Czeka na niego już od dwóch godzin, siedząc
na schodach przed jego domem. Ze słuchawkami w uszach wystukuje końcami butów
rytm do muzyki. Nudzi się śmiertelnie, ale powzięła uparty zamiar, że nie ruszy
się stąd dopóki go nie zobaczy.
Kim Myungsoo nie będzie się przed nią
chował.
Nie jest jednak przygotowana na to, co
widzi w tym momencie. Chłopak przechodzi przez bramę lekko kulejąc. Trzyma się
kurczowo za ramię, stękając w bólu, jednak dopiero widok zaschniętej krwi,
powoduje, że Jiyeon zrywa się z miejsca jak oparzona.
— Jasna cholera! Co to ma być?! —
wykrzykuje, podczas gdy on podnosi na nią zaskoczone spojrzenie.
— Ji? Jak tu weszłaś? — Spogląda wymownie
na elektroniczną bramę, przez którą można wejść jedynie za pomocą kodu.
Dziewczyna lekceważąco wzrusza ramionami.
— Ostatnim razem widziałam, jaki
wpisywałeś. Wielkie mi rzeczy! Dlaczego zmieniasz temat?! — Podbiega do niego,
z niepokojem spoglądając w miejsce urazu. — Co się stało, Kim? Gadaj, albo
urządzę cię sto razy gorzej niż wyglądasz teraz.
— Uspokój się. Przeżyje. Rodzice są…?
— A myślisz, że siedziałabym na schodach
jak głupia? — prycha, czując coraz silniejsze podenerwowanie. — Kim, czy tobie
się wydaje, że możesz lecieć ze mną w kulki? Gadaj natychmiast co się dzieje!
— A możemy chociaż wejść do środka? — pyta
ją protekcjonalnie.
— Niech będzie. — Jiyeon nerwowo rozgląda
się wokół, jakby spodziewając, że stado uzbrojonych ninja wyskoczy za węgła, by
raz na zawsze rozprawić się ich życiem.
Nigdy nie widziała chłopaka w tak poważnym
stanie i trochę zbiera jej się na mdłości.
Pomaga mu wejść po schodach, a potem lądują
w jego pokoju, gdzie Myungsoo z bólem siada w nakrytym kocem fotelu i wydaje z
siebie stęknięcie ulgi.
Jiyeon jednak nie podziela jego
rozluźnienia. Wręcz przeciwnie, jej ciało spina się jak pod wpływem napięcia
elektrycznego.
— Teraz dowiem się łaskawie dlaczego od
kilku dni nie dajesz znaku życia, nie łazisz do szkoły i nie odbierasz moich
telefonów? — Wyczekująco krzyżuje ramiona, nie chcąc się przyznać, że samolubnie
jest urażona, iż nie było go w chwili, kiedy tak bardzo go potrzebowała.
Chłopak posyła jej niechętne spojrzenie z
pod krzywki, pierwszy raz w historii ich znajomości trzymając się na dystans.
No dobrze, może tamtego dnia na dachu szkoły, gdy spotkała go po raz pierwszy
również był jakiś spłoszony i pilnował dystans, ale nie jest to nic, co mogłaby
porównać ze stanem obecnym, w jaki Myungsoo popadł.
— Długa historia, Ji. Nie wiem od czego
zacząć.
— Może od tego skąd masz tę okropną ranę na
ramieniu? Powinieneś stawić się w jakiejś przychodni — zauważa roztrzęsionym
głosem.
— Daj mi spokój. Przez resztę dnia nie
zamierzam się stąd nigdzie ruszać. — I na dowód słów, mocniej zagłębia się w
fotel.
— A jakaś apteczka czy coś? Dajże to sobie
chociaż przemyć, człowieku!
— Górna szafka po lewej, w kuchni —
mamrocze niechętnie, unikając jej spojrzenia, co skutecznie ją irytuje.
Jiyeon prycha głośno i wychodzi z pokoju,
chwile buszując na parterze w kuchni, trzaskając bezwstydnie szafkami, aż w
końcu wraca z małym pudełeczkiem i przysiada na pufie obok niego.
— Dobra, to teraz gadaj wreszcie skąd masz
tę ranę. — Wyciąga wodę utlenioną i nasącza nią wacik. — Będzie bolało, uważaj.
Myungsoo syczy, gdy czuje okropne
szczypanie, ale po chwili przyzwyczaja się i poszukuje w sobie najlepszej
odpowiedzi.
— Chodzi o Hansola Vernona. — Przełyka
ślinę. Jak ma jej to wytłumaczyć?
— Acha, nie jestem zdziwiona. Co on ma do
tego?
Myungsoo przymyka oczy, a potem wzdycha
ciężko. Od dawna ma już ochotę podzielić się z kimś tym ciężarem, a ponieważ –
w chwili obecnej – nie ma żadnego przyjaciela, oprócz Jiyeon, postanawia
postawić wszystko na jedną kartę.
— Było takie nagranie. Z tamtej nocy na
jachcie… — zaczyna opowiadać krok po kroku, starając się niczego nie pominąć,
tak by dziewczyna zrozumiała to możliwe jak najpełniej i nie przestraszyła się.
Bo, chociaż Jiyeon pod żadnym względem nie sprawia wrażenia kogoś, kto uciekłby
stąd krzykiem, Myungsoo i tak nawiedzają różne, przerażające wizje.
Jest tak zaabsorbowany mówieniem, iż nie
zauważa jak w pewnym momencie dziewczyna przestane przeczyszczać mu ranę i po
prostu słucha w totalnym osłupieniu.
— Powiesz coś? — W głos Myungsoo wkrada się
ton goryczy, gdy po skończeniu, Jiyeon nie odezwała się ani słowem.
— Ja… — Spogląda na niego ze zdumieniem. —
Moce, Kim? Masz pieprzone moce? Serio? Udowodnisz?
Chłopak czuje się jak głupiec i najchętniej
teraz by się śmiertelnie obraził jak jakiś dzieciak, ale nie chce być
infantylny. Musi ją przecież zrozumieć. Na jej miejscu pewnie też nie umiałby
uwierzyć tak po prostu.
— No nie wiem, nie wiem. — Kręci głową,
poruszając się niespokojnie w fotelu. — To nie przychodzi na żądanie, ale… —
Starając się naśladować niektóre ruchy z filmów, unosi rękę w kierunku
poduszki, leżącej na jego łóżku i ma nadzieje, że nie wyjdzie na kompletnego
błazna.
Ku jego zdumieniu poduszka lekko podrywa
się w powietrze, jakby był jakimś czarodziejem z Hogwartu. Brakuje tylko magicznej
różdżki i mogliby się poczuć jak w środku surrealnej rzeczywistości.
— Ja pieprze! — Z ust Jiyeon wyrywa się
przeciągły jęk zachwytu. — Zajebiste! Kim, jesteś normalnie jak jakiś Superman!
Od dzisiaj nazywam się Clark Kent, nie ma bata! — Zrywa się na równe nogi, a
radość kipi z niej jak z kilkuletniej dziewczynki na widok karuzeli.
Jej zachwyt przyjemnie chłepta jego ego i
przez moment Myungsoo czuje się nieomal wspaniale, ale szybko przypomina sobie,
co to oznacza.
— Ta… zajebiste. Mam moce, pijmy i tańczmy.
Jiyeon, Vernon mnie udupi, czaisz? Rozgniecie jak jakiegoś robala, jeżeli nie
spełnię jego żądań. — W całej tej historii pominął obecność Ma Te, jeszcze nie
wiedząc jak się do tego zabrać.
Jiyeon spogląda na niego bez głębszego
przejęcia.
— Słuchaj, Myungsoo, nie, żeby coś… ale… ta
burza na jachcie to było wydarzenie ogólnokrajowe. Masz pojęcie ile tam było
ekip śledczych i takich tam? — prycha głośno.
— Nie wiem do czego zmierzasz. — Chłopak
znów pogrąża się w niezadowoleniu, a ponieważ adrenalina zaczyna opadać, ramie
atakuje go coraz silniejszym bólem. Dostaje dreszczy.
— Ano do tego, że prawdopodobnie wszystkie
nagrania zostały uważnie prześledzone. Przecież na jachcie było wiele kamer.
Nie wierzę, że nie i któreś nagrały to samo, co kamera Hoyi.
Myungsoo w ułamku sekundy pokrywa się
upiorną białością.
— Chcesz powiedzieć, że ktoś zobaczył jak
omal zabijam Hansola?
— Nie wiem. — Jiyeon wzrusza ramionami. —
Ale sądzę, że tak.
— Chryste…
— Skup się, Kim, bo drżysz jak mała
dziewczynka. Gdyby ktoś chciał zrobić z tego sensacje medialną, nagrania z
kamer już dawno pływałyby po sieci i nie schodziły z głównych tematów
wiadomości — zauważa Jiyeon przytomnie.
— Ale tak się nie stało.
— Właśnie! I to jest to! Rozumiesz, co chcę
powiedzieć? — Spogląda na niego ze zdenerwowaniem. — Ktoś to widział, ale
zatuszował to! Więc prawdopodobnie Vernon może wsadzić sobie w dupę nagranie
Hoyi, bo i tak żadna stacja telewizyjna tego nie puści!
— Ale może wrzucić to do sieci.
— Może, ale nie dam sobie głowy uciąć, że i
w sieci jakoś by to zdjęli. Po prostu… nie wiem, co tu się odpierdala, ale
Hansol jest naszym najmniejszym problemem. Co więcej, chwalenie się takim
nagraniem może postawić go w niebezpieczeństwie. Uświadom go o tym, zanim znowu
zacznie szczekać groźbami.
Myungsoo ma wrażenie, że ból w ramieniu i w
czaszce go zaraz rozsadzi.
— Nie powiedziałem ci jeszcze najgorszego —
wyjawia, zamykając oczy. — W tamtym domu był twój wuj.
— Co? — Jiyeon odwraca się do niego
raptownie. — Ma Te?
— Tak. Byłem w cholernym szoku, ale… prawie
mnie zabił.
— Żartujesz!
— Chciałbym, Ji, ale twój wuj to jakiś
popieprzony psychol, zresztą jak i tamci dwaj. Nie chcę się nawet zastanawiać,
co to ma wspólnego z Vernonem, ale wszyscy razem mogliby założyć klub sadystów.
Jestem pewien.
Jiyeon opada na jego łóżku, chwile bijąc
się z porażającymi myślami.
— Słodki Boże, zrobiły mu to przydupasy
mojego wuja.
Myungsoo zerka na nią kątem oka.
— O czym ty mówisz, Ji? Możesz chociaż raz
nie gadać zagadkami? Powoli zaczyna mnie to męczyć.
— Powiem, ale jak wygadasz to już jesteś
martwy!
— Czy ja ci wyglądam na kogoś kto z
megafonem na ulicy rozgłasza cudze sekrety? — Posyła jej ironiczny uśmiech. —
Poza tym, nie mam kumpli z którymi miałbym plotkować jak jakaś baba.
— No dobra. — Jiyeon wciąga przygotowawczy
haust powietrza w płuca, a potem opowiada mu to, co usłyszała od Hana, czując
się trochę podle, że tak szybko przekazała jego sekret komuś innemu. Ale nie
zrobiłaby tego, gdyby sprawy nie zaczęły się tak nagle komplikować.
Myungsoo długo nie jest w stanie nic
powiedzieć. Nawet ból w ramieniu na chwile zelżał, pozwalając, aby to szok
wypełnił wszystkie jego komórki w ciele.
— Czyli…podsumowując, bo zaraz się w tym
pogubię, Vernon kilka lat temu został porwany, ojciec nie chciał spełnić żądań
porywaczy, a ci brutalnie go gwałcą. I mają coś wspólnego z twoim wujem.
— Zgadza się. — Jiyeon czuje w stosunku do
Ma Te obrzydzenie, mimo iż nie ma dowodów na to, że miał coś wspólnego z tamtym
bestialskim czynem. — No i twoje moce, Myungsoo! Jakimś cudem jesteś super
bohaterem!
— Przestań! — Chłopak wywraca oczami. — Mam
tego dość.
— Myślisz, że to się stało wtedy na
jachcie? Zmutowało cię?
— Nie wiem, Jiyeon. Zastanawiałem się nad
tym wiele razy i myślę, że tak, to mogło być wtedy. Po wyjściu ze szpitala
przez kilka dni ciężko chorowałem i potem to się zaczęło. Te dziwne jazdy z
lewitującymi rzeczami i tak dalej. Wcześniej mi takie cos nie zdarzało.
— To się robi coraz bardziej pokręcone,
wiesz? — Jiyeon nerwowo skupie skórki kciuka. — Myślałam, że to coś oczywistego,
jak mafijne porachunki, albo jakieś manewry z północy, ale super moce? Kurczę,
jakbym obudziła się w innym świecie!
— Witaj, Jiyeon, to właśnie mój świat. —
Myungsoo pozwala sobie na mały sarkazm. — Dałaś się na niego wciągnąć. Wybacz.
— Nie żartuj. — Piorunuje go spojrzeniem. —
Jestem zła, że powiedziałeś mi tak późno, chociaż trochę to rozumiem.
— No co ty! — Posyła jej krzywy uśmiech. —
Dzięki!
— Wiesz co? Teraz i tak mam dość myślenia o
tym, po prostu zajmę się twoim ramieniem, zgoda? I tak będziesz musiał iść z
tym do lekarza.
— To tylko draśnięcie. Nawet krew już nie
leci.
— Ledwie uszedłeś z życiem.
— I lepiej, żeby nikt o tym nie wiedział.
Sam próbuje wymyślić, co powiem rodzicom.
Jiyeon zawija ramię chłopaka w specjalne
bandaże z apteczki i spina je klamrą, uznając, że co mogła to zrobiła. Reszta
zależy od jego zdrowego rozsądku.
Zamyśla się chwile, a potem mówi cichym
głosem.
— Powinniśmy się wybrać do tego portu,
prawda? Tego, o którym mówił wuj.
Myungsoo cały się spina, ale w zasadzie nie
jest zaskoczony. Byłoby dziwne, gdyby Jiyeon chociaż raz odpuściła.
— Jeszcze ci mało? — pyta od niechcenia,
ponieważ uzmysławia sobie, że on także nie jest w stanie się wycofać. Nie
teraz, gdy może być w wielkim niebezpieczeństwie. Jeżeli ktoś kryje prawdę o
nim, to równie dobrze tę prawdę może obrócić przeciw niemu.
— Moja matka…
— Wiem, Ji, wiem. — Posyła jej łagodniejsze
spojrzenie. — To się nie skończy dla nas dobrze, ale za późno, żeby szukać gdzieś
po drodze nasz zgubiony rozum. Jesteśmy szaleńcami.
Jiyeon uśmiecha się szeroko, chociaż z
widocznym smutkiem.
— Tak się cieszę, że mam ciebie, wiesz? —
Uświadamia sobie z porażającą mocą i nagle ma wrażenie, że cały świat sprowadza
się do niepozornej osoby Kim Myungsoo. Wyciąga mały palec. — Jesteś moją nową
watahą.
Chłopak ze zdziwieniem wykonuje dziecinny
gest dwóch splecionych paluszków, słusznie podejrzewając, że dla dziewczyny ma
to jakieś szczególne znaczenie.
— Dobrze się czujesz, Ji? Przepraszam, że
nie odbierałem twoich telefonów. Stało się coś złego? — Teraz dociera do niej,
że namolność z jaką atakowała go przez komórkę może być nie bez przyczyny.
— To nie jest już ważne. — Jiyeon kręci
głową i niespodziewanie siada na nim okrakiem. — Nie chcę w tym momencie o
niczym myśleć, rozumiesz? Teraz mam wszystko gdzieś, oprócz ciebie. — Mówiąc
to, przerzuca włosy na lewą stronę i zaczyna go zachłannie całować.
Początkowo Myungsoo jest zbyt zaskoczony,
aby zareagować, następnie uświadamia sobie, że oto ziszczają się jego długo
skrywane marzenia i odwzajemnia niezdarnie pocałunek, jednak gdy
niespodziewanie Jiyeon ściąga z siebie koszulkę, zostając w samym staniku, do
chłopaka dociera, że sytuacja rozgrywa się zbyt szybko, a w niej samej jest coś
desperackiego.
— Ji, czekaj, czekaj. — Odgina ją lekko od
siebie. — Co ty wyprawiasz?
— A nie widać? — Z zamglonym spojrzeniem
znów szuka drogi do jego warg, ale zostaje powstrzymana.
— Hej, zwolnij, dobra?
— Myślałam, że tego właśnie chcesz —
odpowiada gniewnie.
— Ja… oczywiście, że tak, ale… — Sam
zastanawia się, czy jest debilem czy może kretynem, w każdym razie nie tak to
sobie wyobrażał. — Przecież widzę, że tu nie chodzi o mnie, Jiyeon. Nie wiem,
co się stało, ale to nie mnie chcesz teraz całować.
Dziewczyna najpierw jest wściekła, ale gdy
wzburzenie opada, pozostaje jedynie bezsilność. Sięga po koszulkę i ubiera ją
niemrawo, zsuwając się z jego kolan.
— Przepraszam. — Siada pod łóżkiem,
krzyżując nogi. — Zachowałam się jak debilka.
— Nie, wcale nie. — Myungsoo prostuje się w
fotelu, a ból w ramieniu przeszywa go jak ostrze błyskawicy, nie zwraca jednak
na to uwagi. Sadowi się na ziemi obok, prostując protezę i bierze ją za rękę. —
Chodzi o tego gościa na motorze, co?
Jiyeon odchyla głowę w tył, wzdychając
ciężko.
— Nie chcę robić z tego jakiejś telenoweli,
Kim.
— Wcale tak tego nie odbiorę. — Jego gardło
ściska się, a on zastanawia się, czemu zawsze musi zgrywać miłego gościa. Czemu
po prostu nie pozwolił sobie na dokończenie tego, co zaczęli wcześniej. Jego
brat pewnie by się nie zawahał, ba, żaden facet by tego nie zrobił, ten na
motorze nie byłby prawdopodobnie wyjątkiem. — Powiedz. Nie odbierałem
telefonów, ale teraz już jestem i cię słucham.
Spogląda mu z wahaniem w oczy, a potem
opiera głowę o jego ramię i opowiada mu wszystko od początku, od dnia, kiedy
zepsuła swoje czerwone sandałki.
◄ Następny rozdział Poprzedni rozdział ▶
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz