Następnego dnia spakowali walizki i udali
się drogą powrotną na lotnisko. Minji nie protestowała. Nie potrzeba było słów,
aby wiedzieć, że każda dodatkowa chwila w domku nad morzem jest dla Allena
coraz trudniejsza.
Teraz siedzi w samolocie, spoglądając
posępnie na szare chmury za oknem. Chyba zbiera się na burze i możliwe, że
doświadczą nieprzyjemnych turbulencji.
To nie martwi ją jednak w takim stopniu co
dziwne zachowanie siedzącego obok niej chłopaka. Allen praktycznie od rana
zamienił z nią ze dwa słowa i unikał kontaktu wzrokowego z nią.
Rozumie jego potrzebę samotności do
poukładania sobie świeżych spraw, ale obawia się, że chłopak na dobre zamknie
się w sobie i nigdy nie pozbiera.
Tak bardzo chce mu pomóc i tak bardzo nie
ma pojęcia, jak to uczynić.
Na lotnisku rozstają się z krótkim
pożegnaniem. Allen wynajmuje samochód i nie podaje dokąd ma zamiar jechać. Ona
sama nie pyta. Po prostu łapie taksówkę i prosi, aby zawieźć ją na komisariat
policji.
Już od dawna nosiła się z zamiarem podania
Hun Joona do sądu. Ktoś musi to zrobić, ktoś musi przerwać to okropne pasmo
nieszczęść, jakie ten człowiek zsyłał na kobiety. Kobiety, które później
napiętnowane wstydem nie mają odwagi dociekać sprawiedliwości.
Ale Minji nie ma zamiaru dać się
zastraszyć. Chociaż wyrwa w sercu, jaką pozostawiła po nim niespełniona miłość
wciąż zieje ogromną pustką to kobieta jest zdeterminowana, aby Hun Joon
wreszcie dostał za swoje.
— Jak go pani poznała? — pyta przysadzisty,
krępawy policjant, który tego popołudnia wygląda tak, jakby chciał, aby wszyscy
i wszystko dali mu święty spokój. Co rusz wzdycha i obdarza kobietę posępnym
spojrzeniem, topiąc niezadowolenie w kubku mocnej kawy.
— Przez aplikacje randkową „Lolove” —
odpowiada Minji, ignorując ironiczny wzrok policjanta, który najpewniej w tym
momencie bierze ją za naiwną idiotkę. Kto normalny umawia się z facetami z
Internetu? Właśnie to może wyczytać z wyrazu jego twarzy, kiedy leniwie
zapisuje jej zeznania na komputerze. Potem kolejny raz wzdycha.
— Kiedy doszło do pierwszego spotkania?
— Około miesiąca temu. Wpadłam na niego na
ulicy, ale nie skojarzyłam, że to on. W każdym razie byliśmy umówieni na
spotkanie. Ale wtedy… wtedy coś mi wypadło i nie mogłam przyjść.
Policjant rzuca jej szybkie spojrzenie z
nad komputera i kiwa głową.
— A jednak potem się państwo spotkali, tak?
— Tak, on… — Minji prawie traci oddech. —
On sam przyszedł do miejsca mojej pracy. Koniecznie chciał się ze mną umówić.
— I nie wydało się to pani podejrzane?
Minji rumieni się ze wstydu, chociaż
obiecała sobie, że nie pozwoli, aby opinia obcych ludzi przykuła ją do ziemi.
— Ja… on wydawał się bardzo interesującym
człowiekiem. Czarującym, eleganckim, miłym… — westchnęła ze smutkiem.
— Tak jak oni wszyscy, proszę pani. —
Policjant sięga po kubek i bierze łyk. — Takie dranie są najbardziej czarujące
z pośród wszystkich. Czy miała pani jakieś podejrzenia wobec niego? Coś, co
wskazywałoby, że jego zamiary wobec pani nie są do końca szczere?
Minji musi chwile pomyśleć. Dokładnie
analizuje cały przebieg ich znajomości, ale – ku własnemu utrapieniu – dochodzi
do wniosku, że przez cały ten czas Hun Joon robił na niej oszałamiające
wrażenie.
— Był bardzo miły. Nie wyglądał na kogoś,
kto… — waha się.
— Kto robi kobietom zdjęcia wbrew ich woli?
— Brwi policjanta wędrują w górę.
— Właśnie. — Minji mimowolnie opuszcza
głowę na dół.
Przesłuchanie trwa jeszcze godzinę.
Godzinę, podczas której Minji jest całkowicie wyzuta z wszystkich sił.
Konfrontacja z całą tą sytuacją okazała się boleśniejsza niż przypuszczała, ale
z komisariatu wychodzi z wyraźną ulgą i dumą w sercu.
Zrobiła to! Naprawdę to zrobiła! Hun Joon
pewnie oczekiwał, że zachowa się jak wszystkie upokorzone kobiety. Po prostu
zaszyje się w noże i postanowi nie rozdrapywać rany, ale na pewno bardzo się
zdziwi.
O ile go złapią. O ile naprawdę nazywa się
Hun Joon. Nigdy nie zaglądała mu przecież do dowodu osobistego.
Podała jednak policjantom namiary na ową
ahjumme sprzedającą corn-dogi. Kobieta musi dobrze znać Hun Joona. Minji wątpi,
aby sprzedawczyni zdawała sobie sprawę z niecnych poczynań stałego klienta, ale
może wiedzieć coś więcej na jego temat. Może będzie znaczącym tropem dla
policji.
Minji wraca do domu i od razu pada na
łóżko, pragnąc zapomnieć o całym świecie. Teraz, gdy już uporała się z Hun
Joonem i zostawiła go w rękach policji, jej myśli samowolnie wracają w kierunku
Allena oraz jego matki.
Trudno uwierzyć, że mężczyzna, którego tyle
lat mianowała swoim szefem i który mimo, że działał jej wielokrotnie na nerwy,
to wzbudzał także szacunek okazał się tak podłym draniem.
Zniszczył własną żonę byle tylko dobrać się
do jej pieniędzy. Zrobił z niej wariatkę, a ostatecznie nawet morderczynie,
chociaż Allen pewnie ma racje. Song Ju Hyun nie mógł spodziewać się, że
sytuacja aż tak wymknie się z pod kontroli.
Minji wzdycha i przymyka oczy. Ma ochotę
zadzwonić teraz do Allena, ale ma przeczucie, że i tak by nie odebrał.
***
— Skąd masz to nagranie? — Spojrzenie Song
Ju Hyuna nabiera ostrości, a wyraz twarzy układa się we wściekłość, gdy
rozpostarty w fotelu w swoim gabinecie wciąż nie może uwierzyć, że ma przed
sobą syna. Allen nigdy dobrowolnie tu nie przychodził.
— Tylko tyle masz mi dopowiedzenia? — Allen
podnosi ze zdumieniem brwi, powstrzymując w sobie falę wściekłości. Jeden Bóg
wie, jak przemożną ma teraz ochotę by rzucić się na ojcowskie gardło i
rozszarpać je niczym lew gazelę.
Tego poranka obudził się z zamiarem, że da
ojcu prawo się wytłumaczyć nim doszczętnie zburzy jego poukładany i zbudowany
na krzywdzie świat.
— Co zamierzasz teraz zrobić? — Ju Hyun
splata dłonie na brzuchu, obejmując dziedzica dość spokojnym wzrokiem. Nie tak
patrzy ktoś, kto ma się czego obawiać.
Allen zaczerpuje oddech, starając się nie
ulec ojcowskiej sile.
— Pytam, czy tylko tyle masz mi do
powiedzenia?! — Z wrzaskiem wściekłości uderza ręką w biurko, czując jak gorąc
uderza go w twarz.
— A niby, co chcesz usłyszeć? — Ojciec
beztrosko wzrusza ramionami.
— Faszerowałeś ją psychotropami? — Allen
bierze spokojniejszy wdech, ale cały trzęsie się ze wzburzenia. Oczy ma
przysłonięte ścianką łez. Gdyby chociaż ojciec żałował… gdyby chociaż trochę…
— Zrobiłem wszystko, co konieczne, aby
ratować to, w co wierzę.
— A w co wierzysz? — Chłopak uśmiecha się
cynicznie. — W hotel? — Podnosi rękę i omiata nią pomieszczenie. — W pieprzone
La Rose?! Dlaczegoś takiego ogłupiłeś własną żonę?!
— Byłem na skraju bankructwa! — W końcu
także pan Song traci cierpliwości, a żyły na jego twarzy nabrzmiewają. — Nigdy
tego nie zrozumiesz, szczeniaku, ponieważ całe życie żyłeś na mój rachunek!
Nigdy nie musiałeś do niczego dążyć! Nigdy niczego nie zbudowałeś własnymi
rękoma! — Na dowód podnosi własne. — Nie masz pojęcia, jak łatwo może podwinąć
się noga, jak jeden błąd potrafi człowieka postawić na krawędzi przepaści! Ona
zawsze gardziła tym, co osiągnąłem! Uważała się za lepszą tylko dlatego, że
miała dobre pochodzenie! Zapomniała, że jej dziadek także kiedyś musiał
dochodzić do świetności powolną drogą!
— Nie miałeś prawa jej zabijać! — Allen
ściąga z biurka wszystkie rzeczy, które rozpierzchają się po całym gabinecie,
robiąc niemało hałasu. — Nie miałeś pieprzonego prawa! To była moja matka!
Zdradzałeś ją, a na koniec zrobiłeś z niej morderczynie!
— Sama się nią uczyniła! — Ju Hyun podrywa
się z krzesła, ciężko dysząc. — Nikt nie kazał jej mordować Yoony!
— Była nafaszerowana twoimi lekami!
Chciałeś ją ubezwłasnowolnić sądowo, mylę się!? — Allen wybucha głuchym
śmiechem. — Wtedy dostałbyś w swoje łapy jej fundusz inwestycyjny! W efekcie
straciłeś swoją durną kochankę! Jak mogłeś coś takiego uczynić, ojcze?! Jesteś
zwierzęciem?!
Ju Hyun podnosi rękę i z całej siły uderza
syna w twarz. Allen czuje przeszywający go promień bólu, omal nie upadając na
ziemię. Na moment w gabinecie zapada napięta cisza. Potem mężczyzna zabiera
głos.
— Myślisz, że to ja ją pierwszy zdradziłem?
— Jego uśmiech rysuje się krzywą linią. — Twoja matka zawsze mną gardziła.
Wyszła za mnie jedynie na prośbę swojego ojca, który dostrzegał we mnie dobrze rokującego
przedsiębiorcę. Od pierwszych lat małżeństwa miała na boku licznych kochanków.
— Kłamiesz! — Allen spogląda na ojca
nienawistnie, trzymając się za piekący policzek.
— Kłamię!? — Mężczyzna parska śmiechem. —
Szczeniaku, wciąż mam pełne szuflady jej zdjęć z licznymi mężczyznami.
Opłacałem wielu detektywów, którzy rozwiali moje złudzenia!
Allen cofa się w stronę drzwi. Nie, to
nieprawda! To podłe, bezczelne kłamstwo z ust człowieka, którego całe życie
miał w pogardzaniu.
— Zamilcz!
— Zawsze ją idealizowałeś! — Ojciec nie
kończy wątku, jakby torturowanie syna sprawiało mu okrutną przyjemność. —
Oczerniała mnie w twoich oczach. Odkąd się urodziłeś nastawiała cię przeciwko
mnie, opowiadała ci, jakiż to jestem beznadziejny, nie mam racji?
Allen nie odpowiada. Jest w tym źródło
prawdy. Matka zawsze wydawała się przygnębiona życiem, niespełniona w
małżeństwie i nigdy się z tym przed synem nie kryła. Wręcz przeciwnie. Z
lubością opowiadała małemu chłopcu, jak tatuś zostawia ich samych, bo od
rodziny bardziej kocha pracę, bo ma zimne, nieczułe serce, bo dla niego ważne
są tylko pieniądze. Allen słyszał to odkąd sięga pamięcią. Wchłonął matczyne
słowa i uwierzył w nie, postrzegając ojca, jako zło wcielone.
— To nie zmienia faktu, że faszerowałeś ją
prochami… — dyszy Allen ciężko, zaciskając pięści. Z jego oczu płynął łzy. Już
nie ukrywa, że płacze. — Zrobiłeś to dla pieniędzy.
— Zrobiłem to dla La Rose! — wykrzykuje
ojciec, ewidentnie uważając, że ten fakt zmienia wszystko i stawia go w
nienagannym świetle. — Dla tego, co zbudowałem ciężką pracą, a twoja matka nie
umiała docenić! A ty jesteś taki jak ona! — oskarża mężczyzna. — Nigdy nie
lubiłeś tego hotelu, nigdy nie doceniałeś tego, co miałeś odziedziczyć. Żyjesz
z moich pieniędzy lekko i bezstresowo!
— Tak właśnie uważasz? — Allen nie posiada
się ze zdziwienia. — Wysłałeś mnie do Stanów, gdy byłem dzieckiem, tuż po
śmierci matki. Dopiero, co ją utraciłem, a ty zmusiłeś mnie, abym stracił także
ciebie! — Ostatnie słowa wykrzykuje z całą mocą i furią, jaką trzymał w sobie
przez te wszystkie lata.
Zapada milczenie. Ojciec wpatruje się w
niego niedowierzająco. Allen wciąż roni łzy, drżąc z gniewu.
— Myślisz… myślisz, że cię nie kochałem? —
pyta retorycznie chłopak. — Że w tamtym czasie nie potrzebowałem twojego
wsparcia? Chciałem, żebyś był przy mnie. Żebyś był moim ojcem.
— Allen…
— Ale ty ją zabiłeś. Taka jest prawda.
Uczyniłeś z niej morderczynię, czy w to wierzysz czy nie. Może matka od zawsze
wiedziała, jakiego potwora nosisz w sobie.
— Allen! Wracaj tu! — krzyczy ojciec, gdy
chłopak wypada już za drzwi, ani myśląc się zatrzymywać.
Nie dba o nagranie, które pokazał ojcu.
Zrobił ich kilka kopni. Jedną z nich, chwilę temu wysłał na policję, drugą do
największej w kraju rozgłośni telewizyjnej.
Matka chciała, by ujawnił
prawdę i w końcu to zrobił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz