I tak wątła od początku wdzięczność
mija szybko, gdy dnie lecą za dniem, a w domu z ogrodem kompletnie nie ma co
robić.
An Ha stara się stosować do poleceń
Jong Goo, ale z każdym porankiem przychodzi jej to znacznie trudniej. Snuje się
jak cień po wielkim domu, zagląda do różnych pomieszczeń, czasem posiedzi do
późna w ogrodzie, ciesząc się, że drzewa zapewniają prywatność, ale powoli
czuje, jak traci zmysły na nic nierobieniu.
Chciałaby mieć do dyspozycji komórkę,
ale w tym parszywym domu nie ma nawet telefonu ani komputera, jakby Jong Goo
słusznie przeczuwał, że jego nową lokatorkę będą nawiedzać pokusy
skontaktowania się z kimś bliskim.
Jong też nijak się z nią kontaktuje.
Tamtej nocy przywiózł jej tylko zapasy na tydzień i ofiarował własną, za dużą
na nią piżamę, mówiąc, że innym razem dostarczy więcej ubrań i jakieś buty.
Potem wsiadł do samochodu, odjechał i
tyle go widziała. W domu jest wiecznie sama. Tęskni za szkołą, Jiminem i Hooną,
a szczególnie za Hooną.
Tego dnia jest na tyle zirytowana, że
po prostu musi na chwile wyjść poza bramę domu inaczej straci rozum.
— Nie jestem więźniem! — mruczy
niespokojnie, a ściany budynku napierają na nią, przez co nie może złapać
powietrza. Musi natychmiast stąd wyjść i tak też robi.
Włożywszy na siebie jakieś pomięte
ubrania od Yuny i szpilki, które miała na sobie podczas ucieczki (ponieważ to
jej jedyne porządne obuwie), opuszcza dom, kierując się ulicą w niewiadomą
stronę.
Już po kilku krokach się uspokaja.
Dzielnica jest spokojna, rzec można: nawet urocza. Domy są tu ładne, więc
pewnie ich właściciele zamożni. Samochody, parkujące wzdłuż chodnika, wyglądają
na drogie, prosto z salonu.
Jest ciekawa, czy sąsiedzi mają
pojęcie, że za płotem dom należy do przestępcy. Uśmiecha się kwaśno i nagle jej
wzrok dosięga budki telefonicznej.
Ma kilka drobnych… jakiś czas temu
uważnie przeszukała dom Jong Goo. Miała ku temu naprawdę ważny powód: mógł w
jakiś zakamarkach trzymać broń, a ona nie zamierzała przecież ryzykować. To
dało jej moralne usprawiedliwienie, aby zajrzeć mu szafek, a nawet do sypialni,
która znajdowała się na parterze, a nie na piętrze jak pozostałe pokoje. Wyróżniało
ją to, że w szafie znalazła kolekcje garniturów, koszul, krawatów, a nawet –
fuj! – bielizny.
Przeszukawszy kieszenie, znalazła parę
monet. Nie sądziła, że je kiedyś wykorzysta, ale teraz… nie sposób jest się
oprzeć.
Rozglądając się wokół, podchodzi do
budki i wsuwa jedną z monet do czytnika, a następnie wybiera numer do Hoony.
Serce bije jej niespokojnie wraz z każdym sygnałem, a potem robi gwałtowny
podskok do gardła, gdy po drugiej stronie rozlega się znajomy głos.
— Halo? — To Hoona.
Jest tyle rzeczy, które An Ha chce
powiedzieć przyjaciółce. Domyśla się, że jej zniknięcie wywołało w niej strach
i dziewczyna musi się zamartwiać. Chciałaby zatem zapewnić, że u niej wszystko
– w miarę – w porządku. Nie ważne, że ściga ją King i musi się ukrywać, głodna
nie jest, goła też nie chodzi. Gdy o tym myśli z oczu ciekną jej łzy.
Nie odzywa się nawet słowem. Po prostu
nie potrafi.
— Halo? — Hoona nabiera
podejrzliwości, kiedy na linii panuje cisza. Nagle wykrzykuje. — An Ha, to ty!?
Boże, odezwij się do mnie! Gdzie ty jesteś!? An Ha!
Pac! An Ha gwałtownie odkłada
słuchawkę na miejsce. Serce tłucze się o klatkę piersiową.
Po prostu nie mogła tego zrobić. Jej
gardło odmówiło posłuszeństwa, spanikowała. Pamięta, co powiedziała Yuna, że
może narazić swoich bliskich.
To nie są żarty, jeden nieostrożny
krok i wplącze w swoje kłopoty niewinne osoby. Hoona to dobra dziewczyna, z
dobrego domu, nie tylko tak ładnego jak te na tej dzielnicy, ale także z
kompletnej, kochającej się rodziny, gdzie ojciec nie przegrywa w karty, a brat
nie wyzywa ją od najgorszych, szlajając się po barach. Narażenie Hoony na
kłopoty byłoby największym grzechem jej życia.
An Ha wzdycha ciężko. Nagle tuż za nią
przejeżdża ciemny samochód, przez co zaczyna odczuwać nagły strach. Wszystko ją
płoszy. Nie powinna wychodzić z domu. Musi do niego natychmiast wrócić!
Porażona tą myślą biegnie przez ulicę
i łapiąc zadyszkę, wpada przez furtkę, by następnie zatrzasnąć za sobą drzwi i
oprzeć się o nie z ciężkim oddechem.
Czego ona tak właściwie się boi? Czy
King naprawdę zamierzał ją oddać? I kim jest ten cały Tsu? Ale niepokoju w
spojrzeniu Yuny i Jong Goo nie dało się źle zinterpretować. Oni się bali i ona
też powinna.
***
Jong Goo przyjeżdża wczesnym rankiem.
To już tydzień odkąd zostawił tą małą w swoim domu i lęka się tego, co zastanie
w środku.
Jak się okazuje, obawy ma całkiem
słuszne, bo ledwie przekracza próg, a uderza go ilość bałaganu powstała w tak
krótkim czasie.
Do tej pory nieskazitelnie czyste
domostwo teraz wygląda, jakby stoczyło walkę z huraganem.
W kuchni piętrzą się nie tylko
niepozmywane naczynia, ale także kilka z nich nie zostało nawet sprzątniętych
ze stołu. W holu, na posadzce leżą zmięte chusteczki i rzucony podkoszulek.
Do tego w powietrzu unosi się
intensywny zapach mrożonego jedzenia.
Jong Goo z grymasem na twarzy
poluzowuje krawat. Dziewczynę znajduje w salonie, śpiącą na kanapie z resztkami
popcornu na bluzce i w kąciku ust.
Częściowo przykryta jest kocem, jedna
z nóg zwisa jej smętnie w dół kanapy, a rozczochrane włosy niedbale układają
się na ozdobnej poduszce.
Jong sięga po pilota na szklanym,
kawowym stole, upapranym odciskami palców i wyłącza telewizor, który – jego
zdaniem – musiał chodzić całą noc.
Wzdycha.
— Anna! Wstań! — Szarpie dziewczynę za
ramię, ale ta ani drgnie. Mamrocze tylko coś i mlaska ustami. — Wstań! —
Podnosi głos, a wtedy dziewczyna unosi rękę i palcem wskazującym naciska go w
nos.
— Wyłącz cię. — Mruczy cicho.
— Niech to! Wstań! — Jedno
pociągnięcie za nogę i dziewczyna spada na ziemie z głośnym krzykiem.
— Ała! — Kiedy już orientuje się, co
się dzieje, posyła mężczyźnie przepełnione wyrzutem spojrzenie. — Za co to?
— Kto pozwolił ci tutaj spać? — pyta z
gniewem Jong Goo.
— A kiedy mi tego zabroniłeś? —
odpowiada pytaniem.
Milczy. Faktycznie nie zabronił.
Tymczasem dziewczyna z godnością podnosi się z ziemi.
— Coś ty tutaj narobiła? — Jong Goo
omiata spojrzeniem salon. — Wszędzie jest bałagan. Wszędzie!
— Przynajmniej widać, że w tym domu
ktoś mieszka — mówi, a potem strzepuje z bluzki resztki popcornu.
Jong Goo zauważa, że dziewczyna ma na
sobie jego granatową piżamę. Stanowczo za dużą, przez co mocno zwiniętą w
kostkach.
— Można mieszkać i nie robić z domu
chlewu! — grzmi na nią. — Nie wierzę, że nie miałaś czasu posprzątać!
— Miałam aż za dużo czasu! —
wykrzykuje, próbując uporządkować sterczące włosy na głowie. — Miałam tak dużo
czasu, że myślałam, że wyjdę z siebie! Ten cholerny dom jest dla mnie jak
wariatkowo! Gdzie ty byłeś? Czemu przychodzisz dopiero teraz?
Jong Goo ściska mostek nosa.
Najgorzej, że odczuwa wyrzuty sumienia, a nie powinien. Przecież robił to, co
należy.
— King jest wściekły, że zniknęłaś —
mówi, a dziewczyna natychmiast milknie. — Podejrzewa, że to ktoś z klubu pomógł
ci uciec. Wszyscy jesteśmy przez niego bacznie obserwowani. Muszę być bardziej
ostrożny niż dotychczas. Dlatego nie mogłem zjawić się wcześniej.
— Och. — An Ha traci cały gniew i z zakłopotaniem
drapie się po łokciu. — Przepraszam za ten bałagan. Początkowo sprzątałam, ale
im dłużej siedzę w zamknięciu, tym bardziej nic mi się nie chcę.
— Wiem. — Jong Goo potrafi to sobie
wyobrazić.
— Jesteś pedantem, prawda? — stwierdza
po chwili dziewczyna. — W łazience masz chyba z dziesięć środków
bakteriobójczych i grzybobójczych.
— Grzebałaś w moich rzeczach? — Robi
zdziwione oczy.
Wzrusza ramionami.
— Musiałam. — Nie wygląda na
zakłopotaną. — Mogłeś trzymać gdzieś w szufladzie broń lub nóż. Chciałam się
tego zawczasu pozbyć.
Jong Goo nie może uwierzyć, że
dziewczyna komunikuje mu coś takiego. Dopiero po chwili dociera do niego, że An
Ha postrzega go wyłącznie, jako kryminalistę i ta myśl dziwnie go boli.
— Nieważne. Skoro już wiesz, że nie
chowam broni, nie waż się wchodzić do mojej sypialni.
— Dobrze, dobrze. — Podnosi pokojowo
ręce w górę. — Przysięgam, że wszystko poukładałam tak, jak było. Swoją drogą,
to obciachowe, że masz majtki podpisane dniami tygodnia.
Jong Goo przystaje w drodze do kuchni,
drętwiejąc. Ma w tym momencie przemożną ochotę, aby udusić tę nieznośną
dziewczynę, niemającą żadnego szacunku dla jego rzeczy osobistych, do tego na
tyle bezczelną, żeby wyśmiewać go w twarz.
Jeżeli tak obawia się, że chowa broń,
czemu teraz nie odczuwa respektu?
Odwraca się do niej na pięcie z
odrętwiałą od złości twarzą.
— To nie są twoje sprawy, Anno!
— An Ha! — Poprawia go stanowczo. —
Nie jestem Anną.
— Masz nie tykać moich rzeczy! — Unosi
władczo dłoń, by zaznaczyć, że nie żartuje.
— Zrobiłam to tylko raz! — Przewraca
oczami. — Bo musiałam! Zresztą, co takiego masz do ukrycia, że się wkurzasz? Po
twoich rzeczach można wysnuć tylko jeden wniosek: jesteś niesamowicie nudnym
facetem.
— An Ha! — krzyczy Jong Goo, ale
dziewczyna już jest w kuchni, zaglądając do lodówki, jakby była u siebie.
Jong Goo opiera się o framugę wejścia,
zaciekawionym wzrokiem śledząc poczynania dziewczyny, która krząta się wokół
kuchennej wyspy, próbując otworzyć pudełko mrożonych pierożków.
— Jestem głodna jak cholera — mówi,
wciąż mocując się z opakowaniem, które niespodziewanie pęka i kilka pierożków
wysypuje się na blacie, a kilka spada na ziemie ku jej zaskoczeniu. — Niech to
diabli! — krzyczy i schyla się na ziemię.
— Zostaw. — Mężczyzna wchodzi do
kuchni. — Jeszcze trochę i utniesz sobie palec.
— Bardzo śmieszne. — Obrzuca go
urażonym spojrzeniem z pod opadających na twarz włosów.
Jong Goo bierze do ręki opanowanie
mrożonek i przygląda mu się.
— Jadłaś to przez ostatni tydzień?
— A miałam coś innego? — Próbuje mu je
wyrwać, ale skutecznie się cofa. — Sam to kupiłeś. Mnie nie wolno wychodzić do
sklepu, do jasnej ciasnej!
— Dzisiaj ja będę gotować.
— Ty? — An Ha patrzy na niego
sceptycznie. — Że niby potrafisz?
— Potrafię — przytakuje.
— Nie musisz stawić się czasem u
Kinga?
— Dał mi zasłużone wolne, na parę dni.
— Och, jak miło — wzdycha
sarkastycznie, ale perspektywa innego niż mrożone jedzenie posiłku bardzo jej
się podoba. — To, co z tym gotowaniem? Zaraz umrę z głodu! — skarży się, a
brzuch na potwierdzenie wydaje serię śmiesznych, bulgoczących dźwięków.
Jong uśmiecha się krzywo, niemal z
politowaniem.
— Przygotuję ci moje specjalne
kimichi. Gwarantuje, że nigdy nie jadłaś tak dobrego.
Potem zadaje sobie zaskakujące pytanie:
kiedy ostatnio dla kogoś gotował?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz