— Cześć! Nazywam się Jeon
Bo Ram i jestem twoją sunbae. Miło cię poznać.
To jakiś żart. Jiyeon
zawiesza zdumione spojrzenie na niecałym metrze sześćdziesięciu drobnego ciała
dziewczyny, która uśmiecha się do niej zachęcająco.
Sunbae… starsza
koleżanka, mentorka i opiekuna w nowej szkole, przydzielona z klasy wyżej przez
uprzejmą dyrekcje liceum Hose.
— Park Ji Yeon, w
skrócie Ji lub częściej Jiyeon — odpowiada jej.
— Gdybyś miała jakieś
pytania, z czymś sobie nie radziła lub ktoś ci dokuczał możesz mi o wszystkim
powiedzieć. — Boram prowadzi ją
energicznie przez korytarz nowej szkoły. Przed chwilą wyszły z pokoju
nauczycielskiego, gdzie Jiyeon odebrała wszystkie formalne pouczenia i
zapewnienia o dobrym poziomie tutejszej nauki.
A co to jest za
szkoła! Nic tu nie da się porównać z poprzednią placówką do której chodziła. Korytarz
świeci nieskazitelnymi, kremowymi ścianami, podłoga w granatowym odcieniu jest
antypoślizgowa, no i wszędzie rozciąga się rząd szafek niczym obraz wyjęty z
amerykańskich High Schoolów.
Gdyby uczniowie nie
chodzili w nudnych, sztywnych mundurkach można by odnieść wrażenie, że w
istocie jakaś siła przeniosła ją do Stanów.
— Słuchasz mnie, Ji?
— Sunbae zatrzymuje się, spoglądając na nią w zdumieniu.
— Hm? A tak. — Jiyeon
drapie się po ciemnej, krótko ściętej czuprynie, próbując nie czuć na sobie
tych wszystkich, swędzących spojrzeń, jakimi obdarza się ją na każdym kroku. —
Gdyby coś mi się działo, mam ci powiedzieć — dodaje niedbale.
I co Boram miałaby wtedy zrobić? Takie niepozorne
chucherko raczej samo wymaga restrykcyjnego nadzoru opiekuńczego niż może
zapewnić opiekę komuś innemu.
— Wspaniale! Pokażę
ci klasę. — Sunbae zaprowadza ją do oświetlonego pomieszczenia pełnego ławek,
którym przewodzi stanowisko dla nauczyciela. — W klasie będziesz miała około
dwunastu osób. Wszyscy są raczej mili.
— Raczej? — Jiyeon unosi
brwi. Wprawdzie oceniła tutejszych uczniów wzrokowo na korytarzu i trwało to
kilka sekund, ale nie sprawiają wrażenia miłych. Raczej węszących nową twarz
jak sępy, które rozważają, czy ten nowy obiekt, wkraczający w ich nieskazitelny
świat jest padliną, nadającą się na pożarcie.
— Zobaczysz, że
wszystko będzie dobrze. — Boram muska
palcami jej ramie, odziane oczywiście w przepisową, granatową marynarkę, która
wyglądała porządnie w komplecie z białą bluzką, czarnym krawatem, spódniczką i
podkolanówkami. Ale to akurat nic specjalnego. We wcześniejszej szkole także
była skazana na mundurek. Zgubiła go… albo pocięła, już nie może sobie
przypomnieć.
Omiata spojrzeniem
klasę i szybko traci nią zainteresowanie. Odwraca wzrok ku korytarzowi, gdzie może
ocenić swoich rywali. Z ich spojrzeń dużo da się wyczytać o czekającej ją
przyszłości.
Niemal każdy nosi w
ręce malutki, jakby zabawkowy laptop. Niektóre dziewczyny, o znacznym stopniu
martwicy intelektualnej, ozdobiły własne naklejkami serduszek i innymi
mdląco-słodkimi pierdołami.
Ludzie tutaj trzymają
się w grupach, ale są też i tacy, co samotnie sprawdzają coś na komórce, bądź nurkują
nosem w podręcznikach.
— A to jest wyrocznia
— tłumaczy Sunbae, pociągnąwszy Jiyeon ku ścianie, gdzie znajduje się sporych
rozmiarów ekran elektroniczny.
— Co to jest
wyrocznia?
— Wyświetlają na niej
wyniki testów każdego ucznia. Bez wyjątku — odpowiada Boram ze zgrozą. — Nie muszę chyba dodawać, że bycie
w czołowej dziesiątce to absolutny priorytet nas wszystkich.
Acha, świetnie! Łatwe
do przewidzenia., ironiczne myśli wirują w głowie Jiyeon.
— Wdzięczna nazwa. —
Jiyeon wzrusza ramionami, a następnie z jej ust strzela dorodny, biały balon,
który zlizuje sprawnym ruchem języka. — Na którym jesteś miejscu?
— Drugim! — Boram rośnie kilka cali pod wpływem dumy.
— A kto jest na
pierwszym?
Brwi sunbae zbiegają
się w niezadowolonym grymasie.
— Przeklęty Vernon! —
Wypowiada to jak największą odrazę.
Jiyeon omal się nie
przewraca. Przed oczami staje jej diabelny uśmiech chłopaka i zapalniczka
niebezpiecznie blisko jej włosów.
— Ten Vernon? — krztusi
się z przejęcia. Może to tylko przypadek? W końcu to imię nie jest
zarezerwowane dla jednej osoby.
— Znasz Hansola? — Boram
patrzy na nią z niedowierzaniem. —
Żartujesz!
— Nie mam pewności. —
Jiya przełyka ślinę. — Był na statku, wtedy… no wiesz, podczas tej burzy, o której
trąbią w TV.
— Tak! To nasz
Vernon. — Boram wbija mocno paznokcie w
ramię dziewczyny.
— I że niby on się
dobrze uczy? To cham i psychopata!
— No cóż, to też
szkolny geniusz. — Sunbae wzdycha cierpiętniczo. — Nie powinnam tego mówić, ale
całe szczęście, że nieźle oberwał.
— Co masz na myśli?
— Z tego wypadku na
rzece Han tylko on jest w okropnym stanie. Od ponad tygodnia leży nieprzytomny
w szpitalu. I mam złą wiadomość, jesteście razem w klasie.
Jiyeon opiera się o
rząd szafek, potrzebując przestrzeni dla myśli. Grupka dziewcząt mierzy ją
zainteresowanym spojrzeniem. Może mieć
na sobie identyczny jak one mundurek, ale i tak wyróżnia się z buntowniczą
fryzurą i pomalowanymi intensywnie oczami.
— Dasz sobie radę. — Boram
kolejny raz rzuca sztucznym
zapewnieniem. — Jesteś z rodziny Parków. Kiedy wieść się o tym rozniesie,
zyskasz szacunek. Nikt nie będzie się ciebie czepiał.
— Wielka ulga — mruczy
Jiyeon sarkastycznie.
— Będę lecieć do
swojej klasy. Za pięć minut dzwonek. Gdybyś czegoś potrzebowała…
— Mam się zgłosić do
ciebie. Tak wiem. — Macha ręką Jiyon, a potem odprowadza wzrokiem niziutką Boram,
która zdaje się ginąć wśród innych uczniów. I pomyśleć, że jest starsza.
Jiyeon przymyka oczy.
Odciąć się od tego wszystkiego, proszę. Chociaż na chwilę…
— Ekchem. — Słyszy
sugestywne chrząknięcie, dobiegające z bliska. Niechętnie unosi powieki,
lustrując stojącego przed nią ucznia.
— Tchórz! — stwierdza
ze zdumieniem.
— Złodziejka. —
Obdarowuje ją sarkastycznym uśmiechem. To Han i jak zwykle wygląda
olśniewająco. Jiyeon wciąż nie może się nadziwić kobiecej urodzie chłopaka.
Długie, brązowe włosy ma rozpuszczone, a mlecznobiałą twarz gładką jak z
chińskiej porcelany. Wysoki, chudy, o niebotycznie długich, cienkich nogach
wydaje się mieć proporcje paryskiej modelki. Nawet w mundurku zdaje się
wyglądać lepiej niż ktokolwiek ze szkoły.
— Proszę, proszę. —
Han z zadowoleniem szczerzy zęby, przesuwając wzrokiem po ubiorze dziewczyny. —
Kogo ja tu widzę?
— Chodzisz do Hose? —
Jiyeon unosi brwi.
— Owszem, w końcu
jestem z tego świata, o którym kilka dni temu wypowiadałaś się z taką wzgardą.
Widzę jednak, że przyszło ci zmienić zdanie na jego temat, skoro wyglądasz w
ten sposób i jesteś tutaj.
Zaciska wargi z
najwyższym oburzeniem.
— Co ty tam wiesz?
Wiele się zmieniło i nie, żebym się o to kiedykolwiek prosiła. Mogę wyglądać
tak jak ty, ale w środku jesteśmy zupełnie inni.
— Doprawdy? —
Spojrzenie Hana jest irytująco wątpiące.
— Ja nie jestem
tchórzem — cedzi przez zęby i wymija go, żałując, że musiała go spotkać.
Wygląda na to, że wszystkie dzieciaki z tamtego statku uczęszczają do Hose. Takie
jej szczęście.
— Ej, chwileczkę,
zaczekaj! — Dogania ją i z całej siły łapie za rękę, że jednym szarpnięciem
zmusza ją do zatrzymania się. Wydaje się rozbawiony. — Tam na statku… źle
wyszło, przyznaję. Po prostu nie wiedziałem kim jesteś i czy warto dla ciebie
ryzykować…
— Och, świetnie! Dla
byle kogo nie nadstawisz dupska! Głupi paniczyk!
— A ty byś
nadstawiła? — Mierzy ją pogardliwym wzrokiem. — Powiedziałaś, że dałabyś się
pokroić za przyjaciół. Pytanie, czy dałabyś się pokroić za kompletnie obcą
osobę?
Milknie, jej oczy mówią
mu prawdę.
— Właśnie. Widzisz,
ty dla mnie jesteś całkiem obca jak ja dla ciebie. Po co miałbym nadstawiać
kark? Mój czy twój świat ma te same prawa, wierz lub nie, po prostu nie
wychylamy się, kiedy to nie jest konieczne.
Wyrywa mu rękę z
istną złością.
— Masz racje! Kogo
obchodzi, że jakiejś obcej lasce przyjaciel palant usmaży włosy? Grunt to nie
nabić sobie siniaka na dupie!
Ku jej zaskoczeniu
odrzuca głowę w tył i zanosi się donośnym, szczerym śmiechem. Oczy zginęły mu
za fałdami powiek, układając się w dwie, sympatyczne kreski.
— Właśnie. Po co to
komu? — Przytakuje, nadal rozbawiony.
— Czy ty… nabijasz
się ze mnie? — Mierzyła go przenikliwym wzrokiem. Może trzeba będzie użyć
pięści? Ten idealny, mały nos aż prosi się o rozkwaszenie. Swoją drogą, to
ewidentna robota plastyka, bo przecież nikt nie rodzi się z tak doskonałą
twarzą!
— Może trochę. — Z
rozbrajającą szczerością wzrusza ramionami.
Jiya głośno wypuszcza
powietrze z ust.
— Dupek.
— Moment! — Znów ją
łapie, gdy chce odejść.
— Czego, palancie? —
krzyczy mu w twarz, rozłoszczona jego zachowaniem.
— Naprawdę chcę cię
lepiej poznać. No wiesz, tak, żeby w przyszłości być gotowym nadstawić dla
ciebie to… dupsko.
— Marzy ci się
kariera rycerza w złotej zbroi? — prycha sarkastycznie. — Rozczaruję cię, bo
nie jestem żadną księżniczką.
— Nie musisz tego
mówić. To widać od razu. — Patrzy na nią z błyskiem w oku. — Jesteś
interesującą dziewczyną. Nie wiem, jak można nie chcieć cię poznać.
Znów prycha, ale
złość nieco stygnie. Han jest specyficzny, ale na swój sposób nieszkodliwie
głupi. To po prostu ofiara wysokiego stylu życia z przepranym mózgiem i trzema
warstwami kremu, wtartymi w twarz. Pachnie jakimiś kwiatami… już za samo to
można mu współczuć.
To po prostu tchórz o
całkowicie niemęskiej urodzie, ale irytująco pewny siebie.
— Nie ważne. Rób co
chcesz, tylko nie nastawiaj się na jakąś przyjaźń czy coś. — Macha ręką, a
potem dziarsko maszeruje na swoje pierwsze od wielu miesięcy zajęcia.
***
Dzień przepływa nawet znośnie. Na pierwszej
lekcji zostaje standardowo przedstawiona klasie, ale – ku uldze – nie musi
opowiadać o zainteresowaniach ani niczym takim. Wystarczy nazwisko i imię. Na
dźwięk słowa „Park” w klasie rozbrzmiewają szepty, a jej dwunastoosobowy skład
zaczyna między sobą szeptać, zapewne zastanawiając się jakim cudem należy do
takiej rodziny, a jednocześnie ma smołę wokół oczu, jak to stwierdził jeden z
„milszych” uczniów.
Co do tej smoły…
wychowawca natychmiast każe jej zmyć makijaż, na co Jiyeon nie ma ochoty
przystać. Kończy się na tym, że nazywa nauczyciela „pieprzonym nazistą” i zostaje
oddelegowana do dyrekcji. I to wszystko zanim jeszcze kończy się pierwsza
lekcja.
Ale i tak uważa ten
dzień za znośny. Wybija dopiero pora obiadowa i wszystkie dzieciaki hurtem rzucają
się na stołówkę.
Na korytarzu
odnajduje wzrokiem kilku chłopców, którzy byli tamtej nocy na statku. Na jej
widok uśmiechają się krzywo, ale nikt nie czynił jej żadnych aluzji.
Jedynie kilka
dziewcząt, zbitych w zwartą grupę podchodzi do niej, aby z zaciekawieniem i
nieco podejrzliwie wypytać o ją o powiązania rodzinne.
Ma Te kazał jej
powiedzieć, na wypadek tego typu przesłuchania, że do tej pory uczyła się w Stanach.
— Zgarnął mnie z
ulicy — mówi bez pardonu, a guma strzela jej z ust.
Dziewczęta wymieniają
się porozumiewającymi spojrzeniami.
— I naprawdę jesteś
jego siostrzenicą?
— Nie wiem. Nie
miałam badań DNA. Może on jest tylko kretynem z kompleksem zbawczym, który
próbuje poczuć się lepiej, pomagając takim jak ja. — No dobra, trochę przesadza,
ale widok pobladłych z oburzenia dziewczyn nieźle ją bawi.
— Jesteś stuknięta! —
warczy jedna z nich z oburzeniem. — Masz fatalne maniery.
Jiyeon przewraca
oczami i spoglądając na nie chmurnie z pod rozczochranych pasm grzywki,
bezceremonialnie je omija.
Rozmowa ją męczy. Ma
ich dość po kilku sekundach.
Och, tak. Ma fatalne maniery :D Ale może być zabawnie w tej szkole, oprócz jej nazistowskich przezwisk. Przegięła XDDDD No i proszę, kto to się pojawił w szkole. Han i jego tchórzliwy tyłek. Chociaż miał trochę racji, że w ich świecie też panują jakieś zasady i takie wychylanie się bardzo by zaszkodziło. Park ciężko będzie to wszystko zrozumieć i mogą wyjść zabawne niejasności :D Do tego, gdzie nasz chłopczyk ze statku...;>;>;>
OdpowiedzUsuńCzekam :D