Odcinek 1: Na rzece Han

Zapadł wieczór. Przy porcie rzeki Han stał przycumowany piękny statek. Pod jedną z kamienic wylegiwał się stary pies, który jako jedyny zwrócił uwagę na przemykającą dziewczynę. Dziewczynę tak szybką, że pozostawiała po sobie wiatr.
Park Jiyeon czuła, że kończy jej się tlen. Musiała szybko znaleźć kryjówkę, inaczej upadnie na środku drogi, a wtedy zostanie zaciągnięta do vana. Absolutnie nie mogła na to pozwolić!
Wykorzystując resztki energii na maksymalne przyśpieszenie, minęła rząd zamykanych właśnie restauracji. Potrąciła po drodze kosz z pomarańczami i szybko czmychnęła w jedną z bocznych uliczek, nie bacząc na wrzask straganiarki.
Przycupnęła za samochodem, kładąc rękę na sercu. Biło niespokojnie. Teraz musiała tylko zachować dyskrecje, uspokoić oddech i czekać na to, co się wydarzy. Uliczka spowita była gęstą ciszą.
Ponieważ nikt się nie pojawił, skorzystała z okazji i wyjęła z kieszeni kradziony portfel, zaglądając do środka. Ku zadowoleniu znalazła w nim sporo kasy. Nic dziwnego, skoro facet, któremu zwinęła portfel z kieszeni marynarki jeździł drogim samochodem.
Nie przewidziała tylko, że ma ze sobą bandę ochroniarską: pięciu, ładnie ubranych w graniaki mężczyzn, którzy przekazywali sobie informacje za pomocą słuchawek w uszach. Gonili ją już dwadzieścia minut.
Musiała ich naprawdę rozwścieczyć. Ale przecież obchodziła ją tylko kasa w gotówce. Karty kredytowe zostawiła w spokoju. Niosły zbyt wielkie ryzyko, że namierzy ją policja. Zresztą nie kradła tak dużych pieniędzy, chodziło jej tylko o drobne kwoty, żeby na parę dni wspomóc szczupły budżet.
To przecież nic innego jak instynkt przetrwania. Musiała coś jeść, coś na siebie ubrać, a ci nadziani ludzie mieli przecież wszystko. Nie będzie im żal paru skradzionych wonów.
Przeglądnęła uważnie portfel, chowając kasę do kieszeni. Dzisiaj łup okazał się świetny. Chociaż była ścigana przez bandę czarnych okularników, opłacało się.
W portfelu znalazła oczywiście karty kredytowe, zdjęcie jakiejś kobiety i parę paragonów ze sklepu, ale ich nie tknęła.
W tej samej chwili usłyszała krzyki. Z przerażeniem wczołgała się pod auto, nie zastanawiając się wiele nad tym, na ile to rozsądne.
Mężczyźni byli blisko. Z pod samochodu widziała ich czarne, lakierowane obuwie. Rozmawiali ze sobą, ale nie obchodziło ją co mówią, chciała tylko, żeby sobie poszli.
— Powinniśmy odpuścić. To jeszcze dzieciak. — Usłyszała męski głos.
— Szef postawił sprawę jasno: mamy odzyskać portfel — odezwał się inny, również męski. Kolejny odgłos kroków.
— Czemu po prostu nie zablokuje kart?
— Nie chodzi mu o pieniądze.
Długie, zmęczone westchnięcie zakończyło rozmowę. Mężczyźni poszli. Ich kroki zaczęły się oddalać. Przechytrzyła ich. Z ulgą wyczołgała się z pod auta, dmuchając w spocone włosy, które opadły na jej zakurzoną twarz.
Co za parszywy dzień! Była głodna i wyczerpana. Dobrze chociaż, że miała kasę. Zamówi coś na jednym ze straganów.
Wyszła z ciemnej uliczki. Rzeka Han szumiała przyjemnie pod wieczornym niebem. W oknach pozapalano światła.
Wzrok Jiyeon samoistnie powędrował w stronę pięknego, jaśniejącego blaskiem lamp statku, skąd dobiegła wesoła muzyka. Takim ludziom to dobrze! Mogli pływać cudeńkami po rzece, oglądać gwiazdy i mieć wyrypane na cały świat.
— Tam jest! — Usłyszała gniewny krzyk, który rozdarł spokój wieczoru.
Natychmiast zobaczyła biegnących ku niej mężczyzn, tych samych, których tak uparcie próbowała zgubić.
— Aish! — Skrzywiła nos. Czy dzisiaj prześladował ją pech?
Odwróciła się i rzuciła do ucieczki. Nogi miała tak zmęczone, że od razu zrozumiała: jest wyzuta z sił.
Jej ciało przeszył impuls nagle i bezmyślnie podjętej decyzji. Obrała kur na statek. Widziała, że portowy zabrał trap, odcinając tym samym potencjalną drogę ucieczki, ale mężczyźni byli tylko parę kroków za nią. Musiała działać, natychmiast! Nie zastanawiając się wiele, rozpędziła się i skoczyła prosto w stronę burty, w ostatniej chwili łapiąc się barierki.
Grawitacja szybko przypomniała o swoich prawach. Jiyeon poczuła, jak zsuwa się w dół. Podciągnęła się z całej siły na rękach, a że ciało miała młode i dość gibkie, bez problemu przeskoczyła na drugą stronę burty.
Kiedy opadła na podłogę, wydała z siebie westchnięcie ulgi.
— Zatrzymać statek! Zatrzymać! Podła smarkula! Jeszcze się policzymy! — Usłyszała za sobą krzyki, stojących przy porcie mężczyzn. Jeden z nich wściekle zdarł z twarzy ciemne okulary, jakby niedowierzając, że im się wymknęła.
Odwróciła ku nim głowę, po czym rzuciła portfel jednym, mocnym zamachem. Mężczyzna złapał go w locie, nim zdążył spaść do wody, po czym spojrzał ze zdziwieniem na złodziejkę. Pomachała mu na „do widzenia”, chociaż w duchu liczyła, że więcej ich nie zobaczy. Jeżeli ich szef odzyska karty kredytowe, może da spokój. Nie wierzyła, aby obchodziła go skradziona gotówka. Parę won nie są przecież warte dochodzenia na policji, gdzie, trzeba dodać, miała mocno rozbudowaną kartotekę. Z niektórymi funkcjonariuszami była na ty.
Dopiero po chwili dotarło do niej, że utknęła. Statek wypłynął już na środek rzeki, rozpoczynając spokojny rejs.
Rozległ się trzask otwieranych drzwi i z pod pokładu wyszedł kelner ubrany w biało czarny, niezwykle elegancki uniform, niosąc wielki tort na dużej, srebrnej tacy.
Czyżby ktoś obchodził urodziny?
Jiyeon skuliła się, chowając głowę w kolanach, ale kelner przeszedł obok, nie zwracając na nią uwagi.
Podniosła twarz, wessawszy kącik ust. Najpierw uciekła opryszkom, a teraz zyskała trochę czasu, by pomyśleć. Miała nadzieję, że dobra passa nie zechce się nagle odwrócić. Nie łudziła się oczywiście, że pozostanie niezauważona do końca rejsu, ale mogła odwlec tę chwile w czasie i o to teraz zamierzała walczyć.
Dlatego, jęknąwszy ze zmęczeniem, podniosła się z ziemi i przeciągnęła, czując jak najgłębsze nawet mięśnie biją na alarm.
Początkowo chciała zejść pod pokład i poszukać jakiejś dobrej kryjówki, ale kelner wrócił, ewidentnie zmierzając w tę samą stronę, więc okrążyła ścianę i znalazła się po drugiej stronie statku.
Z każdym krokiem głosy szampańskiej zabawy przybierały na sile. Wybuchy śmiechów przecinały nocną ciszę. Nagle Jiyeon zatrzymała się i spojrzała na bajeczną, przepełnioną neonowymi światłami panoramę Seulu.
Nigdy nie miała możliwości przeżyć czegoś podobnego, więc na chwile zapomniała o ostrożności, pozwalając, aby neonowe światła wsączyły się na dno jej ciemnych tęczówek. Na wodzie rozpływały się odbicia miasta, przypominając wyciek kolorowej farby.
Z oddali dobiegł trzask tłuczonego szkła. To ją otrzeźwiło. Z czystej ciekawości i tendencji do szukania guza, Jiyeon znów ruszyła do przodu, aż odsłonił się przed nią widok tarasu, na którym trwała impreza. Przytuliła się do ściany i obserwowała wszystko z ukrycia.
Na środku znajdował się podłużny stół, zastawiony jedzeniem. Zebrane przy nim towarzystwo nie mogło być jeszcze pełnoletnie. Jiyeon szacowała, że mogą co najwyżej mieć tyle lat, co ona lub mniej, ale nie więcej, czyli gdzieś szesnaście, siedemnaście lat. Na oko, było ich dwunastu. Nie wyglądało, aby ktoś z dorosłych czuwał nad tym, co robili. Każdy miał przypiętą do ubrania plakietkę z napisem „Gemini”
Muzyka popowa dobywała się ze stojącego za nimi stereo. Obok zaś postawiono szwedzki stół z kolejną porcją, różnorakich dań, w tym fontann czekolady, które tryskały ciemnym, smakowitym pióropuszem. Ktokolwiek zapłacił za to wszystko, musiał mieć nieźle kasy.
W centralnym miejscu siedział młody, niewysoki chłopak, który najpewniej był solenizantem. Miał na sobie, identyczną jak pozostali, marynarkę z logo.
— Zdmuchnij świeczki, Myungsoo. Wszyscy na to czekamy — odezwał się chłopak z włosami rozwianymi przez wiatr, które lekko zwijały się na wszystkie strony na końcach.  — Kręcisz to, Junhui? Wiesz, że niczego nie możemy stracić!
— Kręcę. — Chłopak z kamerą, przesunął się lekko w bok, kierując obiektyw na solenizanta.
— Dalej, Myungsoo. Na co czekasz? — warknął chłopak z rozwianymi włosami. — To twoja chwila. Jesteś królem!
Wszyscy wybuchli śmiechem, oprócz pewnego młodzieńca, siedzącego na końcu stołu. Od reszty odróżniały go jasnobrązowe włosy, związane w kucyka z tyłu głosy. Młodzieniec podniósł kubek z napojem do ust i odwrócił wzrok od rozgrywanych wydarzeń. Wyglądał na znudzonego.
Jiya znów spojrzała na solenizanta. Chociaż cała ta impreza odbywała się na jego cześć nie wydawał się być w dobrym humorze. Oblicze szpecił mu grymas w postaci zaciśniętych ust i pustego spojrzenia, w którym drgały płomyki świeczek.
— Widać trzeba zachęcić go brawami. Dalej, chłopaki! — Rozwiane Włosy zaczął klaskać, a w jego ślady poszła reszta.
Myungsoo westchnął i chociaż nie wyglądał na zachęconego, posłusznie nachylił się nad tortem, zdmuchując świeczki, co zaowocowało radosnym aplauzem.
Chłopcy zaczęli śpiewać urodzinową pieśń, nie przestając klaskać. Junhui cały czas przesuwał się z kamerą, uśmiechając się od ucha do ucha.
Tymczasem, Rozwiane Włosy zrobił zdecydowany krok w stronę solenizanta.
— To będą twoje niezapomniane urodziny — powiedział i niespodziewanym ruchem złapał Myungsoo za włosy, po czym uderzył jego twarzą w sam środek tortu. Ciasto pękło i rozjechało się na wszystkie strony, a twarz solenizanta tonęła coraz bardziej w jego głębi.
Jiya zdusiła w sobie okrzyk zdumienia, przykładając dłonie do ust.
Rozwiane Włosy - uznawszy, że już dość - pociągnął Myungsoo za włosy i skierował jego twarz do kamery.
— Uśmiechnij się proszę. Za kilka lat to będą twoje wspomnienia — powiedział chłopak
Myungsoo, mimo upokorzenia, zachował spokój i godność. Z twarzy opadły mu co większe kawałki tortu. Jiya nie mogła sobie darować w myślach uwagi, że chłopak wygląda jak ofiara losu.
Współczuła mu, naprawdę, ale to nie była jej sprawa. Ot, zobaczyła tylko, że sielskie życie bogatego chłopca nie jest wcale takie sielskie. Teraz czas się wycofać, zanim ktoś z tych bęcwałów namierzy ją wzrokiem.
Najciszej jak potrafiła, wycofała się i wróciła do miejsca skąd przyszła. Nic nie wskazywało na powrót kelnera, więc zaryzykowała i weszła pod pokład.
W środku było imponująco, tak imponująco jak tylko może być w luksusowym statku, wynajętym przez bandę nadętych dzieciaków. Długi, chodź ciasny korytarz oświetlony był przez małe, wbudowane w sufit lampki. Po bokach znajdowały się drzwi, prowadzące do pokoi czy czegoś tam, czego Jiyeon nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, a czego zapewne potrzebowały dzieciaki, by mieć poczucie opływania w dostatkach.
Boże, ten ciasny korytarz był dwa razy lepszy od jej jednopokojowego mieszkanka, lepiej określanego słowem „rudera”, który dzieliła z matką!
Chwila! Skoro ten biedak obchodził dzisiaj urodziny to znaczy, że gdzieś tutaj musiał znajdować się niezły łup w postaci prezentów. Chociaż, zważywszy na wątpliwą uprzejmość z jaką traktowali go pseudo koledzy, mogła się spodziewać, że żadnych prezentów nie ma.
Ale gdyby tak poszukać i to sprawdzić…
Próbowała otworzyć kolejno każde z drzwi, ale wszystkie, jak na złość, okazały się zamknięte. No trudno, nawet nie była rozczarowana. Czasem po prostu tak bywa.
Gdzieś z oddali słyszała kuchenne odgłosy: klekot garczków i wrzenie wody, co przypomniało jej, że musi uważać.
Nagle jedne z drzwi dały się otworzyć, gdy nacisnęła klamkę. Jiyeon niepewnie zajrzała do środka, gdzie światło zapaliło się samoczynnie. To był piękny, luksusowy pokój z dużym, małżeńskim łożem, wzbogaconym o niewielką szafę z telewizorem i szafę na ubrania.
Jeżeli statek wypływał w długie rejsy, najpewniej w takich pokojach lokowali się wczasowicze.
Zobaczyła, że na łóżku leży torba. Wyglądała na pozostawioną w całkowitej bezmyślności, ponieważ właściciel nawet nie raczył jej zamknąć, dlatego kuła w oczy swoją rozbebeszoną otwartością.
Siła przyzwyczajenia, to właśnie ona pchnęła dziewczynę, by zajrzeć do wnętrza torby.
Już na samym wierzchu leżał, ładny niebieski I’Pod ze splątanymi słuchawkami. Ile mógł być warty? Ich cena znacznie spadła, od kiedy muzykę dało się słuchać także na telefonie, ale wciąż były drogie, a to oznaczało, że opłacało się go ukraść.
Rzadko kradła przedmioty, ale skoro ktoś zostawił urządzenie tak bezmyślnie na widoku, sam prosił złodzieja, aby zwinął mu własność. Jiyeon z zadowoleniem sięgnęła po I’Poda, kiedy za jej plecami rozległ się sarkastyczny głos.
— W środku ma jeszcze tableta, gdybyś chciała.
Odruchowo sięgnęła do torby, by to sprawdzić, kiedy zastygła w bezruchu. Odwróciła z przestrachem głowę. W progu stał nikt inny, jak Chłopak z Rozwianymi Włosami. Jego wargi zdobył mało przyjemny, złowrogi uśmieszek.
Zdjął rękę z framugi i podszedł do niej sprężystym, drapieżnym krokiem.
— Zgubiłaś się, mała?
Spojrzała w jego zimne, przeszywające oczy, po czym rzuciła się do ucieczki. Nie miała szans. Chłopak brutalnie złapał ją w łokciu i wykręcił plecami do siebie.
— Dokąd to, złodziejaszku? — spytał ją prosto w ucho. — Myślisz, że cię puszczę?
Krzyknęła, ale nie zdołała się wyrwać. Chłopak był nadspodziewanie silny. Brutalnie wytaszczył ją przez korytarz, aż na zewnętrzny pokład, gdzie, nie zważając na jej wrzaskliwe protesty i szamotaninę, zaciągnął na widok świętujących wciąż kolegów.
— Mówiłem wam, że kogoś widziałem. Patrzcie tylko, złapałem złodziejkę. — Rzucił ją brutalnie na kolana, pod ostrze spojrzeń zebranych chłopców.
— Co ona tu robi i jak się tu dostała? — Jeden z nich zmarszczył ze zdziwieniem brwi.
— Widać ochrona zawaliła. — Chłopak z Rozwianymi Włosami wzruszył ramionami. — Chciała ukraść twojego I’Poda — zwrócił się do Myungsoo, który wciąż siedział na krześle z marsową miną, a na jego twarzy pozostały resztki tortu. — Jak ją ukarzemy?
— Odpuść sobie —  odezwał się chłopak z włosami związanymi w kitkę. — To nie jest tego warte.
— Wręcz przeciwnie, jest i to bardzo! I chyba nawet wiem, co zrobię. Hoya przytrzymaj ją, żeby nie uciekła.
Jiyeon warknęła, kiedy jeden z chłopaków złapał ją od tyłu i zmusił, aby stanęła na chwiejnych nogach, zarazem całkowicie ją unieruchamiając.        
— Vernon… ty chyba żartujesz. — Junhui, na chwile opuszczając kamerę, z niepokojem patrzył, jak jego kolega podnosi ze stołu zapalniczkę.
 No co? Pokażmy tej małej, że z nami się nie żartuje. Przedostała się potajemnie na statek, aby nas okraść. Chcecie puścić to płazem? —  Powiódł spojrzeniem po zebranych, ale nikt nie miał odwagi mu się sprzeciwić. 
Wtedy oczy Vernona spoczęły na niej. Przeszedł ją zimny dreszcz.
— Jakie piękne włosy. Będzie ich szkoda — powiedział, podchodząc do niej i łapiąc za jeden z brązowych kosmyków. — Ale sama się o to prosiłaś, brudasko.          
— Nie, ty chyba nie zamierzasz…? Nie możesz! — krzyknęła,  kiedy dotarło do niej, co się święci. Ten wariat chciał spalić jej włosy.
Z zapalniczki błysnął płomień.
— Nie krzycz tak. Żyjemy w świecie, gdzie przestępstwa się karze. — Veron uśmiechnął się zjadliwie. — Może to nauczy się szacunku do cudzej własności?                               
— Pomóżcie mi! Nie stójcie tak!  — wrzasnęła, ale nikt nawet się  nie poruszył. Wyglądało na to, że zamierzali być bierną widownią dla jej tragedii. Do oczu napłynęły jej łzy.
Jak to się stało, że idealna droga ucieczki okazała się największym koszmarem? Krzyczała głośno, kiedy płomień zapalniczki znalazł się niebezpiecznie blisko końców włosów, ale wtedy Vernon niespodziewanie runął na bok, powalony ostrym ciosem.
— Skoro mówimy o karaniu, myślisz, że spalenie komuś włosów to nie przestępstwo? — odezwał się czyjś głos.
Na początku sądziła, że to sprawa kolesia z kitką, jednak - ku jej zdumieniu - sprawcą ciosu był Myungsoo. Nie znała go zbyt dobrze, ale mogła przysiąc, że z jego oczu biła nienawiść większa niż kiedykolwiek przedtem.
— Oszalałeś? — Vernon dźwignął się z ziemi, mierząc solenizanta gniewno-zaskoczonym spojrzeniem. — Chcesz umrzeć!? — krzyknął, natychmiast oddając cios ze zdwojoną siłą.
Myungsoo zatoczył się w tył i uderzył w stół, z którego poleciało kilka talerzy. Ich trzask wypełnił uszy Jiyeon.
Skorzystała z okazji, że oprawca jest zdezorientowany, więc ugryzła chłopaka, imieniem Hoya w rękę, a kiedy ten z krzykiem bólu ją puścił, rzuciła się do ucieczki i przebiegła na drugi koniec statku.
Trudno jednak mówić o realnej ucieczce, kiedy człowiek znajduje się na środku rzeki. Złapała się barierki, z nieszczęsną minął spoglądając w ukochany brzeg, tak daleki i nieosiągalny.
Nie było mowy, aby została choćby minutę dłużej na jednym statku z psychopatą, więc zdobywając w sobie wiele odwagi, przerzuciła jedną nogę za burtę.
— Nie radzę. — Usłyszała za sobą spokojne ostrzeżenie.
Z zaskoczeniem obróciła głowę. Chłopak z kitką stał oparty o barierkę burty, leniwie paląc papierosa.
— Prąd jest zbyt silny — dokończył myśl, widząc jej pytające spojrzenie. — No i skrzydła silnika mogą cię wciągnąć.
— Pieprz się! — warknęła, ale zdjęła nogę z barierki, czując w ustach nieprzyjemny posmak porażki. — Może wolę umrzeć pod silnikiem niż wpaść drugi raz w łapy tego psychola?
— Chyba jednak nie. — Chłopak wzruszył ramionami.
— Nawet się nie zająknąłeś, kiedy wpadł na ten chory plan! — krzyknęła, nie tyle, że faktycznie wierzyła w wybawienie nieznanego człowieka, ale dlatego, że zwyczajnie wyrzucała z siebie paniczny lęk.
Chłopak nie wyglądał na urażonego, beznamiętnie zaciągnął się papierosem.
— Nie zrobiłby ci krzywdy, tylko się zgrywał.
— Ach tak? Z mojego punktu widzenia wyglądało to inaczej!
— Przesadzasz. No i jesteś złodziejką. Co tu właściwie robisz?
— Nie twój interes! — krzyknęła — A tamten chłopak? Dobrze się bawicie robiąc z niego ofiarę w dniu urodzin?
— Nie popieram tego.
— Ale nie zrobiłeś nic, żeby mu pomóc.
— Wyznaję zasadę, żeby się nie mieszać.
— Cholernie wygodne, prawda? — zakpiła głośno. — Jesteś tchórzem!
Pierwszy raz w oczach chłopaka pojawił się błysk niezadowolenia.
— Nic nie rozumiesz, to kotowanie.
— Koto…co? — Zmarszczyła brwi.
— Kotowanie. Taki rodzaj inicjacji. Myungsoo ma wstąpić do naszego klubu, ale wcześniej musi pokazać, że naprawde tego chce.
— Ach, Gemini, racja? Widziałam plakietki. Jedno, małe pytanie… — Zbliżyła się do chłopaka, mierząc go wzgardliwym spojrzeniem. — Ty, albo ktoś z tej bandy też przechodził te katusze?
Wystarczyło popatrzeć w jego oczy, aby poznać prawdę.
— Tak myślałam — prychnęła cięto. — Ale z was banda tchórzy!
— Co ty tam wiesz? — W oczach chłopaka pojawiła się złość. — Nie znasz mnie!
— Znam wystarczająco, aby wycenić cię na zaawansowanego tchórza!
Złapał ją za nadgarstek i mocno ścisnął. Chociaż bolało, nie syknęła.
— Nic o mnie nie wiesz! — powtórzył z naciskiem.
— Och, więc opowiesz mi zaraz o mega trudnym życiu bogatego dzieciaka? — spytała sarkastycznie.
Niechętnie ją puścił.
— Myślisz, że jesteś inna? — Odwrócił wzrok, znów zaciągając się papierosem. Był przystojny, nawet bardzo. To irytujące, że zazwyczaj podli ludzie są tak piękni. Vernon też przeszedłby eliminacje top model z zamkniętymi oczami, ale ponieważ nienawidziła go całym sercem, nie wydawał jej się ani trochę pociągający.
— W moim świecie brutalność jest jeszcze większa niż wasza — powiedziała ochrypłym, wściekłym głosem. — Ale za przyjaciół oddaje się życie. Ja za swoich dałabym się pokroić. — Przed oczami stanął jej Woo Bin.
— Szlachetnie. — Ku jej irytacji, na chłopaku nie zrobiło to wrażenia. — W moim świecie przyjaźń to tylko złudzenie.
Chciała już coś powiedzieć, kiedy z naprzeciwka nadszedł Vernon, a za nim jego świta. Jiyeon wiedziała, że tacy ludzie nic nie znaczą bez swojego zaplecza. Siła Vernona zdawała się brać tylko i wyłącznie z licznej obstawy idiotów, którzy dawali sobie wmówić, że Vernon ma władzę, a oni mają przywilej kąpać się w jej blasku.
Mimo jednak ewidentnej słabości Vernona, poczuła strach na jego widok.
— Myślałaś, że uciekniesz? — spytał wesołym głosem i rozpostarł ramiona. — Rozejrzyj się, jesteś na statku.
Zacisnęła usta, instynktownie przybliżając się do chłopaka z kitką, który musiał zauważyć jej reakcje, bo sam wyszedł na przód i spojrzał Vernonowi w oczy.
— Ona jest ze mną.
— Słucham? — Vernon był zdziwiony, że ten miał odwagę w ogóle się odezwać, a co dopiero mu się sprzeciwić.
— Jest ze mną. Masz z tym jakiś problem?
— Yoon, odbiło ci? — Vernon uśmiechnął się krzywo, próbując zatuszować fakt, że wyraźnie stracił rezon.
Jiyeon spojrzała na chłopaka z kitką, a więc nazywał się Yoon.
— Myślę, że na ten wieczór wystarczy nam zabawy. — Yoon położył znaczący nacisk na słowo „zabawa”.
— Jak tam sobie chcesz. — Vernon od niechcenia machnął ręką, ale jego twarz szpecił grymas niezadowolenia. Spojrzał przeciągle na Jiyeon, jakby chciał jej bezsłownie zakomunikować, że tym razem miała szczęście, ale tylko tym razem.
Odwrócił się raptownie na pięcie, potrącając po drodze bokiem Myungsoo, który przez cały czas obserwował rozgrywające się wydarzenia. Reszta bandy posłusznie podążyła za Vernonem jak potulne psy za matką. Nawet Myungsoo, chociaż ostatni i nieco mniej entuzjastyczny niż pozostali, poszedł jego śladami.
Zostali tylko Jiyeon i Yoon.
— Nazywasz się Yoon?
— W zasadzie Jaejong Yoon Han.
 Jak rzeka? — spytała, bo nic lepszego nie przyszło jej do głowy, a ewidentnie przerwana między nimi rozmowa nie była w jego mniemaniu zakończona.
Chłopak spojrzał na dziewczynę z wyższością.
— Tak się składa. To jak mnie przedtem nazwałaś?
— Tchórz i nic się w tym względzie nie zmieniło.
— Chyba czegoś nie rozumiem. — Skrzywił się.
— Ten psychol omal nie zsikał się do gaci, kiedy podniosłeś na niego głos. W takim razie, wiedząc, jaką masz nad nim władzę tym bardziej jesteś tchórzem, że zamykasz oczy na jego wybryki.
Yoon Han zgasił niedopałek i skrępowany przejechał ręką po brązowych włosach.
— Moje układy z Vernonem są skomplikowane.
— Szukasz wygodnych wymówek  — burknęła, otulając się bluzą. Teraz, kiedy zagrożenie minęło, poczuła jak bardzo jest zmarznięta.
— Nie oczkuję, że mnie zrozumiesz.
— Wisi mi to. — Wzruszyła ramionami. — I tak więcej was nie zobaczę. Całe szczęście. Niech no tylko wrócę na brzeg… — westchnęła tęsknie.
Jeżeli wcześniej zazdrościła ludziom, że mogą pływać takimi jachtami, teraz szczerze przeprosiła się z własnym życiem. Może było biedne i wymagało, żeby się namęczyć, ale przynajmniej miała wokół siebie naprawdę oddanych ludzi.
Słyszała za plecami, jak Han wciąga powietrze z zamiarem powiedzenia czegoś, kiedy nagle jacht się zatrząsnął. Wstrząs był tak silny, że w ostatniej chwili złapała się barierki, zsuwając się na kolana.
— Co jest? — szepnęła, ale nie zdążyła nawet się rozejrzeć. Wszystko wokół oślepił intensywny, rażący blask, połączony z ogłuszającym grzmotem.
To ostatnie, co zapamiętała, za mim spadła w bezdenną ciemność. 

___________________


Ok, moi drodzy! Mamy pierwszy rozdział i chociaż poraża długością aż 13. stron w wordzie, to mam nadzieję, że czytanie nie było nużące i się Wam podobało. :) Jeżeli o mnie chodzi, to mogę zdradzić, że całym sercem zżyłam się z tą historią i pisanie jej jest uzależniające jak narkotyk. Może to zasługa dobranej obsady, bo Kim Myungsoo, Kim Woo Bin oraz Vernon i Han to w moich oczach takie cicha, że jak tu nie czerpać radości z pisania o nich? :D
Pozdrawiam! :*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz