Impreza z Okazji Końca Świata nie ma
nic wspólnego z imprezami do jakich przywykła Park Jiyeon. Imprezami sowicie
zakrapianymi alkoholem, przyduszonymi dymem tanich papierosów oraz dziewczyn
paradujących pół-nago, jakby posiadały alergię na ubrania. Imprez
organizowanych w ciemnych miejscach, najczęściej podziemiach, gdzie trudno było
zorientować się, czy wstał już ranek.
Imprezę Boram można by spokojnie
nazwać niewinną domówką z wiśniowym pączem i talerzykami, pełnymi uroczych
przekąsek z wszystkimi rodzajami drogich serów, jakie tylko istnieją.
Z wysokiej wieży stereo wybrzmiewa
popowa muzyka, niemająca nic wspólnego z ostrym rockiem, jaki od lat podrażniał
bębenki Jiyeon, zaś zbici w kupki uczniowie liceum Hose zachowują się
nienagannie, jakby znajdowali się na przyjęciu królowej Anglii.
— Gdybyś mogła teraz zobaczyć swoją
minę. — Myungsoo zerka na nią z rozbawieniem.
Dzisiejszego wieczoru wystroił się,
jak nigdy w życiu. Nowe dżinsy, świeża koszulka, na którą narzucił luźną,
sportową marynarkę, można by pomyśleć, że to jego brat bliźniak.
Nie wyśmiała tego jednak w żaden
sposób. Może dlatego, że sama wcisnęła się w gryzącą, czarną sukienkę w tanim
guście, która pasowała do niej jak wół do karocy.
— Nie prowokuj mnie, Kim. Mam w
planach spędzić wieczór z Tchórzem, więc nie dziw się, że aż roznosi mnie
irytacja.
— Dobra! Mam nadzieję, że szczepiono
cię na wściekliznę, bo jeszcze chłopak się zarazi i zaliczy zgon! — Unosi
obronnie ręce, ale Jiyeon nie komentuje tego w żaden sposób, przechodząc do
większego salonu, gdzie dość duża grupa uczniów gra właśnie w kalambury.
Jakaś dziewczyna stoi pośrodku pokoju,
wymachując rękoma i przybierając groteskowe miny jak zawodowy mim.
Wśród próbujących zgadnąć, o co
chodzi, znajduje się Jeong Han.
— Co tam, Tchórzu? — Jiyeon bez
pardonu wciska się między niego a innego
koleżkę, piorunującego ją wściekłym wzrokiem, którego w ogóle nie dostrzega.
— A niech mnie! Gdzie mój kalendarz!?
— Han robi przesadnie zdziwioną minę. — Muszę koniecznie zapisać sobie, że
dzisiejszego dnia stał się cud i odezwałaś się do mnie pierwsza!
Jiyeon przewraca oczami.
— Zawsze zawracasz mi dupę to raz się
zrewanżuję. — Wzrusza ramionami.
— Prawdę mówiąc… — Han zerka na nią z
zainteresowaniem. — Nawet nie przypuszczałem, że się zjawisz.
— Bo?
— Bo nie wyglądasz na dziewczynę,
którą kręcą tego typu akcje. — Wskazuje na rozgrywające się kalambury.
— Punkt dla ciebie. — Jiyeon sięga po
jedną z puszek gazowanego napoju, które czekają w kupce na stoliku, aż ktoś
skusi się je otworzyć, po czym pociąga spory łyk. — Jaka ohyda.
—
Myungie! — Rozlega się radosny wrzask. — Jesteś! — Boram chwyta Myungsoo
pod rękę i niczym skazańca wciąga do środka salonu. — Koniecznie musisz do nas
dołączyć! Tak się cieszę, że przyszedłeś. — Świergocze, usadzając go na krześle
obok siebie, tak by wciąż mogła pogwałcać przestrzeń osobistą między sobą a
nim.
— A oto i twój przydupas — stwierdza z
uśmiechem Han.
— Nie jest moim przydupasem!
— Wszędzie łazicie razem. — Han posyła
jej wymowne spojrzenie. — Uważaj, bo Boram cię znienawidzi.
— Jak na moje oko, bawi się świetnie.
— Jiyeon znów bierze łyk napoju, a jej oczy przybierają chmurny wyraz.
— Tylko nie gadaj, że jesteś
zazdrosna. — Han wybucha mimowolnym śmiechem.
— Idź się gdzieś lecz, bo gadasz jak
potłuczony — odwarkuje dziewczyna, po czym ze złością odstawia puszkę na stół.
— Nie denerwuj się. Przecież widać, że
on się z nią męczy. Dzieci z tego nie będzie.
— Jakiż ty dowcipny! — Jiyeon prycha
ostentacyjnie. — Przejdziemy się? — Zmienia raptownie temat.
— Co?
— Pytam, czy się gdzieś przejdziemy.
Nie wiem, jak ty, ale ja się tutaj duszę. — Mówiąc to, energicznie zrywa się na
równe nogi.
Han chwilę się waha, jakby nie do
końca pewny, czy to wszystko nie jest jednym, długim snem, ale ostatecznie z
zadowoloną miną podążą za Jiyeon ku ogrodom na tyłach domu.
***
— Skąd w tobie ta nagła sympatia do
mojej osoby? — pyta Han, spacerując z Jiyeon między drzewami. Ręce wciśnięte ma
do kieszeni spodni, wygląda na nieco spiętego, chociaż sam na sam z dziewczyną,
którą lubi wyraźnie mu się podoba.
Jiyeon wzrusza ramionami, nawet na
niego nie patrząc, jakby rzędy rosnących tu i tam róż stanowiły coś o wiele
ciekawszego od jego twarzy.
— Po prostu zrozumiałam, że nie jesteś
taki zły.
— Nie jestem? — Han jest śmiertelnie
zdumiony. — Ależ naprawdę?!
— Weź przestań! — fuka, ale mimo to,
uśmiecha się przelotnie. — Czytałam trochę o twojej matce. Niezłe z niej
ziółko.
Chłopak wzdycha ciężko. Jego długie
włosy falują pod wpływem wiatru.
— I to dlatego zrobiłaś się taka
milusia?
— Po prostu wiem, jak to jest mieć
lipną matkę.
— Tak? — Tym razem w jego głosie nie
ma nic z sarkazmu.
— Owszem. Moja też nie dostałaby
orderu „Matki roku”.
— Nie wiedziałem.
Jiyeon nagle przystaje w i końcu
spogląda mu w oczy.
— Nigdy nie pragnąłeś poznać swojego
ojca? Bo ja tak.
Chłopak chwile się zastanawia, a potem
macha lekceważąco ręką.
— Wiem kim on jest, Jiyon. To były
menadżer mojej matki, niejaki Lee Won Yun. Szczęśliwy mąż trójki dzieci,
mieszkający na przedmieściach Seulu, w bogatej dzielnicy. Skurwiel, jakich
mało.
Jiyeon zapisuje sobie w głowie tę cenną
informacje. Wprawdzie menadżer byłej gwiazdy nie brzmi, jak coś za co można by
uśmiercać ludzi, ale lepsze to niż nic.
— I nigdy się z nim nie spotkałeś?
— Raz czy dwa, ale nigdy nie w
sytuacji, kiedy przyznałby się, że jest moim ojcem.
— Chociaż wiesz kim on jest. Ja równie
dobrze mogłam wziąć się z powietrza. — Tak naprawdę wcale ją to tak bardzo nie
obchodzi, ale ma nadzieje, że własnymi zwierzeniami, zmobilizuje Hana do
większego gadania o sobie.
— Nigdy nie puściła pary z ust na ten
temat?
— Nigdy. Zawsze byłyśmy tylko dwie.
Raptem niedawno dowiedziałam się, że mam wuja. Początkowo nie mogłam w to
uwierzyć. Matka zawsze sprawiała wrażenie, jakby nie była połączona żadnymi
więzami krwi.
— Moja też musiała zerwać swoje —
wyznał Han, a Jiyeon skupia uwagę na każdym jego słowie. — Dziadkom nie
przypadło do gustu, aby w ich rodzinie parano się aktorstwem, więc matka
porzuciła niemalże wszystko, aby spełnić marzenia. No i osiągnęła swoje,
chociaż teraz mam wrażenie, że po latach żałuje wszystkiego.
— Przecież wzbiła się na szczyty. Twoi
dziadkowie nigdy nie próbowali tego docenić?
— Nie, nie wydaję mi się, aby takie
rzeczy robiły na nich wrażenie. Słabo ich znałem. Umarli, gdy miałem jakieś
dziesięć lat. Wiem, że matka ma jeszcze dwóch braci. Ich jedynym wkładem w moje
życie jest członkostwo w Geminni. Któregoś dnia zadzwonili i uparli się, że
powinienem do niego należeć.
Gemini, wszystko kręci się wokół
Gemini., myśli gorączkowo Jiyeon.
— I twoja matka tak po prostu się
zgodziła?
— Tak. Jest na takim etapie życia,
kiedy znowu pragnie mieć rodzinę. Wiesz, na starość ludzie zmieniają
priorytety.
Jiyeon bez wyrazu przytakuje. Wciąż
nie ma żadnego punktu, podpowiadającego jej, o co może chodzić z matką Hana i
jej własną, a także wujem i sprawą zatuszowaną wiele lat temu.
Już ma ochotę zapytać o coś jeszcze,
kiedy nagle muzyka cichnie a z domu dobiegają podniesione szepty.
— Chodź. Coś musiało się stać! — Han
łapie ją za rękę i ciągnie w stronę budynku.
Już po chwili są z powrotem w środku.
Boram stoi przy wieży stereo, trzymając komórkę w ręce. Jest blada, a oczy ma
szeroko otwarte. Mimo wyraźnego lęku, na jej twarzy pojawia się cień uśmiechu.
— Mam dobrą wiadomość — oznajmia
zduszonym głosem. — Nasz kolega Vernon się obudził. Właśnie dostałam sms’a od
jego siostry.
Han natychmiastowo sięga po własny
telefon. Ma aż pięć nieodebranych połączeń oraz dwa sms’y z „dobrą” nowiną od
Lily.
W pomieszczeniu zalega grobowa cisza.
Nikt się nie odzywa, za to jeden popatruje na drugiego z konsternacją. Nawet
Hoya wygląda, jakby miał ochotę wyzionąć ducha.
Nie tak zachowują się przyjaciele,
cieszący się z wybudzenia drogiej im osoby. Sprawiają raczej wrażenie, jakby
mieli nadzieję, iż Hansol na zawsze pozostanie w stanie wegetatywnym.
— Co za sukinsyny. — Han zaciska
pięści. — Przyjaciele z Bożej łaski! — Mówiąc to, gniewnie wychodzi na dwór.
Jiyeon najpierw zerka z niepokojem na
Myungsoo, który przypomina osobę ze stanem przedzawałowym, ale ostatecznie
decyduje się podążyć za Hanem.
— Ej! Czekaj! — Dogania go i łapie za
rękę. — Nie możesz mieć pretensji, jasne? Vernon to sadysta i psychopata, nie
oczekuj, że ludzie zaczną wiwatować, że się przebudził.
Han ze złością wyrywa jej rękę. Nigdy
nie widziała go tak wzburzonego.
— Posłuchaj, Jiyeon. Ty nie masz prawa
oceniać go! Po prostu go nie znasz! Tak jak i oni go nie znają!
— Znam go, jako dupka, który chciał
spalić mi włosy! Przepraszam, jeżeli wyrobiłam sobie o nim złe zdanie! —
krzyczy sarkastycznie.
— Po prostu… po prostu nie zawsze taki
był, ok? — Głos Hana cichnie. Teraz opada na niego płachta zmęczenia i
rezygnacji. — Zmienił się… gdybyś wiedziała… zrozumiałabyś.
— Ale nie wiem i nie rozumiem. Nie
potrafię sobie wyobrazić dość dobrego usprawiedliwienia, aby ktokolwiek
wyewoluował w takiego potwora.
— Uwierz mi. Gdyby spotkało cię to, co
jego, może byłabyś nawet gorsza niż on. — Powiedziawszy to, Han oddala się bez
pożegnania, a jego wysoka, szczupła sylwetka znika między drzewami, jakby był
zjawą, którą wchłoną mrok.
***
Myungsoo wiedział, że prędzej czy
później będzie musiał stawić czoła rzeczywistości, ale nie spodziewał się, że
nastąpi to tak szybko. Nie, żeby życzył Hansolowi śmierci, jednakże… nie
zaszkodziłoby, gdyby poleżał tak jeszcze chwile.
— Wszystko dobrze? — Boram kładzie mu
rękę na ramieniu. Nawet w zatroskaniu
jej głos ma irytującą, słowiczą barwę, tym razem brzmiącą, jakby dochodził za
grubego szkła.
Chłopak posyła jej niemrawy uśmiech.
— Oczywiście, nic mi nie jest.
— Wiem, jak się czujesz — wzdycha
ciężko starsza koleżanka. — Ja też nie ucieszyła się zbytnio. Jesteśmy okropni,
prawda? Wszyscy.
Myungsoo nie wie, co na to
odpowiedzieć, więc Boram niezrażona dalej kontynuuje.
— Po prostu było tak jakoś spokojniej
bez niego, Hose stało się przyjemniejszym miejscem. Nie wyobrażam sobie, że
mamy wrócić do tego, co było.
Owszem, Myungsoo bardzo sobie tego nie
wyobraża. Vernon od zawsze dostawał białej gorączki na jego widok, to co będzie
teraz?
Po tym, co zdarzyło się na
jachcie… czy Vernon cokolwiek z tego pamięta? Sam Myungsoo wprawdzie też nie za
wiele, ale ma przeczucie, że owe zdarzenie wcale nie polepszy jego relacji z
Hansolem. Wręcz przeciwnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz