Następnego dnia, Min Ji budzi się z lekkim
kacem, objawiającym się bólem głowy i przytłumieniem, które powoduje, że ciężej
niż zwykle przychodzi kobiecie podnieść się z łóżka wczesnym rankiem.
Nie ma jednak mowy o spóźnieniu do pracy,
dlatego Min wstaje już po pierwszym sygnale budzika, biorąc następnie zimny
prysznic, nie zwracając kompletnie uwagi na cos takiego, jak śniadanie.
Przelewa jedynie poranną kawę do podłużnego
termosu, a po drodze kupuje rogalika w piekarni za rogiem, którego następnie
zjada w autobusie w drodze do pracy.
Za oknem leniwie przesuwają się widoki
ulicy. Pasażerowie komunikacji miejskiej, podobnie jak Min Ji, są senni i
odcięci od rzeczywistości, nie zwracając uwagi na nikogo wokół, co kobiecie
bardzo odpowiada.
Anonimowość.
Za to kocha duże, wielomilionowe miasta. Za
to, że może ubierać się jak chce i robić co chce, a i tak nikogo to nie
obchodzi, może z wyjątkiem osiedlowych plotkar, ale nimi nie zamierza się
przejmować.
Nie żeby reszta ludzkości miała powody ją
krytykować. Wszak w eleganckiej marynarce i spódniczce za kolanko prezentuje
się nienagannie, ale nawet gdyby miała dziurę w rajstopach, prawdopodobnie nikt
w autobusie czy na ulicy by tego nie zauważył.
W przeciwieństwie do małego miasteczka
Pjoonu za Seulem, gdzie się urodziła i wychowała do osiemnastego roku życia,
nienawidząc niemalże każdego dnia, jaki przyszło jej tam spędzić i słuchać
komentarzy na swój temat, czy to ze strony nauczycieli, rówieśników, a nawet
sklepikarzy.
Jeżeli udało jej się zabalować o godzinę
dłużej w miejscowej dyskotece niż to konieczne, matka dowiadywała się zaraz
rano na drugi dzień, dzięki uprzejmości aptekarki czy pani ze spożywczego.
W Seulu wyzwoliła się od tych kajdanków,
ale nieświadomie przywdziała nowe i czasami dochodzi do wniosku, że te uwierają
ją znacznie bardziej.
Telefon wibruje jej w kieszeni marynarki.
„To
już dziś! Nie przegap szansy na miłość! Spotkanie z Hun Joon.”, komunikuje
aplikacja randkowa, wyświetlając na ekranie miliony, tandetnych serduszek w
barwie intensywnej czerwieni, które skaczą na wszystkie strony jak małe, urocze
kupidynki.
Mi Ji chowa telefon do kieszeni i opierając
skroń o szybę autobusu, mało przytomnie wpatruje się w szyldy reklam, jakie
migają za oknem. Większość z nich dotyczy niemowląt. Kołyski, najlepsze mleko,
imitujące to od matki, wysokiej jakości pampersy…
Min Ji ma ochotę krzyczeć i zdzierać z
siebie skórę. Wszystko po to, aby poczuć ból inny niż ten wypływający z
tęsknoty za byciem matką, a jak na złość, cały świat sprzysiągł się przeciw niej,
pokazując pyzate oblicze niemowląt gdzie tylko nie spojrzy.
W dzisiejszych czasach priorytety kobiet
znacznie się zmieniły: praca i pasja – to dwa terminy, będące synonimami
czystego, spełnionego życia, ale nie dla Min Ji.
Ona pragnie dziecka. Pragnie rodziny.
Pragnie domu, pachnącego obiadem. Pragnie tego wszystkiego, co dzisiaj tak
trudno zdobyć w zabieganym, hałaśliwym świecie.
Nagle telefon znów zaczyna wibrować.
Początkowa irytacja kobiety zmienia się w skurcz żołądka, gdy na wyświetlaczu
widzi znajome zdjęcie i rogalik, zjedzony w pośpiechu, podchodzi jej do gardła.
— Cześć, mamo. Co tam? — odzywa się
pozornie beztrosko, zagryzając kciuk.
— Min Ji! A jednak odebrałaś. Od kilku dni
mam wrażenie, że mnie ignorujesz.
— Ależ wcale nie. Po prostu byłam zajęta.
Wiesz, że w hotelu zawsze jest coś do roboty.
— Oczywiście, zwłaszcza dla mojej wybitnej,
zdolnej córki. Pani Menadżer! Nawet po pięciu latach wciąż nie mogę w to
uwierzyć.
— Coś się stało, mamo? — Min Ji śmieje się
nerwowo. To matka wypchała ją do wielkiego miasta, tłumacząc, że córka powinna
się rozwijać i zrobić pożytek ze swego życia. A pożytek zdaniem matki oznacza
dobre stanowisko i dobre pieniądze.
— Dzisiaj przyjedzie ekipa od
przeprowadzek. Mogłabyś im otworzyć?
Matka ma na myśli mieszkanie, które
zakupiła kilka miesięcy temu jej siostra Rae Mi, młodsza o dwa lata. Od małego
różniły się jak ogień i woda przez co ich dobre relacje nieustannie są
poddawane silnej próbie.
— Dzisiaj? O której?
— Koło osiemnastej, Min.
— Wybacz, mamo, ale nie mogę. — Min Ji
przymyka oczy, mając ochotę natychmiast zakończyć rozmowę. Podobne telefony
zawsze kończą się u niej bólem brzucha.
— Nie możesz? Pracujesz do późna? Ostatnio
ciągle robiłaś nadgodziny, jestem pewna, że jeżeli wyjedziesz o te dwie godziny
wcześniej, nikt nie będzie miał do ciebie żalu.
Min Ji wzdycha cierpiętniczo.
— Nie chodzi o prace, mamo. — Przez ułamek
sekundy rozważa kłamstwo. Zwalenie wszystkiego na obowiązki w robocie byłoby
niezwykle wygodne, tyle, że Min Ji zawsze patrzy na sytuacje w szerszej
perspektywie. Matka prędzej czy później i tak musiałaby się dowiedzieć, o co
chodzi. Była w tym niczym medium albo pies tropiący.
— Nie?
— Prawdę mówiąc, jestem z kimś umówiona.
Chwila długiej, napiętej jak struna ciszy.
Min Ji prawie w tym czasie nie oddycha, potem słyszy surowy głos matki.
— Z mężczyzną?
— Tak, mamo.
— Och, Min! — W głosie matki słychać
naganne, jaką można by skierować do małego, niewiele rozumiejącego dziecka. —
Dlaczego ty wciąż to sobie robisz? Jeszcze niczego się nie nauczyłaś?
— To na razie jedno spotkanie. Jeszcze nic
pewnego.
— Skarbie, to pewnie skończy się na tym
jednym spotkaniu, ewentualnie dwóch — mówi matka cierpliwie i łagodnie. —
Mężczyźni nie umawiają się na poważnie z kobietami twego pokroju.
— Dlaczego wciąż mi to robisz? — Min Ji ma
ochotę uderzyć czołem w szybę. Głos matki jest jak parzący jad, przenikający
wnikający w pory jej skóry. — Podcinasz mi skrzydła.
— Nie bądź melodramatyczna. Ja tylko
próbuję uchronić cię od rozczarowania. Masz świetną pracę, dobrze ci płacą, na
wszystko cię stać, czy naprawdę chcesz nieustannie odchorowywać złe związki i
leczyć złamane serce? Min, nie jesteś zbyt atrakcyjna. A wszyscy mężczyźni są
tacy sami. Liczy się długość nóg i głębokość wcięta w tali, waga też ma się
zgadzać no i chcą tylko seksu, wiadomo. Nawet jeżeli przez pierwszych kilka lat
jest fajnie, potem się starzejesz, robisz się jak wydmuszka i nagle okazuje
się, że jakaś młodsza, ładniejsza i szczuplejsza wersja ciebie zajmuje twoje
miejsce, a ty lądujesz w sądzie z papierami rozwodowymi.
Min Ji słucha tego ze zniechęceniem.
Właśnie w taki sposób odszedł ojciec, wywołując burzliwy skandal w skostniałym,
małomiasteczkowym społeczeństwie, które obrało matkę na języki.
Matka nigdy tego do końca nie odżałowała,
skupiając nienawiść na wszystkich mężczyznach globu ziemskiego, żyjąc z
przekonaniem, że córka niechybnie podzieli jej los.
— Tak czy siak, dzisiaj nie mogę —
odpowiada matce.
— Rae to twoja siostra. Powinnyście móc na
siebie liczyć. Wierz, że bierze dodatkowe lekcje w szkole wieczorowej i nie
może zająć się ludźmi od przeprowadzek.
— Wiem, mamo, ale nie mogę. Niech Rae
zadzwoni do tych ludzi i umówi się z nimi jutro — mówiąc to, natychmiast kończy
połączenie, chowając telefon do kieszeni.
Po kilku minutach znów słychać dzwonek, ale
tym razem nie zamierza odebrać.
Ma dość matki, jej pesymistycznego
spojrzenia na miłość oraz Rae, która wiecznie się nią wysługuje, egoistycznie
skupiona na samej sobie.
Jeżeli ten jeden raz będzie musiała poradzić
sobie bez Min Ji, nic jej się nie stanie. Ona ma ważniejsze problemy na głowie
niż nowe meble do mieszkania siostry.
Wysiada na odpowiednim przystanku i wrzuca
papierek po rogaliku do pobliskiego kosza. Ręce wciąż jeszcze lepią jej się
trochę lukrem, ale nie zwraca na to uwagi, otulając się czerwonym szalikiem, by
nieco uchronić się od wiosennego wiatru, jaki atakuje z każdej strony.
Jest tak skupiona roztrząsaniem rozmowy z
matką, że kiedy przechodzi przez przejście na pieszych, nie zauważa, że zielone
światło niespodziewanie zmienia się na czerwone, a jedno z aut rusza ostro w
jej kierunku.
Byłaby niechybnie wpadła pod koła i
rozstała się z i tak parszywym życiem, gdyby czyjeś, silne ramie nie złapało ją
w porę, przyciągając gwałtownie do siebie.
— O Boże! — wyrywa się z ust Min Ji, gdy jej
piersi uderzają w muskularny tors wysokiego mężczyzny, ubranego w elegancki
płaszcz.
Odruchowo zaciska obie dłonie na jego
ramionach.
Jest wysoki i na oko trzydziesto-kilku
letni. Brązowe włosy ma gustownie zaczesane w tył, a jego podłużne oczy
przeszywają ją na wylot. Z jakiegoś powodu wydaje jej się znajomy.
— Proszę uważać. — Mężczyzna odzywa się
niskim, seksownym głosem, a na wargach pojawia się ten charakterystyczny
pół-uśmiech, wskazujący na niewyczerpywalne pokłady pewności siebie.
— Przepraszam. — Min Ji odskakuje jak
oparzona, zakładając nerwowo za oba uszy pasma włosów.
Ma
ochotę zapaść się pod ziemie i ma nadzieje, że nie widać za bardzo czerwieni
rumieńców, jakie wykwitają jej na policzkach.
— O nie! Pobrudziłam pana cukrem! —
wykrzykuje z paniką, zabierając się do desperackiego strzepywania słodkiego
proszku z widocznie drogiego płaszcza mężczyzny, ale tym bardziej pogarsza
efekt. — Jadłam rogalika i…
— To żaden problem! Niech się pani tym nie
przejmuje.
— Ale… zapłacę za pralnie! Przysięgam!
— To nie jest konieczne. To tylko trochę
cukru. Uwielbiam cukier. — Powiedziawszy to, mężczyzna nabiera go nieco na
palec i wsadza do ust z uśmiechem. — Prawdę mówiąc i tak coś czułem, że cukier
mi spadł. Zaczynałem czuć się sennie. Przybyła pani w samą porę.
Min Ji wpatruje się w niego z
niedowierzaniem, a potem śmieje się nerwowo.
— Co też pan! Zwyczajnie pana wybrudziłam.
— Ja widzę to inaczej.
Patrzą na siebie dobrą chwilę. Mężczyzna
bez krępacji lustruje ją z góry do dołu pełnym aprobaty spojrzeniem i Min Ji
czuje przyjemny dreszcz, gdy ma świadomość, że ewidentnie podoba się swemu
wybawcy.
— Naprawdę przepraszam. Gdyby pan zmienił
zdanie, proszę mnie szukać w hotelu „La Rose”, pracuje tam. — Kłania się w pas
i niepewnie rusza ulicą, gdy ponownie rozbłyska zielone światło.
Ogląda się jeszcze przez ramię dla
pewności, bo mężczyzna wciąż stoi w miejscu, odprowadzając ją spojrzeniem.
Jej rumieniec pogłębia się, a całe ciało
dostaje uderzenia gorączki. Mój Boże! Taki przystojny gość ewidentnie pożera ją
w myślach!
Min Ji już dawno nie była w tego typu
sytuacji i jest dosłownie spragniona odrobiny uwagi ze strony płci przeciwnej.
Karmiona przez matkę jedną i tą samą
śpiewką o tym, jaka to urodziła się nieatrakcyjna, potrzebuje dowodu by obalić
matczyne przekonania.
Kiedy dochodzi już do hotelu, wciąż jeszcze
nie może otrząsnąć się z szoku i ekscytacji, jaką wywarł na niej nieznajomy.
Ma ochotę nawet zawrócić, na wypadek gdyby
wciąż tam stał i poprosić go o numer telefonu, ale boi się aż tak upokorzyć.
A jeżeli już go tam nie ma? A jeżeli po
prostu to było jedynie chwilowe zainteresowanie, a nieznajomy wcale nie ma
ochoty z nikim się umawiać?
— Noona, wszystko w porządku? — Fen Lu
spogląda na nią z niepokojem za stanowiska w recepcji.
— Hm? Tak, tak! — Min Ji gubi wzrok,
stawiając przez hol niezdarne kroki.
Musi wyglądać co najmniej idiotycznie. Do
tej pory zawsze chłodna i opanowana, teraz zachowuje się jak kretynka.
— Noona! — Nagle Fen Lu biegnie w jej
stronę. — Mam ci przekazać, że dziedzic zjawi się o osiemnastej.
— Co? — Min Ji posyła chłopakowi
roztargnione spojrzenie, upuszczając torebkę na ziemie. — Wybacz, co mówiłeś? —
Zażenowana schyla się po nią, próbując uspokoić oddech.
— Mówię, że syn pana Songa zjawi się o
osiemnastej.
— Syn… CO?! — Nagle Min Ji robi mały,
śmieszny podskok. — Ale jak to o osiemnastej? Jestem umówiona o tej porze!
Fen Lu wzrusza ramionami.
— Naprawdę mi przykro. Nie ode mnie to
zależy. Dostałem jedynie wiadomość od pana Guna.
Min Ji patrzy na młodszego kolegę ze
zniechęceniem. Chociaż faktycznie nie odpowiada za taki stan rzeczy, ma ochotę
wyrwać mu garść włosów.
Wie jednak, że to nic nie da, tak samo jak
sprzeciw. Musi należycie powitać dziedzica „La Rose”.
Matka byłaby zachwycona. Z pewnością
rzekłaby, że to wiadomość od wszechświata. Min
Ji, tobie nie pisana jest miłość. Niemal słyszy jej podszyte satysfakcją
stwierdzenie.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńSpodobało mi się Twoje opowiadanie😉
OdpowiedzUsuńSądzę, że więcej o nim napiszę w osobnym komentarzu, a dla Ciebie mam małą niespodziankę ---> http://the-best-friends-are-in-my-soul.blogspot.com/2016/08/liebster-blog-award.html 😘