20 - Odkryta wiadomość.

„37.504035, 127.017057 ; 139, 4, 20”
— Niech mnie piorun grzmotnie jeszcze raz, może mnie olśni, bo teraz ni w cholerę z tego rozumiem! — wykrzykuje głośno Jiyeon, wpatrując się jak zahipnotyzowana w ciąg liczb, znajdujących się na monitorze.
Myungsoo stara się trzeźwo pomyśleć, ale bliskość dziewczyny i dotyk jej rąk na ramionach skutecznie go rozprasza. Przełykając ślinę, skupia się na treści pliku, próbując zebrać chaotyczne myśli.
— Chyba wiem, co to jest. Przynajmniej dotąd. — Wskazuje palcem miejsce, gdzie ciąg kończy się na 57. — To współrzędne geograficzne.
— Ja pieprze! — Jiyeon przechyla głowę na bok, tak, by widzieć chłopaka i nie posiada się ze zdumienia. — Powiedz mi tak szczerze, człowieku, jest coś, czego ty czasami nie wiesz?
Myungsoo uśmiecha się z zadowoleniem, czując jak klatkę piersiową wypełnia duma.
Podrywanie dziewczyn. Na tym z pewnością się nie znam., stwierdza w duchu, bo jakoś uosabia cechy stereotypowego mózgowca, chociaż może nie nosi wielkich, czarnych nerdów na nosie, ani nie zmaga się z plagą trądziku, nie zbiera też najlepszych ocen w klasie, ale jest komputerowcem z krwi i kości z całym bagażem aspołeczności, jaka dana jest w zestawie.
— Spróbuję wklepać to do google maps. — Kopiuje odpowiedni ciąg liczb i przerzuca je do wyszukiwarki googla. Na monitorze w trymiga pojawia się mapa miasta: wstążki ulic i kwadraty symbolizujące budynki. Czerwony kursor wskazuje ostrzem w konkretny punkt. — Wiedziałem. To lokalizacja.
— Da się sprawdzić, co tam jest? — Jiyon prawie siada mu na kolanach, byle tylko znaleźć się bliżej ekranu komputera. Oblizuje przy tym śmiesznie wargi, dając wyraz ekscytacji.
— Czekaj. Wejdziemy w street view. — Ledwie to mówi, a minimalistyczna topografia zmienia się w wielowymiarowe zdjęcie ulicy, po której można poruszać się kursorem myszki. — To osiedle mieszkaniowe przy ulicy Sapyeong-daero.
— Widzę. — Jiyeon kiwa głową, wpatrując się w rzędy oszklonych wieżowców, wznoszących się majestatycznie jak bliźniacze olbrzymy. Przed nimi rozciąga się pas skąpej zieleni.
— Popatrz tutaj. — Myungsoo wskazuje na budynek, opatrzony ciemnymi cyframi „139”. — Ta liczba znajduje się w naszej wiadomości. Teraz już rozumiem. Sto trzydzieści dziewięć to numer budynku, a dwadzieścia to numer mieszkania.
— A cztery?
— Podejrzewam, że to pięto na którym znajduje się mieszkanie numer dwadzieścia. Nie sądzę bowiem, aby na dwudziestym piętrze znajdowało się mieszkanie numer cztery. To bez sensu.
— To jest ta dokładna lokalizacja! — Naraz Jiyeon czuje, jak oblatuje ją śmiertelny strach. Teraz, gdy wszystko staje się tak realne, ma wrażenie, że nie da się już od tego uciec. To dzieje się naprawdę. — Ale Boże… co takiego tam może być? — Kręci głową. — Przecież to zwykłe osiedle, całkiem ładne, prawda? — Nie czeka na reakcje chłopaka. — Nie wygląda na punkt handlu narkotykami czy coś takiego.
Myungsoo odsapuje głośniej, gdy Jiyeon wreszcie odsuwa się na stosowną odległość z wyraźnym zmęczeniem. Jackson musi wyczuwać napiętą atmosferę, bo tłucze się po klatce jak opętany.
— Cokolwiek się tam znajduje, ktoś wysadza ludzi w powietrze z tego powodu — stwierdza gorzko chłopak, wciąż nie mogąc uwierzyć, że to się stało raptem wczoraj.
Wtedy jeszcze nie rozumiał do końca, że otarli się o śmierć, ale teraz ta myśl przyprawia go zimne ciarki.
— Muszę tam pójść. — Jiyeon zdecydowanie przytakuje sama sobie.
— Żartujesz? Jaki miałabyś mieć do tego powód?
Jiyeon zagryza wargi, patrząc na niego niepewnie.
— Mówiłam ci na przerwie, że telefon dostałam od matki, prawda?
Chłopak ostrożnie przytakuje.
— Widzisz, Myungsoo… ona… przepadła bez śladu.
— Co ty mówisz? — Omal nie podrywa się z krzesła.
— To prawda. — Oczy Jiyeon przeszywa stalowy błysk. — Zniknęła tamtej nocy, kiedy zdarzyła się anomalia na rzece Han. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to nie zbieg okoliczności.
— Boże… — Tylko tyle jest w stanie jej odpowiedzieć.
— Nie mogę czkać, aż matka da znać, że żyje i czy w ogóle kiedykolwiek to zrobi. Nie mam pewności, co się z nią stało i jedyne, co posiadam to ten cholerny telefon i wiadomość na nim ukrytą.
Myungsoo bez słowa kiwa głową.
— Dlatego muszę pójść i to sprawdzić.
— Myślisz, że twoja matka może się tam ukrywać?
— To nie może być tak oczywiste. — Kręci głową. — Ale chcę się przekonać. Może znajdę tam coś, co podpowie mi o co w tym wszystkim chodzi, dlaczego matka zniknęła.
— Rozumiem. — Myungsoo głośno wciąga powietrze, podejmując natychmiastową decyzje. — Ale nie pójdziesz sama tylko ze mną.
Jiyeon unosi brwi. Na końcu języka ma szereg argumentów, by wybić mu ten zamiar z głowy, ale przypomina sobie ostatnią kłótnie z tego powodu, a także czuje, że obecność chłopaka nie była do końca niemiła w tej trudnej sytuacji, dlatego pozwala, by to serce wygrało z rozumem.
— Jesteś pewien? To niebezpieczne.
— Tak, jestem. — Na twarzy Myungsoo nie ma śladu wątpliwości, ale w żołądku nieprzyjemnie ssie go strach. Chyba ostatnio bał się tak bardzo, kiedy obudził się pod gruzami starego domu. Był wtedy pewien, że umrze, teraz to uczucie budzi się na nowo, ale nie chce się wycofać. Jiyeon go potrzebuje, a on nie ma zamiaru pozwolić, żeby cokolwiek jej się stało.
Poza tym, jeżeli jej matka ma faktycznie coś wspólnego z burzą na rzece Han może to być pomocne w zrozumieniu dlaczego po tym wszystkim obudził się odmieniony. Z umiejętnościami, które przechodzą jego rozumowanie.
— W takim razie musimy obgadać szczegóły. — Jiyeon nachyla się w jego stronę.
Jackson wydaje z siebie ostrzegawczy pisk, a pani Kim na dole opowiada szczęśliwym głosem, że jej synek wreszcie zaprzyjaźnił się z dziewczyną.

***
Wraca do domu i tak nieco wcześniej niż zwykle. Mimo, iż prawie dwie godziny zajęło jej i Myungsoo obgadanie co i jak, a także nie umknęła obiadowi od pani Kim, jest to pierwszy raz kiedy staje w progu domu przed osiemnastą.
Na zegarze jest dokładnie piąta trzydzieści.
Początkowo nie wyczuwa, że coś jest nie tak, dopóki z piętra nie dochodzi jej podejrzany dźwięk, trzaskającej szuflady.
Nie wie dlaczego tak bardzo ją to zastanowiło, ale stawia bezszelestne kroki, wspinając się po schodach w kierunku sypialni. Naprędce zastanawia się, czy ma przy sobie scyzoryk. Wprawdzie to niewiele i Bin zawsze jawnie kpi, że traktuje coś takiego, jak broń, ale przynajmniej mogłaby skaleczyć oprawcę i zyskać kilka dodatkowych sekund na ucieczkę.
Na piętrze dostrzega, że drzwi do jej sypialni są nieznacznie uchylone. Smuga skośnego, sztucznego światła wydostaje się na zewnątrz i pada promieniście na dywan, kontrastując z półmrokiem korytarza.
Przysuwa się do drzwi i zerka w szparę. Po pokoju krząta się Ma Te. Otwiera kolejno szuflady, zagląda do szafy, bada uważnie ręką, czy coś znajduje się pod materacem, odgina nawet dywan, co jest niedorzeczne, ale być może spodziewa się, że Jiyon podważyła jakąś deskę i zrobiła sobie tam schowek, a przecież te panele raczej trzeba by było zedrzeć niż jakakolwiek deska dałaby się obluzować.
Dziewczyna jeszcze nie może się zdecydować, czy jest przerażona czy wściekła. Czego wuj szuka w jej pokoju? Ma ochotę tam wtargnąć i wyzwać go od wszystkich piekieł świata, ale wie, że to byłoby nierozsądne. Lepiej poczekać i obserwować jego dalsze poczynania.
Wtedy dzwoni mu telefon. Odbiera już po pierwszym sygnale.
— Jeszcze nic nie znalazłem! — Karci kogoś wściekle i odsapuje, prostując plecy. Następnie ściera z czoła krople potu. — Mówię ci, że to nie mogła być ona! Poza tym sam mówiłeś, że chłopak był niski. Gdybyś widział jej koleżkę zacząłbyś wierzyć w olbrzymy.
Jiyeon wstrzymuje oddech. Nie! Niemożliwe! Jej wuj nie może mieć nic wspólnego z eksplozją samochodu. Sama ta myśl powoduje w niej mdłości. Spodziewała się, że ma umoczone palce, ale nie w ten sposób.
Ziemia chwieje jej się przed oczami. Opiera się o ścianę, wciąż nasłuchując.
— Ani słowa o Jiyeon, jasne!? — Nagle wuj podnosi głos, jakby chciał pobudzić wszystkie duchy w domu. — Pamiętaj, że trzydzieści osiem lat temu twój ojciec ukrył prawdę o Jime i jeżeli teraz sypniesz, polecisz razem ze mną!
Jiyeon znów zagląda w szczelinę. Na dźwięk imienia matki cała się spina.
Wuj nagle sięga po coś do szuflady. To plik banknotów, przepasany gumką recepturką. Jiyeon przypomina sobie, że to pieniądze, które ukradła zanim zaczął się ten koszmar.
Ma Te na moment marszczy brwi, oglądając uważnie banknoty, ale jest ich tak niewiele, że pewnie dla niego taka suma wydaje się śmiesznie nic nieznacząca, ciska je bowiem z powrotem do szuflady.
— Nie denerwuj mnie. Nie pozwolę ci wmieszać ją w tą sprawę. Jime sama rozpętała to piekło, więc niech sama poniesie konsekwencje. — Powiedziawszy to, pozamykał wszystkie szuflady i szafę.
Jiyeon przywiera mocno do ściany, gdy wuj wychodzi z pokoju. Na szczęście osłaniają ją nie tyko ciemności korytarza, ale także samo skrzydło drzwi, które przytula się do niej w momencie, gdy Ma Te z impetem wybiega z pokoju, wciąż jeszcze pokrzykując coś do telefonu.
Jiyeon wypuszcza z ust nadmiar powietrza. Ma wrażenie, że zaraz zemdleje. Łapie się za brzuch i stara się oddychać regularnie.
O czym do cholery mówił wuj? Jakie piekło rozpętała matka? Co zostało ukryte trzydzieści osiem lat temu?
— Jiyeon? — Nagle słyszy głos Ma Te z dołu. Jest przerażona. — Jiyeon wróciłaś?
Dziewczyna ostrożnie pojawia się na korytarzu i wtedy wuj ją dostrzega, zadzierając głowę ku schodom.
— Widziałem twoje buty. — Wskazuje na miejsce przed wejściem, po czym marszczy brwi. — Kiedy wróciłaś?
— Dosłownie przed chwilą. — Dziewczyna pilnuje, aby jej głos brzmiał swobodnie, ale wraz z pierwszym słowem wie, że się nie udało.
W spojrzeniu Ma Te dostrzega podejrzliwość i zrozumienie, że wydarzyło się coś nieprzewidzianego.
— Jiyeon… — Wuj robi krok w stronę schodów, ale ona się cofa.
— Jestem zmęczona. Chcę się położyć, ale najpierw wezmę prysznic.
Na jego twarzy walczą ze sobą różne emocje, ale ostatecznie kiwa głową pojednawczo.
— Dobrze. Dobrej nocy.
Chce powiedzieć „wzajemnie”, ale słowo więźnie jej w gardle. Nie potrafi życzyć czegoś takiego po tym, co usłyszała.
Nigdy mu nie ufała, ale teraz zyskała dowód, że faktycznie nie powinna.

***
O tej samej porze, kilkadziesiąt ulic dalej, w półmroku pokoju, rozpraszanego jedynie okręgiem światła, padającego z nocnej lampki, palec wskazujący u ręki śpiącego chłopaka nieznacznie się porusza.
Monitorujące go dzień i noc urządzenia nie zarejestrowały wielkiej zmiany, ale gałki oczne pod powiekami Vernona drżą wraz z cieniem rzęs na jego policzkach.
Nikt nie dostrzega tej subtelnej zmiany, lecz jest ona zwiastunem przebudzenia.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz