— Serwujecie może wino? — pyta młodzieniec,
zajmujący jedno z miejsc w vip klasie samolotu pasażerskiego. Blond włosy
sterczą mu z pod czapki z daszkiem, oceniającą jego pociągłą twarz z prostym
nosem.
Stojąca nad nim stewardesa zagryza
niepewnie wargi, lustrując pasażera uważnym spojrzeniem.
— Niepełnoletnim nie serwujemy alkoholu.
Allen teatralnie wywraca oczami, a potem
posyła około dwudziestoparoletniej kobiecie jeden z tych ujmujących, seksownych
pół-uśmiechów, pozwalających mu zdobyć co tylko zapragnie.
— Przecież wino to w zasadzie tylko sok,
prawda? Jakbym pił sok winogronowy.
— Obawiam się, że…
— Nie daj się prosić, Noona. — Allen łapie
niespodziewanie kobietę za rękę, którą do tej pory trzymała splecioną pod
brzuchem. — Wiesz dlaczego proszę ciebie, a nie twoje koleżanki? — Zerka
wymownie na pozostałe, krzątające się przy pasażerach stewardesy. — Bo żadna z
nich nie wygląda na równie fajną babkę co ty.
Kobieta płonie ognistym rumieńcem,
wyrywając dłoń z uścisku chłopaka i następnie przykłada ją do rozgrzanego
policzka, czując przepełniające ją zakłopotanie, zmieszane zarazem z
pożądaniem.
Zerka niepewnie na prawo i lewo, dla
pewności, że nikt nie staje się świadkiem poufności między nią a seksownym
blondynem, po czym stara się uśmiechnąć tak, aby zrobić na chłopaku odpowiednie
wrażenie.
— Oczywiście, panie Song. Myślę, że coś da
się temu zaradzić.
— Wiedziałem, że na ciebie można liczyć. —
Allen udaje, że uśmiech kobiety go ujmuje, po czym mruga do niej
konspiracyjnie, jakby między nimi wytworzyła się jakaś tajemnicza, wyjątkowa
więź.
Rozedrgana od emocji stewardesa oddala się
pośpiesznie, czując przyjemne kołatanie serca i omal nie wywraca się na
roztrzęsionych nogach.
Już po kilku minutach winno przyjemnie
buzuje w żyłach chłopaka, sączone przez niego z eleganckiego kieliszka, podczas
gdy on beznamiętnie wpatruje się w szare chmury pod sobą. Chociaż przez małe,
samolotowe okienko widać słońce, w dole ewidentnie pada deszcz.
Po chwili ze znudzeniem okłada kieliszek na
tackę przed sobą i wychyla nieco głowę w poszukiwaniu owej stewardesy. Nikt w
przedziale nie zwraca na niego uwagi. Tak to już jest w klasie vip, którą
podróżują przeważnie szalenie zajęci biznesmeni, ładujący całą uwagę w malutkie
laptopy, postawione na stolikach.
Allen wstaje udając, że zmierza do
łazienki, ale dyskretnie muska ręką wierzch dłoni stewardesy. Ta nie obdarza go
nawet spojrzeniem, za nadto uśmiechnięta firmowo do jednej z kobiet w średnim
wieku, dopraszającej się wygodniejszej poduszki pod szyję, ale jest boleśnie
świadoma aluzji, jaką chłopak właśnie jej wysłał.
W wolnej chwili poprawia nieco spódnicę i
dyskretnie rozpina kilka guzików marynarki od uniformu, a potem niepewnie puka
do drzwi toalety, do której po chwili zostaje wciągnięta przez pociągnięcie
ręki.
— Czekałem na ciebie — szepce jej do ucha
chłopak, jakby była jedyną, wyjątkową kobietą, której właśnie pragnie.
Roztapia się pod intensywną mocą jego
przenikliwego spojrzenia, gdy wsuwa prawą dłoń pod jej bluzkę docierając do
piersi w koronkowym staniku.
Zaciska usta, by nie jęknąć na głos. Z
minuty na minutę staje się to jednak wyjątkowo trudne, gdy rozgrzane usta
chłopaka pozostawiają ogniste ślady po pocałunkach na jej skórze.
W tamtej chwili niczego bardziej nie
pragnie jak poczuć go w sobie, a z jej ust ulatują co rusz głośniejsze
pojękiwania, gdy palce chłopaka przesuwają się wzdłuż jej ud, które szybko
rozchyla, zsuwając mu spodnie z bioder.
Już po chwili czuje palący ogień, gdy w nią
wnika, poruszając się niezwykle delikatnie, jakby nie kochali się właśnie w
samolotowej toalecie, ale gdzieś w wyjątkowym miejscu, przy świetle pachnących
świec.
Jej ciało reaguje rozkosznym dreszczem, gdy
chłopak umiejętnie przedłuża to, na co tak bardzo czeka, doprowadzając ją
niemal do szaleństwa.
— Jesteś niesamowity — szepcze z
zamkniętymi oczami i rozchylonymi ustami, nie mogąc powstrzymać krzyku ekstazy,
rozlewającej się po niej wraz z kulminacją tańczących ciał.
Jeszcze długo nie może dojść po tym do
siebie, głośno oddychając i spoglądając z niedowierzaniem na chłopaka, który ze
spokojem zapina rozporek, jakby nie wydarzyło się nic niezwykłego.
Allen posyła jej ujmujący uśmiech, nachyla
się i całuje ją w policzek.
— Dziękuję, Noona. Byłaś wspaniała. — I
zostawia ją rozedrganą w toalecie, naciągając na włosy czapkę z daszkiem.
***
Po przejściu przez bramki na lotnisku w
Incheon na Allena czeka już zgromadzenie mężczyzn, charakteryzujących się
jednakowym, sztywnym ubiorem: czarnym garniakiem.
Na ich widok, z ust chłopaka mimowolnie
ulatuje ciężkie westchnięcie. Mruży oczy i drapiąc się z tyłu głowy, szepcze
soczyste przekleństwo pod adresem ojca.
Jeden z nich, zastępca dyrektora, Oh Gun
Nom wychodzi mu naprzeciw z pośpiechem, a na jego twarzy rysuje się obawa, iż
dziedzic „La Rose” da niechybnie nogę, co zdarzało się już w przeszłości.
— Allen, mój drogi! Witamy w Korei! —
Mężczyzna odzywa się zbyt głośno i histerycznie, jak na człowieka swej rangi i
nerwowo poprawia na nosie okulary, mające irytującą tendencje do zsuwania się z
jego grzbietu.
— Gun, kopę lat. Zestarzałeś się. — Allen
mieli w ustach ślinę, nie zamierzając udawać, że jest zadowolony. — Widzę, że
przyszedłeś z obstawą. Ilu ich jest? Siedmiu?
— Dziesięciu — odpowiada mężczyzna z
zażenowaniem. — To z polecenia…
— Ojca, wiem, wiem.
— Możemy rozegrać to bez kłopotów, Allen? —
pyta Gun z pokorną nadzieją, chociaż jest nie tylko wyższy od chłopaka, ale i
znacznie starszy. — Przecież wiesz, że nie mam nic przeciwko tobie, ale…
— Ojciec ci kazał. Gun, daruj sobie. Jeżeli
staruszek upieprzył sobie, że trzeba mnie eskortować niczym prezydenta Stanów
Zjednoczonych to co możemy na to poradzić? — Uśmiecha się kwaśno, podczas gdy
pachołki ojca zgarniają z taśmociągu jego walizki.
Gun śmieje się nerwowo, a następnie sięga do
kieszonki po wykrochmaloną, białą chusteczkę, ścierając nią sobie z pot z
czoła.
— Korea wita cię deszczem, chłopcze. Od
dawna nie mieliśmy tutaj takiej ulewy — stwierdza Gun, spoglądając na oszklone
ściany gwarnego lotniska, po których ściekają pomarszczone kaskady wody.
— Korea zawsze wyraża rozpacz, gdy Song
Allen wraca do kraju. Biedaczka wie, co to dla niej oznacza — odpowiada niemal
pogodnie dziedzic „La Rose”.
***
— Gdzie są te cholerne kwiaty? — Min Ji lata
tam z powrotem, między ustawionymi w szyku pracownikami hotelu, stojącymi na
baczność jak przed generałem.
— Tutaj, Noona, bez obaw! — Yubi podnosi
opakowany w przezroczysty papier bukiet, mimo to sama jest blada jak ściana.
— Dlaczego właściwie tak histeryzujemy? —
Hana przekrzywia się na biodrze, ostentacyjnie oglądając paznokcie, pomalowane
jaskrawym lakierem. — To tylko gówniarz.
— To dziedzic „La Rose” — odpowiada
szorstko Min Ji, chociaż poniekąd zgadza się ze znienawidzoną koleżanką, tyle,
że podświadomie odreagowuje gniew z powodu odwołanej randki.
Że też musiała stracić swoją szansę tylko
dlatego, że jakiś osiemnastolatek przywlókł tyłek do Korei Południowej.
Upewniwszy się, że pracownicy prezentują
się nienagannie, wygląda przez oszklone drzwi na parking hotelowy, gdzie
zajeżdżają trzy, czarne, złowrogie samochody. Z tego pośrodku najpierw wychodzi
Gun i otwiera ciemną parasolkę, której rondo roztacza się nad młodym
chłopakiem. Trudno go zobaczyć z powodu czapki z daszkiem i naciągniętej na nią
kapuzy. Ze złością odbiera od Guna parasolkę, najpewniej przeświadczony, że
zdoła sam ją potrzymać.
Min Ji z pośpiechem wraca na swoje miejsce
i wyprostowana jak struna czeka na dalszy rozwój wydarzeń. Drzwi rozsuwają się,
przez chwilę słychać intensywny łomot deszczu na zewnątrz. Jego wilgotna woń
przybywa wraz z szeregiem mężczyzn, towarzyszących Allenowi.
— Witamy panie Song! — Rozlega się
chóralnie, groteskowo miłe przywitanie, dźwięczące od personelu, który kłania
się chłopakowi w pas.
Allen zwija parasolkę i zrzuca kaptur z
głowy, po czym jego spojrzenie przemyka ciekawsko po zebranym komitecie
przywitalnym. Na ustach wykwita mu cień uśmiechu.
— Wybaczcie, że musieliście czekać — odzywa
się zaskakująco przyjaznym tonem, ale z jego twarzy nie znika coś, co powoduje,
że wygląda na ociekającego pewnością siebie rozmiaru oceanu. Potem sam robi
nieznaczny ukłon. — Proszę się mną zaopiekować!
— Dzień dobry, jestem Han Min Ji. Czy
ojciec o mnie wspominał? — Min Ji wysuwa się na plan, podchodząc do chłopaka.
Jest zdziwiona faktem, że jest niższa od niego o głowę nawet w kilku
centymetrowych szpilkach. Do tej pory była pewna, że ustawienie tego dzieciaka
do pionu będzie łatwe, tymczasem cała odwaga gdzieś pierzchła w momencie, gdy
musi zadzierać głowę, aby móc zaglądnąć mu w oczy.
Chłopak przechyla nieznacznie głowę, a
kiedy pogłębia pół-uśmiech, w lewym policzku zapada się uroczy dołek.
— Musiałem coś przeoczyć. Nie kojarzę.
Min Ji wciąga powietrze do płuc.
— Przez najbliższe tygodnie będę się tobą
opiekować.
— Ach tak? — Jeszcze głębszy dołek w
policzku. Oczy jednak błyszczą bojowo, nieco zmrużone, jakby chłopak oceniał
możliwości wroga. — W takim razie proszę być dla mnie wyrozumiałym! — Allen
gwałtownie zgina plecy i PRACH! W tym momencie parasolka niemalże wybucha z
siłą torpedy, a cała zalegająca na niej woda strzela niczym kule armatnie w
stronę Min Ji.
Stojąca niedaleko Hana dławi się śmiechem,
podszytym satysfakcją. Min Ji jest bowiem zaskakująco przemoczona. Przednie
pasma włosów oklapły, przyklejając się do policzków, a na białej bluzce
wykwitły plamy. Na jej twarzy maluje się dogłębny szok.
Tymczasem Allen cmoka z zatroskaniem.
— Och mój Boże! Co z tą parasolką? —
Spogląda krytycznie na nieświadomą winowajczynie zajścia i składa ją z
powrotem. — Naprawdę bardzo mi przykro.
Min Ji wstrzymuje oddech, próbując nie
wybuchnąć. Ma nadzieje, że incydent z parasolką nie był świadomy, ale patrząc
na prowokujące współczucie Allena wie, że ten chłopak ją testuje.
Mimo to, odwzajemnia sztuczny uśmiech ze
słowami.
— Nic nie szkodzi. Każdy z nas czasem robi
z siebie durnia.
Cwaniacki uśmiech chłopaka znika, jakby go
ktoś gwałtownie starł. Zamiast tego usta zaciskają się z niezadowoleniem, a
przez spojrzenie przemyka wyzywający, stalowy blask.
— Najwidoczniej — odpowiada cięto i oddaje
parasolkę zdumionemu Gunowi.
— Proszę przyjąć kwiaty! — Yubi, jak zwykle
w najmniej odpowiednim momencie wciska bukiet w ramiona chłopaka.
— Dziękuję. — Allen przerzuca je niemal
natychmiast do zastępcy dyrektora z miną niewiniątka.
— W takim razie pokażę ci apartament, w
którym tymczasowo się ulokujesz — mówi Min Ji opanowanym głosem, wskazując za
siebie w stronę jednej z wind.
Allen szybko traci nią zainteresowanie, od
razu kierując się we wskazane miejsce, jakby o niczym innym nie marzył, jak
tylko o własnych, czterech ścianach.
— Uważaj, jak się do niego odzywasz —
szepcze twardo Gun.
— Dyrektor chce, żebym go usadziła i
właśnie to robię, Zastępco Dyrektora. — Min Ji wytrzymuje jego ostrzegawcze
spojrzenie, ani myśląc ustąpić. — Allen próbuje zaznaczyć terytorium, ale to ja
tutaj rządzę. — Mówiąc to, podąża do windy śladem dziedzica „La Rose”.
Zapowiada się trudna walka, ale z jakiegoś
powodu w sercu Min Ji budzi się zadziorność i pełne przekonanie, że z tego
starcia to ona wyjdzie zwycięsko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz