Rozdział ღ Jedenasty

— Noona! Ty naprawdę jesteś wredna. Jak nie na Bae An to teraz na własną matkę? Na wszystkich krzyczysz.
Min Ji odwraca się gwałtownie, chowając do kieszeni telefon w momencie, gdy tuż za plecami słyszy oskarżycielski głos Allena.
— Popracuj lepiej nad relacjami z ojcem, zanim zaczniesz mnie pouczać — fuka urażona i naraz szuka czegokolwiek, czego mogłaby się doczepić. — I skąd tu tyle ubrań, co? Przecież wydzieliłam ci półkę w mojej szafie. Poza tym, te brudne powinny lądować w koszu na pranie.
— Cokolwiek zrobiła twoja matka nie jest w połowie tak straszne jak to, co wywinął ten dupek — mruczy Allen, nachylając się po stertę ubrań na podłodze i nie odnosząc się żadnymi słowami do jej oskarżenia o brudzie.
Musi minąć chwila zanim Min Ji uświadamia sobie, że chłopak mówi o własnym ojcu.
— Też coś. — Chrząknięciem stara się zamaskować fakt, że grzebała nieco w przeszłości jego rodziny. — Skoro już pozbyliśmy się tego smrodu, możesz nakryć do stołu. — Lustruje go znaczącym spojrzeniem, dając do zrozumienia, że owy smród ma przyczynę w jego wątpliwej higienie osobistej, po czym odwraca się, by powrócić do gotowania.
Po jakiś dwudziestu minutach oboje siedzą już przy drewnianym blacie, mając przed sobą miseczki parującej zupy z przypadkowych składników, które wspólnie tworzą trudną do określenia potrawę z makaronem w przeźroczystym, tłustym płynie.
Jedna łyżeczka wystarczy, by na twarzy Allena pojawił się mimowolny grymas.
— Co to właściwie jest? — pyta, wysuwając z ust język, by zademonstrować obrzydzenie. — Smakuje jak odchody świni.
— Nie chcesz to nie jedz! — Min Ji zerka na niego z irytacją. Następnie władczo sięga po jego miseczkę, ale Allen chwyta ją nim zostanie mu zabrana. — Oddawaj! — Kobieta obiera sobie za punkt honoru, aby pozbawić go dzisiejszej kolacji.
— Jestem głodny! — Allen osłania miskę łokciem, próbując zarazem ją od siebie odpędzić niczym natrętną muchę.
— Na tyle głodny, by zjeść odchody świni? — pyta sarkastycznie, obmyślając już sprytny sposób jak tu zamordować go bez pozostawiania za sobą obciążających śladów.
— Jak człowiek głodny to zje nawet największe okropieństwa. — Allen pakuje sobie porządną porcje makaronu, rozchlapując przy okazji trochę zupy na blat stołu.
— Popatrz jaki robisz syf! — wykrzykuje z przerażeniem Min Ji, podnosząc się z krzesła, by zyskać przewagę w boju o miskę. — Powiedziałam, że masz to oddać. Nie będę nikogo zmuszać do jedzenia czegoś, co uważa za odchody świni! — Uraza wciąż piekielnie pali ją w żołądku.
Jak on śmiał? Za kogo się uważa? No dobrze, może nie jest przednią kucharką, ale żeby tak od razu prosto w oczy? Oburzenie prawie ją dławi.
— Noona, ale z ciebie hetera! — Allen połyka makaron grubości sporego kamienia, co przychodzi mu z dużym trudem i odsapuje ciężko. — No naprawdę! Żebym musiał walczyć o jezdnie? Serio?
— Jak mnie nazwałeś? — Min Ji wybałusza oczy, pewna, że się nie przesłyszała. Serce wali jej wściekle w klatce piersiowej.
Allen uśmiecha się niewinnie.
— Nic nie powiedziałem, Noona, słowo honoru.
— Już ja dobrze wiem! Słuch mam jeszcze dobry! — Chwyta garść jego włosów i ciągnie w swoją stronę. — Ty podły, arogancki dzieciaku!
— Aaa! Aaa! Noona! To tak boli!
— Już ja cię nauczę odrobiny wdzięczności! — wrzeszczy na niego, nie przestając wyżywać się na jego włosach z których, swoją drogą, już dawno powinna zniknąć ta buntowniczy, jasny kolor.
— Noona! Błagam! Przestań! — Allen spada z krzesła, co owocuje jeszcze większym bólem. — To przemoc domowa! Czuję się maltretowany!
— Może to oduczy cię bycie takim bezczelnym! — Nie dość, że nadal trzyma go za włosy to jeszcze drugą ręką okłada raz za razem po ramieniu, nie zważając na jego krzykliwe protesty.
— Dobra, Noona, przepraszam, słyszysz? Powiedziałem przepraszam! Twoja podejrzana zupa to najlepsze co jadłem w życiu!
— Aish! — Min Ji w końcu go puszcza, dmuchając ze zmęczeniem i irytacją w spocony kosmyk włosów, opadły na czole. — Kiedyś naprawdę posunę się przez ciebie o krok za daleko.
Allen masuje obolałą głowę i ramię. Jego oczy emanują urazą.
— Cofam to, co powiedziałem na temat ciebie i matki — mówi poważnym głosem. — Skoro wychowała takiego diabła jak ty, to sama pewnie jest królem wszystkich piekieł.
— Że co? — Min Ji znów spogląda na niego z niedowierzaniem, ale tym razem Allen jest szybszy i skutecznie umyka do łazienki, gdzie zamyka się z trzaskiem. — HEJ! Ty podły dzieciaku! — krzyczy Min Ji.

***
— Sprzedają tu najlepsze corn-dogi na świecie. — Hun Joon kupuje na pobliskim stoisku dwa patyki nadziewane parówką, opiekaną między frytkami i polaną czerwonym sosem.
Min Ji bierze swoją porcje i odgryza kawałek, delektując się cudownym smakiem.
O ile pierwsza randka odbywała się w eleganckiej atmosferze luksusowej restauracji, o tyle teraz mężczyzna pozytywnie ją zaskoczył, zabierając po prostu na spacer urokliwym deptakiem w parku, w otoczeniu tunelu z kwitnących jabłoni.
Poustawiane tu i ówdzie stoiska kuszą aromatycznymi zapachami street foodów.
Sprzedająca corn-dogi staruszka uśmiecha się do nich sympatycznie.
— Hun Joon, widzę, że tym razem naprawdę ci się poszczęściło. Taka ładna panienka — stwierdza pod adresem Min Ji, najwyraźniej znając się z mężczyzną na wylot, ale nic dziwnego, skoro wspomniany nie raz i nie dwa kupował jedzenie na jej stoisku.
— Prawda? — Mężczyzna odwzajemnia uśmiech. — Dlatego bądź miła, żeby jej nie wystraszyć — ostrzega.
— Uważaj na niego panienko — śmieje się staruszka. — Stary z niego podrywacz.
— Ach, Ajumma! — Hun Joon wykrzykuje z udawanym oburzeniem. — Dlaczego robisz mi anty-reklamę? Myślałem, że jestem twoim ulubionym klientem.
— Aish… co to za brednie? — Staruszka spogląda na niego z niesmakiem. — Kto niby moim ulubionym klientem?
Hun Joon wybucha śmiechem i po chwili żegna się ze staruszką.
— Widać, że się lubicie — stwierdza Min Ji z nieskrywaną zazdrością, ponieważ ona nie ma czasu zdobywać tego typu znajomości. Wiecznie gdzieś się śpieszy. — I faktycznie te corn-dogi to palce lizać.
— Co nie? — Hun Joon rozpromienia się. — I owszem, ajumma sprzedaje tutaj odkąd sięgam pamięcią. Wydaję mi się, że była tutaj przed wszystkimi wojnami na świecie.
— Może to groźna wampirzyca? — sugeruje ze śmiechem kobieta.
— Moja Ajumma? Toby się nawet zgadzało — przytakuje Hun Joon ze śmiertelną powagą. — Teraz już rozumiem dlaczego ma takie przerażające oczy, gdy się wścieka.
Oboje wybuchają śmiechem. Ciepły wietrzyk przemyka między jabłoniami, wznosząc w powietrze małe płatki kwiatów, przypominające wiosenny śnieg.
— Dziękuję za kwiaty. To był wspaniały gest. — Min Ji uśmiecha się nieśmiało, zajadając corn-doga. — I cudowna niespodzianka. Prawie padłam z wrażenia, jak weszłam do środka. Jak ty się tam przyczaiłeś, żeby je zanieść?
— Podziękuj swoim pracownikom, Min. Mieli taką samą uciechę z pomagania mi, jaką ja miałem próbując upchnąć te wszystkie kwiaty na tylnym siedzeniu auta. — Hun Joon kroczy obok z jedną dłonią włożoną w kieszeń spodni. Ma na sobie luźne dżinsy i pasiasty, czarno-biały sweter. Min Ji musi przyznać, że w takim wydaniu mężczyzna robi takie samo wrażenie, jak w garniturze. Jest po prostu oszałamiający. I ten seksowny, niski głos. Mogłaby godzinami słuchać jak mówi.
— Hah, a to cwane lisy. — Min Ji prycha pod nosem, dokańczając corn-doga, a następnie wrzuca patyczek do pobliskiego kosza.
— A jak tam twoje sprawy, Min? Ułożyło się? — pyta ją z zainteresowaniem. Lubi w nim przede wszystkim to, że nie tylko potrafi mówić, ale także słuchać i że nigdy nie wydaję się znudzony tym, co mu opowiada.
— Och! Już ci mówiłam, że to nic takiego. — W końcu jednak postanawia się przed nim otworzyć. — Sama nie wiem jakim cudem, ale zostałam opiekunem prawnym syna mojego przełożonego. — Kręci głową z niedowierzaniem.
— To w ogóle dozwolone? — Hun Joon podziela zdziwienie.
— Sama nie wiem. — Wzrusza ramionami. — To trudny dzieciak. Arogancki, leniwy, bezczelny, bałaganiarski i niechlujny, a do tego… niezła Casanova. Flirtował nawet z kobietą z sekretariatu szkoły. Boże! Było mi tak wstyd. — Min Ji przykłada rękę do czoła, przypominając sobie tamto zdarzenie. Nawet w tej chwili ma ochotę zapaść się pod ziemie.
Hun Joon wybucha śmiechem.
— Faktycznie niezłe ziółko.
— Mam go serdecznie dosyć, Joon. Czasem mam wrażenie, że go zabiję tak działa mi na nerwy, a do tego cały czas się głupio uśmiecha, jakby nigdy nie zrobił nic złego i to ja się niepotrzebnie czepiam, rozumiesz? Za każdym razem mam wrażenie, że wyjdę z siebie…
— Bardzo się nim przejmujesz, to widać.
— Och nie! To nie tak! — Uśmiecha się z zakłopotaniem. — Po prostu… kiedyś przejmie La Rose. Po trochę ten hotel to też moje dziecko, dlatego nie chcę, aby poszło w ręce kogoś, kto nie będzie umiał nim odpowiednio zarządzać.
Hun Joon ze zrozumieniem kiwa głową.
— Tak, taka opieka jest niełatwa. Dlatego sam nie planuję mieć dzieci.
— Nie planujesz? — Min Ji zerka na niego szybko, ale jej głos brzmi niewyraźnie.
— Nie… — Nagle mężczyzna także na nią spogląda. — A ty tak?
— Nie wiem. — Spuszcza wzrok jeszcze bardziej zakłopotana. Mijają szereg ławeczek, na których inne zakochane pary korzystają z uroków weekendu, albo całe rodziny z rozkrzyczanymi potomkami, spędzającymi czas na karmieniu gołębi.
— Może mógłbym zdecydować się na jedno… — dodaje po chwili wahania Hun Joon.
— Rozmawianie o dzieciach na drugim spotkaniu to nie najlepszy pomysł. — Min Ji śmieje się nerwowo, on także się śmieje.
— Owszem, masz racje. Moja wina, ja zacząłem.
— Nie przejmuj się. To i tak najmilsza Sobota jaką spędziłam od wielu lat — wzdycha z zadowoleniem, a potem uświadamia sobie, że może niepotrzebnie to powiedziała.
Jeszcze gotów sobie pomyśleć, że jest jakąś aspołeczną, szarą myszką, wiodącą nudne życie.
Może i po trochu to prawda, ale lekkomyślnie jest tak szybko to podkreślać.
Ale Hun Joon nie wydaje się podzielać jej myśli. W pewnym momencie, nie wiedzieć jak ich dłonie przypadkowo się spotykają i splatają w jeden uścisk. Ma ciepłą rękę, szorstką i męską. I pachnie tak cudownie.
Min Ji unosi twarz ku promieniom słońca, przecinającym listowie złocistymi pasami.
Czuje w podbrzuszu tysiące małych motyli, zwiastujących rodzące się w jej sercu uczucia.
W powietrzu wreszcie czuć cudowną woń zakochania.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz