ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

— Jong Goo. — King uprzejmie podnosi wzrok w momencie, gdy drzwi jego obskurnego biura otwierają się z hukiem. — A cóż to za zaszczyt? Ostatnio chodzisz swoimi drogami.
Jong nie odpowiada tylko od razu rzuca na stół, podłużną, brązową kopertę.
— Co to jest? — King nie sięga po nią, tylko spokojnie kładzie łokcie na blacie odrapanego biurka. Wydaje się nieco znudzony sytuacją.
— Dowód, że Ki Tsu zabił Rian.
Tętnica na szyi Kinga natychmiastowo się wybrzusza, a przyniszczoną twarz oblewa gorący, wściekły rumieniec.
— Jong Goo! — Ostrzegawczo podnosi głos, a jego pięści zaciskając się w twarde bryły.
— Zanim kolejny raz obijesz mi mordę, może łaskawie zajrzysz do środka?
King dyszy ciężko, chwile mierzy podwładnego ognistym spojrzeniem, aż w końcu decyduje się otworzyć kopertę, skąd wyjmuje plik makabrycznych zdjęć.
Wystarczy, że przegląda trzy z nich, a jego twarz natychmiast ściąga się w dół w wyrazie tragizmu i rozpaczy. Ten silny, zniszczony przez życie mężczyzna zaczyna ronić duże, masywne łzy, które toczą mu się po policzkach.
— Rian — szepcze — Skąd to masz, bydlaku!?
— Wiedziałeś, że Tsu ma swoją kryjówkę za miastem? — pyta Jong Goo, nie baczny na obelgę.
Nozdrza Kinga nadymają.
— Skąd to, masz, skurwysynu!? — Podrywa się gwałtownie z krzesła i chwyta Jong Goo za kołnierz, niemalże go dusząc. — Jeżeli masz cokolwiek z tym wspólnego to już dzisiaj jesteś martwy!
Jong bez mrugnięcia okiem patrzy szefowi w oczy.
— Miedziany koń…
— Słucham? — King wygląda, jakby się przesłyszał.
— Miedziany koń na zdjęciach, przyjrzyj się im uważnie.
King dyszy nieufnie, aż w końcu puszcza Jong Goo i kolejny raz, chociaż niechętnie zagląda do zdjęć. Nagle w tle fotografii dostrzega półkę, a na niej figurkę miedzianego konia. Tego samego, którego podarował Tsu na dziesięciolecie ich znajomości. Koń pochodzi z zabytkowej i kradzionej kolekcji z dynastii Ming.
Upuszcza zdjęcie na ziemie. Drży i cofa się, uderzając barkami o ścianę.
— Nie, nie, nie… — Chwyta się za włosy i rwie je sobie z głowy.
— To robota Tsu, teraz rozumiesz? Takich zdjęć jest więcej, nawet w jego mieszkaniu. Tysiące kobiet uwiecznionych przed obiektywem w momencie agonii. Tsu to psychol.
— Dlaczego? — King chwyta się za krzesło, jakby lada chwila miał powalić go zawał serca. — Dlaczego Rian? Dlaczego ona? Wiedział, że ją kocham…
— Wiedział i dlatego to zrobił, King — mówi z naciskiem Jong Goo. — Tsu udaje twojego przyjaciela, ale za plecami próbuje ci odebrać wszystko. Zawsze zazdrościł ci nie tylko sławy, ale także obrotu gotówki, ponieważ sam nie umie stworzyć niczego, co by dało jakiś zysk.
King słucha tego, garbiąc się przy krześle i łamiąc wszystkie swoje dotychczasowe przekonania. Znów ma przed oczami tamten deszczowy dzień, gdy Rian nie zjawia się na umówione spotkanie, gdy samotnie siedzi przy stole w restauracji, a ciężkie krople ściekają gęsto po szybie, rozmazując widok ponurej, seulskiej ulicy.
Kilka godzin później Rian ma już status zaginiony, a cała mafia Kinga zostaje postawiona na nogi, aby jej szukać w całej Korei Południowej. Miał nawet podejrzenia, że ukochana została porwana na północ. Tylko po co?
Tygodnie intensywnych poszukiwań, zastraszeń i podejrzeń kończą się tym, że jej ciało zostaje znalezione przez policje na jednym z wysypisk śmieci. Przez policje! Cholerną policję, a nie Kinga! Wszystkie wiadomości huczą, pokazują rozmazane zwłoki kobiety, której sekcja zwłok wykazała brutalny gwałt, pobicie i maltretowanie. Zmarła na wskutek uduszenia.
King wyje i odrzuca od siebie krzesło, następnie przewraca całe biurko wraz z papierami. Do gabinetu wbiegają jego chłopcy, są przestraszeni zachowaniem szefa.
Jong Goo kontempluje ten widok w milczeniu. Cierpi razem z wieloletnim przyjacielem, ale nic nie może zrobić nad to, aby świat King rozpadł się jak domek z kart.
— Zwołajcie ekipę — dyszy King do jednego z podwładnych. — Mają się zjawić za pięć minut, albo ich wystrzelam, czy to jasne?
Chłopak, niespełna dwudziestoletni z lękiem kiwa głową, następnie wychodzi z pośpiechem.
— Ta kryjówka za rzeką…
— Wiem, gdzie ona jest. — Jong ze spokojem kiwa głową.

***
Upada na posadzkę, uderzając podbródkiem o drewniane podłoże. Deski skrzypią żałośnie. Przygryza sobie język, a usta natychmiastowo wypełnia słony smak krwi.
Nie wie, gdzie jest. Po wejściu do ciemnego samochodu, została prawie od razu otumaniona nasączoną czymś chusteczką. Teraz obudzono ją solami trzeźwiącymi.
Musi znajdować się poza stolicą, gdyż wokoło panuje nieskazitelna cisza. Nie ma gwaru ulicy. Nawet pies nie ujada.
Wypełnia ją przeszywający strach. Deska za nią nieznacznie skrzypi pod naporem czyiś kroków.
— Wreszcie się spotykamy, dziewczyno o słowiczym głosie. — Słyszy mężczyznę. Wie, że to Tsu, ale nie ma odwagi się odwrócić. Zamiast tego wbija palce w podłogę.
— Jimin — szepcze błagalnie. — Gdzie on jest?
— Jimin? Już pytasz o brata? — Mężczyzna kpi. — Nie jesteś chociaż trochę ciekawa, kto tak bardzo cię pożąda?
An Ha z trudem się odwraca, przechylając na udzie. Łokciem wciąż utrzymuje równowagę. Włosy opadają jej kołtunem na napiętą od nerwów twarz.
Tsu jest niższy niż to sobie wyobrażała, a także znacznie mniej tęgi, chociaż szeroka, płaska twarz wydaje się straszna i obleśna, zaś oczy… te oczy są znamieniem czystego obłędu.
— Proszę… mój brat…
— Cisza! — Tsu krzyczy rozdzierająco. — Ani słowa, zanim ci nie pozwolę! — Wyciąga rękę, jakby chciał ją uderzyć. Nie robi tego jednak. Za nim stoją inni mężczyźni, najpewniej jego podwładni. Ich twarze są tak groteskowo obojętne, jakby to wszystko, co się rozgrywa było jedynie elementem teatralnej sztuki.
An Ha ma ochotę krzyczeć, ma też ochotę płakać, ale ani jedno ani drugie się nie dzieje, ponieważ całkowicie paraliżuje ją strach.
— Jesteś cudna. Zrobię ci kilka zdjęć, dobrze? — Tsu uspokaja się i teraz z wyraźnym zadowoleniem sięga po zwój grubej liny. — Ale najpierw odpowiednia poza.
— Nie! Puszczaj! — krzyczy, ale Tsu z pomocą towarzyszy całkowicie ją unieruchamia, a następnie przywiązuję nadgarstki do specjalnie wmontowanych w ścianę haków, które są podobne do tego, co widać w salach tortur.
An Ha drży… Boże, to nie może dziać się naprawdę! Nie może! Po prostu nie może!
Zaciska powieki, gdy z oczu płynął jej łzy. Podbródek drży. 
— Proszę, tylko…
— Cisza! — Tsu wymierza jej tak solidny cios, że głowa dziewczyny odskakuje na bok. W karku czuje przeszywający ból. Usta wypełnia jeszcze więcej krwi.
Po chwili wypluwa na ziemie ząb.
— Ani słowa, ty suko… — dyszy Tsu, a potem klęka obok i chwyta ją za bluzkę.
Dziewczyna jest roztrzęsiona, trzyma głowę na boku, nie ruszając się ani o milimetr, gdy mężczyzna targa bluzkę na strzępy, wyłaniając na światło dzienne jej niebieski stanik.
— Od razu lepiej, teraz wyglądasz wspaniale — mówi ciepłym głosem Tsu i gładzi ją kciukiem po policzku. — Teraz jesteś grzeczna. Teraz mi się podobasz.
An Ha wydaje z siebie cichy pisk, przypominający łkanie kociaka. Tsu napawa się tą chwilą, napawa się wonią strachu, który paruje z porów dziewczyny.
— Wyjdźcie — mówi do towarzyszy, a ci w odpowiedzi posłusznie opuszczają pomieszczenie.
Kiedy już zostają sami, oczy Tsu zaczynają się pożądliwie błyszczeć. An Ha w pewnym momencie odnosi wrażenie, że zamiarem mężczyzny jest ją zgwałcić, ale on podchodzi do dużej lampy błyskowej i już po chwili twarz dziewczyny oblewa snop rażącego światła.
— Chcę byś pokazała mi swój smutek, dziecinko, a najlepiej cierpienie — tłumaczy Tsu z zachwytem. — Będziesz piękna na tych zdjęciach, daje ci słowo.
Pieprz się., ciśnie się jej na usta, ale zagryza tylko wargi, tłumiąc w sobie nienawistne krzyki.
— Pięknie! Cudownie! Ta złość! — Tsu krąży przed nią jak przyczajony sęp. Trzask. Trzask. Trzask. Aparat wydaje trzeszczące dźwięki, gdy mężczyzna powołuje do życia kolejne zdjęcia. — To będzie moja najlepsza sesja po Rian.
An Ha nie ma siły zastanawiać się skąd kojarzy to imię. Zdaje jej się, że parę razy słyszała je w ustach Jong Goo, ale nie ma pewności. Spływa na nią dziwna, otępiająca obojętność.
Nagle jest daleko od tego miejsca, dźwięki dochodzą zza grubej ściany, a ją przestaje obchodzić, co się dalej wydarzy.
Łup! Niespodziewanie Tsu osuwa się na ziemie, jak zwalona góra, czemu towarzyszy także drażliwy łomot. Z tyłu głowy sączy mu się lepka krew, widniejąca także na niewielkiej, ale twardej cegłówce, którą trzyma cudza dłoń.
Po chwili ktoś wyciąga po An He ręce i uwalnia ją z więzów.
— Jong Goo? — pyta dziewczyna zza świadomości osnutej mgłą.
— To ja, Jimin.
Dziewczyna natychmiast odzyskuje ostrość zmysłów, gdy wreszcie rozpoznaje brata i rzuca mu się na szyje z głośnym szlochem.
— Jimin!
— Jestem przy tobie, ale cicho, dobra? Paru goryli stoi za drzwiami, nie chcę żeby zwabił ich tutaj hałas. Przynajmniej jeszcze nie teraz — mówi szeptem, na co An Ha posłusznie zaciska usta, starając się opanować bijące szaleńczo serce.
Ma tyle pytań do brata. O to, jak się tu znalazł i jak się wydostał, ale teraz nie ma czasu na rozmowę, więc pozwala po prostu, aby Jimin mocno chwycił ją za rękę i próbował wydostać z tego cholernego budynku, który przypomina nieco wielki magazyn.
Podłoga chrzęści pod ich nogami, gdy posuwają się ostrożnie do ściany.
— Jest tu tylne wyjście? — pyta szeptem dziewczyna.
— Obawiam się, że nie.
— To, co teraz zrobimy?
— Zwabimy ich.
— Ale…
Jimin przerywa jej gwałtownie przewracając rząd skrzyń, które zalegają w magazynie, a które upadają z łoskotem na ziemie. Nie trzeba długo czekać, by dosłownie zbiegli się poplecznicy Tsu, zaalarmowani hałasem.
Na widok leżącego na ziemi szefa ogarnia ich początkowo dezorientacja. Jeden pochyla się, by sprawdzić mu puls, pozostali już gorączkowo rozglądają się za uciekinierami.
— Teraz! — krzyczy Jimin i pociąga za sobą siostrę do wyjścia.
— Łapać ich! — rozlega się czyjś wrzask i naraz tuż za nimi da się słyszeć odgłos biegnących stóp, które do złudzenia przypominają dziewczynie walące się ze zbocza kamienie.
Wybiegają na zewnątrz, gdzie otacza ich pustkowie pól, istna wylęgarnia samotności. Nigdzie ani żywej duszy, ani asfaltowej drogi. Na ten widok nogi An Hy odmawiają jej posłuszeństwa, ma ochotę po prostu upaść i poddać się, ale Jimin jej na to nie pozwala, wciąż napędza bieg, nie puszczając ani na moment ręki siostry.
Po chwili oboje wbiegają w pole kukurydzy, która daje im potrzebny kamuflaż.
— Rozdzielmy się — mówi Jimim naglącym tonem.
— Nie, ale… — An Ha protestuje, jednakże brat puszcza jej rękę i już gna w inną stronę.
Chce biec za nim, ale ostatecznie obiera inny kierunek, stosując się do polecenia Jimina. Aż jej niedobrze na myśl, że oprawcy mogą go złapać i skrzywdzić. O tym, że mogą go zabić woli nie myśleć.
Nagle nad polem kukurydzy rozlega się ogłuszający wystrzał z broni palnej. An Ha upada z krzykiem na ziemie.



Następny rozdział         Poprzedni rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz