— Noona! Ty naprawdę jesteś wredna. Jak nie
na Bae An to teraz na własną matkę? Na wszystkich krzyczysz.
Min Ji odwraca się gwałtownie, chowając do
kieszeni telefon w momencie, gdy tuż za plecami słyszy oskarżycielski głos
Allena.
— Popracuj lepiej nad relacjami z ojcem,
zanim zaczniesz mnie pouczać — fuka urażona i naraz szuka czegokolwiek, czego
mogłaby się doczepić. — I skąd tu tyle ubrań, co? Przecież wydzieliłam ci półkę
w mojej szafie. Poza tym, te brudne powinny lądować w koszu na pranie.
— Cokolwiek zrobiła twoja matka nie jest w
połowie tak straszne jak to, co wywinął ten dupek — mruczy Allen, nachylając
się po stertę ubrań na podłodze i nie odnosząc się żadnymi słowami do jej
oskarżenia o brudzie.
Musi minąć chwila zanim Min Ji uświadamia
sobie, że chłopak mówi o własnym ojcu.
— Też coś. — Chrząknięciem stara się
zamaskować fakt, że grzebała nieco w przeszłości jego rodziny. — Skoro już
pozbyliśmy się tego smrodu, możesz nakryć do stołu. — Lustruje go znaczącym
spojrzeniem, dając do zrozumienia, że owy smród ma przyczynę w jego wątpliwej
higienie osobistej, po czym odwraca się, by powrócić do gotowania.
Po jakiś dwudziestu minutach oboje siedzą
już przy drewnianym blacie, mając przed sobą miseczki parującej zupy z
przypadkowych składników, które wspólnie tworzą trudną do określenia potrawę z
makaronem w przeźroczystym, tłustym płynie.
Jedna łyżeczka wystarczy, by na twarzy
Allena pojawił się mimowolny grymas.
— Co to właściwie jest? — pyta, wysuwając z
ust język, by zademonstrować obrzydzenie. — Smakuje jak odchody świni.
— Nie chcesz to nie jedz! — Min Ji zerka na
niego z irytacją. Następnie władczo sięga po jego miseczkę, ale Allen chwyta ją
nim zostanie mu zabrana. — Oddawaj! — Kobieta obiera sobie za punkt honoru, aby
pozbawić go dzisiejszej kolacji.
— Jestem głodny! — Allen osłania miskę
łokciem, próbując zarazem ją od siebie odpędzić niczym natrętną muchę.
— Na tyle głodny, by zjeść odchody świni? —
pyta sarkastycznie, obmyślając już sprytny sposób jak tu zamordować go bez
pozostawiania za sobą obciążających śladów.
— Jak człowiek głodny to zje nawet
największe okropieństwa. — Allen pakuje sobie porządną porcje makaronu,
rozchlapując przy okazji trochę zupy na blat stołu.
— Popatrz jaki robisz syf! — wykrzykuje z
przerażeniem Min Ji, podnosząc się z krzesła, by zyskać przewagę w boju o
miskę. — Powiedziałam, że masz to oddać. Nie będę nikogo zmuszać do jedzenia
czegoś, co uważa za odchody świni! — Uraza wciąż piekielnie pali ją w żołądku.
Jak on śmiał? Za kogo się uważa? No dobrze,
może nie jest przednią kucharką, ale żeby tak od razu prosto w oczy? Oburzenie
prawie ją dławi.
— Noona, ale z ciebie hetera! — Allen
połyka makaron grubości sporego kamienia, co przychodzi mu z dużym trudem i
odsapuje ciężko. — No naprawdę! Żebym musiał walczyć o jezdnie? Serio?
— Jak mnie nazwałeś? — Min Ji wybałusza
oczy, pewna, że się nie przesłyszała. Serce wali jej wściekle w klatce
piersiowej.
Allen uśmiecha się niewinnie.
— Nic nie powiedziałem, Noona, słowo
honoru.
— Już ja dobrze wiem! Słuch mam jeszcze
dobry! — Chwyta garść jego włosów i ciągnie w swoją stronę. — Ty podły,
arogancki dzieciaku!
— Aaa! Aaa! Noona! To tak boli!
— Już ja cię nauczę odrobiny wdzięczności!
— wrzeszczy na niego, nie przestając wyżywać się na jego włosach z których,
swoją drogą, już dawno powinna zniknąć ta buntowniczy, jasny kolor.
— Noona! Błagam! Przestań! — Allen spada z
krzesła, co owocuje jeszcze większym bólem. — To przemoc domowa! Czuję się
maltretowany!
— Może to oduczy cię bycie takim
bezczelnym! — Nie dość, że nadal trzyma go za włosy to jeszcze drugą ręką
okłada raz za razem po ramieniu, nie zważając na jego krzykliwe protesty.
— Dobra, Noona, przepraszam, słyszysz?
Powiedziałem przepraszam! Twoja podejrzana zupa to najlepsze co jadłem w życiu!
— Aish! — Min Ji w końcu go puszcza,
dmuchając ze zmęczeniem i irytacją w spocony kosmyk włosów, opadły na czole. —
Kiedyś naprawdę posunę się przez ciebie o krok za daleko.
Allen masuje obolałą głowę i ramię. Jego
oczy emanują urazą.
— Cofam to, co powiedziałem na temat ciebie
i matki — mówi poważnym głosem. — Skoro wychowała takiego diabła jak ty, to
sama pewnie jest królem wszystkich piekieł.
— Że co? — Min Ji znów spogląda na niego z
niedowierzaniem, ale tym razem Allen jest szybszy i skutecznie umyka do
łazienki, gdzie zamyka się z trzaskiem. — HEJ! Ty podły dzieciaku! — krzyczy
Min Ji.
***
— Sprzedają tu najlepsze corn-dogi na
świecie. — Hun Joon kupuje na pobliskim stoisku dwa patyki nadziewane parówką,
opiekaną między frytkami i polaną czerwonym sosem.
Min Ji bierze swoją porcje i odgryza
kawałek, delektując się cudownym smakiem.
O ile pierwsza randka odbywała się w
eleganckiej atmosferze luksusowej restauracji, o tyle teraz mężczyzna
pozytywnie ją zaskoczył, zabierając po prostu na spacer urokliwym deptakiem w
parku, w otoczeniu tunelu z kwitnących jabłoni.
Poustawiane tu i ówdzie stoiska kuszą
aromatycznymi zapachami street foodów.
Sprzedająca corn-dogi staruszka uśmiecha
się do nich sympatycznie.
— Hun Joon, widzę, że tym razem naprawdę ci
się poszczęściło. Taka ładna panienka — stwierdza pod adresem Min Ji,
najwyraźniej znając się z mężczyzną na wylot, ale nic dziwnego, skoro
wspomniany nie raz i nie dwa kupował jedzenie na jej stoisku.
— Prawda? — Mężczyzna odwzajemnia uśmiech.
— Dlatego bądź miła, żeby jej nie wystraszyć — ostrzega.
— Uważaj na niego panienko — śmieje się
staruszka. — Stary z niego podrywacz.
— Ach, Ajumma! — Hun Joon wykrzykuje z
udawanym oburzeniem. — Dlaczego robisz mi anty-reklamę? Myślałem, że jestem
twoim ulubionym klientem.
— Aish… co to za brednie? — Staruszka
spogląda na niego z niesmakiem. — Kto niby moim ulubionym klientem?
Hun Joon wybucha śmiechem i po chwili żegna
się ze staruszką.
— Widać, że się lubicie — stwierdza Min Ji
z nieskrywaną zazdrością, ponieważ ona nie ma czasu zdobywać tego typu
znajomości. Wiecznie gdzieś się śpieszy. — I faktycznie te corn-dogi to palce
lizać.
— Co nie? — Hun Joon rozpromienia się. — I
owszem, ajumma sprzedaje tutaj odkąd sięgam pamięcią. Wydaję mi się, że była
tutaj przed wszystkimi wojnami na świecie.
— Może to groźna wampirzyca? — sugeruje ze
śmiechem kobieta.
— Moja Ajumma? Toby się nawet zgadzało —
przytakuje Hun Joon ze śmiertelną powagą. — Teraz już rozumiem dlaczego ma takie
przerażające oczy, gdy się wścieka.
Oboje wybuchają śmiechem. Ciepły wietrzyk
przemyka między jabłoniami, wznosząc w powietrze małe płatki kwiatów,
przypominające wiosenny śnieg.
— Dziękuję za kwiaty. To był wspaniały
gest. — Min Ji uśmiecha się nieśmiało, zajadając corn-doga. — I cudowna
niespodzianka. Prawie padłam z wrażenia, jak weszłam do środka. Jak ty się tam
przyczaiłeś, żeby je zanieść?
— Podziękuj swoim pracownikom, Min. Mieli
taką samą uciechę z pomagania mi, jaką ja miałem próbując upchnąć te wszystkie
kwiaty na tylnym siedzeniu auta. — Hun Joon kroczy obok z jedną dłonią włożoną
w kieszeń spodni. Ma na sobie luźne dżinsy i pasiasty, czarno-biały sweter. Min
Ji musi przyznać, że w takim wydaniu mężczyzna robi takie samo wrażenie, jak w
garniturze. Jest po prostu oszałamiający. I ten seksowny, niski głos. Mogłaby
godzinami słuchać jak mówi.
— Hah, a to cwane lisy. — Min Ji prycha pod
nosem, dokańczając corn-doga, a następnie wrzuca patyczek do pobliskiego kosza.
— A jak tam twoje sprawy, Min? Ułożyło się?
— pyta ją z zainteresowaniem. Lubi w nim przede wszystkim to, że nie tylko
potrafi mówić, ale także słuchać i że nigdy nie wydaję się znudzony tym, co mu
opowiada.
— Och! Już ci mówiłam, że to nic takiego. —
W końcu jednak postanawia się przed nim otworzyć. — Sama nie wiem jakim cudem,
ale zostałam opiekunem prawnym syna mojego przełożonego. — Kręci głową z
niedowierzaniem.
— To w ogóle dozwolone? — Hun Joon podziela
zdziwienie.
— Sama nie wiem. — Wzrusza ramionami. — To
trudny dzieciak. Arogancki, leniwy, bezczelny, bałaganiarski i niechlujny, a do
tego… niezła Casanova. Flirtował nawet z kobietą z sekretariatu szkoły. Boże!
Było mi tak wstyd. — Min Ji przykłada rękę do czoła, przypominając sobie tamto
zdarzenie. Nawet w tej chwili ma ochotę zapaść się pod ziemie.
Hun Joon wybucha śmiechem.
— Faktycznie niezłe ziółko.
— Mam go serdecznie dosyć, Joon. Czasem mam
wrażenie, że go zabiję tak działa mi na nerwy, a do tego cały czas się głupio
uśmiecha, jakby nigdy nie zrobił nic złego i to ja się niepotrzebnie czepiam,
rozumiesz? Za każdym razem mam wrażenie, że wyjdę z siebie…
— Bardzo się nim przejmujesz, to widać.
— Och nie! To nie tak! — Uśmiecha się z
zakłopotaniem. — Po prostu… kiedyś przejmie La Rose. Po trochę ten hotel to też
moje dziecko, dlatego nie chcę, aby poszło w ręce kogoś, kto nie będzie umiał
nim odpowiednio zarządzać.
Hun Joon ze zrozumieniem kiwa głową.
— Tak, taka opieka jest niełatwa. Dlatego
sam nie planuję mieć dzieci.
— Nie planujesz? — Min Ji zerka na niego
szybko, ale jej głos brzmi niewyraźnie.
— Nie… — Nagle mężczyzna także na nią
spogląda. — A ty tak?
— Nie wiem. — Spuszcza wzrok jeszcze
bardziej zakłopotana. Mijają szereg ławeczek, na których inne zakochane pary
korzystają z uroków weekendu, albo całe rodziny z rozkrzyczanymi potomkami,
spędzającymi czas na karmieniu gołębi.
— Może mógłbym zdecydować się na jedno… —
dodaje po chwili wahania Hun Joon.
— Rozmawianie o dzieciach na drugim
spotkaniu to nie najlepszy pomysł. — Min Ji śmieje się nerwowo, on także się
śmieje.
— Owszem, masz racje. Moja wina, ja
zacząłem.
— Nie przejmuj się. To i tak najmilsza
Sobota jaką spędziłam od wielu lat — wzdycha z zadowoleniem, a potem uświadamia
sobie, że może niepotrzebnie to powiedziała.
Jeszcze gotów sobie pomyśleć, że jest jakąś
aspołeczną, szarą myszką, wiodącą nudne życie.
Może i po trochu to prawda, ale
lekkomyślnie jest tak szybko to podkreślać.
Ale Hun Joon nie wydaje się podzielać jej
myśli. W pewnym momencie, nie wiedzieć jak ich dłonie przypadkowo się spotykają
i splatają w jeden uścisk. Ma ciepłą rękę, szorstką i męską. I pachnie tak
cudownie.
Min Ji unosi twarz ku promieniom słońca,
przecinającym listowie złocistymi pasami.
Czuje w podbrzuszu tysiące małych motyli,
zwiastujących rodzące się w jej sercu uczucia.
W powietrzu wreszcie czuć cudowną woń
zakochania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz