— Rozumiem, że nie zamierzasz nic
zrobić? — Jong Goo przygważdża spojrzeniem Yunę, obojętnie stojącą w drugim
kącie garderoby.
Jest już późna noc, goście jeszcze
siedzą w klubie, a King i Ki Tsu są tak opici, że Jong bez lęku mógł zostawić
ich przy stoliku samych. Z pewnością nie odnotowali jego zniknięcia.
— Czemu patrzysz na mnie? — Yuna
wzbraniająco wzrusza ramionami. — Nie moja wina, że King zgłupiał.
— Wiesz, co się z nią stanie, gdy
wpadnie w ręce Ki Tsu! — Jong niebezpiecznie podnosi głos, którego ostre
brzmienie nie robi na rozmówczyni żadnego wrażenia.
— Jestem już stara, Goo. Nie będę w
tym wieku pakować się w żadne kłopoty. Jeżeli ty masz chęć wszcząć rebelię
przeciw Kingowi i mieć na karku wściekłego Tsu, to nie będę cię wzbraniać, ale
mnie w to nie mieszaj.
— To twoja podopieczna.
— Jak wiele innych. — Yuna opada ze
zmęczeniem na szezlong. — Poza tym dokąd miałabym ją zabrać? King znajdzie ją
wszędzie.
Akurat z tym Jong musi się zgodzić.
Kontakty Kinga w stolicy są tak szerokie i dalekie, że An Ha dopiero wysłana do
Kanady mogłaby uniknąć jego szpiegowskich sztuczek.
Ale jest jedno miejsce, o którym King
nie ma pojęcia. Jong zaciska wargi.
— Pomożesz mi? Tylko o tyle proszę.
Yuna spogląda na mężczyznę przenikliwie,
po chwili kiwa głową.
— Niech będzie, Goo. Tylko jej nie
skrzywdź, rozumiesz?
— Nie wiem, o czym mówisz. — Umyka
wzrokiem, gdy Yuna się podnosi.
— Ona jest ładna, a ty jesteś
mężczyzną. Nie myśl sobie, że jak wyciągniesz do niej pomocną rękę to jest ci
coś winna, jasne? — Wbija w niego ostre jak brzytwa spojrzenie.
— Wiesz, że nie jestem taki —
odpowiada Jong z urazą.
— Wiem, ale nie ufam żadnemu
mężczyźnie. Nawet przyzwoitemu. — Grozi mu palcem. — A teraz chodź.
Oboje kierują się korytarzem w kierunku
innych drzwi, po otwarciu których Jong widzi kilka, skąpo ubranych dziewczyn
siedzących przy stoliku i otwarcie ze sobą dyskutujących. Wśród nich siedzi
również Anna w swojej granatowej, długiej sukni.
Na ich widok rozmowy milkną.
— Anno. — Yuna wyciąga nagląco rękę. —
Wstań.
— Co się dzieje? — Julie marszczy
brwi. Niecodziennie zdarza się, aby prawa ręka Kinga zaglądała do ich pokoju.
— Anno, posłuchaj. — Yuna ignoruje
tamtą, by całkowicie skupić się na podopiecznej. — Pojedziesz teraz z Jongiem.
— Wskazuje na wycofanego za jej plecami mężczyzny, któremu nie sposób zajrzeć w
oczy.
— Co? Dlaczego? — Twarz An He blednie.
— Ponieważ King zaoferował cię swojemu
brutalnemu przyjacielowi, Ki Tsu. Nie znasz go, ale uwierz mi, lepiej rzucić
się pod pociąg, niż trafić do jednego z jego klubów, czy mnie rozumiesz?
— Ale… dlaczego? Co zrobiłam nie tak?
Źle zaśpiewałam? — An Ha zaczyna być roztrzęsiona.
— Byłaś idealna, ale obudziłaś w Kingu
złe wspomnienia — burczy Yuna, o czym została poinformowana wcześniej przez
Jonga. Kto by pomyślał, że King wciąż jeszcze rozmyśla o Rinie?
— Nie chcę z nim iść. — An Ha kręci
głową. — Nie znam go.
— Możesz zaufać, Goo. Mówię ci to, a
teraz się pośpieszcie.
— Co z ochroną? — Jong wydaje się
opanowany i nie zauważa paniki, rodzącej się na twarzy dziewczyny. — Dasz radę
odciągnąć ich uwagę?
— Zostaw to moim dziewczynom. — Mówiąc
to, Yuna spogląda znacząco na Julie i Ines. — Zróbcie odpowiednią rozróbę, żeby
ściągnąć ochroniarzy z tyłu budynku do środka, jasne?
— Oczywiście, się robi! — Julie
natychmiast podrywa się z miejsca. — Naprawdę mi przykro — zwraca się
współczująco do An He, która nie może ocknąć się z szoku.
— Idę po samochód — mówi Jong. — Będę
czekał na tyłach. Wyprowadzisz ją?
— Da się zrobić. — Yuna przytakuje i
Jong prawie natychmiast znika.
— Nie mogę po prostu odejść? Dlaczego
muszę iść z tym facetem? — An Ha wzbrania się, ale uścisk kobiety jest żelazny.
Nie sposób się z niego oswobodzić.
— Przed Kingiem się nie ukryjesz,
złotko — tłumaczy Yuna, naprędce pakując kilka rzeczy do jednorazowej siatki. —
Tylko Goo może ci pomóc.
— Mam koleżankę, która mi pomoże.
— Chcesz, żeby i ona znalazła się w
niebezpieczeństwie? — Yuna traci cierpliwość i rzuca siatką w dziewczynę. — Masz,
to kilka rzeczy na przebranie. Na razie musi ci wystarczyć.
— Dokąd on mnie zabierze?
— Tego i ja nie wiem, ale jeżeli ktoś
zna kryjówkę, której King nie odkryje to stawiam właśnie na Goo.
Nagle drzwi nieśmiało się uchylają i
pokazuje się w nich Ines.
— Gotowe. Na sali jest zamieszanie.
— Nie traćmy czasu! — Yuna chwyta An
He pod ramię i narzuca tempo, z którym opuszczają budynek, kierując się do
wyjścia na tyłach.
Zza klubem znajduje się wąska uliczka,
pełna śmierci i poprzewalanych koszy, w których buszują koty i bezdomne psy.
Jest zimno, wieje przenikliwy wiatr.
Uliczne lampy emanują niepokojącym blaskiem, zaś cisza wydaje się
przytłaczająca.
Po chwili Yuna zauważa ciemne auto,
zaparkowane pod jednym z drzew.
— Idź, Anno. Powodzenia.
— Yuna…
— Nie trać czasu! Idź! — Mówiąc to,
Yuna zamyka za sobą drzwi, ponownie znikając w środku budynku.
Teraz An Ha jest zupełnie sama i nie
wie, co ze sobą zrobić. Przełykając ślinę zbliża się powolnymi krokami do
samochodu, z którego wysiada Jong Goo.
Jest spokojny, ale w jego oczach widać
ponaglenie.
— Wsiadaj — mówi, jedną nogą stojąc
wewnętrzu pojazdu.
An Ha nie może się ruszyć. Patrzy na
samochód podejrzliwie, jakby po podjęciu jednej decyzji niczego już nie będzie
dało się odwrócić. Zarazem ukradkowo zerka na boki.
— Wiem, że myślisz o ucieczce — odzywa
się Jong. — Droga wolna. Uciekaj. Ale jak King cię złapie i odda Tsu, to nie
oczekuj, że nadstawie dla ciebie karku. Teraz, albo nigdy. Decyduj się.
An Ha zaciska wargi, drży z zimna i ze
strachu. Z oddali klubu słyszy jakieś podejrzane hałasy.
W końcu podejmuje spontaniczną decyzje
i wsiada. Samochód odpala natychmiast i z rykiem wyrywa się w stronę ulicy.
***
W samochodzie pełną parą pracuje
ogrzewanie, a mimo to An Ha cała się trzęsie.
Jadą pustą, oświetloną autostradą. Po
pewnym czasie Jong zwalnia prędkość i teraz przemykający za oknem krajobraz
nocnej metropolii jest niemal usypiający.
Ludzi na chodnikach wciąż jest pełno,
ich życie wydaje się niesprawiedliwie zwyczajne i spokojne. Dziewczynę oburza fakt,
że przechodnie są nieświadomi istnienia jej nieszczęścia, że ich historie piszą
się z takim oddaleniem od jej własnej historii.
Nagle czuje coś ciężkiego na kolanach.
To koc, po który Jong sięgnął z tylnego siedzenia.
— Masz, nakryj się.
Jest zdziwiona tą nadspodziewaną
dobrocią, ale odbiera ją nieufnie. Mężczyźni zawsze próbują zbajerować kobiety,
często słyszała to od Yuny w ostatnich dniach. Są przesadnie mili, zgrywają
troskliwych, tylko po to, by osiągnąć swoje w łóżku.
— Nie chcę. — Odwraca się do Jonga
bokiem, wpatrując się w krajobraz za szybą.
Serce w piersi wciąż bije jej
szaleńczo, ciało ma odrętwiałe, ale ogółem czuje się dziwnie obojętna na
wszystko.
— Jak chcesz. — Jong nie przejmuje się
jej odmową. Spokojnie kieruje samochodem.
W pewnym momencie An Ha zasypia,
otulona kokonem zmartwień.
***
Budzi się dopiero na miejscu.
Dziewczyna otwiera powieki, gdy auto jednym szarpnięciem zatrzymuje się i Jong
zaciąga ręczny.
— Gdzie jesteśmy? — Sennym spojrzeniem
rozgląda się po widoku na zewnątrz. Zaparkowali w cichej, spokojnej dzielnicy
pełnej jednorodzinnych domków. Wciąż są w Seulu. Miasto w oddali jest duże i
gwarne, pełne świateł. Spodziewała się, że Jong wywiezie ją gdzieś na wieś, ale
ucieszyła się, że nie opuścili stolicy.
— W moim domu — odpowiada, wysiadając
z auta, które następnie okrąża i otwiera drzwi od jej strony jak stary, rasowy
dżentelmen.
An Ha ma ochotę prychnąć pogardliwie.
— Jesteś pewien, że tego miejsca nie
znajdzie King? — Jest sceptyczna. Od dziewczyn trochę podsłuchała kilka dni
temu kim jest Jong. To prawda ręka Kinga. W zasadzie oprócz Yuny klub
zawdzięcza brak upadku tylko dzięki niemu.
— Tak, jestem pewien — uspakaja ją i
prowadzi przez furtkę na działkę sporych rozmiarów domu, którego osłaniają od
ulicy dorodne drzewa.
Ma zestaw kluczy, którymi otwiera
pojedyncze zamki i po chwili mogą wejść do środka domu. Jong zapala światła i
nagle przed dziewczyną otwiera się duży, lśniący hol z krętymi schodami,
prowadzącymi na piętro.
Jest pod wrażeniem luksusu, ale w
żaden sposób nie daje temu wyraz poprzez słowa. Rozgląda się tylko z
zaciekawieniem, a zarazem odrazą. To przecież oczywiste, że ten dom został
kupiony za brudne pieniądze.
Jong Goo jest przestępcą.
— Co mam tu robić? — pyta, kiedy
mężczyzna krząta się to tu to tam, nie zwracając uwagi, że dziewczyna wciąż
stoi pośrodku holu.
— Przechowasz się tu przez kilka
tygodni.
— Tygodni!? — An Ha mimowolnie podnosi
głos. — Dopóki co? — Stara się zwrócić uwagę Jonga, który bez przerwy ją mija
bez głębszego zainteresowania.
— Dopóki nie znajdę twojego ojca. —
Jong nagle zatrzymuje się i patrzy na nią. — Do tego czasu nie wolno ci się
oddalać od tego domu, rozumiesz? Najlepiej, jakbyś ograniczyła wychodzenie
tylko do ogrodu i uważała, żeby nie rzucać się w oczy sąsiadom. Im mniej osób
wie o tobie, tym lepiej.
— Znajdziesz mojego ojca? — To jedyne,
co interesuje An He.
— Spróbuje. — Jong rzuca klucze do
porcelanowej misy na szafce i wskazuje ręką na piętro. — Na górze jest kilka
pokoi, wybierz sobie jakiś.
— Też tu mieszkasz? — An Ha wciąż nie
rusza się z miejsca.
— Póki co, tylko od czasu do czasu.
— Dlaczego?
Wydaję się poirytowany jej pytaniami,
odpowiada więc cedząc słowa.
— Ponieważ King nie wie o istnieniu
tego domu.
— Kupiłeś go za jego plecami? — Unosi
w zdumieniu brwi.
— Dzięki Bogu, prawda? — Uśmiecha się
sarkastycznie. — Gdzie byś się podziała, gdybym trzy lata temu nie był
zapobiegliwy?
Wzrusza ramionami.
— Niby dlaczego mi pomagasz? — Idzie
za nim do kuchni, która jest połączona wraz z eleganckim, przestronnym salonem.
— Bo takie mam zasady.
— I należy do nich sprzeciwianie się
szefowi? — Nie może darować sobie tego komentarza, ale szybko gryzie się w
język.
— Dlaczego zadajesz tyle pytań? — Jong
spogląda na nią z irytacją.
— Ponieważ chce znać twoje intencje. —
Mówi śmiało. — Ludzie nie pomagają obcym tak po prostu. Chyba, że czegoś chcą.
— Unosi sugestywnie brwi.
Chwilę mierzą się spojrzeniami, aż
Jong krzywi usta cierpko.
— Nie bądź zbyt pewna siebie, Anno. —
Jej imię wymawia z ironią, jakby była po prostu klubową tandeciarką, nikim
więcej. — Czyżby mężczyźni aż tak bili się o ciebie, że jesteś tak mocno
przekonana o moich motywach?
Nie chce pokazać mu, że została
dotkliwie zraniona tą uwagą. Wciąga mocno powietrze, by ukryć żal w oczach.
— Skoro nie to, to dlaczego?
— No dobrze, powiem ci. Moja matka
była prostytutką, nie z własnej woli. Była dobrą kobietą w rękach złych
mężczyzn. Powiedzmy, że po tym, co ją spotkało, nienawidzę gdy kobiety zmusza
się do czegoś takiego. Czy taka odpowiedź ci wystarcza? — Patrzy na nią z taką
irytacją i wewnętrznym bólem, że nie śmie podsycać ognia.
— Tak. — Spuszcza wzrok.
— Świetnie. Więc rozgość się w moim
domu i bądź łaskawa okazać mi nieco więcej wdzięczności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz