16 - Sinsa-dong.

Od wypadku dzieją się z nim dziwne rzeczy i ilekroć wyczuwa, że coś zmienia się w powietrzu ogarnia go paniczny lęk.
Tym razem także to czuje, stojąc między regałami zapełnionymi książkami.
Łapie się za prawe ucho, słysząc dziwne szumienie, narastające z każdą chwila jak rozkołysane dzwony. Wydaje z siebie bolesny syk, a potem zdaje mu się, że rozlega się gdzieś nieopodal niespokojne dudnienie.
Bum-bum, bum-bum bum, bum-bum, bum-bum bum bum. A potem ciężki oddech wciągany i wypuszczany z płuc.
To nie jego oddech. Przysuwa się plecami do jednego z regałów i nasłuchuje. Odnosi wrażenie, że wyczuwa czyjś strach, chociaż nie potrafi określić na jakiej zasadzie.
Zerka przez szpary w książkach, dostrzegając zgrabną sylwetkę Jiyeon, która nerwowym wzrokiem wpatruje się w ekran telefonu komórkowego.
Nieznacznie wysuwa język w kąciku ust i przesuwa nim po dolnej krawędzi wargi, wyglądając na niespokojną.
Myungsoo spina wszystkie mięśnie, gdy dociera do niego, że słyszy wyraźnie bicie serca dziewczyny oraz jej oddech. Zdaje mu się nawet, że buzująca w tętnicach krew dociera dźwiękiem do jego uszu.
Coś jest nie tak i chłopak pierwszy raz zamiast zastanowić się nad sobą, zaczyna przejmować się Park Jiyeon. Co spowodowało u niej taki strach?
Nagle do jego uszu wdziera się odległy dźwięk klaksonu, zakończony ostrym hamowaniem samochodu, a potem soczyste przekleństwo, wypowiedziane męskim, rozgoryczonym głosem. To dźwięki z ulicy.
Osuwa się na ziemie, gdy świat przed oczami zawirował, a uszy rozpalają się uczuciem ognia.
Jęknąwszy zatyka je z całych sił rękoma, ale nawarstwiające się dźwięki nie ustają, wypełniając go od środka potężnym bólem.
Zaciska powieki, aż czoło zrosił mu pot. Nie może złapać tchu.
— Wszystko dobrze? Co ci jest? — Nie wiedzieć kiedy Jiyeon klęka przy nim z niepokojem w oczach, szarpiąc go za ramie. — Myungsoo, błagam, powiedz coś!
Jej głos dochodzi z oddali, z trudem przebijając się przez ścianę hałasu w głowie chłopaka, ale nagle wszystko ucicha, pozostawiając po sobie jedynie mrowienie w uszach.
Spogląda na pochylającą się nad nim dziewczynę z dogłębnym szokiem.
— Jiyeon…
— Jesteś blady, zaprowadzę cię do higienistki — mówi z niepokojem.
— Nie. — Chwyta ją mocno za nadgarstek w momencie, gdy zaczyna wstawać z klęczek.
— Ale…
— Proszę, nic mi nie jest. — Posyła jej błagalnie w oczy.
— Wszystko dobrze? — Bibliotekarka wyłania się zza regału, przywabiona hałasem. Na widok osuniętego na podłodze chłopaka, natychmiast rusza się, by go podnieść.
Z jej pomocą w końcu staje na nogach, chociaż czuje w kolanach silne drżenie.
— Dziękuję, wszystko dobrze.
— Odprowadzić cię do higienistki? — Kobieta zerka na niego sceptycznie, a na jej twarzy maluje się niezadowolenie, świadczące, że podobne zdarzenia uważa za męczący obowiązek.
— Nie, dziękuję. Nic mi nie jest. — Mówiąc to, przekierowuje spojrzenie na Jiyeon, która stoi nieco dalej z wyraźnym zamyśleniem, które czyni jej twarz nieobecną.
O czym myśli? Myungsoo przypomina sobie niespokojne bicie jej serca i naraz znów robi mu się słabo. Omal nie upada, ale bibliotekarka natychmiast reaguje, wyciągając ku niemu dłonie.
— Jiyeon, odprowadź go do higienistki — Kobieta wygląda na zagniewaną. — Nie stój jak kołek, tylko zajmij się kolegą.
— Oczywiście. — Dziewczyna ocknęła się, a jej policzki barwi rumieniec wstydu. Natychmiast przekłada sobie rękę chłopaka przez ramię, chwytając go pod bokiem, by mógł się na niej wesprzeć. — Chodźmy.
— Nic mi nie jest. — Kręci głową. Nie chce iść do szkolnej pielęgniarki, ponieważ nie potrafił wytłumaczyć, co się z nim dzieje.
— Po prostu pozwól mi to zrobić. — Jiyeon zerka na niego znacząco, a jego uderza jak blisko teraz znajdują się ich twarze. Niemalże czuje jej oddech na swoim policzku.
— Nie musisz, mam siłę iść — próbuje ratować resztki nieistniejącej już dawno męskiej dumy, ale ledwie stawia pierwszy, samodzielny krok, a ziemia pod nim natychmiast wiruje, nie pozostawiając mu wiele wyboru.
— Przepraszam — szepcze z zażenowaniem. — Tylko sprawiam ci kłopot.
— Tak, jasne — odpowiada pozbawionym świadomości głosem, przez co Myungsoo pojmuje, że Jiyeon wcale go nie słucha, stawiając automatyczne odpowiedzi w stylu „tak”, „acha”, „No co ty mówisz, naprawdę?”.
— Skręć korytarzem w prawo — mówi, domyślając się, że dziewczyna nigdy wcześniej nie była u pielęgniarki, więc z tej racji nie ma pojęcia, gdzie znajduje się gabinet.
— Dobrze. — Jiyeon równie mechanicznie co wcześniej kiwa głową, ale skręca tam, gdzie kazał.
Patrząc na jej bladą, pustą twarz zyskuje przekonanie, że nie tylko z nim dzieje się coś niedobrego.

***
— Spadek ciśnienia.
Aż trudno uwierzyć, że coś tak błaho brzmiącego mogło spowodować osłabienie. Jiyeon zerka na leżącego na kozetce chłopaka i stojącą nad nim pielęgniarkę, która nawet w białym kitlu prezentuje się niezwykle seksownie, zwłaszcza, że ma na sobie niebotyczne szpilki.
Prycha, dostrzegając lustrujące spojrzenie Myungsoo, skupiające się na nogach pielęgniarki.
Chłopcy… wszyscy tacy sami.
Szybko jednak wyrzuca to spostrzeżenie z myśli, gdy telefon w jej rękach ponownie wibruje.
„Nieczynna fabryka porcelany. 651 Sangam-dong. 17:30”
Oblizuje nerwowo wargi. Czy to miejsce, w którym ma spotkać się z matką? Nie. Matka napisała w liście, że zgłosi się człowiek od niej. Zagadka miała być dowodem, że Jiyeon może mu zaufać.
„Jak cię poznam?” – wystukuje prędko na telefonie i wysyła drżącymi rękoma.
Odpowiedź przychodzi niemal natychmiastowo.
„Ja poznam ciebie”.
Otwiera szerzej oczy, nie mogąc oderwać spojrzenia od treści wiadomości. Więc ten ktoś wie, jak wygląda…
Z jakiegoś powodu nie czuje się z tym ani trochę lepiej.
— Jiyeon? — Myungsoo lekko unosi głowę z nad poduszki. — Co się dzieje? W ogóle mnie nie słuchasz.
— Hm? Co? — Kieruje na niego bladą twarz, na której odbija się wyraz dezorientacji. — Ach tak, ja też nie czuję się dzisiaj najlepiej.
— Chcesz sobie odpocząć? — Pielęgniarka uprzejmie wskazuje wolną kozetkę.
— Nie, dziękuję. — Jiyeon z wymuszonym uśmiechem kręci głową.
Pielęgniarka przytakuje od niechcenia, tracąc niemal natychmiast zainteresowanie.
— Powinieneś zgłosić się do lekarza, Kim. — Zerka do kartoteki zdrowotnej ucznia. — Nie chcę cię straszyć, ale nie wygląda to najlepiej. Twoje serce wali jak szalone, nigdy nie spotkałam się z czymś takim. Może to być oznaka poważnej choroby. Nie zwlekaj z tym.
— Oczywiście, pani Bae. Rozkaz przyjęty — odpowiada żartobliwie, a potem zmienia temat. — Przepraszam, Jiyon. — Myungsoo kładzie sobie rękę pod głowę w momencie gdy Jiyeon z westchnięciem siadła na krześle obok.
— Za co? — Nie podnosi na niego spojrzenia, wciąż oddalona świadomością w innym kierunku.
— Rozwaliłem nam popołudnie. Chyba nigdy mi nie wybaczysz, że oderwałem nas od układania książek w bibliotece. — W jego głosie daje się słyszeć wyraźne rozbawienie, ale Jiyeon jest zbyt rozbita, aby to wychwycić.
— Nie pleć bzdur. — Machnęła ręką, wciąż nie patrząc w stronę przyjaciela. — To nic takiego.
Myungsoo instynktownie zerka na spoczywające na kolanach dłonie dziewczyny, kurczowo zaciśnięte wokół białej komórki. Nie załapała żartu. Nawet chyba go nie usłyszała. Zaczyna to wyglądać coraz gorzej.
— Mogę spytać z kim pisałaś? — Myśli o dryblasie i jego motorze, chyba nie sprawia jej żadnych problemów, prawda? Wydawał się naprawdę groźny. Tacy, jak ten goryl lubią żyć, zastraszających innych. Zastraszanie to niemal skład ich powietrza.
Wygląda na to, że Jiyeon nie usłyszała pytania. Blada twarz zastyga w beznamiętnym zamyśleniu i tylko w podłużnych oczach można dostrzec dogłębne przejęcie i… strach.
— Jiyeon… — Myungsoo próbuje się dźwignąć. Na szczęście zawroty głowy z każdą chwilą słabły. — Możesz mi powiedzieć, jeżeli dzieje się coś…
— A, a, a! Żadnego wstawania! Jeszcze nie! — Pielęgniarka kiwa ostrzegawczo palcem. — Jak, Boga kocham, Kim, nie każ mi cię przywiązać do leżanki.
— Przepraszam, pani Bae. Tylko grzecznie rozmawiam.
— To nic takiego, Myungsoo — wtrąca się Jiyon, ciężko wzdychając. — Zaległości w szkole i tak dalej. Kupa bzdet z podręczników, których nie ogarniam. Sam rozumiesz.
Chłopak zmarszczył brwi.
— Ale… od kiedy to obchodzi cię szkoła?
— Nie zaprzątaj sobie tym głowy. To nie jest twoja sprawa. — Ostatnie słowa wypowiada ostrzej niż zamierzała, niemal nienawistnie.
Widząc konsternacje malującą się na twarzy chłopaka, żałuje swojego temperamentu.
— Przepraszam. — Kręcąc głową, opuszcza oczy. — Odpoczywaj. — Mówiąc to, podnosi się z krzesła i kieruje do wyjścia.
Pragnie ją zatrzymać, ale dociera do niego, że nie ma takiego prawa. Niby czemu miałby nalegać, aby wyznała mu wszystko, co ją gnębi?
Odprowadzając dziewczynę zbolałym spojrzeniem, wzdycha. Z jakiegoś powodu nie może wybić sobie z głowy jej zlęknionego spojrzenia i tej okropnej samotności, otulającej całe jej ciało.

***
Sangnam-dong jest obszarem Seulu, który odstraszyłby każdego na kilometr. Ciasne ulice, pełne rozpadających się starych domów i fabryk przypominają miejsce post apokaliptyczne. Właśnie w takim klimacie wyobraźnia Jiyeon podsuwa obrazy wynurzających się z wnętrz ruder zombie i innej maści potworów, wyewoluowanych po wybuchu jądrowym.
Nigdzie nie widzi żywej duszy, ale gnijące przy drodze śmieci świadczą o istnieniu mieszkańców podejrzanej dzielnicy.
Nieczynna fabryka porcelany. Jiyeon nie ma pojęcia, jak w tym labiryncie budynków znaleźć odpowiednie miejsce.
Z każdą chwilą czuje się coraz bardziej spanikowana, a późna pora sprawia, że zaczyna ciemnieć i Sinsa-dong robi się coraz bardziej nieprzyjemne.
W komórce, którą dostała od Ma Te ma zainstalowanego GPS’a, w którym wpisała odpowiednie dane z nadzieją, że urządzenie samo zdoła znaleźć zamkniętą fabrykę.
Póki co, kieruje ją ciasnymi, śmierdzącymi uliczkami.
Nagle zauważa stary, rozpadający się budynek bez okien, ogrodzony drucianą siatką. Rozpadająca się brama jest obciążona łańcuchem z kłódką, ale ktoś już dawno ją wyłamał, bo wejście stoi otworem.
Na jeden z brudnych ścian dostrzega blaknący po licznych deszczach napis „Fabryka porcelany. Przedsiębiorstwo…” dalej nie może się rozczytać, gdyż napis został zjedzony przez rozwijający się na ścianie grzyb.
Wzdycha. Mieszkała z matką w naprawdę obskurnej dzielnicy, ale to nic w porównaniu z tym, z czym mierzy się w tym momencie.
Przeszła przez bramę, a chrust i kamienie chrzęszczą pod podeszwami jej butów. Chociaż wokół jest absolutnie cicho, ma wrażenie, że jest czujnie obserwowana.
Przenikliwy wiatr szeleści w śmieciach i prześlizguje się po włosach i szyi Jiyeon, budząc na ciele gęsią skórkę.
Trzyma się blisko ściany budynku, aż na tyłach dostrzega samotne, ciemne i dość eleganckie auto, o który stoi opary niewysoki mężczyzna. Na oko ma z trzydzieści parę lat, może więcej. Spokojnie pali papierosa, chodź od czasu do czasu zerka na zegarek. Ciemne okulary, założone na płaską, szeroką twarz, nie pozwalają Jiyeon ocenić jego zamiarów.
Odsuwa się w tył, przylegając plecami do ściany. Musi odetchnąć. Chociaż teoretycznie to człowiek przysłany przez jej matkę, w całym ciele odczuwa zimny strach.
Nie ma ochoty na to spotkanie, a przede wszystkim nie ma ochoty rozstawać się z telefonem, chociaż życzeniem matki było, aby zrobiła to jak najszybciej i nie angażowała się już w nic więcej.
Przekazanie tego telefonu ma być pierwszym i ostatnim zadaniem, jakie łączy ją ze sprawami rodzicielki. Może jedynie się domyślać z jakiego powodu telefon jest tak ważny.
— Weź się w garść, Jiyeon — szepcze, chwytając się za serce. — Im szybciej to zrobisz, tym szybciej będzie po sprawie. Dasz radę. — Przymyka oczy.
Wtedy słyszy, że ktoś się do niej zbliża z drugiej strony. 



Następny rozdział         Poprzedni rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz