Rozdział ღ Dwunasty

Zajmuje jeden z wolnych stolików na stołówce. Pozornie nic tu się nie różni od tego, do czego przywykł w Kalifornii. Kucharka za oszkloną ladą wydaje posiłki na metalowych tackach. No może… ciężko to przyznać, tutaj, w Honge jedzenie przynajmniej wydaje się jadalne w przeciwieństwie do rozmiękłych burgerów i przypalonych frytek, jakie serwują stołówki w amerykańskich szkołach.
Na swojej tacy ma plastikową miseczkę ryżu, kilka talerzyków z przystawkami, apetyczny kawałek mięsa i sok pomarańczowy oraz drewniane pałeczki w opakowaniu.
Mimo to nie czuje głodu. Odstawia tackę na stół i od razu wyciąga z kieszeni wymęczoną, wymiętą na dziesiątą stronę karteczkę, która z biegiem lat z żółkła, a treść sporządzona niebieskim długopisem wyblakła.
Nawet teraz, po dziesięciu latach dość wyraźnie pamięta moment, w którym matka, pogrążona w szaleńczym obłędzie wciska mu owy świstek papieru w dłoń, krzycząc, że pewnego dnia zrozumie.
Potem dwóch ochroniarzy odciągnęło ją od niego, chociaż matka desperacko wyciągała ku niemu ręce. Był tak wystraszony, że tej samej nocy posikał się do łóżka, a jego wątłe sny przerodziły się w maraton koszmarów, ilekroć przypominał sobie wielkie, nasączone strachem i obłędem oczy matki, ale kartkę zachował po dziś dzień.
„Wszystko na świecie działa dla Ciebie, nie przeciw Tobie. Carlos Xuma.”
Tylko tyle zawiera owa, postrzępiona karteczka. Allen nie jest w stanie zliczyć ile razy wpatrywał się w te słowa, ile razy analizował je od przodu, od tyłu, przestawiał kolejność słów, aż zdanie całkowicie traciło sens.
„Pewnego dnia zrozumiesz.”
Ten pewny dzień jeszcze nie nadszedł, ale Allen ma świadomość, że matka dała mu tę kartkę nie bez powodu, że był to jej ostatni, desperacki krzyk, wołanie o pomoc nim została osadzona w więzieniu, a następnie w zakładzie psychiatrycznym, gdzie wyzionęła ducha.
Prosiła syna, aby owym zrozumieniem ją ocalił. Tyle, że Allen w dwa miesiące po skazaniu matki został niemalże wyeksmitowany do Stanów, gdzie zajęła się nim ciotka.
Dopiero teraz, kiedy znów oddycha powietrzem Korei i znów wpatruje się w owe zdanie, nie baczny na gwar z sąsiednich stolików, zaczyna czuć, że umysł powoli mu się rozjaśnia, że w głowie zaczyna klarować się pewna, wątła myśl.
Domek nad morzem.
— Wszystko gra? — Jest rozłoszczony, gdy dziewczęcy głos wyrywa go z myśli akurat teraz, gdy pierwszy raz od dziesięciu lat znalazł jakiś punkt zaczepienia, dlaczego niemalże ogniście spogląda na Bae An, uśmiechającą się do niego zaczepnie. — O matko, ktoś tu chyba jest w złym humorze! — wykrzykuje dziewczyna, poprawnie rozumiejąc wyraz jego twarzy.
— Możesz na razie dać mi spokój? — Chowa karteczkę do kieszeni.
— Co to? Liścik miłosny? Oppa, jestem zazdrosna. — Bae An wysuwa dolną wargę, uwidaczniając swój żal.
— Nie twoja sprawa. — Wstaje od stołu, ale dziewczyna szybko chwyta go za rękę i sprowadza z powrotem na siedzenie.
— Zamierzasz tak po prostu mnie potraktować? To bardzo niegrzeczne — mówi smutnym tonem, zarazem dając mu do zrozumienia, że nie pozwoli sobie na takie zachowanie. Bae An nie jest osoba, którą można pomiatać. — Wczoraj przez tą głupią Unnie nie mogliśmy dokończyć tego, co zaczęliśmy. — Powiedziawszy to, wsadza mu rękę między nogi.
Natychmiast łapie ją za nadgarstek i ściska tak mocno, że z jej ust wyrywa się bolesny jęk.
— Kiedy mówię, że masz mnie zostawić to masz to zrobić, rozumiesz?
— Czy to przez Ju Yonga? — Bae An rzuca mu wściekłe spojrzenie. — Wiem, że kiedyś się przyjaźniliście, ale… cholera, nie jestem jego własnością. Już mi się znudził.
— To co jest między tobą a nim mnie nie obchodzi. — Allen cedzi każde słowo przez zęby. — Nienawidzę dziewczyn, które na siłę pchają się tam, gdzie się ich nie chce.
— Jakoś wczoraj tak nie myślałeś, kiedy całowaliśmy się na kanapie! — Bae An aż czerwienieje ze złości.
— Sama się wprosiłaś, nie zapominaj o tym. Do teraz mam w ustach pewien niesmak.
Pach! Bae An zadaje mu siarczysty cios w policzek, aż w stołówce zalega nagła cisza i dosłownie wszyscy teraz wpatrują się w nich w zdumieniu.
W miejscu uderzenia zaczyna pojawiać się czerwony ślad ręki. Boli tym bardziej dlatego, że twarz Allena wciąż jeszcze goi się po solidnym laniu, jakie dostał od byłego przyjaciela. Pocieszająca jest myśl, że Ju Joong także nie wyszedł z tego starcia z lepszą facjatą.
— Ty dupku! — Bae An dyszy jak warczące, rządne krwi zwierzę. — Za kogo się uważasz, co? — Wpatruje się w niego z czystą nienawiścią. — Może inne kobiety traktowałeś w ten sposób, ale ja nie jestem jak tamta! Mogę cię zniszczyć! Zrównać z ziemią! — wykrzykuje z czystą furią, obdarzającą w niej oblicze wariatki.
Na wszystkich w stołówce pada blady strach. Nawet kucharka nie może wyjść z szoku.
— Jesteś nienormalna. — Allen śmieje się w jej stronę, nieprzejęty groźbami. — A ja nie umawiam się z wariatkami.
Bae An znów unosi dłoń, by go spoliczkować, ale tym razem chłopak w porę chwyta ją za nadgarstek i unieruchamia.
— Spieprzaj stąd! — cedzi prosto w jej twarz. — Nie chcę się z tobą pieprzyć ani na kanapie, ani nigdzie indziej! — Mówi to na tyle głośno, że wszyscy doskonale to słyszą.
Policzki Bae An czerwienieją ze wstydu i upokorzenia. Zarazem nie jest osobą, która mogłaby się teraz rozpłakać, uciec i przeżywać swoje żale skulona gdzieś w kącie, dlatego z godnością wyrywa się z jego uścisku i podnosi z miejsca.
— Jeszcze tego pożałujesz. Daję ci słowo.
Allen wzrusza ramionami.
— To idź stąd i obmyślaj ten swój diaboliczny plan zemsty, bylebym cię nie widział na oczy.
Bae An odwraca się z ostentacyjnym prychnięciem i wychodzi ze stołówki. Na szczęście wśród zgromadzonych nie ma Ju Yonga, na pewno teraz urządziłby karczemną awanturę, byle tylko stanąć w obronie dziewczyny, która i tak nim pomiata.
Ale Ju Yong pewnie teraz popala papierosy gdzieś za szkołą w towarzystwie jemu wartych kolegów. Trudno bowiem nie wyczuć tego smrodu, jaki wydziela jego ciało.
Allen zerka jeszcze na zszokowaną widownie, wpatrującą się w niego niemo, po czym sam także opuszcza pomieszczenie, nie tknąwszy jedzenia.
Domek nad morzem. Domek nad morzem. To jedyne, co wypełnia jego umysł.

***
— A co to za mina? — pyta Min Ji, gdy Allen zjawia się w mieszkaniu kilka minut po tym, jak ona sama wróciła z pracy, nastawiwszy wodę na szybki obiad.
Jeden rzut oka na chłopaka wystarczy, aby wysnuć stwierdzenie, że humor raczej dopisuje mi średni.
— I co ci się stało w policzek? Chyba nie biłeś się znowu z tym chłopakiem, prawda? — Zerka na niego ostrzegawczo.
— Nie. — Odpowiedź Allena brzmi mrukliwie. Chłopak od razu rzuca torbę w kąt i znika w łazience. Po chwili da się słyszeć szum prysznica.
Min Ji wzdycha i ze spokojem przełamuje makaron, który następnie wrzuca do wrzącej wody.
Kucharka z niej marna. Pewnie i tym razem usłyszy jakąś kąśliwą uwagę pod adresem dania, a nawet jeżeli Allen zachowa komentarz dla siebie, pewnie niesmak będzie widoczny w jego oczach.
Min Ji kręci głową. Nie dość, że z czystej gościnności przyjęła go pod dach, to jeszcze musi znosić jego humory.
Mimo to, nieświadomie wystukuje stopami rytm na posadzce do piosenki, którą nuci sobie w głowie.
Rozkwitające uczucie do Hun Joona wyzwala w niej pokłady czystego szczęścia. Już dawno nie miała się aż tak dobrze, że nawet Allen ze swoim trudnym usposobieniem wydaje się jej nieomal sympatyczny.
Kiedy jednak kładzie półmiski na stole, a chłopak wciąż nie wychodzi z łazienki zaczyna odczuwać lekki niepokój.
— Allen? — Wyciera ręce w ręcznik i podchodzi do łazienkowych drzwi. Nie słychać szumu wody. — Wszystko w porządku?
— Tak.
Oddycha z ulgą na jego głos, chociaż brzmiący raczej odpychająco, jakby chciał, żeby cały świat dał mu święty spokój.
— Kolacja już gotowa.
— Nie jestem głodny. Zjedz sama.
Min Ji unosi w zdumieniu brwi.
— Coś się stało?
— Nie.
— Mogę wejść?
— Nie.
— Allen… — wzdycha ciężko. — Naprawdę, cokolwiek się dzieje, powinniśmy o tym porozmawiać.
— Nie jesteś moją matką.
— I uwierz mi, wcale się nią nie czuję — odpowiada mu z oburzeniem. — Po prostu nie jest dobrze, aby człowiek samotnie dźwigał jakikolwiek ciężar. Możesz być pewien, że coś o tym wiem i nieraz brakowało mi kogoś, kto by mnie zechciał wysłuchać.
— Nie musisz udawać takiej dobrej.
— Nie jestem dobra, Allen. Daleko mi do tego typu osoby. Ale zawsze można pogadać, prawda?
Chwila ciszy. Naraz słychać trzask przekręcanego zamka i w szczelinie pojawia się chmurne spojrzenie Allena.
— Noona, nie odczepisz się, prawda?
Min Ji uśmiecha się niewinnie.
— Chyba mnie już znasz.
Allen wzdycha i po chwili wychodzi z łazienki. Ma na sobie bokserki i koszulkę z logiem jakiegoś amerykańskiego zespołu. Pachnie szamponem i ogórkowym płynem do kąpieli. Na posadzce zostawia mokre odciski stóp.
— Niedługo będę chciał gdzieś pojechać. — Odwraca się do niej niespodziewanie.
— Dokąd? — Jest tak zbita z tropu, że nawet nie sili się, aby tłumaczyć mu o obowiązkach szkolnych.
— Na Jeju.
— Po co?
— Moja matka ma tam domek letniskowy.
— Jeszcze daleko do wakacji.
— Nie jadę tam odpoczywać. — W jego głosie budzi się szorstkość. — Muszę po prostu coś sprawdzić.
— Ale…
— Nie proszę cię o zgodę, Noona. — Spogląda na nią buntowniczo. — Po prostu cię informuję.
Min Ji zaciska usta i po chwili wznosi poddańczo ręce.
— Będę musiała omówić to…
— Nie! — brutalnie wchodzi jej w zdanie. — Żadnej rozmowy z ojcem. Proszę, Noona. — Naraz w jego oczach pojawia się błagalny błysk.
— Nie podoba mi się to. — Min Ji kręci głową. — Jeżeli wpakowałeś się w jakieś kłopoty to…
— Przysięgam, że tak nie jest. Jadę tam w sprawach rodzinnych. — Zabrzmiało to na tyle poważnie, a zarazem tak wiarygodnie, że kobieta nie ma żadnych podstaw, aby uznać to za niedorzeczne.
— No dobrze. Ale na ile dni?
— Dosłownie na parę. Dwa, trzy, nie więcej.
— W porządku. — Kiwa głową tylko dlatego, że wreszcie widzi w Allenie jakiś przejaw respektu wobec niej.
Siadają przy stole i kiedy Min Ji myśli, że resztę wieczoru spędzą w milczeniu, chłopak niespodziewanie zadaje dziwne pytanie.
— Za co tak bardzo nienawidzisz matki?
Min Ji spogląda na niego szeroko otwartymi oczami.
— Słucham?
— Za co tak jej nienawidzisz, Min? — W jego spojrzeniu widać autentyczne oczekiwanie na szczerą odpowiedź.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz