Gabinet pana Song Ju Hyuna jest większy niż
mieszkania przeciętnych Koreańczyków, dlatego Min Ji zawsze towarzyszy uczucie
przytłoczenia, gdy przez dwuskrzydłowe, ciemne drzwi z mosiężną klamką wkracza
do królestwa dyrektora generalnego.
Od marmurowej posadzki i ścian bije chłód,
zaś obrazy w ciężkich, złocistych ramach nadają wnętrzu wyrazu surowości, nie
mówiąc o pretensjonalnym dywanie z niedźwiedziej skóry, gdzie dorodna głowa
bestii rozwiera paszcze, jakby chciała połknąć przybyszów nim ci jeszcze zajmą
zacne miejsce naprzeciw mahoniowego biurka, gdzie na oszklonej tabliczce
widnieje imię i nazwisko jednego z najbogatszych Koreańczyków.
— Wzywał mnie pan. — Min Ji z właściwą
niższemu stanowisku pokorą, spogląda na siwego mężczyznę, który pilnie skrobie
coś w papierach, jak jedno z tych nadgorliwych dzieci z podstawówki. — Panie
dyrektorze? — Dopiero ponowne zabranie głosu sprawia, że ten niewysoki
człowieczek z lekką nadwagą spogląda na kobietę i chrząknąwszy, rzuca długopis,
odginając się całym ciężarem ciała na obrotowym, skórzanym krześle z oparciem,
znacznie przewyższającym jego głowę.
Min Ji nie potrafi oprzeć się wrażeniu, że
patrzy właśnie na krasnoludka na stanowczo za dużym tronie. Bogu dzięki, że pan
Song nie ma wglądu w jej myśli.
— Tak, tak, Han. Siadaj. — Wskazuje
owłosioną ręką na wolne krzesło przed sobą. — Porozmawiajmy.
Oho! To nigdy nie brzmi dobrze. Min Ji
przełyka z nerwów ślinę, naprędce przypominając sobie chociażby najmniejszą
sytuacje, która dawałaby powód, aby zdegradować ją na niższe stanowisko, albo –
nie daj Boże – całkowicie zwolnić.
Jest jednak pewna, że w ostatnich dniach w
niczym nie zawiniła i zawsze zachowywała odpowiednią uprzejmość nawet wobec
najbardziej upierdliwych klientów, a od pracowników wymagała dokładnie tego
samego i pilnowała, żeby stosowali się do polityki „La Rose”.
Więc o co może chodzić? Czyżby Hana
podłożyła jej jakąś świnie?
Przez długą, natrętną chwilę, brzęczącą
ciszą niczym mucha za uchem, pan Song po prostu spogląda na pracownicę, jakby
musiał koniecznie przypomnieć sobie jej twarz.
Zarazem z jego oblicza trudno cokolwiek
wyczytać i Min Ji ma wrażenie, że to owa pokerowa mina wyniosła go na szczyt,
gdyż pomimo skąpego wzrostu Song Ju Hyun zawsze wzbudza niesamowity respekt,
nawet w mężczyznach dwa razy wyższych od siebie.
Po chwili dyrektor wzdryga się,
przypominając sobie po co tu właściwie jest i jego oczy nabierają
przenikliwości.
— Panno Han, jestem niezmiernie zadowolony
z ostatnich czterech lat pani pracy na stanowisku menadżera „La Rose”…
Czy teraz powie to przeklęte „ale”, myśli
gorączkowo kobieta, a tymczasem słowa swobodnie płyną nieprzerwanym strumieniem
z ust pana Songa.
— Nie da się ukryć, że pod pani rządami
hotel podwoił zyski i zbiera same najlepsze oceny, plasując się w czołówce
prestiżowych hoteli w kraju. Przez cały ten czas witała pani kwiatami setki
wybitnych polityków z całego świata, gwiazdy wysokiego formatu i liczących się
biznesmenów, gdzie ci wszyscy wspomniani zechcieli zatrzymać się właśnie w „La
Rose”, odrzucając oferty konkurencji. Pracownicy są zadowoleni, a zarazem
wszystko działa w jak dobrze naoliwionym zegarku…
Min Ji słucha tego z rosnącym niepokojem.
Pan Song nigdy nie należał do ludzi, którzy lubiliby chwalić komplementy komuś
innemu niż własnemu odbiciu, dlatego czuje podejrzaną woń, kryjącą się za tym
pompatycznym, gloryfikującym ją monologu.
— Dziękuję, to bardzo miłe, panie
dyrektorze — odpowiada szybko, kiedy tylko pan Song robi pauzę na oddech.
— Jesteś sercem tego hotelu, Han. —
Dyrektor spogląda na nią przenikliwie. — Serce zaś okazuje miłość, prawda?
Kobieta nie wie, co odpowiedzieć. Pytanie
wydaje jej się co najmniej dziwaczne.
— Tak, panie dyrektorze. Zdaje się, że tak.
— Właśnie! — Dyrektor z aprobatą kiwa
głową, rady ze swego zacnego porównania. — Za dwa dni do Korei wraca mój
jedyny, pierworodny syn. — Na moment twarz mężczyzny ocienia grymas. Wzdycha
ciężko. — Jest w ostatniej klasie licealnej i wymogłem, aby ostatni semestr i
zarazem maturę zdał właśnie w kraju.
Min Ji kiwa głową. Tak, coś jej to mówi.
Czasem, pokątnie dolatywały ją szepty o dziedzicu „La Rose”, rzekomo mieszkającym
w Stanach. Nie przywiązywała jednak do tego na tyle uwagi, aby wyciągnąć jakieś
głębsze informacje na jego temat.
— Niedługo będzie studiował, by przejąć po
mnie zarządzanie hotelarskim dziedzictwem. Skłamałbym jednak, mówiąc, że mogę
spokojnie spać, mając dziedzica. Mój syn… — Dyrektor na moment nie jest pewny
tego, co chce powiedzieć. — Mój syn potrzebuje kogoś, kto by go odpowiednio
zainspirował. Pokazał czym jest „La Rose”, jak to działa od spodu aż po dach,
rozumiesz mnie Han?
Min Ji kiwa głową. Nie rozumie.
Dyrektor chrząka i kontynuuje wywód.
— Wiem, że nie byłem dobrym ojcem i teraz
płacę tego najwyższą cenę, ale wiesz jak to jest, Han, prawda? Wszystkim nam
wydaje się, że nasze dzieci jakoś się same wychowają, że szkoła załatwi to za
nas, a potem przychodzi ten moment, kiedy uświadamiamy sobie, że czas na
modelowanie gliny minął, a to co mamy przed oczami jest zdeformowanym zlepkiem
czegoś.
Min Ji zachowuje milczenie. Woli nie
wspominać o tym, że sama nie posiada dzieci, chociaż rzecz jasna, bardzo by
chciała.
— Wiem, wiem, co myślisz, Han. Że stary
pierniczy od rzeczy, więc już przechodzę do setna. Chcę, żebyś zajęła się
odpowiednio Allenem.
— Allenem?
— Tak się nazywa mój syn. — Dyrektor
wzdycha cierpiętniczo, smakując zapewne w ustach porażkę rodzicielską. — Nie
jest łatwym chłopcem, Han. Wiem, że to będzie bardzo trudne, ale chce, żebyś mu
pomogła wyjść na prostą. Pokazała mu czym jest „La Rose”, zachęciła go do
angażowania się we własne dziedzictwo, napełniła go dumą z osiągnięcia przodków
i uczyniła go przynajmniej dobrym, obiecującym dziedzicem mojego imperium.
I może jeszcze doczepić mu anielskie skrzydła,
którymi pofrunie na księżyc?, myśli gorzko Min Ji, nie mogąc oprzeć się
paskudnemu wrażeniu, że oto pan Song kolejny raz szuka kogoś na kogo może
zwalić obowiązek rodzicielstwa. Jeżeli szkole w Stanach się nie powiodło, może
zupełnie obca chłopakowi menadżerka zdoła jakoś tę zaschniętą już glinę, jak to
określił dyrektor, teraz z wysiłkiem uformować na coś lepszego?
Tyle, że Min Ji nie jest cudotwórcą i
szczerze mówiąc czasem ma dość odpowiedzialności za całe „La Rose”, a co
dopiero za młodego dziedzica.
— Panie Song, jest pan pewien, że jestem
odpowiednią osobą? Jak mogę stać się autorytetem dla kogokolwiek, kto mnie nie
zna?
— Więc pozna cię. — Dyrektor beztrosko
wzrusza ramionami, jakby była to oczywista oczywistość. Potem, widząc
wątpliwości na twarzy pracownicy, nachyla się w jej stronę nad biurkiem i
poważnie zagląda w oczy. — Żeby było jasne, Han, to nie prośba, to polecenie
służbowe.
Min Ji wypuszcza nagromadzone od dłuższego
czasu powietrze z płuc. Świetnie po prostu świetnie! Zaciska pod blatem dłonie
w twarde bryły, starając się nie krzyknąć z oburzenia.
— Wiem, że jesteś niezamężna i nie masz
odpowiedzialności za rodzinę. Masz zatem czas, by się poświęcić.
Trzeba być prawdziwą świnią, żeby
powiedzieć coś takiego komuś w twarz bez zająknięcia.
Min Ji chrząka nie wiedząc, co powiedzieć.
— A jeżeli mi się nie uda? Z całym
szacunkiem, dyrektorze generalny, ale jak mogę ręczyć, że zdołam na niego
wpłynąć?
— Nie zdołasz tego poręczyć, Han i ja
dobrze o tym wiem. — Mężczyzna uśmiecha się pobłażliwie. — Ale ten hotel
funkcjonuje dzięki tobie, jesteś paliwem, które pobudza jego turbiny i
przekładnie…
Kolejne, jakże patetyczne, porównanie.
— … Jeżeli mój syn ma szansę się czegoś od
kogoś nauczyć, to tylko od ciebie, Han. I nie myśl, że jestem bezduszny. Dobrze
cię wynagrodzę. Nie tylko sowitą podwyżką, ale może nawet stanowiskiem młodego
zastępcy dyrektora, co ty na to?
— Ale przecież zastępcą dyrektora jest Gun.
— Nie omieszka z przerażeniem zauważyć. Ostatnie czego pragnie to wyrzucić ze
stanowiska mężczyznę w podeszłym wieku.
— Gun za rok wybiera się na emeryturę. Nie
musisz się o to martwić. I tak będę musiał kogoś obsadzić na jego miejscu. —
Dyrektor znów opada na oparcie krzesła i sapie ciężko. — Dasz radę, Han. Wierzę
w ciebie.
Kobieta przełyka ślinę. Serce w jej piersi
dudni niespokojnie. Chciałaby odmówić, ostatnie czego jej trzeba, to mieć na
głowie rozpuszczonego licealistę, któremu pewnie wydaje się, że cały świat
winien przed nim klęknąć, albo przed pieniędzmi jego ojca, ale wie, że nie może
odmówić, bez względu na siłę argumentów.
To polecenie służbowe… dyrektor nie
zostawił co do tego żadnych złudzeń.
— Oczywiście, dyrektorze. Wszystko
zrozumiałam.
Pan Song uśmiecha się szeroko, kamień
ewidentnie spadł mu z serca.
— Wspaniale! To Han jaką znam! Energiczna i
waleczna! Przygotowałem już dla ciebie wszystkie dokumenty Allena.
***
Kang Neul wybucha spazmatycznym śmiechem,
gdy obie razem z Min Ji siedzą w jednym z przydrożnych barów na powietrzu,
gdzie od deszczu chroni ich jedynie materiałowy namiot, a klienci są zmuszeni
siedzieć na rozchybotanych, plastikowych krzesłach.
A mimo to, to właśnie takie miejsca
ściągają największą rzeszę Seulczyków, pragnących napić się soju po pracy.
Min Ji nie jest w tym względzie wyjątkiem,
zwłaszcza, że ma powód, by zaglądać do kieliszka.
— Ale przyznaj chociaż, że jest niebrzydki!
— Przyjaciółka poskutkuje długim, żelowym paznokciem wprost na niewielkie
zdjęcie, przypięte agrafką do aplikacji jednego z prestiżowych liceum Hong.
Fotografia przedstawia młodego Koreańczyka z prostym nosem i całkiem
wyrazistymi, jak na swą nacje oczami, które ponuro spoglądają w obiektyw
aparatu. Szczególnie charakterystyczne są jego sterczące, blond włosy. — Taki
chłopak, aż się prosi o coś więcej!
— Przypominam, że w tym roku zdaje maturę.
— Min Ji ze złością wyrywa przyjaciółce dokumenty. — I co to mają być kurde za
włosy, co? — pyta, będąc już lekko podchmielona soju. — Jak ktoś musi aż tak
wyraziście podkreślać swój image, to głównie dlatego, że w środku jest
niesamowicie nudny, wiesz?
— Znów powtarzasz słowa matki, Min? Kiedy
dotrze do ciebie, że temu staremu babsku zgryźliwość rzuciła się na mózg?
— Ej! Nie obrażaj mi matki! — Min Ji grozi
Neul palcem.
Tamta beka bez przejęcia.
— Słuchaj, nienawidzisz jej, więc teraz się
nie rzucaj, dobra? Wiesz ile razy musiałam słuchać twoich żalów na jej temat?
Mam takie samo prawo ją obrażać jak ty!
Min Ji robi kwaśną minę, a usta szybko chowa
w kolejnym kieliszku.
— Nie tak miało wyglądać moje życie,
cholera jasna! — Z łoskotem uderza kieliszkiem od stół. — Dlaczego to zawszę
muszę być ja? — I powiedziawszy to nieco boleśnie opiera czoło o krawędź
stolika.
Neul wyciąga rękę i poklepuje przyjaciółkę
po ramieniu.
— No już, już. Tylko bez zbędnego mazania
się. Ten chłopak może ci zagwarantować stanowisko zastępcy dyrektora! Wiesz, co
ja bym dała za taką fuchę? Ale wypindżona Yoona nigdy mnie nie awansuje!
Mówi o słynnej dyrektor domu mody „Fiore”,
czterdziestolatce po czterech rozwodach, która nienawidzi młodszych kobiet z
taką samą namiętnością co mężczyzn.
— Bo Yoona nie ma córki, którą mogłaby ci
podrzucić do gniazda jak kukułka i kazać ci, żebyś oszlifowała ją na diament! —
burczy marudnie Min Ji, nie podnosząc czoła ze stołu.
— Aish! Ty zawsze widzisz wszystko w
ciemnych barwach! Przecież ten chłopak to twoja szansa na lepsze życie! Zawsze
tego chciałaś, prawda?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz