ROZDZIAŁ CZTERNASTY


— Dlaczego nie możesz zostać? — An Ha siedzi rozczochrana w połach pościeli, podczas gdy Jong Goo związuje przed lustrem krawat. Tym razem sięgnął po jeden z tych bardziej kolorowych. Przyzwyczaił się do nich.
— Mam spotkanie.
— Z kim? — Marszczy z zainteresowaniem brwi.
— Z kimś, kto może nam pomóc — odpowiada niejasno mężczyzna, a widząc w odbiciu zdegustowane spojrzenie dziewczyny, dodaje obronnie. — Jeszcze nie pytaj. Potem o wszystkim ci powiem.
An Ha wzdycha cierpiętniczo, załamując ręce.
— Czy dzięki temu będę mogła w końcu wyjść na ulice bez lęku, że ktoś mnie sprzątnie?
Jong Go uśmiecha się krzywo.
— Całkiem możliwe. — Poprawia mankiety koszuli i wciąga marynarkę. Potem klęka jedną nogą na łóżku i całuje ją w usta. — Robię to dla ciebie. Wiem, że nie możesz tkwić tu wiecznie.
— Miło byłoby znów zobaczyć Hoone — stwierdza po chwili An Ha, przyznając w duchu, że stęskniła się za koleżanką. Stęskniła się nawet na nudną pracą w fast-foodzie. Nie mówiąc o tym, że ma koszmarne zaległości, a to ostatnia klasa liceum.
— Ufasz mi? — Jong zagląda jej pytająco w oczy.
Dziewczyna przytakuje skinieniem.
— Ufam.
— Nie wiem, czy wrócę wieczorem — wzdycha, odsuwając się. — Dla pewności nie otwieraj nikomu drzwi, zgoda?
— Oczywiście, inaczej pożre mnie straszny wilk — żartuje, ale wie, że Jong śmiertelnie się martwi. Gdzieś tam, na zewnątrz faktycznie grasuje wilk i nazywa się Ki Tsu.
***
Seulskie zegary nie wybiły jeszcze dwunastej, gdy Jong Goo zostawia auto na parkingu przed oszklonym wieżowcem, a następnie skręca chodnikiem w stronę parku, gdzie szumią klony, zieleniące się pod dotykiem wczesnej wiosny.
Zapina szczelniej guziki czarnej kurtki i dopalając papierosa, rozgląda się uważnie wokół, lustrując przechodniów, niezwracających na niego nawet minimalnej uwagi.
Dobrze czasem nie wyróżniać się z tłumu.
Nagle jego spojrzenie intuicyjnie odnajduje siedzącego na ławce mężczyznę, który także na niego spogląda.
Detektyw Kim.
— Skoro tu jesteś, to świadczy, że masz coś dla mnie. — Jong podchodzi do niego nieco nieśpiesznie, dyskretnie badając, czy wokół nie ma gdzieś kamer.
Kim Woo Yun wybrał jednak bardzo osłonięte, cieniste miejsce. Słusznie.
— Ten dowód powinien ci pomóc. — Mówi mężczyzna z papierosem z ustach i sięga pod skrzydło kurtki, by wyjąc kopertę.
— Kolejne zdjęcia? — Jong zagląda do środka.
Kim uśmiecha się tajemniczo.
— Z tych będziesz zadowolony.
Jong wyciąga plik zdjęć i zaczyna oglądać. Nagle jego twarz zamiera w groteskowym przerażeniu. Zazwyczaj poważne oblicze, skłonne do obojętności, staje się bledsze niż zwykle.
— Rian — szepcze bezgłośnie.
— To ona, prawda? Wiedziałem.
— Sukinsyn… — Jong pośpiesznie wkłada zdjęcia do środka. Serce bije mu niespokojnie. Nie może wyrzucić z przed oczu nagiej kobiety, ujętej przed okiem obiektywu w bestialnych, nieludzkich pozach.
— Co teraz z nimi zrobisz? — Kim spokojnie wydmuchuje papierosowy dym, skupiając uwagę na stadzie gołębi, które jakaś sympatycznie wyglądająca staruszka karmi chlebem.
— Pokaże Kingowi.
— I to raz na zawsze rozwiąże sprawę?
— Tak. King zmiażdży go z furią. Może i jest pijakiem, ale jeszcze potrafi zabijać. — W momencie, gdy Jong wypowiada te prorocze słowa wie, że Ki Tsu całkowicie zasługuje na czekającą go przyszłość.

***
— Stęskniłaś się za mną? — An Ha słyszy gdzieś rozweselony głos, który dociera do jej uszu, w momencie, gdy z kubkiem herbaty lokuje się na tarasie za domem.
Za płotem widzi opartego łokciami sąsiada, z którym kilka dni temu ucięła sobie wątpliwie przyjemną pogawędkę. Ściągając brwi, uzmysławia sobie, że nawet nie zna jego imienia.
— O, to Pan Irytujący — wita go sarkastycznie.
— O, mam już ksywkę. Wspaniale. — Chłopak rozpromienia się.
— Tym razem rozumiem to ty podglądasz mnie?
— Tym razem? Więc przyznajesz się, że wtedy mnie obserwowałaś?
An Ha syczy pod nosem, odwracając ze złością wzrok. Palant, palant, platan!
— Goń się człowieku i daj mi spokój! — prycha pogardliwie.
— Wiesz, że przez ostatnie kilka dni myślałem o tobie? — zwierza się z rozbrajającą szczerością, nic sobie nie robiąc z tak zawstydzającego wyznania. — Widać twoja Operacja Drzewo przyniosła rezultaty.
— Operacja Drzewo? — Unosi z politowaniem brwi.
— Kryptonim Bujający Się Na Gałęzi Szympans — dodaje chłopak z powagą. — To tajne hasło. Rozgryzłem cię.
An Ha ma ochotę mu przyłożyć. Tak solidnie, bez cienia litości. Zamiast tego dziarsko wstaje i rusza w jego kierunku w bojowym nastroju.
— Ty! — Celuje w niego palcem. — Czy musisz rujnować mi dzień?
— Myślałem, że będziesz zachwycona. Właśnie wyznałem, że wpadłaś mi w oko.
— Nie gustuje w dzieciakach! — Cedzi przez zęby.
— A w kim gustujesz? W typkach pokroju tego faceta, co tu mieszka? — Uśmiecha się do niej pobłażliwie.
— Nie twój zasrany interes!
— Więc dajesz mi kosza tak na starcie?
— Tak. Idź wypłacz się w poduszkę, czy coś! — grzmi srogo, ale właśnie wtedy słyszy wibrujący dźwięk dzwonka, dochodzący z domofonu, zainstalowanego przy bramie.
Na sam ten dźwięk płoszy się i blednie, co nie umyka uwadze chłopaka.
— Wszystko gra…? Jak ty się w ogóle nazywasz?
— Cicho! — szepcze, przykładając palec do ust. — Nie hałasuj!
— Jesteś stuknięta!
— Jestem i dlatego mogę ci przywalić! Nie lekceważ szaleńców! — Piorunuje go wzrokiem, pragnąc tylko, aby się zamknął.
Zapada głęboka, napięta cisza. Dzwonek jeszcze kilka razy rozbrzmiewa w ogrodzie, aż nagle cisza staje się jeszcze mocniejsza. Nie słychać nawet wiatru.
— Pójdę to sprawdzić — mówi mechanicznym, beznamiętnym tonem.
— Kurde, robisz się serio straszna.
Lekceważy przestraszony głos chłopaka, którego wciąż nie zna z imienia i podąża w stronę bramy, czując się trochę jak sunące po ziemi widmo, oderwana od rzeczywistości.
Przed bramą nikogo nie ma. Początkowo sądzi, że nie ma na co zwracać uwagę, aż nagle dostrzega niewielką paczkę, zaadresowaną do niej.
Kto niby wie, że tu mieszka?
Serce przyśpiesza jej momentalnie, a w ustach pojawia się suchość, za to dłonie stają się lepkie od potu.
Jeszcze raz rozgląda się przez kraty płotu po ulicy, ale nie widzi niczego więcej.
Nagle podskakuje, prawie dostając zawał, gdy słyszy dźwięk dzwoniącej komórki. Niemożliwe…
Ona nie posiada własnej. To znaczy posiada taki stary model, ale został w domu. Nie miała go przy sobie nawet w „Paris Doll”. Jong za to, zabrał swoją.
Dopiero wtedy dociera do niej, że dźwięk dochodzi wprost ze środka paczki, leżącej spokojnie pod bramą.
W pierwszej chwili ma ochotę zignorować sygnał, ale kiedy ten dzwoni nieustannie, ostatecznie wsuwa rękę pod ramę i przyciąga paczkę do siebie. Wtedy słyszy dzwonek telefonu jeszcze wyraźniej.
Zamiera jej serce, gdy paznokciami niemalże rozrywa pudełko, które nie jest szczelnie zapakowane, jakby ten, kto je sporządził nie obawiał się uszkodzenia w drodze kurierskiej.
Nie obawiał się, ponieważ nigdy nie zamierzał dostarczyć przesyłki kurierem. Ten kto zostawił paczkę pod bramą na pewno nim nie był.
W środku An Ha znajduje całkiem ładny, dotykowy telefon. Taki, którego nigdy nie mogła sobie kupić z powodów finansowych. Tylko Jimin miał taki gadżet, ale nie chciała nawet myśleć skąd wziął na niego pieniądze.
Niepewnie odbiera połączenie i roztrzęsioną ręką przykłada do ucha.
Po drugiej stronie słyszy jedynie oddech.
— Halo? — Jej głos brzmi piskliwie.
— An Ha?
— Jimin! O Boże! Jimin! — Podrywa się z kolan do pionu. — Jimin!
— Ja… ja nie wiem, co się dzieje. — Słyszy, że głos brata jest śmiertelnie przerażony i słaby. — Jacyś ludzie… nie wiem, co się dzieje.
— Jimin! Gdzie jesteś! Natychmiast mi powiedz! — krzyczy histerycznie, czując podchodzące do gardła mdłości, a potem po jej policzkach spływają łzy.
— Słyszałaś braciszka? — W telefonie rozbrzmiewa inny głos. Może się tylko domyślać, że to Ki Tsu.
— Czego chcesz? — Mimo strachu jest wściekła i ostra w rozmowie.
— Ciebie, skarbie.
Wciąga powietrze do płuc.
— Co mam zrobić?
— Wiem, że mieszkasz u tego dupka, Jonga. Nie musisz się wysilać. On w pewnych sytuacjach grzeszy oczywistością. Za kilka minut pod dom podjedzie czarne auto, bardzo eleganckie, spodoba ci się.
— Skoro wiesz, gdzie mieszkam po co bawisz się w te gierki? — pyta go ze złością.
— No cóż… — odpowiada niewinnie. — Lubię rozgrywać ciekawe wydarzenia. Będzie przyjemnie wiedzieć, że sama wsiadłaś do tego auta, że myszka sama położyła się pod łapą kota.
Dziewczyna przymyka powieki. To się dzieje… to się naprawdę dzieje, jak w jakimś horrorze. Z nerwów zaczyna brakować jej słów.
— Rozumiesz, co powiedziałem? Będziesz tak grzeczna i przyjedziesz po swojego brata? Chłopak jest naprawdę paskudny. Tylko płacze i jęczy. Mam dość niańczyć bachora.
— Ty pieprzony sadysto, nie ujdzie ci to na sucho! — krzyczy wściekle.
— No, no, no… czyżbym słyszał niemą prośbę o sprzedaniu braciszkowi paru kulek w łeb?
— Nie! — piszczy strachliwie. — Nie, nie możesz! Będę grzeczna!
— Tak lepiej! Wsiądziesz do auta i niedługo ty i brat będziecie razem. Słowo honoru. Jestem honorowym człowiekiem. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz