8 - Nosiciel Śmierci.

— Chciałabym, żebyś udzielił tego wywiadu. — Głos matki pachnie tytoniem, wydmuchiwanym z ust po każdym zaciągnięciu się cieniutką pałeczką papierosa.
Jeong Hang przy rozmowach z rodzicielką szczególnie miłuje zaokienne krajobrazy Seulu ze swego miejsca w samochodzie.
— Słuchasz mnie, skarbie?
Chłopak wreszcie odrywa wzrok od szyby i wbija go w kobietę obok siebie. Matka ma więcej niż pięćdziesiąt lat, chociaż sama uważa, że dzięki licznym operacjom plastycznym wygląda na wczesną czterdziestkę.
Nic bardziej mylnego. Zdaniem syna jej uroda już dawno zeschła, a stylizacje rodem hollywoodzkich gwiazd lat pięćdziesiątych dodają jedynie groteski.
Och, matka z pewnością niegdyś była chodzącym ideałem piękna. Nie da się przeoczyć tych licznych porównań zdjęć z młodości do zdjęć obecnych, jakie zalewają odmęty Internetu. Gdyby starzała się z godnością, z pewnością zachowałaby ową urodę w dojrzałej wersji. Niestety skalpel uczynił z jej twarzy gładką, zastygłą skorupę, nie mającą nic wspólnego z pięknem.
— Jakiego wywiadu? — pyta Han niechętnie, gdy matka, zerknąwszy do lusterka puderniczki, nakłada na cienką skórę policzków jeszcze więcej różu. 
Stara, przebrzmiała matrona., tak o niej myśli i jest prawdopodobnie dlatego najgorszym synem na świecie.
— O tym, co zdarzyło na urodzinach tego chłopaka, o burzy, o tym, co czułeś.
— Prawie natychmiast straciłem przytomność. Niczego nie pamiętam.
— Na pewno masz jakieś przebłyski. „Głos Seulu” nie pogardzi nawet historyjką o tym, co było po tym, jak obudziłeś się w szpitalu.
— Głos Seulu? — Marszczył brwi.
— Tak nazywa się program, w którym wystąpisz razem ze mną, Hanie. Przecież mówiłam ci już o tym kilkakrotnie.
Han odwraca wzrok. Krajobraz za szybą jest zdecydowanie lepszy niż matka i jej sztucznie brązowe włosy, upięte w misternego koka. Lepszy niż jej lisie futro, skórzane rękawiczki i buty za pieniądze tak kosmiczne, że chłopak nawet nie potrafi ich sobie wyobrazić. Lepsze niż jej wielkie, okulary, dźwigane przez miniaturowy nosek.
— Han? Co się z tobą dzieje? — Ręka matki szturcha go boleśnie. — Znowu mi nie odpowiedziałeś.
— Nie mam nic do powiedzenia. Ani tobie, ani tym durniom z telewizji.
— Czy to jedna z tych form buntu, Hanie? — Nienawidzi gdy matka włącza w sobie ten pretensjonalny ton. — Próbujesz dać mi nauczkę, tak?
Och, gdyby matka była zdolna przyswoić którąkolwiek z lekcji, jaką chce jej wbić do serca, już dawno zacząłby robić gorsze rzeczy niż nieudzielanie szybkich i precyzyjnych odpowiedzi na temat programu telewizyjnego.
— Nie, mamo. Po prostu nie wydaję mi się, abym miał cokolwiek ciekawego do powiedzenia tym z Głosu Seulu. Po tym, jak się obudziłem nic poważnego mi nie było. Wyszedłem na drugi dzień.
— A co z twoimi personalnymi uczuciami, Hanie? Czy twoje życie nie zmieniło się chociaż trochę po tamtym zdarzeniu?
Przewraca oczami. Matka równie dobrze mogłaby być teraz dziennikarką i zadawać te pytania z magnetofonem w ręku.
— Nie. Nie zacząłem myśleć o życiu po śmierci i o tym, czy to, co robię jest dość wartościowe dla ludzkości, jeżeli o to ci chodzi.
— Porzuć ten sarkastyczny ton! — Matka jest oburzona. — Proszę cię tylko o odrobine wsparcia. Dzięki temu wydarzeniu znów jestem na pierwszej liście wyszukiwarek internetowych. Od dawna nie było o mnie tak głośno.
Han zaciska usta. Z ironią odnosi się do naiwnej wiary matki, że któregoś dnia znów będzie główną celebrytką w kraju, że znów zacznie dostawać role w filmie, a gazety będą bić się o wywiady z nią.
— To tylko półgodzinny program. Zadadzą parę pytań i wrócimy do domu. Konspekt zresztą dostaniesz wcześniej i będziesz miał czas się przygotować. To nic strasznego. Dorastałeś przecież w świetle jupiterów. Znakomicie sobie poradzisz.
W to nie wątpi. Zachowanie się na czerwonym dywanie to była pierwsza lekcja, jaką otrzymał w życiu.
— Po prostu nie mam ochoty znowu tego robić — mówi, strącając dłoń matki, którą próbuje rozmierzwić mu włosy, jakby miał dziesięć lat.
— Hanie, tylko półgodziny i koniec, a ja będę bardzo szczęśliwa. Kto ma mnie wesprzeć, jak nie ty? Menager Kwon, który ostatnio pracuje dla tej parszywej Goo Hary? — Wspominając o mężczyźnie, matka zaciąga się nerwowo papierosem. — Przeklęty zdrajca! Wszyscy mnie opuścili, rozumiesz? Przekreślili, jakbym była cholernym zdaniem w zeszycie, które wyblakło. Zarobili na mnie miliony, a teraz nie odbierają telefonów. Tylko ty mi zostałeś. — Kładzie mu rękę na ramieniu i boleśnie zaczyna ją masować. — Jeżeli i ty mnie nienawidzisz, to zostaje mi już tylko skoczyć z mostu.
— Daj spokój, mamo! Przecież wiesz, że cię nie nienawidzę.
— Ale zachowujesz się tak, jakbym była najgorszą matką świata. — Kobieta wypuszcza dym z ust, a jej głos słyszalnie wilgotnieje. — Jestem najgorszą matką świata, Hanie? Powiedz to głośno! Powiedz, że tak uważasz! — Ostatnie słowa prawie wykrzykuje, a po jej pokrytych fluidem policzkach toczą się łzy.
Han, jak zwykle w takich sytuacjach, zaczyna odczuwać panikę.
— Przestań, mamo. Nie wygłupiaj się. Oczywiście, że tak nie myślę. Jesteś moją matką i kocham cię.
— Co mam zrobić? — Wzrusza ramionami, jakby mu nie wierzyła. — Cały mój świat umiera. Tak długo walczyłam o możliwość wystąpienia w tym programie. Ma świetny czas antenowy i milionową oglądalność. Mam stracić taką okazje, Hanie? Mam zwiotczeć nie tylko na ciele, ale i w duszy? — Ręką, w której żarzy się papieros uderza się w pierś, skrytą pod grubym, futrzanym płaszczem.
Han wzdycha. Nigdy nie wygrał z matką żadnej walki.
— Wystąpię — odpowiada, patrząc w okno z podbródkiem, wspartym na zwiniętej dłoni. W jego oczach przesuwa się panorama miasta, ujęta nad błyszczącą w słońcu rzeką. — Nie martw się i przestań płakać.
— Och, Hanie! Jak mówiłam, tylko ty mi zostałeś! Mój śliczny synek.

***

W momencie, gdy pchnęła niewielkie drzwi do restauracji ramen, wnętrze lokalu wypełnia dźwięk małego dzwonka.
Stoły są w większości puste, tylko jedno stanowisko w rogu, pod oknem zajmuje jakiś otyły mężczyzna, wyjadający kluski z miski. Tłuste smugi zupy spływają mu po brodzie, gdy rozczytuje się w popołudniowej gazecie.
Już po chwili zza zaplecza wyłania się szczupła kobieta, o szarawych włosach, związanych w warkocza z tyłu głowy. Na sobie ma nieco wypłowiały różowy sweter i sprane jeansy.
— Witaj, ahjumma. — Jiyeon wita Ya Ri niepewnym uśmiechem.
Zazwyczaj właścicielka restauracji reaguje na jej widok radością i pyta, co smacznego by dzisiaj zjadła, ale tego dnia jej spojrzenie mówi samo za siebie. Ya Ri jest zaniepokojona.
Jiyeon niepewnie wysuwa z kieszeni spódnicy wizytówkę.
— Matka mi to zostawiła — mówi cicho.
Ya Ri spogląda jej poważnie w oczy, a następnie, wycierając ręce w jeansy, wskazuje dziewczynie, by przeszły na tyły lokalu.
Serce Jiyeon przyśpiesza rytm. A więc nie pomyliła się. Wizytówka jest wskazówką.
Na zapleczu znajduje się pomieszczenie kuchenne, skąd bucha para, a mąż Ya Ri odczynia czary nad garczkami. Jest tak zafrasowany gotowaniem, że w ogóle ich nie zauważa.
Ya Ri pociąga dziewczynę do następnego pokoju i usadza na rozchybotanym krześle przy obdartym stole. Sama podchodzi śpiesznie do dużego kredensu i wyciąga z szuflady niepozorne zawiniątko.
— Kazała ci to dać. Ji Me mówiła, że się zjawisz i miała racje. —  Po spojrzeniu kobiety da się wyczytać, że niewiele z tego rozumie, a jedynie wykonuje polecenie.
Jiyeon, jak nakazywała kultura wobec starszych, odbiera przedmiot oburącz, skinąwszy w podzięce głową.
Park Ji Me – tak nazywa się jej matka.
— Jest jeszcze koperta. — Ya Ri podaje jej szeleszczący prostokąt. — Nie zaglądałam do środka.
— Oczywiście, że nie, ahjumma. Całkowicie ci ufam. — Jiyeon uśmiecha się do kobiety blado.
Następnie rozlokowuje kopertę i wyjmuje z niej kolejny list.

„Kochana córeńko,
Ogromnie się cieszę, że masz ten list w dłoni. Oznacza to bowiem, że jesteś tak bystrą dziewczyną, za jaką zawsze cię miałam. Pragnę kolejny raz przeprosić Cię za całe piekło, jakie Ci zgotowałam swoim zniknięciem.
Przechodząc jednak do rzeczy, przedmiot, który Ci daję wymaga, abyś go szczelnie ukryła i nie wspominała nikomu, że go posiadasz. Ufam, że znajdziesz dogodne miejsce, aby go ukryć. Któregoś dnia – daję Ci słowo – zgłosi się po niego człowiek, który będzie miał mocny dowód, że przychodzi ode mnie. Daj mu wtedy ów przedmiot.
Nigdy nie chciałam Cię w to wciągać, córeńko. Myślałam, że będę mieć dość czasu, aby sama się tym zająć, lecz niestety mi go zabrakło. Teraz liczę na Ciebie i wierzę całym sercem, że mnie nie zawiedziesz.
Jest to jedyne zadanie, jakie od Ciebie wymagam. Nie szukaj mnie proszę, nie zadawaj pytań, nie zastanawiaj się. Sama do Ciebie wrócę, masz moje słowo. Poza tym jednak, nie podążaj za mną, to może postawić Cię w niebezpieczeństwie.
Pamiętaj, że Cię kocham!
Mama”

Jiyeon opuszcza dłonie z listem na kolana. Myślała, że po przeczytaniu kolejnych słów od rodzicielki zacznie płakać, ale nic takiego się nie dzieje.
Czuje dziwną pustkę w środku i suchość ust.
„Nie szukaj mnie”, nie tego spodziewała się po matce. Wskazówka miała doprowadzić ją do niej, a nie być uświadomieniem, że tak naprawdę matka pragnie jedynie wysłużyć się córką, a potem zabronić jej zadawania pytań.
To ogromnie samolubne, nawet jeżeli podszyte troską o jej bezpieczeństwo. Matka, jak nikt na ziemi, powinna rozumieć, że Jiyeon tak po prostu nie wyciszy w sobie sztormu, jaki został rozpętany w jej życiu.
— Wszystko dobrze? — Ya Ri nachyla się nad nią z troską.
— Tak, dziękuję. — Jiyeon podnosi się z krzesła i wzdycha ciężko. — Będę szła, ahjumma. Myślę, że będzie lepiej, gdy nie będę już tutaj wracać. Mam nadzieję, że rozumiesz.
Kobieta zaciska usta, niepewnie skinąwszy głową.
— Oby panienki matce nic nie było. Ty także na siebie uważaj. — Pieszczotliwie muska jej ramie, a potem odprowadza ją do wyjścia.

***

— To stało się tak nagle. Byłem wtedy pod pokładem i szykowałem przekąski. Wtedy poczułem, jak jachtem szarpnęło. Światła zaczęły migotać i coś strzelało w kablach. Naprawdę się przestraszyłem. Nie pamiętam wiele. Chyba tylko to, że próbowałem złapać się umywalki, gdy kolejny wstrząs strącił mnie na podłogę. Pamiętam także, jak wszystkie talerze zleciały ze stołu i nagle dosłownie wszędzie walały się ich odłamki. Jeden z nich wbił mi się w plecy, ale nie było źle. Mój towarzysz oberwał nożem w łydkę.
Kim Myungsoo beznamiętnie ogląda wywiad z mężczyzną, który pracował na jachcie, jako jeden z kelnerów. Wtedy miał na sobie biały uniform i białe rękawiczki, na ekranie prezentuje się w nienagannej czerni garnituru. Włosy ma ulizane i dużo gestykuluje rękoma, jakby był gwiazdą wieczoru.
Myungsoo wzdycha i już sięga po pilota, gdy rozlega się głos prowadzącej.
— Trzeba przyznać, że mimo odniesionych ran nikomu nie stało się nic poważnego, z wyjątkiem niejakiego Hansola Vernona Chwe. — Odczytuje dane personalne ze sztywnego pliku kartek, opatrzonych z tyłu logiem programu. — Jest ostatnim świadkiem i zarazem uczestnikiem tamtego tragicznego wydarzenia, a także jedynym, który do tej pory nie odzyskał świadomości. Czy ma pan jakąś teorię dlaczego tak jest?
Kelner wzrusza ramionami, marszcząc brwi.
— Byłem wtedy pod pokładem i niewiele widziałem. Jednakże z całego serca współczuje jemu i rodzinie. Mam nadzieję, że szybko wróci do zdrowia. — Wygłasza sztampową gadkę, a prowadząca przytakuje mu z dezaprobatą.
— Wiadomo, że jest synem największego, koreańskiego czebola…
Klik. Ekran pokrywa się czernią. Myungsoo zaczyna nerwowo podrygiwać kolanem prawej nogi. Wbija we włosy palce i klnie siarczyście.
Dlaczego sumienie wciąż nie daje mu spokoju? Dlaczego czuje się winny i odpowiedzialny za to, co stało się Vernonowi?
No właśnie! Co właściwie się stało? Sam chciałby poznać odpowiedź i przegonić z serca te niedobre przeczucia.
Coś się wydarzyło w tamtym momencie, coś, co sprawiło, że jedynie Hansol otarł się o śmierć i Kim Myungsoo czuje coraz silniej, że jest nosicielem owej próby śmierci.
Jego sercem ściska strach. Ledwie o tym myśli, a czuje silne mrowienie w dłoniach, a także ukłucie w lewym boku. Na raz go zemdliło, a przed oczami czuje mdłości.
Zrywa się z kanapy i gna do najbliższej łazienki, by zwymiotować do toalety, prawie wyrzucając z siebie wnętrzności. Czoło zroszone ma potem, a jego ciałem zaczynają wstrząsać dreszcze.
Co się do cholery dzieje?
— Wszystko dobrze? — Słyszy zatroskany głos matki z kuchni.
Otwiera szerzej oczy i szybko naciska spłuczkę. Potem zrywa tasiemkę papieru toaletowego, wycierając usta. Oddycha, opierając się plecami o zimne kafelki łazienki.
— Myungsoo? — Kolejny raz matka.
Przymyka oczy. Pragnie odciąć się od całego świata, ale nie zamierza ranić rodzicielki odpychającym zachowaniem.
— Tak, mamo! Po prostu chyba zbiera mnie grypa!
— Weź tabletki z górnej szafki w kuchni. — Poleca pani Kim, stojąc za drzwiami.
Łapie się za brzuch, powodowany skurczami. Tłumi w sobie jęknięcie.
Umiera.
— Dobrze, mamo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz