Rozdział ღ Dwudziesty Pierwszy

Kolejnego dnia Allena budzi hałas za ścianą. Rozciera z dezorientacją powieki i chwile drapiąc się po czole, próbuje wylądować na dnie rzeczywistości z przestworzy majaków sennych.
ŁUP! Kolejny łomot skutecznie go wybudza i chłopak czym prędzej wyplątuje się z pościeli.
Gdy tylko wychodzi na korytarz dostrzega Minji w otwartych drzwiach sypialni naprzeciwko.
— Wyjeżdżasz? — Z niepokojem spogląda na otwartą walizkę, do której kobieta chaotycznie wrzuca swoje rzeczy.
— Tak. Sprawdziłam rozkład autobusów. Najbliższy mam za dwadzieścia minut.
— Wiesz chociaż gdzie jest przystanek? — Chłopak jest w tak ciężkim szoku, że sam do końca nie wie, co gada.
— Wygooglowałam sobie. — Minji wzrusza ramionami, skutecznie nie patrząc mu w oczy, ale nie da się zignorować zdenerwowania, które roztacza się aurą nad jej ciałem.
Allen wydaje z siebie ciche westchnięcie, po czym opuściwszy ramiona, wchodzi do jej sypialni i przykuca obok walizki.
— Nie jedź.
— Muszę! — Minji ze złością zamyka walizkę, ze zgrzytem zasuwając zamek. Potem podnosi się z ziemi, spoglądając na niego surowo.
— Chodzi o to, co powiedziałem wczoraj w nocy?
— Chodzi o wiele rzeczy, Allen. Nie powinnam była tutaj z tobą przyjeżdżać i to za plecami twojego ojca.
— Nigdy nie obchodziło mnie, co myśli ten sukinsyn.
— Tak czy siak to twój ojciec, Allen. A ja jestem twoim opiekunem prawnym. Schrzaniłam to. — Wychodzi na korytarz z walizką w ręce i z powodu jej ciężkości, musi ostrożnie stawiać kroki na schodach.
— Niczego nie schrzaniłaś, Minji! — Allen czuje jak ze wzburzenia skacze mu ciśnienie. — Jesteś jedyną osobą w moim życiu, która naprawdę mnie rozumie!
— Są pewne granice, których nie należy przekraczać.
— Czy ty w ogóle rozumiesz co mówię? — Allen bezsilnie podnosi ręce, a tymczasem ona otwiera drzwi, z wysiłkiem taszcząc walizkę. Od razu widać, że nie będzie jej łatwo z bagażem dotrzeć na piechotę do przystanku. Cały ten pomysł z wyjazdem to działanie paniki.
— Minji! — Allen łapie ją brutalnie za rękę. — Posłuchaj mnie!
— Puść mnie! — Rzuca mu wrogie spojrzenie z pod rozczochranych włosów, wijących się wokół jej głowy z rozbałaganionego warkocza. — Przecież wiesz dlaczego muszę wyjechać! Nie każ mi mówić tego głośno!
— Czego mam nie mówić? Że mnie lubisz a może nawet kochasz? — Kiedy wypowiada te proste słowa na głos, policzki kobiety automatycznie różowieją ze wstydu.
— Tak, Allen, tego nie mów głośno. — Odwraca się z zamiarem zejścia po schodkach werandy, ale on wciąż ją mocno trzyma. — Allen, powiedziałam, że masz mnie… — Nie dokańcza, ponieważ w tym momencie zostaje mocno obrócona w jego stronę. Wpada mu prosto w ramiona, a następnie zostaje uciszona namiętnym pocałunkiem, który składa na jej ustach.
Obiecała sobie, że w takiej sytuacji natychmiast go odepchnie, ale jej organizm nie przejawia nawet drobnego impulsu sprzeciwu.
Allen bez przeszkód rozchyla jej wargi językiem, pogłębiając pocałunek, zaś jego ręce swobodnie wędrują pod niebieską bluzkę kobiety, dotykając palcami napiętej skóry brzucha.
Pachnie nocnym potem i pościelą, w typowo chłopięcy sposób. Jego ręce zniżają się ku biodrom, które przyciska do swoich bioder, nie zostawiając kobiecie żadnego wyboru, jak tylko całkowicie mu się poddać.
Oszołomiona zaplata własne ramiona wokół jego tali i oddaje pocałunek, podczas gdy ciało zalewa wrzące uczucie ciepła.
Allen, świadomy, że już mu nie ucieknie, lewą ręką dotyka jej policzka i na moment odrywa się od jej ust, spoglądając na nią zamglonym spojrzeniem.
— Przypomnij mi jeszcze raz, czego mam nie mówić? — pyta ją.
— Że cię kocham — odpowiada bez namysłu niskim, zdyszanym od pocałunku głosem.
Od morza wieje wiatr. Po wczorajszym sztormie temperatura znacznie się obniżyła, ale żadne z nich tego nie wyczuwa.
— Więc nie pojedziesz? — Spogląda na nią z nadzieją.
— Ja…
— Ostrzegam! Będę tak długo całować, aż zostaniesz.
Oczy Minji zwężają się w uśmiechu.
— Przestań mnie wkurzać, dzieciaku!
— Zostaniesz?
— Niech mnie! Zostanę, zostanę! — Odsuwa się od niego, poprawiając z zażenowaniem bluzkę, a potem odgarnia włosy.
— W takim razie wezmę walizkę. — Allen chwyta za bagaż nim kobieta zdąży się rozmyślić i taszczy go z powrotem na górę.

***
Nie potrafi odejść. Może siebie nienawidzić i złorzeczyć do swego odbicia, ale nie zmieni prawdy. Nie potrafi odejść.
Minji kolejny raz odreagowuje stres w intensywnym sprzątaniu, atakując teraz swoim szaleństwem pokoje, które do tej pory nie udało jej się potraktować miotłą.
Ten dom, mimo sezonowego użytkowania, jest sporawych rozmiarów. Od razu wiadomo, że stanowi własność ludzi dobrze sytuowanych.
Dlatego też Minji obchodzi się ostrożnie z każdym przedmiotem, który ma w ręce i który stara się uwolnić od kurzu za pomocą zmiotki.
Na twarz założyła ochroną, materiałową maskę, ale i tak ma wrażenie, że kurz wgryza jej się w nos i podrażnia gardło.
Mimo tego, nie zamierza przestać, jedynie w intensywnym sprzątaniu odnajdując ukojenie dla wyrzutów sumienia, które na tę chwilę ma czym zagłuszyć.
Przestronna biblioteczka zakurzyła się przez ostatnie lata. Pełno książek, poupychanych w regały porosło nawet pajęczynami.
Sypialnia matki Allena wygląda naprawdę kobieco. Na ścianie, nad łóżkiem faktycznie został wymalowany finezyjną, acz czytelną czcionką napis: „Wszystko na świecie działa dla Ciebie, nie przeciw Tobie. Carlos Xuma.”
Minji potrzebuje przeczytać to kilka razy, nim wpuszcza do serca niepewną możliwość, że jej uczucie do Allena nie skończy się powodziami i trzęsieniami ziemi.
Sięga po kolejne książki, zdejmując z nich warstewkę kurzu. Działa metodycznie i szybko, człowiek z boku powiedziałby, że oto patrzy na kobietę owładniętą szaleństwem.
W pewnym momencie kilka książek spada na ziemie kartkami do dołu.
— A niech to! — Minji ściera warstewkę potu z czoła i zgina się po książki. Wtedy dostrzega, że jedna z nich jest tylko atrapą. W środku zostało wycięte prostokątne miejsce, w które włożono pendrivea.
Jest tak zaskoczona, iż początkowo nie może zrozumieć z czym ma do czynienia, ale kiedy jej umysł rozjaśnia się, omal nie wypuszcza książki z ręki.
— Mój Boże! — rzuca zmiotkę na ziemie i roztrzęsionymi dłońmi w lateksowych rękawiczkach, wyjmuje pendrivea ze środka.
Cokolwiek jest ukryte na tym miniaturowym dysku, na pewno zostało przeznaczone dla Allena.
Minji ma świadomość, że znalazła trop, jaki zostawiła tutaj jego matka.

***
Rozlega się cichy szelest zamykanych drzwi i do spowitego szarością gabinetu wchodzi niski, chudy Koreańczyk. Jego wzrok od razu kieruje się w stronę siedzącego za biurkiem Song Ju Hyuna, który obdarza przybysza przelotnym, mało radosnym uśmiechem.
— Dziękuję, że przyszedłeś Park. Siadaj. — Wskazuje na wolne krzesło przed biurkiem i chrząka, poluzowując krawat wokół spoconej szyi.
Mężczyzna nazwiskiem Park spełnia prośbę, zakładając nogę na nogę, po czym kładzie na blacie niewielką, czarną teczkę ze złotymi sprzączkami.
— Przyniosłem to.
— Dobra. Otwórz. — Pan Song kiwa głową, a jego gość natychmiastowo otwiera teczkę, przesuwając zawartość w stronę rozmówcy. 
Pan Song bierze do ręki coś, co wygląda jak opakowanie tabletek w plastikowym, pomarańczowym pudełeczku. Trudno odczytać jednak etykietę.
— Czy to zadziała? — Mężczyzna sceptycznie podsuwa przedmiot pod światło, jakby dzięki temu miało się coś zmienić.
Park przytakuje.
— To silny środek halucynogenny. Zawiera mocną dawkę LSD.
Na wargach pana Songa pojawia się nikły, żmijowy uśmiech.
— Będzie miała po tym odlot na tyle, by uznać ją za wariatkę?
— Jestem pewien. — Park kiwa głową. Wtedy pan Song wyjmuje z szuflady wypchaną, białą kopertę. — Spora zaliczka dla siebie, Park. Jak tylko zobaczę pierwsze efekty to dam ci resztę, jasne?
Park wygląda na niezadowolonego. Widać umowa nie była do końca taka, ale musi pogodzić się z obrotem sytuacji. Zagląda do koperty, a potem na szybko z wprawą przelicza gotówkę.
— Zgadza się. Na początek tyle wystarczy. Zapewniam, że zrobisz z niej wariatkę.
Pan Song śmieje się cicho pod nosem.
— Sprytny z ciebie szczur, Park. I ani słowa, jasne? Bo twoja lekarska kariera skończy się szybciej niż mrugniesz powieką.
Klik. Obraz nieruchomieje. Allen odrywa palec od spacji na klawiaturze laptopa, a jego wzrok zastyga bezrozumnie nad ekranem.
„Zapewniam, że zrobisz z niej wariatkę.” – słowa ojca nieznośnie dźwięczą mu w oczach. Po chwili jego oczy napełniają się łzami.
— Skurwiel. Pieprzony, sadystyczny skurwiel — cedzi przez zaciśnięte zęby, ściskając pięści. Jego myśli wypełnia tylko jedna, klarowna myśl. Aby zabić ojca, aby raz na zawsze odebrać mu prawo do oddychania.
— Allen… — Minji zaciska dłoń na ramieniu chłopaka. Ona także płacze i nie potrafi uwierzyć. Zawsze wiedziała, że pan Song jest dziwnym, narcystycznym człowiekiem, ale nigdy nie posądziłaby go o coś takiego.
Allen zrywa się z miejsca i zaczyna nerwowo przechadzać po salonie. Cały aż wrze. Wygląda, jakby miał ochotę puścić to miejsce z dymem. Kobieta nigdy nie widziała go w takim szale, ale w pełni potrafi to zrozumieć.
— Zabije go! Zabije, skurwiela! Zabije! Wracam do Seulu i zamorduje sukinsyna! — wrzeszczy Allen, wymachując rękoma na wszystkie strony. Po jego czerwonej twarzy płyną nieprzerwanie łzy.
— Allen! Spójrz na mnie! — Minji stara się go jakoś okiełznać, ale co rusz się jej wyrywa. W końcu udaje jej się go zatrzymać. — Spójrz na mnie, błagam!
Chłopak niechętnie spełnia prośbę.
— Wiem, że to teraz trudne, ale musisz się uspokoić. Cokolwiek teraz chcesz zrobić, później będziesz tego żałować.
— Nie zrozumiesz tego! — Allen stara się ją odepchnąć. — Nigdy nie zrozumiesz!
— Czy jeszcze rano nie powiedziałeś, że jestem jedyną, która cię rozumie? — Spogląda na niego z desperacją. — Pomogę ci, słyszysz? Jeszcze nie wiem jak, ale pomogę! Tylko na razie usiądź i pomyślmy razem!
Allen siada i chowa twarz w dłoniach. Jest wyczerpany.
— O Boże, Boże, Boże… Min, rozumiesz to? To ona musiała zainstalować ukrytą kamerę w gabinecie ojca. Mama, rozumiesz? A to oznacza, że wiedziała. Wiedziała, że ten sukinsyn planuje coś jej zrobić. — Wybucha płaczem. W tym momencie wydaje się bardziej bezbronny niż dziecko.
Minji obejmuje go i przytula się do jego roztrzęsionego ramienia.
— Teraz odkryliśmy prawdę. — Gładzi go po plecach. — Wszystko wyjdzie na jaw, Allen.
— Ona zabiła tę kobietę, bo… bo… — Chłopak nie potrafi zebrać słów.
— Bo była pod wpływem narkotyków, które podano wbrew jej woli. Wiem o tym, Allen. Wszystko wiem.
— Jak on mógł? Powiedz mi? Jak on mógł? Jak mógł?
Minji nie ma na to odpowiedzi. Sama nie potrafi zmieścić w głowie, że świat może tak wyglądać, że tego typu rzeczy się dzieją i to z winy ludzi. To jak scena z horroru.
— Przejął jej fundusz inwestycyjny, konta w Szwajcarii… — Allen mówi jak nakręcona katarynka. Nie może się powstrzymać. — Zabrał jej akcje w firmie, przejął cały majątek po dziadku… — Zaczyna bardziej szlochać. — Zrobił z niej wariatkę. Ubezwłasnowolnił ją, żeby nie mogła decydować o swoim majątku. A potem… a potem ona zabiła jego kochankę. Tego się nie mógł spodziewać, prawda? Nie mógł! Sytuacja wymknęła mu się z pod kontroli. Chciał zrobić z niej wariatkę, decydować o jej pieniądzach i zamknąć ją w zakładzie, ale ona zabiła… tego nie przewidział.
— Ciii, cicho, Allen. Już wszystko dobrze. — Minji stara się, by jej głos brzmiał kojąco, chociaż sama czuje się w głębokiej rozsypce. Po tym wszystkim… nie jest pewna, czy będzie potrafiła nadal pracować w La Rose.
Nie ma pojęcia ile mina godzin, kiedy Allen w końcu przestaje płakać, ale za oknem jest już ciemno.
Tajemnica tej nieszczęśliwej kobiety wyszła w końcu na jaw. Zburzyła cały świat jej i Allena. 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz