z uśmiechem.
— Co? O co wam chodzi!?
— Nigdy nie mówiłeś, aż tyle o jednej
dziewczynie. Musiała zrobić na tobie wrażenie.
— Wrażenie? Jakie wrażenie? Chyba, że
koszmarne! Nienawidzę jej. Jest taka brzydka, taka wstrętna…!
— Uspokój się! Zaraz poprujesz sobie
żyły — westchnął karcąco Dongwoo. — Może się bała?
— Bała? — Myungsoo zrobił wielkie oczy.
— Czego?
— No ciebie — powiedział kumpel. — Dla
niej ty jesteś taki sam obcy, jak ona dla ciebie.
— Po to była ta randka. Mieliśmy się
lepiej poznać. Nie dała mi na to szansy — burknął Myungsoo z wyraźnym
rozczarowaniem.
Woohyun uśmiechnął się pod nosem.
— A lubisz ją, chciałeś ją poznać?
Jesteś jej ciekawy?
Chwila ciszy. Potem niepewny głos
Myungsoo.
— Musiałem ją poznać. Wypada się
dogadać, co nie?
— Ale lubisz ją?
— Nie umiem jej lubić! Jest brzydka!
Do tego stuknięta.
— No widzisz! — Woohyun uśmiechnął się
tryumfalnie.
— Co mam widzieć? Stary! Nie wnerwiaj
mnie!
— Widzisz, że wcale nie chciałeś jej
poznać, tylko udawałeś. A kobiety takie rzeczy wyczuwają. Maja na to specjalny
zmysł. W ogóle nie przyszło ci do głowy, że ty ją zwyczajnie zraniłeś?
Myungsoo uciekł spojrzeniem na bok.
Skubnął krawędź dolnej wargi, irytując się:
— Aish! Dlaczego to takie trudne?! —
Wbił dłonie we włosy, chodząc tam i z powrotem. — Dlaczego polubienie jej jest
takie trudne? Ta miłość jest za trudna! Wydaje mi się, że nie ma niczego, za co
mógłbym ją lubić. Rozumiecie to? Jestem w kropce. Nawet gdybym chciał, to nie
mogę. Nie umiem, nie potrafię! Za głupi jestem na to! Jak mam udawać, że mi się
ona podoba, kiedy jest przeciwnie? Kiedy wszystko mnie w niej odpycha?
Nie oczekiwał odpowiedzi, żadna dobra
rada nie istniała. Sam musiał się przełamać, coś w sobie zmienić, ale nie
potrafił. Nie chciał się żenić z Shin Ya. Kompletnie nie widział jej w roli
swojej żony.
***
Ślub odbył się dwunastego maja, poprzedzony
balem zaręczynowym, gdzie sproszono praktycznie całą, seulską śmietankę
towarzyską. Właśnie wtedy przyszła pani Kim paradowała z wielkim pierścionkiem
na palcu. Wszyscy gratulowali jej szczęścia, chociaż z wyraźnym wahaniem na
twarzy, panu młodemu trochę zaś współczuli, ale przecież konieczność związana
dwóch potężnych korporacji była im tak dobrze znana, że w pełni popierali ten
związek, nawet zachwalając bystrość obu czeboli.
Potem jeszcze kilka spotkań, gdzie
młode narzeczeństwo „zacieśniało” znajomość, aż w końcu wielkie wesele.
Przepięknie wystrojona sala, z rozmachem przygotowana scena, oczywiście
podświetlana. Fortuna wydana na catering, florysta sprowadzony aż z Francji, by
przygotował na tę okazje ogród i odpowiednio skomponował kwiaty w donicy. Istne
szaleństwo.
Sukienka od znanego projektanta
skrojona była na miarę, ale Shin Ya czuła się w nim jak wielka mufina –
niezgrabna i ciężka.
Potwierdził to Myungsoo, który
czekając na nią na scenie, skrzywił się lekko na jej widok, gdy stanęła w
drzwiach, kierując się do niego chwiejnym krokiem.
Bo Ill w ostatniej chwili wpadła do
sali bocznym wejściem. Prawdę mówiąc, wesele siostry niespecjalnie ją
obchodziło. Dlatego też wywinęła się zgrabnie z uczestnictwa w przyjęciu
zaręczynowym, wybierając się na kilkudniowe wakacje do Australii. Co za
niezapomniane przeżycie! Wspaniali ludzie, gorący ocean… Szkoda, że musiała
wrócić do Seulu na ten głupi ślub, gdzie gwiazdą wieczoru była Shin Ya a nie
ona.
Nagle przystanęła nieruchomiejąc. Jej
oczy rozszerzyły się, z ust uleciał cichy jęk zaskoczenia. Torebka wypadła z
dłoni, uderzając bezgłośnie o posadzkę. Ktoś spytał, czy dobrze się czuje,
odepchnęła go. Nie bacząc na torebkę zbliżyła się do sceny, wciąż nie mogąc
uwierzyć.
To był on! Jej chłopak. Ale jakiś
inny, wytworniejszy, lepiej uczesany. Tylko cyniczne spojrzenie pozostało takie
same. Od razu poczuła mocne bicie serca. O co tu chodzi? Dlaczego stoi akurat
tam?
— Usiądź, kochanie. Blada jesteś —
powiedziała matka, która znalazła się przy niej nie wiadomo skąd.
Tak, należało usiąść. Przecież wszyscy
się na nich patrzą. Bo Ill posłusznie zajęła miejsce przy stoliku rodziny Park
ze ściśniętym od nerwów gardłem.
— Kim on jest, mamo? — Wskazała
chłopaka na scenie.
— On? To przecież Kim Myungsoo.
Dziedzic Daewoo.
— On! — pisnęła cicho, lekko
podskakując na krześle. Ludzie przy sąsiednich stolikach popatrzyli na nią z
zainteresowaniem.
Dziedzic Daewoo. Multimilioner. Syn
rekina czeboli. Jej chłopak. Rozdziawiła usta, zrobiło jej się słabo. Nagle
powietrze wokół niebezpiecznie zgęstniało, a ona musiała złapać się stołu, by
nie upaść. Miała ochotę krzyczeć, powywracać wszystko w około.
Widziała wyraźnie, jak jej chłopak i
Shin Ya staną ramię w ramię w oczekiwaniu na ślub. Dlaczego? Dlaczego akurat
on? Nie był biedny. Pomyliła się tamtego dnia. Wcisnęła mu z pogardą pieniądze,
jakże się wygłupiła! Teraz widziała to wyraźnie, odtworzyła wydarzenia tamtej
chwili, dostrzegając własną porażkę. Już wyobrażała sobie, co o niej pomyślał,
jak zaciskał pieniądze w dłoni, wściekał się albo śmiał się z niej. Nie
wiadomo, co gorsze. Chłopak, o którym śniła każdej nocy żenił się z jej
znienawidzoną siostrą cioteczną.
Ale zaraz! Chwileczkę! Przyjrzała się
jego twarzy, temu grymasowi, gdy spoglądał na pannę młodą, to wszystko
wyjaśniało. Nie kochał tamtej, brzydził się tamtą, wciąż miała szanse! Przecież
tamtego dnia próbował się z nią umówić na kawę, to oczywiste, że mu się
spodobała.
Bo Ill była wściekła, a zarazem
obmyślała w głowie nowy plan. Nie była przegrana, jeżeli stanie do walki, wygra
go. On jeszcze będzie jej! Przecież Shin Ya to żadna rywalka. Dziewczyna o tak
brzydkiej twarzy nie stanowiła żadnego zagrożenia. Myungsoo już mógł być jej
własnością. Była lepsza. To tylko kwestia czasu.
***
Ceremonia zaślubin odbyła się bez
większych zakłóceń. Myungsoo stał sztywny jak pień, kiedy wsuwał obrączkę na
palec pani młodej. Wciąż nie mógł uwierzyć, że to dzieje się naprawdę, że już
za chwilę ta odpychająca kobieta będzie nazywać go swoim mężem.
Przed nim jednak najgorsze, musiał ją
pocałować chociaż przelotnie. Wydawało mu się, że nic nie zdoła zmusić go, aby
to zrobił, ale setki par oczu wpatrujących się w niego z oczekiwaniem z
pewnością nie przyjęłyby żadnych tłumaczeń, dlaczego tego nie uczynił.
Twarz Shin Ya wydawała mu się
stanowczo być za blisko niego. Te wielkie, lepkie usta wykrzywione w grymasie
niezadowolenia. Jak to zrobić? Poluzował kołnierzyk palcem, czując pierwsze
poty na skroni. Musi się przemóc, jeżeli tego nie zrobi, wybuchnie skandal,
nikt mu tego nie wybaczy, nawet ojciec. Lepiej mieć święty spokój, to tylko
kilka sekund i będzie po wszystkim.
Położył sztywno ręce na ramionach
dziewczyny, nim nachylił się nad nią, zamknął oczy, by odciąć się od widoku jej
twarzy, po czym musnął przelotnie pomalowane szminką wargi. Prawie ich nie
dotknął, ledwie się o nie otarł, nawet ich nie poczuł, a jeszcze szybciej
cofnął się do tyłu.
Rozległy się gromkie brawa. Zrobił
swoje i odetchnął z ulgą. Shin Ya wyglądała na wytrąconą z rzeczywistości,
ledwie przytomna z trudem stała na nogach. Sukienka była stanowczo za ciężka i
nie pomagała w utrzymaniu równowagi. Dobrze, że z pomocą dłoni Myungsoo została
poprowadzona wzdłuż sceny, gdzie zeszli po kilku stopniach.
Posypały się gratulacje. Z każdej
strony naparły na nich ludzkie sylwetki, uśmiechnięci ludzie, wyciągający do
nich swoje spragnione dotyku dłonie. Tysiące dobrych słów, wspaniałych życzeń
udanego małżeństwa, a Shin Ya wcale jeszcze nie czuła się żoną. Kilka minut
ceremonii nie mogło ot tak zmienić stare przyzwyczajenia, szczególnie bycie
singielką. Do niedawna święcie wierzyła, że umrze, jako stara panna. Tymczasem,
lawirowała u boku chłopaka, który przed chwilą ją pocałował. Pewnie domyślił
się, że nigdy wcześniej tego nie robiła. Spięła wszystkie mięśnie twarzy,
niemal wsunęła usta do środka, panicznie bojąc się tego, co miało nastąpić. W
efekcie nie nastąpiło nic. Nawet nie poczuła warg Myungsoo, jedynie ciepły
oddech, pachnący miętą, od którego zakręciło się jej w głowie.
Najpierw był obiad, potem zagrała
kapela, wzniecając w powietrze tony spokojnej, niemal usypiającej melodii.
Rzuciła bukietem, złapała Bo Ill. Wszyscy zareagowali na to śmiechem i zaczęli
klaskać.
Dziewczyna zarumieniła się,
spuszczając uroczo wzrok, który po chwili wbiła z natarczywością w pana
młodego. Myungsoo spojrzał na nią obojętnie, chociaż pod marynarką pocił się z
powodu kusej sukienki dziewczyny, która uwidaczniała jej długie, zgrabne nogi.
Gdy tylko mógł na chwile odetchnąć od
obecności Shin Ya, skierował się na korytarz, gdzie było dużo chłodniej i zdjął
marynarkę. Był już tym weselem naprawdę zmęczony. Sztucznym uśmiechem
przyklejonym do twarzy i pozorną wdzięcznością, za każde życzenia.
— Napij się. Wyglądasz na schorowanego.
— Bo Ill zjawiła się nie wiadomo kiedy ze szklanką w dłoni.
Przyjął ją niechętnie, cicho
prychając.
— Teraz, kiedy patrzę na twoje
szpilki, to widzę, że nie trafiłem z tymi żółtymi — skomentował, zerkając w
stronę stóp dziewczyny. Jego głos nie brzmiał ani trochę przyjaźnie.
— Nie wyrzuciłam ich — zaśmiała się
dźwięcznie, patrząc jak pije przyniesioną mu wodę. — Nie ważne, jak wyglądają,
ważne od kogo je dostałam — powiedziała dwuznacznie, zyskując jego chwilową uwagę.
Zmrużył oczy, jakoś jej nie wierząc.
— Świetnie. Nie złam tym razem obcasa
— powiedział gorzko z zamiarem wyminięcia jej, ale złapała go w porę za łokieć.
— Przyznaje, że źle wtedy postąpiłam.
Źle cię potraktowałam, ale musisz coś zrozumieć — odezwała się stanowczym
głosem.
— Nie wiem, czy mam ochotę cię słuchać
— westchnął.
— Nie umawiam się z nieznajomymi —
wyjaśniła niezrażona. — A ty byłeś wtedy dla mnie obcy, rozumiesz? Trochę się
ciebie bałam, więc wolałam potraktować cię ostro, żebyś dał mi spokój.
— Skąd myśl, że miałem zamiar cię
prześladować? — Uniósł z ironią brwi.
— Wielu mężczyzn mnie skrzywdziło.
Zawiodło moje zaufanie. Teraz jestem przewrażliwiona. — Uniosła dumnie
podbródek. — A ty miałeś na sobie ciężkie skóry i potargane spodnie. Nie
budziłeś miłego wrażenia. Taka prawda. Wystraszyłeś mnie.
— Nie wyglądałaś na przestraszoną.
— Bo umiem świetnie udawać. Jestem
silną kobietą, nie daje się złamać. Ty mi się wtedy nie przedstawiłeś, byłeś
zbyt śmiały, zbyt władczy, czułam, że mogą być z tego kłopoty. Dlatego tak
postąpiłam. Chcę, żebyś mi wybaczył. Teraz jesteśmy rodziną — powiedziała,
mocniej wbijając palce w ramie Myungsoo.
Patrzył na nią przez chwile, studiował
z wyrazu twarzy, czy mówi szczerze. Był pewien, że nie, takie jak ona kłamały
bez mrugnięcia okiem, ale czy dalszy konflikt cokolwiek da?
— W porządku. Rozgrzeszam cię. —
Wzruszył ramionami, nie przeoczając promiennego uśmiechu rozkwitającego na jej
wargach. Musiał przyznać, że miała w sobie wiele piękna, była pociągająca i
charyzmatyczna, zupełnie inna niż Shin Ya, ale w ogóle nie powinien ich
porównywać, nie były rodzonymi siostrami.
***
— Kochanie, a co z sukienką?
— W ogóle o to nie dbam. — Shin Ya
otarła wierzchem dłoni słone łzy, spływające jedna po drugiej po pulchnych
policzkach. Była zamknięta w jednej z kabin toalety, siedząc na zatrzaśniętej
muszli klozetowej i nie mogła przestać płakać. Te cholerne emocje wzięły nad
nią górę. Trzymała w dłoni komórkę, na ekranie której poruszało się wideo z jej
matką.
Za ścianą grała wesela muzyka, a ona
tonęła w morzu białej sukni, która z trudem mieściła się w kabinie.
— Naprawdę mi przykro, że nie mogę być
tam teraz z tobą — powiedziała kobieta, wzdychając ciężko. — Wiesz, że bardzo
chciałam, ale nie udało się…
— Nic nie straciłaś. — Shin Ya
pociągnęła nosem, czując się jak ostatnia oferma na globie ziemskim. Czy doprawdy
mogła być jeszcze bardziej żałosna? W dniu wesela opuściła gości, by zamknąć
się w toalecie jak jakaś histeryczka. Tylko ją było na to stać, tylko ona mogła
okazać się taka słaba i beznadziejna. — Wszyscy świetnie się bawią, oprócz
mnie.
— Nie przesadzaj. Wyjdź do tego
chłopaka i zatańcz z nim, porozmawiaj z nim, otwórz się na niego. Jeżeli dasz
mu się lepiej poznać, z pewnością zobaczy, że jest w tobie coś wyjątkowego.
— Nawet najbardziej wyjątkowa dusza
nic nie znaczy, kiedy jest zamknięta w brzydkiej skorupie — powiedziała
dziewczyna niechętnie. — Co mam zrobić, mamo? Nie chcę żyć z kimś, kto mnie nie
cierpi.
Uśmiech pani Park nieznacznie wykwitł
na jej wargach.
— Nie wszyscy są tacy sami, kochanie.
Dla niektórych wygląd nie jest wszystkim.
— Ale on… — zawahała się, nie
ukrywając drążyć łez w kącikach powiek. Wzruszyła ramionami. Zapatrzyła się
gdzieś w bok, by ostatecznie oblizać spierzchnięte usta i dokończyć z bólem. —
Ale on patrzy na mnie z odrazą.
— Bądź wobec niego sprawiedliwa,
córeczko. Bądź co bądź, on cię nie zna, a ty wcale nie ułatwiasz mu zadania.
Nie uważasz, że traktowałby tak każdą jedną, z którą przyszłoby mu żenić się z
przymusu? Piękno fascynuje przez chwilę, potem liczy się to, co jesteś w stanie
dać drugiemu człowiekowi. Wsparcie, oddanie, uśmiech każdego dnia, dobre słowa
w trudnych chwilach, czasami milczenie razem… — mówiła pani Park łagodnym
głosem. — To liczy się, gdy przychodzi prawdziwe życie. Jesteś w stanie mu to
zaoferować, jesteś w stanie sprawić, by pokochał cię za to. Ponieważ bez
względu na siłę piękna, to dobroć w ostatecznym rozrachunku jest tym, czego
druga osoba najbardziej potrzebuje. Z takiej dobroci rodzi się miłość.
Shin Ya słuchała tego wszystkiego, ale
wciąż nie potrafiła pojąć. Może dlatego, że spotykani na jej drodze mężczyźni
wcale nie byli zainteresowani dobrocią? Może dlatego, że to piękne kobiety
chodziły na randki i potrafiły przyciągać uwagę mężczyzn napotkanych
przypadkowo w kawiarniach, lokalach i kinie? Może dlatego, że ona była dla
mężczyzn niewidzialna? Tak było od zawsze i ani jedna chwila w życiu dziewczyny
nie zmieniła tej zasady. Piękno przyciągało, fascynowało i budziło
zainteresowanie. Było bodźcem, który popychał do nawiązywania znajomości,
zabiegania o drugą osobę. Dobroć nie była tak krzykliwa, była prawie
niedostrzegalna.
— Bądź dla niego dobra, kochanie.
Otwórz się przed nim, ponieważ chowając twarz niczego nie zmienisz, nigdy nie
przekonasz się, co mógłby o tobie myśleć, gdybyś dała mu szansę. Wasz los już
został przypieczętowany, więc już za późno na obawy i lęk. Cokolwiek czujesz w
swoim sercu, musisz zrozumieć, że życie twoje i tego chłopaka jest już jednym.
Od ciebie zależy, czy jeszcze bardziej cię znienawidzi, czy może dasz mu
powody, by przekonał się do ciebie.
Shin Ya otarła ostatnie z łez, chwile
milcząc. Słowa matki brzmiały niezwykle mądrze, niosły ukojenie i nadzieje na
lepszą przyszłość, ale strach pozostawał. Strach przed tym, że otworzenie się
na drugiego człowieka zaowocuje tym, że zostanie się jeszcze bardziej odepchniętym,
a komunikat „Jesteś brzydka” stanie się mocniejszy i bardziej bolesny.
— Do tej pory radziłam
sobie w życiu — powiedziała cicho, bardziej do siebie niż matki, jakby
recytowała ważne prawo, które należy niezwłocznie zaadaptować do codzienności.
— Dam sobie radę i z tym małżeństwem. Poradzę sobie, będę stanowcza i pewna
siebie. Uda mi się. Uda. — Zacisnęła do boju pięść, szykując się do najcięższej
walki swojego życia.
______________________________________________________
Mam nadzieję, że rozdział chociaż trochę się Wam podobał.
Przyznaję, że długo kazałam na niego czekać, ale próbuję oszczędzać zapasy.
Pozdrawiam serdecznie! :*
Uwielbiam ten rozdział! I zacznę od ich spotkania. Momentami śmiać mi się chciało z myśli Myungsoo. Ok, jest mi szkoda Shin Ya i to bardzo, bo dziewczyna zauważyła z jaką odrazą na nią patrzy. Cisnął ją na każdym kroku, dobrze, że nie robił tego na głos xD No, ale starał się na początku, coś tam próbował i nawet kwiaty jej wręczył. Tyle, że dziewczyna nie była zbytnio towarzyska, no i ta niezręczność.. Ona była tak samo chętna na to spotkanie, jak i on ;D I myślę, że to tylko kwestia czasu jak między nimi zaiskrzy. W końcu przeciwieństwa się przyciągają ;D Mamy tu wersje piękny i bestia ^^
OdpowiedzUsuńRozwalił mnie moment, jak złodziej wyrwał Shin Ya kopertówkę, a ta z pretensjami do Myungsoo, że nie puścił się za nim. Chłopak olewka totalna - nie ta torebka, przecież kupi sobie następną. Myślałam, że ona faktycznie jego tam udusi - no, ale przynajmniej trochę go nastraszyła.
No i doszło do ślubu! Bawili się tak dobrze, że tylko pozazdrościć. I jedno i drugie było szczęśliwe tak mocno, że aż skakali z radości ^^ Zwłaszcza Myungsoo, gdy musiał pocałować pannę młodą. No i moment, gdy wchodzi siostrzyczka - Bo Ill. Myślałam już, że jej szczękę będą zbierać z podłogi. Dobrze, że tam nie padła trupem, gdy zobaczyła kto jest panem młody. Nie lubię tej pijawki, ale dzięki niej będzie jeszcze ciekawiej. W końcu czarne charakterki są fajne, zwłaszcza, że już planuje odbicie męża - siostrze.
Mam wrażenie, że dopiero teraz po ślubie się zacznie. Haha Myungsoo musi uważać, żeby Shin Ya któreś nocy rzeczywiście jego nie udusiła. Niecierpliwie czekam na kolejne rozdziały. Jak już wspominałam wcześniej, uwielbiam to opowiadanie <3 Weny ;**
Łał, łał, łał i jeszcze raz łał.
OdpowiedzUsuńNie no, dla mnie Myungsoo jest strasznie pusty. Taki...nie wiem, cały czas przeżywa jak wygląda Shin Ya, a nie spojrzy na to jak on się wobec niej zachowuje. Nie lubię go, to już zadecydowane. Nie wiem, co będzie musiał zrobić, żebym go polubiła. Na pewno zakochać się w Shin, ale pewnie jeszcze z setki razy ją zrani i jeszcze bardziej go nie polubię, aż na końcu będzie względem niej dobry, a mi będzie mało za to wszystko co zrobił. Samej Shin mi jest tak bardzo szkoda. Rety, ona nie ma nikogo i...jest z tym wszystkim taka sama. Właśnie, nie ma nawet nikogo kto by jej doradził jak się dobrze ubrać, uczesać. Bardzo mi jej szkoda.
A Bo Ill...podstępna suczyna. =.=
Tyle. <3
Czekam na ich życie małżeńskie...huehue, na noc poślubną, mueheheheheh ;>
Pozdrawiam! :D
Chociaż jest mi szkoda Shin Ya i naprawdę nie lubię Myungsoo za to, jak wielką uwagę zwraca na wygląd, nie potrafię nie śmiać się z jego myśli. Kreujesz go w taki sposób, że człowiek nie wie, czy ma się z niego śmiać, płakać, czy jedno i drugie. Oczywiście nie chciałabym, żeby mnie ktoś w taki sposób obrażał, ale... no kocham te jego teksty mimo wszystko xD. No, ale Myungsoo mimo wszystko przyniósł kwiaty i próbował jakoś rozładować atmosferę. Niestety na daremno. Shin Ya wcale nie zamierzała udawać, że wszystko jest w porządku. Nie chciała tego spotkania równie mocno, jak ślubu, który niestety nadejdzie. Nie dziwię jej się. W końcu doskonale widzi, z jakim obrzydzeniem Myungsoo na nią patrzy. Sama na jej miejscu czułabym upokorzona i załamana. Wystarczyłaby po prostu ładna buźka i jej życie byłoby od razu łatwiejsze. To takie płytkie, a zarazem bardzo prawdziwe...
OdpowiedzUsuńJa rozumiem, że Myungsoo brzydzi się swą przyszłą żoną, ale jak mógł nie pobiec za złodziejem?! Co za ciota za przeproszeniem -,-.
Oho, szybko do tego ślubu doszło, ale co się dziwić. Najważniejsze są interesy. Najlepszym momentem było jednak wejście Bo Ill! Haha dziwie się, że zawału nie dostała na widok Myungsoo, którego odtrąciła, myśląc, że jest biedny. A tu taka partia przeszła jej obok nosa! No, ale kto wie, czy nie będzie miała ochoty na romansik ze świeżo upieczonym mężulkiem ;).
Ostatnie słowa mamy Shin Ya były piękne i bardzo szczere. Nie raz zdarza się tak, że chociaż człowiek jest brzydki i odpycha od siebie ludzi to przy bliższym poznaniu może zrodzić się jakieś uczucie. Nie mówię, że koniecznie miłość, ale np. miłość i przyjaźń. Mam nadzieję, że, gdy Shin Ya otworzy się na Myungsoo to on zobaczy w niej kogoś więcej, niż brzydką twarz. Liczę na to!
Czekam na nowość i życzę weny ;).
Oj, jednak ta ich randka jeszcze bardziej zniechęciła ich oboje do siebie. To było chamskie ze strony Myungsoo, gdy powiedział jej, że przecież kupi sobie nową torebkę. :/ Chociażby z grzeczności powinien coś z tym zrobić, a nie olać fakt, że została okradziona. W ogóle to wydaje mi się, że skoro Myungsoo aż taką uwagę zwraca na wygląda, to pewnie nie przekona się do Shin Ya, niezależnie od tego, czy ona będzie się starała być dla niego dobrą żoną, czy nie. W ogóle nie spodziewałam się, że tak szybko dojdzie do ślubu, oo. Nie dziwię jej się, ze uciekła od gości. To chyba najgorszy dzień jej życia. Przecież żadna nie chciałaby być z chłopakiem, który patrzy na nią z odrazą. Upokarzające. :/ Jestem ciekawa, co przyniosą starania Bo Ill, może zdobędzie Myungsoo. W sumie on już na nią lecie, wiec to pewnie kwestia czasu. :D Jak widać, nie przeszkadza jej fakt, że on jest żonaty.
OdpowiedzUsuń