— Myungsoo!? A co ty tu, do diabła,
robisz?! — Jiyeon, mimo szeptu, nie może powstrzymać się od krzykliwego tonu na
widok zbliżającego się do niej chłopaka. Chłopaka, którego ani przez pół
sekundy nie spodziewała się zobaczyć w tym miejscu.
Myungsoo zbliża się do niej ostrożnie,
tak samo przylegając plecami do ściany. Uśmiecha się przepraszająco, ale jego
spojrzenie pozostaje bez cienia poczucia winy, co bardzo ją rozzłościło. Ma
ochotę go udusić.
— Nawet nie wiesz, co zrobiłeś — syczy
przez zaciśnięte zęby, strzelając piorunami wprost z tęczówek. Żałuje, że nie
są prawdziwe i nie mogą jednym strzałem powalić chłopaka na ziemie.
— Faktycznie nie wiem. — Wzrusza
ramionami. — Ale cokolwiek się dzieje, nie mogłem pozwolić, abyś pakowała się w
to sama.
Unosi brwi.
— Zebrało ci się na bycie bohaterem? —
Łapie go za ramiona i mocno odpycha w stronę bramy. — Wynoś się stąd w tej
chwili!
Zatoczył się, ale szybko odzyskuje
równowagę.
— Jiyeon — odzywa się błagalnie. —
Pozwól sobie pomóc.
— To nie są twoje sprawy! — Na moment
zapomina się i krzyczy o wiele za głośno. Odwraca się przez ramie, by zobaczyć,
czy została usłyszana, ale nikt nie wyłonił się zza fabryki.
— Z kim masz się spotkać w tym
obskurnym miejscu? — Myungsoo nie ustępuje, a z jego twarzy biją pokłady
zaciętości przez które Jiyeon zrozumiała, że pozbycie się go nie będzie łatwe.
— Mówiłam, to nie są twoje sprawy.
Błagam cię, Myungsoo. Zostaw mnie w spokoju.
— Wydawałaś się naprawdę
podenerwowana, wtedy, w szkole… — tłumaczy się bezradnie. — Więc pomyślałem, że
muszę coś zrobić.
— I dlatego mnie śledziłeś? — Spogląda
na niego pretensjonalnie. Przeklina siebie zarazem w duchu, że niczego nie
zauważyła. Musiał wsiąść wraz z nią do autobusu. Nie widzi innej możliwości.
— Nie gniewaj się, proszę. Naprawdę
nie widziałem innego wyjścia. Po prostu czułem, że nie powinnaś być tu sama. —
Wyciągał rękę by ją dotknąć, gdy w tym samym momencie za plecami Jiyeon następuje
gwałtowny wybuch, który oboje powala na ziemie.
Powietrze momentalnie nasiąka dymem,
kurzem i odłamkami. Zaczyna się krztusić, gdy tymczasem Myungsoo przygarnia ją
do siebie i osłonia własnym ciałem.
Robi się gorąco i Jiyeon czuje, jak
żar powietrza przenika jej ciało do głębi.
— Co do cholery? — klnie, niezdarnie
podnosząc się z ziemi.
Zza fabryki unosi się snop ognia. Nie
czekając na nic i nie postępując zgodnie z rozsądkiem, gna w tamtą stronę.
— Jiyeon, zaczekaj! — Myungsoo próbuje
ją powstrzymać, biegnąc za nią.
Jiyeon dobiega do końca ściany,
próbując cokolwiek zobaczyć w oparach dymu, który wdziera się jej do gardła i
niemalże dusi. Osłania nos ręką, czując jak zaczynają szczypać ją oczy.
Samochód, który jeszcze niedawno lśnił
nowością teraz stoi w ogniu, zostawiając po sobie jedynie szkielet. Płonie jak
pochodnia, a wokół niego powstały pomniejsze ogniska.
— W każdej chwili może nastąpić
kolejna eksplozja — mówi niewyraźnie Myungsoo, chowając twarz zza łokciem.
— Tu był człowiek. — Jiyeon jest tak
spanikowana, że kompletnie nie ma pojęcia, co robić.
Rusza przed siebie, desperacko
szukając oznak życia. Nagle doznaje wstrząsu, dostrzegając zwęglony kawałek
ręki, oderwany od reszty ciała. Nigdy nie widziała czegoś równie makabrycznego.
— Jiyeon… — Myungsoo łapie ją za dłoń.
— Zostaw go, już nie żyje.
— Nie.
— Eksplozja rozszarpała go na kawałki.
Nie miał szans przeżyć — upiera się chłopak. — Jeżeli się nie opamiętasz, my
także zginiemy.
— Ale… — Do oczu napływają jej łzy,
które tylko wzmogły szczypanie. Nie chce, by to wszystko tak się skończyło.
— Błagam cię.
Nagle słyszą męskie głosy, niepokojąco
blisko nich. Jiyeon cofa się w stronę Myungsoo.
— Ktoś tu jest.
— Uciekajmy. — Wzmacnia uścisk wokół
jej dłoni. Nie protestuje tym razem. Pozwala chłopakowi obrać kierunek.
Od strony bramy nadchodzi dwóch
mężczyzn. Nie mają którędy wyjść, więc Myungsoo kieruje się w lewo, przykucając
wraz z nią za starym, rozwalającym się kontenerem.
Mężczyźni przechodzą obok nich, a ich
kroki chrzęszczą złowrogo na podłożu. Dzięki dymowi w powietrzu mają utrudnioną
widoczność.
— Szukajcie kontaktu. — Rozlega się
polecenie.
— Teraz, szybko — szepcze Myungsoo i
oboje zerywają się z miejsca do bramy.
Niestety zdradził ich hałas kroków.
— Ktoś tu jest! Łapać ich!
Przyśpieszają jeszcze bardziej. Jiyeon
czuje, że to wszystko dzieje się w jakimś transie i nie jest prawdziwe.
Chociaż wielokrotnie pakowała się w
tarapaty i musiała uciekać, nigdy nie była w tak chorej sytuacji.
Zrównuje się biegiem z Myungsoo i
teraz oboje gnają między ciasnymi uliczkami, szukając schronienia w ich
licznych zakrętach i budynkach, które mogą ich osłonić.
Słyszą za sobą tamtych, a teraz, kiedy
wydostali się z dymu są odsłonięci.
— Jest ich dwoje. To jakieś pieprzone
dzieciaki!
— Nie dajcie im uciec!
Jej oddech gwałtownie przyśpiesza. Gna
niczym rozpędzona gazela, mając wiatr we włosach. Nie wypuszcza z ręki dłoni
Myungsoo, tym razem sama nadając kierunek i tempo.
Kilka razy ślizga się na
wszechobecnych tu śmieciach, ale prędko podnosi się z ziemi i gna dalej,
napędzani adrenaliną i strachem.
Wydaję się, że ten labirynt ulic i
domów nie ma końca, kiedy nagle dostrzega miejsce składowania śmieci. Nie mogą już
dłużej biec, więc Jiyeon podejmuje szybką decyzje.
— Ukryjmy się w nich.
Myungsoo nie protestuje. W innych
okolicznościach zagrzebywanie się w stercie kleistych, śmierdzących worków,
papierków i puszek uznałby za obrzydliwe, ale teraz to ich jedyna szansa.
Nurkują pod workami jak w baseniku
plastikowych piłeczek i czekają.
Nie mija chwila, gdy od strony drogi
dobiega ich hałas mężczyzn. Jieyon wstrzymuje oddech, jeszcze mocniej
zaciskając rękę na dłoni Myungsoo.
Ku jej uldze, mężczyźni pobiegli
dalej, nie zatrzymując się. Dla pewności odczekują jeszcze chwile, a kiedy
cisza niemalże dzwoni im w uszach, Jiyeon podnosi się wraz z Myungsoo.
— Chyba ich zgubiliśmy — stwierdza
roztrzęsionym głosem, nie mogąc uwierzyć jak klarowne i przejrzyste ma
myślenie. Zupełnie, jakby jej mózg włączył się na pełne obroty.
— Uciekajmy — poprosi Myungsoo, na co
bez chwili wahania się zgadza.
Wie, że się zgubili, ale pozostanie w
miejscu nie jest dobrym rozwiązaniem. Lepiej posuwać się wciąż do przodu w
nadziei, że w końcu uda im się opuścić podejrzaną dzielnicę.
Długo kluczą między uliczkami nim w
pewnym momencie słyszą odgłos przejeżdżających samochodów i wychodzą wprost na
trzypasmową, ruchliwą ulicę.
Wciąż brakuje tu eleganckich wieżowców
i oznak dobrobytu, ale widok przechodniów i aut spowodował, że odetchnęli z
ulgą.
Przed jednym ze sklepów warzywnych
siedzi jakaś ajumma w fartuchu, która mierzy ich krytycznym wzrokiem.
Jiyeon przechodzi ulicą na drugą
stronę, w końcu wypuszczając Myungsoo z ręki. Jest wyczerpana i siły całkowicie
ją opuściły.
Myungsoo nagle upada na ziemie.
— Co się dzieje? — Odwraca się do
niego gwałtownie. Trzyma się boleśnie za nogę. Na chodnik spada z pod prawej
nogawki kilka kropel intensywnie czerwonej krwi. — Jesteś ranny! — wykrzykuje,
natychmiast kucając przy nim.
— Nic mi nie jest… — protestuje, ale
ona już sięga do nogawki jego spodni i podciąga ją wysoko, by zobaczyć ranę.
Wtedy jednak z jej ust wyrywa się jeszcze głośniejszy krzyk i upada do tyłu,
nie mogąc złapać równowagi.
To, co widzi, całkowicie nią wstrząsa.
Prawa noga Myungsoo… nie, tam nie ma nogi, tam jest proteza! Od buta, aż do
połowy łydki ciągnęła się sztuczna kończyna.
— Myungsoo… ty nie masz nogi — mówi
roztrzęsionym głosem, a łzy raptownie wypełniają jej oczy, przesłaniając widok.
— Wiem, Jiyeon, to nic takiego.
— Jesteś rany! — krzyczy histerycznie.
— Boże, straciłeś nogę, nie masz nogi! — krzyczy dalej, nie mogąc się
powstrzymać.
Myungsoo z trudem przysuwa się do
niej, próbując uspokoić, ale wierzga rękoma, odpychając go.
— To moja wina! Moja wina! Przeze mnie
straciłeś nogę! — wrzeszczy, kompletnie nie zauważając przerażonych spojrzeń,
jakie posyłają jej przypadkowi przechodnie.
— Cii, Jiyeon, to nie twoja wina,
straciłem nogę dawno temu — tłumaczy Myungsoo, ale wielkie, przerażone oczy Jiyeon
nie wyglądają, jakby cokolwiek do niej docierało.
— Nie powinieneś był ze mną iść! — Łapała
go nagle za ręce i mocno ściska. Wygląda, jakby poddała się sile obłędu. Łzy
ciurkiem spływają jej po czerwonych policzkach. — Nie powinieneś był, teraz
jesteś rany, to moja wina! — Mówi spazmatycznym głosem, przerywanym czkawką i
trudnościami ze złapaniem oddechu.
Nagle Myungsoo przyciąga ją do siebie,
zamykając w mocnym objęciu.
— Cicho, Jiyeon. To nie twoja wina,
słyszysz? Nie twoja wina! — odzywa się na tyle głośno i stanowczo, że ją
otrzeźwiło.
Opiera podbródek na jego ramieniu i kładzie
roztrzęsione, brudne ręce na plecach chłopaka.
— Oni go zabili — mówi z
niedowierzaniem. — Gdybym tam poszła, gdyby ciebie nie było… teraz byłabym
martwa — dodaje z przerażeniem.
— Już dobrze, Jiyeon. Wszystko jest dobrze.
— Myungsoo nie przestaje głaskać ją po głowie.
— Dlaczego, Myungoo? Dlaczego ktoś
robi takie rzeczy? Dlaczego ktoś zabija?
— Nie wiem, naprawdę nie wiem.
Opadają z niej resztki sił i
najzwyczajniej w świecie rozpłakała się jak dziecko, nie tamując w sobie
emocji. Płacze głośno, spazmatycznie i bezradnie, wykrzywiając twarz w brzydkim
grymasie.
Nigdy nie czuła się tak bezradna i tak
bliska śmierci. Nigdy nie bała się tak bardzo, że cały świat wydawał się
sprzymierzony przeciwko niej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz