Jong Goo milczy. Nie wie co
powiedzieć. Zwyczajnie brakuje mu słów, ciało pozostaje niezdolne do reakcji,
chyba, że takiej, która by go zawstydziła. Po prostu patrzy, jego spojrzenie
błądzi po ślicznej twarzyczce dziewczyny, zdobionej drobnym uśmiechem.
— Nic nie powiesz? — An Ha przechyla
głowę z zaciekawieniem. — Wmurowało cię?
Po chwili mężczyzna odwraca głowę,
jest tak samo zirytowany co zawstydzony, ponieważ w ciele odczuwa desperacją
potrzebę, aby ją do siebie przytulić.
— Wiesz, że to się nigdy nie może
zdarzyć? — mówi cicho, niemal wrogo, ale to jej nie zraża.
— Mówisz o miłości? To już się
zdarzyło.
Miłość., słowo wypowiadane niezwykle
swobodnie jej ustami, jakby dziewczyna żywiła całkowitą pewność, że jego użycie
nie jest naciągane, ani wyolbrzymione, że to, co się między nimi zrodziło
faktycznie jest miłością.
— Nawet jeśli, trzeba to przerwać nim
zajdzie za daleko. — Odsuwa się od niej. Nagle nie ma najmniejszej ochoty na
gotowanie.
— Zawsze to robisz? — W głosie An
pierwszy raz pojawia się złość brzmiąca inaczej niż dotychczas, gdy traciła nad
sobą panowanie. Tym razem nie jest to typowo dziewczęcy foch, ale prawdziwy,
zaogniony ból.
— Niby zawsze co? — Niecierpliwi się
Jong, przerażony, że sytuacja tak po prostu wymyka mu się z pod kontroli.
— Zawsze odmawiasz sobie prawa do
szczęścia!
— Nie wszystko jest szczęściem to, co
takie wydaje się na pierwszy rzut oka! — Ciska w nią ciemne, przepełnione
otchłanią spojrzenie. — Czego chcesz ode mnie, An Ha? Czego ty chcesz? Dlaczego
mi to robisz? Nie widzisz, że ja… — Traci głos i zwiesza głowę, pokonany jakąś
nieznaną, ale mocną siłą, która nakazuje mu teraz zgiąć kark i przyjąć porażkę.
— Że co? Powiedz to po prostu. —
Naciska na niego z mocą, prowokując do wyznania tego, co przeraża go
najbardziej na świecie.
— Że cię pragnę — wykrztusza to z
siebie w końcu i czuje się jeszcze gorzej. — Nie powinienem. Nie po to cię
ocaliłem z pod ręki Ki Tsu, aby teraz samemu być dla siebie zagrożeniem.
An Ha wybucha śmiechem, zasłaniając
usta obiema rękoma.
— Czy wyglądam, jakbym się bała z
twojego powodu?
— Pewnego dnia możesz zrozumieć, że
nigdy nie powinnaś była iść tą ścieżką, ale będzie już za późno, aby zawrócić.
— Jong Goo — wymawia jego imię, jakby
był dzieckiem, któremu należy wytłumaczyć pewne kwestie. — Życia nigdy nie
przewidzisz. Nigdy nie przewidzisz, czego tak naprawdę będzie się żałować, ale
wiesz? — Unosi znacząco kąciki ust. — Równie dobrze możesz żałować przez całe
życie, że nie pozwoliłeś mi siebie kochać.
Patrzą sobie przez chwilę w oczy,
walczy z emocjami, które są w nim i jedne nakazują mu zrobić krok w przód, a
drugie się cofnąć. Nie wie, których powinien posłuchać.
— Rozumiem, zapomnij. — Nagle jej
twarz robi się szara, a w oczach rozbłyska rozczarowanie. — Może się pomyliłam,
może ty nie widzisz tego w ten sam sposób. — Odwraca się i wychodzi z kuchni.
— Zaczekaj! — Z jego ust wyrywa się
protest nim zdąży pomyśleć dlaczego naprawdę to robi. Nagle wyłącza myślenie,
po prostu podążając jej śladem, aż znajduje dziewczynę w połowie schodów na
piętro.
Na dźwięk jego głosu odwraca się i
przez chwilę spogląda na niego nieufnie.
Jong Goo robi kolejny krok i kolejny,
i następny po nim, aż jest już tylko stopień niżej od An.
— Jeżeli chcesz znowu wmówić mi, jak
niedorzecznym jest to, że cię kocham to wiedz… — Dziewczyna nie kończy,
ponieważ usta zamykają jej się pod wpływem czułego, spragnionego pocałunku.
Jong Goo przyciąga ją do siebie mocno,
oplatając silnymi dłońmi jej talię. Potem przesuwa je nieco wyżej, ku łopatkom,
aż odnajduje końce włosów, w które wplata palce i pod ich firanką dociera do
karku dziewczyny, by po chwili obdarzyć pocałunkiem jej pulsującą tętnice.
— Powiedz, kiedy mam przestać — prosi,
mając nadzieję, że dziewczyna jeszcze pozwoli mu to przerwać i nie postąpić
bezmyślnie.
— Nigdy. — Kręci głową i sama oplata
mu rękoma kark, mogąc się ku niemu nachylić z racji stania o schodek wyżej, co
bardzo jej się podoba, gdyż może z bliska podziwiać jego przystojną twarz. —
Obiecaj mi coś — prosi go między jednym a drugim pocałunkiem, od których Jong
nie jest w stanie się oderwać nawet, gdyby bardzo chciał, a nie chce tak prawdę
mówiąc.
— Co mam obiecać? — Jego głos się
trzęsie. Ledwie może zebrać myśli.
— Że się nas nigdy nie wyrzekniesz, że
będziesz nas widział razem w przyszłości.
Jong czuje jak jego myśli zaczynają
mocniej i mocniej wirować, a uczucia buzują w jego tętnicach jak buchający
ogień.
Z jękiem przyciąga ją do siebie, by
bez cienia najmniejszej wątpliwości powiedzieć:
— Ty już stworzyłaś moją przyszłość. —
Mówiąc to namiętnie dotyka jej ust.
***
Zegar wybija punkt jedenastą
wieczorem, gdy osuwają się na jego łóżko w sypialni na parterze. Wskazówki
przesuwają się miarowo, tik-tik-tik-tik, sekunda biegnie za sekundą, gdy z ich
ciał powoli znikają kolejne elementy garderoby.
Cieniutka wskazówka zegara robi pełny
obrót na cyferblacie w momencie, gdy on zamyka spragniony jęk w jej ustach, a
ona otwiera je szerzej, rozpalona elektryzującym dotykiem jego palców, które
śmiało błądzą wzdłuż jej ciała.
Nic nie jest jej potrzebne w tamtym
momencie tak bardzo, jak smak ust Jong Goo i zaparowane pożądaniem spojrzenie,
które ma możliwość zobaczyć, gdy czasem zerka na nią z niepewnością, jakby
obawiał się, że to wszystko jest tylko kadrem snu.
— Uwierz w to — mówi, przeczesując
palcami jego zmierzwione włosy, pasmami opadające mu na czoło i wtedy kolejny
raz zostaje obdarzona pocałunkiem, od którego czuje rozlewające się po jej
ciele ciepło.
Rozchyla uda i wchodzi w nią
delikatnie. Tik-tik, tik-tik, tik-tik… kolejne sekundy, kolejne westchnięcia,
przymknięcie powiek, gdy kładzie mu palce we włosach, dostrajając rytm swego
ciała do jego ruchów.
Prześcieradło obsuwa się, gdzieś gubi
z pod głowy poduszkę, gdy Jong Goo całuje jej obojczyk, gdy tysięcy raz mówi
cicho na ucho, że bardzo ją kocha.
Wzajemny dotyk ich ciał powoduje
impuls elektryczny, który rozchodzi się od bioder, aż po koniuszki palców u
rąk, które mocno zaciska na jego szyi.
Przytula się do niej mocno, ociera
policzkiem o jej twarz, nachyla ku wgłębieniu ramienia i pozwala temu odejść,
by to w niej przekształciło się w czystą rozkosz, znajdującą ujście w głośnym
westchnięciu ust.
***
Noc spowija całunem jego sypialnie,
gdy nagle za oknem rozlega się szum deszczu, łoskoczącego o dach. Przez otwarte
okno wpada podmuch zimnego wiatru, który unosi firankę i przemyka do poduszki, gdzie
Jong Goo jeszcze nie śpi, gładząc mechanicznie ramię wtulonej w niego
dziewczyny.
Słodkie szczęście… chyba tak może
nazwać to, co czuje w tym momencie. Szczęście zmieszane ze zlęknionym
niedowierzaniem, że w jednej chwili mogło wydarzyć się tak niewiele, a zarazem
tak dużo, by całkowicie zmienić jego życie.
Nie sądził, aby po tym wszystkim mógł
wrócić na stare drogi, przeżywając życie wraz z nudnymi porankami i pełnymi
wyczerpania nocami, które sprowadzały go samotnie do łóżka, nie przywodząc do
myśli nikogo konkretnego. To samotność z której nie zdawał sobie sprawy, dopóty
nie objął jej swymi ramionami, pojmując jak bardzo… jak zawsze tego pragnął.
— Nie śpisz? — Senny głos An Hy zbudza
go z letargu. Spogląda w jej przymglone rozespaniem oczy, na jej cudowny, mały
uśmiech i odsuwa z policzka dziewczyny niepotrzebny kosmyk, by móc tym pełniej
podziwiać tę misterną, doskonałą twarz, z której wydobywają się pokłady
miłości, skierowanej – nie wiedzieć czemu – akurat w jego stronę.
Nie zasłużył. Czuje to każdą komórką
ciała.
— Nie śpię, deszcz pada. — Czuje się
jak kretyn, gdy to mówi, ale jakoś boi się wyznać, że nie śpi, bo patrzy na nią
niczym jakiś podglądacz, chociaż pewnie nie miałaby nic przeciwko.
Jej uśmiech wygląda tak, jakby go
przejrzała na wylot, jakby potrafiła wyczytać ukryty sens między słowami.
Wyciąga rękę i dotyka go w policzek.
— Więc istnieje ktoś, kogo budzi
deszcz? — dziwi się. — Deszcz jest taki cichy, taki monotonny.
Kładzie głowę bliżej jej twarzy,
uśmiecha się.
— Ja chcę go słuchać zawsze, aż zaleje
ziemie i mnie utopi.
Co on bredzi?
An Ha zaczyna chichotać.
— Naprawdę rozmawiamy o deszczu?
— A jak myślisz?
— Myślę, że po prostu gapiłeś się na
mnie.
— Jestem aż tak oczywisty?
— Zakochani mężczyźni zawsze są
oczywiści — mówi z przekonaniem.
— Czy to znaczy, że widziałaś to już u
innego mężczyzny? — Wie, że jest po prostu zazdrosny, że nie wyobraża sobie
kogokolwiek, kto mógłby zająć teraz ani nigdy w przyszłości jego miejsce.
An Ha robi tajemniczą minę, trzymającą
go w okrutnej niepewności, a potem – ku jego uldze – kręci głową.
— Nie, ale mój brat czasem patrzy tak
na swoją dziewczynę. I głupieje od tego. — Przypominając sobie Jimina na jej
twarz wkrada się smutek.
Jong Goo kurczy się, ponieważ zdaje
sobie sprawę, że w jakiś sposób odebrał jej to, co najcenniejsze: rodzinę.
— Tęsknisz za nim?
— Tęsknie za tym, jaki mógłby być, a
nie jest — wzdycha, przewracając się na plecy i spoglądając w sufit. — Tamtego
dnia… kiedy wpadłam na ciebie w barze, szukałam go. Nienawidzę go szukać,
zastanawiać się, czy nie leży pobity w rowie rzeki, czy kolejne towarzystwo z
jakim się zadaje, aby na pewno nie zrobi mu krzywdy. Nie mam ochoty odbierać
telefonów od jego rozhisteryzowanej dziewczyny z którą rozstaje się tysięczny
raz i do której najpewniej za chwile wróci, bo są jak błędne koło.
Kiedy w jej oczach pojawiają się łzy
bezsilności, wyrażające zarazem ogromną wściekłość na życiową sytuacje, Jong
Goo natychmiast nachyla się nad nią i całuje ją namiętnie, by chociaż trochę
ukoić ten ból, który w niej dostrzega, a który powoli staje się także i jego
bólem.
— Od teraz wszystko się zmieni — mówi
po chwili, nagle samemu zaczynając w to wierzyć. Odgarnia jej z czoła niesforne
pasma włosów, czując przeszywającą go do niej miłość. Miłość tak silną, że
czasem go przeraża, ale za nic w świecie nie wyrzekłby się jej. Nawet i za
milion lat. — Teraz wszystko się zmieni — powtarza z naciskiem. — Zadbam o
ciebie. Odszukamy też Jimina.
Dziewczyna uśmiecha się leciutko.
— Jest gorszy ode mnie, bardziej
uparty. Nie zaufa ci tak łatwo. Będzie z tobą walczyć. Jestem tego pewna — mówi
całkowicie szczerze, ale jemu to nie przeszkadza. Nawet go to nie przeraża.
— Cokolwiek ma się zdarzyć. Ty i Jimin
nie będziecie więcej cierpieć.
An Ha rozszerza uśmiech, dotykając
policzka mężczyzny. Wierzy mu, to widać po jej oczach, które mienią się
radośnie mimo panującego wokół mroku.
— Może to wszystko nie było takie złe,
wiesz, Jong? — szepce cicho. — Może te ojcowskie długi wreszcie uczyniły coś
dobrego.
— Naprawdę? — Unosi brwi.
Kiwa głową.
— Tak. Spotkałam ciebie. Nie wyobrażam
sobie, by cokolwiek lepszego przydarzyło mi się w życiu.
Przez chwilę wpatruje się w nią
niedowierzająco. W te kształtne usta, bo nie jest pewien, czy naprawdę z ich
wnętrza padały te słowa.
Kiedy jednak dociera do niego, że się
nie przesłyszał, całuje ją zachłannie, żarliwie, wdzięcznie.
Nigdy nie był najlepszym, co mogło się
komuś przydarzyć, ale teraz wszystko się zmieni. Także i dla niego.
Lubię charakterek An. Dobrze, że dziewczyna nie odpuszcza i przekonuje Jonggo, że on też ma prawo do szczęścia. Oni są tacy cudowni razem *.* Nawet nie masz pojęcia jak ja ich razem uwielbiam <3 Zazdrosny Jonggo to ZYCIE xd Czekam jak to się dalej potoczy :) Bardzo mnie ciekawią losy tej pary ^^
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!