15 - Zagadka

Kolejny dzień wita uczniów z Hose słoneczną pogodą, która byłaby komentowana, jako idealna, gdyby nie porywisty i dość zimny wiatr.
Jiyeon z trudem wytrzymuje wszystkie lekcje w szkolnej ławce, tęsknie zerkając ku oknu. Słowa nauczycieli muszą pokonać grubą ścianę niechęci, by przebić się przez uszy dziewczyny i dotrzeć do jej myśli.
Ma potworne zaległości i przy każdej okazji przypomina się Jiyeon, że jak tak dalej pójdzie nie zda ani jednego egzaminu. Wtedy zazwyczaj odpowiadała ze znudzeniem, że nie wybiera się na żaden uniwersytet, co spotyka się z oburzeniem ze strony nauczycieli.
Jak to? Nie iść na uniwersytet? To w ogóle dozwolone?, zdają się niemo krzyczeć ich spojrzenia.
Przerwę obiadową wita z wyraźną ulgą, kierując się do stołówki, gdzie odbiera tacę z lunchem w postaci kartonika truskawkowego mleka, miski ryżu i pomniejszych misek z zupą oraz przystawkami, a także małe ciasto w papierku.
Zajmuje jeden z wolnych stolików, nie oglądając się na nikogo. Pobyt z Woo Binem przypomniał dziewczynie do jakiego miejsca tak naprawdę przynależy i jeszcze bardziej niż zwykle tęskni za tym, co znajome.
W Hose czuje się jak w więzieniu. Rozmowy z innymi uczniami o przyszłości, o studiach, o dodatkowych zajęciach, na które uczęszczają poza godzinami lekcyjnymi przyprawiają ją o znudzenie i… niezrozumienie.
Nie potrafi pojąć, jak ktokolwiek jest w stanie tak mocno przejmować się faktem dostania na elitarny uniwersytet, że aż faszeruje się napojami energetycznymi i zażywa podejrzane leki, aby tylko móc uczyć się całymi nocami bez wytchnienia.
Nic dziwnego, że jest tutaj obca, niemal jak dzikuska, zapracowując sobie na nieprzychylne spojrzenia innych uczniów swoim niedbałym podejściem.
Mówią, że czuje się od nich lepsza, że jest ponad nimi, ale tak naprawdę jest po prostu inna, jak element puzzli należący do innego zestawu niż ich własny.
Chodzi swoimi drogami jak kot i nie pozwala sobie niczego narzucić. Ma Te - gdy wróciła wczoraj późno - z pewnością wyczuł od niej zapach alkoholu, ale skomentował to tylko w formie lekkiego skrzywienia się, darując sobie wszelkie kazania, jakby przeczuwając, że Jiyeon tylko bardziej się spłoszy i wyostrzy pazury.
W pewnym momencie dosiada się do niej Han, na co reaguje nieszczęśliwym westchnięciem.
— No nie! Znowu ty? — Wznosi ręce.
— Też miło cię widzieć. — Uśmiecha się do niej, jak zwykle pachnący i wymuskany, jakby co dopiero opuścił salon kosmetyczny. — Już zacząłem się przyzwyczajać do twojego podłego charakterku. — Rozpakowuje z papierka drewniane pałeczki, które następnie przełamuje i zaczyna nimi pałaszować lunch.
— Widzę, że się nie rozumiemy. — Jiyeon nachyla się ku niemu nad stołem. — Muszę więc powiedzieć to, jak najbardziej dosłownie, żeby dotarło to w końcu do twojego gładkiego czerepu. — Oblizuje szybko wargi. — Nie lubię cię.
Spogląda na nią z pod brwi i uśmiecha się z policzkami nadętymi od jedzenia.
— Wiem.
Jiyeon odsuwa się na oparcie krzesła.
— A mimo to mnie nachodzisz. To stalking.
— To próba poskromienia złośnicy, która mi się podoba. — Mruga do niej zachęcająco.
Przewraca oczami. Tylko tego jej brakowało. Chce rzucić kąśliwym komentarzem, kiedy do ich stolika podchodzi Boram, każdemu wręczając niewielką, niebieską kopertę, pachnącą jagodami.
— To zaproszenie na imprezie z okazji Końca Świata — wyjaśnia z podekscytowaniem. — U mnie w domu. Liczę, że się stawicie.
— Ja będę na pewno. — Han, trzymając kopertę w dwóch palcach, salutuje żartobliwie.
— A ty? — Boram patrzy z nadzieją na Jiyeon, która dotyka językiem koperty, by sprawdzić, czy zapach odpowiada także jej smakowi.
— Z okazji Końca Świata? —  krzywi się, odsuwając kopertę od ust. — A co to za pomysł?
— Nie wiecie, że świat się kończy? — Boram wybucha śmiechem. — Oczywiście to taki żart, ale po tej anomalii, niektórzy święcie w to wierzą, więc… skoro za niedługo umrzemy, to trochę się zabawmy, nie?
— Taaa… — Jiyeon sceptycznie zerka na kopertę. Imprezka u bogaczy. Miodzio.
— Nie daj się prosić. — Sunbae jęczy błagalnie, robiąc kocie oczka, które autentycznie zaczynają migotać jak obrazek wyjęty z bajki.
Jiyeon wzdycha poddańczo.
— Niech mnie, dobra, już dobra! — Macha ręką. Nie dodaje, że gdyby świat naprawdę miał się skończyć, to już teraz byłaby z Woo Binem.
— Super! Jesteś najlepsza! — Boram podskakuje radośnie, po czym łowi kolejną ofiarę, a na jej twarzy pojawia się jeszcze większa ekscytacja. — Myungsoo? Przyjdziesz na moją imprezę!? — I gna ku stolikowi, gdzie chłopak je w samotności.
— Mogłaby się z tym bardziej kryć — wzdycha z politowaniem Han, a jego oczy wyglądają na rozbawione, obserwując poczynania koleżanki. — To tak strasznie widać.
— Mhm, jakby mogła toby mu się wessała do ust. — Jiyeon odpakowuje kartonik mleka, dźgając go plastikową słomką. — Ale w sumie pasują do siebie.
— Byłoby łatwiej, gdyby sobie dała spokój. — Han odwraca wzrok, kręcąc głową. — Przez to wszystko, Vernon tylko bardziej się nakręca.
— Mówisz? — Jiyeon wytrzeszcza oczy. — Co Vernon ma do Boram?
Han lekko się zawstydza, uświadomiwszy sobie, że powiedział o wiele za dużo. Widząc jednak naciskające spojrzenie dziewczyny, kapituluje.
— Dobra, powiem ci. Boram i Vernon kręcili ze sobą, w zasadzie… byli parą przez jakieś trzy miesiące.
— Serio? — Jiyeon odpycha się rękoma od stołu. — Ohyda!
— Vernon jest przystojny, obiektywnie mówiąc. — Han śmieje się z powodu jej reakcji. — Poza tym, wydaję mi się, że naprawdę Boram kochał, jako jedną z niewielu ludzi na tej ziemi.
— Nie wierze. — Dziewczyna kręci głową. — A jednak się rozstali, prawda? Boram przejrzała na oczy, doznała miłosnego nawrócenia.
— Byli zbyt różni. — Han smętnie przytakuje. — Ona to zbawicielka ludzkości, wiecznie w biegu, wiecznie tam, gdzie jej potrzebują. A Vernon to Vernon.
— Cham i sadysta — dopowiada Jiyeon z powagą.
Han spogląda na nią przelotnie.
— Nigdy się nie pogodził, że go rzuciła, a kiedy zjawił się Myungsoo i wpadł w jej oko, Vernon oszalał.
— Cóż za tragizm — sarknęła Jiyeon. — Zróbmy z tego sztukę teatralną.
Han śmieje się serdecznie.
— Widzisz? Jak chcesz to możemy normalnie ze sobą pogadać.
Krzywi usta, ale nie zaprzecza.
— Skoro już taka głęboka przyjaźń się tutaj kształtuje — zaczyna cynicznie. — Może tak powiesz mi pewną rzecz?
— Zamieniam się w słuch.
— O co lata z waszym klubem Gemini i waszymi rodzinami? Jesteście jakąś porąbaną sektą?
— Auć, to bolało. — Dotyka piersi. — O tak, jesteśmy sektą i właśnie teraz próbuję zmylić twoją czujność, żeby cię zwerbować.
Jiyeon mruży oczy, chcąc dać mu do zrozumienia, że ma go za idiotę.
— Pytam poważnie. To jakaś tajemnica?
— A skąd! — Han macha ręką i prostuje się na krześle. — Nasze rodziny od pokoleń trzymają się razem. W prasie nazywają nas „Porozumieniem między-wschodnim”.
— No pięknie! — wybuchła śmiechem. — Co to za nazwa?
— Pretensje składaj do pismaków, nie do mnie. A tak poważnie, to dlatego, że jest nas kilkadziesiąt rodzin i wszystkie trzymamy się razem. To się zaczęło gdzieś przed dwustoma laty, wtedy nasze klany zawiązały sojusz. Działa to na zasadzie trzech muszkieterów, no wiesz, tej francuskiej powieści. — Uśmiecha się półgębkiem. — Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Gdyby cokolwiek groziło któremuś z klanu, pozostałe zjeżdżają się z całego świata, by mu pomóc. Tak to mniej więcej działa.
— Świata? Myślałam, że to porozumienie międzywschodnie.
— Owszem, było. Ale przy takiej globalizacji… emigrowaliśmy. Teraz jesteśmy wszędzie.
— I to od was bierze się klub Gemini? — Jiyeon mruży oczy, przygryzając kciuk.
— Wciąż lubimy podkreślać nasze więzi. — Wzrusza ramionami. — Chociaż dzisiaj nie jest to już tak istotne, jak kiedyś, kiedy naprawdę potrzebowaliśmy swojej wzajemnej ochrony. Cóż, mówią przecież, że w kupie siła. Kiedyś byliśmy klanami, dzisiaj jest to bardziej rozmyte, ponieważ potomkowie każdych klanów podzieli się na kilka pokoleń. Ja dorastam sam z matką, która wywodzi się z klanu Jeongów, ale nasz klan ma swoją główną rodzinę w Europie, sama więc możesz sobie wyobrazić, jak na wiele pokoleń to się rozrosło.
Jiyeon z trudem obejmuje to myślami, ale oczami wyobraźni dostrzega potęgę klanów, których potomkowie rozsiani są po całym globie ziemskim.
— Bardzo ładna historyjka, ale prawdę mówiąc, to po prostu jesteście mafią, czyż nie? — Posyła Hanowi cyniczny uśmiech.
— Naprawdę tak uważasz?
— Dokładnie tak to brzmi.
Wygląda na rozbawionego.
— Cóż, wydaję mi się, że nie przekonam cię, że się mylisz.
— A mylę się? — Unosi brew.
— Zdecydowanie. — Zagląda jej w oczy. — Gdybyśmy byli przestępcami tak ciężkiego kalibru, sądzisz, że opowiadałbym ci swobodnie o rodzinach i klanach, o całej tej więzi?
Wzrusza ramionami.
— Sama nie wiem. Czasem najciemniej jest pod latarnią i to co odsłonięte kryje najwięcej tajemnic, bo nikt się tego nie spodziewa.
Han wybucha śmiechem.
— Lubię cię, Jiyon i twój sposób myślenia. — Kiwał na nią palcem. — Ale grubo się mylisz. Ja na przykład nigdy nie widziałem broni na oczy. Możesz o naszych rodzinach naprawdę sporo poczytać na Internecie. Nie mamy nic do ukrycia.
Dziewczyna dokańcza lunch, zbierając ze stołu tacę.
— No dobra, Han, niech ci będzie, ale i tak cię nie lubię. — Mówiąc to, kieruje się do kosza, by wyrzucić pusty kartonik po mleku.
— Wiesz co, Jiyeon? — Han zatrzymuje ją pewnym siebie głosem, obracając się na krześle w jej stronę. — Jeszcze zobaczysz, że się we mnie zakochasz.
Uśmiecha się pod nosem.
— Po moim trupie, Han, po moim trupie.

***

— Wszystkie te książki mają zostać poukładane w odpowiednich działach. — Chudziutka bibliotekarka informuje Jiyeon, poprawiwszy na płaskim nosie okrągłe okulary, których łańcuszek oplata jej uszy. — W środku jest napisane do jakiego działu na półce są przypisane, a po tytułach macie wiedzieć do jakiej litery alfabetu książkę przypisać. Na przykład ta. — Unosi książkę w twardej okładce. — Wielki Gatsby ma być odłożony na półkę z klasyką amerykańską pod literą W, czy to jasne?
— Tak, jasne jak słońce. — Jiyeon stuka nerwowo butem o posadzkę zakurzonej biblioteki. Nie może się doczekać, kiedy tydzień kar dobiegnie końca.
— Tylko się przyłóżcie — powiedziawszy to, bibliotekarka wraca do swojego stanowiska przy drewnianym kontuarze, gdzie zagłębia się w jakieś papiery.
— I tak jest milsza niż ogrodnik — szepcze jej na ucho Myungsoo, ciągnąc metalowy wózek z poukładanymi w stosy książkami. Jiyeon sięga po własny.
— Czemu nie podszedłeś do mojego stolika w czasie lunchu? — pyta, wbijając wzrok w grzbiet pierwszej książki ze swojego stosu. „Imperium świateł” autorstwa Young-ha Kim. Cholera wie do jakiej kategorii przypisać!
— Widziałem, że gadałaś z Hanem. Nie chciałem przeszkadzać —Chłopak nieśmiało sortuje swój stos wedle kategorii. No jasne, jest mądrzejszy od niej i wdać nieźle radzi sobie z organizacją pracy.
— I co z tego? — prycha — Chyba się go nie boisz, co? Wiem, że to dupek z bandy Vernona, ale wydaje się i tak milszy od takiego Hoyi, na przykład.
— Milszy nie znaczy lepszy. — Myungsoo kręci głową. — Moim zdaniem jest najgorszy. Nie ufam mu.
— Czemu? — stara się nie podnosić zbytnio głosu, żeby nie ściągnąć na siebie poirytowanej bibliotekarki, która jak wszystkie panny z jej zawodu nienawidzą hałasu w obecności książek.
— Han jest najwierniejszym przyjacielem Vernona. Gdyby nie leżał teraz w śpiączce, na własne oczy przekonałabyś się, że tych dwoje trzyma się ramie przy ramieniu. Czasem tak na siebie patrzą, że od razu widać, że coś ich łączy. — Nagle się śmieje. — Nie, broń Boże, nie w takim sensie! —Macha jej ręką przed twarzą, na widok miny, którą zrobiła. — Co to za zbereźne myśli łażą ci po głowie, co? Chodzi mi o to, że dzielą ze sobą jakiś sekret.
— Masz na to dowód? — Zapomina o swoim stosie książek.
— Nie. — Myungsoo posuwa się wśród półek, odkładając na miejsce poszczególne tomy. — Ale to po prostu widać w ich oczach. Coś jest z nimi nie tak, daję sobie głowę uciąć.
Jiyeon popada w zamyślenie, pozwalając, aby Myungsoo nieco się oddalił.
Nagle wyczuwa lekkie wibrowanie w kieszeni spodni i omal nie krzyknęła. Wibruje telefon od jej matki. Wiedziała, że nie powinna nosić go ze sobą, ale po prostu nie mogła się oprzeć, zwłaszcza, że po naładowaniu telefon okazał się być niezabezpieczony żadnym kodem dostępu. Uważa to za nieco dziwne, zważywszy na jego ważne znaczenie.
Ignorując zdrowy rozsądek, kilka dni temu przepatrzyła zawartość wiadomości, numerów kontaktowych, folderu ze zdjęciami, ale wszystkie te kategorie w telefonie były kompletnie puste. Nie rozumie zatem, co takiego jest w nim ważnego, że ma go przekazać jakiejś nieznanej osobie.
Rozgląda się niepewnie po bokach, czy nikt nie kręci się w pobliżu, po czym wyjmuje telefon z kieszeni. Dostała wiadomość tekstową; z bijącym sercem naciska „Otwórz”.
„Co jest cięższe: kilo piór czy kilo kamieni?”.
Wstrzymuje oddech, nie mogąc oderwać wzroku od treści na ekranie telefonu. Początkowo nie potrafi zrozumieć, o co chodzi, aż nagle przypomniała sobie te wszystkie wieczory, kiedy matka przed snem zadawała jej różne, śmieszne zagadki. Potem odpowiedzi znała już na pamięć, a matka wymyślała wciąż nowe. Uwielbiała te zabawę.
Bez wahania odpisuje.
„Ważą tyle samo”.
Z bijącym sercem czeka, co nastąpi dalej. 


Następny rozdział         Poprzedni rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz