Odcinek 2: List

Było coś dziwnego w uczuciu powracania do świadomości, nie wiedząc nawet, że wcześniej się ją straciło. Człowiek na początku nie może oswoić się ze zmysłami. Oczy przeszywa ból w kontakcie ze światłem, uszy nie radzą sobie z rozpoznawaniem dźwięków, a nos bije na alarm pod wpływem najdelikatniejszej woni. Nawet palce potrzebują czasu, aby wyczuć podłoże na którym spoczywają.
Ale nie o zmysły się rozchodzi. Dla Park Jiyeon najgorszym była niemożność zrozumienia, co się stało. Wszystko nagle jest nowe i obce. Pojawia się uczucie zagrożenia, a zarazem wszelka na nie obojętność z powodu ociężałości.
Samo podniesienie powiek było tak zniechęcająco trudne. Wtedy pojawiła się czyjaś dłoń, sięgająca po jej rękę, a potem słodko znajomy głos, do którego chciała podbiec.
— Jiya, obudziłaś się?
Poruszyła zeschłym językiem, zdumiona jak trudno wypowiedzieć jej chociaż słowo. Dlatego - chcąc nie chcąc - musiała otworzyć oczy, by nawiązać nić komunikacji.
Patrzył na nią zatroskany przyjaciel.
— Bin?
— Tak, to ja. Jak się czujesz? — Nachylił się nad nią. Był wielki niczym góra, świetnie zbudowany i tak samo groźny z twarzy. Największy, uliczny postrach, górujący nad większością męskiej populacji Korei. 
Uśmiechnęła się. Jak dobrze go widzieć!
— Czuję się, jak mięso przeciągnięte przez maszynkę, a potem żute przez psa — powiedziała ochrypłym głosem. — Mogłabym zamordować za szklankę wody.
— Dobrze wiedzieć, że nie straciłaś humoru. — Mocniej ścisnął jej rękę. — Powiem pielęgniarce, żeby ci przyniosła.
— Jestem w szpitalu? — Ze zdumieniem rozejrzała się po otoczeniu. O pomyłce nie mogło być mowy. Sterylne, białe ściany, okafelkowany styropianem sufit, zapach środków dezynfekujących, szorstka pościel.
Pytanie tylko dlaczego?
— Co się stało?
— Był wypadek na rzece Han. Straciłaś przytomność. Masz lekki wstrząs mózgu, ale poza tym nic ci nie jest. Na szczęście.
— Rzece Han? — Zamyśliła się, polując w głowie na wspomnienia. Po chwili przed oczami stanął jej rozmazany obraz, niosąc ze sobą uczucie strachu. Zapalona zapalniczka, szyderczy śmiech, mnóstwo ludzi niewykazujących żadnej reakcji mimo jej krzyków, ktoś uderza jej oprawce w twarz i pozwala uciec. Chwila, to nie jest ważne, trzeba cofnąć się dalej. Rozmowa przy burcie z jakimś tchórzem, a potem trzęsienie, oślepiające światło i grzmot.
— Pamiętam. — Kiwnęła głową.
— Boże, co ty tam robiłaś? — Wydawało się, że przyjaciel od dawna czekał z tym pytaniem.
— Uciekłam.
Więcej nie musiała mówić. Woo Bin doskonale znał jej złodziejskie praktyki, zmuszające nieraz nogi do intensywnego biegu. Sam miał więcej grzechów na sumieniu. O ile ona używała rąk do kradzieży portfeli, o tyle przyjaciel zrobił z własnych niezłe narzędzie tortur. Ten kto choć raz znalazł się pod siłą jego ciosu, zapewniał potem, że nigdy nie przeżył czegoś równie boleśnie strasznego.
— No jasne. — Chłopak ze zrozumieniem kiwnął głową. — Zawołam pielęgniarkę, byłaś nieprzytomna dwie doby.
Zanim Jiyeon zdążyła otworzyć ze zdumieniem oczy, jej przyjaciel zniknął za drzwiami.

***

Niski, krępawy doktor wyłączył latarkę, przestając celować światłem w rogówki Jiyeon. Wyprostował się, zdjął z mięsistego nosa okulary i przetarł je szmatką, wcześniej chowając latarkę diagnostyczną do kieszeni lekarskiego kitla.
— Wszystko wydaje się być w normie — oznajmił rzeczowym tonem. —Miałaś ogromne szczęście, że nic ci się nie stało.
— To znaczy, że ją wypiszecie? — spytał Woo Bin.
— Jeszcze nie. Zostanie na obserwacji dobę i jeżeli nic nie ulegnie zmianie, wtedy wyjdzie do domu.
Dom! Niemal natychmiast przed oczami dziewczyny stanęła matka. Dlaczego jej tu nie było? Rozejrzała się drugi raz po sali, uświadamiając sobie coś dziwnego.
Sala była prywatna, oprócz niej nie było tutaj innego pacjenta. W oknie wisiały firanki, a na parapecie nawilżacz powietrza buchał parą wodną. W rogu pomieszczenia stały obite w kremową skórę fotele razem ze stolikiem do kawy.
Chwilę temu pielęgniarka przyniosła jej na tacy jedzenie: biały chlebek bez skórki, miseczkę ryżu wraz z pachnącą zupą oraz puddingiem czekoladowym.
Coś było nie halo.
Ostatnim razem w szpitalu była dwa lata temu, kiedy dostała solidnie w głowę od jednego bandziora i wylądowała na izbie przyjęć z rozciętym czołem, złamanym nosem i zapuchniętą wargą.
Musieli ją szyć i tak samo została na obserwacji jak teraz, ale wtedy ulokowano ją w ponurej salce razem z dziesięcioma pacjentami w różnym wieku, których łóżka oddzielały jedynie wyblakłe parawany.
Na obiad dostała rozgotowany kleik ryżowy z warzywami.
Kiedy doktor wyszedł z salki, Jiyeon spojrzała z konsternacją na Woo Bina.
— Gdzie jest matka?
Albo miała zwidy, albo twarz przyjaciela stężała w ułamku sekundy. Zagryzł kciuk z poobgryzanym paznokciem, usiadł, a potem zaczął rytmicznie ruszać nogą. Wszystkie te oznaki jasno wskazywały na jego podenerwowanie.
— Dobra, Bin, teraz serio mnie przerażasz. Gadaj, co się dzieje.
— Twoja matka gdzieś zniknęła — powiedział prosto z mostu, bo należał do tego typu ludzi, których ulica nauczyła jednej ważnej rzeczy: nie ma sensu owijać w bawełnę, życie i tak skopie ci zadek.
— Jak to zniknęła? — Podciągnęła się na łokciach.
— Nie wiem. — Zasępiony wzruszył ramionami. — Po tym wypadku, policja próbowała się z nią skontaktować, ale nie odbierała telefonu, więc zadzwonili do mnie.
Nic dziwnego. Miała go zapisanego w telefonie komórkowym, jako „brat”. Policja musiała sądzić, że kontaktuje się z jej krewnym. Nie byli rodzeństwem z krwi i kości, ale Woo Bin bezprecedensowo należał do rodziny.
— I co potem? — Chciała wiedzieć.
— Byłem zdumiony, że twoja matka nie odbiera telefonów, więc pojechałem do was, ale… — Urwał, patrząc na nią ze smutkiem. — Wydaję mi się, że zniknęły jej rzeczy.
— Niemożliwe! — Pokręciła głową, usilnie próbując się roześmiać, ale nie było jej do śmiechu. — My z matką nie mamy czegoś takiego jak „rzeczy” — sprostowała, dając mu do zrozumienia, że wszystko mu się pokręciło.
Tyle, że oczy Woo Bina stały się jeszcze bardziej ponure.
— Jiya, ona zniknęła…
— Nie zostawiłaby mnie! — Pokręciła głową, nadal nie dopuszczając do siebie myśli, że to może być prawda. — A jak już coś zabrałaby mnie ze sobą, albo powiedziałaby mi o tym.
Woo Bin patrzył na nią ze współczuciem. Wiedziała, co myślał, nawet, jeżeli nie odezwał się słowem. Woo Bin uważał, że ludzie rzadko dochowują obietnic, a jeszcze łatwiej odchodzą bez pożegnania jeżeli tylko znajdą przesmyk, przez  który zdołają przecisnąć się do lepszego życia. Kimś, kto odejdzie równie dobrze mógł być rodzic. Dla Woo Bina nie miało to znaczenia. Ludzie po prostu odchodzili, znikali jak rozmywający się w powietrzu dym. Wszyscy, bez wyjątku. Nawet ci, przez których czuliśmy się kochani.
Do oczu dziewczyny napłynęły łzy.
— Nie mogłaby, nie ona, nie moja matka… — Wbiła wzrok w swoje roztrzęsione dłonie, gdzie jedna z nich ozdobiona była werflonem. — Wiem, co myślisz, ale nie znasz mojej matki. Musiałoby się coś stać.
— Może się stało — powiedział bez ogródek, sprawiając, że ciało Jiyeon ogarnął paraliż.
— W takim razie, sama to sprawdzę — postanowiła spontanicznie, odsłaniając kolana z pod kołdry, którą odrzuciła na bok.
— Ej, co robisz? — Woo Bin zerwał się z fotela i podbiegł do niej. — Zwariowałaś?
— Nie, moja matka zniknęła, a ja chcę sprawdzić, o co chodzi. Jeżeli twoim zdaniem to szaleństwo, to możesz się wypchać!
— Tak, moim zdaniem to kompletnie szalone! Dopiero co odzyskałaś przytomność!
— I czuję się świetnie! — Stanęła na nogach, ale natychmiast się zachwiała, upadając w ramiona Woo Bina.
— Właśnie widzę — mruknął z niezadowoleniem. — Uspokój się. Teraz i tak nic nie zdziałasz. Ledwo stoisz.
— Muszę ją odnaleźć! — powiedziała stanowczo.
— Niby jak? Zniknęła dwa dni temu!
— Cholera! — krzyknęła, a z oczu spłynęły jej zły. — To niemożliwe, Woo Bin. Dlaczego mi nie wierzysz, że matka nie zrobiłaby mi tego?
— Wierzę ci — powiedział, łagodnie sadzając ją na skraju łóżka. — Obiecuję ci, że jak wydobrzejesz pomogę ci ją szukać.
Spojrzała mu w oczy. Woo Bin nigdy jej nie zwiódł.
— Nie mogę tutaj tak leżeć i o tym myśleć. Muszę działać. — Znów zerwała się na nogi, ale Woo Bin podtrzymał ją, zanim zdążyła upaść.
Chwilę się szamotali, aż nagle drzwi do sali rozsunęły się, a do środka wszedł wysoki, przystojny mężczyzna w białym swetrze z golfem i czarnych spodniach. Miał na sobie przeciwsłoneczne okulary, które zdjął w momencie, gdy Jiyeon i Woo Bin szamotali się w swoich ramionach.
Na jego widok oboje zastygli i chwile oddali się długiej, milczącej kontemplacji jeden drugiego.
W końcu, mężczyzna w swetrze stracił cierpliwość, czego dowodem było długie, zmęczone westchnięcie. Zrobił zdecydowany krok w ich stronę, po czym odezwał się:
— Nazywam się Park Ma Te i jestem bratem twojej matki.
Jiyeon otworzyła ze zdumieniem oczy, odrywając się od Woo Bina jak oparzona. Zachwiała się, ale ramiona przyjaciela nie pozwoliły jej upaść, chociaż chłopak był nie mniej zaskoczony od niej.
— Moja matka nie ma rodziny — powiedziała zduszonym głosem. To musiał być oszust! Tylko czego mógł chcieć?
— Każdy ma jakąś rodzinę — odparł spokojnie mężczyzna, po czym sięgnął do kieszeni, wyjmując z nich białą kopertę. — Chciała, żebym przekazał ci ten list.
Jiyeon nieufnie odebrała kopertę od nieznajomego.
— Skontaktowała się z panem?
— Tak, pierwszy raz od ponad piętnastu lat milczenia. — W głosie mężczyzny dało się słyszeć gorycz. — Chciała, żebym się tobą zaopiekował.
— A więc naprawdę odeszła — wyrwało się Woo Binowi.
— Nie bądź śmieszny. Nie znamy tego palanta. — Jiyeon spiorunowała przyjaciela wzrokiem, ale mimo wątpliwości, otworzyła kopertę. List bez wątpienia zawierał pismo matki.

„Kochana złośnico,
Wiem, że jesteś prawdopodobnie na mnie zła i kiedy wrócę pozwolę Ci krzyczeć na mnie tak długo jak zechcesz, ale teraz muszę postąpić wbrew sobie i zniknąć na jakiś czas. Pewnie tego nie zrozumiesz, ale muszę poukładać wiele spraw i nie mogę zabrać cię ze sobą.
Dlatego, do czasu mojego powrotu, pozwól, aby zaopiekował się Tobą mój brat. Nie mówiłam Ci o nim wiele, ponieważ w przeszłości postanowiłam nigdy więcej go nie zobaczyć, ale jak widzisz, człowiek nie wie, kiedy przyjdzie mu zweryfikować młodzieńcze głupoty, jak znajdzie się w potrzebie. Mój brat to dobry człowiek i chcę, żebyś była dla niego miła oraz nie sprawiała wiele kłopotów. Pamiętaj, że kocham Cię ponad życie.
Mama.”
Jiyeon nieświadomie roniła łzy. Nigdy nie sądziła, że zostanie porzucona. Chociaż matka zapewniała ją, że wróci, dziewczyna nie umiała inaczej na to patrzeć, jak właśnie na porzucenie.
— Nigdy jej tego nie wybaczę. Nigdy — szepnęła ze złością, gniotąc list w twardą kulkę. Cokolwiek przechodziła teraz matka powinny dzielić to razem. Tak zresztą była przez matkę wychowywana. Miały dzielić się troskami i zawsze otwarcie o nich mówić. Matka pierwszy raz tak okrutnie złamała tę zasadę.
— Dasz radę. — Woo Bin położył jej ciężką łapę na ramieniu. — W razie czego, zatrzymasz się u mnie.
— Obawiam się, że to kiepski pomysł. — Mężczyzna poczuł się w obowiązku sprzeciwić. — Wolą jej matki było, aby została ze mną.
— Czyli z kim? — Jiyeon wbiła w niego ostre jak brzytwa spojrzenie. — Bez urazy, koleś, ale cokolwiek łączyło cię z moją matką, mnie to nie dotyczy.
Ma Te zacisnął zęby. Wyglądał na urażonego.
— Połóż się. Jesteś kredowo-biała. — Zmartwił się Woo Bin, co abstrakcyjnie wyglądało z jego wyglądem ala „Tylko na mnie zerknij, a spuszczę ci manto”.
Jiyeon była zbyt wytrącona z równowagi, aby się sprzeciwić, toteż z westchnieniem opadła na poduszkę.
— Ty zapłaciłeś za tę salę? — spytała z rezygnacją.
— Tak. — Mężczyzna ożywił się, naiwnie sądząc, że zrobi tym na niej odpowiednie wrażenie.
— Nawet nie chcę myśleć ile to kosztuje. Dlaczego zaciągnęłam u ciebie dług nawet o tym nie wiedząc? — prychnęła gorzko.
— Nie oczekuję, że będziesz mnie spłacać.
— To czego chcesz? — Spojrzała na Ma Te z jawną niechęcią. — Mam zamieszkać z tobą i stać się przykładną częścią twojej rodziny? Matka musiała mieć powód, żeby od ciebie zwiać gdzie pieprz rośnie. Zawsze ufam jej intuicji.
Kim Woo Bin lekko się wycofał, zrozumiawszy, że został wykluczony z dyskusji.
Ma Te tymczasem zbliżył się do łóżka nastolatki.
— Pragnę drugiej szansy, jakkolwiek żałośnie to brzmi.
— Masz racje, mega żałośnie — powiedziała sarkastycznie Jiyeon, ale słowa mężczyzny wzbudziły w niej, chcąc nie chcąc, spore zainteresowanie.
— W przeszłości popełniłem wiele błędów. Dzisiaj tego żałuję. Kiedy człowiek robi się z każdą chwilą starszy, rozumie bardziej ile stracił przez błahe konflikty. Kiedy twoja matka zwróciła się do mnie z prośbą o pomoc uznałem, że Bóg wyciągnął do mnie rękę i pragnie zwrócić mi utraconą siostrę.
— Więc dlaczego jej nie zatrzymałeś? Czy wiesz chociaż dokąd poszła? — Jiyeon spojrzała na niego z wyrzutem.
Ma Te zmieszał się.
— Kiedy twoja matka ma jakieś tajemnice, nie dzieli się nimi z nikim. Nie spotkałem jej zresztą osobiście. Najpierw zadzwoniła do mnie, a potem zostawiła list w naszej skrytce z młodości.
„Naszej skrytce z młodości”., pomyślała ze zdziwieniem. Nie mogła sobie czegoś takiego wyobrazić. Jej matka i skrytka z dzieciństwa… Matka, która ma rodzinę, matka, która skądś pochodzi.
Dlaczego przez te lata okryła swoją przeszłość całunem milczenia, a teraz wykopała ją z pod ziemi tak gwałtownie i wrzuciła w jej wir własną córkę?
W mniemaniu Jiyeon było to okropnie niesprawiedliwe.
— Chcę tylko byś pomogła mi uzyskać jej przebaczenie. Wiem, że mogę wydawać ci się dupkiem i uwierz mi, przyznaję się, że matka miała powód, by uciec ode mnie, ale zanim rozdzieliła nas niezgoda, ja i twoja matka naprawdę się kochaliśmy. Była moją najukochańszą siostrzyczką. Wydawało mi się, że będę ją wiecznie chronił przed całym światem. Nie zauważyłem, kiedy stała się dorosła i zaczęła pragnąć podejmowania własnych decyzji. Po jej zniknięciu cierpiałem cały czas. Nie było dnia, żebym o niej nie myślał, a teraz pojawiłaś się ty.
Jiyeon patrzyła na niego beznamiętnie. Górnolotne przemówienia nie robiły na niej wrażenia.
— Nie zmuszę cię do niczego — powiedział z rezygnacją. — Chcę tylko byś wiedziała, że wiele dla mnie znaczysz przez wzgląd na nią. Jeżeli wróci, nie chcę by myślała, że kolejny raz ją zawiodłem.
Jiyeon skrzywiła się. Ma Te cały czas mówił w odniesieniu do siebie. Wszystko sprowadzało się do niego, jego odczuć i pragnień. Egoistyczny, narcystyczny dupek! Ale trochę mu współczuła. Nie dało się zaprzeczyć, że na swój unikatowy sposób był potwornie żałosny.
Zmieliła w ustach ślinę, nie mogąc uwierzyć w to, co zaraz powie.
— Będę mogła odejść kiedy zechcę. Jeżeli spróbujesz mnie zmienić i dopasować do swojego stylu życia, odejdę natychmiast, rozumiesz? — Wbiła w niego wrogie spojrzenie.
Ma Te sam nie dowierzał, że poszło tak łatwo.
— Rozumiem. To znaczy, że pozwolisz sobie pomóc?
— Robię to dla mojej matki. Zapamiętaj to.


 ______________________________________________
Mamy spotkanie z Woo Binem, zdecydowanym faworytem tej historii, jeżeli chodzi o moje zdanie. <3 Naprawdę bardzo lubię tego bohatera i sposób w jaki go wykreowałam. Chyba sama chciałabym mieć przy swoim boku kogoś takiego jak Woo Bin :) Mam nadzieję, że podzielacie moją sympatię wobec niego. Pozdrawiam!

Myślę, że nowe notki będą pojawiać się w Czwartki co dwa tygodnie. Co o tym myślicie?

1 komentarz:

  1. Cześć! :D Bardzo się cieszę, że piszesz nowe opowiadanie, chociaż trochę mi tęskno za poprzednim opowiadaniem :c No, ale jest świetnie :D Jest nowe opowiadanie, jest Woobinek <3, Myungsoo <3, i dzieciaczki z 17, mam nadzieje, że pojawią się jeszcze i liczę na Juna xd Jak czytałam wczoraj gdzieś mi mignął błąd, napisałaś gdzieś werflon, a powinno być wenflon. Ciekawe gdzie się podziała matka Jiyeon i nawet jeśli nie zgadzam się z tą nienawiścią i poczuciem porzucenia, które teraz dziewczyna odczuwa, to ją rozumiem. Czekam na drugi rozdział i weny życzę! :D <3
    dirty-breath

    OdpowiedzUsuń