Rozdział ღ Ósmy

Już dawno nie była tak podekscytowana. Już dawno nie spędziła poprzedniego wieczoru na dwugodzinnym przymierzaniu sukienek, rozważając, czy w jej wieku wypada odsłaniać tyle uda i czy dekolt powinien być taki głęboki, a z drugiej strony nie chciała wyjść na pruderyjną, nieciekawą dziewczynę.
„Nieatrakcyjna”, surowe słowa matki dźwięczą jej nieustanie, gdy Min Ji poprawia szminką usta w hotelowej łazience. Potem jeszcze raz przesuwa spojrzeniem po obcisłej, granatowej sukience, uwydatniającej krągłości bioder i wgłębienie tali. Figurę wciąż ma rewelacyjną, wręcz katalogową, ale twarz… z przykrością zauważa pierwsze rysy zmarszczek i zmęczenie, jakie utrwaliła na niej wyczerpująca praca.
Spogląda nerwowo na zegarek, za dwadzieścia piąta. Już niedługo Hun Joon powinien się zjawić.
— Słyszałam, że masz randkę. — Niespodziewanie z kabiny toaletowej wychodzi Ha Na, uśmiechając się zgryźliwie. — Proszę, proszę, jak się odstrzeliła nasza szanowna pani menager.
— Przyszłaś się pastwić, Shin? — Min Ji zagląda w lustro, ignorując rywalkę. — Dotrze kiedyś do ciebie, że ludzi niekoniecznie rusza to, co ci śliczna przyniesie na język?
Ha Na bez cienia wyrzutu poprawia jasne pukle włosów. Kiedy zafarbowała je miesiąc temu na jasny, wręcz biały kolor wygląda niemal jak nastolatka. Nikt nie powiedziałby, że w lutym skończyła dwadzieścia dziewięć lat.
Jest tylko rok młodsza od Min Ji, a mimo to jej wygląd jest po prostu nieskazitelny. Żadnej zmarszczki, żadnych worków pod oczami i to nie tylko dzięki doskonałemu makijażowi. Ha Na należy do tego wybranego gatunku nadludzi, którzy zawsze wyglądają olśniewająco, jakby wszelakie wady miały na nią uczulenie i trzymały się z daleka.
— Omo, nie musisz być taka urażona, Han. — Ha Na uśmiecha się z zadowoleniem do własnego odbicia. Ucieleśnienie perfekcji, oto jak siebie postrzega. — Ja się po prostu cieszę, że w końcu nawet ty znalazłaś sobie kogoś. Niedobrze jest, gdy kobieta jest sama. Wtedy więdnie… — Krytycznie spogląda w lustro na twarz Min Ji i cmoka z dezaprobatą. — Powinnaś bardziej rozświetlić nos i policzki, wydajesz się przygaszona.
— Dziękuję za radę. Może skorzystam — odpowiada sucho Min Ji, zamykając z łoskotem torebkę kopertówkę. — A teraz wybacz, śpieszę się. — Stara się nie spoglądać na wielgachny brylant, połyskujący na palcu Hany.
— Baw się dobrze! — odkrzykuje za nią dziewczyna, ale doskonale słychać ukrytą w jej głosie złośliwość, wynikającą z przekonania, że ta randka – jak i wszystkie wcześniejsze – skończy się na jednym wyjściu, po czym amant uświadomi sobie, że Min Ji jest kompletnie nie w jego stylu.
Ha Na mogłaby się w tym względzie doskonale dogadać z jej matką.

***
— Och, jak tu pięknie! — wzdycha Min Ji, przesuwając spojrzeniem po freskowym sklepieniu ekskluzywnej restauracji, do której zabrał ją Hun Joon.
Wszystko tu emanuje przepychem: stoły nakryte czerwonym obrusem, miękkie krzesła z lakierowanego drewna, sztab kelnerów z białymi ręcznikami w zgięciach łokcia, delikatna jak lilia melodia skrzypiec, dobiegająca z głośników.
Dokładnie tak to widziała w swoich marzeniach. Idealne miejsce z idealnym mężczyzną.
Spogląda z rumieńcem na mężczyznę, które odwzajemnia uśmiech.
— Zamów na co masz ochotę.
— Ceny są horrendalne. — Spogląda z przejęciem w kartę dań.
— O to nie musisz się przejmować.
Zerka niepewnie z nad menu na Hun Joona i nie może wyjść z podziwu, że taki mężczyzna się z nią umówił. Może to ukryta kamera? Albo sen? Albo plan jakiejś dramy? To wszystko wydaje się scenariuszem jakiegoś romantycznego, przesłodzonego filmu.
Nawet nie wie, w którym momencie przeszli na ty, ale było to zupełnie naturalne, jak fale morza opływające piaski plaży.
Podane przez kelnerów mięso jest soczyste i idealnie upieczone, niemal rozpływa się w ustach. A do tego wyborne, wytrawne wino.
W przeciągu godziny dowiaduje się o nim wielu rzeczy. Jest jedynakiem, od dziecka dorastał w Seulu, w szkole uczył się średnio, teraz prowadzi rodzinną saunę, kiedyś chętnie ją tam zabierze. Potem opowiada jej zabawną historię z niedawnego wypadu w góry. Min Ji zaśmiewa się do łez. Potem mimochodem ona wspomina mu o młodszej siostrze, o tym, że dorastała w małym miasteczku, że ojciec odszedł, że teraz jest prokuratorem generalnym, nie widziała go od dawna, nie tęskni.
Matkę pomija milczeniem. Ten temat jest dla niej zbyt bolesny, a ona nie chce psuć sobie humoru.
Jest przecież tak miło. Uśmiech Hun Joona, jego pewność siebie, silna charyzma, a zarazem ciepło bijące z oblicza sprawia, że Min Ji czuje się rozluźniona, bezpieczna jak w kokonie utkanym z tembru jego niskiego głosu.
Ma ochotę by ten wieczór nigdy się nie skończył.
— Dzwoni telefon. Nie odbierzesz? — Hun Joon nagle przerywa jej myśli.
— Co?
— Telefon. — Mężczyzna wskazuje na jej torebkę. — Dzwoni cały czas.
— Och! Przepraszam! — Min Ji nerwowo sięga do środka kopertówki. Numer jest nieznany. — Może nie powinnam…
— Odbierz, nic się nie dzieje. — Hun Jun uśmiecha się pokrzepiająco.
— Halo? — Przez kilka sekund słucha z narastającym niedowierzaniem, a potem podrywa się z krzesła. — Gdzie jest!? — wykrzykuje tak głośno, że ludzie w restauracji odwracają ku niej głowę. Bierze oddech i próbuje się uspokoić. — Dobrze, oczywiście, zaraz tam będę. Tak, tak, wszystko zrozumiałam. Będę do dwudziestu minut. Dziękuję.
— Kto to? — Hun Jun spogląda na nią z zaniepokojeniem.
Min Ji wzdycha. Przymyka oczy. Jej policzki płoną ze wzburzenia.
— Jest pewna sprawa, którą muszę się zająć — tłumaczy ciężkim, łamiącym się głosem. — Naprawdę strasznie cię przepraszam. Nie miałam pojęcia, że tak wyjdzie. To zupełnie nagłe…
— Ależ nie przepraszaj! — Hun Joon podnosi się za nią. — Może mogę jakoś pomóc? Czy stało się coś złego?
Przez chwilę rozważa, czy mu nie powiedzieć, ale dochodzi do wniosku, że pierwsza randka to stanowczo za wcześnie, aby mieszać go we własne problemy.
Może i zachowuje się jak gentelman, ale mężczyzn łatwo wystraszyć byle przeszkodą. Jeżeli uznają, że życie kobiety jest niestabilne, szybko się zmywają, a nie mogła go stracić. Nie po tym wieczorze, kiedy tak miło im się rozmawiało.
— Nie, sama się tym zajmę. To nic takiego, ale niestety nie może poczekać. — Kręci głową. — Mam nadzieję, że nie jesteś zły.
— Niby o co? — Hun Joon energicznie potrząsa głową. — Mam nadzieję, że mimo wszystko jeszcze się zdzwonimy.
Min Ji uśmiecha się leciutko.
— Oczywiście, ja też na to liczę. Co do rachunku…
— Spokojnie, ja go ureguluje.
Kiwa głową i machając mu na pożegnanie, wychodzi.

***
Wielopiętrowy wieżowiec policji wznosi się przy ulicy Sajik-ro 8 gil. Min Ji z pośpiechem i kołatającym w piersi sercem pcha obrotowe drzwi, wchodząc do przestronnego holu, gdzie pani z recepcji kieruje ją do pokoju numer dwa, za drzwiami którego kryje się sporych rozmiarów policyjne biuro.
To właśnie tam zastaje rozpartego na krześle w nieeleganckiej pozie Allena, w zniecierpliwieniu postukującego nogą.
Kilka kroków dalej drugi chłopak jest napastowany przez jakiegoś człowieka, który nie szczędzi okrzyków pod adresem jego spuchniętej, pokrwawionej twarzy.
Najpewniej jego ojciec tudzież wuj.
— Przyszłam po Allena — oznajmia Min Ji strwożonym głosem, przyciągając do siebie uwagę starszej policjantki z włosami związanymi w estetycznego koka.
— Han Min Ji? — Kobieta zagląda w papiery. — Pani jego opiekunem prawnym?
— Zgadza się. — Na biurku ląduje dowód osobisty Min Ji, która zerka z niedowierzaniem na pobitą twarz chłopaka. Wargę ma rozciętą; na wysokości lewej kości policzkowej widnieje dorodny siniak, a czoło zdobi paskudy guz wielkości śliwki. Na prawej brwi zakrzepła krew. — Co się właściwie stało?
— Zabraliśmy tych chłopców z jednego z okolicznych parków. Wdali się w bójkę.
W bójkę? Zdaniem Min Ji takie obrażenia świadczą o porządnym, bezlitosnym laniu. Ale w żaden sposób nie prostuje stwierdzenia policjantki.
— Tak mi przykro. Przepraszam za Allena. — Min Ji uśmiecha się ze skruchą. — Postaram się, żeby to więcej się nie powtórzyło.
— Proszę tutaj machnąć podpis. — Policjantka podsuwa jej jakieś papiery. — I będzie pani mogła go zabrać do domu.
— Ach, oczywiście.
Po dokonaniu wszelkich formalności na komisariacie, Min Ji i Allen wychodzą na chłodną ulicę, rozjarzoną neonami pobliskich sklepów i bannerów reklamowych.
Gdy dochodzą do jej samochodu, zaparkowanego wzdłuż chodnika, Min Ji obraca się w jego stronę.
— Nawet nie chcę mi się strzelić ci porządnego kazania!
— To dobrze się składa, bo ja nie mam ochoty go słuchać.
Chce na niego porządnie krzyknąć, gdy w tym momencie dzwoni jej telefon. Początkowo ma nadzieję, że to Hun Joon, ale na wyświetlaczu pojawia się Feng Lu.
— Tak?
— Min Ji, mamy problem!
— O nie, co znowu?
— Przed drzwiami są dziennikarze, cała kohorta!
— Co proszę? Z jakiego powodu?
— Ktoś dał cynka, że do Korei wrócił dziedzic La Rose, są ciekawi i rządni informacji.
— Jest już po dziewiątej. Czy ci ludzie nie mają za grosz wstydu?
— Min, co ja mam teraz zrobić? Czy Allen mógłby z nimi chwile porozmawiać? Może wtedy dadzą spokój.
— Mowy nie ma! — Kobieta zerka z lękiem na pokiereszowaną twarz chłopaka, opartego o maskę jej samochodu. — To nie jest najlepszy moment, Feng.
— To co ja mam zrobić?
— Na razie powiedz, że jest późno i że jutro przyjadę z nimi porozmawiać.
— Ty?
— Tak ja, Feng. Dobranoc. Jutro wszystkim się zajmę.
— Dobrze. Dobranoc.
— Aish! — Min Ji z całą siłą, jaka tylko kryje się w jej ciele uderza chłopaka w ramię, chcąc ukarać go chwilowym bólem. — Jestem taka wściekła, że nawet sobie nie wyobrażasz!
— Ała! — Allen wykrzykuje z oburzeniem. — Noona, wiesz jak to boli?
— Ma boleć! — odpowiada ostro. — Właśnie zepsułeś mi randkę i obrałeś sobie najgorszy moment na bójki!
— Randkę? Chcesz powiedzieć, że ktoś się z tobą umówił? Ała! Noona! Tak nie można!
— Stąpasz po cienkim lodzie, dzieciaku! — Min Ji mierzy go sokolim spojrzeniem, w którym łatwo odczytać chęć mordu mimo panującej wokoło nocy. — To już drugi raz, gdy pokrzyżowałeś mi plany. Ja też mam swoje życie, gdybyś chciał wiedzieć! I nie jest szczytem moich marzeń, biegać za tobą po komisariatach! Aish! — Przykłada zimną rękę do rozgrzanego czoła, a potem wbija w chłopaka kolejne, mocne spojrzenie. — Dlaczego ty w ogóle bijesz się z kimś po nocach?
— Niedokończone sprawy z przeszłości — odpowiada chmurnie Allen. — Czy możemy odłożyć tę rozmowę na jutro?
— Och Boże i co ja mam teraz z tobą zrobić? — Patrzy na niego z wyraźną niechęcią. — Co sobie pomyślą o tobie pracownicy hotelu? Dziedzic La Rose pokiereszowany na zgniłe jabłko. To niewyobrażalne!
Przez chwilę stoją w milczeniu, popatrując jeden na drugiego, aż w końcu Min Ji podejmuje decyzje, która nie do końca jej się podoba, ale póki co nie widzi innej możliwości.
— No dobra, dzisiaj przenocujesz u mnie?
— Co proszę? — Allen wytrzeszcza oczy.
— Dobrze słyszałeś. U mnie. Wsiadaj do auta i nie odzywaj się do mnie przez resztę drogi, bo dokończę to, co spartaczył twój rywal. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz