Kolejnego dnia Allena budzi hałas za
ścianą. Rozciera z dezorientacją powieki i chwile drapiąc się po czole, próbuje
wylądować na dnie rzeczywistości z przestworzy majaków sennych.
ŁUP! Kolejny łomot skutecznie go wybudza i
chłopak czym prędzej wyplątuje się z pościeli.
Gdy tylko wychodzi na korytarz dostrzega
Minji w otwartych drzwiach sypialni naprzeciwko.
— Wyjeżdżasz? — Z niepokojem spogląda na
otwartą walizkę, do której kobieta chaotycznie wrzuca swoje rzeczy.
— Tak. Sprawdziłam rozkład autobusów.
Najbliższy mam za dwadzieścia minut.
— Wiesz chociaż gdzie jest przystanek? —
Chłopak jest w tak ciężkim szoku, że sam do końca nie wie, co gada.
— Wygooglowałam sobie. — Minji wzrusza
ramionami, skutecznie nie patrząc mu w oczy, ale nie da się zignorować
zdenerwowania, które roztacza się aurą nad jej ciałem.
Allen wydaje z siebie ciche westchnięcie,
po czym opuściwszy ramiona, wchodzi do jej sypialni i przykuca obok walizki.
— Nie jedź.
— Muszę! — Minji ze złością zamyka walizkę,
ze zgrzytem zasuwając zamek. Potem podnosi się z ziemi, spoglądając na niego
surowo.
— Chodzi o to, co powiedziałem wczoraj w
nocy?
— Chodzi o wiele rzeczy, Allen. Nie
powinnam była tutaj z tobą przyjeżdżać i to za plecami twojego ojca.
— Nigdy nie obchodziło mnie, co myśli ten
sukinsyn.
— Tak czy siak to twój ojciec, Allen. A ja
jestem twoim opiekunem prawnym. Schrzaniłam to. — Wychodzi na korytarz z
walizką w ręce i z powodu jej ciężkości, musi ostrożnie stawiać kroki na
schodach.
— Niczego nie schrzaniłaś, Minji! — Allen
czuje jak ze wzburzenia skacze mu ciśnienie. — Jesteś jedyną osobą w moim
życiu, która naprawdę mnie rozumie!
— Są pewne granice, których nie należy
przekraczać.
— Czy ty w ogóle rozumiesz co mówię? —
Allen bezsilnie podnosi ręce, a tymczasem ona otwiera drzwi, z wysiłkiem
taszcząc walizkę. Od razu widać, że nie będzie jej łatwo z bagażem dotrzeć na
piechotę do przystanku. Cały ten pomysł z wyjazdem to działanie paniki.
— Minji! — Allen łapie ją brutalnie za
rękę. — Posłuchaj mnie!
— Puść mnie! — Rzuca mu wrogie spojrzenie z
pod rozczochranych włosów, wijących się wokół jej głowy z rozbałaganionego
warkocza. — Przecież wiesz dlaczego muszę wyjechać! Nie każ mi mówić tego
głośno!
— Czego mam nie mówić? Że mnie lubisz a
może nawet kochasz? — Kiedy wypowiada te proste słowa na głos, policzki kobiety
automatycznie różowieją ze wstydu.
— Tak, Allen, tego nie mów głośno. —
Odwraca się z zamiarem zejścia po schodkach werandy, ale on wciąż ją mocno
trzyma. — Allen, powiedziałam, że masz mnie… — Nie dokańcza, ponieważ w tym
momencie zostaje mocno obrócona w jego stronę. Wpada mu prosto w ramiona, a
następnie zostaje uciszona namiętnym pocałunkiem, który składa na jej ustach.
Obiecała sobie, że w takiej sytuacji
natychmiast go odepchnie, ale jej organizm nie przejawia nawet drobnego impulsu
sprzeciwu.
Allen bez przeszkód rozchyla jej wargi
językiem, pogłębiając pocałunek, zaś jego ręce swobodnie wędrują pod niebieską
bluzkę kobiety, dotykając palcami napiętej skóry brzucha.
Pachnie nocnym potem i pościelą, w typowo
chłopięcy sposób. Jego ręce zniżają się ku biodrom, które przyciska do swoich
bioder, nie zostawiając kobiecie żadnego wyboru, jak tylko całkowicie mu się
poddać.
Oszołomiona zaplata własne ramiona wokół
jego tali i oddaje pocałunek, podczas gdy ciało zalewa wrzące uczucie ciepła.
Allen, świadomy, że już mu nie ucieknie,
lewą ręką dotyka jej policzka i na moment odrywa się od jej ust, spoglądając na
nią zamglonym spojrzeniem.
— Przypomnij mi jeszcze raz, czego mam nie
mówić? — pyta ją.
— Że cię kocham — odpowiada bez namysłu
niskim, zdyszanym od pocałunku głosem.
Od morza wieje wiatr. Po wczorajszym
sztormie temperatura znacznie się obniżyła, ale żadne z nich tego nie wyczuwa.
— Więc nie pojedziesz? — Spogląda na nią z
nadzieją.
— Ja…
— Ostrzegam! Będę tak długo całować, aż
zostaniesz.
Oczy Minji zwężają się w uśmiechu.
— Przestań mnie wkurzać, dzieciaku!
— Zostaniesz?
— Niech mnie! Zostanę, zostanę! — Odsuwa
się od niego, poprawiając z zażenowaniem bluzkę, a potem odgarnia włosy.
— W takim razie wezmę walizkę. — Allen
chwyta za bagaż nim kobieta zdąży się rozmyślić i taszczy go z powrotem na
górę.
***
Nie potrafi odejść. Może siebie nienawidzić
i złorzeczyć do swego odbicia, ale nie zmieni prawdy. Nie potrafi odejść.
Minji kolejny raz odreagowuje stres w
intensywnym sprzątaniu, atakując teraz swoim szaleństwem pokoje, które do tej
pory nie udało jej się potraktować miotłą.
Ten dom, mimo sezonowego użytkowania, jest
sporawych rozmiarów. Od razu wiadomo, że stanowi własność ludzi dobrze
sytuowanych.
Dlatego też Minji obchodzi się ostrożnie z
każdym przedmiotem, który ma w ręce i który stara się uwolnić od kurzu za
pomocą zmiotki.
Na twarz założyła ochroną, materiałową
maskę, ale i tak ma wrażenie, że kurz wgryza jej się w nos i podrażnia gardło.
Mimo tego, nie zamierza przestać, jedynie w
intensywnym sprzątaniu odnajdując ukojenie dla wyrzutów sumienia, które na tę
chwilę ma czym zagłuszyć.
Przestronna biblioteczka zakurzyła się
przez ostatnie lata. Pełno książek, poupychanych w regały porosło nawet
pajęczynami.
Sypialnia matki Allena wygląda naprawdę
kobieco. Na ścianie, nad łóżkiem faktycznie został wymalowany finezyjną, acz
czytelną czcionką napis: „Wszystko na
świecie działa dla Ciebie, nie przeciw Tobie. Carlos Xuma.”
Minji potrzebuje przeczytać to kilka razy,
nim wpuszcza do serca niepewną możliwość, że jej uczucie do Allena nie skończy
się powodziami i trzęsieniami ziemi.
Sięga po kolejne książki, zdejmując z nich
warstewkę kurzu. Działa metodycznie i szybko, człowiek z boku powiedziałby, że
oto patrzy na kobietę owładniętą szaleństwem.
W pewnym momencie kilka książek spada na
ziemie kartkami do dołu.
— A niech to! — Minji ściera warstewkę potu
z czoła i zgina się po książki. Wtedy dostrzega, że jedna z nich jest tylko
atrapą. W środku zostało wycięte prostokątne miejsce, w które włożono
pendrivea.
Jest tak zaskoczona, iż początkowo nie może
zrozumieć z czym ma do czynienia, ale kiedy jej umysł rozjaśnia się, omal nie
wypuszcza książki z ręki.
— Mój Boże! — rzuca zmiotkę na ziemie i
roztrzęsionymi dłońmi w lateksowych rękawiczkach, wyjmuje pendrivea ze środka.
Cokolwiek jest ukryte na tym miniaturowym
dysku, na pewno zostało przeznaczone dla Allena.
Minji ma świadomość, że znalazła trop, jaki
zostawiła tutaj jego matka.
***
Rozlega
się cichy szelest zamykanych drzwi i do spowitego szarością gabinetu wchodzi
niski, chudy Koreańczyk. Jego wzrok od razu kieruje się w stronę siedzącego za
biurkiem Song Ju Hyuna, który obdarza przybysza przelotnym, mało radosnym
uśmiechem.
—
Dziękuję, że przyszedłeś Park. Siadaj. — Wskazuje na wolne krzesło przed
biurkiem i chrząka, poluzowując krawat wokół spoconej szyi.
Mężczyzna
nazwiskiem Park spełnia prośbę, zakładając nogę na nogę, po czym kładzie na
blacie niewielką, czarną teczkę ze złotymi sprzączkami.
—
Przyniosłem to.
—
Dobra. Otwórz. — Pan Song kiwa głową, a jego gość natychmiastowo otwiera
teczkę, przesuwając zawartość w stronę rozmówcy.
Pan
Song bierze do ręki coś, co wygląda jak opakowanie tabletek w plastikowym,
pomarańczowym pudełeczku. Trudno odczytać jednak etykietę.
—
Czy to zadziała? — Mężczyzna sceptycznie podsuwa przedmiot pod światło, jakby
dzięki temu miało się coś zmienić.
Park
przytakuje.
—
To silny środek halucynogenny. Zawiera mocną dawkę LSD.
Na
wargach pana Songa pojawia się nikły, żmijowy uśmiech.
—
Będzie miała po tym odlot na tyle, by uznać ją za wariatkę?
—
Jestem pewien. — Park kiwa głową. Wtedy pan Song wyjmuje z szuflady wypchaną,
białą kopertę. — Spora zaliczka dla siebie, Park. Jak tylko zobaczę pierwsze
efekty to dam ci resztę, jasne?
Park
wygląda na niezadowolonego. Widać umowa nie była do końca taka, ale musi
pogodzić się z obrotem sytuacji. Zagląda do koperty, a potem na szybko z wprawą
przelicza gotówkę.
—
Zgadza się. Na początek tyle wystarczy. Zapewniam, że zrobisz z niej wariatkę.
Pan
Song śmieje się cicho pod nosem.
—
Sprytny z ciebie szczur, Park. I ani słowa, jasne? Bo twoja lekarska kariera
skończy się szybciej niż mrugniesz powieką.
Klik. Obraz nieruchomieje. Allen odrywa
palec od spacji na klawiaturze laptopa, a jego wzrok zastyga bezrozumnie nad
ekranem.
„Zapewniam, że zrobisz z niej wariatkę.” –
słowa ojca nieznośnie dźwięczą mu w oczach. Po chwili jego oczy napełniają się
łzami.
— Skurwiel. Pieprzony, sadystyczny skurwiel
— cedzi przez zaciśnięte zęby, ściskając pięści. Jego myśli wypełnia tylko
jedna, klarowna myśl. Aby zabić ojca, aby raz na zawsze odebrać mu prawo do
oddychania.
— Allen… — Minji zaciska dłoń na ramieniu
chłopaka. Ona także płacze i nie potrafi uwierzyć. Zawsze wiedziała, że pan
Song jest dziwnym, narcystycznym człowiekiem, ale nigdy nie posądziłaby go o
coś takiego.
Allen zrywa się z miejsca i zaczyna nerwowo
przechadzać po salonie. Cały aż wrze. Wygląda, jakby miał ochotę puścić to
miejsce z dymem. Kobieta nigdy nie widziała go w takim szale, ale w pełni
potrafi to zrozumieć.
— Zabije go! Zabije, skurwiela! Zabije!
Wracam do Seulu i zamorduje sukinsyna! — wrzeszczy Allen, wymachując rękoma na
wszystkie strony. Po jego czerwonej twarzy płyną nieprzerwanie łzy.
— Allen! Spójrz na mnie! — Minji stara się
go jakoś okiełznać, ale co rusz się jej wyrywa. W końcu udaje jej się go
zatrzymać. — Spójrz na mnie, błagam!
Chłopak niechętnie spełnia prośbę.
— Wiem, że to teraz trudne, ale musisz się
uspokoić. Cokolwiek teraz chcesz zrobić, później będziesz tego żałować.
— Nie zrozumiesz tego! — Allen stara się ją
odepchnąć. — Nigdy nie zrozumiesz!
— Czy jeszcze rano nie powiedziałeś, że
jestem jedyną, która cię rozumie? — Spogląda na niego z desperacją. — Pomogę
ci, słyszysz? Jeszcze nie wiem jak, ale pomogę! Tylko na razie usiądź i
pomyślmy razem!
Allen siada i chowa twarz w dłoniach. Jest
wyczerpany.
— O Boże, Boże, Boże… Min, rozumiesz to? To
ona musiała zainstalować ukrytą kamerę w gabinecie ojca. Mama, rozumiesz? A to
oznacza, że wiedziała. Wiedziała, że ten sukinsyn planuje coś jej zrobić. —
Wybucha płaczem. W tym momencie wydaje się bardziej bezbronny niż dziecko.
Minji obejmuje go i przytula się do jego
roztrzęsionego ramienia.
— Teraz odkryliśmy prawdę. — Gładzi go po
plecach. — Wszystko wyjdzie na jaw, Allen.
— Ona zabiła tę kobietę, bo… bo… — Chłopak
nie potrafi zebrać słów.
— Bo była pod wpływem narkotyków, które
podano wbrew jej woli. Wiem o tym, Allen. Wszystko wiem.
— Jak on mógł? Powiedz mi? Jak on mógł? Jak
mógł?
Minji nie ma na to odpowiedzi. Sama nie
potrafi zmieścić w głowie, że świat może tak wyglądać, że tego typu rzeczy się
dzieją i to z winy ludzi. To jak scena z horroru.
— Przejął jej fundusz inwestycyjny, konta w
Szwajcarii… — Allen mówi jak nakręcona katarynka. Nie może się powstrzymać. —
Zabrał jej akcje w firmie, przejął cały majątek po dziadku… — Zaczyna bardziej
szlochać. — Zrobił z niej wariatkę. Ubezwłasnowolnił ją, żeby nie mogła
decydować o swoim majątku. A potem… a potem ona zabiła jego kochankę. Tego się
nie mógł spodziewać, prawda? Nie mógł! Sytuacja wymknęła mu się z pod kontroli.
Chciał zrobić z niej wariatkę, decydować o jej pieniądzach i zamknąć ją w
zakładzie, ale ona zabiła… tego nie przewidział.
— Ciii, cicho, Allen. Już wszystko dobrze.
— Minji stara się, by jej głos brzmiał kojąco, chociaż sama czuje się w
głębokiej rozsypce. Po tym wszystkim… nie jest pewna, czy będzie potrafiła
nadal pracować w La Rose.
Nie ma pojęcia ile mina godzin, kiedy Allen
w końcu przestaje płakać, ale za oknem jest już ciemno.
Tajemnica tej nieszczęśliwej kobiety wyszła
w końcu na jaw. Zburzyła cały świat jej i Allena.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz