Rozdział ღ Dwudziesty Drugi

Następnego dnia spakowali walizki i udali się drogą powrotną na lotnisko. Minji nie protestowała. Nie potrzeba było słów, aby wiedzieć, że każda dodatkowa chwila w domku nad morzem jest dla Allena coraz trudniejsza.
Teraz siedzi w samolocie, spoglądając posępnie na szare chmury za oknem. Chyba zbiera się na burze i możliwe, że doświadczą nieprzyjemnych turbulencji.
To nie martwi ją jednak w takim stopniu co dziwne zachowanie siedzącego obok niej chłopaka. Allen praktycznie od rana zamienił z nią ze dwa słowa i unikał kontaktu wzrokowego z nią.
Rozumie jego potrzebę samotności do poukładania sobie świeżych spraw, ale obawia się, że chłopak na dobre zamknie się w sobie i nigdy nie pozbiera.
Tak bardzo chce mu pomóc i tak bardzo nie ma pojęcia, jak to uczynić.
Na lotnisku rozstają się z krótkim pożegnaniem. Allen wynajmuje samochód i nie podaje dokąd ma zamiar jechać. Ona sama nie pyta. Po prostu łapie taksówkę i prosi, aby zawieźć ją na komisariat policji.
Już od dawna nosiła się z zamiarem podania Hun Joona do sądu. Ktoś musi to zrobić, ktoś musi przerwać to okropne pasmo nieszczęść, jakie ten człowiek zsyłał na kobiety. Kobiety, które później napiętnowane wstydem nie mają odwagi dociekać sprawiedliwości.
Ale Minji nie ma zamiaru dać się zastraszyć. Chociaż wyrwa w sercu, jaką pozostawiła po nim niespełniona miłość wciąż zieje ogromną pustką to kobieta jest zdeterminowana, aby Hun Joon wreszcie dostał za swoje.
— Jak go pani poznała? — pyta przysadzisty, krępawy policjant, który tego popołudnia wygląda tak, jakby chciał, aby wszyscy i wszystko dali mu święty spokój. Co rusz wzdycha i obdarza kobietę posępnym spojrzeniem, topiąc niezadowolenie w kubku mocnej kawy.
— Przez aplikacje randkową „Lolove” — odpowiada Minji, ignorując ironiczny wzrok policjanta, który najpewniej w tym momencie bierze ją za naiwną idiotkę. Kto normalny umawia się z facetami z Internetu? Właśnie to może wyczytać z wyrazu jego twarzy, kiedy leniwie zapisuje jej zeznania na komputerze. Potem kolejny raz wzdycha.
— Kiedy doszło do pierwszego spotkania?
— Około miesiąca temu. Wpadłam na niego na ulicy, ale nie skojarzyłam, że to on. W każdym razie byliśmy umówieni na spotkanie. Ale wtedy… wtedy coś mi wypadło i nie mogłam przyjść.
Policjant rzuca jej szybkie spojrzenie z nad komputera i kiwa głową.
— A jednak potem się państwo spotkali, tak?
— Tak, on… — Minji prawie traci oddech. — On sam przyszedł do miejsca mojej pracy. Koniecznie chciał się ze mną umówić.
— I nie wydało się to pani podejrzane?
Minji rumieni się ze wstydu, chociaż obiecała sobie, że nie pozwoli, aby opinia obcych ludzi przykuła ją do ziemi.
— Ja… on wydawał się bardzo interesującym człowiekiem. Czarującym, eleganckim, miłym… — westchnęła ze smutkiem.
— Tak jak oni wszyscy, proszę pani. — Policjant sięga po kubek i bierze łyk. — Takie dranie są najbardziej czarujące z pośród wszystkich. Czy miała pani jakieś podejrzenia wobec niego? Coś, co wskazywałoby, że jego zamiary wobec pani nie są do końca szczere?
Minji musi chwile pomyśleć. Dokładnie analizuje cały przebieg ich znajomości, ale – ku własnemu utrapieniu – dochodzi do wniosku, że przez cały ten czas Hun Joon robił na niej oszałamiające wrażenie.
— Był bardzo miły. Nie wyglądał na kogoś, kto… — waha się.
— Kto robi kobietom zdjęcia wbrew ich woli? — Brwi policjanta wędrują w górę.
— Właśnie. — Minji mimowolnie opuszcza głowę na dół.
Przesłuchanie trwa jeszcze godzinę. Godzinę, podczas której Minji jest całkowicie wyzuta z wszystkich sił. Konfrontacja z całą tą sytuacją okazała się boleśniejsza niż przypuszczała, ale z komisariatu wychodzi z wyraźną ulgą i dumą w sercu.
Zrobiła to! Naprawdę to zrobiła! Hun Joon pewnie oczekiwał, że zachowa się jak wszystkie upokorzone kobiety. Po prostu zaszyje się w noże i postanowi nie rozdrapywać rany, ale na pewno bardzo się zdziwi.
O ile go złapią. O ile naprawdę nazywa się Hun Joon. Nigdy nie zaglądała mu przecież do dowodu osobistego.
Podała jednak policjantom namiary na ową ahjumme sprzedającą corn-dogi. Kobieta musi dobrze znać Hun Joona. Minji wątpi, aby sprzedawczyni zdawała sobie sprawę z niecnych poczynań stałego klienta, ale może wiedzieć coś więcej na jego temat. Może będzie znaczącym tropem dla policji.
Minji wraca do domu i od razu pada na łóżko, pragnąc zapomnieć o całym świecie. Teraz, gdy już uporała się z Hun Joonem i zostawiła go w rękach policji, jej myśli samowolnie wracają w kierunku Allena oraz jego matki.
Trudno uwierzyć, że mężczyzna, którego tyle lat mianowała swoim szefem i który mimo, że działał jej wielokrotnie na nerwy, to wzbudzał także szacunek okazał się tak podłym draniem.
Zniszczył własną żonę byle tylko dobrać się do jej pieniędzy. Zrobił z niej wariatkę, a ostatecznie nawet morderczynie, chociaż Allen pewnie ma racje. Song Ju Hyun nie mógł spodziewać się, że sytuacja aż tak wymknie się z pod kontroli.
Minji wzdycha i przymyka oczy. Ma ochotę zadzwonić teraz do Allena, ale ma przeczucie, że i tak by nie odebrał.

***
— Skąd masz to nagranie? — Spojrzenie Song Ju Hyuna nabiera ostrości, a wyraz twarzy układa się we wściekłość, gdy rozpostarty w fotelu w swoim gabinecie wciąż nie może uwierzyć, że ma przed sobą syna. Allen nigdy dobrowolnie tu nie przychodził.
— Tylko tyle masz mi dopowiedzenia? — Allen podnosi ze zdumieniem brwi, powstrzymując w sobie falę wściekłości. Jeden Bóg wie, jak przemożną ma teraz ochotę by rzucić się na ojcowskie gardło i rozszarpać je niczym lew gazelę.
Tego poranka obudził się z zamiarem, że da ojcu prawo się wytłumaczyć nim doszczętnie zburzy jego poukładany i zbudowany na krzywdzie świat.
— Co zamierzasz teraz zrobić? — Ju Hyun splata dłonie na brzuchu, obejmując dziedzica dość spokojnym wzrokiem. Nie tak patrzy ktoś, kto ma się czego obawiać.
Allen zaczerpuje oddech, starając się nie ulec ojcowskiej sile.
— Pytam, czy tylko tyle masz mi do powiedzenia?! — Z wrzaskiem wściekłości uderza ręką w biurko, czując jak gorąc uderza go w twarz.
— A niby, co chcesz usłyszeć? — Ojciec beztrosko wzrusza ramionami.
— Faszerowałeś ją psychotropami? — Allen bierze spokojniejszy wdech, ale cały trzęsie się ze wzburzenia. Oczy ma przysłonięte ścianką łez. Gdyby chociaż ojciec żałował… gdyby chociaż trochę…
— Zrobiłem wszystko, co konieczne, aby ratować to, w co wierzę.
— A w co wierzysz? — Chłopak uśmiecha się cynicznie. — W hotel? — Podnosi rękę i omiata nią pomieszczenie. — W pieprzone La Rose?! Dlaczegoś takiego ogłupiłeś własną żonę?!
— Byłem na skraju bankructwa! — W końcu także pan Song traci cierpliwości, a żyły na jego twarzy nabrzmiewają. — Nigdy tego nie zrozumiesz, szczeniaku, ponieważ całe życie żyłeś na mój rachunek! Nigdy nie musiałeś do niczego dążyć! Nigdy niczego nie zbudowałeś własnymi rękoma! — Na dowód podnosi własne. — Nie masz pojęcia, jak łatwo może podwinąć się noga, jak jeden błąd potrafi człowieka postawić na krawędzi przepaści! Ona zawsze gardziła tym, co osiągnąłem! Uważała się za lepszą tylko dlatego, że miała dobre pochodzenie! Zapomniała, że jej dziadek także kiedyś musiał dochodzić do świetności powolną drogą!
— Nie miałeś prawa jej zabijać! — Allen ściąga z biurka wszystkie rzeczy, które rozpierzchają się po całym gabinecie, robiąc niemało hałasu. — Nie miałeś pieprzonego prawa! To była moja matka! Zdradzałeś ją, a na koniec zrobiłeś z niej morderczynie!
— Sama się nią uczyniła! — Ju Hyun podrywa się z krzesła, ciężko dysząc. — Nikt nie kazał jej mordować Yoony!
— Była nafaszerowana twoimi lekami! Chciałeś ją ubezwłasnowolnić sądowo, mylę się!? — Allen wybucha głuchym śmiechem. — Wtedy dostałbyś w swoje łapy jej fundusz inwestycyjny! W efekcie straciłeś swoją durną kochankę! Jak mogłeś coś takiego uczynić, ojcze?! Jesteś zwierzęciem?!
Ju Hyun podnosi rękę i z całej siły uderza syna w twarz. Allen czuje przeszywający go promień bólu, omal nie upadając na ziemię. Na moment w gabinecie zapada napięta cisza. Potem mężczyzna zabiera głos.
— Myślisz, że to ja ją pierwszy zdradziłem? — Jego uśmiech rysuje się krzywą linią. — Twoja matka zawsze mną gardziła. Wyszła za mnie jedynie na prośbę swojego ojca, który dostrzegał we mnie dobrze rokującego przedsiębiorcę. Od pierwszych lat małżeństwa miała na boku licznych kochanków.
— Kłamiesz! — Allen spogląda na ojca nienawistnie, trzymając się za piekący policzek.
— Kłamię!? — Mężczyzna parska śmiechem. — Szczeniaku, wciąż mam pełne szuflady jej zdjęć z licznymi mężczyznami. Opłacałem wielu detektywów, którzy rozwiali moje złudzenia!
Allen cofa się w stronę drzwi. Nie, to nieprawda! To podłe, bezczelne kłamstwo z ust człowieka, którego całe życie miał w pogardzaniu.
— Zamilcz!
— Zawsze ją idealizowałeś! — Ojciec nie kończy wątku, jakby torturowanie syna sprawiało mu okrutną przyjemność. — Oczerniała mnie w twoich oczach. Odkąd się urodziłeś nastawiała cię przeciwko mnie, opowiadała ci, jakiż to jestem beznadziejny, nie mam racji?
Allen nie odpowiada. Jest w tym źródło prawdy. Matka zawsze wydawała się przygnębiona życiem, niespełniona w małżeństwie i nigdy się z tym przed synem nie kryła. Wręcz przeciwnie. Z lubością opowiadała małemu chłopcu, jak tatuś zostawia ich samych, bo od rodziny bardziej kocha pracę, bo ma zimne, nieczułe serce, bo dla niego ważne są tylko pieniądze. Allen słyszał to odkąd sięga pamięcią. Wchłonął matczyne słowa i uwierzył w nie, postrzegając ojca, jako zło wcielone.
— To nie zmienia faktu, że faszerowałeś ją prochami… — dyszy Allen ciężko, zaciskając pięści. Z jego oczu płynął łzy. Już nie ukrywa, że płacze. — Zrobiłeś to dla pieniędzy.
— Zrobiłem to dla La Rose! — wykrzykuje ojciec, ewidentnie uważając, że ten fakt zmienia wszystko i stawia go w nienagannym świetle. — Dla tego, co zbudowałem ciężką pracą, a twoja matka nie umiała docenić! A ty jesteś taki jak ona! — oskarża mężczyzna. — Nigdy nie lubiłeś tego hotelu, nigdy nie doceniałeś tego, co miałeś odziedziczyć. Żyjesz z moich pieniędzy lekko i bezstresowo!
— Tak właśnie uważasz? — Allen nie posiada się ze zdziwienia. — Wysłałeś mnie do Stanów, gdy byłem dzieckiem, tuż po śmierci matki. Dopiero, co ją utraciłem, a ty zmusiłeś mnie, abym stracił także ciebie! — Ostatnie słowa wykrzykuje z całą mocą i furią, jaką trzymał w sobie przez te wszystkie lata.
Zapada milczenie. Ojciec wpatruje się w niego niedowierzająco. Allen wciąż roni łzy, drżąc z gniewu.
— Myślisz… myślisz, że cię nie kochałem? — pyta retorycznie chłopak. — Że w tamtym czasie nie potrzebowałem twojego wsparcia? Chciałem, żebyś był przy mnie. Żebyś był moim ojcem.
— Allen…
— Ale ty ją zabiłeś. Taka jest prawda. Uczyniłeś z niej morderczynię, czy w to wierzysz czy nie. Może matka od zawsze wiedziała, jakiego potwora nosisz w sobie.
— Allen! Wracaj tu! — krzyczy ojciec, gdy chłopak wypada już za drzwi, ani myśląc się zatrzymywać.
Nie dba o nagranie, które pokazał ojcu. Zrobił ich kilka kopni. Jedną z nich, chwilę temu wysłał na policję, drugą do największej w kraju rozgłośni telewizyjnej.
Matka chciała, by ujawnił prawdę i w końcu to zrobił. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz