Rozdział ღ Siódmy

— Rozumiem. Tak, tak. Na pewno odpowiednio go ukarzę. Dziękuję za informacje. Do widzenia. — Min Ji rozłącza się i omiata wściekłym spojrzeniem hol, chociaż nigdzie w pobliżu nie widać obiektu jej furii. — Już ja pokaże temu wstrętnemu chłopaczysku! — Przysięga sobie solidnie, nim chowa telefon do kieszeni.
— Min Ji? Jakiś problem na piątym piętrze. Goście skarżą się na hałas.
— Już idę to sprawdzić. — Kiwa głową i po chwili słychać energiczny stukot jej szpilek.

***
 Allen mocniej naciąga kaptur na czapkę z daszkiem, wchodząc przez obrotowe drzwi do hotelu „La Rose”, chociaż czuje na sobie dyskretne spojrzenia pracowników budynku, jakoś niespecjalnie go to obchodzi, jak i późna pora wybita na zegarze.
Nieco skostniały z zimna, z rękoma wciśniętymi w zagłębienia pach, kieruje się do windy, marząc jedynie o ciepłym, wygodnym łóżku, a wcześniej o gorącym prysznicu. 
Może to pomoże zapomnieć mu o Ju Yongu?
Drzwi od windy ledwie się stykają, gdy nagle jakaś energiczna postać wskakuje do środka z precyzją ninja.
— Noona! Aleś mnie wystraszyła!
— I bardzo dobrze, bo czeka cię jeszcze więcej strachu! — Kobieta z godnością odsuwa kosmyk włosa z czoła, jakby poprzednie, mistrzowskie wtargnięcie do windy było niczym szczególnym. — Wiesz która jest godzina? Wiesz, że oczekiwałam cię trzy godziny temu?
Chłopak zerka na zegarek, a potem przepraszająco wzrusza ramionami.
— Wybacz, zasiedziałem się w bibliotece.
Min Ji prycha ostentacyjnie, wywracając oczy na bok. Niewiarygodne, po prostu niewiarygodne, jak ten chłopak prosi się o śmierć.
— Twoim zdaniem wyglądam na głupią? Dzwonili ze szkoły, że urwałeś się z zajęć! Pierwszego dnia! — dodaje głośniej.
Allen ściąga usta w rulon usta z zakłopotaniem, a jego oczy błądzą niepewnie na boki, gdy stara się naprędce wymyślić jakąś wymówkę.
— Teraz też powiesz mi, że to nic takiego? Że przesadzam, albo coś źle zrozumiałam? — Kobieta wyzywająco mierzy go spojrzeniem.
Nie, przecież ona kompletnie nie nadaje się na matkę! Niańczenie i pouczanie tego smarkacza wypruwa z niej ostatnie siły, a to dopiero początek. Strach myśleć, co będzie potem!
— Nie, oczywiście, że nie. Po prostu nie miałem powodu, żeby tam być.
Z ust Min Ji wyrywa się zaskoczony, głuchy śmiech!
— Boże, Allen, czy ty naprawdę musisz to robić!? — Oboje wysiadają z windy, kobieta niestrudzenie biegnie za nim, chociaż chłopak stawia zamaszyste kroki. — Jeżeli pragniesz odegrać się na ojcu, to ja jestem niewłaściwą osobą. Nie mówiąc już o tym, że nie warto dla rodziców zmarnować sobie przyszłość.
Allen odwraca się raptownie twarzą do niej. Znów jest irytująco wysoki, albo to ona jest irytująco niska, bo jej nos znajduje się na wprost jego klatki piersiowej, co znacznie umniejsza jej wizerunek.
— Noona, jedno ci powiem: mój ojciec nie ma nic wspólnego z moim życiem. Nawet zemsta na nim to byłoby zbyt wielkie zainteresowanie, na jakie mógłby liczyć z mojej strony.
Min Ji mruga nerwowo rzęsami, wciąż oszołomiona swoją maleńkością w cieniu Allena, a zarazem jego stanowczą, niemal władczą postawą, jaką się właśnie wykazał.
Szybko jednak odzyskuje pewność siebie i stery.
— W takim razie dlaczego urywasz się z zajęć? W tym roku piszesz egzaminy, nie muszę ci chyba uświadamiać, że…
— Noona, błagam! — Allen staje pod drzwiami swojego apartamentu, wzdychając ciężko. — Po prostu było nieznośnie. Ty nigdy nie miewasz totalnie schrzanionych dni?
— Cały czas, Allen, cały czas. Ale to nie znaczy, że mam prawo urwać się z „La Rose” kiedy uznam, że robi się za ciężko.
— Ale ty przynajmniej masz urlop.
— Nie dałbyś wiary, że nie korzystałam z niego od pięciu lat.
Chłopak rzuca jej zainteresowane spojrzenie, a potem przesuwa kartą po czytniku.
— Wszystko jedno, jestem zmęczony. Dasz mi spokój, jak obiecam, że więcej tego nie zrobię?
— Może twoja babcia kupiłaby taki kit, ale mnie nie przekonasz. Dawaj telefon.
— Co?
— Telefon.
Allen wybucha krótkim, nieprzyjemnym śmiechem.
— Zamierzasz dać mi szlaban na dzwonienie i smsowanie?
— Zamierzam zrobić coś lepszego! — Wyrywa mu komórkę, gdy tylko Allen wyjmuje ją z kieszeni szortów, a następnie Min Ji wyskakuje coś pośpiesznie na ekranie.
— Noona, co ty wyprawiasz do cholery jasnej?
— Instaluje ci aplikacje śledzącą.
— Że co proszę! — Oczy Allena prawie wychodzą z orbit. Czy ta kobieta jest szalona? A może jakieś licho wyrwało ją z kontrwywiadu?
— Masz. — Min Ji uśmiecha się z zadowoleniem, a potem na jej własny telefon przychodzi powiadomienie. — Teraz mogę śledzić na bieżąco twoją lokalizacje. Jeżeli zobaczę, że nie jesteś w szkole w odpowiednich godzinach, to przysięgam, że wymyślę ci bolesne tortury.
— Aish! Jak nic łamiesz podstawowe prawa człowieka!
— Nie jedź mi tu prawem, którego i tak nie znasz. I jeżeli przyjdzie ci do głowy zostawić telefon w szkole, a samemu gdzieś się urwać, to wiedz, że i tak się dowiem i mogę poprosić twojego ojca, aby przydzielił ci stałego ochroniarza, który będzie pilnował cię w czasie zajęć.
— Nie mówisz poważnie! — Allen blednie.
— Ależ jak najbardziej poważnie!
— Boże, jesteś najgorszą babą na świecie!
Min Ji przechyla głowę, wcale nie zrażona jawną obelgą.
— To dobrze, że tak mnie postrzegasz. Może dzięki temu będę jedyną osobą na świecie, którą chociaż trochę respektujesz.
— Przecież respektuje inne osoby! — Chłopak udaje oburzenie.
— Ach, akurat! — prycha i odwraca się z zamiarem odejścia. — Pamiętaj! Żadnego urywania się z lekcji! Dla twojego własnego dobra.
— Aish! — Allen, z ręką na klamce krzywi się z odrazą, patrząc jak Min Ji odchodzi pewnym siebie, niemal wyzywającym krokiem. — Niby gdzie to się uchowało takie licho jak ona?

***
Poranek wyciąga dłoń w postaci promieni słonecznych ku twarzy śpiącego chłopaka, rozkosznie wtulonego policzkiem w miękką, pierzastą poduszkę, którą obejmuje ramionami.
Na zegarze wskazówka, ruch za ruchem, posuwa się w kierunku godziny siódmej.
Za ścianą, La Rose otulone jest jeszcze senną stagnacją, niektórzy goście już szykują się by zjeść coś na mieście, bądź w restauracji na dole, która jest czynna dopiero od wpół-do ósmej.
Allen jednak po prostu przewraca się na plecy, jedną rękę wyciągając obok siebie, a drugą kładąc na brzuchu.
Jego umysł nieświadomie poszukuje bodźców znanych mu z Los Angeles. Szumu i zapachu morza, lekkiej bryzy, dostającej się przez uchylone okno z żaluzjami, mającymi skutecznie odpędzić kalifornijski żar.
Zamiast tego jednak słyszy jedynie szum przejeżdżających samochodów, mimo iż apartament znajduje się na szczycie wieżowca.
Niechętnie unosi powieki, zaskoczony faktem, że wyprzedził budzik. Zazwyczaj nieustannie naciska drzemkę, nie chcąc rozstać się ze snami, ale tym razem ma za sobą dość ciężkawą noc.
Spotkanie się z Ju Yongiem obudziło w nim najgorsze wspomnienia, chwile, które najchętniej wymazałby z najgłębszych zakamarków pamięci, bo to właśnie one tak boleśnie rozrywają jego serce na pół, nie wykazując żadnej litości nad łzami, które kilka lat temu wypłakiwał niemal każdej nocy.
Wzdycha ciężko, przecierając ręką napiętą twarz. Potem palcami rozmasowuje powieki, zdając sobie sprawę, że dalsze wylegiwanie się w pościeli niewiele mu pomoże.
Min Ji z pewnością nie pozwoli mu na kolejną ucieczkę z lekcji, a co więcej, zadba, aby dotarł na pewno pod drzwi Honge. Z tą kobietą nie ma żartów, a Allen, szczerze mówiąc, nie ma tez zbytniej ochoty na toczenie z nią wojny.
Wystarczy mu perspektywa dzisiejszego starcia z Ju Yongiem. Wie, że nie może od tego uciec bez względu na wszystko, inaczej zostanie tchórzem.
Co więcej, sam ma wiele powodów, aby nienawidzić tego podłego człowieka, ale rozdrapywanie ran prowadzi jedynie do krwotoku, czego wolałby sobie oszczędzić.
Podnosząc się leniwie z pod kołdry, rozczesuje w palcach włosy i omiata pół-przytomnym spojrzeniem umeblowanie apartamentu.
To nie jest jego dom i nie sposób tak się tutaj poczuć. Wszystko jest takie surowo-eleganckie, nastawione na zadowolenie gości, którzy prędzej czy później wyjadą.
Ile ludzi spało tu przed nim? Ile będzie spać po nim? Ile par uprawiało seks na materacu, na którym teraz śpi? Ile mężów zdradzało tutaj swoje żony z kochankami?
Allen czuje, że całe to pomieszczenie nasiąknięte jest historiami innych, ludzi, których nigdy nie będzie dane mu poznać.
On także odciśnie tutaj swoje piętno, pozostawi zapach i odciski palców, mokry ślad stóp po kąpieli, jednakże przytłacza go to. Pragnie miejsca, które byłoby przede wszystkim skrzynią jego własnych wspomnień, chwil i namiętnych uniesień. Takiego miejsca do którego wracałby tylko on i ci, którzy są mu bliscy.
Chciałby miejsca, które nazywałby domem i czułby się tam, jak w domu.
Zniechęcony, porywa z oparcia krzesła ręcznik i wchodzi do łazienki. Po kilku sekundach rozbrzmiewa dźwięk budzika, którego nie kwapi się wyłączyć.

***
— Cześć.
Nad głową Allena rozbrzmiewa wesoły, dziewczęcy głos, należący do około metra sześćdziesięciu osóbki, uśmiechającego się do niego szeroko i nachylającej się nad jego ławką.
Allen niechętnie porzuca bezsensowne gapienie się w dziedziniec za oknem, by skupić uwagę na dziewczynie.
— Cześć. — Trudno wyczytać w jego głosie jakikolwiek entuzjazm, ale to nie zraża uczennicy, która już zalotnie nawija na palec kosmyk brązowych włosów, strzelając balona z gumy arbuzowej. Jej intensywny zapach dociera do nozdrzy chłopaka.
— Jestem Young Bae An. — Niespodziewanie dziewczyna sadowi pośladki na krawędzi jego ławki tak, aby kawałek uda niby przypadkowo wymsknął się z pod karcianej spódniczki. — Wyglądasz, jakbyś potrzebował z kimś pogadać.
— Nie przodujesz w profilerce, co?
— Profi… co? — Dziewczyna ciekawsko przechyla głowę, jak te wszystkie idiotki z amerykańskich komedii.
Allen z trudem powstrzymuje prychnięcie, ale naraz uświadamia sobie, że Bae An jest niczego sobie, a on nigdy nie gardzi walorami estetycznymi.
— Profiler to taka osoba, która sporządza portret psychologiczny przestępcy. Ocenia jego wygląd, zachowanie, mimikę, specyficzne ruchy, nawet przeszłość… — wyjaśnia od niechcenia, ale mimowolnie na jego ustach pojawia się ten uśmiech, którego zawsze używa do łamania woli kobiet.
— Ale ty nie jesteś przestępcą — odpowiada Bae An z idiotyczną powagą, na którą Allen wybucha niekontrolowanym śmiechem.
— Skąd możesz to wiedzieć? — Podnosi się nieco na krześle tak, by jego twarz znalazła się tylko w minimalnej odległości od buźki tej ślicznotki. Zapach gumy arbuzowej poraża intensywnością. Te urocze usteczka aż proszą się o namiętny całus.
Dziewczyna potrzebuje kilku sekund by odpowiedzieć, a potem sama się ku niemu nachyla, doskonale wiedząc, czego chce.
— Nawet jeżeli, chcę być twoją ofiarą.
Allen na moment marszczy brwi, ale szybko przepędza grymas uśmiechem. Chyba nigdy nie spotkał większej idiotki, ale takie jak ona łatwo wodzić za nos.
— To da się zrobić. Powiedz tylko gdzie i kiedy mam cię uprowadzić.
Dziewczyna uważnie patrzy mu w oczy. Może i jest głupia, ale niebywale pewna siebie i świadoma swoich atutów. Zarzuca nogę za nogę, muskając Allena palcami po ramieniu. Jej oczy skrzą się, na ustach błąka się uśmiech podobny do jego uśmiechu.
Wtedy zaczyna to do niego docierać. Bae An nie jest głupia, tylko zgrywa idiotkę, a za tym wszystkim kryje się misterny plan. Och tak! Bae An jest do niego bardzo podobna.
Jest łowcą. Zdobywa i odznacza swoje trofea. Żeńska wersja jego samego.
Allen rozciąga uśmiech. Czuje buzującą w żyłach adrenalinę, świadomość, że zabawa się rozpoczyna.
— Najpierw musisz wyeliminować konkurenta — szepcze mu do ucha Bae An.
— Co?
— On cię lada chwila zabije. — Chichocze z satysfakcją i wtedy Allen dostrzega kipiącego ze złości Ju Yonga, stojącego w drzwiach klasy.
Oczy ciemnieją mu z niedowierzania.
— Podpuściłaś mnie — warczy ostro w stronę Bae An, która ma minę niewiniątka.
— Ależ nie. Naprawdę jestem tobą zainteresowana. Po prostu musisz go pokonać, ponieważ na razie Ju Yong myśli, że jestem jego własnością — prycha z pogardą. — Wszyscy faceci sądzą, że są panami swoich kobiet. Ty także masz to przekonanie na gębie, ale… — Znów nachyla się w jego stronę, niebaczna na czuje oczy Ju Yonga, który jeszcze wczoraj całował się z nią za szkołą. — … ale tak naprawdę to ja steruje wami.
W tym momencie Allen zrozumiał, że Ju Yong zyskał dodatkowy powód, by skopać mu dupę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz