Chwyta ją pod łokciem i pomaga wstać.
Oboje są zakurzeni. Brudne twarze i potargane ubrania sprawiają, że ludzie tym
ciekawiej się im przyglądają.
— Siądźmy — prosi Myungsoo, zajmując
miejsce na oszklonym przystanku, oklejonym plakatami maści na trądzik.
Jiyeon opiera skroń o szybę. Chłopak
nie może oderwać wzroku od jej pozbawionej życia twarzy, która zastygła w
dziwnej obojętności.
— Dobrze się czujesz? — pyta
nieśmiało, miętosząc dłonie.
— To ty nie masz nogi — odpowiada
całkowicie szczerze. Niejeden uznałby to za nietaktowne, brutalne podejście do
sprawy, ale on tylko zdobywa się na nikły uśmiech.
— A jednak całkiem sprawie dałem nogę
za pas, prawda? — Jeżeli liczył, że wywoła tym na wargach dziewczyny jakąś wesołość,
srodze się rozczarowuje.
— Dlaczego? — Jiyeon wciąż ma na sobie
pozbawioną emocji maskę.
— Co dlaczego?
— Dlaczego nie powiedziałeś, że nie
masz nogi?
Myungsoo chwilę milczy. Niezdarnie
pociera ręką o rękę, nieświadomie skubie dolną wargę.
— A powinienem zaznaczyć to zaraz przy
przedstawieniu się? Hej, jestem Kim Myungsoo i słuchaj… nie mam nogi?
Dopiero teraz przekręca nieznacznie
głowę i posyła mu senne spojrzenie. Wtedy chłopak wznosi poddańczo ręce.
— Tylko ty jedna nie patrzyłaś na
mnie, jakbym był z innej planety, zadowolona? Ludzie w szkole dzielą się po
równo na tych, co mi szczerze współczują i tych, którzy uważają, że jestem
świetnym materiałem na ofiarę losu.
„Kuternoga!”
„Nie sądziłam, że w swoim stanie da
radę zrobić coś takiego”, Jiyeon z oddali słyszy głos jednej z uczennic.
Teraz wszystko jasne.
Chce coś powiedzieć, ale wtedy
nadjeżdża autobus. Kierowca obrzuca ich podejrzliwym spojrzeniem, gdy
przykładają karty do czytnika i przechodzą na tylnie siedzenia.
Myungsoo trochę kuleje. Na szczęście
jest dużo wolnych miejsc. Jiyeon wybiera jedno przy oknie. Nad dachami domów
zaczyna zapadać powoli zmierzch.
Senna muzyka z radia wypełnia wnętrze
autobusu, sprawiając, że niespokojne serce dziewczyny powoli się uspakaja, a
powieki zaczynają ciążyć.
Myungsoo nadal nie może powstrzymać
się od zerkania na nią kątem oka.
— Jiyeon… — odzywa się niepewnie.
— Nie dziś, błagam. — Przymyka
powieki, pragnąć odciąć się od wszystkiego.
— Ale…
— Jutro odpowiem na każde pytanie, ale
uwierz mi… ja też niewiele rozumiem z tego, co się wydarzyło. Ale to jutro,
dobrze?
Myungsoo odwraca wzrok. Siedzenie jest
niewygodne, a może on czuje się po prostu nieco nerwowo.
O ile Jiyeon wydaje się wypompowana, o
tyle on wręcz przeciwnie – obrazy natarczywie przesuwają mu się przed oczami. W
nieskończoność odtwarza moment eksplozji, głosy tamtych mężczyzn i trwający w
nieskończoność pościg.
Takie rzeczy nie dzieją się w
normalnym świecie… No dobrze, dzieją się, ale nie dwójce licealistów. To
niedorzeczne.
Jakaś staruszka zerka wymownie na
zakrwawioną nogawkę jego jeansów. Chłopak posyła jej przepraszające spojrzenie,
ale ona tylko obrusza się z urazą, jakby widok krwi świadczył o bezczelności. Zapewne
uważa Myungsoo za prymitywnego chuligana.
Autobus sennie buczy, zalewany zwolna
granatem zapadającego wieczoru.
Miasto rozbłyskuje jak wielka
latarnia. Budzą się światła wieżowców, jarzą się lampy uliczne, w oddali
majaczy wstęga rzeki Han.
Myungsoo czuje pulsowanie w kikucie.
Dzisiaj poważnie nadwyrężył nogę, ale myśli o niej najmniej.
***
— Zadzwoń po szofera. — Jiyeon wysiada
z autobusu, na jednym z przystanków.
— Dam sobie radę. — Myungsoo kiwa
głową.
— To co stało się dzisiaj… — Jiyeon
mruży oczy i chowa ręce do kieszeni kurtki, pod którą wciąż ma na sobie jeszcze
szkolny mundurek. — Myungsoo… nie chcę, żebyś robił to nigdy więcej.
Unosi z zaskoczeniem brwi.
— Jiya… ocaliłem ci życie.
— Wiem, ale stary, nie możesz się
narażać! — Kładzie mocny sprzeciw na słowa. — Cokolwiek się dzieje, dotyczy to
mnie. Nie mogę pozwolić, żeby urwało ci i tą drugą nogę!
— Ci goście chcieli nas złapać! —
Myungsoo podnosi głos. — Boże, jestem pewien, że chcieli nas zabić! — Wymachuje
rękoma. — Myślisz, że dałabyś radę sama? Gdyby nie ja, teraz zeskrobywaliby cię
z betonu w kawałkach!
— Możliwe, do jasnej cholery, ale
równie dobrze mogliby zeskrobywać ciebie! Nie chcę cię mieć na sumieniu! Nie
musisz odgrywać roli bohatera, człowieku! Obejdzie się!
— Musisz zgłosić to na policje! Teraz!
Natychmiast! — Jakby jej nie słuchał.
— Nie! — Głos Jiyeon przeszywa go jak
ostrze. — Żadnej policji! Teraz ani nigdy, rozumiesz!? — Celuje w niego palcem.
— A ty się nie wtrącaj! Nie w twoim stanie!
— Moim stanie? — Z ust Myungsoo
wydobywa się pusty śmiech. — Jakim stanie? Stanie kuternogi?!
Jiyeon nieco przygasa.
— Wiesz, że nie to miałam na myśli.
— Oczywiście, że nie to! A
przynajmniej nigdy nie mówi się nic przykrego kuternodze. Nie mówi się: Hej,
gościu, jesteś do kitu, więc nie lataj za pannami i nie udawaj bohatera, bo
nikt tego nie kupi!
— Myungsoo…
— Daj spokój, Jiyeon! — Chłopak traci
resztki cierpliwości. — Mam dość, słyszysz? Teraz jesteś dokładnie taka jak
oni. Masz to wymalowane w oczach. Cholerne, gówno warte współczucie! Myślisz,
że posiadasz prawo do rozkładania mnie po kątach w imię mojego dobra, bo skoro
życie raz skopało mi zadek, to może zrobić to drugi raz, a wtedy to dopiero
będę godny litości!
— Ja nie…
— Masz racje, chyba nie powinienem się
wtrącać. Jak widać jesteś za dobra na tak miernego bohatera, na jakiego próbuję
się kreować, czyż nie? I z łaski swojej, chciałbym usłyszeć dziękuję, bo mi
się, cholera, należy!
Po tych słowach zostawia ją
sparaliżowaną przed przystankiem. Jakaś grupa imprezowiczów za jej plecami
wybucha donośnym śmiechem, ktoś głośno trajkocze przez telefon. Z pobliskiej
restauracji dobiega muzyka.
Jiyeon odprowadza spojrzeniem
oddalającą się sylwetkę Myungsoo.
— Dziękuję — mówi, chociaż jej nie
słyszy.
***
— Gdzie ciebie nosi, synu? — Kiedy
matka zwraca się do niego tego typu tonem, zwiastuje to jedynie gromadzące się
niechybnie kłopoty.
Myungsoo zawsze dość potulnie kaja się
przed matką, ilekroć udaje mu się coś przeskrobać, a że faktycznie nie należy
to do sytuacji zbyt częstych, wszelakie przewinienia z jego strony można
uznawać za wyczyn.
Tym razem jednak nie obdarza matki ani
jednym spojrzeniem.
— Nie mam ochoty na rozmowę. — Wspina
się od razu na schody, chwytając się jedną ręką poręczy.
— Co z twoją nogą!? — Matka reaguje
krzykiem na widok nieznacznie kulejącego syna. — Myungsoo! Zejdź tu natychmiast
i wytłumacz się!
— Zostaw mnie w świętym spokoju,
chociaż raz, na Boga! — krzyczy, gdy matka idzie za nim, jak żołnierz szykujący
się do wytoczenia ciężkiego działa.
— Co to ma znaczyć? Co to za ton, ja
się pytam?
— Po prostu daj mi spokój! — Mówiąc
to, zatrzaskuje jej drzwi przed nosem i przekręca klucz.
Spodziewa się, że matka będzie się
dobijać, ale nic takiego się nie dzieje, więc opada na materac i zatapia dłonie
we włosach. Jest wściekły i ma zarazem wyrzuty sumienia z powodu tego, jak ją
potraktował.
Do tej pory nie zdarzyło mu się, aż
tak bardzo jej zranić. Ostatecznie, cokolwiek by nie zrobił i tak zawsze
przepraszał.
Spogląda z niesmakiem na nogę, z całej
siły pociągając za mocne rzepy od protezy, a kiedy jedna z rzep nie chce
puścić, omal jej nie rozrywa, po czym gniewnie rzuca protezę na drugi koniec
pokoju.
— Chrzań się! — warczy ostro, ale nie
ma pewności do kogo kieruje te słowa. Do Jiyeon za to, jak go potraktowała? Do
siebie, za to, że tak łatwo dał się zranić, czy na protezę, że od tak dawna
jest przedłużeniem jego nogi?
Jackson szaleje w klatce, obijając się
nerwowo skrzydłami o pręty. Skrzeczy, jakby chciał przywołać chłopca do
porządku.
Wstrętna papuga., myśli gorzko
Myungsoo. Zamiast jednak kłótni z papugą, z jego oczu zaczynają płynąć łzy.
Poraniona kończyna płonie żywym ogniem
ilekroć próbuje jej dotknąć. Podnosi się chwiejnie, ale zaraz odzyskuje
równowagę i całkiem sprawnie doskakuje do łazienki, połączonej z sypialnią, by
w jedne z górnych szafek znaleźć wodę utlenioną.
Chwyta niedużą, białą buteleczkę, a
następnie przysiada na skraju wanny, by ręką sięgnąć po gaziki, znajdujące się
pod zlewem.
Oblewa gazik wodą utlenioną i wydaje
ostry syk, gdy przykłada go do skaleczonego miejsca, pełnego zaskrzepionej
krwi.
Obrzydliwość., tylko tak umie o tym
myśleć.
Po chwili nie ma siły już na nic i po
prostu wrzuca butelkę do zlewu wraz z gazikiem. Opiera czoło o kant umywalki,
po czym ciężko wzdycha.
Twarz ma mokrą od łez, a w środku
gotują się w nim emocje, które aż proszą o eksplozje.
Wdech za wydechem, wdech za wydechem.
Zaciska oczy, jeszcze więcej łez, aż nagle PRACH! PRACH! PRACH! PRACH!
Przerażony odskakuje na bok, gdy
butelka z wodą utlenioną podskakuje w zlewie jak złowiona na haczyk ryba, a z
przedziurawionego miejsca tryskają gejzery wody.
Myungsoo przewraca się w tył i ląduje
zadkiem prosto w wannie, w ostatniej sekundzie łapiąc się rękoma, dzięki czemu
unika bolesnego zderzenia czaszką o przeciwległy kant.
Jest tak przerażony, że nie potrafi
zebrać myśli. Po prostu patrzy, jak woda obryzguje całą umywalkę, klekocząc i
obijając się o ścianki niczym żywa, rządna zemsty istota.
Po chwili buteleczka turla się w głąb
umywalki i zastyga w bezruchu, jakby nigdy nic.
Jackson skrzeczy przeraźliwie w
klatce. Słychać szelest skrzydeł.
— Zamknij się, Jackson do jasnej
cholery! — wrzeszczy Myungsoo, gramoląc się niezdarnie z wanny, co przy jednej
nodze stanowi mały wyczyn.
Sapie, gdy odzyskuje w końcu pion i
raz jeszcze spogląda na rozbebeszoną butelkę po wodzie utlenionej. Nie mógł
mieć halucynacji, skoro dowód winy tak bezczelnie spogląda na niego z umywalki.
Drżącą ręką dotyka butelki,
spodziewając się, że eksploduje pod jego palcem, ale okazuje się coś innego:
butelka jest gorąca. Nagrzany plastik przybrał konsystencje nieapetycznej gumy.
— Jasny gwint…! — Z ust chłopaka
wyrywa się mimowolne przekleństwo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz