— Mam spotkanie.
— Z kim? — Marszczy z zainteresowaniem
brwi.
— Z kimś, kto może nam pomóc —
odpowiada niejasno mężczyzna, a widząc w odbiciu zdegustowane spojrzenie
dziewczyny, dodaje obronnie. — Jeszcze nie pytaj. Potem o wszystkim ci powiem.
An Ha wzdycha cierpiętniczo, załamując
ręce.
— Czy dzięki temu będę mogła w końcu
wyjść na ulice bez lęku, że ktoś mnie sprzątnie?
Jong Go uśmiecha się krzywo.
— Całkiem możliwe. — Poprawia mankiety
koszuli i wciąga marynarkę. Potem klęka jedną nogą na łóżku i całuje ją w usta.
— Robię to dla ciebie. Wiem, że nie możesz tkwić tu wiecznie.
— Miło byłoby znów zobaczyć Hoone —
stwierdza po chwili An Ha, przyznając w duchu, że stęskniła się za koleżanką.
Stęskniła się nawet na nudną pracą w fast-foodzie. Nie mówiąc o tym, że ma
koszmarne zaległości, a to ostatnia klasa liceum.
— Ufasz mi? — Jong zagląda jej
pytająco w oczy.
Dziewczyna przytakuje skinieniem.
— Ufam.
— Nie wiem, czy wrócę wieczorem —
wzdycha, odsuwając się. — Dla pewności nie otwieraj nikomu drzwi, zgoda?
— Oczywiście, inaczej pożre mnie
straszny wilk — żartuje, ale wie, że Jong śmiertelnie się martwi. Gdzieś tam,
na zewnątrz faktycznie grasuje wilk i nazywa się Ki Tsu.
***
Seulskie zegary nie wybiły jeszcze
dwunastej, gdy Jong Goo zostawia auto na parkingu przed oszklonym wieżowcem, a
następnie skręca chodnikiem w stronę parku, gdzie szumią klony, zieleniące się
pod dotykiem wczesnej wiosny.
Zapina szczelniej guziki czarnej
kurtki i dopalając papierosa, rozgląda się uważnie wokół, lustrując
przechodniów, niezwracających na niego nawet minimalnej uwagi.
Dobrze czasem nie wyróżniać się z
tłumu.
Nagle jego spojrzenie intuicyjnie
odnajduje siedzącego na ławce mężczyznę, który także na niego spogląda.
Detektyw Kim.
— Skoro tu jesteś, to świadczy, że
masz coś dla mnie. — Jong podchodzi do niego nieco nieśpiesznie, dyskretnie
badając, czy wokół nie ma gdzieś kamer.
Kim Woo Yun wybrał jednak bardzo
osłonięte, cieniste miejsce. Słusznie.
— Ten dowód powinien ci pomóc. — Mówi
mężczyzna z papierosem z ustach i sięga pod skrzydło kurtki, by wyjąc kopertę.
— Kolejne zdjęcia? — Jong zagląda do
środka.
Kim uśmiecha się tajemniczo.
— Z tych będziesz zadowolony.
Jong wyciąga plik zdjęć i zaczyna
oglądać. Nagle jego twarz zamiera w groteskowym przerażeniu. Zazwyczaj poważne
oblicze, skłonne do obojętności, staje się bledsze niż zwykle.
— Rian — szepcze bezgłośnie.
— To ona, prawda? Wiedziałem.
— Sukinsyn… — Jong pośpiesznie wkłada
zdjęcia do środka. Serce bije mu niespokojnie. Nie może wyrzucić z przed oczu
nagiej kobiety, ujętej przed okiem obiektywu w bestialnych, nieludzkich pozach.
— Co teraz z nimi zrobisz? — Kim
spokojnie wydmuchuje papierosowy dym, skupiając uwagę na stadzie gołębi, które
jakaś sympatycznie wyglądająca staruszka karmi chlebem.
— Pokaże Kingowi.
— I to raz na zawsze rozwiąże sprawę?
— Tak. King zmiażdży go z furią. Może
i jest pijakiem, ale jeszcze potrafi zabijać. — W momencie, gdy Jong wypowiada
te prorocze słowa wie, że Ki Tsu całkowicie zasługuje na czekającą go
przyszłość.
***
— Stęskniłaś się za mną? — An Ha
słyszy gdzieś rozweselony głos, który dociera do jej uszu, w momencie, gdy z
kubkiem herbaty lokuje się na tarasie za domem.
Za płotem widzi opartego łokciami
sąsiada, z którym kilka dni temu ucięła sobie wątpliwie przyjemną pogawędkę.
Ściągając brwi, uzmysławia sobie, że nawet nie zna jego imienia.
— O, to Pan Irytujący — wita go
sarkastycznie.
— O, mam już ksywkę. Wspaniale. —
Chłopak rozpromienia się.
— Tym razem rozumiem to ty podglądasz
mnie?
— Tym razem? Więc przyznajesz się, że
wtedy mnie obserwowałaś?
An Ha syczy pod nosem, odwracając ze
złością wzrok. Palant, palant, platan!
— Goń się człowieku i daj mi spokój! —
prycha pogardliwie.
— Wiesz, że przez ostatnie kilka dni
myślałem o tobie? — zwierza się z rozbrajającą szczerością, nic sobie nie
robiąc z tak zawstydzającego wyznania. — Widać twoja Operacja Drzewo przyniosła
rezultaty.
— Operacja Drzewo? — Unosi z
politowaniem brwi.
— Kryptonim Bujający Się Na Gałęzi Szympans
— dodaje chłopak z powagą. — To tajne hasło. Rozgryzłem cię.
An Ha ma ochotę mu przyłożyć. Tak
solidnie, bez cienia litości. Zamiast tego dziarsko wstaje i rusza w jego
kierunku w bojowym nastroju.
— Ty! — Celuje w niego palcem. — Czy
musisz rujnować mi dzień?
— Myślałem, że będziesz zachwycona.
Właśnie wyznałem, że wpadłaś mi w oko.
— Nie gustuje w dzieciakach! — Cedzi
przez zęby.
— A w kim gustujesz? W typkach pokroju
tego faceta, co tu mieszka? — Uśmiecha się do niej pobłażliwie.
— Nie twój zasrany interes!
— Więc dajesz mi kosza tak na starcie?
— Tak. Idź wypłacz się w poduszkę, czy
coś! — grzmi srogo, ale właśnie wtedy słyszy wibrujący dźwięk dzwonka,
dochodzący z domofonu, zainstalowanego przy bramie.
Na sam ten dźwięk płoszy się i
blednie, co nie umyka uwadze chłopaka.
— Wszystko gra…? Jak ty się w ogóle
nazywasz?
— Cicho! — szepcze, przykładając palec
do ust. — Nie hałasuj!
— Jesteś stuknięta!
— Jestem i dlatego mogę ci przywalić!
Nie lekceważ szaleńców! — Piorunuje go wzrokiem, pragnąc tylko, aby się
zamknął.
Zapada głęboka, napięta cisza. Dzwonek
jeszcze kilka razy rozbrzmiewa w ogrodzie, aż nagle cisza staje się jeszcze
mocniejsza. Nie słychać nawet wiatru.
— Pójdę to sprawdzić — mówi
mechanicznym, beznamiętnym tonem.
— Kurde, robisz się serio straszna.
Lekceważy przestraszony głos chłopaka,
którego wciąż nie zna z imienia i podąża w stronę bramy, czując się trochę jak
sunące po ziemi widmo, oderwana od rzeczywistości.
Przed bramą nikogo nie ma. Początkowo
sądzi, że nie ma na co zwracać uwagę, aż nagle dostrzega niewielką paczkę,
zaadresowaną do niej.
Kto niby wie, że tu mieszka?
Serce przyśpiesza jej momentalnie, a w
ustach pojawia się suchość, za to dłonie stają się lepkie od potu.
Jeszcze raz rozgląda się przez kraty
płotu po ulicy, ale nie widzi niczego więcej.
Nagle podskakuje, prawie dostając
zawał, gdy słyszy dźwięk dzwoniącej komórki. Niemożliwe…
Ona nie posiada własnej. To znaczy
posiada taki stary model, ale został w domu. Nie miała go przy sobie nawet w
„Paris Doll”. Jong za to, zabrał swoją.
Dopiero wtedy dociera do niej, że
dźwięk dochodzi wprost ze środka paczki, leżącej spokojnie pod bramą.
W pierwszej chwili ma ochotę
zignorować sygnał, ale kiedy ten dzwoni nieustannie, ostatecznie wsuwa rękę pod
ramę i przyciąga paczkę do siebie. Wtedy słyszy dzwonek telefonu jeszcze
wyraźniej.
Zamiera jej serce, gdy paznokciami
niemalże rozrywa pudełko, które nie jest szczelnie zapakowane, jakby ten, kto
je sporządził nie obawiał się uszkodzenia w drodze kurierskiej.
Nie obawiał się, ponieważ nigdy nie
zamierzał dostarczyć przesyłki kurierem. Ten kto zostawił paczkę pod bramą na
pewno nim nie był.
W środku An Ha znajduje całkiem ładny,
dotykowy telefon. Taki, którego nigdy nie mogła sobie kupić z powodów
finansowych. Tylko Jimin miał taki gadżet, ale nie chciała nawet myśleć skąd
wziął na niego pieniądze.
Niepewnie odbiera połączenie i
roztrzęsioną ręką przykłada do ucha.
Po drugiej stronie słyszy jedynie
oddech.
— Halo? — Jej głos brzmi piskliwie.
— An Ha?
— Jimin! O Boże! Jimin! — Podrywa się
z kolan do pionu. — Jimin!
— Ja… ja nie wiem, co się dzieje. —
Słyszy, że głos brata jest śmiertelnie przerażony i słaby. — Jacyś ludzie… nie
wiem, co się dzieje.
— Jimin! Gdzie jesteś! Natychmiast mi
powiedz! — krzyczy histerycznie, czując podchodzące do gardła mdłości, a potem
po jej policzkach spływają łzy.
— Słyszałaś braciszka? — W telefonie
rozbrzmiewa inny głos. Może się tylko domyślać, że to Ki Tsu.
— Czego chcesz? — Mimo strachu jest
wściekła i ostra w rozmowie.
— Ciebie, skarbie.
Wciąga powietrze do płuc.
— Co mam zrobić?
— Wiem, że mieszkasz u tego dupka,
Jonga. Nie musisz się wysilać. On w pewnych sytuacjach grzeszy oczywistością.
Za kilka minut pod dom podjedzie czarne auto, bardzo eleganckie, spodoba ci
się.
— Skoro wiesz, gdzie mieszkam po co
bawisz się w te gierki? — pyta go ze złością.
— No cóż… — odpowiada niewinnie. —
Lubię rozgrywać ciekawe wydarzenia. Będzie przyjemnie wiedzieć, że sama
wsiadłaś do tego auta, że myszka sama położyła się pod łapą kota.
Dziewczyna przymyka powieki. To się
dzieje… to się naprawdę dzieje, jak w jakimś horrorze. Z nerwów zaczyna brakować
jej słów.
— Rozumiesz, co powiedziałem? Będziesz
tak grzeczna i przyjedziesz po swojego brata? Chłopak jest naprawdę paskudny.
Tylko płacze i jęczy. Mam dość niańczyć bachora.
— Ty pieprzony sadysto, nie ujdzie ci
to na sucho! — krzyczy wściekle.
— No, no, no… czyżbym słyszał niemą
prośbę o sprzedaniu braciszkowi paru kulek w łeb?
— Nie! — piszczy strachliwie. — Nie,
nie możesz! Będę grzeczna!
— Tak lepiej! Wsiądziesz do auta i
niedługo ty i brat będziecie razem. Słowo honoru. Jestem honorowym człowiekiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz