Gdyby Myungsoo miał taką możliwość, na
czas WF-u chowałby się w szatni i nie wychodził stamtąd, aż do końca lekcji.
Niestety zajęcia sportowe są
obowiązkowe, a trener Kwon nienawidzi jakiejkolwiek formy słabości. Mężczyzna,
który nie wie, co robić z piłką jest bezużyteczny.
— Jak chcecie, obiboki przetrwać
służbę wojskową, jeżeli zwykła koszykówka was przerasta!? — wrzeszczy trener,
strzelając z ust drobinami obrzydliwej śliny, gdy Myungsoo kolejny raz zalicza
glebę na boisku. Nikt nie daje mu taryfy ulgowej.
Nawet Han radzi sobie świetnie mimo delikatnego
wyglądu., myśli chłopak, spoglądając na wyższego od siebie kolegę, który bez
problemu koziołkuje piłką między nogami, ostatecznie wrzucając ją w obręcz
kosza.
— No dalej, frajerze! — Hoya kopie go
butem w brzuch. — To nie drzemka w przedszkolu, wstawaj z podłogi! A może taki
kuternoga myśli, że wszystko ujdzie mu na sucho?
Myungsoo automatycznie się kuli przed
następnymi ciosami.
— Wystarczy, Lee! — warczy trener
Kwon. — Wszyscy widzimy jak potrafisz kopać leżącego! Żadna chwała!
Hoya na moment zaciska wargi, a potem
kuca przed wciąż leżącym i spoconym Myungsoo.
— Nawet nie umiesz się bronić. Trener
ma racje. Potrafisz cokolwiek? — Wymierza mu pacnięcie ręką w policzek i dźwiga
się do pionu, wzdychając. — Skończony frajer.
Myungsoo trzęsie się od emocji.
Spocona grzywka opada mu na przekrwione nienawiścią oczy, które podążają za
odchodzącym oprawcą.
Nagle widzi ją po drugiej stronie
boiska. W sportowym stroju wygląda równie ładnie, co w każdym innym ubraniu.
Tym razem włosy ma związane gumką, co doskonale odsłania jej szczupłą twarz i
spojrzenie, którym na moment go obdarza.
Współczucie. To widzi w jej oczach.
Czy ona mu współczuje?
Myungsoo wolałby dziesięć razy dostać
pejczem po plecach niż pozwolić, aby Jiyeon mu współczuła, jakby naprawdę był
frajerem, jakby naprawdę nic nie potrafił, nawet wstać z ziemi, gdy go kopią.
„Nienawidzę ich tak samo, jak ty” – słyszy
w głowie jej głos.
„Dziękuję”
„Za co?”.
„Za to, że stanąłeś w mojej obronie,
tam, na statku”.
„To drobiazg”.
„Dla mnie nie. Z całej grupy tylko ty
jeden miałeś na tyle odwagi by to zrobić.”.
Zaciska powieki, aż dygocząc z
wewnętrznej furii.
— Dalej leżysz, frajerze? — chichocze
Dongwoo, przyjaciel Hoyi. Potem następuje salwa śmiechu i wrzaskliwe upomnienie
trenera, zakończone gwizdkiem.
Śmieją się z niego, a ona to widzi.
Zerka na niego kątem oka, udając, że wcale nie patrzy, ale właśnie to robi.
Myungsoo wie, że dociera do niej każda obelga pod jego adresem, że widzi go
leżącego na ziemi, wyśmiewanego i bezużytecznego, bo nie umie wrzucić głupiej
piłki do kosza.
Nagle ma w sobie siłę, żeby wstać.
Chociaż odnosi wrażenie, jakby wygrzebał się z podziemi, nikt nie zwraca na to
uwagi. Po jakimś czasie zawsze nudzi ich naigrywanie się.
Nie do końca rozumie, co się z nim
dzieje. Czuje jedynie rozpierającą go od środka furię, jak ona mrowi w ciele,
jak wzbiera i tłoczy się niczym nagrzewający się kocioł. Zaraz wybuchnie.
Tracąc kontrole nad tym, co robi, podchodzi
do Hoyi sprężystym krokiem i sprawnie obraca go przodem do siebie.
— Co jest? — mruczy tamten nim pięść
Myungsoo jednym grzmotnięciem powala go na ziemie. Z nosa tryska krew.
Początkowo nikt nie reaguje. Opada na
nich szok. Myungsoo dotąd nigdy się nie bronił, nigdy nie oddawał ciosu. Aż do
teraz. O uderzeniu Vernona na statku przecież nikt nie wie, jego poplecznicy
skutecznie milczą o tym fakcie. Dla wielu uczniów to pierwszy raz, kiedy
kuternoga atakuje.
Ale to nie są zwykłe ciosy, to jest
energia, która bucha z ciała chłopaka, jak rozbłysk atomowej bomy, chociaż nikt
z postronnych tego nie zauważa.
Hoya nie ma czasu na reakcje. Myungsoo
łapie go za koszulkę i rzuca o ścianę, by następnie zacisnąć rękę na jego
gardle. Oczy chłopaka nabrzmiewają łzami i krwią. Otwiera szeroko usta, ale nie
może zaczerpnąć tchu. Z kącika warg ścieka ślina. Wierzga jak ryba złapana na
haczyk, a uścisk Myungsoo wzmacnia się i wzmacnia.
— Kim, do diabła, co ty wyprawiasz!? —
Trener Kwon rzuca się na pomoc, ale Myungsoo drugą ręką odtrąca mężczyznę,
jakby miał do czynienia z pięcioletnim dzieckiem. A przecież Kwon jest górą
mięśni.
— Co za padalec! — Dongwoo rzuca się
na Myungsoo z pięściami, ale także zostaje brutalnie rzucony na posadzkę.
Rozlega się trzask łamanej w ramieniu kości, a potem krzyk bólu.
— Myungsoo, człowieku! — wrzeszczy Han
i dopiero wtedy chłopak budzi się z transu. Spogląda na sinego od bezdechu Hoyę,
a potem na swoją dłoń na jego szyi, która powoduje, że żyły tętnicze tamtego
wyraźnie nabrzmiały.
Ogarnia go strach, więc natychmiast puszcza.
Hoya upada na podłogę, zanosząc się
spazmatycznym kaszlem. Myungsoo odwraca się i widzi zebraną przed nim widownie.
Ani uczniowie, ani trener nie są w stanie nic powiedzieć. Otępia ich szok.
Jiyeon także patrzy. Z jej oczu
wyziera niezrozumienie i strach. Myungsoo opuszcza wzrok, ręce trzęsą mu się
jak w febrze, czuje także pot ściekający mu po plecach.
Co się z nim do cholery dzieje?
Chciał tylko jej zaimponować, chciał,
żeby go podziwiała. W żadnym razie nie planował jej wystraszyć, a także prawie
zabić Hoyę, chociaż na to zasługuje.
Pamięta to uczucie furii. Jest dziwnie
znajome. Wtedy, na statku, w trakcie burzy czuł dokładnie to samo…
Przerażony do granic możliwości, nie
patrząc na nikogo, wybiega z sali gimnastycznej.
***
Jiyeon spłukuje z siebie brud po
ostatnim wysiłku. Mocne bicze w szkolnej łaźni smagają jej ciało. Dobrze jest
oderwać umysł od sterty podręczników i dać szanse mięśniom, aby pokazały, że
wciąż nie straciła werwy, jaką dała jej ulica.
Wszystko szło dobrze do czasu, gdy
Hoya omal nie został uduszony przez Myungsoo. Widziała, co z nim robili, jak
dostał piłką w głowę, jak osunął się na ziemie, a potem otrzymał serię
kopniaków, a mimo to, widok jego furii przyprawił ją o mdłości.
Nawet Woo Bin nie ma tak ciemnej toni
w spojrzeniu, gdy okłada pięściami przeciwników. Do tej pory to właśnie
przyjaciela uważała za najbardziej dzikiego faceta na świecie.
Do dzisiaj, kiedy dostrzegła, co
potrafi Myungsoo, jak powala jednym pchnięciem trenera Kwona. Boże, taka siła
nie wydaje się naturalna!
Zakręca kurek i wyciera się ręcznikiem
z torby.
— Byłam pewna, że go zabije. — Słyszy
przytłumione szeptanie kilku dziewczyn.
— A ja nie sądziłam, że w jego stanie
da radę zrobić coś takiego.
— Ja też. Skoro jest taki silny, czemu
dopiero teraz się broni?
— Uważam, że to bardzo seksowne.
— Zwariowałaś? — Cichy śmiech. —
Jestem pewna, że w przyszłości będzie prał swoją żonę.
Milknął, kiedy Jiyeon wychodzi za
ściany prysznica, owinięta w biały ręcznik.
Udaje, że ich plotkowanie nie robi na
niej wrażenia, ale prawdę mówiąc czuje w stosunku do nich pogardę.
— Ej! Ty! — Jedna z nich podnosi się z
ławki w momencie, gdy Jiyeon zaczęła wkładać na siebie bieliznę. — Skąd masz to
otarcie na kolanie?
Jiyeon spogląda automatycznie na
wielki strup, pokrywający wspomniane miejsce. Od razu ma przed oczami, jak
wyskakuje przez łazienkowe okno w domu matki.
— Nie twój zasrany interes.
Rozmówczyni prycha, przewracając
oczami.
— Patrzcie, jaka drapieżna. Widzę, że
masz jasny priorytet: szybko stać się aspołecznym dziwadłem.
Jiyeon obrzuca ją obojętnym
spojrzeniem. Wie, że nie jest jedną z nich i nigdy nie będzie. Z takimi
wymuskanymi dziewczynami nie znajdzie wspólnego języka nawet za milion lat. Nie
wyobraża sobie siedzieć teraz z nimi i podniecać się tym, czy ostatnia akcja
Myungsoo była seksowna czy nie.
— Skoro tak dobrze znasz mój cel,
proszę nie utrudniaj mi tego — odpowiada, wzruszając ramionami. Zdejmuje z
siebie ręcznik i sięga po ubrania, które ma w torbie. Nie zamierza zakładać
mundurka. Lekcje już dobiegły końca.
— Jakie flejowate szmaty! — wykrzykuje
tamta, porywając szarpnięciem jej potargane szorty. — Widzę, że ktoś tu
preferuje styl bezdomnego.
— Oddawaj to! — Jiyeon próbuje wyrwać
swoją własność, ale tamta odsuwa się ze śmiechem.
— Aż tak będzie ci żal, gdy je
stracisz? — pyta z zadowoleniem, natychmiast uzyskując wsparcie od grona
przyjaciółek. — Moim zdaniem takie ciuchy nadają się idealnie, jako ścierka do
podłogi. — Mówiąc to, rzuca szorty pod prysznic, gdzie przed chwilą kąpała się
Jiyeon. Natychmiast nasiąkają wodą.
Ciach! Jiyeon uderza ją prosto w
twarz, pozostawiając na oku paskudne zaczerwienienie, które po czasie ma
przekształcić się w dorodnego siniaka. Uczennica jak długa pada na ziemie.
— Zwariowałaś!? — Dziewczyna łapie się
za uderzone miejsce. — Prawie wybiłaś mi oko, wariatko!
— Ha Na nic ci nie jest? — Jedna z jej
przyjaciółek przyklęka przy niej z troską. — Ty suko! Jeszcze tego pożałujesz!
Jiyeon nie zwraca uwagi na ich
wrzaski. Grunt, że żadna nie ma odwagi więcej z nią igrać. Sięga po szorty i
wyciska z nich wodę. Dzisiaj nie ma szans ich założyć. Jest wściekła, ale
szkoda jej rąk na więcej ciosów. Te lalunie gówno ją obchodzą.
Chce, żeby wszyscy trzymali się od
niej z daleka!
***
Jego ręce drżą, gdy próbuje opanować
emocje. Skrył się na tyłach szkoły, pośród cieni, rzucanych przez dorodne dęby.
Lekki wiatr szepta w listowiu, a słoneczne refleksy kładą się blaskiem na
trawniku.
Wokół panuje absolutna cisza.
Myungsoo siedzi w kucach, od dłuższego
czasu patrząc na swoje dłonie, na ich nieopanowane drżenie, myśląc o tym, co
jeszcze chwile temu potrafił nimi zrobić.
Nigdy nie posiadał takiej siły. Nigdy.
Gdyby było inaczej, już dawno nie pozwoliłby sobą pomiatać. Ale to wszystko
przyszło niedawno, zaczęło się od tamtej burzy na statku.
Jego wspomnienia przepadły, jak u
wszystkich, którzy przebywali tam owego wieczoru, ale chłopak wie, czuje
wyraźnie, że wtedy stało się coś znaczącego. Coś, co kładło się teraz długim
cieniem na jego życie.
Coś się po prostu zmieniło. Ale
dlaczego tylko w jego przypadku? Dlaczego ani Han, ani Jiyeon nie zachowują się
podejrzanie? A może po prostu to ukrywają?
Dlatego nie może oderwać wzroku do
palców dłoni. Czuje silne mrowienie w ich końcach, przeradzające się w ogniste
ciepło. Nie jest pewny, czy to słońce czy coś innego sprawia, że owalny zarys
jego palców emanuję pomarańczowym światłem, jakby wydzielał tajemniczą energię.
Drobny pot ścieka mu z twarzy.
Boi się.
Po chwili wciska dłonie pod pachy i
zamyka oczy w nadziei, że to pomoże mu odciąć się od źródła mocy, która tak go
przeraża.
Co z tego, że dzięki niej wreszcie może
zyskać siłę? Jeżeli to oznacza, że traci nad sobą kontrole i omal nie udusił
kogoś na śmierć, to nie chce takiej mocy. Nie chce być mordercą.
Nie chce, aby to, co stało się z
Vernonem było jego winą.
— Myungsoo? — Cichy dźwięk wyrwa go z
rozpaczy.
Unosi powieki, dostrzegając najpierw
długie nogi, a potem szczupłą dziewczynę z zarumienionymi policzkami. Zna ją.
Nazywała się Bo Ram i posiadała niebywałą zdolność grać pierwsze skrzypce
niemal w każdej dziedzinie życia szkolnego.
Redaguje klasową gazetkę. Należy do
drużyny pływackiej. Została wybrana przewodniczącą klasy i angażuje się w
każdą, doroczną zbiórkę pieniężną dla ubogich.
Odznacza się szykiem, świetnie się
uczy i pożąda ją niemal każdy chłopak w szkole. W tym także sam Vernon. Podobno
rok temu kręcili ze sobą, ale nigdy nie znaleziono na to dowodu, wszystko
skończyło się jedynie na pikantnych plotkach, przekazywanych sobie szeptem z
ust do ust, a wszystko jest tym bardziej szalone, że Bo Ram jest rok starsza.
— Przyjechał twój ojciec — odzywa się,
patrząc mu w oczy. Myungsoo nie ma nic przeciwko niej. Chociaż wiedzie tak
ciekawe życie towarzyskie i uchodzi za nieziemsko piękną, nigdy nie odznacza
się próżnością i nigdy nie okazała mu, że czuje w stosunku do niego niechęć.
Już samo to pozwala mu być jej
wdzięcznym.
— Ojciec? — Od razu sztywnieje.
— Mhm. — Kiwa głową, zaciągając włosy
za ucho. — Dyrektor powiadomił go o zajściu na… boisku — dodaje tak szybko, że
prawie jej nie rozumie.
Kiedy jednak dociera do niego, co to
wszystko oznacza, zrywa się brutalnie do pionu.
— Teraz? Tutaj?
Znów przytakuje głową.
— Szukają cię. Ja… zostałam wysłana,
żeby cię znaleźć.
— Dobra, dzięki. Już idę. — Macha jej
ręką i od razu kieruje się w stronę szkoły.
Najchętniej dałby nura za bramę, ale
wie, że kiedy ojciec o wszystkim się dowie będzie to dla niego prawdziwym
szokiem. Pan Kim uważa przecież syna za pełnoprawnego członka elity licealnej.
Jak zareaguje na wieść, że jego syn
omal nie udusił chłopaka, który się nad nim znęcał?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz