Rozdział ღ Trzeci

Następnego dnia, Min Ji budzi się z lekkim kacem, objawiającym się bólem głowy i przytłumieniem, które powoduje, że ciężej niż zwykle przychodzi kobiecie podnieść się z łóżka wczesnym rankiem.
Nie ma jednak mowy o spóźnieniu do pracy, dlatego Min wstaje już po pierwszym sygnale budzika, biorąc następnie zimny prysznic, nie zwracając kompletnie uwagi na cos takiego, jak śniadanie.
Przelewa jedynie poranną kawę do podłużnego termosu, a po drodze kupuje rogalika w piekarni za rogiem, którego następnie zjada w autobusie w drodze do pracy.
Za oknem leniwie przesuwają się widoki ulicy. Pasażerowie komunikacji miejskiej, podobnie jak Min Ji, są senni i odcięci od rzeczywistości, nie zwracając uwagi na nikogo wokół, co kobiecie bardzo odpowiada.
Anonimowość.
Za to kocha duże, wielomilionowe miasta. Za to, że może ubierać się jak chce i robić co chce, a i tak nikogo to nie obchodzi, może z wyjątkiem osiedlowych plotkar, ale nimi nie zamierza się przejmować.
Nie żeby reszta ludzkości miała powody ją krytykować. Wszak w eleganckiej marynarce i spódniczce za kolanko prezentuje się nienagannie, ale nawet gdyby miała dziurę w rajstopach, prawdopodobnie nikt w autobusie czy na ulicy by tego nie zauważył.
W przeciwieństwie do małego miasteczka Pjoonu za Seulem, gdzie się urodziła i wychowała do osiemnastego roku życia, nienawidząc niemalże każdego dnia, jaki przyszło jej tam spędzić i słuchać komentarzy na swój temat, czy to ze strony nauczycieli, rówieśników, a nawet sklepikarzy.
Jeżeli udało jej się zabalować o godzinę dłużej w miejscowej dyskotece niż to konieczne, matka dowiadywała się zaraz rano na drugi dzień, dzięki uprzejmości aptekarki czy pani ze spożywczego.
W Seulu wyzwoliła się od tych kajdanków, ale nieświadomie przywdziała nowe i czasami dochodzi do wniosku, że te uwierają ją znacznie bardziej.
Telefon wibruje jej w kieszeni marynarki.
„To już dziś! Nie przegap szansy na miłość! Spotkanie z Hun Joon.”, komunikuje aplikacja randkowa, wyświetlając na ekranie miliony, tandetnych serduszek w barwie intensywnej czerwieni, które skaczą na wszystkie strony jak małe, urocze kupidynki.
Mi Ji chowa telefon do kieszeni i opierając skroń o szybę autobusu, mało przytomnie wpatruje się w szyldy reklam, jakie migają za oknem. Większość z nich dotyczy niemowląt. Kołyski, najlepsze mleko, imitujące to od matki, wysokiej jakości pampersy…
Min Ji ma ochotę krzyczeć i zdzierać z siebie skórę. Wszystko po to, aby poczuć ból inny niż ten wypływający z tęsknoty za byciem matką, a jak na złość, cały świat sprzysiągł się przeciw niej, pokazując pyzate oblicze niemowląt gdzie tylko nie spojrzy.
W dzisiejszych czasach priorytety kobiet znacznie się zmieniły: praca i pasja – to dwa terminy, będące synonimami czystego, spełnionego życia, ale nie dla Min Ji.
Ona pragnie dziecka. Pragnie rodziny. Pragnie domu, pachnącego obiadem. Pragnie tego wszystkiego, co dzisiaj tak trudno zdobyć w zabieganym, hałaśliwym świecie.
Nagle telefon znów zaczyna wibrować. Początkowa irytacja kobiety zmienia się w skurcz żołądka, gdy na wyświetlaczu widzi znajome zdjęcie i rogalik, zjedzony w pośpiechu, podchodzi jej do gardła.
— Cześć, mamo. Co tam? — odzywa się pozornie beztrosko, zagryzając kciuk.
— Min Ji! A jednak odebrałaś. Od kilku dni mam wrażenie, że mnie ignorujesz.
— Ależ wcale nie. Po prostu byłam zajęta. Wiesz, że w hotelu zawsze jest coś do roboty.
— Oczywiście, zwłaszcza dla mojej wybitnej, zdolnej córki. Pani Menadżer! Nawet po pięciu latach wciąż nie mogę w to uwierzyć.
— Coś się stało, mamo? — Min Ji śmieje się nerwowo. To matka wypchała ją do wielkiego miasta, tłumacząc, że córka powinna się rozwijać i zrobić pożytek ze swego życia. A pożytek zdaniem matki oznacza dobre stanowisko i dobre pieniądze.
— Dzisiaj przyjedzie ekipa od przeprowadzek. Mogłabyś im otworzyć?
Matka ma na myśli mieszkanie, które zakupiła kilka miesięcy temu jej siostra Rae Mi, młodsza o dwa lata. Od małego różniły się jak ogień i woda przez co ich dobre relacje nieustannie są poddawane silnej próbie.
— Dzisiaj? O której?
— Koło osiemnastej, Min.
— Wybacz, mamo, ale nie mogę. — Min Ji przymyka oczy, mając ochotę natychmiast zakończyć rozmowę. Podobne telefony zawsze kończą się u niej bólem brzucha.
— Nie możesz? Pracujesz do późna? Ostatnio ciągle robiłaś nadgodziny, jestem pewna, że jeżeli wyjedziesz o te dwie godziny wcześniej, nikt nie będzie miał do ciebie żalu.
Min Ji wzdycha cierpiętniczo.
— Nie chodzi o prace, mamo. — Przez ułamek sekundy rozważa kłamstwo. Zwalenie wszystkiego na obowiązki w robocie byłoby niezwykle wygodne, tyle, że Min Ji zawsze patrzy na sytuacje w szerszej perspektywie. Matka prędzej czy później i tak musiałaby się dowiedzieć, o co chodzi. Była w tym niczym medium albo pies tropiący.
— Nie?
— Prawdę mówiąc, jestem z kimś umówiona.
Chwila długiej, napiętej jak struna ciszy. Min Ji prawie w tym czasie nie oddycha, potem słyszy surowy głos matki.
— Z mężczyzną?
— Tak, mamo.
— Och, Min! — W głosie matki słychać naganne, jaką można by skierować do małego, niewiele rozumiejącego dziecka. — Dlaczego ty wciąż to sobie robisz? Jeszcze niczego się nie nauczyłaś?
— To na razie jedno spotkanie. Jeszcze nic pewnego.
— Skarbie, to pewnie skończy się na tym jednym spotkaniu, ewentualnie dwóch — mówi matka cierpliwie i łagodnie. — Mężczyźni nie umawiają się na poważnie z kobietami twego pokroju.
— Dlaczego wciąż mi to robisz? — Min Ji ma ochotę uderzyć czołem w szybę. Głos matki jest jak parzący jad, przenikający wnikający w pory jej skóry. — Podcinasz mi skrzydła.
— Nie bądź melodramatyczna. Ja tylko próbuję uchronić cię od rozczarowania. Masz świetną pracę, dobrze ci płacą, na wszystko cię stać, czy naprawdę chcesz nieustannie odchorowywać złe związki i leczyć złamane serce? Min, nie jesteś zbyt atrakcyjna. A wszyscy mężczyźni są tacy sami. Liczy się długość nóg i głębokość wcięta w tali, waga też ma się zgadzać no i chcą tylko seksu, wiadomo. Nawet jeżeli przez pierwszych kilka lat jest fajnie, potem się starzejesz, robisz się jak wydmuszka i nagle okazuje się, że jakaś młodsza, ładniejsza i szczuplejsza wersja ciebie zajmuje twoje miejsce, a ty lądujesz w sądzie z papierami rozwodowymi.
Min Ji słucha tego ze zniechęceniem. Właśnie w taki sposób odszedł ojciec, wywołując burzliwy skandal w skostniałym, małomiasteczkowym społeczeństwie, które obrało matkę na języki.
Matka nigdy tego do końca nie odżałowała, skupiając nienawiść na wszystkich mężczyznach globu ziemskiego, żyjąc z przekonaniem, że córka niechybnie podzieli jej los.
— Tak czy siak, dzisiaj nie mogę — odpowiada matce.
— Rae to twoja siostra. Powinnyście móc na siebie liczyć. Wierz, że bierze dodatkowe lekcje w szkole wieczorowej i nie może zająć się ludźmi od przeprowadzek.
— Wiem, mamo, ale nie mogę. Niech Rae zadzwoni do tych ludzi i umówi się z nimi jutro — mówiąc to, natychmiast kończy połączenie, chowając telefon do kieszeni.
Po kilku minutach znów słychać dzwonek, ale tym razem nie zamierza odebrać.
Ma dość matki, jej pesymistycznego spojrzenia na miłość oraz Rae, która wiecznie się nią wysługuje, egoistycznie skupiona na samej sobie.
Jeżeli ten jeden raz będzie musiała poradzić sobie bez Min Ji, nic jej się nie stanie. Ona ma ważniejsze problemy na głowie niż nowe meble do mieszkania siostry.
Wysiada na odpowiednim przystanku i wrzuca papierek po rogaliku do pobliskiego kosza. Ręce wciąż jeszcze lepią jej się trochę lukrem, ale nie zwraca na to uwagi, otulając się czerwonym szalikiem, by nieco uchronić się od wiosennego wiatru, jaki atakuje z każdej strony.
Jest tak skupiona roztrząsaniem rozmowy z matką, że kiedy przechodzi przez przejście na pieszych, nie zauważa, że zielone światło niespodziewanie zmienia się na czerwone, a jedno z aut rusza ostro w jej kierunku.
Byłaby niechybnie wpadła pod koła i rozstała się z i tak parszywym życiem, gdyby czyjeś, silne ramie nie złapało ją w porę, przyciągając gwałtownie do siebie.
— O Boże! — wyrywa się z ust Min Ji, gdy jej piersi uderzają w muskularny tors wysokiego mężczyzny, ubranego w elegancki płaszcz.
Odruchowo zaciska obie dłonie na jego ramionach.
Jest wysoki i na oko trzydziesto-kilku letni. Brązowe włosy ma gustownie zaczesane w tył, a jego podłużne oczy przeszywają ją na wylot. Z jakiegoś powodu wydaje jej się znajomy.
— Proszę uważać. — Mężczyzna odzywa się niskim, seksownym głosem, a na wargach pojawia się ten charakterystyczny pół-uśmiech, wskazujący na niewyczerpywalne pokłady pewności siebie.
— Przepraszam. — Min Ji odskakuje jak oparzona, zakładając nerwowo za oba uszy pasma włosów.
 Ma ochotę zapaść się pod ziemie i ma nadzieje, że nie widać za bardzo czerwieni rumieńców, jakie wykwitają jej na policzkach.
— O nie! Pobrudziłam pana cukrem! — wykrzykuje z paniką, zabierając się do desperackiego strzepywania słodkiego proszku z widocznie drogiego płaszcza mężczyzny, ale tym bardziej pogarsza efekt. — Jadłam rogalika i…
— To żaden problem! Niech się pani tym nie przejmuje.
— Ale… zapłacę za pralnie! Przysięgam!
— To nie jest konieczne. To tylko trochę cukru. Uwielbiam cukier. — Powiedziawszy to, mężczyzna nabiera go nieco na palec i wsadza do ust z uśmiechem. — Prawdę mówiąc i tak coś czułem, że cukier mi spadł. Zaczynałem czuć się sennie. Przybyła pani w samą porę.
Min Ji wpatruje się w niego z niedowierzaniem, a potem śmieje się nerwowo.
— Co też pan! Zwyczajnie pana wybrudziłam.
— Ja widzę to inaczej.
Patrzą na siebie dobrą chwilę. Mężczyzna bez krępacji lustruje ją z góry do dołu pełnym aprobaty spojrzeniem i Min Ji czuje przyjemny dreszcz, gdy ma świadomość, że ewidentnie podoba się swemu wybawcy.
— Naprawdę przepraszam. Gdyby pan zmienił zdanie, proszę mnie szukać w hotelu „La Rose”, pracuje tam. — Kłania się w pas i niepewnie rusza ulicą, gdy ponownie rozbłyska zielone światło.
Ogląda się jeszcze przez ramię dla pewności, bo mężczyzna wciąż stoi w miejscu, odprowadzając ją spojrzeniem.
Jej rumieniec pogłębia się, a całe ciało dostaje uderzenia gorączki. Mój Boże! Taki przystojny gość ewidentnie pożera ją w myślach!
Min Ji już dawno nie była w tego typu sytuacji i jest dosłownie spragniona odrobiny uwagi ze strony płci przeciwnej.
Karmiona przez matkę jedną i tą samą śpiewką o tym, jaka to urodziła się nieatrakcyjna, potrzebuje dowodu by obalić matczyne przekonania.
Kiedy dochodzi już do hotelu, wciąż jeszcze nie może otrząsnąć się z szoku i ekscytacji, jaką wywarł na niej nieznajomy.
Ma ochotę nawet zawrócić, na wypadek gdyby wciąż tam stał i poprosić go o numer telefonu, ale boi się aż tak upokorzyć.
A jeżeli już go tam nie ma? A jeżeli po prostu to było jedynie chwilowe zainteresowanie, a nieznajomy wcale nie ma ochoty z nikim się umawiać?
— Noona, wszystko w porządku? — Fen Lu spogląda na nią z niepokojem za stanowiska w recepcji.
— Hm? Tak, tak! — Min Ji gubi wzrok, stawiając przez hol niezdarne kroki.
Musi wyglądać co najmniej idiotycznie. Do tej pory zawsze chłodna i opanowana, teraz zachowuje się jak kretynka.
— Noona! — Nagle Fen Lu biegnie w jej stronę. — Mam ci przekazać, że dziedzic zjawi się o osiemnastej.
— Co? — Min Ji posyła chłopakowi roztargnione spojrzenie, upuszczając torebkę na ziemie. — Wybacz, co mówiłeś? — Zażenowana schyla się po nią, próbując uspokoić oddech.
— Mówię, że syn pana Songa zjawi się o osiemnastej.
— Syn… CO?! — Nagle Min Ji robi mały, śmieszny podskok. — Ale jak to o osiemnastej? Jestem umówiona o tej porze!
Fen Lu wzrusza ramionami.
— Naprawdę mi przykro. Nie ode mnie to zależy. Dostałem jedynie wiadomość od pana Guna.
Min Ji patrzy na młodszego kolegę ze zniechęceniem. Chociaż faktycznie nie odpowiada za taki stan rzeczy, ma ochotę wyrwać mu garść włosów.
Wie jednak, że to nic nie da, tak samo jak sprzeciw. Musi należycie powitać dziedzica „La Rose”.
Matka byłaby zachwycona. Z pewnością rzekłaby, że to wiadomość od wszechświata. Min Ji, tobie nie pisana jest miłość. Niemal słyszy jej podszyte satysfakcją stwierdzenie. 


2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Spodobało mi się Twoje opowiadanie😉
    Sądzę, że więcej o nim napiszę w osobnym komentarzu, a dla Ciebie mam małą niespodziankę ---> http://the-best-friends-are-in-my-soul.blogspot.com/2016/08/liebster-blog-award.html 😘

    OdpowiedzUsuń