Jiyeon zagląda do szuflady i wyjmuje
ze środka plik banknotów, spiętych gumką recepturką. Odkąd ukradła je tamtego
wieczoru nie wydała ani wona.
Dziwne, jak bardzo może zmienić się
życie człowieka. Jeszcze parę miesięcy temu takie pieniądze rozeszłyby się w
kilka tygodni, a teraz tak po prostu leżały w szufladzie cały czas, nie
interesując nikogo.
W zasadzie nie spodziewa się, że
sięgnięcie po nie cokolwiek jej da. Aż do tej pory nie wracała myślami do
tamtego wydarzenia, a szczególnie do człowieka, któremu zwinęła portfel.
Nigdy nie przypuszczałaby, że owy
mężczyzna może mieć cokolwiek wspólnego z jej matką. Ale z drugiej strony? Co
człowiek jego pokroju robił w tamtej dzielnicy? Blisko zdarzenia na jachcie?
Trudno będzie znaleźć na to odpowiedź.
Jiyeon zdejmuje gumkę recepturkę i
rozwija banknoty, właśnie w tym samym momencie na ziemie spada z brzdękiem
niepozorny przedmiot.
— Klucz? — Dziewczyna przykuca, aby po
niego sięgnąć, ze zdziwieniem dostrzegając średnich rozmiarów kluczyk z
niebieską przywieszką z numerkiem 29.
Doskonale wie, z czym ma do czynienia.
Nieraz z Woobinem odbierała podejrzane paczki i dostarczała je pod szemrane
adresy za sowitą opłatą. Ludzie, których imion nigdy nie dane jej było poznać,
chętnie najmowali szwędające się po dzielnicy nastolatki, aby te wykonały dla
nich brudną robotę.
„Nie
chodzi mu o pieniądze”, przypomina sobie słowa jednego
z ochroniarzy, kiedy chowała się pod samochodem, by im umknąć. Nie przywiązała
wtedy do tego zbytniej uwagi.
Zaś teraz to takie oczywiste. Trzyma w
ręku klucz od skrytki na dworcu.
***
— Przepraszam, Jiyeon, ale nie mogę.
— Jak to nie możesz? — Po drugiej
stronie łącza słychać jej wzburzony głos. Myungsoo zagryzka paznokieć kciuka,
czując jak soki przelewają mu się w żołądku. — Co takiego masz do załatwienia o
dziesiątej w nocy?
— Jestem z kimś umówiony.
— Z kimś? Błagam, tylko nie pieprz, że
odbywasz jakąś romantyczną randkę przy świecach.
Myungsoo wzdycha ciężko. Bóg jeden
wie, że tego by sobie życzył. Czego tak nieskomplikowanego jak randka z ładną
dziewczyną późno w nocy, ale tego typu rozrywki są zarezerwowane dla mężczyzn
klasę wyżej pod względem bicepsów i zarysowaniu szczęki, a przynajmniej dość
charyzmatycznych, by wszelkie braki urody nadrabiać charakterem.
— Przepraszam, Jiyeon. A nie możemy
zrobić tego kiedy indziej? — pyta bezradnie. — Dlaczego akurat teraz, tak
nagle?
— Bo ci tłumaczę, że cokolwiek jest w
tej skrytce, albo już dawno tam tego nie ma, a jak jest, to w każdej chwili
ktoś może to zabrać. Im szybciej tym lepiej.
Kiwa głową, chociaż ona nie ma prawa
tego dostrzec. Tak, zgadza się z jej tokiem rozumowania, ale właśnie stoi pod
strzeżoną bramą posiadłości Hansolów i ma wrażenie, że to ostatnia noc w jego
życiu.
Czuje na sobie nieprzyjemne spojrzenie
kamer przy wjeździe, niczym czujne oczy Wielkiego Brata. Rozlega się kliknięcie
i brama przesuwa się, by mógł wejść na teren olbrzymiego dziedzińca,
prowadzącego wprost do trzykondygnacyjnej budowli, rozświetlonej z każdej,
możliwej strony.
— Jiyeon, bardzo mi przykro, ale nie
mogę… muszę kończyć.
Mimo to, nie rozłącza się dopóki nie
słyszy jej odpowiedzi.
— No cóż, w takim razie do zobaczenia
w szkole. — Jiyeon przerywa połączenie i na linii słychać pulsujący dźwięk,
świadczący, że po drugiej stronie nikogo już nie ma.
Właśnie wtedy za serce chłopaka ściska
ręka paniki. Ma ochotę uciec póki jeszcze brama za nim nie do końca się
zamknęła, ale wie, że ta sprawa jest nieunikniona. Im szybciej się z tym
zmierzy, tym szybciej uwolni się od straszliwych, pełnych lęków myśli na temat
przyszłości, która jest w rękach najbardziej nienawidzącego go człowieka na
ziemi – Hansola Vernona.
Z sercem pełnym strachu, rusza do
drzwi wejściowych i naciska dzwonek, którego echo w środku rozchodzi się po
całym domu.
***
O tej porze na seulskim dworcu
centralnym jest cicho jak makiem zasiał. Metro już dawno przestało kursować i
ściana z szyb, chroniąca pasażerów od wpadnięcia na tory, emanuje złowrogą
czernią.
Jiyeon czuje jak przenika ją zimno i
rozgląda się kilka razy dla pewności, że jest teraz zupełnie sama. Wcale się
nie zdziwi, gdyby się okazało, że właściciel klucza dwadzieścia cztery godziny
na dobę monitoruje sytuacje na dworcu, by sprawdzić, czy w końcu ktoś nie
pojawi się z jego kluczem w ręce.
Mimo to, otoczenie wygląda na
opustoszałe. Oprócz szeleszczących pod butami, wszechobecnych śmieci nie
słychać tu nawet szeptu.
Jiyeon śmiałym krokiem zmierza w
stronę ustawionych pod ścianą rzędu szafek w niebieskim kolorze. Pośrodku nich
znajduje się elektroniczny panel, dzięki któremu można za opłatą wykupić sobie
miejsce na bagaż.
Dla podróżnych bardzo przydatna rzecz.
Po co taszczyć ze sobą ciężką torbę, skoro można ją bezpiecznie zamknąć na
dworcu. Tyle, że zastosowanie skrytek polubiło także środowisko mafijne, a
skrytki stały się przechowalnią najbardziej poszukiwanych przez policje
towarów.
Mimo to, nie sposób było zablokować
tego typu przepływu podejrzanych paczek.
Jiyeon podchodzi do panelu, który
rozświetla jej twarz pod wpływem dotyku palca. Dziewczyna doskonale wie, co ma
robić. Niejeden raz narażała się, odbierając podejrzane paczki, ale nigdy nie
bała się tak jak teraz.
Jest pewna, że raczej niczego w środku
nie zastanie. Minęło już tyle czasu, że ktokolwiek miał odebrać zawartość na
pewno już to zrobił, a jeżeli nie, wysoce prawdopodobne, że paczka tudzież
bagaż trafił do przechowalni po upływie terminu zgłoszenia się.
Wciska zielony przycisk „Unlock” na
dotykowej klawiaturze, a następnie wybiera numer dwadzieścia dziewięć szafki,
którą pragnie otworzyć, a potem biały przycisk „Confirm”.
Kiedy system pozytywnie reaguje na jej
działania, Jiyeon sięga po klucz i wsuwa go do zamka odpowiedniej szafki. Zamek
ustępuje bez najmniejszego oporu. Wstrzymuje oddech, gdy w środku dostrzega coś
czarnego. Okazuje się, że to sportowy plecak, mocno czymś wypchany.
— Jiyeon, a co ty tu robisz? — Słyszy
za plecami głos.
***
Myungsoo niepewnie wchodzi do sypialni
Vernona, zastając go siedzącego w fotelu przy stole. Ubrany w czerwony
szlafrok, z pod którego wyłania się pasiasta piżama oraz z kapciami na nogach
odzwierciedla kogoś, kto właśnie odbywa chorobę.
Myungsoo nie tego się spodziewał, choć
raczej powinien. Trudno przecież oczekiwać, by ktoś, kto raptem kilka dni temu
się obudził, tryskał teraz dawną formą.
A mimo to, jedno spojrzenie Vernona
wystarcza, by Myungsoo poczuł się jak zbity pies, zmierzający na dalsze
okładanie kijem.
— Dobrze wygl…
—
Daruj sobie, błagam. — Hansol prycha z nad kubka parującej herbaty,
który podnosi do ust roztrzęsioną dłonią.
Myuungsoo nie wie, co ma teraz robić.
Nie jest nawet pewien, czy wolno mu oddychać.
— No siadaj, siadaj. Nie gryzę. —
Vernon z hukiem odstawia kubek na blat; nieco zawartości rozlewa się,
pokazując, że jego ruchy wciąż jeszcze nie są w pełni skoordynowane. — Wiesz,
że się gapisz? — Rzuca ku Myungsoo ostre spojrzenie.
Chłopak natychmiast odbija wzrokiem na
bok, siadając prawie na skraju fotela po drugiej stronie stolika.
— Wyglądam, jak wyliniały kundel, zdaję
sobie z tego sprawę — kontynuuje Vernon, rozpościerając się na fotelu i
splatając ręce na podbrzuszu. — Zadbałeś o to, kuternogo.
Myungsoo wciąga ze świstem powietrze
przez nos. Cała krew odpływa mu z twarzy, za to serce bije jak oszalałe.
— Nie wiem, o czym…
— … mówisz? — Dokańcza za niego
Vernon, przypominając teraz dyrygenta, wymachującego pałeczką nad swoją
orkiestrą. Doskonale zdaje sobie sprawę, że melodia brzmi dokładnie tak, jak
sobie tego życzy. — Ależ z przyjemnością odświeżę ci pamięć. — Powiedziawszy
to, otwiera cieniutkiego laptopa, leżącego na stole i naciskając spacje,
odwraca ekran w stronę gościa.
Myungsoo z przerażeniem zauważa, że to
kamera Hoyi, którą nagrywano jego felerne urodziny. Na nagraniu doskonale
widać, jak koledzy z niego dworują, a potem ten okropny moment, gdy jego twarz
ląduje prosto w torcie, co kamera ma uwiecznić jako wiekopomną chwilę.
— Widzę, że się męczysz, więc pozwól,
że przewinę. — Vernon przesuwa obraz w szybkim tempie. Na ekranie widać jeszcze
moment, jak omal nie podpalił Jiyeon włosów, a potem rozmawiał z Hanem. Hoya
zawsze lubi szwendać się ze swoją lustrzanką i kamerować dosłownie wszystko.
Myungsoo nie może przełknąć śliny, gdy
obraz zatrzymuje się w końcu w momencie, gdy rozszalały do granic możliwości
rzuca się na Vernona jak dzikie zwierzę.
Gdzieś w głębi duszy zawsze pamiętał
ten moment, ale odsuwał go od siebie, nie chcąc analizować. Ale teraz widzi
wyraźnie, jak on i Vernon szarpią się ze sobą i tarzają po podłodze jak
wściekłe psy. Cios pada za ciosem, Hoya ma niezły ubaw, dopingując oczywiście
Hansolowi.
W pewnym momencie walczący rozdzielają
się i każdy wstaje z ziemi nieco obolały, cały czas nie spuszczając tego
drugiego z oka. Vernon ociera z wściekłością krew z ust i dyszy ciężko.
Myungsoo nie wygląda lepiej od niego, z nosa cieknie mu szkarłatna struga,
spływając po wargach i brodzie.
Myungsoo nigdy nie widział siebie tak
wściekłego, jak teraz, na kamerze. Prawie siebie nie poznaje. Niespodziewanie
wokół niego roztacza się świetlista, oślepiająca aura, która z sekundy na
sekundę coraz bardziej rośnie i rośnie, aż w pewnym momencie wybucha i rozszczepia
się na tysiące błyskawic, sięgających aż po niebo.
Najmocniejsza z nich trafia prosto w
Vernona i powala go na ziemie. Obraz z kamery także zaczyna wariować, co
wskazuje na to, że Hoya również runął jak długi i potem nie widać już nic.
W pomieszczeniu zalega dzwoniąca
cisza.
— I co na to powiesz? — Vernon
uśmiecha się zjadliwie. — Niezwykły widok, prawda?
Myungsoo długo nie może podnieść
spojrzenia z nad własnych kolan. Drży na całym ciele.
— To nie ja, przysięgam, że to nie ja.
— W końcu rozbrzmiewa jego cichy głos.
Podskakuje nerwowo, gdy Vernon z
wściekłością uderza ręką w stół. Aż trudno uwierzyć, że ma w sobie tyle siły po
tym wszystkim.
— A co to niby kurwa jest na kamerze,
co? Hollywoodzkie efekty specjalne? Pieprzona burza, jak biadolą w telewizji?
Apokalipsa?
Myungsoo nie może znaleźć języka w
gębie. Nie jest w stanie powstrzymać spazmatycznego drżenia rąk pod stołem.
— Chciałeś mnie do kurwy nędzy zabić,
tak? Pieprzony mutant, dziwak i odmieniec… — wypluwa z siebie garść słów z
najwyższą odrazą. — Nie wiem, w jakiej próbówce cię wyhodowano, ale powinieneś
za to zapłacić.
W oczach Myungsoo błyskają łzy.
Ostatnie czego mu potrzeba to rozpłakać się jak mięczak i kretyn, ale… Boże!
Nigdy tak bardzo się nie bał. Prawie umiera ze strachu.
— Nikt ci nie uwierzy… — Myungsoo
podejmuje wątłą próbę walki. — Przeprowadzono szereg wywiadów z ofiarami zdarzenia
i nikt nie powiedział, że to ja. Poza tym, na jachcie były kamery monitorujące,
które także pokazywali w telewizji i… i nikt nie uznał, że to ja.
Vernon wybucha histerycznym śmiechem.
— Ludzkie oko dementuje to, co wydaje
mu się nieprawdopodobne. Wszyscy uznali to za burze, bo to wydawało się
najlogiczniejszym wytłumaczeniem, po za tym monitoring prawie niczego nie
uchwycił, oglądałem nagrania z tysiąc razy na necie, ale… teraz telefony się
urywają, mutancie. Telewizja jest złakniona wywiadu z ostatnią ofiarą zdarzenia
na rzece. Kiedy pokaże im to nagranie i powiem, jak to widzę, wtedy ich
spojrzenie się rozjaśni. Ludzie są przerażeni, szukają wytłumaczenia i jak
myślisz? Czyż nie chętnie obarczą kogoś winą za to, co się wtedy stało?
— Przecież nikt nie zginął. — Myungsoo
coraz bardziej traci grunt pod nogami. — Nawet sprzęt elektroniczny nie
ucierpiał. — Choć szkoda, bo wtedy może nie tkwiłby tutaj i nie trząsł się jak
mała ciułała. A może Vernon ma racje? Może powinien za to zapłacić?
— Skoro już wiesz, jaki masz plan, to
po co mnie tu wezwałeś? — pyta — Dlaczego od razu nie puścisz tego na sieć i
nie ściągniesz na mnie nienawiść całego świata?
Vernon opiera się łokciami o stół.
Oczy ma nieprzeniknione, ale wyraźnie czai się w nich lisi spryt.
— I co bym z tego miał, he? Owszem,
patrzenie, jak jesteś dręczony zawsze sprawia mi dużą radość, ale na dłuższą
metę to żadna korzyść.
— Więc… więc czego chcesz? — Myungsoo
spogląda na niego blady jak ściana.
— Dogadamy się, kuternogo. Ma dla
ciebie bardzo ważne zadanie.
— C-co?
Vernon poszerza uśmiech, zadowolony z
siebie.
— Zabijesz kogoś dla mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz