5 - Książę w złotej zbroi.

— Cześć! Nazywam się Jeon Bo Ram i jestem twoją sunbae. Miło cię poznać.
To jakiś żart. Jiyeon zawiesza zdumione spojrzenie na niecałym metrze sześćdziesięciu drobnego ciała dziewczyny, która uśmiecha się do niej zachęcająco.
Sunbae… starsza koleżanka, mentorka i opiekuna w nowej szkole, przydzielona z klasy wyżej przez uprzejmą dyrekcje liceum Hose.
— Park Ji Yeon, w skrócie Ji lub częściej Jiyeon — odpowiada jej.
— Gdybyś miała jakieś pytania, z czymś sobie nie radziła lub ktoś ci dokuczał możesz mi o wszystkim powiedzieć. — Boram  prowadzi ją energicznie przez korytarz nowej szkoły. Przed chwilą wyszły z pokoju nauczycielskiego, gdzie Jiyeon odebrała wszystkie formalne pouczenia i zapewnienia o dobrym poziomie tutejszej nauki.
A co to jest za szkoła! Nic tu nie da się porównać z poprzednią placówką do której chodziła. Korytarz świeci nieskazitelnymi, kremowymi ścianami, podłoga w granatowym odcieniu jest antypoślizgowa, no i wszędzie rozciąga się rząd szafek niczym obraz wyjęty z amerykańskich High Schoolów.
Gdyby uczniowie nie chodzili w nudnych, sztywnych mundurkach można by odnieść wrażenie, że w istocie jakaś siła przeniosła ją do Stanów.
— Słuchasz mnie, Ji? — Sunbae zatrzymuje się, spoglądając na nią w zdumieniu.
— Hm? A tak. — Jiyeon drapie się po ciemnej, krótko ściętej czuprynie, próbując nie czuć na sobie tych wszystkich, swędzących spojrzeń, jakimi obdarza się ją na każdym kroku. — Gdyby coś mi się działo, mam ci powiedzieć — dodaje niedbale.
I co Boram  miałaby wtedy zrobić? Takie niepozorne chucherko raczej samo wymaga restrykcyjnego nadzoru opiekuńczego niż może zapewnić opiekę komuś innemu.
— Wspaniale! Pokażę ci klasę. — Sunbae zaprowadza ją do oświetlonego pomieszczenia pełnego ławek, którym przewodzi stanowisko dla nauczyciela. — W klasie będziesz miała około dwunastu osób. Wszyscy są raczej mili.
— Raczej? — Jiyeon unosi brwi. Wprawdzie oceniła tutejszych uczniów wzrokowo na korytarzu i trwało to kilka sekund, ale nie sprawiają wrażenia miłych. Raczej węszących nową twarz jak sępy, które rozważają, czy ten nowy obiekt, wkraczający w ich nieskazitelny świat jest padliną, nadającą się na pożarcie.
— Zobaczysz, że wszystko będzie dobrze. — Boram  muska palcami jej ramie, odziane oczywiście w przepisową, granatową marynarkę, która wyglądała porządnie w komplecie z białą bluzką, czarnym krawatem, spódniczką i podkolanówkami. Ale to akurat nic specjalnego. We wcześniejszej szkole także była skazana na mundurek. Zgubiła go… albo pocięła, już nie może sobie przypomnieć.
Omiata spojrzeniem klasę i szybko traci nią zainteresowanie. Odwraca wzrok ku korytarzowi, gdzie może ocenić swoich rywali. Z ich spojrzeń dużo da się wyczytać o czekającej ją przyszłości.
Niemal każdy nosi w ręce malutki, jakby zabawkowy laptop. Niektóre dziewczyny, o znacznym stopniu martwicy intelektualnej, ozdobiły własne naklejkami serduszek i innymi mdląco-słodkimi pierdołami.
Ludzie tutaj trzymają się w grupach, ale są też i tacy, co samotnie sprawdzają coś na komórce, bądź nurkują nosem w podręcznikach.
— A to jest wyrocznia — tłumaczy Sunbae, pociągnąwszy Jiyeon ku ścianie, gdzie znajduje się sporych rozmiarów ekran elektroniczny.
— Co to jest wyrocznia?
— Wyświetlają na niej wyniki testów każdego ucznia. Bez wyjątku — odpowiada Boram  ze zgrozą. — Nie muszę chyba dodawać, że bycie w czołowej dziesiątce to absolutny priorytet nas wszystkich.
Acha, świetnie! Łatwe do przewidzenia., ironiczne myśli wirują w głowie Jiyeon.
— Wdzięczna nazwa. — Jiyeon wzrusza ramionami, a następnie z jej ust strzela dorodny, biały balon, który zlizuje sprawnym ruchem języka. — Na którym jesteś miejscu?
— Drugim! — Boram  rośnie kilka cali pod wpływem dumy.
— A kto jest na pierwszym?
Brwi sunbae zbiegają się w niezadowolonym grymasie.
— Przeklęty Vernon! — Wypowiada to jak największą odrazę.
Jiyeon omal się nie przewraca. Przed oczami staje jej diabelny uśmiech chłopaka i zapalniczka niebezpiecznie blisko jej włosów.
— Ten Vernon? — krztusi się z przejęcia. Może to tylko przypadek? W końcu to imię nie jest zarezerwowane dla jednej osoby.
— Znasz Hansola? — Boram  patrzy na nią z niedowierzaniem. — Żartujesz!
— Nie mam pewności. — Jiya przełyka ślinę. — Był na statku, wtedy… no wiesz, podczas tej burzy, o której trąbią w TV.
— Tak! To nasz Vernon. — Boram  wbija mocno paznokcie w ramię dziewczyny.
— I że niby on się dobrze uczy? To cham i psychopata!
— No cóż, to też szkolny geniusz. — Sunbae wzdycha cierpiętniczo. — Nie powinnam tego mówić, ale całe szczęście, że nieźle oberwał.
— Co masz na myśli?
— Z tego wypadku na rzece Han tylko on jest w okropnym stanie. Od ponad tygodnia leży nieprzytomny w szpitalu. I mam złą wiadomość, jesteście razem w klasie.
Jiyeon opiera się o rząd szafek, potrzebując przestrzeni dla myśli. Grupka dziewcząt mierzy ją zainteresowanym spojrzeniem.  Może mieć na sobie identyczny jak one mundurek, ale i tak wyróżnia się z buntowniczą fryzurą i pomalowanymi intensywnie oczami.
— Dasz sobie radę. — Boram  kolejny raz rzuca sztucznym zapewnieniem. — Jesteś z rodziny Parków. Kiedy wieść się o tym rozniesie, zyskasz szacunek. Nikt nie będzie się ciebie czepiał.
— Wielka ulga — mruczy Jiyeon sarkastycznie.
— Będę lecieć do swojej klasy. Za pięć minut dzwonek. Gdybyś czegoś potrzebowała…
— Mam się zgłosić do ciebie. Tak wiem. — Macha ręką Jiyon, a potem odprowadza wzrokiem niziutką Boram, która zdaje się ginąć wśród innych uczniów. I pomyśleć, że jest starsza.
Jiyeon przymyka oczy. Odciąć się od tego wszystkiego, proszę. Chociaż na chwilę…
— Ekchem. — Słyszy sugestywne chrząknięcie, dobiegające z bliska. Niechętnie unosi powieki, lustrując stojącego przed nią ucznia.
— Tchórz! — stwierdza ze zdumieniem.
— Złodziejka. — Obdarowuje ją sarkastycznym uśmiechem. To Han i jak zwykle wygląda olśniewająco. Jiyeon wciąż nie może się nadziwić kobiecej urodzie chłopaka. Długie, brązowe włosy ma rozpuszczone, a mlecznobiałą twarz gładką jak z chińskiej porcelany. Wysoki, chudy, o niebotycznie długich, cienkich nogach wydaje się mieć proporcje paryskiej modelki. Nawet w mundurku zdaje się wyglądać lepiej niż ktokolwiek ze szkoły.
— Proszę, proszę. — Han z zadowoleniem szczerzy zęby, przesuwając wzrokiem po ubiorze dziewczyny. — Kogo ja tu widzę?
— Chodzisz do Hose? — Jiyeon unosi brwi.
— Owszem, w końcu jestem z tego świata, o którym kilka dni temu wypowiadałaś się z taką wzgardą. Widzę jednak, że przyszło ci zmienić zdanie na jego temat, skoro wyglądasz w ten sposób i jesteś tutaj.
Zaciska wargi z najwyższym oburzeniem.
— Co ty tam wiesz? Wiele się zmieniło i nie, żebym się o to kiedykolwiek prosiła. Mogę wyglądać tak jak ty, ale w środku jesteśmy zupełnie inni.
— Doprawdy? — Spojrzenie Hana jest irytująco wątpiące.
— Ja nie jestem tchórzem — cedzi przez zęby i wymija go, żałując, że musiała go spotkać. Wygląda na to, że wszystkie dzieciaki z tamtego statku uczęszczają do Hose. Takie jej szczęście.
— Ej, chwileczkę, zaczekaj! — Dogania ją i z całej siły łapie za rękę, że jednym szarpnięciem zmusza ją do zatrzymania się. Wydaje się rozbawiony. — Tam na statku… źle wyszło, przyznaję. Po prostu nie wiedziałem kim jesteś i czy warto dla ciebie ryzykować…
— Och, świetnie! Dla byle kogo nie nadstawisz dupska! Głupi paniczyk!
— A ty byś nadstawiła? — Mierzy ją pogardliwym wzrokiem. — Powiedziałaś, że dałabyś się pokroić za przyjaciół. Pytanie, czy dałabyś się pokroić za kompletnie obcą osobę?
Milknie, jej oczy mówią mu prawdę.
— Właśnie. Widzisz, ty dla mnie jesteś całkiem obca jak ja dla ciebie. Po co miałbym nadstawiać kark? Mój czy twój świat ma te same prawa, wierz lub nie, po prostu nie wychylamy się, kiedy to nie jest konieczne.
Wyrywa mu rękę z istną złością.
— Masz racje! Kogo obchodzi, że jakiejś obcej lasce przyjaciel palant usmaży włosy? Grunt to nie nabić sobie siniaka na dupie!
Ku jej zaskoczeniu odrzuca głowę w tył i zanosi się donośnym, szczerym śmiechem. Oczy zginęły mu za fałdami powiek, układając się w dwie, sympatyczne kreski.
— Właśnie. Po co to komu? — Przytakuje, nadal rozbawiony.
— Czy ty… nabijasz się ze mnie? — Mierzyła go przenikliwym wzrokiem. Może trzeba będzie użyć pięści? Ten idealny, mały nos aż prosi się o rozkwaszenie. Swoją drogą, to ewidentna robota plastyka, bo przecież nikt nie rodzi się z tak doskonałą twarzą!
— Może trochę. — Z rozbrajającą szczerością wzrusza ramionami.
Jiya głośno wypuszcza powietrze z ust.
— Dupek.
— Moment! — Znów ją łapie, gdy chce odejść.
— Czego, palancie? — krzyczy mu w twarz, rozłoszczona jego zachowaniem.
— Naprawdę chcę cię lepiej poznać. No wiesz, tak, żeby w przyszłości być gotowym nadstawić dla ciebie to… dupsko.
— Marzy ci się kariera rycerza w złotej zbroi? — prycha sarkastycznie. — Rozczaruję cię, bo nie jestem żadną księżniczką.
— Nie musisz tego mówić. To widać od razu. — Patrzy na nią z błyskiem w oku. — Jesteś interesującą dziewczyną. Nie wiem, jak można nie chcieć cię poznać.
Znów prycha, ale złość nieco stygnie. Han jest specyficzny, ale na swój sposób nieszkodliwie głupi. To po prostu ofiara wysokiego stylu życia z przepranym mózgiem i trzema warstwami kremu, wtartymi w twarz. Pachnie jakimiś kwiatami… już za samo to można mu współczuć.
To po prostu tchórz o całkowicie niemęskiej urodzie, ale irytująco pewny siebie.
— Nie ważne. Rób co chcesz, tylko nie nastawiaj się na jakąś przyjaźń czy coś. — Macha ręką, a potem dziarsko maszeruje na swoje pierwsze od wielu miesięcy zajęcia.

***
 Dzień przepływa nawet znośnie. Na pierwszej lekcji zostaje standardowo przedstawiona klasie, ale – ku uldze – nie musi opowiadać o zainteresowaniach ani niczym takim. Wystarczy nazwisko i imię. Na dźwięk słowa „Park” w klasie rozbrzmiewają szepty, a jej dwunastoosobowy skład zaczyna między sobą szeptać, zapewne zastanawiając się jakim cudem należy do takiej rodziny, a jednocześnie ma smołę wokół oczu, jak to stwierdził jeden z „milszych” uczniów.
Co do tej smoły… wychowawca natychmiast każe jej zmyć makijaż, na co Jiyeon nie ma ochoty przystać. Kończy się na tym, że nazywa nauczyciela „pieprzonym nazistą” i zostaje oddelegowana do dyrekcji. I to wszystko zanim jeszcze kończy się pierwsza lekcja.
Ale i tak uważa ten dzień za znośny. Wybija dopiero pora obiadowa i wszystkie dzieciaki hurtem rzucają się na stołówkę.
Na korytarzu odnajduje wzrokiem kilku chłopców, którzy byli tamtej nocy na statku. Na jej widok uśmiechają się krzywo, ale nikt nie czynił jej żadnych aluzji.
Jedynie kilka dziewcząt, zbitych w zwartą grupę podchodzi do niej, aby z zaciekawieniem i nieco podejrzliwie wypytać o ją o powiązania rodzinne.
Ma Te kazał jej powiedzieć, na wypadek tego typu przesłuchania, że do tej pory uczyła się w Stanach.
— Zgarnął mnie z ulicy — mówi bez pardonu, a guma strzela jej z ust.
Dziewczęta wymieniają się porozumiewającymi spojrzeniami.
— I naprawdę jesteś jego siostrzenicą?
— Nie wiem. Nie miałam badań DNA. Może on jest tylko kretynem z kompleksem zbawczym, który próbuje poczuć się lepiej, pomagając takim jak ja. — No dobra, trochę przesadza, ale widok pobladłych z oburzenia dziewczyn nieźle ją bawi.
— Jesteś stuknięta! — warczy jedna z nich z oburzeniem. — Masz fatalne maniery.
Jiyeon przewraca oczami i spoglądając na nie chmurnie z pod rozczochranych pasm grzywki, bezceremonialnie je omija.
Rozmowa ją męczy. Ma ich dość po kilku sekundach.

1 komentarz:

  1. Och, tak. Ma fatalne maniery :D Ale może być zabawnie w tej szkole, oprócz jej nazistowskich przezwisk. Przegięła XDDDD No i proszę, kto to się pojawił w szkole. Han i jego tchórzliwy tyłek. Chociaż miał trochę racji, że w ich świecie też panują jakieś zasady i takie wychylanie się bardzo by zaszkodziło. Park ciężko będzie to wszystko zrozumieć i mogą wyjść zabawne niejasności :D Do tego, gdzie nasz chłopczyk ze statku...;>;>;>
    Czekam :D

    OdpowiedzUsuń