— Rozumiem. Tak, tak. Na pewno odpowiednio
go ukarzę. Dziękuję za informacje. Do widzenia. — Min Ji rozłącza się i omiata
wściekłym spojrzeniem hol, chociaż nigdzie w pobliżu nie widać obiektu jej
furii. — Już ja pokaże temu wstrętnemu chłopaczysku! — Przysięga sobie solidnie,
nim chowa telefon do kieszeni.
— Min Ji? Jakiś problem na piątym piętrze.
Goście skarżą się na hałas.
— Już idę to sprawdzić. — Kiwa głową i po
chwili słychać energiczny stukot jej szpilek.
***
Allen
mocniej naciąga kaptur na czapkę z daszkiem, wchodząc przez obrotowe drzwi do
hotelu „La Rose”, chociaż czuje na sobie dyskretne spojrzenia pracowników
budynku, jakoś niespecjalnie go to obchodzi, jak i późna pora wybita na
zegarze.
Nieco skostniały z zimna, z rękoma
wciśniętymi w zagłębienia pach, kieruje się do windy, marząc jedynie o ciepłym,
wygodnym łóżku, a wcześniej o gorącym prysznicu.
Może to pomoże zapomnieć mu o Ju Yongu?
Drzwi od windy ledwie się stykają, gdy
nagle jakaś energiczna postać wskakuje do środka z precyzją ninja.
— Noona! Aleś mnie wystraszyła!
— I bardzo dobrze, bo czeka cię jeszcze
więcej strachu! — Kobieta z godnością odsuwa kosmyk włosa z czoła, jakby
poprzednie, mistrzowskie wtargnięcie do windy było niczym szczególnym. — Wiesz
która jest godzina? Wiesz, że oczekiwałam cię trzy godziny temu?
Chłopak zerka na zegarek, a potem
przepraszająco wzrusza ramionami.
— Wybacz, zasiedziałem się w bibliotece.
Min Ji prycha ostentacyjnie, wywracając
oczy na bok. Niewiarygodne, po prostu niewiarygodne, jak ten chłopak prosi się
o śmierć.
— Twoim zdaniem wyglądam na głupią?
Dzwonili ze szkoły, że urwałeś się z zajęć! Pierwszego dnia! — dodaje głośniej.
Allen ściąga usta w rulon usta z
zakłopotaniem, a jego oczy błądzą niepewnie na boki, gdy stara się naprędce
wymyślić jakąś wymówkę.
— Teraz też powiesz mi, że to nic takiego?
Że przesadzam, albo coś źle zrozumiałam? — Kobieta wyzywająco mierzy go
spojrzeniem.
Nie, przecież ona kompletnie nie nadaje się
na matkę! Niańczenie i pouczanie tego smarkacza wypruwa z niej ostatnie siły, a
to dopiero początek. Strach myśleć, co będzie potem!
— Nie, oczywiście, że nie. Po prostu nie
miałem powodu, żeby tam być.
Z ust Min Ji wyrywa się zaskoczony, głuchy
śmiech!
— Boże, Allen, czy ty naprawdę musisz to
robić!? — Oboje wysiadają z windy, kobieta niestrudzenie biegnie za nim,
chociaż chłopak stawia zamaszyste kroki. — Jeżeli pragniesz odegrać się na
ojcu, to ja jestem niewłaściwą osobą. Nie mówiąc już o tym, że nie warto dla
rodziców zmarnować sobie przyszłość.
Allen odwraca się raptownie twarzą do niej.
Znów jest irytująco wysoki, albo to ona jest irytująco niska, bo jej nos znajduje
się na wprost jego klatki piersiowej, co znacznie umniejsza jej wizerunek.
— Noona, jedno ci powiem: mój ojciec nie ma
nic wspólnego z moim życiem. Nawet zemsta na nim to byłoby zbyt wielkie
zainteresowanie, na jakie mógłby liczyć z mojej strony.
Min Ji mruga nerwowo rzęsami, wciąż
oszołomiona swoją maleńkością w cieniu Allena, a zarazem jego stanowczą, niemal
władczą postawą, jaką się właśnie wykazał.
Szybko jednak odzyskuje pewność siebie i
stery.
— W takim razie dlaczego urywasz się z
zajęć? W tym roku piszesz egzaminy, nie muszę ci chyba uświadamiać, że…
— Noona, błagam! — Allen staje pod drzwiami
swojego apartamentu, wzdychając ciężko. — Po prostu było nieznośnie. Ty nigdy
nie miewasz totalnie schrzanionych dni?
— Cały czas, Allen, cały czas. Ale to nie
znaczy, że mam prawo urwać się z „La Rose” kiedy uznam, że robi się za ciężko.
— Ale ty przynajmniej masz urlop.
— Nie dałbyś wiary, że nie korzystałam z
niego od pięciu lat.
Chłopak rzuca jej zainteresowane
spojrzenie, a potem przesuwa kartą po czytniku.
— Wszystko jedno, jestem zmęczony. Dasz mi
spokój, jak obiecam, że więcej tego nie zrobię?
— Może twoja babcia kupiłaby taki kit, ale
mnie nie przekonasz. Dawaj telefon.
— Co?
— Telefon.
Allen wybucha krótkim, nieprzyjemnym
śmiechem.
— Zamierzasz dać mi szlaban na dzwonienie i
smsowanie?
— Zamierzam zrobić coś lepszego! — Wyrywa
mu komórkę, gdy tylko Allen wyjmuje ją z kieszeni szortów, a następnie Min Ji wyskakuje
coś pośpiesznie na ekranie.
— Noona, co ty wyprawiasz do cholery
jasnej?
— Instaluje ci aplikacje śledzącą.
— Że co proszę! — Oczy Allena prawie
wychodzą z orbit. Czy ta kobieta jest szalona? A może jakieś licho wyrwało ją z
kontrwywiadu?
— Masz. — Min Ji uśmiecha się z
zadowoleniem, a potem na jej własny telefon przychodzi powiadomienie. — Teraz
mogę śledzić na bieżąco twoją lokalizacje. Jeżeli zobaczę, że nie jesteś w
szkole w odpowiednich godzinach, to przysięgam, że wymyślę ci bolesne tortury.
— Aish! Jak nic łamiesz podstawowe prawa
człowieka!
— Nie jedź mi tu prawem, którego i tak nie
znasz. I jeżeli przyjdzie ci do głowy zostawić telefon w szkole, a samemu
gdzieś się urwać, to wiedz, że i tak się dowiem i mogę poprosić twojego ojca,
aby przydzielił ci stałego ochroniarza, który będzie pilnował cię w czasie
zajęć.
— Nie mówisz poważnie! — Allen blednie.
— Ależ jak najbardziej poważnie!
— Boże, jesteś najgorszą babą na świecie!
Min Ji przechyla głowę, wcale nie zrażona
jawną obelgą.
— To dobrze, że tak mnie postrzegasz. Może
dzięki temu będę jedyną osobą na świecie, którą chociaż trochę respektujesz.
— Przecież respektuje inne osoby! — Chłopak
udaje oburzenie.
— Ach, akurat! — prycha i odwraca się z
zamiarem odejścia. — Pamiętaj! Żadnego urywania się z lekcji! Dla twojego
własnego dobra.
— Aish! — Allen, z ręką na klamce krzywi
się z odrazą, patrząc jak Min Ji odchodzi pewnym siebie, niemal wyzywającym
krokiem. — Niby gdzie to się uchowało takie licho jak ona?
***
Poranek wyciąga dłoń w postaci promieni
słonecznych ku twarzy śpiącego chłopaka, rozkosznie wtulonego policzkiem w
miękką, pierzastą poduszkę, którą obejmuje ramionami.
Na zegarze wskazówka, ruch za ruchem,
posuwa się w kierunku godziny siódmej.
Za ścianą, La Rose otulone jest jeszcze
senną stagnacją, niektórzy goście już szykują się by zjeść coś na mieście, bądź
w restauracji na dole, która jest czynna dopiero od wpół-do ósmej.
Allen jednak po prostu przewraca się na
plecy, jedną rękę wyciągając obok siebie, a drugą kładąc na brzuchu.
Jego umysł nieświadomie poszukuje bodźców
znanych mu z Los Angeles. Szumu i zapachu morza, lekkiej bryzy, dostającej się
przez uchylone okno z żaluzjami, mającymi skutecznie odpędzić kalifornijski
żar.
Zamiast tego jednak słyszy jedynie szum
przejeżdżających samochodów, mimo iż apartament znajduje się na szczycie
wieżowca.
Niechętnie unosi powieki, zaskoczony
faktem, że wyprzedził budzik. Zazwyczaj nieustannie naciska drzemkę, nie chcąc
rozstać się ze snami, ale tym razem ma za sobą dość ciężkawą noc.
Spotkanie się z Ju Yongiem obudziło w nim
najgorsze wspomnienia, chwile, które najchętniej wymazałby z najgłębszych
zakamarków pamięci, bo to właśnie one tak boleśnie rozrywają jego serce na pół,
nie wykazując żadnej litości nad łzami, które kilka lat temu wypłakiwał niemal
każdej nocy.
Wzdycha ciężko, przecierając ręką napiętą
twarz. Potem palcami rozmasowuje powieki, zdając sobie sprawę, że dalsze
wylegiwanie się w pościeli niewiele mu pomoże.
Min Ji z pewnością nie pozwoli mu na
kolejną ucieczkę z lekcji, a co więcej, zadba, aby dotarł na pewno pod drzwi
Honge. Z tą kobietą nie ma żartów, a Allen, szczerze mówiąc, nie ma tez
zbytniej ochoty na toczenie z nią wojny.
Wystarczy mu perspektywa dzisiejszego
starcia z Ju Yongiem. Wie, że nie może od tego uciec bez względu na wszystko,
inaczej zostanie tchórzem.
Co więcej, sam ma wiele powodów, aby
nienawidzić tego podłego człowieka, ale rozdrapywanie ran prowadzi jedynie do
krwotoku, czego wolałby sobie oszczędzić.
Podnosząc się leniwie z pod kołdry,
rozczesuje w palcach włosy i omiata pół-przytomnym spojrzeniem umeblowanie
apartamentu.
To nie jest jego dom i nie sposób tak się
tutaj poczuć. Wszystko jest takie surowo-eleganckie, nastawione na zadowolenie
gości, którzy prędzej czy później wyjadą.
Ile ludzi spało tu przed nim? Ile będzie
spać po nim? Ile par uprawiało seks na materacu, na którym teraz śpi? Ile mężów
zdradzało tutaj swoje żony z kochankami?
Allen czuje, że całe to pomieszczenie
nasiąknięte jest historiami innych, ludzi, których nigdy nie będzie dane mu
poznać.
On także odciśnie tutaj swoje piętno,
pozostawi zapach i odciski palców, mokry ślad stóp po kąpieli, jednakże
przytłacza go to. Pragnie miejsca, które byłoby przede wszystkim skrzynią jego
własnych wspomnień, chwil i namiętnych uniesień. Takiego miejsca do którego
wracałby tylko on i ci, którzy są mu bliscy.
Chciałby miejsca, które nazywałby domem i
czułby się tam, jak w domu.
Zniechęcony, porywa z oparcia krzesła
ręcznik i wchodzi do łazienki. Po kilku sekundach rozbrzmiewa dźwięk budzika,
którego nie kwapi się wyłączyć.
***
— Cześć.
Nad głową Allena rozbrzmiewa wesoły,
dziewczęcy głos, należący do około metra sześćdziesięciu osóbki, uśmiechającego
się do niego szeroko i nachylającej się nad jego ławką.
Allen niechętnie porzuca bezsensowne
gapienie się w dziedziniec za oknem, by skupić uwagę na dziewczynie.
— Cześć. — Trudno wyczytać w jego głosie
jakikolwiek entuzjazm, ale to nie zraża uczennicy, która już zalotnie nawija na
palec kosmyk brązowych włosów, strzelając balona z gumy arbuzowej. Jej
intensywny zapach dociera do nozdrzy chłopaka.
— Jestem Young Bae An. — Niespodziewanie
dziewczyna sadowi pośladki na krawędzi jego ławki tak, aby kawałek uda niby
przypadkowo wymsknął się z pod karcianej spódniczki. — Wyglądasz, jakbyś
potrzebował z kimś pogadać.
— Nie przodujesz w profilerce, co?
— Profi… co? — Dziewczyna ciekawsko
przechyla głowę, jak te wszystkie idiotki z amerykańskich komedii.
Allen z trudem powstrzymuje prychnięcie,
ale naraz uświadamia sobie, że Bae An jest niczego sobie, a on nigdy nie gardzi
walorami estetycznymi.
— Profiler to taka osoba, która sporządza
portret psychologiczny przestępcy. Ocenia jego wygląd, zachowanie, mimikę,
specyficzne ruchy, nawet przeszłość… — wyjaśnia od niechcenia, ale mimowolnie
na jego ustach pojawia się ten uśmiech, którego zawsze używa do łamania woli
kobiet.
— Ale ty nie jesteś przestępcą — odpowiada
Bae An z idiotyczną powagą, na którą Allen wybucha niekontrolowanym śmiechem.
— Skąd możesz to wiedzieć? — Podnosi się
nieco na krześle tak, by jego twarz znalazła się tylko w minimalnej odległości
od buźki tej ślicznotki. Zapach gumy arbuzowej poraża intensywnością. Te urocze
usteczka aż proszą się o namiętny całus.
Dziewczyna potrzebuje kilku sekund by
odpowiedzieć, a potem sama się ku niemu nachyla, doskonale wiedząc, czego chce.
— Nawet jeżeli, chcę być twoją ofiarą.
Allen na moment marszczy brwi, ale szybko
przepędza grymas uśmiechem. Chyba nigdy nie spotkał większej idiotki, ale takie
jak ona łatwo wodzić za nos.
— To da się zrobić. Powiedz tylko gdzie i
kiedy mam cię uprowadzić.
Dziewczyna uważnie patrzy mu w oczy. Może i
jest głupia, ale niebywale pewna siebie i świadoma swoich atutów. Zarzuca nogę
za nogę, muskając Allena palcami po ramieniu. Jej oczy skrzą się, na ustach
błąka się uśmiech podobny do jego uśmiechu.
Wtedy zaczyna to do niego docierać. Bae An
nie jest głupia, tylko zgrywa idiotkę, a za tym wszystkim kryje się misterny
plan. Och tak! Bae An jest do niego bardzo podobna.
Jest łowcą. Zdobywa i odznacza swoje
trofea. Żeńska wersja jego samego.
Allen rozciąga uśmiech. Czuje buzującą w
żyłach adrenalinę, świadomość, że zabawa się rozpoczyna.
— Najpierw musisz wyeliminować konkurenta —
szepcze mu do ucha Bae An.
— Co?
— On cię lada chwila zabije. — Chichocze z
satysfakcją i wtedy Allen dostrzega kipiącego ze złości Ju Yonga, stojącego w
drzwiach klasy.
Oczy ciemnieją mu z niedowierzania.
— Podpuściłaś mnie — warczy ostro w stronę
Bae An, która ma minę niewiniątka.
— Ależ nie. Naprawdę jestem tobą
zainteresowana. Po prostu musisz go pokonać, ponieważ na razie Ju Yong myśli,
że jestem jego własnością — prycha z pogardą. — Wszyscy faceci sądzą, że są
panami swoich kobiet. Ty także masz to przekonanie na gębie, ale… — Znów
nachyla się w jego stronę, niebaczna na czuje oczy Ju Yonga, który jeszcze
wczoraj całował się z nią za szkołą. — … ale tak naprawdę to ja steruje wami.
W tym momencie Allen
zrozumiał, że Ju Yong zyskał dodatkowy powód, by skopać mu dupę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz