— Jesteś pewna, panienko? Dzielnica
wygląda na niebezpieczną.
— Tak, proszę zatrzymać samochód. —
Spogląda niecierpliwie na kierowcę z tylnego siedzenia auta.
Ma Te wyznaczył jej szofera, który
odwodzi i przywozi ją ze szkoły. Straszna żenada. Jakby nie miała własnych nóg,
albo w Seulu nie jeździły autobusy. No, ale wszystkie dzieciaki z liceum Hose
praktykują ten sposób podróży, więc pewnie zdaniem wuja nie ona też nie może za
bardzo odstawać od reszty.
Nazwisko Park w końcu zobowiązuje!
Szofer, Koreańczyk na oko blisko
czterdziestki, niepewnie rozgląda się po okolicy, parkując samochód na poboczu
drogi.
— Panienko…
— Dam sobie, radę. Dzięki! — Macha mu,
prędko opuszczając pojazd, trzasnąwszy mocno drzwiami.
Nie ma ochoty na dyskusje, bo kierowca
i tak by nie zrozumiał po co to robi. I tak o wszystkim szofer zamelduje
wujowi, a kiedy Ma Te dowie się, że Jiyeon odwiedziła stary dom matki,
najpewniej wpadnie w szał.
Tym będzie martwić się jednak później.
Teraz rusza dobrze znaną sobie ścieżką
w kierunku rozklekotanego domu, który już z daleka wygląda, jakby chorował.
Architektoniczne paskudztwo w kształcie prostokąta, z łuszczącą się farbą w
kolorze tandetnej żółci spogląda na równie paskudną dzielnice oknami, przez
które w zimie nie da się spać, bo przepuszczają powietrze.
Jakaś banda chuliganów już dawno temu
wymalowała na ścianach graffiti. Nic wielkiego, tego domu i tak nie da się
bardziej oszpecić.
Psy na łańcuchach ujadają jak szalone,
bezzębni starcy siedzą przed drzwiami sklepów, pijący na umór mężowie
przeklinają na potęgę swoje żony. Nie mówiąc o samo-pasących się dzieciakach –
chudych jak szkapy, z wielkimi, poważnymi oczami, zdającymi się wysysać dusze każdemu
kto w nie wejrzy.
Bieda, tu czy nawet na drugim końcu
świata ma bardzo podobne oblicze. Śmierdzi i rozkłada się jak padlina. Budzi
strach.
Do niedawna to był jej świat. Wciąż
nie może uwierzyć, że zrobiła milowy krok i nagle znalazła się pod skrzydłami
wuja, który odmienił jej życie jak czarodziej.
Znajome twarze sąsiadów odprowadzają
ją przenikliwym spojrzeniem. Czuje, że oskarżają jej markowy mundurek i
wypastowane buty, a ciemne cienie do powiek, którymi malowała się od zawsze,
nie mogą ich zmylić.
Jiyeon nie jest już jedną z nich.
Udając, że ich nie widzi, popycha
jedno z okien i wskakuje do środka. Drzwi są zamknięte. Odkąd matka zniknęła,
wuj wypowiedział w jej imieniu wynajem i właściciel zamknął zamek na klucz. Nie
wiadomo po co, bo i tak każdy z łatwością się tutaj włamie.
Pamięta właściciela tego domu.
Obrzydliwego tłuściocha, który zawsze lustrował ją lubieżnym spojrzeniem, gdy
przychodził odebrać czynsz.
Ma nadzieje, że pewnego dnia zgnije w
rynsztoku.
Ale teraz musi znaleźć wskazówkę od
matki. Nie podda się, jeszcze nie. Jest pewna, że matka nie zostawiłaby ją bez
najmniejszego tropu. Nie tak działały i niech Woo Bin mówi co chce. Wszyscy
odchodzą, ale matka nigdy nie odchodzi bez odpowiedzi.
Przy Ma Te nie miała czasu się
rozejrzeć, ale tym razem nie wyjdzie i choćby do wieczora, jeżeli będzie
trzeba. Musi wyjść stąd ze wskazówką. Nie widzi innej opcji.
Wnętrze domu nic się nie zmieniło.
Tylko kurz się nawarstwił. Wie, że jej czas jest ograniczony. Za kilka dni wszystkie
rzeczy stąd zostaną uprzątnięte, by ktoś inny mógł się wprowadzić.
Deski podłogowe skrzypią pod jej
krokami, mącąc wszechobecną ciszę, jakby dom witał się z nią na nowo.
Od razu bierze się do roboty i
poszukiwania zaczyna od sypialni matki. Szuka metodycznie, powoli, ze
skupieniem, zaglądając w każdy, najmniejszy kąt. Przeszukuje też kuchnie, aż w
końcu wchodzi do obskurnej łazienki ze śmierdzącą kanałami toaletą, zlewem ze
zdechłym karaluchem w środku i przedpotopową wanną z zasłoną, w której wiecznie
zatyka się odpływ, a woda lecąca z kranu jest mętna i lodowata.
— Cokolwiek przede mną ukryłaś, mamo,
znajdę to — mówi, jakby oczy matki śledziły jej kroki.
Wtedy to zauważa. Coś niebieskiego,
czającego się w kratach okienka wentylacyjnego.
Serce bije jej mocniej, gdy stawia
stopę na krawędzi wanny i ostrożnie się na nią wspina, by móc sięgnąć do
wentylacji. Nie jest to łatwe i wymaga stanięcia na palcach oraz ryzykowaniem
utraty równowagi. Jeden niewłaściwy ruch i walnie czołem w zlew. Nie chce się przekonać,
czy straciłaby wówczas przytomność.
Nieświadomie wysuwa koniuszek języka w
kąciku wargi i ciężko sapiąc, wyciąga palce rąk, by pochwycić wystające „coś” z
pomiędzy krat.
Właśnie wtedy rozlega się huk
wywarzanych drzwi, a do środka wdziera się kilka osób, sądząc po ilości kroków,
jakie rozbrzmiewają na skrzypiącej podłodze.
Jiyeon wstrzymuje oddech ze strachu.
Dlaczego ktoś włamuje się do domu takiego jak ten? Może oczywiście uznać, że to
któraś z miejscowych band ma nadzieje urządzić sobie tutaj libacje. Sama często
chodziła na takie zakraplane biesiady z Woo Binem do opuszczonych domów.
Ale intuicja podpowiada jej, że to nie
miejscowa banda, ale ludzie, przed którymi powinna się natychmiast ukryć.
Nie może jednak tego zrobić bez swojej
zdobyczy.
— Przeszukajcie każdy kąt,
zrozumiano!? — Rozlega się męski, nieprzyjemny głos. Włoski na ciele Jiyeon podnoszą
się. Tuż po nim rozbrzmiewa odgłos pośpiesznych kroków i skrzypią drzwi.
Dziewczyna rozpoznaje ten dźwięk: tak skrzypią drzwi do ich sypialni.
Nie czekając na nic, podejmuje
kolejną, pełną wysiłku próbę, by sięgnąć do kratownicy wentylacji. Kropelki
potu perlą się na jej czole. Buty ślizgają się na krawędzi wanny. Traci
równowagę i chwieje się, łapiąc w ostatniej chwili za kotarę wanny. Jej buty piszczą
przeraźliwie głośno.
A niech kto!
Natychmiast słyszy zaniepokojony
okrzyk.
— Dochodzi z łazienki. Sprawdź to!
Wyciąga z całej siły rękę i po chwili,
trwającej w jej umyśle całą wieczność, łapie za koniuszek karteczki, którą
wyciągnęła z zakurzonego otworu. Tuż za karteczką wysuwa się również foliowy
woreczek, cicho szeleszcząc.
Drzwi rozwierają się z hukiem, a
mężczyzna, który wchodzi do środka zatrzymuje się w progu. Łazienka wydaje się
pusta.
Jiyeon trwa skulona w wannie,
osłonięta kotarą. Ma nadzieję, że zasłona jest na tyle gruba, że nie widać jej
cienia.
Ze strachu nie może oddychać.
Słyszy jak nieznajomy kieruje się w
jej stronę. Panika ściska ją za gardło tak mocno, że nie może przełknąć śliny.
Zaciska pięści, szykując się do ewentualnej konfrontacji. Jest jednak kiepska w
biciu się. Potrzebuje Woo Bina.
Nagle mężczyzna paskudnie klnie.
— Cholerny szczur — warczy, gdy
łazienkę wypełnia paniczne piszczenie. Musiał nadepnąć szczurowi na ogon, skądkolwiek
ten szczur wypełzł. Najpewniej z tutejszych kanałów. Z matką nieustannie
walczyły z gryzoniami, próbującymi wziąć ten dom w posiadanie.
Teraz jest wdzięczna za odciągnięcie
uwagi.
— Tae pomóż mi przesunąć tę cholerną
szafę. — Rozlega się krzyk z sypialni.
To skutecznie zatrzymuje węszącego w
łazience człowieka, który odwraca się dosłownie na kilka sekund przed wanną.
Jiyeon wypuszcza z ulgą oddech. Podnosi
się ostrożnie i podciąga na parapet niewielkiego okienka w ścianie, które znajduje
się ponad jej głową. Bez problemu da się otworzyć, jak każde okno w tym domu –
nieszczelne i niepyszne na jakiekolwiek bezpieczeństwo.
Wyskakuje przez nie na drugą stronę i turla
się po trawie, obdzierając przy okazji kolano na wystającym kamieniu.
Syczy, łapiąc się za obolałe miejsce,
po czym zrywa do gwałtownego biegu, nieznacznie kulejąc.
Tak mało brakowało, aby ją znaleźli.
Pytanie, czego szukają w ich starym domu? I kim są ci ludzie? Jakie sekrety ma
przed nią matka?
Rozmyśla o tym biegnąc i ściskając w
dłoni małą karteczkę z woreczkiem. Dopiero, kiedy przebiega na drugą stronę
ulicy, by następnie skryć się za jednym ze sklepów z odzieżą używaną, oddycha
ciężko i pozwolą sobie na nią spojrzeć.
Karteczka w kształcie prostokąta jest
tak naprawdę wizytówką, zapraszającą do restauracji z domowym ramen. Foliowy
woreczek jest do niej przypięty za pomocą zszywacza.
„Fen Ya Ri”, widnieje napis pod spodem
i numer kontaktowy.
— Pamiętam ją. — Olśniewa Jiyeon. Ya
Ri jest starszą kobietą, prowadzącą ów restauracje, która nie szczyci się
wielką renomą i przyjmuje pod dach prostych klientów.
Za każdym razem, gdy matce udało się
jakimś cudem zarobić dużo pieniędzy, zabierała Jiyeon w tamto miejsce i
kupowała jej ogromną porcje pysznego ramen.
— Mamy małe święto, kochanie. Jedz na
zdrowie.
— Dlaczego zawsze tutaj? — Dziwiła się
Jiyeon w młodości.
— A gdzie indziej miałybyśmy iść? — Park
Jime unosiła w odpowiedzi brwi z takim zdumieniem, jakby jej córka mówiła
niedorzeczności. — Ya Ri jest dla mnie jak matka. Znam ją od bardzo dawna i
wiem, że mogłabym jej powierzyć nawet największe sekrety. Poza tym tylko ona
jedna robi takie ramen na całym świecie.
Matka mówiła to mimochodem, ale teraz
Jiyeon czuje ucisk w klatce piersiowej na myśl, że to wszystko nabrało sensu.
Matka zostawiła jej ukrytą wizytówkę
restauracji ramen. Być może przed zniknięciem powierzyła coś ważnego Ya Ri.
Chowa kartkę do stanika – jedynego
miejsca, które uważa za bezpieczne, ale wcześniej rozrywa woreczek i wyjmuje z
niego maleńką kartę do telefonu. Dziwne. Matka nie lubiła korzystać z komórki,
tylko Jiyeon posiadała własną, chociaż przedpotopową.
Biorąc jeszcze kilka oddechów na
uspokojenie, wychodzi z ukrycia, mając nadzieję, że nikt nie uznał jej
zachowania za podejrzane. Tutaj dzieją się zawsze dziwne rzeczy i rzekomo nikt
niczym się tu nie interesuje, ale jak przychodzi co do czego, każdy o każdym
wie wszystko.
Nagle ktoś łapie ją za nadgarstek.
Krzyczy, odwracając się w stronę napastnika z zamiarem uderzenia drugą ręką,
ale i ona zostaje unieruchomiona.
— To ja.
— Woobin? — Zatrzymuje na nim
przerażone spojrzenie. — Oszalałeś? Od kiedy to zachodzisz mnie od tyłu? Skąd
wiedziałeś, że tu jestem?
— Od kiedy wydajesz się niczego nie
widzieć? No i ludzie szybko zaczynają gadać — odpowiada przyjaciel, wciąż
trzymając ją w unieruchomieniu.
Ludzkie gadanie. Oczywiście, że
zaczęli gadać o tym, że „laska Woobina” pojawiła się w okolicy. Jest znana
głównie z przyjaźni z Woobinem. Nawet całkiem znana.
Jego widok powoduje, że czuje się
lepiej.
— Dzięki, możesz mnie już puścić.
— Co się dzieje, Jiya? Jesteś blada i
roztrzęsiona. No i to kolano… — Odsuwa się, ale na jego twarzy widnieje
zmartwienie.
Postukuje butem spękany asfalt, nie
wiedząc, co powiedzieć. Kolano faktycznie boli jak cholera, ale to nic takiego.
Bywało gorzej. Ma dzisiaj dużo szczęścia.
— Wciąż szukasz matki? — Odgaduje jej
myśli. Nic dziwnego. On zna ją jak łysego konia. Mógłby z niej czytać jak z
otwartej księgi.
— Ktoś przeszukiwał mój dom, Bin — odpowiada
zachrypnięta od nerwów.
— Cholera! — Woo Bin klnie z wyraźnym
niezadowoleniem. — W takim razie trzymaj się od tego z daleka, rozumiesz!?
— Muszę dowiedzieć się, o co chodzi. —
Kręci głową. — Boję się, że mama jest w niebezpieczeństwie.
— Nawet jeśli, to zrobiła to wszystko,
aby trzymać cię od tego z daleka. Skontaktowała się nawet z bratem, którego
nienawidziła, czyż nie? — zauważa przyjaciel, temperując jej zamiary. — To
wyraźny sygnał, byś nie mieszała się w jej sprawy.
— Nie masz racji, Bin. Odnalazłam
potrzebną wskazówkę. Jeszcze nie wiem na pewno, ale domyślam się, że wpadłam na
właściwy trop. To oznacza, że matka zostawiła mi poszlakę.
— Naprawdę? — Jego oczy rozbłyskują
zaciekawieniem. — Co to takiego?
— To nie jest dobre miejsce na tego
typu rozmowy. — Marszczy nos, czujnie
rozglądając się po okolicy. — Podam ci mój nowy adres jak chcesz. Wklep do
komórki.
Bin waha się. Wyraźnie nie podoba mu
się, że dziewczyna pewne rzeczy przed nim ukrywa. Z westchnięciem sięga jednak
po stary model komórki i wklepuje do niego numer telefonu oraz aktualny adres
dziewczyny.
— Nie podawaj go nikomu, zgoda? — Patrzy
na niego uważnie.
— Za kogo mnie bierzesz? — obrusza się
Bin. — Musieliby mnie zabić, zanim cokolwiek bym powiedział o tobie.
Uśmiecha się. Kim Woo Bin jest zawsze
człowiekiem na którym można bezwzględnie polegać. Żałuje, że nie może zabrać go
ze sobą, ale wie, że Bin sarkałby na te wszystkie luksusy, w które ostatnio
opływa. Bin jest człowiekiem dzikim i wolnym, nie da się go skuć w dobrobyt.
Adrenalina, jaką dostarcza uliczna egzystencja jest mu niezbędna do życia.
— Jiya… nie chcę, żeby cokolwiek ci
się stało. — Chłopak odezywa się niepewnym głosem, spoglądając na nią
ostrożnie. — Myślę, że matka też by tego nie chciała. Może wcale nie chodzi jej
o to, byś jej szukała?
— Dzięki, że się o mnie martwisz, ale
nie zapominaj, że wychodziłam cało z gorszych tarapatów. — Wzrusza ramionami. —
Ani ja, ani ty nie urodziliśmy się w złotych kołyskach. Walka z przeciwnościami
to nasz żywioł.
Przytakuje głową, ale to nie przegania
cienia zmartwień z jego przystojnej, męskiej twarzy. No i dość niechętnie lustruje
jej mundurek. Jiyeon czuje się nagle winna, że go nosi. Jakby dotychczas
prowadzili wojnę, a ona ubrała się w barwy wroga.
— Dobrze ci u niego, prawda? U Ma Te?
— Skrępowany wciska wielkie jak głazy dłonie w kieszenie spodni.
— Ma Te to dziwak i egocentryk, ale
ostatnia rzecz, jaką chciałby zrobić to mnie skrzywdzić — zapewnia bez wahania.
— Na swój sposób chyba go lubię.
— Tak? To dobrze, bardzo dobrze. — Woo
Bin szarpie zębami dolną wargę, patrząc niezręcznie w ulice.
— Wszystko będzie dobrze, Bin.
Obiecuję — zapewnia optymistycznie, chociaż jednocześnie jej serce nie może się
z tym zgodzić. Czuje lęk o matkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz