Czasem pakujemy walizki, wsiadamy w autobus
z biletem na kraniec świata, mając nadzieje, że pożegnaliśmy dawne życie na
zawsze, że nigdy nie staniemy stopą w miejscach, które pragniemy zapomnieć, a
nasze oczy nigdy nie spotkają osób, których nie chcemy więcej widzieć.
Kiedy więc Song Allen wchodzi do klasy B3 z
planem zajęć w ręce i omiata szerokim łukiem całe pomieszczenie, zza szyb
którego zagląda do środka pochmurne niebo, jego ciało automatycznie spina się
na widok znajomej twarzy.
Przymyka oczy i marszcząc nos, pozwala
sobie na soczyste, ciche przekleństwo pod adresem tamtego.
Że w też w tym wielomilionowym mieście
musieli się spotkać akurat w jednym liceum. Jeżeli nie jest to ewidentna drwina
losu, to Allen już nie wie, o co chodzi.
W każdym razie w życiu życzył sobie zawsze
dwóch rzeczy: miękkiego łóżka i żeby nigdy więcej nie spotkać Jang Ju Yonga.
Sam zainteresowany także go dostrzega,
odrywając wzrok od telefonu, na którym był do tej pory całkowicie skupiony i
kiedy spostrzega nowego ucznia, spokój jego twarzy zostaje ściągnięty w wyrazie
oburzonego niedowierzania.
Ten kutas tutaj? Spina dłonie w pięści pod
ławką, a w jego sercu ożywa czysta nienawiść, domagająca się ujścia w porządnym
laniu, jakie ma ochotę sprawić blondwłosemu gogusiowi.
Nie ma jednak na to szans, chociaż bogowie
wiedzą, że już podnosił tyłek z krzesła, ale w tym samym momencie do klasy
wchodzi nauczyciel z serią ciężkich tomów pod pachą.
— No dobrze, uczniowie. Zajmijcie swoje
miejsca.
Rozemocjonowana do tej pory klasa
posłusznie spełnia polecenie, chociaż niektóre osoby jeszcze podśmiechują się
pod nosem z jakiegoś powodu.
Siedząca w trzecim rzędzie od okna
dziewczyna zlizuje gumę z ust, a jej oczy rozbłyskują blaskiem ekscytacji,
kiedy zdaje sobie sprawę z obecności nowego ucznia.
— Jaki przystojny. — Rozlega się ciche,
niedyskretne westchnięcie koleżanek, które już pokładają się z rozmarzeniem na
ławce.
— To Amerykanin — szepcze któraś z
przejęciem.
— Chcę od razu się z nim umówić — dodaje
tęsknie inna.
Young Bae An uśmiecha się z wyższością nad
jękami koleżanek, które jej zdaniem są takie dziecinne, że aż pożal się Boże.
Bae An nie zamierza piszczeć jak małolata, po prostu lustruje przybyłego
spojrzeniem łowcy, który już ocenia swoją potencjalną ofiarę.
Bae An wie, że ten nowy do końca tygodnia
będzie w niej zakochany do szaleństwa.
***
ŁUP! Jednym mocnym pchnięciem Ju Jong rzuca
Allenem o kafelki w męskiej toalecie. Następnie chwyta go za poły marynarki i
przygważdża do ściany jeszcze mocniej, dysząc jak wściekłe zwierzę.
— Ty parszywy sukinsynu!
Allen uśmiecha się głupkowato, czując na
wargach słony smak krwi.
— Kopę lat kolego, prawda, że paskudnie
wyszło?
— Co ty tu robisz? He!? Tak bardzo chcesz,
żebym cię zabił? Co? Odpowiedz śmieciu!
— Ju Yong! Do cholery jasnej! — Czyjaś dłoń
mocno wszczepia się w jego ramie.
— Nie wtrącaj się, An! To nie twoja sprawa!
— Moja, jeżeli bawisz się w sadystę! — Bae
An dmucha z irytacją w grzywkę.
Za jej plecami, w drzwiach tłoczą się
spragnieni krwi uczniowie, których szkolne bójki przyciągają zawsze z taką
intensywnością, z jaką pszczoły garną się do miodu.
Ju Yong nie zwraca uwagi na niższą od
siebie dziewczynę, nie odrywając spojrzenia od swego obiektu czystej
nienawiści.
— Zapłacisz za to, Song. Przysięgam, że
zapłacisz za to, co spotkało moją matkę!
— A może to raczej ja powinienem żądać
zapłaty za to, co zrobiła ta szmata mojej rodzinie? — prycha z rozbawieniem
Allen.
—
Uważaj ty! Ty! — Ju Yong z furią unosi pięść gotowy do ataku, gdy w tym
samym momencie zjawia się nauczyciel.
— Jang! Song! Co tu się wyprawia?
Mimo obecności dorosłego, żaden z chłopców
nie zamierza ustąpić.
— Zadałem wam pytanie, szczeniaki! —
Nauczyciel chwyta od tyłu Ju Yonga i z całą siłą odczepia od przygwożdżonego
Allena. — O cokolwiek toczycie wojnę, róbcie to pokojowo!
— Nie ma pokojowych wojen, panie Park. —
Allen ściera z twarzy pot i przy okazji poprawia pomiętą marynarkę. Jest
wściekły i żałuje, że to skończyło się w ten sposób. Chętnie pokazałby Jangowi,
gdzie jest jego miejsce.
— Nie bądź już taki przemądrzały, Song!
Obaj zostajecie po lekcjach. Czy to jasne? A wy rozejść się, to nie teatrzyk
dla dzieci!
Tłum gapiów natychmiast odchodzi w różne
strony. W łazience zostają tylko Allen, Ju Yong i Bae An.
— Jeszcze z tobą nie skończyłem. — Ju Yong
celuje w niego palcem. — Przysięgam, że mi za to zapłacisz. Jutro, wieczorem,
jeżeli masz odwagę się zjawić, to skopię ci dupę! Tam, gdzie zawsze, Song!
— Liczę, że dotrzymasz słowa. — Allen z
lekceważeniem przechyla się na lewej nodze. — Będę. Nie martw się.
— Możecie skończyć te dziecinady? — Bae An
odpycha Ju Yonga w stronę wyjścia. — Dlaczego chłopcy zawsze muszą skakać sobie
do gardła?
— Ten śmieć sobie na to zasłużył. — Ju Yong
wciąż jeszcze się opiera, zirytowany głupowatym rozbawieniem, błąkającym się na
obliczu wroga.
— Pa, pa, skarbie! Nie spóźnij się na naszą
randkę! — Allen posyła mu ironicznego całusa i Ju Yong jest gotowy kolejny raz
skoczyć mu do gardła, ale Bae An skutecznie to uniemożliwia, wypychając go
całkowicie z łazienki. Na korytarzu wciąż jeszcze słychać jej zirytowane
polecenia, wydawane pod adresem chłopaka.
Dopiero po ich wyjściu twarz Allena traci
beztroski wyraz, a zastępuje go szare przygnębienie, szczególnie odznaczające
się w zapadających się oczach, z wolna tracących cały blask.
Chłopak spogląda w górę, próbują odpędzić
od siebie łzawe emocje, przesuwa koniec języka po bocznej krawędzi ust, po czym
podejmuje spontaniczną decyzje. Otwiera łazienkowe okno i wymyka się na drugą
stronę.
***
— Echem, Min Ji?
Menadżerka odwraca się na dźwięk głosu Fen
Lu, spoglądającego na nią niepewnie, gdy szła przez hol do hotelowej kuchni.
— Tak?
— Jakiś mężczyzna twierdzi, że chce się z
tobą spotkać.
— Mężczyzna? — Min Ji marszczy brwi. Trupa
wietnamskich cyrkowców byłaby mniejszym zdziwieniem niż mężczyzna mający
cokolwiek wspólnego z menadżerką „La Rose” i nawet w oczach Fen Lu widać
podobne niedowierzanie.
— Wysoki i całkiem przystojny. — Recepcjonista kiwa głową, Min Ji natomiast
wzdycha ciężko.
— No dobrze, idę. — Zerka przelotem na
zegarek. Jest późne popołudnie i adrenalina powoli zaczyna z niej opadać,
kładąc na ramionach miażdżące zmęczenie, któremu nie wolno jej się poddać.
Przy kontuarze w recepcji dostrzega wysokiego,
barczystego osobnika i przystaje jak wmurowana… nie! Niemożliwe!
Otwiera nieelegancko usta w momencie, gdy
tamten odwraca się w jej stronę i dostrzegłszy, posyła nieznaczny uśmiech.
Następnie podnosi rękę w geście przywitania.
— O mamuniu! — wzdycha Min Ji, porażona
widokiem mężczyzny, którego raptem wczoraj upaprała cukrem. Przez ten czas była
tak zajęta Allenem i ogólnymi obowiązkami w pracy, że nie miała nawet chwili,
aby powrócić myślami do człowieka, który wywarł na niej tak mocne wrażenie.
Ale teraz, widząc go w całej okazałości, w
gustownym, szarym swetrze z długimi rękawami i ciemnymi spodniami,
osłaniającymi jego gibkie, długie nogi, nie posiada się z zachwytu nad aurą,
jaką mężczyzna roztacza wokół siebie niczym słoneczne promienie.
— Przeszkodziłem w czymś pani? — Nawet nie
zdaje sobie sprawy, kiedy nieznajomy znalazł się raptem o kilka korków od niej.
Czuje zniewalającą woń wody kolońskiej i omal nie uginają się pod nią kolana.
— Ja…
— Naprawdę nie chciałem w żaden sposób się
narzucać, ale jestem ciekaw, tak zwyczajnie, co sprawiło, że odwołała pani
nasze spotkanie?
— Eee… spotkanie?
— Nazywam się Lee Hun Jun, nie poznaje mnie
pani?
Lee. Hun. Jun. Recytuje w myślach kobieta i
nagle doznaje olśnienia!
— Pan jest tym mężczyzną ze zdjęcia! —
Zapomniawszy o kulturze, bezczelnie celuje w niego palcem. — Z aplikacji
randkowej! Mój Boże! W ogóle pana nie poznałam! Przepraszam, naprawdę
przepraszam… wtedy na ulicy… jaka ze mnie gapa! Co za wstyd! — Osłania ręką pół
twarzy, by zamaskować rumieniec zażenowania.
— Czyli wczoraj nie poznała mnie pani na
ulicy? — Mężczyzna uśmiecha się nieznacznie.
— Tak, tak. Naprawdę mi przykro. — Kiwa
przed nim głową. Czy naprawdę chociaż jedną rzecz w życiu potrafi zrobić
dobrze? Może faktycznie czas posłuchać matki i zaakceptować fakt, że pewne
rzeczy, takie jak miłość, nie są jej pisane?
— Och, to wielka ulga, wie pani? Myślałem,
że mnie wczoraj pani rozpoznała i że się nie spodobałem. Tak nagle odwołała
pani nasze spotkanie.
Min Ji rumieni się jeszcze bardziej.
— Tak głupio wyszło. Nie wiem, co
powiedzieć. Dostał pan ode mnie wiadomość? Miałam służbowe obowiązki, ale to
nie ma nic wspólnego z panem.
— Owszem, dostałem, ale sądziłem, że to
tylko jedna z tych wymówek, które stosuje się, by kogoś spławić. — Mężczyzna
wciska dłonie w kieszenie spodni, jeszcze bardziej się prostując, co powoduje,
że wygląda jak młody, grecki bóg.
Min Ji instynktownie wstrzymuje oddech.
— Ależ wcale nie! Skądże znowu! Prawdę
mówiąc było mi wczoraj bardzo przykro, że musiałam odwołać spotkanie. Jestem
pokroju tych kobiet, które nie potrafią odmówić pracy. — Ze wstydem zakłada
pasmo włosa za ucho i skutecznie unika kontaktu wzrokowego z mężczyzną.
— Skoro tak pani twierdzi, to pozwolę sobie
ją zaprosić na kolacje. — Hun Jun uśmiecha się z zadowoleniem. — Byłbym bardzo
niepocieszony, nie mając szansy poznać tak interesującej osoby jak pani.
Min Ji stara się zachować opanowanie, ale
średnio jej to wychodzi. Nie, kiedy znowu czuje na sobie to samo spojrzenie,
którym obdarzył ją na ulicy. Podoba mu się. Podoba się temu wysokiemu,
przystojnemu mężczyźnie, jakby żywcem wyjętego z męskiego katalogu o modzie.
To nie może dziać się naprawdę!
— Oczywiście. Jeżeli jeszcze pana nie
zraziłam to bardzo chętnie.
— Co powie pani na jutro wieczorem o…
powiedzmy dziewiętnastej?
— Jestem za.
— Wspaniale! W takim razie jesteśmy
umówieni! Gdzie mam po panią przyjechać?
— Może być z pod hotelu.
— Oczywiście. — Mężczyzna uśmiecha się z
aprobatą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz