30 - Niczym Clark Kent.

Czeka na niego już od dwóch godzin, siedząc na schodach przed jego domem. Ze słuchawkami w uszach wystukuje końcami butów rytm do muzyki. Nudzi się śmiertelnie, ale powzięła uparty zamiar, że nie ruszy się stąd dopóki go nie zobaczy.
Kim Myungsoo nie będzie się przed nią chował.
Nie jest jednak przygotowana na to, co widzi w tym momencie. Chłopak przechodzi przez bramę lekko kulejąc. Trzyma się kurczowo za ramię, stękając w bólu, jednak dopiero widok zaschniętej krwi, powoduje, że Jiyeon zrywa się z miejsca jak oparzona.
— Jasna cholera! Co to ma być?! — wykrzykuje, podczas gdy on podnosi na nią zaskoczone spojrzenie.
— Ji? Jak tu weszłaś? — Spogląda wymownie na elektroniczną bramę, przez którą można wejść jedynie za pomocą kodu.
Dziewczyna lekceważąco wzrusza ramionami.
— Ostatnim razem widziałam, jaki wpisywałeś. Wielkie mi rzeczy! Dlaczego zmieniasz temat?! — Podbiega do niego, z niepokojem spoglądając w miejsce urazu. — Co się stało, Kim? Gadaj, albo urządzę cię sto razy gorzej niż wyglądasz teraz.
— Uspokój się. Przeżyje. Rodzice są…?
— A myślisz, że siedziałabym na schodach jak głupia? — prycha, czując coraz silniejsze podenerwowanie. — Kim, czy tobie się wydaje, że możesz lecieć ze mną w kulki? Gadaj natychmiast co się dzieje!
— A możemy chociaż wejść do środka? — pyta ją protekcjonalnie.
— Niech będzie. — Jiyeon nerwowo rozgląda się wokół, jakby spodziewając, że stado uzbrojonych ninja wyskoczy za węgła, by raz na zawsze rozprawić się ich życiem.
Nigdy nie widziała chłopaka w tak poważnym stanie i trochę zbiera jej się na mdłości.
Pomaga mu wejść po schodach, a potem lądują w jego pokoju, gdzie Myungsoo z bólem siada w nakrytym kocem fotelu i wydaje z siebie stęknięcie ulgi.
Jiyeon jednak nie podziela jego rozluźnienia. Wręcz przeciwnie, jej ciało spina się jak pod wpływem napięcia elektrycznego.
— Teraz dowiem się łaskawie dlaczego od kilku dni nie dajesz znaku życia, nie łazisz do szkoły i nie odbierasz moich telefonów? — Wyczekująco krzyżuje ramiona, nie chcąc się przyznać, że samolubnie jest urażona, iż nie było go w chwili, kiedy tak bardzo go potrzebowała.
Chłopak posyła jej niechętne spojrzenie z pod krzywki, pierwszy raz w historii ich znajomości trzymając się na dystans. No dobrze, może tamtego dnia na dachu szkoły, gdy spotkała go po raz pierwszy również był jakiś spłoszony i pilnował dystans, ale nie jest to nic, co mogłaby porównać ze stanem obecnym, w jaki Myungsoo popadł.
— Długa historia, Ji. Nie wiem od czego zacząć.
— Może od tego skąd masz tę okropną ranę na ramieniu? Powinieneś stawić się w jakiejś przychodni — zauważa roztrzęsionym głosem.
— Daj mi spokój. Przez resztę dnia nie zamierzam się stąd nigdzie ruszać. — I na dowód słów, mocniej zagłębia się w fotel.
— A jakaś apteczka czy coś? Dajże to sobie chociaż przemyć, człowieku!
— Górna szafka po lewej, w kuchni — mamrocze niechętnie, unikając jej spojrzenia, co skutecznie ją irytuje.
Jiyeon prycha głośno i wychodzi z pokoju, chwile buszując na parterze w kuchni, trzaskając bezwstydnie szafkami, aż w końcu wraca z małym pudełeczkiem i przysiada na pufie obok niego.
— Dobra, to teraz gadaj wreszcie skąd masz tę ranę. — Wyciąga wodę utlenioną i nasącza nią wacik. — Będzie bolało, uważaj.
Myungsoo syczy, gdy czuje okropne szczypanie, ale po chwili przyzwyczaja się i poszukuje w sobie najlepszej odpowiedzi.
— Chodzi o Hansola Vernona. — Przełyka ślinę. Jak ma jej to wytłumaczyć?
— Acha, nie jestem zdziwiona. Co on ma do tego?
Myungsoo przymyka oczy, a potem wzdycha ciężko. Od dawna ma już ochotę podzielić się z kimś tym ciężarem, a ponieważ – w chwili obecnej – nie ma żadnego przyjaciela, oprócz Jiyeon, postanawia postawić wszystko na jedną kartę.
— Było takie nagranie. Z tamtej nocy na jachcie… — zaczyna opowiadać krok po kroku, starając się niczego nie pominąć, tak by dziewczyna zrozumiała to możliwe jak najpełniej i nie przestraszyła się. Bo, chociaż Jiyeon pod żadnym względem nie sprawia wrażenia kogoś, kto uciekłby stąd krzykiem, Myungsoo i tak nawiedzają różne, przerażające wizje.
Jest tak zaabsorbowany mówieniem, iż nie zauważa jak w pewnym momencie dziewczyna przestane przeczyszczać mu ranę i po prostu słucha w totalnym osłupieniu.
— Powiesz coś? — W głos Myungsoo wkrada się ton goryczy, gdy po skończeniu, Jiyeon nie odezwała się ani słowem.
— Ja… — Spogląda na niego ze zdumieniem. — Moce, Kim? Masz pieprzone moce? Serio? Udowodnisz?
Chłopak czuje się jak głupiec i najchętniej teraz by się śmiertelnie obraził jak jakiś dzieciak, ale nie chce być infantylny. Musi ją przecież zrozumieć. Na jej miejscu pewnie też nie umiałby uwierzyć tak po prostu.
— No nie wiem, nie wiem. — Kręci głową, poruszając się niespokojnie w fotelu. — To nie przychodzi na żądanie, ale… — Starając się naśladować niektóre ruchy z filmów, unosi rękę w kierunku poduszki, leżącej na jego łóżku i ma nadzieje, że nie wyjdzie na kompletnego błazna.
Ku jego zdumieniu poduszka lekko podrywa się w powietrze, jakby był jakimś czarodziejem z Hogwartu. Brakuje tylko magicznej różdżki i mogliby się poczuć jak w środku surrealnej rzeczywistości.
— Ja pieprze! — Z ust Jiyeon wyrywa się przeciągły jęk zachwytu. — Zajebiste! Kim, jesteś normalnie jak jakiś Superman! Od dzisiaj nazywam się Clark Kent, nie ma bata! — Zrywa się na równe nogi, a radość kipi z niej jak z kilkuletniej dziewczynki na widok karuzeli.
Jej zachwyt przyjemnie chłepta jego ego i przez moment Myungsoo czuje się nieomal wspaniale, ale szybko przypomina sobie, co to oznacza.
— Ta… zajebiste. Mam moce, pijmy i tańczmy. Jiyeon, Vernon mnie udupi, czaisz? Rozgniecie jak jakiegoś robala, jeżeli nie spełnię jego żądań. — W całej tej historii pominął obecność Ma Te, jeszcze nie wiedząc jak się do tego zabrać.
Jiyeon spogląda na niego bez głębszego przejęcia.
— Słuchaj, Myungsoo, nie, żeby coś… ale… ta burza na jachcie to było wydarzenie ogólnokrajowe. Masz pojęcie ile tam było ekip śledczych i takich tam? — prycha głośno.
— Nie wiem do czego zmierzasz. — Chłopak znów pogrąża się w niezadowoleniu, a ponieważ adrenalina zaczyna opadać, ramie atakuje go coraz silniejszym bólem. Dostaje dreszczy.
— Ano do tego, że prawdopodobnie wszystkie nagrania zostały uważnie prześledzone. Przecież na jachcie było wiele kamer. Nie wierzę, że nie i któreś nagrały to samo, co kamera Hoyi.
Myungsoo w ułamku sekundy pokrywa się upiorną białością.
— Chcesz powiedzieć, że ktoś zobaczył jak omal zabijam Hansola?
— Nie wiem. — Jiyeon wzrusza ramionami. — Ale sądzę, że tak.
— Chryste…
— Skup się, Kim, bo drżysz jak mała dziewczynka. Gdyby ktoś chciał zrobić z tego sensacje medialną, nagrania z kamer już dawno pływałyby po sieci i nie schodziły z głównych tematów wiadomości — zauważa Jiyeon przytomnie.
— Ale tak się nie stało.
— Właśnie! I to jest to! Rozumiesz, co chcę powiedzieć? — Spogląda na niego ze zdenerwowaniem. — Ktoś to widział, ale zatuszował to! Więc prawdopodobnie Vernon może wsadzić sobie w dupę nagranie Hoyi, bo i tak żadna stacja telewizyjna tego nie puści!
— Ale może wrzucić to do sieci.
— Może, ale nie dam sobie głowy uciąć, że i w sieci jakoś by to zdjęli. Po prostu… nie wiem, co tu się odpierdala, ale Hansol jest naszym najmniejszym problemem. Co więcej, chwalenie się takim nagraniem może postawić go w niebezpieczeństwie. Uświadom go o tym, zanim znowu zacznie szczekać groźbami.
Myungsoo ma wrażenie, że ból w ramieniu i w czaszce go zaraz rozsadzi.
— Nie powiedziałem ci jeszcze najgorszego — wyjawia, zamykając oczy. — W tamtym domu był twój wuj.
— Co? — Jiyeon odwraca się do niego raptownie. — Ma Te?
— Tak. Byłem w cholernym szoku, ale… prawie mnie zabił.
— Żartujesz!
— Chciałbym, Ji, ale twój wuj to jakiś popieprzony psychol, zresztą jak i tamci dwaj. Nie chcę się nawet zastanawiać, co to ma wspólnego z Vernonem, ale wszyscy razem mogliby założyć klub sadystów. Jestem pewien.
Jiyeon opada na jego łóżku, chwile bijąc się z porażającymi myślami.
— Słodki Boże, zrobiły mu to przydupasy mojego wuja.
Myungsoo zerka na nią kątem oka.
— O czym ty mówisz, Ji? Możesz chociaż raz nie gadać zagadkami? Powoli zaczyna mnie to męczyć.
— Powiem, ale jak wygadasz to już jesteś martwy!
— Czy ja ci wyglądam na kogoś kto z megafonem na ulicy rozgłasza cudze sekrety? — Posyła jej ironiczny uśmiech. — Poza tym, nie mam kumpli z którymi miałbym plotkować jak jakaś baba.
— No dobra. — Jiyeon wciąga przygotowawczy haust powietrza w płuca, a potem opowiada mu to, co usłyszała od Hana, czując się trochę podle, że tak szybko przekazała jego sekret komuś innemu. Ale nie zrobiłaby tego, gdyby sprawy nie zaczęły się tak nagle komplikować.
Myungsoo długo nie jest w stanie nic powiedzieć. Nawet ból w ramieniu na chwile zelżał, pozwalając, aby to szok wypełnił wszystkie jego komórki w ciele.
— Czyli…podsumowując, bo zaraz się w tym pogubię, Vernon kilka lat temu został porwany, ojciec nie chciał spełnić żądań porywaczy, a ci brutalnie go gwałcą. I mają coś wspólnego z twoim wujem.
— Zgadza się. — Jiyeon czuje w stosunku do Ma Te obrzydzenie, mimo iż nie ma dowodów na to, że miał coś wspólnego z tamtym bestialskim czynem. — No i twoje moce, Myungsoo! Jakimś cudem jesteś super bohaterem!
— Przestań! — Chłopak wywraca oczami. — Mam tego dość.
— Myślisz, że to się stało wtedy na jachcie? Zmutowało cię?
— Nie wiem, Jiyeon. Zastanawiałem się nad tym wiele razy i myślę, że tak, to mogło być wtedy. Po wyjściu ze szpitala przez kilka dni ciężko chorowałem i potem to się zaczęło. Te dziwne jazdy z lewitującymi rzeczami i tak dalej. Wcześniej mi takie cos nie zdarzało.
— To się robi coraz bardziej pokręcone, wiesz? — Jiyeon nerwowo skupie skórki kciuka. — Myślałam, że to coś oczywistego, jak mafijne porachunki, albo jakieś manewry z północy, ale super moce? Kurczę, jakbym obudziła się w innym świecie!
— Witaj, Jiyeon, to właśnie mój świat. — Myungsoo pozwala sobie na mały sarkazm. — Dałaś się na niego wciągnąć. Wybacz.
— Nie żartuj. — Piorunuje go spojrzeniem. — Jestem zła, że powiedziałeś mi tak późno, chociaż trochę to rozumiem.
— No co ty! — Posyła jej krzywy uśmiech. — Dzięki!
— Wiesz co? Teraz i tak mam dość myślenia o tym, po prostu zajmę się twoim ramieniem, zgoda? I tak będziesz musiał iść z tym do lekarza.
— To tylko draśnięcie. Nawet krew już nie leci.
— Ledwie uszedłeś z życiem.
— I lepiej, żeby nikt o tym nie wiedział. Sam próbuje wymyślić, co powiem rodzicom.
Jiyeon zawija ramię chłopaka w specjalne bandaże z apteczki i spina je klamrą, uznając, że co mogła to zrobiła. Reszta zależy od jego zdrowego rozsądku.
Zamyśla się chwile, a potem mówi cichym głosem.
— Powinniśmy się wybrać do tego portu, prawda? Tego, o którym mówił wuj.
Myungsoo cały się spina, ale w zasadzie nie jest zaskoczony. Byłoby dziwne, gdyby Jiyeon chociaż raz odpuściła.
— Jeszcze ci mało? — pyta od niechcenia, ponieważ uzmysławia sobie, że on także nie jest w stanie się wycofać. Nie teraz, gdy może być w wielkim niebezpieczeństwie. Jeżeli ktoś kryje prawdę o nim, to równie dobrze tę prawdę może obrócić przeciw niemu.
— Moja matka…
— Wiem, Ji, wiem. — Posyła jej łagodniejsze spojrzenie. — To się nie skończy dla nas dobrze, ale za późno, żeby szukać gdzieś po drodze nasz zgubiony rozum. Jesteśmy szaleńcami.
Jiyeon uśmiecha się szeroko, chociaż z widocznym smutkiem.
— Tak się cieszę, że mam ciebie, wiesz? — Uświadamia sobie z porażającą mocą i nagle ma wrażenie, że cały świat sprowadza się do niepozornej osoby Kim Myungsoo. Wyciąga mały palec. — Jesteś moją nową watahą.
Chłopak ze zdziwieniem wykonuje dziecinny gest dwóch splecionych paluszków, słusznie podejrzewając, że dla dziewczyny ma to jakieś szczególne znaczenie.
— Dobrze się czujesz, Ji? Przepraszam, że nie odbierałem twoich telefonów. Stało się coś złego? — Teraz dociera do niej, że namolność z jaką atakowała go przez komórkę może być nie bez przyczyny.
— To nie jest już ważne. — Jiyeon kręci głową i niespodziewanie siada na nim okrakiem. — Nie chcę w tym momencie o niczym myśleć, rozumiesz? Teraz mam wszystko gdzieś, oprócz ciebie. — Mówiąc to, przerzuca włosy na lewą stronę i zaczyna go zachłannie całować.
Początkowo Myungsoo jest zbyt zaskoczony, aby zareagować, następnie uświadamia sobie, że oto ziszczają się jego długo skrywane marzenia i odwzajemnia niezdarnie pocałunek, jednak gdy niespodziewanie Jiyeon ściąga z siebie koszulkę, zostając w samym staniku, do chłopaka dociera, że sytuacja rozgrywa się zbyt szybko, a w niej samej jest coś desperackiego.
— Ji, czekaj, czekaj. — Odgina ją lekko od siebie. — Co ty wyprawiasz?
— A nie widać? — Z zamglonym spojrzeniem znów szuka drogi do jego warg, ale zostaje powstrzymana.
— Hej, zwolnij, dobra?
— Myślałam, że tego właśnie chcesz — odpowiada gniewnie.
— Ja… oczywiście, że tak, ale… — Sam zastanawia się, czy jest debilem czy może kretynem, w każdym razie nie tak to sobie wyobrażał. — Przecież widzę, że tu nie chodzi o mnie, Jiyeon. Nie wiem, co się stało, ale to nie mnie chcesz teraz całować.
Dziewczyna najpierw jest wściekła, ale gdy wzburzenie opada, pozostaje jedynie bezsilność. Sięga po koszulkę i ubiera ją niemrawo, zsuwając się z jego kolan.
— Przepraszam. — Siada pod łóżkiem, krzyżując nogi. — Zachowałam się jak debilka.
— Nie, wcale nie. — Myungsoo prostuje się w fotelu, a ból w ramieniu przeszywa go jak ostrze błyskawicy, nie zwraca jednak na to uwagi. Sadowi się na ziemi obok, prostując protezę i bierze ją za rękę. — Chodzi o tego gościa na motorze, co?
Jiyeon odchyla głowę w tył, wzdychając ciężko.
— Nie chcę robić z tego jakiejś telenoweli, Kim.
— Wcale tak tego nie odbiorę. — Jego gardło ściska się, a on zastanawia się, czemu zawsze musi zgrywać miłego gościa. Czemu po prostu nie pozwolił sobie na dokończenie tego, co zaczęli wcześniej. Jego brat pewnie by się nie zawahał, ba, żaden facet by tego nie zrobił, ten na motorze nie byłby prawdopodobnie wyjątkiem. — Powiedz. Nie odbierałem telefonów, ale teraz już jestem i cię słucham.
Spogląda mu z wahaniem w oczy, a potem opiera głowę o jego ramię i opowiada mu wszystko od początku, od dnia, kiedy zepsuła swoje czerwone sandałki. 


Następny rozdział         Poprzedni rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz