7 - Na tropie wskazówki.

— Jesteś pewna, panienko? Dzielnica wygląda na niebezpieczną.
— Tak, proszę zatrzymać samochód. — Spogląda niecierpliwie na kierowcę z tylnego siedzenia auta.
Ma Te wyznaczył jej szofera, który odwodzi i przywozi ją ze szkoły. Straszna żenada. Jakby nie miała własnych nóg, albo w Seulu nie jeździły autobusy. No, ale wszystkie dzieciaki z liceum Hose praktykują ten sposób podróży, więc pewnie zdaniem wuja nie ona też nie może za bardzo odstawać od reszty.
Nazwisko Park w końcu zobowiązuje!
Szofer, Koreańczyk na oko blisko czterdziestki, niepewnie rozgląda się po okolicy, parkując samochód na poboczu drogi.
— Panienko…
— Dam sobie, radę. Dzięki! — Macha mu, prędko opuszczając pojazd, trzasnąwszy mocno drzwiami.
Nie ma ochoty na dyskusje, bo kierowca i tak by nie zrozumiał po co to robi. I tak o wszystkim szofer zamelduje wujowi, a kiedy Ma Te dowie się, że Jiyeon odwiedziła stary dom matki, najpewniej wpadnie w szał.
Tym będzie martwić się jednak później.
Teraz rusza dobrze znaną sobie ścieżką w kierunku rozklekotanego domu, który już z daleka wygląda, jakby chorował. Architektoniczne paskudztwo w kształcie prostokąta, z łuszczącą się farbą w kolorze tandetnej żółci spogląda na równie paskudną dzielnice oknami, przez które w zimie nie da się spać, bo przepuszczają powietrze.
Jakaś banda chuliganów już dawno temu wymalowała na ścianach graffiti. Nic wielkiego, tego domu i tak nie da się bardziej oszpecić.
Psy na łańcuchach ujadają jak szalone, bezzębni starcy siedzą przed drzwiami sklepów, pijący na umór mężowie przeklinają na potęgę swoje żony. Nie mówiąc o samo-pasących się dzieciakach – chudych jak szkapy, z wielkimi, poważnymi oczami, zdającymi się wysysać dusze każdemu kto w nie wejrzy.
Bieda, tu czy nawet na drugim końcu świata ma bardzo podobne oblicze. Śmierdzi i rozkłada się jak padlina. Budzi strach.
Do niedawna to był jej świat. Wciąż nie może uwierzyć, że zrobiła milowy krok i nagle znalazła się pod skrzydłami wuja, który odmienił jej życie jak czarodziej.
Znajome twarze sąsiadów odprowadzają ją przenikliwym spojrzeniem. Czuje, że oskarżają jej markowy mundurek i wypastowane buty, a ciemne cienie do powiek, którymi malowała się od zawsze, nie mogą ich zmylić.
Jiyeon nie jest już jedną z nich.
Udając, że ich nie widzi, popycha jedno z okien i wskakuje do środka. Drzwi są zamknięte. Odkąd matka zniknęła, wuj wypowiedział w jej imieniu wynajem i właściciel zamknął zamek na klucz. Nie wiadomo po co, bo i tak każdy z łatwością się tutaj włamie.
Pamięta właściciela tego domu. Obrzydliwego tłuściocha, który zawsze lustrował ją lubieżnym spojrzeniem, gdy przychodził odebrać czynsz.
Ma nadzieje, że pewnego dnia zgnije w rynsztoku.
Ale teraz musi znaleźć wskazówkę od matki. Nie podda się, jeszcze nie. Jest pewna, że matka nie zostawiłaby ją bez najmniejszego tropu. Nie tak działały i niech Woo Bin mówi co chce. Wszyscy odchodzą, ale matka nigdy nie odchodzi bez odpowiedzi.
Przy Ma Te nie miała czasu się rozejrzeć, ale tym razem nie wyjdzie i choćby do wieczora, jeżeli będzie trzeba. Musi wyjść stąd ze wskazówką. Nie widzi innej opcji.
Wnętrze domu nic się nie zmieniło. Tylko kurz się nawarstwił. Wie, że jej czas jest ograniczony. Za kilka dni wszystkie rzeczy stąd zostaną uprzątnięte, by ktoś inny mógł się wprowadzić.
Deski podłogowe skrzypią pod jej krokami, mącąc wszechobecną ciszę, jakby dom witał się z nią na nowo.
Od razu bierze się do roboty i poszukiwania zaczyna od sypialni matki. Szuka metodycznie, powoli, ze skupieniem, zaglądając w każdy, najmniejszy kąt. Przeszukuje też kuchnie, aż w końcu wchodzi do obskurnej łazienki ze śmierdzącą kanałami toaletą, zlewem ze zdechłym karaluchem w środku i przedpotopową wanną z zasłoną, w której wiecznie zatyka się odpływ, a woda lecąca z kranu jest mętna i lodowata.
— Cokolwiek przede mną ukryłaś, mamo, znajdę to — mówi, jakby oczy matki śledziły jej kroki.
Wtedy to zauważa. Coś niebieskiego, czającego się w kratach okienka wentylacyjnego.
Serce bije jej mocniej, gdy stawia stopę na krawędzi wanny i ostrożnie się na nią wspina, by móc sięgnąć do wentylacji. Nie jest to łatwe i wymaga stanięcia na palcach oraz ryzykowaniem utraty równowagi. Jeden niewłaściwy ruch i walnie czołem w zlew. Nie chce się przekonać, czy straciłaby wówczas przytomność.
Nieświadomie wysuwa koniuszek języka w kąciku wargi i ciężko sapiąc, wyciąga palce rąk, by pochwycić wystające „coś” z pomiędzy krat.
Właśnie wtedy rozlega się huk wywarzanych drzwi, a do środka wdziera się kilka osób, sądząc po ilości kroków, jakie rozbrzmiewają na skrzypiącej podłodze.
Jiyeon wstrzymuje oddech ze strachu. Dlaczego ktoś włamuje się do domu takiego jak ten? Może oczywiście uznać, że to któraś z miejscowych band ma nadzieje urządzić sobie tutaj libacje. Sama często chodziła na takie zakraplane biesiady z Woo Binem do opuszczonych domów.
Ale intuicja podpowiada jej, że to nie miejscowa banda, ale ludzie, przed którymi powinna się natychmiast ukryć.
Nie może jednak tego zrobić bez swojej zdobyczy.
— Przeszukajcie każdy kąt, zrozumiano!? — Rozlega się męski, nieprzyjemny głos. Włoski na ciele Jiyeon podnoszą się. Tuż po nim rozbrzmiewa odgłos pośpiesznych kroków i skrzypią drzwi. Dziewczyna rozpoznaje ten dźwięk: tak skrzypią drzwi do ich sypialni.
Nie czekając na nic, podejmuje kolejną, pełną wysiłku próbę, by sięgnąć do kratownicy wentylacji. Kropelki potu perlą się na jej czole. Buty ślizgają się na krawędzi wanny. Traci równowagę i chwieje się, łapiąc w ostatniej chwili za kotarę wanny. Jej buty piszczą przeraźliwie głośno.
A niech kto!
Natychmiast słyszy zaniepokojony okrzyk.
— Dochodzi z łazienki. Sprawdź to!
Wyciąga z całej siły rękę i po chwili, trwającej w jej umyśle całą wieczność, łapie za koniuszek karteczki, którą wyciągnęła z zakurzonego otworu. Tuż za karteczką wysuwa się również foliowy woreczek, cicho szeleszcząc.
Drzwi rozwierają się z hukiem, a mężczyzna, który wchodzi do środka zatrzymuje się w progu. Łazienka wydaje się pusta.
Jiyeon trwa skulona w wannie, osłonięta kotarą. Ma nadzieję, że zasłona jest na tyle gruba, że nie widać jej cienia.
Ze strachu nie może oddychać.
Słyszy jak nieznajomy kieruje się w jej stronę. Panika ściska ją za gardło tak mocno, że nie może przełknąć śliny. Zaciska pięści, szykując się do ewentualnej konfrontacji. Jest jednak kiepska w biciu się. Potrzebuje Woo Bina.
Nagle mężczyzna paskudnie klnie.
— Cholerny szczur — warczy, gdy łazienkę wypełnia paniczne piszczenie. Musiał nadepnąć szczurowi na ogon, skądkolwiek ten szczur wypełzł. Najpewniej z tutejszych kanałów. Z matką nieustannie walczyły z gryzoniami, próbującymi wziąć ten dom w posiadanie.
Teraz jest wdzięczna za odciągnięcie uwagi.
— Tae pomóż mi przesunąć tę cholerną szafę. — Rozlega się krzyk z sypialni.
To skutecznie zatrzymuje węszącego w łazience człowieka, który odwraca się dosłownie na kilka sekund przed wanną.
Jiyeon wypuszcza z ulgą oddech. Podnosi się ostrożnie i podciąga na parapet niewielkiego okienka w ścianie, które znajduje się ponad jej głową. Bez problemu da się otworzyć, jak każde okno w tym domu – nieszczelne i niepyszne na jakiekolwiek bezpieczeństwo.
Wyskakuje przez nie na drugą stronę i turla się po trawie, obdzierając przy okazji kolano na wystającym kamieniu.
Syczy, łapiąc się za obolałe miejsce, po czym zrywa do gwałtownego biegu, nieznacznie kulejąc.
Tak mało brakowało, aby ją znaleźli. Pytanie, czego szukają w ich starym domu? I kim są ci ludzie? Jakie sekrety ma przed nią matka?
Rozmyśla o tym biegnąc i ściskając w dłoni małą karteczkę z woreczkiem. Dopiero, kiedy przebiega na drugą stronę ulicy, by następnie skryć się za jednym ze sklepów z odzieżą używaną, oddycha ciężko i pozwolą sobie na nią spojrzeć.
Karteczka w kształcie prostokąta jest tak naprawdę wizytówką, zapraszającą do restauracji z domowym ramen. Foliowy woreczek jest do niej przypięty za pomocą zszywacza.
„Fen Ya Ri”, widnieje napis pod spodem i numer kontaktowy.
— Pamiętam ją. — Olśniewa Jiyeon. Ya Ri jest starszą kobietą, prowadzącą ów restauracje, która nie szczyci się wielką renomą i przyjmuje pod dach prostych klientów.
Za każdym razem, gdy matce udało się jakimś cudem zarobić dużo pieniędzy, zabierała Jiyeon w tamto miejsce i kupowała jej ogromną porcje pysznego ramen.
— Mamy małe święto, kochanie. Jedz na zdrowie.
— Dlaczego zawsze tutaj? — Dziwiła się Jiyeon w młodości.
— A gdzie indziej miałybyśmy iść? — Park Jime unosiła w odpowiedzi brwi z takim zdumieniem, jakby jej córka mówiła niedorzeczności. — Ya Ri jest dla mnie jak matka. Znam ją od bardzo dawna i wiem, że mogłabym jej powierzyć nawet największe sekrety. Poza tym tylko ona jedna robi takie ramen na całym świecie.
Matka mówiła to mimochodem, ale teraz Jiyeon czuje ucisk w klatce piersiowej na myśl, że to wszystko nabrało sensu.
Matka zostawiła jej ukrytą wizytówkę restauracji ramen. Być może przed zniknięciem powierzyła coś ważnego Ya Ri.
Chowa kartkę do stanika – jedynego miejsca, które uważa za bezpieczne, ale wcześniej rozrywa woreczek i wyjmuje z niego maleńką kartę do telefonu. Dziwne. Matka nie lubiła korzystać z komórki, tylko Jiyeon posiadała własną, chociaż przedpotopową.
Biorąc jeszcze kilka oddechów na uspokojenie, wychodzi z ukrycia, mając nadzieję, że nikt nie uznał jej zachowania za podejrzane. Tutaj dzieją się zawsze dziwne rzeczy i rzekomo nikt niczym się tu nie interesuje, ale jak przychodzi co do czego, każdy o każdym wie wszystko.
Nagle ktoś łapie ją za nadgarstek. Krzyczy, odwracając się w stronę napastnika z zamiarem uderzenia drugą ręką, ale i ona zostaje unieruchomiona.
— To ja.
— Woobin? — Zatrzymuje na nim przerażone spojrzenie. — Oszalałeś? Od kiedy to zachodzisz mnie od tyłu? Skąd wiedziałeś, że tu jestem?
— Od kiedy wydajesz się niczego nie widzieć? No i ludzie szybko zaczynają gadać — odpowiada przyjaciel, wciąż trzymając ją w unieruchomieniu.
Ludzkie gadanie. Oczywiście, że zaczęli gadać o tym, że „laska Woobina” pojawiła się w okolicy. Jest znana głównie z przyjaźni z Woobinem. Nawet całkiem znana.
Jego widok powoduje, że czuje się lepiej.
— Dzięki, możesz mnie już puścić.
— Co się dzieje, Jiya? Jesteś blada i roztrzęsiona. No i to kolano… — Odsuwa się, ale na jego twarzy widnieje zmartwienie.
Postukuje butem spękany asfalt, nie wiedząc, co powiedzieć. Kolano faktycznie boli jak cholera, ale to nic takiego. Bywało gorzej. Ma dzisiaj dużo szczęścia.
— Wciąż szukasz matki? — Odgaduje jej myśli. Nic dziwnego. On zna ją jak łysego konia. Mógłby z niej czytać jak z otwartej księgi.
— Ktoś przeszukiwał mój dom, Bin — odpowiada zachrypnięta od nerwów.
— Cholera! — Woo Bin klnie z wyraźnym niezadowoleniem. — W takim razie trzymaj się od tego z daleka, rozumiesz!?
— Muszę dowiedzieć się, o co chodzi. — Kręci głową. — Boję się, że mama jest w niebezpieczeństwie.
— Nawet jeśli, to zrobiła to wszystko, aby trzymać cię od tego z daleka. Skontaktowała się nawet z bratem, którego nienawidziła, czyż nie? — zauważa przyjaciel, temperując jej zamiary. — To wyraźny sygnał, byś nie mieszała się w jej sprawy.
— Nie masz racji, Bin. Odnalazłam potrzebną wskazówkę. Jeszcze nie wiem na pewno, ale domyślam się, że wpadłam na właściwy trop. To oznacza, że matka zostawiła mi poszlakę.
— Naprawdę? — Jego oczy rozbłyskują zaciekawieniem. — Co to takiego?
— To nie jest dobre miejsce na tego typu rozmowy. —  Marszczy nos, czujnie rozglądając się po okolicy. — Podam ci mój nowy adres jak chcesz. Wklep do komórki.
Bin waha się. Wyraźnie nie podoba mu się, że dziewczyna pewne rzeczy przed nim ukrywa. Z westchnięciem sięga jednak po stary model komórki i wklepuje do niego numer telefonu oraz aktualny adres dziewczyny.
— Nie podawaj go nikomu, zgoda? — Patrzy na niego uważnie.
— Za kogo mnie bierzesz? — obrusza się Bin. — Musieliby mnie zabić, zanim cokolwiek bym powiedział o tobie.
Uśmiecha się. Kim Woo Bin jest zawsze człowiekiem na którym można bezwzględnie polegać. Żałuje, że nie może zabrać go ze sobą, ale wie, że Bin sarkałby na te wszystkie luksusy, w które ostatnio opływa. Bin jest człowiekiem dzikim i wolnym, nie da się go skuć w dobrobyt. Adrenalina, jaką dostarcza uliczna egzystencja jest mu niezbędna do życia.
— Jiya… nie chcę, żeby cokolwiek ci się stało. — Chłopak odezywa się niepewnym głosem, spoglądając na nią ostrożnie. — Myślę, że matka też by tego nie chciała. Może wcale nie chodzi jej o to, byś jej szukała?
— Dzięki, że się o mnie martwisz, ale nie zapominaj, że wychodziłam cało z gorszych tarapatów. — Wzrusza ramionami. — Ani ja, ani ty nie urodziliśmy się w złotych kołyskach. Walka z przeciwnościami to nasz żywioł.
Przytakuje głową, ale to nie przegania cienia zmartwień z jego przystojnej, męskiej twarzy. No i dość niechętnie lustruje jej mundurek. Jiyeon czuje się nagle winna, że go nosi. Jakby dotychczas prowadzili wojnę, a ona ubrała się w barwy wroga.
— Dobrze ci u niego, prawda? U Ma Te? — Skrępowany wciska wielkie jak głazy dłonie w kieszenie spodni.
— Ma Te to dziwak i egocentryk, ale ostatnia rzecz, jaką chciałby zrobić to mnie skrzywdzić — zapewnia bez wahania. — Na swój sposób chyba go lubię.
— Tak? To dobrze, bardzo dobrze. — Woo Bin szarpie zębami dolną wargę, patrząc niezręcznie w ulice.
— Wszystko będzie dobrze, Bin. Obiecuję — zapewnia optymistycznie, chociaż jednocześnie jej serce nie może się z tym zgodzić. Czuje lęk o matkę. 
Następny rozdział           Poprzedni rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz