Rozdział ღ Czwarty

— Serwujecie może wino? — pyta młodzieniec, zajmujący jedno z miejsc w vip klasie samolotu pasażerskiego. Blond włosy sterczą mu z pod czapki z daszkiem, oceniającą jego pociągłą twarz z prostym nosem.
Stojąca nad nim stewardesa zagryza niepewnie wargi, lustrując pasażera uważnym spojrzeniem.
— Niepełnoletnim nie serwujemy alkoholu.
Allen teatralnie wywraca oczami, a potem posyła około dwudziestoparoletniej kobiecie jeden z tych ujmujących, seksownych pół-uśmiechów, pozwalających mu zdobyć co tylko zapragnie.
— Przecież wino to w zasadzie tylko sok, prawda? Jakbym pił sok winogronowy.
— Obawiam się, że…
— Nie daj się prosić, Noona. — Allen łapie niespodziewanie kobietę za rękę, którą do tej pory trzymała splecioną pod brzuchem. — Wiesz dlaczego proszę ciebie, a nie twoje koleżanki? — Zerka wymownie na pozostałe, krzątające się przy pasażerach stewardesy. — Bo żadna z nich nie wygląda na równie fajną babkę co ty.
Kobieta płonie ognistym rumieńcem, wyrywając dłoń z uścisku chłopaka i następnie przykłada ją do rozgrzanego policzka, czując przepełniające ją zakłopotanie, zmieszane zarazem z pożądaniem.
Zerka niepewnie na prawo i lewo, dla pewności, że nikt nie staje się świadkiem poufności między nią a seksownym blondynem, po czym stara się uśmiechnąć tak, aby zrobić na chłopaku odpowiednie wrażenie.
— Oczywiście, panie Song. Myślę, że coś da się temu zaradzić.
— Wiedziałem, że na ciebie można liczyć. — Allen udaje, że uśmiech kobiety go ujmuje, po czym mruga do niej konspiracyjnie, jakby między nimi wytworzyła się jakaś tajemnicza, wyjątkowa więź.
Rozedrgana od emocji stewardesa oddala się pośpiesznie, czując przyjemne kołatanie serca i omal nie wywraca się na roztrzęsionych nogach.
Już po kilku minutach winno przyjemnie buzuje w żyłach chłopaka, sączone przez niego z eleganckiego kieliszka, podczas gdy on beznamiętnie wpatruje się w szare chmury pod sobą. Chociaż przez małe, samolotowe okienko widać słońce, w dole ewidentnie pada deszcz.
Po chwili ze znudzeniem okłada kieliszek na tackę przed sobą i wychyla nieco głowę w poszukiwaniu owej stewardesy. Nikt w przedziale nie zwraca na niego uwagi. Tak to już jest w klasie vip, którą podróżują przeważnie szalenie zajęci biznesmeni, ładujący całą uwagę w malutkie laptopy, postawione na stolikach.
Allen wstaje udając, że zmierza do łazienki, ale dyskretnie muska ręką wierzch dłoni stewardesy. Ta nie obdarza go nawet spojrzeniem, za nadto uśmiechnięta firmowo do jednej z kobiet w średnim wieku, dopraszającej się wygodniejszej poduszki pod szyję, ale jest boleśnie świadoma aluzji, jaką chłopak właśnie jej wysłał.
W wolnej chwili poprawia nieco spódnicę i dyskretnie rozpina kilka guzików marynarki od uniformu, a potem niepewnie puka do drzwi toalety, do której po chwili zostaje wciągnięta przez pociągnięcie ręki.
— Czekałem na ciebie — szepce jej do ucha chłopak, jakby była jedyną, wyjątkową kobietą, której właśnie pragnie.
Roztapia się pod intensywną mocą jego przenikliwego spojrzenia, gdy wsuwa prawą dłoń pod jej bluzkę docierając do piersi w koronkowym staniku.
Zaciska usta, by nie jęknąć na głos. Z minuty na minutę staje się to jednak wyjątkowo trudne, gdy rozgrzane usta chłopaka pozostawiają ogniste ślady po pocałunkach na jej skórze.
W tamtej chwili niczego bardziej nie pragnie jak poczuć go w sobie, a z jej ust ulatują co rusz głośniejsze pojękiwania, gdy palce chłopaka przesuwają się wzdłuż jej ud, które szybko rozchyla, zsuwając mu spodnie z bioder.
Już po chwili czuje palący ogień, gdy w nią wnika, poruszając się niezwykle delikatnie, jakby nie kochali się właśnie w samolotowej toalecie, ale gdzieś w wyjątkowym miejscu, przy świetle pachnących świec.
Jej ciało reaguje rozkosznym dreszczem, gdy chłopak umiejętnie przedłuża to, na co tak bardzo czeka, doprowadzając ją niemal do szaleństwa.
— Jesteś niesamowity — szepcze z zamkniętymi oczami i rozchylonymi ustami, nie mogąc powstrzymać krzyku ekstazy, rozlewającej się po niej wraz z kulminacją tańczących ciał.
Jeszcze długo nie może dojść po tym do siebie, głośno oddychając i spoglądając z niedowierzaniem na chłopaka, który ze spokojem zapina rozporek, jakby nie wydarzyło się nic niezwykłego.
Allen posyła jej ujmujący uśmiech, nachyla się i całuje ją w policzek.
— Dziękuję, Noona. Byłaś wspaniała. — I zostawia ją rozedrganą w toalecie, naciągając na włosy czapkę z daszkiem.

***
Po przejściu przez bramki na lotnisku w Incheon na Allena czeka już zgromadzenie mężczyzn, charakteryzujących się jednakowym, sztywnym ubiorem: czarnym garniakiem.
Na ich widok, z ust chłopaka mimowolnie ulatuje ciężkie westchnięcie. Mruży oczy i drapiąc się z tyłu głowy, szepcze soczyste przekleństwo pod adresem ojca.
Jeden z nich, zastępca dyrektora, Oh Gun Nom wychodzi mu naprzeciw z pośpiechem, a na jego twarzy rysuje się obawa, iż dziedzic „La Rose” da niechybnie nogę, co zdarzało się już w przeszłości.
— Allen, mój drogi! Witamy w Korei! — Mężczyzna odzywa się zbyt głośno i histerycznie, jak na człowieka swej rangi i nerwowo poprawia na nosie okulary, mające irytującą tendencje do zsuwania się z jego grzbietu.
— Gun, kopę lat. Zestarzałeś się. — Allen mieli w ustach ślinę, nie zamierzając udawać, że jest zadowolony. — Widzę, że przyszedłeś z obstawą. Ilu ich jest? Siedmiu?
— Dziesięciu — odpowiada mężczyzna z zażenowaniem. — To z polecenia…
— Ojca, wiem, wiem.
— Możemy rozegrać to bez kłopotów, Allen? — pyta Gun z pokorną nadzieją, chociaż jest nie tylko wyższy od chłopaka, ale i znacznie starszy. — Przecież wiesz, że nie mam nic przeciwko tobie, ale…
— Ojciec ci kazał. Gun, daruj sobie. Jeżeli staruszek upieprzył sobie, że trzeba mnie eskortować niczym prezydenta Stanów Zjednoczonych to co możemy na to poradzić? — Uśmiecha się kwaśno, podczas gdy pachołki ojca zgarniają z taśmociągu jego walizki.
Gun śmieje się nerwowo, a następnie sięga do kieszonki po wykrochmaloną, białą chusteczkę, ścierając nią sobie z pot z czoła.
— Korea wita cię deszczem, chłopcze. Od dawna nie mieliśmy tutaj takiej ulewy — stwierdza Gun, spoglądając na oszklone ściany gwarnego lotniska, po których ściekają pomarszczone kaskady wody.
— Korea zawsze wyraża rozpacz, gdy Song Allen wraca do kraju. Biedaczka wie, co to dla niej oznacza — odpowiada niemal pogodnie dziedzic „La Rose”.

***
— Gdzie są te cholerne kwiaty? — Min Ji lata tam z powrotem, między ustawionymi w szyku pracownikami hotelu, stojącymi na baczność jak przed generałem.
— Tutaj, Noona, bez obaw! — Yubi podnosi opakowany w przezroczysty papier bukiet, mimo to sama jest blada jak ściana.
— Dlaczego właściwie tak histeryzujemy? — Hana przekrzywia się na biodrze, ostentacyjnie oglądając paznokcie, pomalowane jaskrawym lakierem. — To tylko gówniarz.
— To dziedzic „La Rose” — odpowiada szorstko Min Ji, chociaż poniekąd zgadza się ze znienawidzoną koleżanką, tyle, że podświadomie odreagowuje gniew z powodu odwołanej randki.
Że też musiała stracić swoją szansę tylko dlatego, że jakiś osiemnastolatek przywlókł tyłek do Korei Południowej.
Upewniwszy się, że pracownicy prezentują się nienagannie, wygląda przez oszklone drzwi na parking hotelowy, gdzie zajeżdżają trzy, czarne, złowrogie samochody. Z tego pośrodku najpierw wychodzi Gun i otwiera ciemną parasolkę, której rondo roztacza się nad młodym chłopakiem. Trudno go zobaczyć z powodu czapki z daszkiem i naciągniętej na nią kapuzy. Ze złością odbiera od Guna parasolkę, najpewniej przeświadczony, że zdoła sam ją potrzymać.
Min Ji z pośpiechem wraca na swoje miejsce i wyprostowana jak struna czeka na dalszy rozwój wydarzeń. Drzwi rozsuwają się, przez chwilę słychać intensywny łomot deszczu na zewnątrz. Jego wilgotna woń przybywa wraz z szeregiem mężczyzn, towarzyszących Allenowi.
— Witamy panie Song! — Rozlega się chóralnie, groteskowo miłe przywitanie, dźwięczące od personelu, który kłania się chłopakowi w pas.
Allen zwija parasolkę i zrzuca kaptur z głowy, po czym jego spojrzenie przemyka ciekawsko po zebranym komitecie przywitalnym. Na ustach wykwita mu cień uśmiechu.
— Wybaczcie, że musieliście czekać — odzywa się zaskakująco przyjaznym tonem, ale z jego twarzy nie znika coś, co powoduje, że wygląda na ociekającego pewnością siebie rozmiaru oceanu. Potem sam robi nieznaczny ukłon. — Proszę się mną zaopiekować!
— Dzień dobry, jestem Han Min Ji. Czy ojciec o mnie wspominał? — Min Ji wysuwa się na plan, podchodząc do chłopaka. Jest zdziwiona faktem, że jest niższa od niego o głowę nawet w kilku centymetrowych szpilkach. Do tej pory była pewna, że ustawienie tego dzieciaka do pionu będzie łatwe, tymczasem cała odwaga gdzieś pierzchła w momencie, gdy musi zadzierać głowę, aby móc zaglądnąć mu w oczy.
Chłopak przechyla nieznacznie głowę, a kiedy pogłębia pół-uśmiech, w lewym policzku zapada się uroczy dołek.
— Musiałem coś przeoczyć. Nie kojarzę.
Min Ji wciąga powietrze do płuc.
— Przez najbliższe tygodnie będę się tobą opiekować.
— Ach tak? — Jeszcze głębszy dołek w policzku. Oczy jednak błyszczą bojowo, nieco zmrużone, jakby chłopak oceniał możliwości wroga. — W takim razie proszę być dla mnie wyrozumiałym! — Allen gwałtownie zgina plecy i PRACH! W tym momencie parasolka niemalże wybucha z siłą torpedy, a cała zalegająca na niej woda strzela niczym kule armatnie w stronę Min Ji.
Stojąca niedaleko Hana dławi się śmiechem, podszytym satysfakcją. Min Ji jest bowiem zaskakująco przemoczona. Przednie pasma włosów oklapły, przyklejając się do policzków, a na białej bluzce wykwitły plamy. Na jej twarzy maluje się dogłębny szok.
Tymczasem Allen cmoka z zatroskaniem.
— Och mój Boże! Co z tą parasolką? — Spogląda krytycznie na nieświadomą winowajczynie zajścia i składa ją z powrotem. — Naprawdę bardzo mi przykro.
Min Ji wstrzymuje oddech, próbując nie wybuchnąć. Ma nadzieje, że incydent z parasolką nie był świadomy, ale patrząc na prowokujące współczucie Allena wie, że ten chłopak ją testuje.
Mimo to, odwzajemnia sztuczny uśmiech ze słowami.
— Nic nie szkodzi. Każdy z nas czasem robi z siebie durnia.
Cwaniacki uśmiech chłopaka znika, jakby go ktoś gwałtownie starł. Zamiast tego usta zaciskają się z niezadowoleniem, a przez spojrzenie przemyka wyzywający, stalowy blask.
— Najwidoczniej — odpowiada cięto i oddaje parasolkę zdumionemu Gunowi.
— Proszę przyjąć kwiaty! — Yubi, jak zwykle w najmniej odpowiednim momencie wciska bukiet w ramiona chłopaka.
— Dziękuję. — Allen przerzuca je niemal natychmiast do zastępcy dyrektora z miną niewiniątka.
— W takim razie pokażę ci apartament, w którym tymczasowo się ulokujesz — mówi Min Ji opanowanym głosem, wskazując za siebie w stronę jednej z wind.
Allen szybko traci nią zainteresowanie, od razu kierując się we wskazane miejsce, jakby o niczym innym nie marzył, jak tylko o własnych, czterech ścianach.
— Uważaj, jak się do niego odzywasz — szepcze twardo Gun.
— Dyrektor chce, żebym go usadziła i właśnie to robię, Zastępco Dyrektora. — Min Ji wytrzymuje jego ostrzegawcze spojrzenie, ani myśląc ustąpić. — Allen próbuje zaznaczyć terytorium, ale to ja tutaj rządzę. — Mówiąc to, podąża do windy śladem dziedzica „La Rose”.
Zapowiada się trudna walka, ale z jakiegoś powodu w sercu Min Ji budzi się zadziorność i pełne przekonanie, że z tego starcia to ona wyjdzie zwycięsko. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz