Było coś dziwnego w
uczuciu powracania do świadomości, nie wiedząc nawet, że wcześniej się ją
straciło. Człowiek na początku nie może oswoić się ze zmysłami. Oczy przeszywa
ból w kontakcie ze światłem, uszy nie radzą sobie z rozpoznawaniem dźwięków, a
nos bije na alarm pod wpływem najdelikatniejszej woni. Nawet palce potrzebują
czasu, aby wyczuć podłoże na którym spoczywają.
Ale nie o zmysły się
rozchodzi. Dla Park Jiyeon najgorszym była niemożność zrozumienia, co się
stało. Wszystko nagle jest nowe i obce. Pojawia się uczucie zagrożenia, a
zarazem wszelka na nie obojętność z powodu ociężałości.
Samo podniesienie
powiek było tak zniechęcająco trudne. Wtedy pojawiła się czyjaś dłoń, sięgająca
po jej rękę, a potem słodko znajomy głos, do którego chciała podbiec.
— Jiya, obudziłaś
się?
Poruszyła zeschłym
językiem, zdumiona jak trudno wypowiedzieć jej chociaż słowo. Dlatego - chcąc
nie chcąc - musiała otworzyć oczy, by nawiązać nić komunikacji.
Patrzył na nią
zatroskany przyjaciel.
— Bin?
— Tak, to ja. Jak się
czujesz? — Nachylił się nad nią. Był wielki niczym góra, świetnie zbudowany i
tak samo groźny z twarzy. Największy, uliczny postrach, górujący nad
większością męskiej populacji Korei.
Uśmiechnęła się. Jak
dobrze go widzieć!
— Czuję się, jak mięso
przeciągnięte przez maszynkę, a potem żute przez psa — powiedziała ochrypłym
głosem. — Mogłabym zamordować za szklankę wody.
— Dobrze wiedzieć, że
nie straciłaś humoru. — Mocniej ścisnął jej rękę. — Powiem pielęgniarce, żeby
ci przyniosła.
— Jestem w szpitalu?
— Ze zdumieniem rozejrzała się po otoczeniu. O pomyłce nie mogło być mowy.
Sterylne, białe ściany, okafelkowany styropianem sufit, zapach środków
dezynfekujących, szorstka pościel.
Pytanie tylko
dlaczego?
— Co się stało?
— Był wypadek na
rzece Han. Straciłaś przytomność. Masz lekki wstrząs mózgu, ale poza tym nic ci
nie jest. Na szczęście.
— Rzece Han? —
Zamyśliła się, polując w głowie na wspomnienia. Po chwili przed oczami stanął
jej rozmazany obraz, niosąc ze sobą uczucie strachu. Zapalona zapalniczka,
szyderczy śmiech, mnóstwo ludzi niewykazujących żadnej reakcji mimo jej
krzyków, ktoś uderza jej oprawce w twarz i pozwala uciec. Chwila, to nie jest
ważne, trzeba cofnąć się dalej. Rozmowa przy burcie z jakimś tchórzem, a potem
trzęsienie, oślepiające światło i grzmot.
— Pamiętam. — Kiwnęła
głową.
— Boże, co ty tam
robiłaś? — Wydawało się, że przyjaciel od dawna czekał z tym pytaniem.
— Uciekłam.
Więcej nie musiała
mówić. Woo Bin doskonale znał jej złodziejskie praktyki, zmuszające nieraz nogi
do intensywnego biegu. Sam miał więcej grzechów na sumieniu. O ile ona używała
rąk do kradzieży portfeli, o tyle przyjaciel zrobił z własnych niezłe narzędzie
tortur. Ten kto choć raz znalazł się pod siłą jego ciosu, zapewniał potem, że
nigdy nie przeżył czegoś równie boleśnie strasznego.
— No jasne. — Chłopak
ze zrozumieniem kiwnął głową. — Zawołam pielęgniarkę, byłaś nieprzytomna dwie
doby.
Zanim Jiyeon zdążyła
otworzyć ze zdumieniem oczy, jej przyjaciel zniknął za drzwiami.
***
Niski, krępawy doktor
wyłączył latarkę, przestając celować światłem w rogówki Jiyeon. Wyprostował
się, zdjął z mięsistego nosa okulary i przetarł je szmatką, wcześniej chowając
latarkę diagnostyczną do kieszeni lekarskiego kitla.
— Wszystko wydaje się
być w normie — oznajmił rzeczowym tonem. —Miałaś ogromne szczęście, że nic ci
się nie stało.
— To znaczy, że ją
wypiszecie? — spytał Woo Bin.
— Jeszcze nie.
Zostanie na obserwacji dobę i jeżeli nic nie ulegnie zmianie, wtedy wyjdzie do
domu.
Dom! Niemal natychmiast
przed oczami dziewczyny stanęła matka. Dlaczego jej tu nie było? Rozejrzała się
drugi raz po sali, uświadamiając sobie coś dziwnego.
Sala była prywatna,
oprócz niej nie było tutaj innego pacjenta. W oknie wisiały firanki, a na
parapecie nawilżacz powietrza buchał parą wodną. W rogu pomieszczenia stały
obite w kremową skórę fotele razem ze stolikiem do kawy.
Chwilę temu
pielęgniarka przyniosła jej na tacy jedzenie: biały chlebek bez skórki,
miseczkę ryżu wraz z pachnącą zupą oraz puddingiem czekoladowym.
Coś było nie halo.
Ostatnim razem w
szpitalu była dwa lata temu, kiedy dostała solidnie w głowę od jednego
bandziora i wylądowała na izbie przyjęć z rozciętym czołem, złamanym nosem i
zapuchniętą wargą.
Musieli ją szyć i tak
samo została na obserwacji jak teraz, ale wtedy ulokowano ją w ponurej salce
razem z dziesięcioma pacjentami w różnym wieku, których łóżka oddzielały
jedynie wyblakłe parawany.
Na obiad dostała
rozgotowany kleik ryżowy z warzywami.
Kiedy doktor wyszedł
z salki, Jiyeon spojrzała z konsternacją na Woo Bina.
— Gdzie jest matka?
Albo miała zwidy,
albo twarz przyjaciela stężała w ułamku sekundy. Zagryzł kciuk z poobgryzanym
paznokciem, usiadł, a potem zaczął rytmicznie ruszać nogą. Wszystkie te oznaki
jasno wskazywały na jego podenerwowanie.
— Dobra, Bin, teraz
serio mnie przerażasz. Gadaj, co się dzieje.
— Twoja matka gdzieś
zniknęła — powiedział prosto z mostu, bo należał do tego typu ludzi, których
ulica nauczyła jednej ważnej rzeczy: nie ma sensu owijać w bawełnę, życie i tak
skopie ci zadek.
— Jak to zniknęła? —
Podciągnęła się na łokciach.
— Nie wiem. —
Zasępiony wzruszył ramionami. — Po tym wypadku, policja próbowała się z nią
skontaktować, ale nie odbierała telefonu, więc zadzwonili do mnie.
Nic dziwnego. Miała
go zapisanego w telefonie komórkowym, jako „brat”. Policja musiała sądzić, że
kontaktuje się z jej krewnym. Nie byli rodzeństwem z krwi i kości, ale Woo Bin
bezprecedensowo należał do rodziny.
— I co potem? —
Chciała wiedzieć.
— Byłem zdumiony, że
twoja matka nie odbiera telefonów, więc pojechałem do was, ale… — Urwał,
patrząc na nią ze smutkiem. — Wydaję mi się, że zniknęły jej rzeczy.
— Niemożliwe! —
Pokręciła głową, usilnie próbując się roześmiać, ale nie było jej do śmiechu. —
My z matką nie mamy czegoś takiego jak „rzeczy” — sprostowała, dając mu do
zrozumienia, że wszystko mu się pokręciło.
Tyle, że oczy Woo
Bina stały się jeszcze bardziej ponure.
— Jiya, ona zniknęła…
— Nie zostawiłaby
mnie! — Pokręciła głową, nadal nie dopuszczając do siebie myśli, że to może być
prawda. — A jak już coś zabrałaby mnie ze sobą, albo powiedziałaby mi o tym.
Woo Bin patrzył na
nią ze współczuciem. Wiedziała, co myślał, nawet, jeżeli nie odezwał się
słowem. Woo Bin uważał, że ludzie rzadko dochowują obietnic, a jeszcze łatwiej
odchodzą bez pożegnania jeżeli tylko znajdą przesmyk, przez który zdołają przecisnąć się do lepszego
życia. Kimś, kto odejdzie równie dobrze mógł być rodzic. Dla Woo Bina nie miało
to znaczenia. Ludzie po prostu odchodzili, znikali jak rozmywający się w
powietrzu dym. Wszyscy, bez wyjątku. Nawet ci, przez których czuliśmy się
kochani.
Do oczu dziewczyny
napłynęły łzy.
— Nie mogłaby, nie
ona, nie moja matka… — Wbiła wzrok w swoje roztrzęsione dłonie, gdzie jedna z
nich ozdobiona była werflonem. — Wiem, co myślisz, ale nie znasz mojej matki.
Musiałoby się coś stać.
— Może się stało —
powiedział bez ogródek, sprawiając, że ciało Jiyeon ogarnął paraliż.
— W takim razie, sama
to sprawdzę — postanowiła spontanicznie, odsłaniając kolana z pod kołdry, którą
odrzuciła na bok.
— Ej, co robisz? —
Woo Bin zerwał się z fotela i podbiegł do niej. — Zwariowałaś?
— Nie, moja matka
zniknęła, a ja chcę sprawdzić, o co chodzi. Jeżeli twoim zdaniem to szaleństwo,
to możesz się wypchać!
— Tak, moim zdaniem
to kompletnie szalone! Dopiero co odzyskałaś przytomność!
— I czuję się
świetnie! — Stanęła na nogach, ale natychmiast się zachwiała, upadając w
ramiona Woo Bina.
— Właśnie widzę —
mruknął z niezadowoleniem. — Uspokój się. Teraz i tak nic nie zdziałasz. Ledwo
stoisz.
— Muszę ją odnaleźć!
— powiedziała stanowczo.
— Niby jak? Zniknęła
dwa dni temu!
— Cholera! —
krzyknęła, a z oczu spłynęły jej zły. — To niemożliwe, Woo Bin. Dlaczego mi nie
wierzysz, że matka nie zrobiłaby mi tego?
— Wierzę ci —
powiedział, łagodnie sadzając ją na skraju łóżka. — Obiecuję ci, że jak
wydobrzejesz pomogę ci ją szukać.
Spojrzała mu w oczy.
Woo Bin nigdy jej nie zwiódł.
— Nie mogę tutaj tak
leżeć i o tym myśleć. Muszę działać. — Znów zerwała się na nogi, ale Woo Bin
podtrzymał ją, zanim zdążyła upaść.
Chwilę się szamotali,
aż nagle drzwi do sali rozsunęły się, a do środka wszedł wysoki, przystojny
mężczyzna w białym swetrze z golfem i czarnych spodniach. Miał na sobie
przeciwsłoneczne okulary, które zdjął w momencie, gdy Jiyeon i Woo Bin
szamotali się w swoich ramionach.
Na jego widok oboje
zastygli i chwile oddali się długiej, milczącej kontemplacji jeden drugiego.
W końcu, mężczyzna w
swetrze stracił cierpliwość, czego dowodem było długie, zmęczone westchnięcie.
Zrobił zdecydowany krok w ich stronę, po czym odezwał się:
— Nazywam się Park Ma
Te i jestem bratem twojej matki.
Jiyeon otworzyła ze
zdumieniem oczy, odrywając się od Woo Bina jak oparzona. Zachwiała się, ale
ramiona przyjaciela nie pozwoliły jej upaść, chociaż chłopak był nie mniej
zaskoczony od niej.
— Moja matka nie ma
rodziny — powiedziała zduszonym głosem. To musiał być oszust! Tylko czego mógł
chcieć?
— Każdy ma jakąś
rodzinę — odparł spokojnie mężczyzna, po czym sięgnął do kieszeni, wyjmując z
nich białą kopertę. — Chciała, żebym przekazał ci ten list.
Jiyeon nieufnie
odebrała kopertę od nieznajomego.
— Skontaktowała się z
panem?
— Tak, pierwszy raz
od ponad piętnastu lat milczenia. — W głosie mężczyzny dało się słyszeć gorycz.
— Chciała, żebym się tobą zaopiekował.
— A więc naprawdę
odeszła — wyrwało się Woo Binowi.
— Nie bądź śmieszny.
Nie znamy tego palanta. — Jiyeon spiorunowała przyjaciela wzrokiem, ale mimo
wątpliwości, otworzyła kopertę. List bez wątpienia zawierał pismo matki.
„Kochana
złośnico,
Wiem,
że jesteś prawdopodobnie na mnie zła i kiedy wrócę pozwolę Ci krzyczeć na mnie
tak długo jak zechcesz, ale teraz muszę postąpić wbrew sobie i zniknąć na jakiś
czas. Pewnie tego nie zrozumiesz, ale muszę poukładać wiele spraw i nie mogę
zabrać cię ze sobą.
Dlatego,
do czasu mojego powrotu, pozwól, aby zaopiekował się Tobą mój brat. Nie mówiłam
Ci o nim wiele, ponieważ w przeszłości postanowiłam nigdy więcej go nie
zobaczyć, ale jak widzisz, człowiek nie wie, kiedy przyjdzie mu zweryfikować
młodzieńcze głupoty, jak znajdzie się w potrzebie. Mój brat to dobry człowiek i
chcę, żebyś była dla niego miła oraz nie sprawiała wiele kłopotów. Pamiętaj, że
kocham Cię ponad życie.
Mama.”
Jiyeon nieświadomie
roniła łzy. Nigdy nie sądziła, że zostanie porzucona. Chociaż matka zapewniała
ją, że wróci, dziewczyna nie umiała inaczej na to patrzeć, jak właśnie na porzucenie.
— Nigdy jej tego nie
wybaczę. Nigdy — szepnęła ze złością, gniotąc list w twardą kulkę. Cokolwiek
przechodziła teraz matka powinny dzielić to razem. Tak zresztą była przez matkę
wychowywana. Miały dzielić się troskami i zawsze otwarcie o nich mówić. Matka
pierwszy raz tak okrutnie złamała tę zasadę.
— Dasz radę. — Woo
Bin położył jej ciężką łapę na ramieniu. — W razie czego, zatrzymasz się u
mnie.
— Obawiam się, że to
kiepski pomysł. — Mężczyzna poczuł się w obowiązku sprzeciwić. — Wolą jej matki
było, aby została ze mną.
— Czyli z kim? —
Jiyeon wbiła w niego ostre jak brzytwa spojrzenie. — Bez urazy, koleś, ale
cokolwiek łączyło cię z moją matką, mnie to nie dotyczy.
Ma Te zacisnął zęby.
Wyglądał na urażonego.
— Połóż się. Jesteś
kredowo-biała. — Zmartwił się Woo Bin, co abstrakcyjnie wyglądało z jego
wyglądem ala „Tylko na mnie zerknij, a spuszczę ci manto”.
Jiyeon była zbyt
wytrącona z równowagi, aby się sprzeciwić, toteż z westchnieniem opadła na
poduszkę.
— Ty zapłaciłeś za tę
salę? — spytała z rezygnacją.
— Tak. — Mężczyzna
ożywił się, naiwnie sądząc, że zrobi tym na niej odpowiednie wrażenie.
— Nawet nie chcę
myśleć ile to kosztuje. Dlaczego zaciągnęłam u ciebie dług nawet o tym nie
wiedząc? — prychnęła gorzko.
— Nie oczekuję, że
będziesz mnie spłacać.
— To czego chcesz? —
Spojrzała na Ma Te z jawną niechęcią. — Mam zamieszkać z tobą i stać się
przykładną częścią twojej rodziny? Matka musiała mieć powód, żeby od ciebie
zwiać gdzie pieprz rośnie. Zawsze ufam jej intuicji.
Kim Woo Bin lekko się
wycofał, zrozumiawszy, że został wykluczony z dyskusji.
Ma Te tymczasem
zbliżył się do łóżka nastolatki.
— Pragnę drugiej
szansy, jakkolwiek żałośnie to brzmi.
— Masz racje, mega
żałośnie — powiedziała sarkastycznie Jiyeon, ale słowa mężczyzny wzbudziły w
niej, chcąc nie chcąc, spore zainteresowanie.
— W przeszłości
popełniłem wiele błędów. Dzisiaj tego żałuję. Kiedy człowiek robi się z każdą
chwilą starszy, rozumie bardziej ile stracił przez błahe konflikty. Kiedy twoja
matka zwróciła się do mnie z prośbą o pomoc uznałem, że Bóg wyciągnął do mnie
rękę i pragnie zwrócić mi utraconą siostrę.
— Więc dlaczego jej
nie zatrzymałeś? Czy wiesz chociaż dokąd poszła? — Jiyeon spojrzała na niego z
wyrzutem.
Ma Te zmieszał się.
— Kiedy twoja matka
ma jakieś tajemnice, nie dzieli się nimi z nikim. Nie spotkałem jej zresztą
osobiście. Najpierw zadzwoniła do mnie, a potem zostawiła list w naszej skrytce
z młodości.
„Naszej skrytce z
młodości”., pomyślała ze zdziwieniem. Nie mogła sobie czegoś takiego wyobrazić.
Jej matka i skrytka z dzieciństwa… Matka, która ma rodzinę, matka, która skądś
pochodzi.
Dlaczego przez te
lata okryła swoją przeszłość całunem milczenia, a teraz wykopała ją z pod ziemi
tak gwałtownie i wrzuciła w jej wir własną córkę?
W mniemaniu Jiyeon
było to okropnie niesprawiedliwe.
— Chcę tylko byś
pomogła mi uzyskać jej przebaczenie. Wiem, że mogę wydawać ci się dupkiem i
uwierz mi, przyznaję się, że matka miała powód, by uciec ode mnie, ale zanim
rozdzieliła nas niezgoda, ja i twoja matka naprawdę się kochaliśmy. Była moją
najukochańszą siostrzyczką. Wydawało mi się, że będę ją wiecznie chronił przed
całym światem. Nie zauważyłem, kiedy stała się dorosła i zaczęła pragnąć
podejmowania własnych decyzji. Po jej zniknięciu cierpiałem cały czas. Nie było
dnia, żebym o niej nie myślał, a teraz pojawiłaś się ty.
Jiyeon patrzyła na
niego beznamiętnie. Górnolotne przemówienia nie robiły na niej wrażenia.
— Nie zmuszę cię do
niczego — powiedział z rezygnacją. — Chcę tylko byś wiedziała, że wiele dla
mnie znaczysz przez wzgląd na nią. Jeżeli wróci, nie chcę by myślała, że
kolejny raz ją zawiodłem.
Jiyeon skrzywiła się.
Ma Te cały czas mówił w odniesieniu do siebie. Wszystko sprowadzało się do
niego, jego odczuć i pragnień. Egoistyczny, narcystyczny dupek! Ale trochę mu
współczuła. Nie dało się zaprzeczyć, że na swój unikatowy sposób był potwornie
żałosny.
Zmieliła w ustach
ślinę, nie mogąc uwierzyć w to, co zaraz powie.
— Będę mogła odejść
kiedy zechcę. Jeżeli spróbujesz mnie zmienić i dopasować do swojego stylu
życia, odejdę natychmiast, rozumiesz? — Wbiła w niego wrogie spojrzenie.
Ma Te sam nie dowierzał,
że poszło tak łatwo.
— Rozumiem. To
znaczy, że pozwolisz sobie pomóc?
— Robię to dla mojej matki.
Zapamiętaj to.
______________________________________________
Mamy spotkanie z Woo
Binem, zdecydowanym faworytem tej historii, jeżeli chodzi o moje zdanie.
<3 Naprawdę bardzo lubię tego bohatera i sposób w jaki go
wykreowałam. Chyba sama chciałabym mieć przy swoim boku kogoś takiego
jak Woo Bin :) Mam nadzieję, że podzielacie moją sympatię wobec niego.
Pozdrawiam!
Myślę, że nowe notki będą pojawiać się w Czwartki co dwa tygodnie. Co o tym myślicie?
Cześć! :D Bardzo się cieszę, że piszesz nowe opowiadanie, chociaż trochę mi tęskno za poprzednim opowiadaniem :c No, ale jest świetnie :D Jest nowe opowiadanie, jest Woobinek <3, Myungsoo <3, i dzieciaczki z 17, mam nadzieje, że pojawią się jeszcze i liczę na Juna xd Jak czytałam wczoraj gdzieś mi mignął błąd, napisałaś gdzieś werflon, a powinno być wenflon. Ciekawe gdzie się podziała matka Jiyeon i nawet jeśli nie zgadzam się z tą nienawiścią i poczuciem porzucenia, które teraz dziewczyna odczuwa, to ją rozumiem. Czekam na drugi rozdział i weny życzę! :D <3
OdpowiedzUsuńdirty-breath