Rozdział ღ Siedemnasty

Pogoda rzadko kiedy dostosowuje się do samopoczucia Min Ji. Właśnie dziś, kiedy kobieta czuje się, jak przeżute przez psa mięso, poranek uśmiecha się intensywnym słońcem, przebijającym się ochoczo przez chmury. Niebo popękało i z pomiędzy szczelin rozlewa się blask nadziei na nastanie prawdziwej, wspaniałej wiosny.
Min Ji powiela swoje rutynowe czynności, ale przychodzi jej do ze znacznym trudem. Zawsze sprawna, rychło na nogach skoro świt, teraz ledwie zwleka się z łóżka i bez wyrazu na twarzy zaparza do termosu kawę.
Nie kupuje rogalika w ulubionej piekarni i prawie spóźnia się na autobus. Starszy kierowca, który zna ją dość dobrze, reaguje lekkim zdziwieniem na widok Min Ji, która wpada do środka w ostatniej chwili.
— Pani chora? — pyta ją uprzejmie.
— Chyba można tak powiedzieć, ahjussi. — Kobieta obdarza go przelotnym uśmiechem.
Jak na złość nie ma wolnych miejsc, więc pozostaje jej jedynie chwycić się metalowego słupka i nie dać się wywrócić przy ostrym hamowaniu. Ahjussi zawsze ma ciężką nogę.
Opiera rozgrzane czoło o zimny metal poręczy i przymyka oczy. Chyba nigdy w życiu tak bardzo nie pragnęła urlopu jak właśnie teraz. Sama myśl o La Rose sprawia, że żółć podchodzi jej do gardła.
Hun Joon nie pisał już od kilku dni. Chociaż wysłała mu ze dwa smsy, nie odpisał, nie odebrał też telefonu. Postanowiła się nie narzucać, chociaż oczywiście, że przez myśl przeszło jej, że oto spełniły się złowrogie proroctwa matki: ten zbyt idealny, żeby był prawdziwy mężczyzna w końcu da sobie z nią spokój.
Ale ku jej zaskoczeniu, wcale za nim nie tęskni. Jest tylko trochę zła. Bądź co bądź, fajnie byłoby utrzeć matce nosa, pokazać, że nie wszystkie związki kończą się katastrofą, ale poza tym… poza tym nawet nie specjalnej ochoty, by się z nim widzieć.
— Durna — mruczy pod nosem. Oczywiście, że nie tęskni! Jakżeby miała, skoro jej serce przekroczyło granice, których nie powinno!
Na samą myśl, co wczoraj zrobiła, ma ochotę powyrywać sobie włosy z głowy. Zachowała się jak nastolatka, całkowicie niekompetentnie.
Jak spojrzy Allenowi w oczy? Jak?

***
W La Rose chyba już wszyscy wiedzą, że coś jest z nią nie tak. Nie tylko ma to wymalowane na twarzy z wielkim wykrzyknikiem, ale także jest mniej ostra niż zazwyczaj.
Kiedy Fen Lu przez pomyłkę zameldował dwie osoby w tym samym pokoju, jedynie skarciła go ledwie krótkim zdaniem:
„Weź się w garść” – wyrażonym tak obojętnie, jak to tylko możliwe.
— Wszystko gra? — Fen Lu spogląda na nią z przerażeniem. Szefowa która się nie wydziera i nie dyryguje wszystkimi w około… zaczyna się poważnie tym martwić.
— Jasne, Fen. Każdy ma zły dzień. Uwierz mi, że ja też podlegam tej zasadzie.
— Noona, ty nigdy nie miewasz złych dni.
— Zdziwiłbyś się, Fen, zdziwiłbyś się. — Po tych słowach odchodzi od kontuaru, zastanawiając się, jaką formę rekompensaty wystosować do obu klientów, którym został przydzielony ten sam pokój.
Od myślenia pulsuje jej głowa. Niespodziewanie, gdy skręca w stronę widny, z jej środka wychodzi Allen. Na jego widok omal się nie przewraca.
— Noona! — wykrzykuje chłopak, gdy Min Ji próbuje uciec chyłkiem.
— Tak? — Odwraca się ku niemu z widocznym zażenowaniem. Aż purpurowieje ze wstydu. Boże! Boże! Boże! Boże! Teraz będzie musiała się gorąco tłumaczyć.
— Masz aspirynę? Młot pneumatyczny rozsadza mi głowę od środka — skarży się, przyciskając dłoń do czoła.
— Dobra, poszukam. — Kiwa głową, miętosząc mankiet od białej koszulki. Nie rusza się nawet o krok. — Co do wczorajszej nocy…
— Wiem, Noona, wiem! — Allen wyciąga przed nią dłoń, jakby chciał odgrodzić się od jej słów. — Dostanie mi się szlaban. Trochę zabalowałem, przyznaje. — Nawet się nie zastanawia skąd ona wie, o dzisiejszej nocy.
Min Ji przygląda mu się z uwagą. Ma grymaśny wyraz twarzy i ściśnięte powieki, ale ogółem… ogółem nie wygląda na kogoś, kto miałby ochotę robić jej wyrzuty, albo śmiać się z tego, co zrobiła.
— Pamiętasz cokolwiek z wczorajszej nocy? — pyta ostrożnie.
Allen mocno przymyka powieki.
— Po piątym drinku urwał mi się film — wyznaje przepraszająco. — Ale zanim zaczniesz wrzeszczeć i wyślesz mnie do szkoły z internatem w Alpach, chcę powiedzieć, że miałem powód. Jezu… — wzdycha — Jak boli.
Min Ji ma ochotę rozpłakać się z ulgi. Nie pamięta! On nie pamięta!
— Noona, wszystko gra? — Allen zerka na nią kątem oka. — Jakoś zmalałaś.
— Nie, jest super, naprawdę super. — Kręci głową i uśmiecha się pod nosem, najpewniej wyglądając teraz co najmniej dziwnie. Ma to jednak gdzieś. On nie pamięta!
— To znaczy, że mi się upiecze? — Allen reaguje entuzjastycznie na jej nadspodziewanie dobry humor, który wraz z tymi słowami diametralnie się zmienia.
— Upiecze!? — Podnosi na niego głos. — Powinieneś już dawno być w szkole, człowieku! Jest już dziesiąta! Dziesiąta! Masz w ogóle zegarek!?
— No i diabli wzięli twój dobry humor… — Allen wywraca oczami. — Z takim kacem? Noona, nawet ty nie możesz być tak okrutna!
— Sam żeś sobie tego kaca sprowadził, więc nie udawaj biednego! — Mocnym uderzeniem Min Ji stara się przywołać go do porządku.
— Boli! Ile razy mam powtarzać, żeby się na mnie nie wyżywała! — wykrzykuje z oburzeniem chłopak. — Ał! Ał! — Dotyka nagle ust. — Jasna by to cholera wzięła te napalone laski z klubu. — Przejeżdża palcem po opuchniętej, dolnej wardze. — Jakaś napalona dziewucha prawie pogryzła mi wczoraj usta — mówi ze złością. — Ał! Jak boli! Ja wiem, że jestem przystojny, ale to już, kurwa, przesada!
Min Ji znów się rumieni, a zarazem ogarnia ją większa wściekłość.
— To nie łaź do klubu w środku nocy i nie chlej jak świnia! I nie przeklinaj! — Kolejne, mocne uderzenie w ramię. — Bo przysięgam, że kiedyś porządnie wyprowadzisz mnie z równowagi!
— Ale, Noona! Ty już jesteś niezrównoważona! — Powiedziawszy to, Allen czmycha w bok. — Idę poszukać aspiryny! — odkrzykuje, oglądając się na nią przez ramie. — Ała, jak boli! — Znów dotyka ust.

***
Min Ji nalewa sobie mocną kawę do ulubionego kubka ze Spongebobem – jedynego dowodu, że wciąż drzemie w niej coś z dziecka.
Bierze łyk gorzkiego napoju, wyglądając przez okno w swoim gabinecie na wstążkę ulicy pod sobą, po której przepływa pasmo samochodów.
Słońce wciąż intensywnie świeci, odbijając się w oknach pobliskich wieżowców. Nieco na prawo widać pas zieleni, stanowiący park miejski, gdzie można dostrzec wagarujących uczniów: łatwo ich poznać po mundurkach.
Min Ji rozkoszuje się tym widokiem, zarazem rozmyślając o wszystkim, co ostatnio dzieje się w jej życiu.
— Naprawdę całowałam, aż tak mocno? — pyta z kubkiem, przyciśniętym do ust, spoglądając na swe niepełne odbicie w szybie.
Widzi wciąż atrakcyjną kobietę, nieco zmęczoną życiem, stanowczo przepracowaną i goniącą za złudnymi wyobrażeniami o miłości. Dlaczego to zrobiła? Dlaczego poczuła coś do aroganckiego nastolatka, będąc o wiele starszą od niego? Czy nie wystarczy jej to, co zbudowała z Hun Joonem? Czy on wyczuwał, że nie oddała mu swego serca? Czy to dlatego nie dzwoni?
A potem znowu zaczyna myśleć o Allenie. Allen, Allen, Allen, ciągle Allen. Allen do znudzenia. Widzi go niemal wszędzie, czasami ma wrażenie, że słyszy jego kroki za sobą. To obsesja. Nienawidzi siebie za to. Tak bardzo nienawidzi.
Rozlega się pukanie do drzwi.
  Proszę. — Min Ji z rezygnacją odwraca się od okna, w stronę Hany, która wkracza do środka na swoich niebotycznych, krwistoczerwonych szpilkach.
— Masz czas? Muszę ci coś pokazać. To pilne. —  Na twarzy tamtej maluje się wyraz niepokoju, który powoduje, że także Min Ji cała się w sobie spina.
— O co chodzi?
Hana spogląda na nią dziwnie, po czym wystukuje coś na telefonie i podaje go jej.
— Tylko popatrz. To ty.
Min Ji nie rozumie o co tej chodzi. Odbiera telefon nieufnie i z trudem odrywając wzrok od nielubianej dziewczyny, skupia go na ekranie. Musi osłonić go ręką, ponieważ intensywność światła w pomieszczeniu przyciemnia obraz.
Właśnie patrzy na zdjęcie gołej kobiety. Leży ona na łóżku w dość frywolnej pozie, z kolanem zgiętym w lewej nodze i przechylonym na bok biodrze. Doskonale widać sterczące sutki jej piersi oraz czarny trójkąt między nogami, odznaczający się na tle białej skóry.
Ta naga kobieta to ona.
Kubek z kawą wypada jej z ręki i roztrzaskuje się na podłodze, zostawiając po sobie czarną kałuże.
Min Ji cofa się o krok, chociaż nie sposób uciec od tego, na co właśnie patrzy.
— Skąd to masz?
— Te zdjęcia załadowane są na jedną ze stron pornograficznych. — Hana wypluwa to słowo z odrazą. — Pewien nasz klient jest wielbicielem tego typu treści i zauważył, że jedna z dziewczyn na tej stronie wygląda dokładnie jak menadżerka La Rose. Oczywiście natychmiast doniósł o tym w recepcji.
— W recepcji? — Min Ji spogląda na nią blado. — To znaczy, że Fen Lu…?
— Tak, widział te zdjęcia. Jak i połowa chłopaków z ochrony. — Hana krzyżuje ręce. — W co ty się wpakowałaś, he? Rozumiem, że ludzie mają różne fetysze, ale to… — Hana traci oddech z oburzenia. — To przechodzi ludzkie pojęcie. Ośmieszasz La Rose!
Min Ji nie wie, co powiedzieć. Nie chce patrzeć na zdjęcia, a zarazem nie może oderwać od nich wzroku. Jest ich kilkanaście, na wszystkich jest goła. Folder z tymi zdjęciami jest podpisany „Najświeższa niunia”. Nagle rozpoznaje tło zdjęć. To pokój Hun Joona. Łzy napływają jej do oczu.
— Działasz na szkodę…
— Zamknij się, Hana! — wykrzykuje Min Ji ostro. — Zamknij się i chociaż raz nie bądź taką zdechłą suką! — powiedziawszy to, wypada jak burza z gabinetu. 
 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz