Odcinek 3: Niedopasowani.

Ojciec zostawił w gestii woli syna miejsce, do którego miał zabrać Shin Ya, pod warunkiem, iż zadba o wybór renomowanego lokalu. Takiego, w którym przyszła pani Park poczuje się naprawdę doceniona.
Myungsoo nie znał się na lokalach, miał mgliste pojęcie, gdzie warto chodzić, gdzie serwując najlepsze jedzenie, gdzie obsługa jest chwalona. Przeglądał Internet prawie cały dzień, ale lista polecanych miejsc wcale nie rozjaśniła jego umysłu. W końcu, wyratowała go koleżanka ze szkolnych lat, do której zadzwonił. Bez wahania wskazała mu najmodniejszy w tym roku lokal w Seulu. Zapisał wszystko na kartce i odetchnął z ulgą.
— Dlaczego ja właściwie się tak staram? — zdziwił się, po zakończeniu rozmowy. Odłożył telefon na biurko i podrapał się z konsternacją po głowie. Może to z litości? Może z obawy, że córka pana Park gotowa jest narobić awantury, że nie dość się postarał? Już wyobrażał sobie, jakim rozpuszczonym jest dziewuszyskiem. Kogoś z taką twarzą na pewno traktowano z większym współczuciem, a w efekcie dmuchano na nią jak na kruche jajko.
Musiał wygrzebać z szafy jakieś eleganckie wdzianko. Nie było mowy, by pokazał się przed nią w skórzanej kurtce, w której czuł się swobodnie. Sytuacja wymagała włożenia na siebie krępującego ruchy garnituru i związanie krawatu, w którym miał wrażenie, że wygląda jak dziwak.
Spojrzał na siebie lustrze, poprawiając rękawy koszuli i od razu pomyślał, że zakłada na siebie maskę. Nie był sobą, nie pokaże prawdziwej twarzy przed tą dziewczyną. Będzie udawał, będzie mówił co wypada powiedzieć, będzie ją traktował z szacunkiem, bo tego wymaga sytuacja i poczuł ciężar na sercu. Oto jego przyszłe małżeństwo, od samego początku budowane na oszustwie.
Wsiadł do auta. Po godzinie przeprawy przez ulice Seulu dotarł do rezydencji rodziny Park – ogromnego kompleksu willi, o surowym przepychu i sztucznym pięknie. Takie domy nie robiły na nim wrażenia. W pewnym sensie wszyscy bogacze mieli minimalne poczucie estetyki, wszystko stylizowali na jeden gust, trzymające się sztywnych form, niechcące zanadto wybić się z szablonu narzuconego im przez pozycje i styl życia. Robili to, co trzeba. Stawiali domy, jakie wypadało im stawiać, tworzyli wokół zabudowań ogrody, jakie miały być chwalone w towarzystwie, ale niekoniecznie takie, w którym oni sami czuliby się dobrze. Co tu zresztą dużo mówić? Takie domy były na pokaz, nie do codziennego życia. Czebole spędzali większość czasu w pracy. Swoje rezydencje odwiedzali w przelocie. Sam doświadczył takiego losu. Ojca, który wpadał na dzień i znikał na całe tygodnie. Matki, która wolała podróżowanie po świecie bez niego, bo dom był dla niej więzieniem, z którego uciekała przy każdej okazji. On kształcący się w szkołach za granicą, mieszkający w internacie pod opieką wynajętych przez rodziców ludzi. To Ameryka wszczepiła w niego miłość do motorów, zrodziła w nim buntowniczego ducha, wyzwoliła pragnienie robienia czegoś od początku do końca tylko dla siebie. Gdy dorósł, sam zaczął znikać na tygodnie, przestał pamiętać dom i tęsknić za rodzicami. Wyścigi motorowe, kumple dzielący tą samą pasję… był w swoim żywiole, nie chciał tego stracić, nie chciał wracać do życia, którego nienawidził. Jeżeli ceną zachowania pasji miało być to koszmarne małżeństwo, poświęci się. Był na to gotowy, chociaż z obawami oczekiwał, aż dziewczyna do niego wyjdzie.
W końcu to zrobiła. Najpierw zobaczył ją schodzącą po stopniach marmurowych schodów, potem zbliżyła się do niego, gdy wysiadał z auta z bukietem róż. Grał swoją rolę, nie czuł się swobodnie, nie robił nic z serca.
Przyjęła kwiaty z cichym podziękowaniem, trochę zdziwiona, że je otrzymała. Nie wyglądała pięknie. Kolejna koszmarna sukienka, nie twarzowa fryzura, jakby robiona na pięć minut przed. Buty na płaskim obcasie, które skróciły jej nogi jeszcze bardziej… totalny brak gustu. Gdzie była jej matka? Gdzie koleżanki? Dlaczego nikt nie doradził jej, by zrobiła coś z sobą.
Otworzył przed nią drzwi auta, marząc, by ten wieczór się już skończył. W drodze do restauracji milczeli. Tylko piosenki w radiu leciały jedna za drugą. Nie tak to sobie wyobrażał. Obiecał sobie nawet, że zmusi się do rozmowy, że będzie ją pytał o cele i marzenia. Teraz, gdy siedziała obok, jakoś nie mógł znaleźć właściwych słów. Była dla niego obca, kompletnie zimna, nie w jego typie. Wyraz jej twarzy, to, że ewidentnie izolowała się od niego, wcale mu nie pomagało. W niczym nie dawała mu do zrozumienia, że pragnie zburzyć dzieląc ich mur. On też nie chciał. Oboje byli więźniami tego wieczoru, źle podjętej przez ich rodziców decyzji.
Restauracja przypominała wnętrze brytyjskiego pałacu. Wszędzie oślepiający blask złota, żyrandole zwisające z sufitu. Pnące się, szerokie schody prowadzące ku tarasom.
Stolik na nich czekał, zarezerwowany w najdroższym miejscu. Sztywny kelner zaprowadził ich do niego. Wystudiowanym ruchem wręczył karty dań, odchodząc niedaleko, by w każdej chwili mógł odebrać od nich zamówienia.
Usiedli przy stoliku, który znajdował się na tarasie. Była ciepła noc, za marmurową poręczą rozpościerał się widok na kolorową metropolię, nienaturalnie cichą z takiej odległości. Wokół restauracji znajdowały się ogrody, w których grały świerszcze, słychać było plusk fontanny. Drzewa przystrojono lampionami. Może po kolacji powinien zaprosić ją na spacer wśród nich?
Miał mgliste pojęcie o miłości. W Ameryce trochę randkował. Spotkał kilka przypadkowych dziewczyn, zapraszał te, które przykuły jego uwagę. Nigdy nie otrzymał odmowy, ale nigdy też nie spotkał kobiety, z którą naprawdę chciałby zacieśnić znajomość. Teraz okazało się, że te randki niczego go nie nauczyły. Kobiety same do niego lgnęły, nie wiedział co w nim takiego było, że zdawały się wręcz pożądać jego towarzystwa. Teraz był w innej sytuacji. Shin Ya, brzydka dziewczyna, zdawała się go w ogóle nie zauważać. Wpatrzona w kartę dań, ze spokojem zastanawiała się nad zamówieniem, nie bacząc na panoszącą się między nimi ciszę. Jak miał o nią zabiegać? Dlaczego była taka trudna? Czy nie rozumiała, że i bez tego nie miał ochoty jej uwodzić? Powinna trochę ułatwić mu zadanie. Bądź co bądź, wypadałoby się chociaż dogadać.
Chrząknął. Musiał coś zrobić. Ta cisza zaczynała go męczyć.
— Na co masz ochotę? — zapytał nieswoim głosem. Dopiero wówczas łaskawie na niego spojrzała. Zobaczył w jej oczach zimną obojętność.
— Numer jedenaście — odparła, zamykając z trzaskiem kartę dań. Odłożyła ją na stół i sięgnęła po szklankę, z której upiła łyk zimnej wody. Powędrowała spojrzeniem ku widokowi za tarasem. Wydawało mu się, że na chwile na jej twarzy pojawił się zachwyt.
— Więc dla mnie też. — Skinął na kelnera i po chwili zamówienie zostało złożone. Zostali sami, zrobiło się jeszcze niezręczniej. Splótł dłonie na stole, mierząc ją niechętnym wzrokiem.
— Em… interesujesz się czymś konkretnie? — Usłyszał jak nieszczerze zabrzmiało to pytanie. Skrzywił się z powodu własnej porażki. Szło coraz gorzej, sytuacja wymykała się z pod kontroli.
Shin Ya była wściekła, ale też grała swoją rolę.
— Piszę. Do gazety.
— To świetnie. Co konkretnie?
— O życiu, o miłości. — Wzruszyła ramionami. — A ty?
Zastanawiał się, czy powinien powiedzieć jej o motorach. Pewnie miała go za ułożonego syna czebola. Przyszłego rekina korporacji.
— Nie odpowiadaj, nie musisz. — Machnęła ręką, gdy nie odpowiadał. — Nie wiem, po co ta idiotyczna rozmowa. Oboje się męczymy. Chyba lepiej milczeć.
Zaskoczyła go tym stwierdzeniem.
— Masz ochotę potem na spacer po ogrodach? — zapytał nerwowo, szukając jakiejś deski ratunku.
Spojrzała na niego kątem oka, ze średnim przebłyskiem zainteresowania. Trochę jakby zmuszona do odpowiedzi.
— Jeżeli trzeba. Musimy jakoś zabić czas.
— Właśnie, musimy. — Skinął głową jeszcze bardziej zdezorientowany.
Jedli w milczeniu. Dźwięk sztućców uderzanych o talerze mącił jedynie spokój ciszy. Każdy kęs stawał mu w gardle, mała porcja jedzenia urosła do rozmiarów wieloryba, nie czuł w ogóle smaku, to wszystko przez ten stres.
Po kolacji faktycznie poszli zwiedzać ogrody. Niemal bajkowa sceneria przystrojonych drzewek otuliła ich aurą spokoju. Wszędzie rosły różane krzewy, Shin Ya pieszczotliwie pogłaskała pąk róży, na chwile odpędzając z twarzy wyraz napięcia. Przez jeden, ulotny moment wydawała się taka spokojna i łagodna.
Usiedli na brzegu fontanny, pióropusz wody tryskał w powietrze. Niedaleko znajdowało się sztuczne oczko wodne z małym wodospadem. Na dnie połyskiwały szare kamienie, pływały kolorowe rybki. Niemal jakby oderwali się od starego świata i zawiśli gdzieś ponad rzeczywistością, w miejscu, gdzie czas nie miał znaczenia.
— Próbowałam przekonać ojca, żeby tego ślubu nie było — odezwała się niespodziewanie. Nie patrzyła na niego, wręcz odwróciła głowę, skupiając uwagę na pąku róży, który zerwała i teraz obracała go z zamyśleniem w palcach. — Wydaje mi się, że użyłam już wszystkich argumentów. Naprawdę. Zrobiłam wszystko, żebyś nie musiał mnie poślubiać.
— Tak? — Tylko tyle zdołał z siebie wykrztusić. Za bardzo go to wszystko dziwiło. Ona była dziwna, jakaś raz chłodna, raz samotna, cały czas niedostępna. Jak drzwi bez klucza, poza którymi znajduje się miejsce jemu całkowicie nieznane.
— Tak, zrobiłam wszystko. I on się nie zgodził. Chcę tylko byś wiedział, że zrobiłam wszystko, że wcale nie mam zamiaru cię usidlić. Że gdyby to ode mnie zależało, zostawiłabym cię już teraz. Żałuje, że ten wieczór trwa, że musisz być tu ze mną.
— Już dobrze. Przecież rozumiem. — Wzruszył ramionami.
Nie odpowiedziała. Znów pogrążyła się w milczeniu i stała się całkowicie zdystansowana wobec niego. Jak tu ją rozumieć? Co powiedzieć? Jak się zachować? Pierwszy raz czuł się w obecności kobiety tak bardzo niepewny i zagubiony.
— Ja też nie chcę cię usidlić — powiedział ostrzej niż zamierzał. Nie podobało mu się, że tworzyła między nimi tak wrogą atmosferę. Była rozpuszczona, dokładnie jak przewidział. Z każdą chwilą lubił ją coraz mniej, coraz bardziej obawiał się nadchodzącego małżeństwa.
— Wiem. — Uśmiechnęła się krzywo. Była cyniczna i doskonale to widział. Niemal gardząca wobec niego. Za kogo się uważa? Powinna być mu wdzięczna za te wszystkie starania, za to, że cały dzień szukał tej przeklętej restauracji jak jakiś idiota! Tymczasem, wychodziło na to, że nic w około nie robiło na niej wrażenia, może po za różami. Cholerna baba! Brzydula, rozpuszczona królewna… Nie mógł przestać rzucać obelgami w jej stronę. Nikt nigdy nie obraził go w taki sposób. Mógł znieść obraźliwe słowa, nawet uderzenie z pięści, nawet kłótnie, ale nie zimną obojętność.
Siedzieli na fontannie godzinę, tylko po to, żeby wykorzystać czasowy limit. Zbyt wczesne odwiezienie jej do domu nie wchodziło w rachubę. Zabawne, mieli tego wieczoru lepiej się poznać, porozmawiać. A co? Nadal nic o niej nie wiedział, tylko to, że jest paskudną jędzą. Równie brzydką na zewnątrz, co i w środku.
Potem wrócili do samochodu. Czekała na niego przy drodze, aż podjedzie z parkingu. Trzymała w dłoni torebkę-kopertówkę, którą ktoś niespodziewanie wyrwał jej z ręki. Ułamek sekundy i było po wszystkim. Winowajca popędził w głąb ciemnej uliczki, nie bacząc na jej krzyki.
— Biegnij za nim! Ukradł mi torebkę! — zawołała do Myungsoo, gdy wysiadł ze zdziwieniem z wozu, kierując wzrok za złodziejaszkiem.
— Po co? — Wzruszył ramionami. — Jesteś bogata, kupisz sobie tysiąc takich torebek.
— Ale miałam tam portfel, a w nim zdjęcie matki! — krzyknęła rozpaczliwie, wskazując w pustą czerń uliczki, jakby jeszcze była szansa zobaczyć tam złodzieja.
— A ty co, dziecko? — prychnął ironicznie, opierając łokieć o dach samochodu. 
Odwróciła ku niemu głowę. Śmiertelnie przeląkł się jej wzroku. Wydawało się, że zaraz eksploduje. Stawiając szybkie, twarde kroki znalazła się przy nim, wyciągając dłonie w stronę szyi chłopaka, jakby chciała go udusić. Kto wie zresztą, do czego była zdolna?
— Posłuchaj mnie, ty denerwujący imbecylu! — krzyknęła wściekle, zaciskając grożąco palce. Cofnął się w tył, gotowy się bronić w razie co. — Może i masz gdzieś mnie i moje uczucia, ale nie pozwolę się tak traktować! Jeżeli myślisz, że będziesz mną pomiatać i poniżać, to może się okazać, że jedziesz na złym koniu! Jeżeli jeszcze raz zrobisz mi coś takiego, przysięgam, że cię uduszę! Rozumiesz? Rozumiesz mnie, imbecylu!? — Ostatnie słowa wykrzyczała na całe gardło, zaciskając powieki i niemal łapiąc go z furią za szyję. Dobrze, że odskoczył w ostatnim momencie.
— J-jasne. Spokojnie — wymamrotał ze zdziwieniem. Wariatka! Totalna wariatka! Powinno się ją zamknąć w psychiatryku, odizolować od społeczeństwa. Jeszcze zamorduje go kiedyś we śnie. To prawdopodobne.
Spojrzała na niego przeciągle, by ostatecznie zająć miejsce w samochodzie i ze złością zamknąć za sobą drzwi. Myungsoo chwile stał nieporuszony, przeżywając sytuacje jeszcze raz w głowie. Wariatka. Już on jej pokaże. Przecież nie jest jakimś cholernym maminsynkiem. Jeżeli tak mają się bawić, proszę bardzo. Koniec z uprzejmością.
Odwiózł ją do domu. Odbyli kolejną podróż w ciszy. Wciąż nie potrafił jej zrozumieć, ale pewnie taka domena wariatów. Wysiadł, by otworzyć jej drzwi, ale uprzedziła go, robiąc to sama.
— Dziękuje za kolacje — mruknęła — Dziękuje za fatygę.
— Odkupię ci tą torebkę — powiedział, zatrzymując Shin Ya dźwiękiem głosu, gdy szła już w kierunku schodów. Odwróciła się i popatrzyła na niego niechętnie.
— Zdjęcie też mi zwrócisz? — Cynizm jej głosu prawie go zmiażdżył. Brzydula. Jędza. Wariatka. Jego przyszła żona.
Gdy nie odpowiedział, jak gdyby nigdy nic, weszła po schodach do domu.

***

Rzuciła się na łóżko. Chciała umrzeć. Wszystko było beznadziejne, ten wieczór był beznadziejny. Ukradziona torebka, pal licho ją! Ale zdjęcie… zdjęcia nie mogła przeboleć, to była jej ukochana fotografia. Razem z matką uwiecznione na tle morza. Słoneczny dzień, morska bryza we włosach, obie uśmiechnięte, beztroskie. Miała dziesięć lat, spędzali tamto lato na Okinawie. Najlepsze lato jej życia. To zdjęcie było uwiecznieniem wspaniałej chwili z jej matką, za którą teraz tak bardzo tęskniła. Telefony to za mało, różnica czasowa nie pozwalała im się zgrać w wolnym czasie. Najlepiej sprawdzały się maile, których nigdy nie było za dużo.
Czuła się taka samotna, pozbawiona przyjaznej duszy obok siebie. Ten wieczór był koszmarem. Chłopak nie potrafił udawać. Patrzył na nią z odrazą, nie chciał z nią być, czuła się wina, że to na nią trafił, że akurat ją musiał poślubić. Kto by tego pragnął? Chyba tylko ktoś brzydszy od niej. Gdyby nim była, gdyby była taka przystojna, też by siebie nie chciała. Pewnie mógł mieć każdą, najlepszą na świecie dziewczynę, ale trafił na nią. Też by się wściekała, i to jak! Los był perfidny, nic nie było sprawiedliwe. Miała już na zawsze pozostać jego kulą u nogi.
Pragnęła porozmawiać z matką. Chwyciła za telefon. Pośpiesznie wybrała numer, jeden sygnał, drugi sygnał, trzeci sygnał… nic, zerwo odzewu z tamtej strony. A przecież w Ameryce na pewno jest już rano. Cisnęła telefonem w poduszkę, chowając się cała w pościeli.
Otarła kilka zdradzieckich łez, miała nadzieje zapomnieć ten wieczór, już nigdy do niego nie wracać. Nigdy nie czuć się tak upokorzoną jak dzisiaj. Iść na randkę tylko dlatego, że ktoś kazał chłopakowi ją zaprosić. To sztuczne zainteresowanie jej osobą, ta pozorna uprzejmość, to udawanie, to pozerstwo… to nie dość dobrze ukryte obrzydzenie nią. Widziała błysk w oku Myungsoo, wewnętrzną niechęć, jakby był więźniem skazanym na zesłanie, a ona jego karą. Nie, nigdy nie pozwoli się zranić. Starała się go odepchnąć, ponieważ nie potrafiła zadowolić się kłamstwem. Jeżeli ktoś ma się do niej uśmiechać, interesować się nią, spacerować po ogrodzie, niech robi to z serca, nie z przymusu.
Niech Myungsoo nie udaje, że ją lubi.

***

— Stary, ja nie dam rady! — Myungsoo oparł się ze zmęczeniem o ścianę fabryki. Był jasny, pogodny dzień, środek Kwietnia. Znów wyrwał się z domu i mógł z kumplami robić to, na co miał ochotę. — Ona jest beznadziejna. Gorsza niż sądziłem.
— O czym rozmawialiście? — spytał go Woohyun, siedząc bokiem na motorze, którego karoseria błyszczała promieniami słońca. Było ich siedmiu, największe zakały Seulu. Postrach na drodze, jego rodzina.
— Nie rozmawialiśmy! W tym właśnie problem! A pod koniec chciała mnie udusić. Jak ona potrafi się wściekać. Gdybyście ją wtedy widzieli! Istny diabeł! Jeszcze brzydsza niż normalnie! To wariatka, ma szaleństwo w oczach. A gdy się nie złości, to milczy. Za nic w świecie nie da się z niej wydusić słowa. Odzywa się tylko wtedy, kiedy ma na to ochotę. Prawie na człowieka nie patrzy, tylko żyje w swoim świecie. Kto by ją zrozumiał!? Wariatka!
Nie wiedzieć czemu, Woohyun roześmiał się. Reszta popatrzyła na siebie z uśmiechem.
— Co? O co wam chodzi!?
— Nigdy nie mówiłeś, aż tyle o jednej dziewczynie. Musiała zrobić na tobie wrażenie.
— Wrażenie? Jakie wrażenie? Chyba, że koszmarne! Nienawidzę jej. Jest taka brzydka, taka wstrętna…!
— Uspokój się! Zaraz poprujesz sobie żyły — westchnął karcąco Dongwoo. — Może się bała?
— Bała? — Myungsoo zrobił wielkie oczy. — Czego?
— No ciebie — powiedział kumpel. — Dla niej ty jesteś taki sam obcy, jak ona dla ciebie.
— Po to była ta randka. Mieliśmy się lepiej poznać. Nie dała mi na to szansy — burknął Myungsoo z wyraźnym rozczarowaniem.
Woohyun uśmiechnął się pod nosem.
— A lubisz ją, chciałeś ją poznać? Jesteś jej ciekawy?
Chwila ciszy. Potem niepewny głos Myungsoo.
— Musiałem ją poznać. Wypada się dogadać, co nie?
— Ale lubisz ją?
— Nie umiem jej lubić! Jest brzydka! Do tego stuknięta.
— No widzisz! — Woohyun uśmiechnął się tryumfalnie.
— Co mam widzieć? Stary! Nie wnerwiaj mnie!
— Widzisz, że wcale nie chciałeś jej poznać, tylko udawałeś. A kobiety takie rzeczy wyczuwają. Maja na to specjalny zmysł. W ogóle nie przyszło ci do głowy, że ty ją zwyczajnie zraniłeś?
Myungsoo uciekł spojrzeniem na bok. Skubnął krawędź dolnej wargi, irytując się:
— Aish! Dlaczego to takie trudne?! — Wbił dłonie we włosy, chodząc tam i z powrotem. — Dlaczego polubienie jej jest takie trudne? Ta miłość jest za trudna! Wydaje mi się, że nie ma niczego, za co mógłbym ją lubić. Rozumiecie to? Jestem w kropce. Nawet gdybym chciał, to nie mogę. Nie umiem, nie potrafię! Za głupi jestem na to! Jak mam udawać, że mi się ona podoba, kiedy jest przeciwnie? Kiedy wszystko mnie w niej odpycha?
Nie oczekiwał odpowiedzi, żadna dobra rada nie istniała. Sam musiał się przełamać, coś w sobie zmienić, ale nie potrafił. Nie chciał się żenić z Shin Ya. Kompletnie nie widział jej w roli swojej żony.

***

 Ślub odbył się dwunastego maja, poprzedzony balem zaręczynowym, gdzie sproszono praktycznie całą, seulską śmietankę towarzyską. Właśnie wtedy przyszła pani Kim paradowała z wielkim pierścionkiem na palcu. Wszyscy gratulowali jej szczęścia, chociaż z wyraźnym wahaniem na twarzy, panu młodemu trochę zaś współczuli, ale przecież konieczność związana dwóch potężnych korporacji była im tak dobrze znana, że w pełni popierali ten związek, nawet zachwalając bystrość obu czeboli.
Potem jeszcze kilka spotkań, gdzie młode narzeczeństwo „zacieśniało” znajomość, aż w końcu wielkie wesele. Przepięknie wystrojona sala, z rozmachem przygotowana scena, oczywiście podświetlana. Fortuna wydana na catering, florysta sprowadzony aż z Francji, by przygotował na tę okazje ogród i odpowiednio skomponował kwiaty w donicy. Istne szaleństwo.
Sukienka od znanego projektanta skrojona była na miarę, ale Shin Ya czuła się w nim jak wielka mufina – niezgrabna i ciężka.
Potwierdził to Myungsoo, który czekając na nią na scenie, skrzywił się lekko na jej widok, gdy stanęła w drzwiach, kierując się do niego chwiejnym krokiem.
Bo Ill w ostatniej chwili wpadła do sali bocznym wejściem. Prawdę mówiąc, wesele siostry niespecjalnie ją obchodziło. Dlatego też wywinęła się zgrabnie z uczestnictwa w przyjęciu zaręczynowym, wybierając się na kilkudniowe wakacje do Australii. Co za niezapomniane przeżycie! Wspaniali ludzie, gorący ocean… Szkoda, że musiała wrócić do Seulu na ten głupi ślub, gdzie gwiazdą wieczoru była Shin Ya a nie ona.
Nagle przystanęła nieruchomiejąc. Jej oczy rozszerzyły się, z ust uleciał cichy jęk zaskoczenia. Torebka wypadła z dłoni, uderzając bezgłośnie o posadzkę. Ktoś spytał, czy dobrze się czuje, odepchnęła go. Nie bacząc na torebkę zbliżyła się do sceny, wciąż nie mogąc uwierzyć.
To był on! Jej chłopak. Ale jakiś inny, wytworniejszy, lepiej uczesany. Tylko cyniczne spojrzenie pozostało takie same. Od razu poczuła mocne bicie serca. O co tu chodzi? Dlaczego stoi akurat tam?
— Usiądź, kochanie. Blada jesteś — powiedziała matka, która znalazła się przy niej nie wiadomo skąd.
Tak, należało usiąść. Przecież wszyscy się na nich patrzą. Bo Ill posłusznie zajęła miejsce przy stoliku rodziny Park ze ściśniętym od nerwów gardłem.
— Kim on jest, mamo? — Wskazała chłopaka na scenie.
— On? To przecież Kim Myungsoo. Dziedzic Daewoo.
— On! — pisnęła cicho, lekko podskakując na krześle. Ludzie przy sąsiednich stolikach popatrzyli na nią z zainteresowaniem.
Dziedzic Daewoo. Multimilioner. Syn rekina czeboli. Jej chłopak. Rozdziawiła usta, zrobiło jej się słabo. Nagle powietrze wokół niebezpiecznie zgęstniało, a ona musiała złapać się stołu, by nie upaść. Miała ochotę krzyczeć, powywracać wszystko w około.
Widziała wyraźnie, jak jej chłopak i Shin Ya staną ramię w ramię w oczekiwaniu na ślub. Dlaczego? Dlaczego akurat on? Nie był biedny. Pomyliła się tamtego dnia. Wcisnęła mu z pogardą pieniądze, jakże się wygłupiła! Teraz widziała to wyraźnie, odtworzyła wydarzenia tamtej chwili, dostrzegając własną porażkę. Już wyobrażała sobie, co o niej pomyślał, jak zaciskał pieniądze w dłoni, wściekał się albo śmiał się z niej. Nie wiadomo, co gorsze. Chłopak, o którym śniła każdej nocy żenił się z jej znienawidzoną siostrą cioteczną.
Ale zaraz! Chwileczkę! Przyjrzała się jego twarzy, temu grymasowi, gdy spoglądał na pannę młodą, to wszystko wyjaśniało. Nie kochał tamtej, brzydził się tamtą, wciąż miała szanse! Przecież tamtego dnia próbował się z nią umówić na kawę, to oczywiste, że mu się spodobała.
Bo Ill była wściekła, a zarazem obmyślała w głowie nowy plan. Nie była przegrana, jeżeli stanie do walki, wygra go. On jeszcze będzie jej! Przecież Shin Ya to żadna rywalka. Dziewczyna o tak brzydkiej twarzy nie stanowiła żadnego zagrożenia. Myungsoo już mógł być jej własnością. Była lepsza. To tylko kwestia czasu.

***

Ceremonia zaślubin odbyła się bez większych zakłóceń. Myungsoo stał sztywny jak pień, kiedy wsuwał obrączkę na palec pani młodej. Wciąż nie mógł uwierzyć, że to dzieje się naprawdę, że już za chwilę ta odpychająca kobieta będzie nazywać go swoim mężem.
Przed nim jednak najgorsze, musiał ją pocałować chociaż przelotnie. Wydawało mu się, że nic nie zdoła zmusić go, aby to zrobił, ale setki par oczu wpatrujących się w niego z oczekiwaniem z pewnością nie przyjęłyby żadnych tłumaczeń, dlaczego tego nie uczynił.
Twarz Shin Ya wydawała mu się stanowczo być za blisko niego. Te wielkie, lepkie usta wykrzywione w grymasie niezadowolenia. Jak to zrobić? Poluzował kołnierzyk palcem, czując pierwsze poty na skroni. Musi się przemóc, jeżeli tego nie zrobi, wybuchnie skandal, nikt mu tego nie wybaczy, nawet ojciec. Lepiej mieć święty spokój, to tylko kilka sekund i będzie po wszystkim.
Położył sztywno ręce na ramionach dziewczyny, nim nachylił się nad nią, zamknął oczy, by odciąć się od widoku jej twarzy, po czym musnął przelotnie pomalowane szminką wargi. Prawie ich nie dotknął, ledwie się o nie otarł, nawet ich nie poczuł, a jeszcze szybciej cofnął się do tyłu.
Rozległy się gromkie brawa. Zrobił swoje i odetchnął z ulgą. Shin Ya wyglądała na wytrąconą z rzeczywistości, ledwie przytomna z trudem stała na nogach. Sukienka była stanowczo za ciężka i nie pomagała w utrzymaniu równowagi. Dobrze, że z pomocą dłoni Myungsoo została poprowadzona wzdłuż sceny, gdzie zeszli po kilku stopniach.
Posypały się gratulacje. Z każdej strony naparły na nich ludzkie sylwetki, uśmiechnięci ludzie, wyciągający do nich swoje spragnione dotyku dłonie. Tysiące dobrych słów, wspaniałych życzeń udanego małżeństwa, a Shin Ya wcale jeszcze nie czuła się żoną. Kilka minut ceremonii nie mogło ot tak zmienić stare przyzwyczajenia, szczególnie bycie singielką. Do niedawna święcie wierzyła, że umrze, jako stara panna. Tymczasem, lawirowała u boku chłopaka, który przed chwilą ją pocałował. Pewnie domyślił się, że nigdy wcześniej tego nie robiła. Spięła wszystkie mięśnie twarzy, niemal wsunęła usta do środka, panicznie bojąc się tego, co miało nastąpić. W efekcie nie nastąpiło nic. Nawet nie poczuła warg Myungsoo, jedynie ciepły oddech, pachnący miętą, od którego zakręciło się jej w głowie.
Najpierw był obiad, potem zagrała kapela, wzniecając w powietrze tony spokojnej, niemal usypiającej melodii. Rzuciła bukietem, złapała Bo Ill. Wszyscy zareagowali na to śmiechem i zaczęli klaskać.
Dziewczyna zarumieniła się, spuszczając uroczo wzrok, który po chwili wbiła z natarczywością w pana młodego. Myungsoo spojrzał na nią obojętnie, chociaż pod marynarką pocił się z powodu kusej sukienki dziewczyny, która uwidaczniała jej długie, zgrabne nogi.
Gdy tylko mógł na chwile odetchnąć od obecności Shin Ya, skierował się na korytarz, gdzie było dużo chłodniej i zdjął marynarkę. Był już tym weselem naprawdę zmęczony. Sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy i pozorną wdzięcznością, za każde życzenia.
— Napij się. Wyglądasz na schorowanego. — Bo Ill zjawiła się nie wiadomo kiedy ze szklanką w dłoni.
Przyjął ją niechętnie, cicho prychając.
— Teraz, kiedy patrzę na twoje szpilki, to widzę, że nie trafiłem z tymi żółtymi — skomentował, zerkając w stronę stóp dziewczyny. Jego głos nie brzmiał ani trochę przyjaźnie.
— Nie wyrzuciłam ich — zaśmiała się dźwięcznie, patrząc jak pije przyniesioną mu wodę. — Nie ważne, jak wyglądają, ważne od kogo je dostałam — powiedziała dwuznacznie, zyskując jego chwilową uwagę. Zmrużył oczy, jakoś jej nie wierząc.
— Świetnie. Nie złam tym razem obcasa — powiedział gorzko z zamiarem wyminięcia jej, ale złapała go w porę za łokieć.
— Przyznaje, że źle wtedy postąpiłam. Źle cię potraktowałam, ale musisz coś zrozumieć — odezwała się stanowczym głosem.
— Nie wiem, czy mam ochotę cię słuchać — westchnął.
— Nie umawiam się z nieznajomymi — wyjaśniła niezrażona. — A ty byłeś wtedy dla mnie obcy, rozumiesz? Trochę się ciebie bałam, więc wolałam potraktować cię ostro, żebyś dał mi spokój.
— Skąd myśl, że miałem zamiar cię prześladować? — Uniósł z ironią brwi.
— Wielu mężczyzn mnie skrzywdziło. Zawiodło moje zaufanie. Teraz jestem przewrażliwiona. — Uniosła dumnie podbródek. — A ty miałeś na sobie ciężkie skóry i potargane spodnie. Nie budziłeś miłego wrażenia. Taka prawda. Wystraszyłeś mnie.
— Nie wyglądałaś na przestraszoną.
— Bo umiem świetnie udawać. Jestem silną kobietą, nie daje się złamać. Ty mi się wtedy nie przedstawiłeś, byłeś zbyt śmiały, zbyt władczy, czułam, że mogą być z tego kłopoty. Dlatego tak postąpiłam. Chcę, żebyś mi wybaczył. Teraz jesteśmy rodziną — powiedziała, mocniej wbijając palce w ramie Myungsoo.
Patrzył na nią przez chwile, studiował z wyrazu twarzy, czy mówi szczerze. Był pewien, że nie, takie jak ona kłamały bez mrugnięcia okiem, ale czy dalszy konflikt cokolwiek da?
— W porządku. Rozgrzeszam cię. — Wzruszył ramionami, nie przeoczając promiennego uśmiechu rozkwitającego na jej wargach. Musiał przyznać, że miała w sobie wiele piękna, była pociągająca i charyzmatyczna, zupełnie inna niż Shin Ya, ale w ogóle nie powinien ich porównywać, nie były rodzonymi siostrami.

***

— Kochanie, a co z sukienką?
— W ogóle o to nie dbam. — Shin Ya otarła wierzchem dłoni słone łzy, spływające jedna po drugiej po pulchnych policzkach. Była zamknięta w jednej z kabin toalety, siedząc na zatrzaśniętej muszli klozetowej i nie mogła przestać płakać. Te cholerne emocje wzięły nad nią górę. Trzymała w dłoni komórkę, na ekranie której poruszało się wideo z jej matką.
Za ścianą grała wesela muzyka, a ona tonęła w morzu białej sukni, która z trudem mieściła się w kabinie.
— Naprawdę mi przykro, że nie mogę być tam teraz z tobą — powiedziała kobieta, wzdychając ciężko. — Wiesz, że bardzo chciałam, ale nie udało się…
— Nic nie straciłaś. — Shin Ya pociągnęła nosem, czując się jak ostatnia oferma na globie ziemskim. Czy doprawdy mogła być jeszcze bardziej żałosna? W dniu wesela opuściła gości, by zamknąć się w toalecie jak jakaś histeryczka. Tylko ją było na to stać, tylko ona mogła okazać się taka słaba i beznadziejna. — Wszyscy świetnie się bawią, oprócz mnie.
— Nie przesadzaj. Wyjdź do tego chłopaka i zatańcz z nim, porozmawiaj z nim, otwórz się na niego. Jeżeli dasz mu się lepiej poznać, z pewnością zobaczy, że jest w tobie coś wyjątkowego.
— Nawet najbardziej wyjątkowa dusza nic nie znaczy, kiedy jest zamknięta w brzydkiej skorupie — powiedziała dziewczyna niechętnie. — Co mam zrobić, mamo? Nie chcę żyć z kimś, kto mnie nie cierpi.
Uśmiech pani Park nieznacznie wykwitł na jej wargach.
— Nie wszyscy są tacy sami, kochanie. Dla niektórych wygląd nie jest wszystkim.
— Ale on… — zawahała się, nie ukrywając drążyć łez w kącikach powiek. Wzruszyła ramionami. Zapatrzyła się gdzieś w bok, by ostatecznie oblizać spierzchnięte usta i dokończyć z bólem. — Ale on patrzy na mnie z odrazą.
— Bądź wobec niego sprawiedliwa, córeczko. Bądź co bądź, on cię nie zna, a ty wcale nie ułatwiasz mu zadania. Nie uważasz, że traktowałby tak każdą jedną, z którą przyszłoby mu żenić się z przymusu? Piękno fascynuje przez chwilę, potem liczy się to, co jesteś w stanie dać drugiemu człowiekowi. Wsparcie, oddanie, uśmiech każdego dnia, dobre słowa w trudnych chwilach, czasami milczenie razem… — mówiła pani Park łagodnym głosem. — To liczy się, gdy przychodzi prawdziwe życie. Jesteś w stanie mu to zaoferować, jesteś w stanie sprawić, by pokochał cię za to. Ponieważ bez względu na siłę piękna, to dobroć w ostatecznym rozrachunku jest tym, czego druga osoba najbardziej potrzebuje. Z takiej dobroci rodzi się miłość.
Shin Ya słuchała tego wszystkiego, ale wciąż nie potrafiła pojąć. Może dlatego, że spotykani na jej drodze mężczyźni wcale nie byli zainteresowani dobrocią? Może dlatego, że to piękne kobiety chodziły na randki i potrafiły przyciągać uwagę mężczyzn napotkanych przypadkowo w kawiarniach, lokalach i kinie? Może dlatego, że ona była dla mężczyzn niewidzialna? Tak było od zawsze i ani jedna chwila w życiu dziewczyny nie zmieniła tej zasady. Piękno przyciągało, fascynowało i budziło zainteresowanie. Było bodźcem, który popychał do nawiązywania znajomości, zabiegania o drugą osobę. Dobroć nie była tak krzykliwa, była prawie niedostrzegalna.
— Bądź dla niego dobra, kochanie. Otwórz się przed nim, ponieważ chowając twarz niczego nie zmienisz, nigdy nie przekonasz się, co mógłby o tobie myśleć, gdybyś dała mu szansę. Wasz los już został przypieczętowany, więc już za późno na obawy i lęk. Cokolwiek czujesz w swoim sercu, musisz zrozumieć, że życie twoje i tego chłopaka jest już jednym. Od ciebie zależy, czy jeszcze bardziej cię znienawidzi, czy może dasz mu powody, by przekonał się do ciebie.
Shin Ya otarła ostatnie z łez, chwile milcząc. Słowa matki brzmiały niezwykle mądrze, niosły ukojenie i nadzieje na lepszą przyszłość, ale strach pozostawał. Strach przed tym, że otworzenie się na drugiego człowieka zaowocuje tym, że zostanie się jeszcze bardziej odepchniętym, a komunikat „Jesteś brzydka” stanie się mocniejszy i bardziej bolesny.
— Do tej pory radziłam sobie w życiu — powiedziała cicho, bardziej do siebie niż matki, jakby recytowała ważne prawo, które należy niezwłocznie zaadaptować do codzienności. — Dam sobie radę i z tym małżeństwem. Poradzę sobie, będę stanowcza i pewna siebie. Uda mi się. Uda. — Zacisnęła do boju pięść, szykując się do najcięższej walki swojego życia.
 




______________________________________________________
 Mam nadzieję, że rozdział chociaż trochę się Wam podobał. 
Przyznaję, że długo kazałam na niego czekać, ale próbuję oszczędzać zapasy.
Pozdrawiam serdecznie! :*

4 komentarze:

  1. Uwielbiam ten rozdział! I zacznę od ich spotkania. Momentami śmiać mi się chciało z myśli Myungsoo. Ok, jest mi szkoda Shin Ya i to bardzo, bo dziewczyna zauważyła z jaką odrazą na nią patrzy. Cisnął ją na każdym kroku, dobrze, że nie robił tego na głos xD No, ale starał się na początku, coś tam próbował i nawet kwiaty jej wręczył. Tyle, że dziewczyna nie była zbytnio towarzyska, no i ta niezręczność.. Ona była tak samo chętna na to spotkanie, jak i on ;D I myślę, że to tylko kwestia czasu jak między nimi zaiskrzy. W końcu przeciwieństwa się przyciągają ;D Mamy tu wersje piękny i bestia ^^
    Rozwalił mnie moment, jak złodziej wyrwał Shin Ya kopertówkę, a ta z pretensjami do Myungsoo, że nie puścił się za nim. Chłopak olewka totalna - nie ta torebka, przecież kupi sobie następną. Myślałam, że ona faktycznie jego tam udusi - no, ale przynajmniej trochę go nastraszyła.
    No i doszło do ślubu! Bawili się tak dobrze, że tylko pozazdrościć. I jedno i drugie było szczęśliwe tak mocno, że aż skakali z radości ^^ Zwłaszcza Myungsoo, gdy musiał pocałować pannę młodą. No i moment, gdy wchodzi siostrzyczka - Bo Ill. Myślałam już, że jej szczękę będą zbierać z podłogi. Dobrze, że tam nie padła trupem, gdy zobaczyła kto jest panem młody. Nie lubię tej pijawki, ale dzięki niej będzie jeszcze ciekawiej. W końcu czarne charakterki są fajne, zwłaszcza, że już planuje odbicie męża - siostrze.
    Mam wrażenie, że dopiero teraz po ślubie się zacznie. Haha Myungsoo musi uważać, żeby Shin Ya któreś nocy rzeczywiście jego nie udusiła. Niecierpliwie czekam na kolejne rozdziały. Jak już wspominałam wcześniej, uwielbiam to opowiadanie <3 Weny ;**

    OdpowiedzUsuń
  2. Łał, łał, łał i jeszcze raz łał.
    Nie no, dla mnie Myungsoo jest strasznie pusty. Taki...nie wiem, cały czas przeżywa jak wygląda Shin Ya, a nie spojrzy na to jak on się wobec niej zachowuje. Nie lubię go, to już zadecydowane. Nie wiem, co będzie musiał zrobić, żebym go polubiła. Na pewno zakochać się w Shin, ale pewnie jeszcze z setki razy ją zrani i jeszcze bardziej go nie polubię, aż na końcu będzie względem niej dobry, a mi będzie mało za to wszystko co zrobił. Samej Shin mi jest tak bardzo szkoda. Rety, ona nie ma nikogo i...jest z tym wszystkim taka sama. Właśnie, nie ma nawet nikogo kto by jej doradził jak się dobrze ubrać, uczesać. Bardzo mi jej szkoda.
    A Bo Ill...podstępna suczyna. =.=
    Tyle. <3
    Czekam na ich życie małżeńskie...huehue, na noc poślubną, mueheheheheh ;>
    Pozdrawiam! :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Chociaż jest mi szkoda Shin Ya i naprawdę nie lubię Myungsoo za to, jak wielką uwagę zwraca na wygląd, nie potrafię nie śmiać się z jego myśli. Kreujesz go w taki sposób, że człowiek nie wie, czy ma się z niego śmiać, płakać, czy jedno i drugie. Oczywiście nie chciałabym, żeby mnie ktoś w taki sposób obrażał, ale... no kocham te jego teksty mimo wszystko xD. No, ale Myungsoo mimo wszystko przyniósł kwiaty i próbował jakoś rozładować atmosferę. Niestety na daremno. Shin Ya wcale nie zamierzała udawać, że wszystko jest w porządku. Nie chciała tego spotkania równie mocno, jak ślubu, który niestety nadejdzie. Nie dziwię jej się. W końcu doskonale widzi, z jakim obrzydzeniem Myungsoo na nią patrzy. Sama na jej miejscu czułabym upokorzona i załamana. Wystarczyłaby po prostu ładna buźka i jej życie byłoby od razu łatwiejsze. To takie płytkie, a zarazem bardzo prawdziwe...
    Ja rozumiem, że Myungsoo brzydzi się swą przyszłą żoną, ale jak mógł nie pobiec za złodziejem?! Co za ciota za przeproszeniem -,-.
    Oho, szybko do tego ślubu doszło, ale co się dziwić. Najważniejsze są interesy. Najlepszym momentem było jednak wejście Bo Ill! Haha dziwie się, że zawału nie dostała na widok Myungsoo, którego odtrąciła, myśląc, że jest biedny. A tu taka partia przeszła jej obok nosa! No, ale kto wie, czy nie będzie miała ochoty na romansik ze świeżo upieczonym mężulkiem ;).
    Ostatnie słowa mamy Shin Ya były piękne i bardzo szczere. Nie raz zdarza się tak, że chociaż człowiek jest brzydki i odpycha od siebie ludzi to przy bliższym poznaniu może zrodzić się jakieś uczucie. Nie mówię, że koniecznie miłość, ale np. miłość i przyjaźń. Mam nadzieję, że, gdy Shin Ya otworzy się na Myungsoo to on zobaczy w niej kogoś więcej, niż brzydką twarz. Liczę na to!
    Czekam na nowość i życzę weny ;).

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj, jednak ta ich randka jeszcze bardziej zniechęciła ich oboje do siebie. To było chamskie ze strony Myungsoo, gdy powiedział jej, że przecież kupi sobie nową torebkę. :/ Chociażby z grzeczności powinien coś z tym zrobić, a nie olać fakt, że została okradziona. W ogóle to wydaje mi się, że skoro Myungsoo aż taką uwagę zwraca na wygląda, to pewnie nie przekona się do Shin Ya, niezależnie od tego, czy ona będzie się starała być dla niego dobrą żoną, czy nie. W ogóle nie spodziewałam się, że tak szybko dojdzie do ślubu, oo. Nie dziwię jej się, ze uciekła od gości. To chyba najgorszy dzień jej życia. Przecież żadna nie chciałaby być z chłopakiem, który patrzy na nią z odrazą. Upokarzające. :/ Jestem ciekawa, co przyniosą starania Bo Ill, może zdobędzie Myungsoo. W sumie on już na nią lecie, wiec to pewnie kwestia czasu. :D Jak widać, nie przeszkadza jej fakt, że on jest żonaty.

    OdpowiedzUsuń