Rozdział ღ Szesnasty



Min Ji popycha ciemne drzwi do klubu Mute i niemalże od razu ze środka atakuje ją wściekła, dyskotekowa muzyka. Ma wrażenie, jakby głośniki znajdowały się w jej brzuchu i próbowały rozsadzić od środka.
Zchodzi po stromych, żelaznych schodach na sam dół, do zadymionego pomieszczenia, pełnego jaskrawych, ruchliwych świateł. Początkowo intensywność doznań jest tak mocna, że nie może się na niczym skupić, a drażniące światła migają jej w oczach, ale po chwili bierze się w garść i z przerażeniem uświadamia sobie, że w takim tłumie nie sposób dostrzec pojedynczej osoby.
A jeżeli Allen wcale nie jest w środku, tylko gdzieś na obrzeżach budynku? Zakrwawiony, pobity do nieprzytomności?
Czuje narastającą w piersi panikę. Muzyka jest głośna, morze ludzkich ciał faluje. Tańczący ocierają się o siebie w sposób, który Min Ji uważa za wysoce nieprzyzwoity. Kobiety są ubrane w skrawki materiału, promując zjawiskową goliznę, natomiast mężczyźni starają się sprawiać wrażenie wyluzowanych łowców.
Nagle czuje, jak jeden z nich przysuwa się do niej.
— Zatańczymy? — Z jego ust wydobywa się alkoholowy oddech, zmieszany z wonią dusznych perfum.
— Nie! — Min Ji piorunuje go wzrokiem, instynktownie, naciągając za duży sweter na biust.
Mężczyzna bez rozczarowania wzrusza ramionami i podąża dalej, zapewne na łowy jakiejś bardziej roznegliżowanej laski.
Min Ji przymyka oczy. W co ona się wpakowała? Rusza w stronę baru, gdzie obsługuje młodo wyglądający mężczyzna.
— Co podać? — pyta, zerkając ze zdziwieniem na nietypowy ubiór klientki.
— Czy można jakoś zawołać z głośników konkretną osobę? — Min Ji stara się przekrzyczeć muzykę.
Barman marszczy brwi.
— Zawołać?
— Szukam kogoś! — wykrzykuje Min Ji, opierając ręce na krawędzi blatu. — To dla mnie ważne!
— Nie robimy czegoś takiego, proszę pani. — Barman wygląda na zdezorientowanego i do kobiety dociera, że nie sposób jest z tym człowiekiem cokolwiek załatwić. Najpewniej pracuje tu od niedawna.
Ze wzburzeniem odwraca się w stronę tańczących i nagle jej wzrok samoistnie odnajduje blondwłosą czuprynę, przybierającą różnorakie kolory pod dotykiem naściennego światła.
Allen tańczy, jakby unosiła go morka fala. Na twarzy z przymkniętymi oczami rysuje się wyraz dogłębnej ekstazy, wargi kreśli błogi uśmiech.
Wygląda to, jakby wokół niego spowolnił czas.
— Może jednak napije się pani drinka? — proponuje uprzejmie barman na widok szoku, malującego się na jej twarzy.
Początkowo pragnie odmówić, ale kiedy widzi kieliszek z napojem niebieskiego czegoś z dodatkiem limonki, czuje, że właśnie tego jej trzeba.
— Dziękuję. — Stawia na blacie należne pieniądze, po czym łapie za kieliszek i wlewa sobie wszystko naraz do ust. W gardle czuje przyjemne pieczenie. — Poproszę jeszcze jeden — mówi stanowczo.
Barman uśmiecha się, ale nic nie mówi.
Min Ji przymyka oczy. Jest wzburzona, a zarazem ulżyło jej, a owa ulga szybko przekształca się w gniew.
Jak on śmiał? Tańczy, kiedy ona odchodziła od zmysłów.
Wypija na raz drugiego drinka i poprawiając na ramionach sweter, zaczyna się przedzierać przez tłum w stronę chłopaka.
Głośna muzyka wprawia ją w dziwne wibrowanie. Kiedy jest już blisko chwyta chłopaka za poły koszulki i mocno nim potrząsa.
— Jak śmiałeś! Ty bezmyślny, kretyński, arogancki… — Rzuca całą litanie obelg pod jego adresem, ale muzyka skutecznie ją zagłusza.
— Noona? — Allen wygląda na zdezorientowanego. — Co mówisz?
— Myślałam, że coś ci się stało, kretynie! Prawie wyzionęłam ducha!
— Co? — Z jego twarzy można wyczytać, że nic nie słyszy. Śmierdzi jak fabryka bimbru.
— DZWONIŁEŚ DO MNIE! — wrzeszczy wściekle.
— Dzwoniłem? — Allen próbuje sobie coś przypomnieć, ale jest jak pijany, że do rana chyba raczej mu się nie uda.
Min Ji wzdycha ciężko. Rozmowa z nim to strata czasu. Nie tylko muzyka gra za głośno, ale także alkohol odebrał mu rozum.
Zresztą… ona także nie czuje się najlepiej. Kiedy opadły z niej nerwy, pojawiają się łzy. Nie puszczając jego koszulki z pomiędzy dłoni, zwiesza głowę i opiera czubek o tors chłopaka.
Zaczyna szlochać. Z bezsilności, uprzedniego strachu, tego wszystkiego, co ją przerasta.
— Ty kretynie… — mówi cicho, wciąż szlochając. — Ty kretynie.
— Noona! — Allen chwyta ją za łokcie. — Tańcz!
Min Ji wybucha śmiechem, ale jest to śmiech przez łzy.
— No dalej! — Chłopak sam porusza się lekko w tańcu. — Tańcz.
Kobieta spogląda na niego bezradnie. Jest teraz w takim stanie, że z pewnością prędko nie wyciągnie go z klubu. Za bardzo porwała go muzyka. Oczy Allena są mętne, a twarz ogarnięta wyrazem błogości. Ruchy rąk i nóg, kołysanie się bioder…
Jest coś fascynującego w tym, jak wygląda w świetle klubowych kolorów, jak jego ciało niemal idealnie synchronizuje się z muzyką, jak błyszczą maleńkie krople potu na jego twarzy, jak ruchy rąk przecinają łagodnie niewidzialną taflę powietrza.
Alkohol zaczyna szumieć jej w głowie. Nie powinna była sięgać po te drinki. Nie powinna była… ale teraz jest już za późno.
Muzyka oddziałuje na nią, przemawia do zmysłów, jest jak fala, która zaczyna unosić w górę.
Kiedy ostatnio się bawiła? Kiedy pozwoliła sobie zapomnieć o wszystkim i po prostu trwać tu i teraz, bez myśli o wczoraj i o jutro?
Ciągle tylko praca i praca. Ciągle La Rose, ciągle nieustanne wymagania, ciągła perfekcja, dołujące telefony od matki, próba porozumienia się z siostrą, z którą nic ją nie łączy.
Tu i teraz. To wydaje się takie cudowne, takie wyzwalające, takie potrzebne.
Sama nie wie, w którym momencie jej biodra samoistnie zaczynają się kołysać. Najpierw bardzo powoli, nieśmiało, aż w końcu odnajduje swój rytm. Unosi dłonie, przesuwa stopy po parkiecie, zaczyna synchronizować się z muzyką, z tymi wszystkimi ludźmi, których żar ciał sprawia, że jest tu tak gorąco, że nie ma czym oddychać.
To wspaniałe. Muzyka jest wspaniała. Każdy ruch jest wspaniały. Chce po prostu płynąć, płynąć i płynąć.
Nagle ktoś popycha ją od tyłu. Traci równowagę i wpada prosto na Allena. Chłopak przytrzymuje ją rękoma, ale nie przestaje tańczyć. Doskonale go rozumie. Gdy już się wpadnie w ten trans, nie sposób się z niego wydostać. To pochłania i wciąga na dno.
Bliskość ich ciał jest taka niespodziewana. Czuje ciepło, bijące z jego piersi, czuje ciepło, które rozrasta się w jej ciele, dotyk jego dłoni na swoich plecach. Czuje ocieranie się jego ciała o jej ciało, nieświadomość tego jak na nią działa.
Jego ręce zsuwają się trochę niżej ku zaokrągleniu bioder. Min Ji opiera własne dłonie o jego ramiona. Wcale nie chce się odsuwać, chociaż powinna.
Tu i teraz. Tylko ta chwila.
Po chwili pozwala, aby muzyka na nowo zaczęła działać, ale tym razem synchronizując jej ruchy z ruchami Allena. Ich ciała poruszają się w jeden takt.
Przesuwa ręce w dół jego ramion, przerzuca sobie włosy na bok, wygina ciało tak, jak nie sądziła, że jest w stanie.
Ich czoła się stykają. Tak wyraźnie czuje jego oddech na sobie. Allen odpływa, jest coraz dalej i dalej, a ona podąża za nim, na dno.
W pewnym momencie coś w niej wybucha, jakaś eksplozja, której łomot ginie w muzyce. Rzuca się na Allena i wbija zachłannie w jego usta. Przyciska desperacko ciało do jego ciała, nie chcąc kiedykolwiek wypuszczać go z objęć.
To nie jest miły, grzeczny pocałunek, z rodzaju tych, jakie można by pokazać na końcowej scenie uroczego, romantycznego filmu na podstawie powieści Sparksa.
Nie, ten pocałunek jest głęboki, namiętny, dziki. Wdziera się w jego usta, chcąc poczuć każdą jego cząstkę. Tyle uczuć, tyle dziwnych uczuć, które się w niej gromadzą.
Chłopak odpowiada na pocałunek ze zdwojoną siłą. Po chwili całują się z dzikością walczących o dominację lwów.
Alkohol buzuje w jej żyłach, czuć go także w pocałunku. Wbija palce w jego włosy. Całuje, całuje, całuje w nieskończoność, bez ustanku, bez wytchnienia i wciąż nie ma dosyć.
Spada coraz mocniej i mocniej, zaraz się roztrzaska, ale nie przestaje. Jeżeli przestanie to spłonie.
I wtedy nagle coś ją otrzeźwia. Cała ta euforia gwałtownie opuszcza jej ciało. Odsuwa się od Allena z niedowierzaniem.
Chłopak wciąż wygląda na półprzytomnego. Wpatruje się w nią z pod lekko uchylonych powiek. Po chwili jego wargi wyginają się w kpiącym uśmiechu.
— Noona, ty też na mnie lecisz. — A potem wybucha śmiechem.
On się z niej… nabija!
Min Ji cofa się o krok, wpada na kogoś, ale nie zwraca na to uwagi. Co ona najlepszego zrobiła? Jak mogła? Jak…?
Prawie potyka się o własne nogi. Jej serce bije jak oszalałe. Wydostać się! Musi się stąd natychmiast wydostać!
Z otępiałym umysłem przeciska się brutalnie przez tłum tańczących. Gdzieś po drodze gubi za duży na nią sweter i zalicza na dwa upadki na schodach, ale nie przejmując się obdartymi kolanami, wypada na ulicę i biegnie przed siebie.
Nad Seulem powoli wstaje ranek. Niebo zaczyna szarzeć, gwiazdy blakną, ponad wieżowcami rozciąga się różowa łuna wchodu.
Powietrze jest zimne, wbija się w ciało jak tysiące igieł. Min Ji potyka się kolejny raz i upada brutalnie na ziemie. Tym razem już się nie podnosi, z jej oczu płynął łzy. Zakrywa usta dłonią, żeby nie krzyknąć.
To boli, bardzo boli. Rozrywa ją na kawałeczki. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz