— Nie wmawiaj, mi lafiryndo, że kłamię!
Dobrze widziałam, jak prawie wsadziłaś swoje cycki prosto w oczy mojego męża! —
Postawna, słusznych gabarytów kobieta strzela drobinkami śliny prosto na twarz
niższej od siebie, drobniejszej i rzecz jasna młodszej dziewczyny, która kuli
się pod wpływem jej wrzasku.
— Ja nie… przysięgam, że nigdy…
— I nie myśl sobie, że jak jesteś młoda i
rozłożysz nogi to od razu rozwalisz komuś małżeństwo! Mój mąż nie jest takim
człowiekiem! Nigdy nie odszedłby do takiej lafiryndy jak ty! — I wraz z tymi
słowami kobieta chwyta dziewczynę za pukle ciemnych włosów, aż ta zaczyna
krzyczeć z bólu.
— Aa! Aał! Proszę przestać! Ała!
Szarpią się tak we dwie na środku
hotelowego korytarza, wyłożonego marmurem i wspartego na grubych kolumnach.
Pracownik recepcji, chuderlawy chińczyk w
garniturze raz po raz rozkłada ręce, jakby chciał nimi coś pochwycić, ale
ostatecznie zabrakło mu odwagi, więc jedynie rozchyla usta, ale też nic nie
mówi.
Nagle do kobiety podbiega jeden z
ochroniarzy, przez ucho którego przebiega antenka mikrofonu komunikacyjnego.
Ten już znacznie wyższy i postawniejszy mężczyzna niż jego kolega z recepcji
chwyta kobietę za ramię, ale na tyle ostrożnie, by nie urazić klienta, jakim
ona jest.
— Proszę pani, dojdźmy do porozumienia.
Ciach! Ochroniarz dostaje z grubej pięści
prosto w nos, aż z lewej dziurki cieknie szkarłatka strużka krwi.
Jest tak zszokowany, że w pierwszym odruchu
nie ma pojęcia co dalej zrobić, natomiast gruba napastniczka, w stanowczo za
ciasnej na nią, kwiatowej sukience dalej szarpie za włosy młodą pracownice
hotelu, której łzy zaczynają ciurkiem spływać po twarzy, wysmarowanej kremem
BB.
— Ała! Ała! Ała! Ja naprawdę nic nie
zrobiłam! Ała! Ała!
— Nawet nie próbuj łgać, dziwko! Wiem, że
lecisz na forsę mojego męża! Nie pozwolę ci się mieszać w nasze szczęście!
Nadbiega drugi ochroniarz, ale nawet on
czuje, że sytuacja znacznie go przerosła. Po pierwsze kobieta jest klientką
hotelu „La Rose”, a po drugie… no właśnie jest kobietą i nie godzi się walczyć
z płcią piękną, chociaż piękność napastniczki to kwestia sporna.
Nagle z drugiego końca korytarza rozlega
się stukot pośpiesznie stawianych w szpilkach kroków przez energiczną menadżer
hotelu Min Ji, która jeszcze nim zbliży się do źródła walki, wyciąga z kieszonki
ciasnej, ciemnej spódniczki dwa świstki podłużnego papieru.
— Pani Gwong? Pani Gwooong! — Jej pozornie
radosny głos wznosi się ponad wrzawę szarpaniny, aż w końcu i ona sama, bez
żadnego lęku, wchodzi w pole walki, machając przed oczami pulchnej kobiety
świstkami papieru. — Czyżby zapomniała pani o dzisiejszym masażu gorącymi
kamieniami?
Zszokowanie widniejące w oczach pani Gwong
jest na tyle silne, że rozluźnia pięść i wypuszcza swą ofiarę, która
natychmiastowo ucieka w stronę chuderlawego recepcjonisty z głośnym szlochem.
— Nie zamawiałam masażu. — Pani Gwong wbija
w menadżerkę podejrzliwe spojrzenie, nie bez widocznego zniechęcenia lustrując
jej szczupłą sylwetkę.
Min Ji to kobieta, której młodość wyrazie
jest w stanie przekwitu, a mimo to pewna część urody dzielnie się trzyma,
czyniąc z niej osobę wciąż atrakcyjną w eleganckim uniformie oraz z
ciemno-brązowymi włosami, spiętymi klamrą z tyłu głowy.
— To prezent dla naszej wyjątkowej
klientki. — Min Ji uśmiecha się subtelnie, niemal rozbrajająco. — Co pani na
to? Masaż zaczyna się za dwie minuty. Zapewniam, że nasi masażyści znają się na
tej robocie.
— Masażyści? — W oczach pani Gwong
przeskakuje zaintrygowane światełko.
— Nie mówiłam pani, że to mężczyźni? — Min
Ji wybucha perlistym śmiechem. — Bardzo przystojni, swoją drogą. — Nachyla się
w stronę klientki i osłania ręką usta, po czym mruga konspiracyjnie. —
Najstarszy ma dwadzieścia osiem lat, a tak to wszyscy młodsi. Sama pani
rozumie. — I pogłębia uśmiech.
Pani Gwong prostuje się, ściągając usta w
dół, jakby na moment poczuła się urażona, po czym z wielką łaską odbiera
darmowe bilety na masaż.
— Skoro to prezent… — stwierdza oschle, po
czym raz jeszcze obraca się na szlochającą dziewczynę. — I proszę usadzić tę
wywłokę do pionu. Nie życzę sobie, by uwodziła mi męża.
— Ależ naturalnie, pani Gwong. Nie sądzę,
by pani mąż był na tyle niemądrym człowiekiem, aby zdradzić tak wyjątkową
kobietę. — Min Ji robi taką minę, jakby naprawdę wierzyła we własne słowa.
Klientka poprawia na głowie niewielką,
kwiatową spinkę, po czym oddala się kaczym krokiem, wywijając mięsistymi
pośladkami na lewo i prawo.
Dopiero wtedy wszyscy oddychają z wyraźną
ulgą.
— Noona, jesteś najlepsza! — Chuderlawy
chińczyk, imieniem Feng Lu podnosi tryumfalnie pięść.
— Byung Hoo idź coś zrób z tym nosem.
Krwawisz człowieku. — Min Ji karcąco spogląda na ochroniarza, któremu
ewidentnie mieni się przed oczami.
— T-tak jest… — Kiwa w odpowiedzi głową bez
widocznej rezolutności i wsparty na ramieniu kolegi z ochrony oddala się
chwiejnie.
Dopiero wtedy kobieta podchodzi do
sprawczyni całego zamieszania i jej twarz nieco łagodnieje.
— Ga In powiedz mi, że znowu nie dałaś się
nabrać.
— Ja… — Oczy Ga In wypełnia jeszcze więcej
łez. — Mówił, że zatkał mu się odpływ w zlewie. Miałam tylko zerknąć.
Menadżerka przymyka oczy, wyraźnie
zirytowana.
— Przecież to robota dla chłopaków z
hydrauliki! Ty masz tylko sprzątać!
— Wiem, ale… miałam tylko zerknąć.
Strasznie nalegał i robił mi wyrzuty, a kiedy już tam weszłam, jego ręce… sama
rozumiesz.
Nie otwierając oczu, Min Ji kiwa głową.
Kobiety pokroju pani Gwong zawsze uważają, że ich mężowie są zupełnie w
porządku, tymczasem to największe i najobrzydliwsze świnie, jakie chodzą po tym
świecie. Z całym szacunkiem dla świń.
— Na drugi raz, gdy zdarzy się coś takiego,
masz natychmiast po mnie dzwonić, rozumiesz? Żadnego wchodzenia do pokoju sam
na sam z mężczyzną. Czy to jasne?
— Tak. — Podbródek Ga In trzęsie się od
tłumionego szlochu.
Dopiero wtedy menadżerka zarzuca jej ręce
na ramie i przytula do siebie.
— No już, przecież wiesz, że się nie
gniewam na ciebie tylko na tego starego pierdla. Nie chcę, żeby coś ci się
stało, rozumiesz?
Ga In bez słowa kiwa głową, ale w jej
oczach maluje się widoczne poczucie winy.
— Noona, nie wiem, co my byśmy bez ciebie
poczęli, naprawdę.
— No już Fen Lu, nie musisz się podlizywać.
— Min Ji uśmiecha się i zerknąwszy na zegarek, wychodzi z holu.
Dopiero kiedy jest już w jednym z bocznych
korytarzy „La Rose”, może odetchnąć z ulgą i uwolnić cały nagromadzony w niej
stres.
Od samego rana do hotelu przypałętało się
jakieś pechowe dziadostwo, sprawiające, że wszystko idzie po prostu fatalnie.
A to problem z ciepłą wodą, to znów zbyt
ostre posiłki na które skarżyli się klienci, to naraz jeden starszy pan
wykrzykiwał, że widział w wentylacji dorodnego karalucha, chociaż firma
dezynfekcyjna i deratyzacyjna przeczyściła cały hotel dwa miesiące temu, co
„La Rose” pilnuje rok w rok.
„La Rose” pilnuje rok w rok.
Normalnie można stracić głowę, tyle, że Han
Min Ji jest ostatnią osobą na ziemi, której wolno ją stracić.
Jeżeli ona spanikuje, wszyscy inni w hotelu
także polecą na łeb, na szyję. Odkąd cztery lata temu awansowała na stanowisko
menadżerskie, pełni funkcję fundamentu, którego nie zdołają zachwiać nawet
najsroższe kłopoty i pracownicy zawsze zerkają na jej chłodne opanowanie,
czerpiąc z jej siły spokój dla siebie.
„Jeżeli Han Min Ji się nie boi, to znaczy,
że nie ma czego się bać”., mawiają i stało się to niemal niepisanym prawem
hotelu.
A jednak teraz, kiedy sama poszukuje
spokoju dla siebie w półmroku hotelowego korytarza, dobiegają ją szepty nieco
młodszych koleżanek.
— Wparowała tam i udawała idiotkę. — Słyszy
głos Hany i niemal cierpnie jej skóra. Odkąd to właśnie Hanie sprzątnęła z
przed nosa awans, stały się cichymi rywalkami, które nigdy nie wypowiedziały
sobie otwartej wojny, ale ich niechęć jest wręcz namacalna. — I rozdaje drogie
karnety jak jakieś cukierki z bazaru. Działa na szkodę hotelu!
— A czego się po niej spodziewać? — prycha
w odpowiedzi Yubi, którą Min Ji zawsze rozpoznałaby po tym charakterystycznym
głosiku dwulatki. — Jest bardziej męska niż mój narzeczony.
— Ty przynajmniej masz narzeczonego —
śmieje się złośliwie Hana. — Jej nie chciałby nawet pies z kulawą nogą. Ile ona
ma już lat?
— Trzydzieści, jak się zdaję.
— Dlatego nie obchodzi urodzin w pracy. —
Hanie dalej dopisuje wyśmienity humor. — Nigdy nie znajdzie sobie faceta. Ona
po prostu lubi rządzić, jest za mało delikatna.
Min Ji przymyka oczy, starając się odciąć
od złośliwych plotek na swój temat. Mogłaby tam wparować i ustawić je po
kątach, ale tym samym potwierdziłaby, że cokolwiek ją to obchodzi, a nie
powinno.
Kobieta w jej wieku winna już wiedzieć
czego chce od życia i przede wszystkim być odporna na infantylne ploteczki za
plecami, ale z jakiegoś powodu ta silna, niezależna w pracy kobieta teraz
niemal kurczy się w sobie i próbuje złapać oddech.
Jak na złość telefon wydaje
charakterystyczne piknięcie. Najnowsza aplikacja randkowa, którą zainstalowała
sobie tydzień temu przypomina jej o spotkaniu z niejakim Lee Hun Joonem, także
użytkownikiem aplikacji. Zostali sobie przypisani za pomocą jakiegoś algorytmu,
który porównał ze sobą ich zainteresowania i poglądy, oraz oczekiwania w
związku i rzekomo teraz twierdzi, że Han Min Ji i Lee Hun Joon są dla siebie po
prostu stworzeni, wystarczy się ze sobą spotkać.
Pisała z nim przez jakieś dwa dni i oboje
doszli do wniosku, że warto się poznać. Przysłał jej swoje zdjęcie, przez co
mogła uznać, że jest całkiem przystojnym mężczyzną, dwa lata starszym od niej.
Dowiedziała się także, że prowadzi własną
saunę i dobrze mu się powodzi.
Min Ji nigdy nie utraciła wiary w miłość i
wciąż desperacko jej szuka, przekonana, że gdzieś tam, za rogiem w końcu
znajdzie się mężczyzna, który odmieni wszystko i uczyni ją szczęśliwą.
Jej wymarzony mężczyzna musi spełniać
odpowiednie kryteria. Ma sporządzoną specjalną listę, za pomocą której może
oceniać, czy dany kandydat spełnia chociaż ich połowę.
Nie ma złudzeń, że nie znajdzie się taki,
który odpowiadałby wszystkim punktom na jej liście, ale gdyby odnalazła chociaż
częściowo takiego mężczyznę, o którym zawsze skrycie marzyła, stałaby się
najszczęśliwszą kobietą na ziemi.
— Min Ji? — Podskakuje, gdy słyszy obok
siebie męski głos.
— Gun, wystarczyłeś mnie! — Obrzuca karcąco
zastępcę dyrektora generalnego.
— Przepraszam. — Mężczyzna, mający już sześćdziesiąt
lat na karku, posyła jej uśmiech bez skruchy. Jego duże oczy wyłaniają się zza
oprawek kwadratowych okularów. Jako mąż i ojciec dwojga dzieci zdążył zsiwieć i
częściowo wyłysieć, ale wyraz sympatyczności nigdy go nie opuścił. — Dyrektor
chce z tobą rozmawiać.
— Że co?!
— Dyrektor.
— Wiesz może czego chce? — Min Ji
automatycznie blednie, wyobrażając sobie całą listę skarg, jaka na nią
wpłynęła.
Gun kręci głową z takim spokojem, że
kobieta ma ochotę nim potrząsnąć, ale zamiast tego ma opanowany wyraz twarzy.
— Rozumiem. Już idę.
Czuje na sobie odprowadzające spojrzenie
Guna i automatycznie przygładza spódniczkę na biodrach.
Niech ludzie śmieją się z jej wieku i
lipnego życia uczuciowego, ale nogi to ona wciąż ma niezłe!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz