— Chciałabym, żebyś
udzielił tego wywiadu. — Głos matki pachnie tytoniem, wydmuchiwanym z ust po
każdym zaciągnięciu się cieniutką pałeczką papierosa.
Jeong Hang przy
rozmowach z rodzicielką szczególnie miłuje zaokienne krajobrazy Seulu ze swego
miejsca w samochodzie.
— Słuchasz mnie,
skarbie?
Chłopak wreszcie odrywa
wzrok od szyby i wbija go w kobietę obok siebie. Matka ma więcej niż
pięćdziesiąt lat, chociaż sama uważa, że dzięki licznym operacjom plastycznym
wygląda na wczesną czterdziestkę.
Nic bardziej mylnego.
Zdaniem syna jej uroda już dawno zeschła, a stylizacje rodem hollywoodzkich
gwiazd lat pięćdziesiątych dodają jedynie groteski.
Och, matka z
pewnością niegdyś była chodzącym ideałem piękna. Nie da się przeoczyć tych
licznych porównań zdjęć z młodości do zdjęć obecnych, jakie zalewają odmęty
Internetu. Gdyby starzała się z godnością, z pewnością zachowałaby ową urodę w
dojrzałej wersji. Niestety skalpel uczynił z jej twarzy gładką, zastygłą
skorupę, nie mającą nic wspólnego z pięknem.
— Jakiego wywiadu? — pyta
Han niechętnie, gdy matka, zerknąwszy do lusterka puderniczki, nakłada na
cienką skórę policzków jeszcze więcej różu.
Stara, przebrzmiała
matrona., tak o niej myśli i jest prawdopodobnie dlatego najgorszym synem na
świecie.
— O tym, co zdarzyło na
urodzinach tego chłopaka, o burzy, o tym, co czułeś.
— Prawie natychmiast
straciłem przytomność. Niczego nie pamiętam.
— Na pewno masz
jakieś przebłyski. „Głos Seulu” nie pogardzi nawet historyjką o tym, co było po
tym, jak obudziłeś się w szpitalu.
— Głos Seulu? — Marszczył
brwi.
— Tak nazywa się
program, w którym wystąpisz razem ze mną, Hanie. Przecież mówiłam ci już o tym
kilkakrotnie.
Han odwraca wzrok.
Krajobraz za szybą jest zdecydowanie lepszy niż matka i jej sztucznie brązowe
włosy, upięte w misternego koka. Lepszy niż jej lisie futro, skórzane
rękawiczki i buty za pieniądze tak kosmiczne, że chłopak nawet nie potrafi ich
sobie wyobrazić. Lepsze niż jej wielkie, okulary, dźwigane przez miniaturowy
nosek.
— Han? Co się z tobą
dzieje? — Ręka matki szturcha go boleśnie. — Znowu mi nie odpowiedziałeś.
— Nie mam nic do
powiedzenia. Ani tobie, ani tym durniom z telewizji.
— Czy to jedna z tych
form buntu, Hanie? — Nienawidzi gdy matka włącza w sobie ten pretensjonalny
ton. — Próbujesz dać mi nauczkę, tak?
Och, gdyby matka była
zdolna przyswoić którąkolwiek z lekcji, jaką chce jej wbić do serca, już dawno
zacząłby robić gorsze rzeczy niż nieudzielanie szybkich i precyzyjnych
odpowiedzi na temat programu telewizyjnego.
— Nie, mamo. Po
prostu nie wydaję mi się, abym miał cokolwiek ciekawego do powiedzenia tym z
Głosu Seulu. Po tym, jak się obudziłem nic poważnego mi nie było. Wyszedłem na
drugi dzień.
— A co z twoimi
personalnymi uczuciami, Hanie? Czy twoje życie nie zmieniło się chociaż trochę
po tamtym zdarzeniu?
Przewraca oczami.
Matka równie dobrze mogłaby być teraz dziennikarką i zadawać te pytania z
magnetofonem w ręku.
— Nie. Nie zacząłem
myśleć o życiu po śmierci i o tym, czy to, co robię jest dość wartościowe dla
ludzkości, jeżeli o to ci chodzi.
— Porzuć ten
sarkastyczny ton! — Matka jest oburzona. — Proszę cię tylko o odrobine
wsparcia. Dzięki temu wydarzeniu znów jestem na pierwszej liście wyszukiwarek
internetowych. Od dawna nie było o mnie tak głośno.
Han zaciska usta. Z
ironią odnosi się do naiwnej wiary matki, że któregoś dnia znów będzie główną
celebrytką w kraju, że znów zacznie dostawać role w filmie, a gazety będą bić
się o wywiady z nią.
— To tylko
półgodzinny program. Zadadzą parę pytań i wrócimy do domu. Konspekt zresztą
dostaniesz wcześniej i będziesz miał czas się przygotować. To nic strasznego.
Dorastałeś przecież w świetle jupiterów. Znakomicie sobie poradzisz.
W to nie wątpi. Zachowanie
się na czerwonym dywanie to była pierwsza lekcja, jaką otrzymał w życiu.
— Po prostu nie mam
ochoty znowu tego robić — mówi, strącając dłoń matki, którą próbuje rozmierzwić
mu włosy, jakby miał dziesięć lat.
— Hanie, tylko
półgodziny i koniec, a ja będę bardzo szczęśliwa. Kto ma mnie wesprzeć, jak nie
ty? Menager Kwon, który ostatnio pracuje dla tej parszywej Goo Hary? —
Wspominając o mężczyźnie, matka zaciąga się nerwowo papierosem. — Przeklęty
zdrajca! Wszyscy mnie opuścili, rozumiesz? Przekreślili, jakbym była cholernym
zdaniem w zeszycie, które wyblakło. Zarobili na mnie miliony, a teraz nie
odbierają telefonów. Tylko ty mi zostałeś. — Kładzie mu rękę na ramieniu i
boleśnie zaczyna ją masować. — Jeżeli i ty mnie nienawidzisz, to zostaje mi już
tylko skoczyć z mostu.
— Daj spokój, mamo!
Przecież wiesz, że cię nie nienawidzę.
— Ale zachowujesz się
tak, jakbym była najgorszą matką świata. — Kobieta wypuszcza dym z ust, a jej
głos słyszalnie wilgotnieje. — Jestem najgorszą matką świata, Hanie? Powiedz to
głośno! Powiedz, że tak uważasz! — Ostatnie słowa prawie wykrzykuje, a po jej
pokrytych fluidem policzkach toczą się łzy.
Han, jak zwykle w
takich sytuacjach, zaczyna odczuwać panikę.
— Przestań, mamo. Nie
wygłupiaj się. Oczywiście, że tak nie myślę. Jesteś moją matką i kocham cię.
— Co mam zrobić? —
Wzrusza ramionami, jakby mu nie wierzyła. — Cały mój świat umiera. Tak długo
walczyłam o możliwość wystąpienia w tym programie. Ma świetny czas antenowy i
milionową oglądalność. Mam stracić taką okazje, Hanie? Mam zwiotczeć nie tylko
na ciele, ale i w duszy? — Ręką, w której żarzy się papieros uderza się w
pierś, skrytą pod grubym, futrzanym płaszczem.
Han wzdycha. Nigdy
nie wygrał z matką żadnej walki.
— Wystąpię — odpowiada,
patrząc w okno z podbródkiem, wspartym na zwiniętej dłoni. W jego oczach
przesuwa się panorama miasta, ujęta nad błyszczącą w słońcu rzeką. — Nie martw
się i przestań płakać.
— Och, Hanie! Jak
mówiłam, tylko ty mi zostałeś! Mój śliczny synek.
***
W momencie, gdy
pchnęła niewielkie drzwi do restauracji ramen, wnętrze lokalu wypełnia dźwięk
małego dzwonka.
Stoły są w większości
puste, tylko jedno stanowisko w rogu, pod oknem zajmuje jakiś otyły mężczyzna,
wyjadający kluski z miski. Tłuste smugi zupy spływają mu po brodzie, gdy
rozczytuje się w popołudniowej gazecie.
Już po chwili zza
zaplecza wyłania się szczupła kobieta, o szarawych włosach, związanych w
warkocza z tyłu głowy. Na sobie ma nieco wypłowiały różowy sweter i sprane
jeansy.
— Witaj, ahjumma. —
Jiyeon wita Ya Ri niepewnym uśmiechem.
Zazwyczaj
właścicielka restauracji reaguje na jej widok radością i pyta, co smacznego by
dzisiaj zjadła, ale tego dnia jej spojrzenie mówi samo za siebie. Ya Ri jest
zaniepokojona.
Jiyeon niepewnie wysuwa
z kieszeni spódnicy wizytówkę.
— Matka mi to
zostawiła — mówi cicho.
Ya Ri spogląda jej
poważnie w oczy, a następnie, wycierając ręce w jeansy, wskazuje dziewczynie,
by przeszły na tyły lokalu.
Serce Jiyeon
przyśpiesza rytm. A więc nie pomyliła się. Wizytówka jest wskazówką.
Na zapleczu znajduje
się pomieszczenie kuchenne, skąd bucha para, a mąż Ya Ri odczynia czary nad
garczkami. Jest tak zafrasowany gotowaniem, że w ogóle ich nie zauważa.
Ya Ri pociąga
dziewczynę do następnego pokoju i usadza na rozchybotanym krześle przy obdartym
stole. Sama podchodzi śpiesznie do dużego kredensu i wyciąga z szuflady
niepozorne zawiniątko.
— Kazała ci to dać. Ji
Me mówiła, że się zjawisz i miała racje. — Po spojrzeniu kobiety da się wyczytać, że
niewiele z tego rozumie, a jedynie wykonuje polecenie.
Jiyeon, jak
nakazywała kultura wobec starszych, odbiera przedmiot oburącz, skinąwszy w
podzięce głową.
Park Ji Me – tak
nazywa się jej matka.
— Jest jeszcze
koperta. — Ya Ri podaje jej szeleszczący prostokąt. — Nie zaglądałam do środka.
— Oczywiście, że nie,
ahjumma. Całkowicie ci ufam. — Jiyeon uśmiecha się do kobiety blado.
Następnie rozlokowuje
kopertę i wyjmuje z niej kolejny list.
„Kochana
córeńko,
Ogromnie
się cieszę, że masz ten list w dłoni. Oznacza to bowiem, że jesteś tak bystrą
dziewczyną, za jaką zawsze cię miałam. Pragnę kolejny raz przeprosić Cię za
całe piekło, jakie Ci zgotowałam swoim zniknięciem.
Przechodząc
jednak do rzeczy, przedmiot, który Ci daję wymaga, abyś go szczelnie ukryła i
nie wspominała nikomu, że go posiadasz. Ufam, że znajdziesz dogodne miejsce,
aby go ukryć. Któregoś dnia – daję Ci słowo – zgłosi się po niego człowiek,
który będzie miał mocny dowód, że przychodzi ode mnie. Daj mu wtedy ów
przedmiot.
Nigdy
nie chciałam Cię w to wciągać, córeńko. Myślałam, że będę mieć dość czasu, aby
sama się tym zająć, lecz niestety mi go zabrakło. Teraz liczę na Ciebie i
wierzę całym sercem, że mnie nie zawiedziesz.
Jest
to jedyne zadanie, jakie od Ciebie wymagam. Nie szukaj mnie proszę, nie zadawaj
pytań, nie zastanawiaj się. Sama do Ciebie wrócę, masz moje słowo. Poza tym
jednak, nie podążaj za mną, to może postawić Cię w niebezpieczeństwie.
Pamiętaj,
że Cię kocham!
Mama”
Jiyeon opuszcza
dłonie z listem na kolana. Myślała, że po przeczytaniu kolejnych słów od
rodzicielki zacznie płakać, ale nic takiego się nie dzieje.
Czuje dziwną pustkę w
środku i suchość ust.
„Nie szukaj mnie”,
nie tego spodziewała się po matce. Wskazówka miała doprowadzić ją do niej, a
nie być uświadomieniem, że tak naprawdę matka pragnie jedynie wysłużyć się
córką, a potem zabronić jej zadawania pytań.
To ogromnie
samolubne, nawet jeżeli podszyte troską o jej bezpieczeństwo. Matka, jak nikt
na ziemi, powinna rozumieć, że Jiyeon tak po prostu nie wyciszy w sobie
sztormu, jaki został rozpętany w jej życiu.
— Wszystko dobrze? —
Ya Ri nachyla się nad nią z troską.
— Tak, dziękuję. —
Jiyeon podnosi się z krzesła i wzdycha ciężko. — Będę szła, ahjumma. Myślę, że
będzie lepiej, gdy nie będę już tutaj wracać. Mam nadzieję, że rozumiesz.
Kobieta zaciska usta,
niepewnie skinąwszy głową.
— Oby panienki matce
nic nie było. Ty także na siebie uważaj. — Pieszczotliwie muska jej ramie, a
potem odprowadza ją do wyjścia.
***
— To stało się tak
nagle. Byłem wtedy pod pokładem i szykowałem przekąski. Wtedy poczułem, jak
jachtem szarpnęło. Światła zaczęły migotać i coś strzelało w kablach. Naprawdę
się przestraszyłem. Nie pamiętam wiele. Chyba tylko to, że próbowałem złapać
się umywalki, gdy kolejny wstrząs strącił mnie na podłogę. Pamiętam także, jak
wszystkie talerze zleciały ze stołu i nagle dosłownie wszędzie walały się ich
odłamki. Jeden z nich wbił mi się w plecy, ale nie było źle. Mój towarzysz
oberwał nożem w łydkę.
Kim Myungsoo
beznamiętnie ogląda wywiad z mężczyzną, który pracował na jachcie, jako jeden z
kelnerów. Wtedy miał na sobie biały uniform i białe rękawiczki, na ekranie
prezentuje się w nienagannej czerni garnituru. Włosy ma ulizane i dużo gestykuluje
rękoma, jakby był gwiazdą wieczoru.
Myungsoo wzdycha i
już sięga po pilota, gdy rozlega się głos prowadzącej.
— Trzeba przyznać, że
mimo odniesionych ran nikomu nie stało się nic poważnego, z wyjątkiem
niejakiego Hansola Vernona Chwe. — Odczytuje dane personalne ze sztywnego pliku
kartek, opatrzonych z tyłu logiem programu. — Jest ostatnim świadkiem i zarazem
uczestnikiem tamtego tragicznego wydarzenia, a także jedynym, który do tej pory
nie odzyskał świadomości. Czy ma pan jakąś teorię dlaczego tak jest?
Kelner wzrusza
ramionami, marszcząc brwi.
— Byłem wtedy pod
pokładem i niewiele widziałem. Jednakże z całego serca współczuje jemu i
rodzinie. Mam nadzieję, że szybko wróci do zdrowia. — Wygłasza sztampową gadkę,
a prowadząca przytakuje mu z dezaprobatą.
— Wiadomo, że jest
synem największego, koreańskiego czebola…
Klik. Ekran pokrywa
się czernią. Myungsoo zaczyna nerwowo podrygiwać kolanem prawej nogi. Wbija we
włosy palce i klnie siarczyście.
Dlaczego sumienie
wciąż nie daje mu spokoju? Dlaczego czuje się winny i odpowiedzialny za to, co
stało się Vernonowi?
No właśnie! Co
właściwie się stało? Sam chciałby poznać odpowiedź i przegonić z serca te
niedobre przeczucia.
Coś się wydarzyło w
tamtym momencie, coś, co sprawiło, że jedynie Hansol otarł się o śmierć i Kim
Myungsoo czuje coraz silniej, że jest nosicielem owej próby śmierci.
Jego sercem ściska
strach. Ledwie o tym myśli, a czuje silne mrowienie w dłoniach, a także ukłucie
w lewym boku. Na raz go zemdliło, a przed oczami czuje mdłości.
Zrywa się z kanapy i
gna do najbliższej łazienki, by zwymiotować do toalety, prawie wyrzucając z
siebie wnętrzności. Czoło zroszone ma potem, a jego ciałem zaczynają wstrząsać
dreszcze.
Co się do cholery dzieje?
— Wszystko dobrze? — Słyszy
zatroskany głos matki z kuchni.
Otwiera szerzej oczy
i szybko naciska spłuczkę. Potem zrywa tasiemkę papieru toaletowego, wycierając
usta. Oddycha, opierając się plecami o zimne kafelki łazienki.
— Myungsoo? — Kolejny
raz matka.
Przymyka oczy. Pragnie
odciąć się od całego świata, ale nie zamierza ranić rodzicielki odpychającym
zachowaniem.
— Tak, mamo! Po
prostu chyba zbiera mnie grypa!
— Weź tabletki z
górnej szafki w kuchni. — Poleca pani Kim, stojąc za drzwiami.
Łapie się za brzuch,
powodowany skurczami. Tłumi w sobie jęknięcie.
Umiera.
— Dobrze, mamo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz